-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać246
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik14
-
ArtykułyMamy dla was książki. Wygraj egzemplarz „Zaginionego sztetla” Maxa GrossaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2021-09-15
2024-02-25
Antoni Libera przekształcając staropolski język „Odprawy…” na język współczesny, stworzył nareszcie jasny, czytelny i zrozumiały tekst. Czytając tę wersję tragedii Kochanowskiego byłam niepocieszona, że ona tak szybko się kończy. Z chęcią czytałabym dalej. Libera to sztukmistrz słowa, według mnie, porównywalny ze Stanisławem Barańczakiem. Barańczak niedościgle przekłada Szekspira, ponieważ nadając jego dramatom współczesnego brzmienia językowego, tworzy dzieła komunikatywne i pełne niebywałej siły wyrazu. Libera podobnie postępuje z „Odprawą…” i za to mu chwała.
Jestem w stanie wybaczyć mu nawet to, że pozbawił „Odprawę…” „białoskrzydłej morskiej pławaczki”. ;)
Dwie próbki tekstu do porównania.
Pierwsza:
„Drogo to widzę, u Ciebie
Dać młodość i baczenie za raz – jedno płacić
Drugim trzeba: to dobre, a tego żal stracić.
------------------------------------------------------
„Za szał młodości trzeba słono płacić.
By zyskać mądrość, trzeba młodość stracić”
Druga:
O białoskrzydła morska pławaczko
Wychowanico Idy wysokiej:
Łodzi bukowa, któraś gładkiej
Twarzy pasterza Pryjamczyka
Mokremi słonych wód ścieżkami
Do przezroczystych eurotowych
Brodow nosiła”.
-------------------------------------------------------
„O pełnomorski, piękny okręcie
O białych żaglach, wybudowany
W cieniu masywu wysokiej Idy,
Wysokiej góry w pobliżu Troi!
O łodzi z buku, która po szlakach
Słonej równiny niosłaś ku Grecji –
Gdzie wielka rzeka wpada do morza –
Urodziwego potomka Priama,
Tego pasterza o gładkiej twarzy!”
Antoni Libera przekształcając staropolski język „Odprawy…” na język współczesny, stworzył nareszcie jasny, czytelny i zrozumiały tekst. Czytając tę wersję tragedii Kochanowskiego byłam niepocieszona, że ona tak szybko się kończy. Z chęcią czytałabym dalej. Libera to sztukmistrz słowa, według mnie, porównywalny ze Stanisławem Barańczakiem. Barańczak niedościgle przekłada...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-26
Przez ostatnie pół roku czytałam i zachwycałam się słowami Jonasza Kofty, a przede wszystkim „wrażliwością nad ich barwą ” - jak Ryszard Marek Groński określał podejście Kofty do słowa właśnie.
W tym zbiorze, z tych najbardziej znanych i rozpoznawalnych, znalazły się:
Futbol, futbol, futbol, Jej portret, Kwiat jednej nocy, Łezka do łezki, Mury Jerycha, Pamiętajcie o ogrodach, Popołudnie, Radość o poranku, Samba przed rozstaniem, Song o ciszy, Śpiewać każdy może, Wakacje z blondynką, Z tobą chcę oglądać świat.
Szlagiery szlagierami, jednak w tym zbiorze 235. utworów poety/tekściarza, co rusz trafia się na wspaniałą poezję. I liryczną, i obyczajową, i ironiczną, i sarkastyczną, i refleksyjną.
Bardzo ludzką. Bliską życiu.
Są tam też słabsze utwory, jak to w przypadku takich zbiorów bywa, jednak nieszablonowość kompozycji, trafność metafor i gra słów robi bardzo dobre wrażenie końcowe.
A tu jeden z (naprawdę wielu) moich ulubionych:
„Guide”
Do twoich oczu przykładam uliczkę
Co w bok uciekła tunelem kasztanów
Jesteś przyjezdna, ja jestem tubylcem
Pamięcią w płyty chodnika wpisanym
Oto i zakręt
Tutaj lato zwalnia
Labirynt wiatrów tężeje na udach
Błogosławiona zapachów kopalnia
Błogosławiona nuda
Do twoich kroków przykładam ziarenka
Osypujące czas zwietrzałych tynków
Żegnaj na zawsze
Stąd prosto dojdzie pani do rynku
Nie potrafię się powstrzymać. 🫣
Drugi:
„Słoneczniki”
Kocha malarstwo jakiś bogacz
Przez chwilę cały świat był zdziwiony
Kupił „Słoneczniki” Van Gogha
Za funtów 22 miliony
Van Gogh niestety nic z tego nie ma
Żył krótko, w biedzie, rudzielec głupi
I myśl ta nie na temat
Bo co finanse mają do sztuki
Geniusze rzadko są bogaci
Jak umrą, kiedyś ich kupicie
Bo na tym świecie zawsze się płaci
Jedni pieniędzmi, drudzy życiem
Przez ostatnie pół roku czytałam i zachwycałam się słowami Jonasza Kofty, a przede wszystkim „wrażliwością nad ich barwą ” - jak Ryszard Marek Groński określał podejście Kofty do słowa właśnie.
W tym zbiorze, z tych najbardziej znanych i rozpoznawalnych, znalazły się:
Futbol, futbol, futbol, Jej portret, Kwiat jednej nocy, Łezka do łezki, Mury Jerycha, Pamiętajcie o...
2024-01-19
Sięgnęłam po tę książkę przed planowanym wyjściem na wystawę, żeby przypomnieć sobie i przywołać z zakamarków pamięci, dzieje życia i twórczości tego mistrza impresjonizmu. I uważam, że to wydanie jest idealne właśnie do takiej powtórki. To swoiste vademecum, które pokazuje drogę twórczą Moneta, bez wdawania się w szczegóły i meandry życia prywatnego.
Nie polecałabym tej książki komuś, kto zaczyna swą przygodę z impresjonizmem, bo z jednej strony jest to zbyt powierzchowne opracowanie, a z drugiej, może przytłoczyć mnogością nazwisk z epoki, o których wypadałoby, jeszcze przed czytaniem, mieć jakieś pojęcie.
Bardzo dobrym pomysłem jest końcowe kalendarium obejmujące lata życia Moneta. Na ich tle widzimy przełomowe wydarzenia dziejące się na świecie i wpisane w ich ciąg fakty z życia malarza.
Świetnie nadaje się też do oglądania z młodszymi dziećmi. Bez czytania. Jakość wydania jest naprawdę dobra i prezentuje spory wybór dzieł Moneta ze wszystkich okresów jego twórczości, z adnotacją, w którym muzeum dany obraz się obecnie znajduje.
Sięgnęłam po tę książkę przed planowanym wyjściem na wystawę, żeby przypomnieć sobie i przywołać z zakamarków pamięci, dzieje życia i twórczości tego mistrza impresjonizmu. I uważam, że to wydanie jest idealne właśnie do takiej powtórki. To swoiste vademecum, które pokazuje drogę twórczą Moneta, bez wdawania się w szczegóły i meandry życia prywatnego.
Nie polecałabym tej...
2022-02-12
Uważam, że Marek Górlikowski stanął na wysokości zadania i rzetelnie sportretował życie małżeństwa Gucwińskich. Sięgając po opinie na ich temat, dał głos ludziom stojącym po obu stronach barykady. I, co najważniejsze, pozwolił czytelnikowi samemu zdecydować co o tym wszystkim sądzi.
Tak naprawdę dopiero z tej książki dowiedziałam się o wszystkich zoologicznych i poza zoologicznych działaniach i akcjach, a także, nazwę to eufemistycznie - animozjach państwa Gucwińskich. W mojej pamięci utrwalił się bowiem obraz pary sympatycznych miłośników zwierząt i tych wszystkich łaszących się do nich, tulących i wijących w okienku telewizora egzotycznych stworzeń.
Jest w tej opowieści sporo o tym jak narodził się program "Z kamerą wśród zwierząt", o jego olbrzymiej popularności, jest trochę zakulisowych "przygód", które wydarzyły się podczas kręcenia poszczególnych odcinków. No i nie ma co ukrywać - Gucwińscy, to celebryci tamtych czasów, nawet jeden z rozdziałów brzmi: "Zawiść rośnie jak oglądalność".
Jest oczywiście o niedźwiedzim skandalu, o którym ja dowiedziałam się dopiero z książki.
Mnie najbardziej ujął początek, a tak naprawdę ostatnie dwa zdania prologu.
„Zaczyna się w roku 1932. W zoo w Breslau rodzi się mrówkojad, w rodzinie warszawskiego policjanta Hanna Jurczak, a w wiejskiej chacie w Porębie Małej - Antoni Gucwiński".
Prawie jak początek baśni.
