Byli sobie raz Maria Konwicka 7,1
ocenił(a) na 62 lata temu Bardzo ucieszyła mnie ta książka. Tak bardzo, że gdy tylko odpakowałam ją z urodzinowego papieru, od razu postanowiłam przesunąć ją prawie na szczyt mojej czytelniczej listy. Zaczęła się obiecująco. Ironia Konwickiego w pierwszym zdaniu wywołała radość moich myśli na to co będzie dalej. Jakże mnie to optymistycznie nastawiło. Jednak po kilku stronach wspomnień Marii Konwickiej, czar prysł. 😔
Nie znajdziemy w tej książce afirmacji życia, przyjemnych, nostalgicznych wspomnień z lat dziecinnych, a nawet jeżeli takowe się przydarzą giną w natłoku narzekań i utyskiwań autorki. Niestety.
Liczyłam na pełne uroku wspomnienia córki o swojej rodzinie, na miarę Moniki Żeromskiej czy Kiry Gałczyńskiej. Zawiodłam się. