-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński2
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-04-18
2024-04-27
Sięgnęłam po tę książkę skuszona nazwiskiem Petry Dvořákovej, bo jej „Wrony” zrobiły na mnie wrażenie.
Tym razem, nie dość, że temat okazał się kontrowersyjny, to i jego ujęcie jest niejednoznaczne. Ta prowokacyjna lektura burzy wewnętrzny spokój czytelnika (mój zburzyła) i utrudnia dokonanie jednoznacznej oceny, która, niby, nie powinna budzić wątpliwości. Szczególnie rodziców.
Łatwo jest oceniać, szufladkować i odwoływać do stereotypów. Łatwo z góry przesądzać.
Kto jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień.
Sięgnęłam po tę książkę skuszona nazwiskiem Petry Dvořákovej, bo jej „Wrony” zrobiły na mnie wrażenie.
Tym razem, nie dość, że temat okazał się kontrowersyjny, to i jego ujęcie jest niejednoznaczne. Ta prowokacyjna lektura burzy wewnętrzny spokój czytelnika (mój zburzyła) i utrudnia dokonanie jednoznacznej oceny, która, niby, nie powinna budzić wątpliwości. Szczególnie...
2024-01-31
Sięgnęłam po tę książkę trochę z rozpędu, ponieważ wpisała się w temat powojennych przesiedleń, o których jakiś czas temu czytałam. No i nazwisko autora też mnie przekonało. Nie jest to ani reportaż, ani scenariusz, ani tym bardziej powieść historyczna czy filmowa. Opowiedzianą historię autor nazywa „opowieścią wysłuchaną”. Jest wspomnieniem przesiedlonych na Ziemie Zachodnie repatriantów spod Trembowli i jej okolic. Mularczyk dotarł do nich końcem lat 40’ XX wieku i właśnie tam, na tych pełnych nowych osadników ziemiach, odnalazł bohatera tej książki – Jaśka/Kohuta/Chwana, pierwowzór filmowego Kazimierza Pawlaka.
I tak, Jaśko, zwany Kohutem, potem Chwanem, wespół z Mularczykiem opowiada swoje losy sprzed przesiedlenia, a także losy mieszkańców podolskiej wioski, występującej w książce pod wymyśloną nazwą, Krużewniki. Te wszystkie wydarzenia są naprawdę ciekawe, barwne i zabawne. Bronią się również bohaterowie – wiejskie oryginały, reprezentanci współmieszkających na tych terenach trzech nacji: polskiej, ukraińskiej i żydowskiej.
Jednak sposób w jaki została przedstawiona fabuła zupełnie do mnie nie przemówił. Już ta dziwna forma, w której autor na przemian ze swoim bohaterem opowiada minione dzieje. Dla mnie było to męczące i musiałam się przyzwyczaić do tego, który z nich w danym momencie mówi. Wypowiedzi Jaśka były zazwyczaj poprzedzone, do znużenia powtarzanym, wstępem: „i taka się wówczas odbyła między nimi rozmowa”. No, a to całe kresowe i gwarowe słownictwo wydaje się być do szczętu przemielone przez wszystkie żarna świata, bo po chwili ma się wrażenie, że czyta się ciągle to samo i to samo. I niestety, powtórzenia, wracanie do tych samych wydarzeń, przywoływanie tego co już było, sprawia, że książka jest niemożebnie przegadana i rozwleczona.
Mam bardzo podobne wrażenia do użytkowniczki @czerwiec, dlatego cieszę się, że nie tylko ja tu marudzę. ;)
Na koniec zamieszczam garść mądrości, bo akurat one mi się podobały. Pojawiały się zazwyczaj na początku rozdziałów, po sakramentalnej „inwokacji”: „Ano posłuchaj ty o tym…”
„Życie każdego człowieka jest opowieścią, ale nie każdy swoim życiem pisze tragikomedię, bo to, co dzisiaj jest śmieszne dla widza, kiedyś dla jej bohatera było dramatycznym wyzwaniem losu”.
„A życie samo w sobie nie jest ani złe, ani dobre. Ono jest nieuniknione i pokrętne jak rzeka. Proste jest tylko samo poczęcie, reszta to bezlitosna kołomyja”.
„Są słowa martwe, słowa – kamienie i są słowa – ptaki, które ulatują wysoko”.
„O sobie powiem ja tobie, że ten dobrze żył i życia nie zmarnował, kto na końcu żywota inny jest, jak był na początku”.
„Bo jakby każdy dostał to, co on sobie upatrzył, toby nie czuł, co on stracił”.
„Widać na tym polega sprawiedliwość boża, żeb’ wszyscy mieli więcej tego, czego nie chcą, bo przez to różne hańdry – mańdry ze sobą prowadzą i zawsze mają się z czego spowiadać, przez to człowiek zawsze jak ta rozżarzona podkowa między młotem a kowadłem, tu serce, tam dola, i przez to każdy żyje, jak umie, a czort karty rozdaje”.
„Im więcej w człowieku złości, tym mniej w nim człowieka”.
„Nie ten wygrywa, kto cudzy los chce odwrócić, tylko ten, co umie własny wybrać”.
„W życiu nie ma tylko jednej prawdy. Wychodzi, że jest ich co najmniej dwie, bo zawsze jest ta moja i ta twoja”.
„Każdy ma świat na swoją miarę i w każdym człowieku dwóch ludzi żyje: jeden, co wybiera to, co najłatwiejsze, i ten drugi, co się z tym nie zgadza, przez co życie nie jest dobre, ani złe, tylko bezlitośnie nieuniknione”.
„Żyć to jest, jak wejść jednymi drzwiami, a wyjść drugimi, a między tymi drzwiami twoje życie w los zamienia się”.
„Każdy choć raz w życiu dostaje do potrzymania palec Pana Boga, co jemu drogę wskazuje. Jak przegapisz – tak z ciebie bezlitosny durak”.
I nieśmiertelne, powtarzane, do znudzenia: (za późno wpadłam na pomysł, by policzyć) „Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej stronie”.
Sięgnęłam po tę książkę trochę z rozpędu, ponieważ wpisała się w temat powojennych przesiedleń, o których jakiś czas temu czytałam. No i nazwisko autora też mnie przekonało. Nie jest to ani reportaż, ani scenariusz, ani tym bardziej powieść historyczna czy filmowa. Opowiedzianą historię autor nazywa „opowieścią wysłuchaną”. Jest wspomnieniem przesiedlonych na Ziemie...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-28
„Lód” to proza społeczno – obyczajowa. Nie ma w niej spektakularnych wydarzeń i zwrotów akcji, ale jest nieujarzmiona przyroda i są zwyczajni, ale ciekawie sportretowani bohaterowie. I o nich jest książka. O życiu garstki ludzi na Örlandii w archipelagu Wysp Alandzkich i o tym jak sobie radzą, co ich trapi, co cieszy.
Tutaj rytm życia determinuje natura. Wiosną trzeba się spieszyć, latem krótko nim cieszyć, a jesienią zbierać siły, by przetrwać zimę. Jeżeli jednak jest się na wyspie ze świadomością tego wszystkiego, to życie jest piękne.
„Z jakiegoś powodu pomyślał o pastorskiej idylli. Z wolna pasące się krowy, gdzie okiem sięgnąć żadnej aktywności, na niebie chmury jak baranki, nad wszystkim świeci łaskawe słońce. Życie jak na ziemi przed potopem”.
Ja od pierwszych chwil poczułam sympatię do tej opowieści, a potem coraz bardziej przywiązywałam się do miejsca i bohaterów, dlatego rozstanie z wyspą i z tą historią było dla mnie trudne.
Od początku intrygował mnie spokojny, ale żyjący we własnym świecie Anton od poczty, jego „duchy” i prorocze zdolności. Jeżeli zaś chodzi o pastorostwo, to zdecydowanie bliżej mi było do pastora niż pastorowej.
Lektorka stanęła na wysokości zadania. Wspaniale opowiedziała tę historię, a to, jak odtworzyła postać doktor Gyllen, to prawdziwa interpretacyjna doskonałość.
„Lód” to proza społeczno – obyczajowa. Nie ma w niej spektakularnych wydarzeń i zwrotów akcji, ale jest nieujarzmiona przyroda i są zwyczajni, ale ciekawie sportretowani bohaterowie. I o nich jest książka. O życiu garstki ludzi na Örlandii w archipelagu Wysp Alandzkich i o tym jak sobie radzą, co ich trapi, co cieszy.
Tutaj rytm życia determinuje natura. Wiosną trzeba się...
2023-11-30
To moja czwarta książka tego rosyjskiego klasyka, dlatego nie wstrząsnęła mną tak, jak mogłaby, gdybym to od niej zaczęła poznawanie Dostojewskiego „kilkadzieścia” lat temu i dlatego też wrażeń oraz przemyśleń z lektury „Braci Karamazowów” nie przebije.
W „Zbrodni i karze” nie zobaczymy salonów, arystokracji, bogactwa i potęgi imperium rosyjskiego drugiej połowy XIX wieku, tylko wyzierającą z każdego petersburskiego zaułka nędzę i zepsucie.
I chociaż to w dużej mierze książka o dziejach zbrodni i zbrodniarza, ja swą uwagę skupiłam jeszcze na postawach dwóch matek – Pulcherii Aleksandrowny i Katarzyny Iwanowny. Matek, które stanęły na krawędzi, bo życie ich dzieci było w zagrożeniu.
Jeszcze ciągle słyszę pytanie Rodiona: „Mamo, cokolwiek się stanie, bez względu na to co byś o mnie słyszała, co by ci o mnie powiedziano, czy będziesz mnie zawsze kochała, jak teraz?”
Jaka odpowiedź powinna zabrzmieć?
Jaką odpowiedź dała matka innego mordercy z współczytanej ze „Zbrodnią i karą” „Innej duszy”, gdzie nastolatek też zabił?
Istotnie była to lektura straszna, niepokojąca, a nawet przerażająca. Na zawsze zapamiętam sen Rodiona, w którym będąc małym chłopcem był świadkiem rzezi klaczy, której właściciel - Mikołka, przy ogólnej aprobacie tłumu i na jego oczach skatował.
WYZWANIE CZYTELNICZE XI 2023
Przeczytam książkę straszną/niepokojącą
To moja czwarta książka tego rosyjskiego klasyka, dlatego nie wstrząsnęła mną tak, jak mogłaby, gdybym to od niej zaczęła poznawanie Dostojewskiego „kilkadzieścia” lat temu i dlatego też wrażeń oraz przemyśleń z lektury „Braci Karamazowów” nie przebije.
W „Zbrodni i karze” nie zobaczymy salonów, arystokracji, bogactwa i potęgi imperium rosyjskiego drugiej połowy XIX wieku,...
2023-11-23
Mocno przygnębiająca, o szaroburej tonacji lektura.
Przyczyny, że po nią sięgnęłam były dwie. Po „Kulcie” Łukasza Orbitowskiego chciałam przeczytać jeszcze „coś” tego autora, a po drugie jej tematyka wpisywała się w wyzwanie listopadowe.
Autor nie zawiódł pokładanych w nim nadziei, bo książka napisana jest wartko i sprawnie, chociaż opowiada o ciemnej stronie życia w latach dziewięćdziesiątych.
O zmianach gospodarczych, które nie wszystkim wyszły na lepsze.
O mentalności ludzi w tamtym okresie.
O ich oczekiwaniach, potrzebach, marzeniach.
Przypomina, co wtedy oglądało się w telewizji, jakie słodycze królowały na sklepowych półkach, jaka muzyka sączyła się do ucha z walkmanów i jak spędzało się wolny czas.
Mamy więc Bydgoszcz, w której toczy się życie młodocianego mordercy noszącego w książce imię Jędrek.
Dlaczego zabijał? To pytanie zadawali sobie wszyscy.
No właśnie, dlaczego?
WYZWANIE CZYTELNICZE XI 2023
Przeczytam książkę straszną/niepokojącą
Mocno przygnębiająca, o szaroburej tonacji lektura.
Przyczyny, że po nią sięgnęłam były dwie. Po „Kulcie” Łukasza Orbitowskiego chciałam przeczytać jeszcze „coś” tego autora, a po drugie jej tematyka wpisywała się w wyzwanie listopadowe.
Autor nie zawiódł pokładanych w nim nadziei, bo książka napisana jest wartko i sprawnie, chociaż opowiada o ciemnej stronie życia w...
2022-02-14
„Zrobię dla Ciebie wszystko”
Ta żarliwa deklaracja w kontekście tej powieści przeraża.
Mimo trudnego i przygnębiającego tematu, który porusza, bo nie tylko uzależnienie matki od alkoholu, ale i uzależnienie dziecka, od trawionej chorobą alkoholową matki, nie chciałam, żeby ta opowieść się kończyła.
Już pierwszy rozdział, który jest epilogiem tej historii, sprawił, że wiedziałam, że to będzie świetnie napisana książka.
Szczerość opisów, głębia doznań, wiarygodność i język, którym napisany jest „Shuggie…” zniewalają. Użycie specyficznego języka, która próbuje oddać szkocki górniczy slang to świetny pomysł tłumacza na uwiarygodnienie tej historii. Kontekst ekonomiczny i społeczny, ukazanie proletariackiego Glasgow dopełniają całości szarej wizji życia Shuggiego.
I mimo iż nie jestem fanką bestsellerów i z rezerwą podchodzę do nowości, cieszę się, że nie czekałam z „Shuggiem…” za długo.
Gdy piszę tę opinię osiem miesięcy po przeczytaniu „Shuggiego…” nadal pamiętam i mam przed oczami patologię górniczego osiedla i jego upadłą gwiazdę - Agnes.
I nadal żołądek się ściska.
A Janusz Zadura po raz kolejny zaprezentował swój talent interpretatorski, dzięki któremu nie można oderwać się od słuchania.
Polecam.
WYZWANIE CZYTELNICZE 2022
Przeczytam książkę z Plebiscytu Książka Roku 2021
„Zrobię dla Ciebie wszystko”
Ta żarliwa deklaracja w kontekście tej powieści przeraża.
Mimo trudnego i przygnębiającego tematu, który porusza, bo nie tylko uzależnienie matki od alkoholu, ale i uzależnienie dziecka, od trawionej chorobą alkoholową matki, nie chciałam, żeby ta opowieść się kończyła.
Już pierwszy rozdział, który jest epilogiem tej historii, sprawił, że...
2023-08-09
„Zły” okazał się całkiem niezły.