WYZWANIE CZYTELNICZE II 2022
Przeczytam książkę z Plebiscytu Książka Roku 2021
Uważam, że Marek Górlikowski stanął na wysokości zadania i rzetelnie sportretował życie małżeństwa Gucwińskich. Sięgając po opinie na ich temat, dał głos ludziom stojącym po obu stronach barykady. I, co najważniejsze, pozwolił czytelnikowi samemu zdecydować co o tym wszystkim sądzi.
Tak naprawdę dopiero z tej książki dowiedziałam się o wszystkich zoologicznych i poza...
2022-08-31
Orwell po mistrzowsku, bo konkretnie i klarownie pokazuje despotyzm i totalitaryzm. Jak łatwo naginać i łamać zasady, manipulować i wmawiać, że to czego nie ma – jest.
Ta powieść graficzna nie dość, że o tym mówi, to jeszcze to pokazuje. Malarskie tło, na którym rozgrywają się wydarzenia jest wspaniale sugestywne i dość przewrotne, bo niby akwarela, niby pastelowe kolory, które zapowiadać mają przyjemną, sielską, wiejską historyjkę, to jednak te grube kreski, sporo brązu i szarości burzą pozorną harmonię. I rodzi się niepokój.
WYZWANIE CZYTELNICZE XI 2023
Przeczytam książkę straszną/niepokojącą
Przeczytane w 2022 i 2023
Orwell po mistrzowsku, bo konkretnie i klarownie pokazuje despotyzm i totalitaryzm. Jak łatwo naginać i łamać zasady, manipulować i wmawiać, że to czego nie ma – jest.
Ta powieść graficzna nie dość, że o tym mówi, to jeszcze to pokazuje. Malarskie tło, na którym rozgrywają się wydarzenia jest wspaniale sugestywne i dość przewrotne, bo niby akwarela, niby pastelowe kolory,...
2012-09-11
Miron B. jest mi bliski. I nawet nie literacko, bo z jego twórczości znam tylko „Pamiętnik…” i „Karuzelę z madonnami”, a tę ostatnią tylko dzięki temu, że śpiewała ją Ewa Demarczyk.
„Tajny dziennik” przeczytałam dziesięć lat temu i mimo tego upływu czasu tkwi we mnie ta Białoszewszczyzna. Samo życie twórcy, który potrafił patrzeć na świat bez różowych okularów i według mnie trafnie komentować rzeczywistość, pozwoliło spojrzeć na wiele spraw z zupełnie innej perspektywy. I to jego, Mirona patrzenie na świat i bycie w tym świecie uświadomiło mi i ciągle uświadamia jak wiele we mnie samej jest myślenia po Białoszewskiemu.
Ten dziennik jest dla mnie jedną z ważniejszych książek, a Miron tym samym jedną z ważniejszych postaci świata literatury.
Dzięki tym wspomnieniom poznałam też rodzinę Sobolewskich, w wersji udomowionej, z małą wtedy Justynką i jeszcze bez Celi.
Miron B. jest mi bliski. I nawet nie literacko, bo z jego twórczości znam tylko „Pamiętnik…” i „Karuzelę z madonnami”, a tę ostatnią tylko dzięki temu, że śpiewała ją Ewa Demarczyk.
„Tajny dziennik” przeczytałam dziesięć lat temu i mimo tego upływu czasu tkwi we mnie ta Białoszewszczyzna. Samo życie twórcy, który potrafił patrzeć na świat bez różowych okularów i według...
2021-06-30
WYZWANIE CZYTELNICZE VI 2021
Książka z ilustracjami lub zdjęciami
Tę niezwykłą historię misia - żołnierza Armii Andersa znam nie od dziś.
Porządkując domową biblioteczkę zebrałam wreszcie, poupychane w różnych miejscach, wszystkie książki o Wojtku. Okazało się, że jest ich pięć. Łączy je główny bohater, jednak wiek odbiorcy, do którego utwór jest przeznaczony, forma i autor - w każdym z tych pięciu egzemplarzy jest inny.
Jako pierwsze pod nóż krytyki poszły „Przygody misia Wojtka, dzielnego żołnierza” w wydaniu komiksowym.
Zdecydowanie są one przeznaczone dla najmłodszego czytelnika, któremu, dzięki świetnym rysunkom Krzysztofa Kokoryna, przybliżymy koleje życia walecznego misia.
Na 27. kartach książeczki panuje niezmiennie ten sam układ. Każdą lewą stronę wypełnia ilustracja w dużym formacie (34 x 24 cm), a prawą - sześć prostokątnych, obrazkowych okienek. Pod każdym z nich znajduje się czterowersowy rymowany komentarz do ilustracji.
Ilustracje są wspaniałe. Wyraziste, plastyczne i przykuwające uwagę. Nie ma tu skomplikowanej kreski i zbyt wielu detali. Kolory oddają istotę żołnierskiego losu i doskonale komponują się z mijanymi na szlaku bojowym krajobrazami. Dominuje barwa oliwkowa, brąz, wojskowa zieleń i beż. Mimo poważnej, wojennej tematyki z rysunków bije duża dawka humoru i wspaniałej zabawy, którą jak widać, niesforny niedźwiadek funduje żołnierzom w tych trudnych wojennych czasach.
I tylko szkoda, że treść nie dorównuje obrazkom.
Sama historia w wersji fabularnej jest bez zarzutu, w zgodzie z faktami, ale te rymy… 🙄 Psują przyjemność poznawania pełnej przygód historii. Dla mnie rytm „wiersza” i te rymy właśnie stanowią ogromną przeszkodę w odbiorze.
Dlatego niestety tylko pięć ⭐️
PS
Dzieciom jednak rymy nie przeszkadzały i całość bardzo się podobała. 😉
WYZWANIE CZYTELNICZE VI 2021
Książka z ilustracjami lub zdjęciami
Tę niezwykłą historię misia - żołnierza Armii Andersa znam nie od dziś.
Porządkując domową biblioteczkę zebrałam wreszcie, poupychane w różnych miejscach, wszystkie książki o Wojtku. Okazało się, że jest ich pięć. Łączy je główny bohater, jednak wiek odbiorcy, do którego utwór jest przeznaczony, forma i...
2023-11-14
Ta niewielkich rozmiarów książeczka, jak i inne z serii „Muzeum Powstania Warszawskiego dla dzieci”, przedstawia prawdziwe losy chłopca, który musiał z dnia na dzień zmierzyć się z obecnością wojny w swoim dziecięcym życiu. Opowieść ta pokazuje okupację oczyma dziecka, które po swojemu tłumaczy sobie działania dorosłych - tych „dobrych” i tych „złych”.
Czytane z dziewięciolatką, którą wojenny los Włodka ciekawił i prowokował do wielu pytań. Jest to jednak nasza trzecia książka z tej serii, dlatego tematyka wojenna była już wcześniej „oswojona”. Warto przeczytać samemu, by ocenić, czy nasze dziecko jest gotowe na tę historię i czy ją zrozumie.
I jeszcze króciutka notka o głównym bohaterze zaczerpnięta ze strony wydawnictwa: „Włodzimierz Dusiewicz - bohater książki, urodził się w 1931 roku. Wojna zaskoczyła go, gdy miał 8 lat. W czasie okupacji los rzucił jego rodzinę do Warszawy. Tutaj chłopiec został Zawiszakiem i o tym okresie opowiada książka Michała Rusinka”.
Przeczytane w 2014 i 2023
Ta niewielkich rozmiarów książeczka, jak i inne z serii „Muzeum Powstania Warszawskiego dla dzieci”, przedstawia prawdziwe losy chłopca, który musiał z dnia na dzień zmierzyć się z obecnością wojny w swoim dziecięcym życiu. Opowieść ta pokazuje okupację oczyma dziecka, które po swojemu tłumaczy sobie działania dorosłych - tych „dobrych” i tych „złych”.
Czytane z...
2014
1999-01-01
1999
2021-04-06
1999
2022-12-04
2023-06-16
„Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno”
Bardzo refleksyjny, ale zarazem wymagający był ten mój powrót do poezji Lechonia.
Nie wiem czy to potoczne określnie – „na bogato” spodobałoby się poecie na podsumowanie jego twórczości, ale mnie, właśnie ono od razu jako pierwsze przyszło na myśl.
Bo jego poezja gęsta jest od nawiązań, aluzji i odniesień, przede wszystkim do tradycji romantycznej.
Ornamenty słów i metaforyczne wizje przy teatralnych sceneriach – taka to poezja i taki poeta.
Uwielbiam tytuły tomików Lechonia. Każdy z nich jest jak kurtyna, która nim zaprosi na spektakl pozostawia pod powiekami niezatarty, tajemniczy i symboliczny obraz: "Karmazynowy poemat", "Srebrne i Czarne", "Lutnia po Bekwarku", "Aria z kurantem", "Marmur i róża".