Tyrmand wielowymiarowo przedstawił główną bohaterkę utworu - Warszawę. W całej krasie zaprezentował jej klimat lat pięćdziesiątych, architekturę, warszawską modę i szyk, mieszkańców z ich problemami dnia codziennego oraz wskazał, gdzie można pójść na kawę, gdzie na parówki, gdzie porozmawiać w zaufaniu, gdzie dobrze zjeść, a także, gdzie i jak się bawić.
Wszystko to opisał świetnym językiem, niezwykle plastycznym, kolorowym i sugestywnym. Opisy kolejki w aptece, tłumy na przystankach i w trolejbusie są niezwykle wyraziste, wręcz namacalne.
A te różnokolorowe muszki Kubusia. Niezapomniane. Grzechem byłoby nie wymienić tych oryginalnych, barwnych połączeń: rezedowo – oliwkowych, cynobrowo – trawiastych, seledynowo - cytrynowych, szmaragdowo – kakaowych, wiśniowo – perłowych, cyklamenowo - chabrowych, topazowych w rzucik koloru sepii, ametystowo – truskawkowych.
Mnie, ten superbohaterski wątek aż tak bardzo nie emocjonował, ale półświatek z flagowym procederem pt. „Panie, kup pan cegłę”, konikami pod kinami i stadionami – bardzo.
I te mówiące nazwiska: Dziarski, Wirus, Zofia Chwała, Meteor.
No i Aniela, która „uszyta była ze szczególnie impregnowanego materiału”, a prezesa kochała miłością bezgraniczną i „takiemu chłopu jak pan prezes Merynos tobym wszystkie brudy co dzień prała, śpiewała przy tym i jeszcze się cieszyła, jakby mnie nogą posyłał po wódkę”. 😅
Mnie się podobało i na pewno sięgnę po inne książki autora.
„Zły” okazał się całkiem niezły.
Tyrmand wielowymiarowo przedstawił główną bohaterkę utworu - Warszawę. W całej krasie zaprezentował jej klimat lat pięćdziesiątych, architekturę, warszawską modę i szyk, mieszkańców z ich problemami dnia codziennego oraz wskazał, gdzie można pójść na kawę, gdzie na parówki, gdzie porozmawiać w zaufaniu, gdzie dobrze zjeść, a także, gdzie i...
2023-08-18
Jak szybko dorośli dorastają i zapominają, jak to było wtedy, gdy było się dzieckiem.
To książka o brakach. O braku zrozumienia, a nawet o braku chęci by rozumieć. O braku empatii. O braku bezinteresownej miłości rodzicielskiej.
Smutna i przygnębiająca lektura, w której znajduje się instrukcja jak tłumić osobowość dzieci, zabijać ich indywidualność oraz łamać prawa dziecka do bycia dzieckiem.
Najgorsze jest to, że takie nieprzyjemne zachowania najlepiej widzi się… u innych rodziców, gdy stoimy z boku, z dystansu, a prawie nigdy, gdy sami wygłaszamy autorytatywne monologi, narzekamy i upominamy dzieci.
Na mnie ta książka zrobiła piorunujące wrażenie.
Polecam audiobook, w którym narracyjny dwugłos matki i córki brzmi bardzo autentycznie. Zwłaszcza udręczona życiem rola matki.
Jak szybko dorośli dorastają i zapominają, jak to było wtedy, gdy było się dzieckiem.
To książka o brakach. O braku zrozumienia, a nawet o braku chęci by rozumieć. O braku empatii. O braku bezinteresownej miłości rodzicielskiej.
Smutna i przygnębiająca lektura, w której znajduje się instrukcja jak tłumić osobowość dzieci, zabijać ich indywidualność oraz łamać prawa...
2023-06-30
Sięgnęłam po tę książkę w ramach wyzwania czerwcowego spodziewając się wariacji na temat „Olivera Twista” zaadaptowanego na rodzimy grunt.
Na przykładzie sylwetek bohaterów powieści widać znajomość rzeczy u Korczaka i tego, że środowisko marginesu społecznego znał od podszewki. Odmalowanie uczuć, myśli i honoru ludzi ulicy, a co za tym idzie ich specyficznego zachowania, nierozumianego przez zwykłych mieszkańców miasta powoduje, że kibicujemy tym pierwszym i litujemy się (niestety) nad ich życiem.
A litość w półświatku to płachta na byka.
Podobała mi się droga życiowa głównego bohatera - Antka. Jego przekora, walka ze słabościami, wierność ideałom i ten poszarpany i nie do końca jednoznaczny los.
Niestety bez moralizatorstwa się nie obyło, ale dlatego, że się go spodziewałam, a nawet obawiałam, całkiem nieźle zniosłam jego współwystępowanie w tekście. W dodatku historie dzieci ulicy były z taką wiernością i prawdą nakreślone, że rekompensowały sentymentalną pedagogizację autora.
Bardzo dobra lektorka – Anna Próchniak – przeczytała książkę naturalnie i przyjemnie dla ucha.
Sądzę, że to ciekawa i warta zauważenia lektura, której z powodzeniem można dać szansę.