„Od żalu nie uciekniesz, nie ujdziesz goryczy,
I każda twa pociecha – to widmo przeszłości.
Ach! Czegóż się spodziewa i na cóż to liczy
Każdy z nas, co na tyle patrzał nikczemności?
I tylkoś jest zdziwiony, że jeszcze cię wzrusza
To drzewo całe w kwiatach, różowy wschód słońca,
I żyjesz, aby twoja nieśmiertelna dusza,
Co dane jej przecierpieć, cierpiała do końca.
Cóż z tego, że, coś kochał – przemija jak dymy,
Że po tych co odchodzą, żal serce ci tłoczy.
My z starym Sofoklesem spokojnie patrzymy
Na ten widok, na który chciałbyś zamknąć oczy”
„Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną,
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno”
Bardzo refleksyjny, ale zarazem wymagający był ten mój powrót do poezji Lechonia.
Nie wiem czy to potoczne określnie – „na bogato” spodobałoby się poecie na podsumowanie jego twórczości, ale mnie, właśnie ono od razu jako pierwsze przyszło na myśl.
Bo jego poezja gęsta...
2023-05-25
W tej sympatycznie wydanej przez Czytelnika książeczce w kieszonkowym formacie zmieściły się dwie równie kieszonkowe mikropowieści Trumana Capote’a. Obydwie czytałam dawno temu i teraz po latach oceniam je mniej entuzjastycznie niż w przeszłości, ale nadal palmę pierwszeństwa dzierży „Harfa traw”, której nastrojowość i klimat skomponowane są tak, jakby na moje specjalnie zamówienie.
„Harfa traw” 6/10
Historia wydaje się banalna, ale narracja Capote’a, subtelny humor i galeria nieco dziwacznych postaci z wyrazistymi charakterystycznymi cechami, rekompensuje nieskomplikowaną fabułę. Dla mnie ważne jest przede wszystkim to, że potrafię poczuć te wszystkie emocje i rozterki bohaterów, no może poza tymi, dotyczącymi rasowej Amerykanki - siostry Idy. Siostra Ida jawi mi się jako żeński odpowiednik Piotrusia Pana z całą zgrają zagubionych, w tym przypadku, dzieci.
Śniadanie u Tiffany’ego 5/10
Miłośniczką „Śniadania…” nigdy nie byłam. Najbardziej podoba mi się w nim tytuł i znaczenie tego „śniadania”. Nie potrafiłam dawniej i teraz tym bardziej utożsamić się z Holly, która przypomina mi troszkę siostrę Idę z „Harfy traw”, która zostawiła dzieci i uciekła do Nowego Jorku. Jest mi jej żal, wydaje mi się, że rozumiem jej lęki, ale mimo wszystko bardzo mi do niej daleko. A, i jeszcze podoba mi się to, że zakończenie jest otwarte. Każdy może sobie dopowiedzieć, co robi i gdzie tak naprawdę jest Holly.
Uważam, że można sięgnąć po twórczość Capote’a, by samemu zmierzyć się z jego tekstami. Ich zaletą na pewno jest to, że są krótkie. Przynajmniej te dwa powyższe.
WYZWANIE CZYTELNICZE V 2023
Przeczytam ponownie jedną z moich ulubionych książek
Pierwsze czytanie w 1999, drugie w 2023
W tej sympatycznie wydanej przez Czytelnika książeczce w kieszonkowym formacie zmieściły się dwie równie kieszonkowe mikropowieści Trumana Capote’a. Obydwie czytałam dawno temu i teraz po latach oceniam je mniej entuzjastycznie niż w przeszłości, ale nadal palmę pierwszeństwa dzierży „Harfa traw”, której nastrojowość i klimat skomponowane są tak, jakby na moje specjalnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-30
Kilka lat temu, podczas pierwszego czytania starszym dzieciom, przeżywanie przygód Wintera bardziej nas bawiło. To beztroskie psie życie według zasad głównego bohatera i wynikające z niego kłopoty raz po raz śmieszyły swoją absurdalnością.
Podczas drugiego czytania, tym razem młodszakom, po pierwszych kilku rozdziałach dzieciom się znudziło, bo schemat zachowania Wintera i reakcji jego „rodziny” na to zachowanie był powtarzalny. W dodatku mój do bólu logicznie myślący młodszy syn, co rusz zarzucał zdarzeniom brak wiarygodności. Ja siłą rozpędu chichotałam jeszcze co jakiś czas, ale i mnie udzieliło się dziecięce znużenie i dlatego do pierwszej części przygód Wintera wracać już nie będziemy.