WYZWANIE CZYTELNICZE VI 2023
Przeczytam książkę z bohaterem dziecięcym
Sięgnęłam po tę książkę w ramach wyzwania czerwcowego spodziewając się wariacji na temat „Olivera Twista” zaadaptowanego na rodzimy grunt.
Na przykładzie sylwetek bohaterów powieści widać znajomość rzeczy u Korczaka i tego, że środowisko marginesu społecznego znał od podszewki. Odmalowanie uczuć, myśli i honoru ludzi ulicy, a co za tym idzie ich specyficznego zachowania,...
2023-06-29
Sama mini powieść nie jest ani odkrywcza, ani pasjonująca. Przyświecają jej typowe pozytywistyczne idee. Na uwagę, i to jedynie w pierwszej części utworu (przed tym nim zachoruje) zasługuje tytułowa Anielka. Taki mix Pollyanny, Sary z „Małej Księżniczki” i Ani z „Ani z Zielonego Wzgórza”.
Przedwcześnie dojrzała, zamknięta w świecie swoich wyobrażeń i przemyśleń, zrozpaczona zachowaniem dorosłych i zagubiona w świecie, w którym przyszło jej żyć.
Nie pamiętam, czy kiedykolwiek czytałam „Anielkę” w całości. Na pewno czytałam fragment o psie Karusku w podręczniku do polskiego. I ten fragment, tak jak historia Lampo z książki Pisarskiego, był moim najbardziej bolesnym wspomnieniem literackim z dzieciństwa. Do dziś pamiętam, jak serce pękało mi z bólu, gdy towarzyszyłam Karuskowi podczas jego poszukiwań Anielki.
I tak jak przed laty, teraz też najbardziej w tej króciutkiej powieści wstrząsnął mną los psa. Niepowodzenia rodziny, kiepska sytuacja matki i dzieci po bankructwie, krętactwa ojca i jego dwulicowość nie zrobiły na mnie takiego wrażenia, jak ta psia miłość, wierność, tęsknota i szaleńcza próba odnalezienia swojej pani.
WYZWANIE CZYTELNICZE VI 2023
Przeczytam książkę z bohaterem dziecięcym
Przeczytane w 1987 i 2023
Sama mini powieść nie jest ani odkrywcza, ani pasjonująca. Przyświecają jej typowe pozytywistyczne idee. Na uwagę, i to jedynie w pierwszej części utworu (przed tym nim zachoruje) zasługuje tytułowa Anielka. Taki mix Pollyanny, Sary z „Małej Księżniczki” i Ani z „Ani z Zielonego Wzgórza”.
Przedwcześnie dojrzała, zamknięta w świecie swoich wyobrażeń i przemyśleń,...
1999
2021-04-06
2023-06-29
„Nikt nie mógł przypuszczać, że ta sztubacka zabawa skończy się moralnym upadkiem dla jednych, śmiercią dla drugich i zbrodnią dla trzecich”
Ale tak mniej więcej to wszystko się potoczyło.
Nie zamykałabym jednak tej powieści do szufladki gatunkowej z etykietą: kryminał. Jego cechy, owszem, występują, ale dopiero na samym końcu. I muszę przyznać, że Czechow zrobił na mnie wrażenie tą kryminalną końcówką.
Ten utwór to w dużej mierze psychologiczno - obyczajowy melodramat z kryminalnym zakończeniem. Ciekawie i intrygująco poprowadzonym.
Postaci iście reprezentatywne dla rosyjskiego społeczeństwa końca XIX wieku. Swoiste oryginały tamtych czasów, kiedy „pan to wciąż pan, a chłop – cham”.
Najwięcej poruszył mnie los Urbienina, jako, chyba jedynej w tej opowieści, od początku do końca, prawdziwie uczciwej i szczerej duszy.
Reszta to degrengolada. A Olga zdaje się być prostszą wersją pani Bovary. Jej wyrachowanie dobrze oddają słowa wypowiedziane przez hrabiego: „Najbardziej podoba się jej we mnie to, że jestem hrabią”.
Pojawił się też efekt déjà vu…
Jeden z bohaterów, Polak, Kajetan Przechocki– postać niesympatyczna, ewidentnie szara eminencja, od razu przywiódł na myśl pana Musiałowicza albo pana Wróblewskiego z „Braci Karamazow”. I ci Cyganie.
Bezpośrednio po lekturze obejrzałam ekranizację „Dramatu…” z 1978 roku w reżyserii Emila Loteanu ze wspaniałą muzyką Eugeniusza Dogi. Notabene filmu nominowanego do Złotej Palmy w Cannes, właśnie w roku 1978.
Ożywił on literacki obraz i przedstawił go w trójwymiarze, dzięki temu, to czego tekst nie dopowiedział film uwypuklił. Kreacje aktorskie – wyśmienite.
A jeżeli chodzi o Czechowa, to mimo wszystko wolę jego dramaty. 😉
„Nikt nie mógł przypuszczać, że ta sztubacka zabawa skończy się moralnym upadkiem dla jednych, śmiercią dla drugich i zbrodnią dla trzecich”
Ale tak mniej więcej to wszystko się potoczyło.