Kilka lat temu, podczas pierwszego czytania starszym dzieciom, przeżywanie przygód Wintera bardziej nas bawiło. To beztroskie psie życie według zasad głównego bohatera i wynikające z niego kłopoty raz po raz śmieszyły swoją absurdalnością.
Podczas drugiego czytania, tym razem młodszakom, po pierwszych kilku rozdziałach dzieciom się znudziło, bo schemat zachowania Wintera...
2009-01-18
1999-05-29
Bardzo ucieszyła mnie ta książka. Tak bardzo, że gdy tylko odpakowałam ją z urodzinowego papieru, od razu postanowiłam przesunąć ją prawie na szczyt mojej czytelniczej listy. Zaczęła się obiecująco. Ironia Konwickiego w pierwszym zdaniu wywołała radość moich myśli na to co będzie dalej. Jakże mnie to optymistycznie nastawiło. Jednak po kilku stronach wspomnień Marii Konwickiej, czar prysł. 😔
Nie znajdziemy w tej książce afirmacji życia, przyjemnych, nostalgicznych wspomnień z lat dziecinnych, a nawet jeżeli takowe się przydarzą giną w natłoku narzekań i utyskiwań autorki. Niestety.
Liczyłam na pełne uroku wspomnienia córki o swojej rodzinie, na miarę Moniki Żeromskiej czy Kiry Gałczyńskiej. Zawiodłam się. Dostałam fragmenty mistycznych, metafizycznych i ezoterycznych przemyśleń autorki, z którymi zupełnie mi nie po drodze.
Jednak mimo dość przygnębiającej tonacji, wyłania się w tych wspomnieniach sporo normalnego, rodzinnego życia Konwickich i Leniców.
Więcej zdecydowanie przeczytamy o rodzinie i artystycznym rodowodzie matki autorki, niż ojca; co w ostatecznym rozrachunku uznaję za duży plus, mimo iż na początku, i po cichu, liczyłam na genealogię ze strony ojca.
Ojca w tekście Konwickiej również jest sporo. Autorka – córka przytacza wiele fragmentów z jego książek, głównie z „Kalendarza i kepsydry”, wspomina coroczne wakacje w tamtych PRL – owskich, wcale nie ekskluzywnych Chałupach, no może, ekskluzywnych jedynie towarzysko. Opisuje też zażyłość między rodzicami, opowiada trochę o siostrze i o kocie Iwanie, a także pokazuje starość ojca i jego ostatnie lata życia.
W początkach lektury, drażniły mnie amerykańskie perypetie Marii Konwickiej, bo niekoniecznie o nich chciałam czytać w tej książce, ale relacje bohaterki, jej spotkania i wspomnienia związane z Elżbietą Czyżewską bardzo mnie zainteresowały.
Denerwujące opisy i szczegóły ulic Manhattanu też mnie irytowały, bo nie będąc (jeszcze 😉) w NY nie ciekawiło mnie to wcale na jakich rogach, których ulic, oni wszyscy się spotykali. Pod koniec jednak i to się zmieniło. Postanowiłam, korzystając z cudów współczesnej technologii (mapa w Google’ach 🤪) podejrzeć te wszystkie miejsca i przyznam, że bardzo mnie ten wirtualny spacer po Manhattanie pochłonął, i co ciekawe - spodobał się. 😊
Po lekturze tej książki zostaję z hasłem używanym często przez Konwickiego, które od razu wpadło mi w oko i które powoli zaszczepiam na gruncie domowym, a brzmi ono: „co sami wiecie, a ja rozumiem”.
Jeżeli niestraszna Wam zgorzkniało – zrzędliwa tonacja i wizja świata schodzącego na psy 😉 – polecam dla wymienionych powyżej ciekawostek. 😊
Bardzo ucieszyła mnie ta książka. Tak bardzo, że gdy tylko odpakowałam ją z urodzinowego papieru, od razu postanowiłam przesunąć ją prawie na szczyt mojej czytelniczej listy. Zaczęła się obiecująco. Ironia Konwickiego w pierwszym zdaniu wywołała radość moich myśli na to co będzie dalej. Jakże mnie to optymistycznie nastawiło. Jednak po kilku stronach wspomnień Marii...
więcej Pokaż mimo to