Nie zamykałabym jednak tej powieści do szufladki gatunkowej z etykietą: kryminał. Jego cechy, owszem, występują, ale dopiero na samym końcu. I muszę przyznać, że Czechow zrobił na mnie...
2023-04-11
Opowieść ta przypomina trochę „Wielką bramę”, dlatego obydwa tytuły można wpisać do tego samego nurtu, w którym autor zabiera się za „podsumowanie dorobku odrodzonej Polski”.
I znowu typowa dla Makuszyńskiego fabuła. I tu jest rzewnie, ckliwie i słodziuchno – „do obrzydliwości” – jak podsumowałby Wiech.
Mocno afektowany i kwiecisty styl równie mocno się przeterminował razem z zawartym w tekście humorem. Wrażenie, które towarzyszyło mi po lekturze podobne jest do tego, które się ma po obejrzeniu czarno – białego, przedwojennego filmu.
Opowieść ta przypomina trochę „Wielką bramę”, dlatego obydwa tytuły można wpisać do tego samego nurtu, w którym autor zabiera się za „podsumowanie dorobku odrodzonej Polski”.
I znowu typowa dla Makuszyńskiego fabuła. I tu jest rzewnie, ckliwie i słodziuchno – „do obrzydliwości” – jak podsumowałby Wiech.
Mocno afektowany i kwiecisty styl równie mocno się przeterminował...
2009-01-18
2023-01-19
W przypadku tego utworu decydujących jest pierwszych kilkanaście stron. I wtedy powinniśmy wiedzieć, czy chcemy brnąć w ten tekst, czy nie.
Właśnie brnąć.
Bo lekko i łatwo nie jest.
Bo czytanie tej książki to jak skok do głębokiej wody i wynurzenie w obcym kraju. Na początku towarzyszyło mi poczucie zagubienia - nie wiem co się dzieje, nikt nie pomaga, nie prowadzi za rękę, przeciwnie, słowa narastają, jakieś dziwne, niby znane, ale ich mnogość deprymuje i osacza.
Można się zgubić.
Ja się zgubiłam i musiałam wrócić do punktu wyjścia. Zaczęłam jeszcze raz i wcale nie było łatwiej. Zadałam sobie pytanie, czy to jest dobry czas na tę lekturę i czy podołam temu intelektualnemu wyzwaniu?
Udało się, a treść przeniknęła mnie na wskroś.
Środowisko żydowskie w „Golemie” nie jest przedstawione ani sztampowo, ani powierzchownie. W czasie czytania książki przenosimy się do sztetla, a tam jest dosadnie i prawdziwie. I nie ma tam kolorów. Paleta barw tej opowieści, ogranicza się do odcieni użytych do namalowania obrazu z okładki. I w takich właśnie tonach widzę te wszystkie zdarzenia.
No właśnie, jeszcze ten obraz z okładki. Według mnie „Czarny sztandar” Hirszenberga jest absolutnym dopełnieniem tego tekstu, jego tematu i treści.
Ujęła mnie też niezmiernie ciepła, serdeczna bliskość cadyka rebe Gerszona i jego żony Chagit. Niewiele było ich rozmów, ale ta troskliwość, czułość dwojga starszych ludzi względem siebie, niezwykle mnie wzruszyła. Te słowa świątobliwego do żony: „Chagit moja, Chagiciu, strażniczko rozsądku” długo będą w mojej pamięci.
Trudno polecić mi ją wszystkim czytelnikom, bo jest to książka specyficzna. Mnie się bardzo podobała i mam nadzieję, że ci wytrwali i cierpliwi, a także wszyscy stylistyczni i językowi smakosze nie pożałują tego spotkania.
Radzę jeszcze mieć przy sobie telefon, po to, by sprawdzać znaczenie wszystkich „trudnych” słów, bo Płaza nie ułatwia i słowniczka nie zamieszcza.
Może się mylę, ale chyba niewielu czytelników z marszu będzie wiedzieć czym jest besmedrysz albo rebecyn. To drugie słowo tak do połowy książki uznawałam za imię, bo nie widziałam tekstu, tylko go słuchałam i łatwo nie było.
Zauważyłam też wielki sentyment autora do słowa „ściorany”, które kiedyś już słyszałam, a w „Golemie” znowu na nie wpadłam.
W przypadku tego utworu decydujących jest pierwszych kilkanaście stron. I wtedy powinniśmy wiedzieć, czy chcemy brnąć w ten tekst, czy nie.
Właśnie brnąć.
Bo lekko i łatwo nie jest.
Bo czytanie tej książki to jak skok do głębokiej wody i wynurzenie w obcym kraju. Na początku towarzyszyło mi poczucie zagubienia - nie wiem co się dzieje, nikt nie pomaga, nie prowadzi za...
2002
2021-08-02
Cała opowieść jest niestety tendencyjna i przewidywalna.
Postaci przerysowane do bólu. Kryształowo czyste, wzniosłe, nieskazitelne lub wyrachowane, interesowne i bezduszne. A najgorsza z nich wszystkich była ciotka Lavinia.
W dodatku lektorka chcąc wspiąć się na wyżyny przesadziła ze swoją ekspresją. Między innymi, w próbie nadania każdemu bohaterowi innego, charakterystycznego dla niego głosu.
Dodatkowo czytanie wszystkich wyrazów kończących się na -ia jako -yja irytowało niepomiernie - komedyja, kwestyja, koligacyja, licytacyja, waryjat, etc., etc.
I co gorsza, przez jakiś tydzień, sama nie mogłam się uwolnić od takiego myślenia i wiele razy wyrywało mi się żartobliwie do dzieci: kolacyja gotowa albo jaką masz lekcyję? ;)
I mimo iż obecnie w niewielu książkach można natrafić na tak wyrafinowane słowo jak - splin, 😉 to nie przetrwała próby czasu ta historyja.
Cała opowieść jest niestety tendencyjna i przewidywalna.
Postaci przerysowane do bólu. Kryształowo czyste, wzniosłe, nieskazitelne lub wyrachowane, interesowne i bezduszne. A najgorsza z nich wszystkich była ciotka Lavinia.
W dodatku lektorka chcąc wspiąć się na wyżyny przesadziła ze swoją ekspresją. Między innymi, w próbie nadania każdemu bohaterowi innego,...
2021-06-15
Przeczytałam, obejrzałam i ochłonęłam.
Dałam sobie czas na przemyślenia i ich usystematyzowanie.
Mimo tego nadal jestem poruszona.
Nigdy nie przypuszczałam, że „Popiół i diament” wywrze na mnie jakiekolwiek pozytywne wrażenie. Byłam nastawiona na sprawną i na miarę uszytą propagandową agitkę, szczególnie, że Andrzejewski napisał powieść na zlecenie i to nie byle kogo, bo wysoko postawionych agentów UB.
Z tego względu przed laty, gdy wydawałoby się, że do lektury dorosłam, nie miałam nawet zamiaru jej czytać, bo uznałam ją za kłamliwą i szkodliwą, godzącą w dobre imię moich ówczesnych ideałów.
Jednak sam tytuł zawsze był dla mnie piękny i pociągający, i mimo wszystko nieobojętny. Dlatego tak po prostu z dnia na dzień stwierdziłam, że chcę mieć to za sobą. Chcę w końcu poznać tę ułomną ideologicznie wersję budowania powojennej rzeczywistości
Nastawienie miałam jak przed laty wyjątkowo krytyczne.
A jednak.
Obraz zniszczonego wojną miasta, marazm i opis drogi, którą jechało wojskowe auto, nagle bardzo mocno nasunął mi skojarzenie z klimatem i stylistyką niektórych opowiadań Odojewskiego z „Kwarantanny”. Mały przebłysk, ale już na początku pozytywny i zaskakujący.
Kolejne strony przyniosły to, czego oczekiwałam: nudne, męczące i stereotypowe opisy i charakterystyki występujących bohaterów.
I poza tym odojewszczyzną pachnącym początkiem do momentu bankietu w „Monopolu” nie było w tej powieści nic, co pobudziłoby mnie do głębszych refleksji.
Wątek Kosseckiego (ojca) tylko mnie drażnił.
Relacje braci Kosseckich - między sobą i matką - zasmuciły i przygnębiły, ponieważ spojrzałam na nie z mojego prywatnego matczynego punktu widzenia. Jeśli jednak spojrzeć na nie z perspektywy poniższego opisu: „Urodziła dwóch zdrowych synów, mąż jej nie zdradzał, doczekała się tytułu sędziny i związanej z tym tytułem sytuacji towarzyskiej, miała służącą i futro, na koniec własna willę… czegóż, na Boga, chcieć mogła jeszcze?”
No właśnie, czegóż więcej chcieć?!
I tak jak wspomniałam powyżej, do momentu bankietu w „Monopolu” nie poruszyło i nie zachwyciło mnie w tej powieści wiele.
Jednak polonez A-dur (Tam – ta – tam. Ta – ra – tata – tata - tatam) w wykonaniu pijanej zbieraniny ówczesnej „elity”, a zaprojektowany przez ostrowieckiego impresaria zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie potrafię wskazać co pierwsze przyszło mi do głowy czy „Pan Tadeusz”, czy „Wesele” i jego symbolika. Dla mnie ta scena – w swej przewrotności – jest swoistym katharsis. Nagle akcja przyspiesza, wydarzenia nabierają tempa i zmierzają ku nieuchronnemu zakończeniu.
Andrzejewski jednak wielkim pisarzem był. Nawet w tym uknutym i zaplanowanym na indoktrynację tekście widać jego kunszt literacki.
Dla tego opisu poloneza i jego siły rażenia warto poznać „Popiół i diament”, ale wcześniej trzeba przeczytać „Diament odnaleziony w popiele” Kąkolewskiego, żeby mimo wszystko nie wpaść w sidła komunistycznej intrygi.
Z drugiej strony, w dzisiejszych czasach świadomy historycznie czytelnik potrafi oddzielić ziarno od plew.
Na wielu zdaniach Andrzejewskiego moje oko samo zatrzymywało się na dłużej i czerpałam autentyczną przyjemność z tych słownych konstrukcji i ich siły wyrazu i przekazu. Mam wielką ochotę na więcej jego prozy. Tej własnej, niewymuszonej, bez narzuconego tematu, schematu i kierunku ideowego.
A film…
Cóż, również bardzo mi się podobał mimo (zrozumiałych) cięć fabularnych, ale za to z dodanym wątkiem syna Szczuki jako partyzanta.
Świetnie zagrane role.
No i te płonące kieliszki. Warto je było zobaczyć. Wreszcie wiem o co w tej scenie chodziło. 😉
Czekałam na poloneza i chciałam skonfrontować go z książkowym opisem. Nie zawiodłam się. Obie interpretacje (i literacka, i filmowa) to mocne, symboliczne akcenty. W filmie mogłam dodatkowo usłyszeć te wszystkie fałszywe i nieczyste tony, które odarły poloneza z jego pięknej i czystej nuty.
PS
Wracając do książki. Mnie niestety trafiło się fatalne wydanie, którego nie polecam. Jest to szkolne wydanie (GREG z 2004 r.) z opracowaniem na końcu i z wtrąceniami na marginesach typu: Podgórski – wygląd, miejsce akcji – wygląd Ostrowca, etc. Ależ mnie to uwierało i drażniło podczas czytania. Ponadto czcionka najmniejsza z możliwych (z mniejszą spotkałam się tylko w „Annie Kareninie” wydanej przez Zieloną Sowę), a tekst wypełnia szczelnie stronę wszerz i wzdłuż – mordęga i ciężka harówka dla oczu.
Przeczytałam, obejrzałam i ochłonęłam.
Dałam sobie czas na przemyślenia i ich usystematyzowanie.
Mimo tego nadal jestem poruszona.
Nigdy nie przypuszczałam, że „Popiół i diament” wywrze na mnie jakiekolwiek pozytywne wrażenie. Byłam nastawiona na sprawną i na miarę uszytą propagandową agitkę, szczególnie, że Andrzejewski napisał powieść na zlecenie i to nie byle kogo,...
Bardzo skandynawska literatura. Takie było moje pierwsze wrażenie. Chodzi mi o ten szwedzki, prosty i konkretny realizm w budowaniu surowego świata przedstawionego.
Pierwszoplanowymi bohaterkami tej powieści są kobiety. Zaprawione w trudach życia i zdane na siebie, próbują samotnie stawić czoła problemom, bo mężczyźni raczej stoją z boku i tylko przeszkadzają. Tym kobietom, rzecz jasna.
Niestety, z żadną z bohaterek nie umiałam się utożsamić i postawić w jej sytuacji, żadna nie stała mi się na tyle bliska, by móc wraz z nią współodczuwać. A przecież ich życiowe doświadczenia wołały o współczucie i były mocno skomplikowane, a w przypadku Andżeliki dojmująco dramatyczne. Z tych wszystkich kobiecych spadkobierczyń Augusty, najbliższa była mi, mocno drugoplanowa, Siri.
Mimo iż w konstrukcji tej książki nie zauważyłam wad, cechuje ją naprawdę dobry styl i język, to mnie, zupełnie nie przypadła do gustu. Może poprzez spiętrzenie przygnębiających wydarzeń i przedstawienie czegoś na kształt fatum ciążącego nad żeńskimi sukcesorkami Augusty? Może poprzez bardzo pesymistyczny wydźwięk tej opowieści? Może przez brak chociażby, przebłysku radości w życiu którejkolwiek z bohaterek? I chyba właśnie ten brak poczucia szczęścia, nawet tego duchowego czy wewnętrznego, doskwierał mi najbardziej.
Co więcej, zderzenie infantylnej radości lektorki podczas interpretacji, z trudnym i przygnębiającym tematem, na początku straszliwie mnie irytowało. Potem się przyzwyczaiłam.
Nie wiem dlaczego, ale seniorka rodu, Augusta, swoim dość szorstkim obejściem przypominała mi Selmę Lagerlöf i do końca książki, nie umiałam się uwolnić od wizerunku Augusty z twarzą i sposobem bycia Selmy.
Bardzo skandynawska literatura. Takie było moje pierwsze wrażenie. Chodzi mi o ten szwedzki, prosty i konkretny realizm w budowaniu surowego świata przedstawionego.
więcej Pokaż mimo toPierwszoplanowymi bohaterkami tej powieści są kobiety. Zaprawione w trudach życia i zdane na siebie, próbują samotnie stawić czoła problemom, bo mężczyźni raczej stoją z boku i tylko przeszkadzają. Tym...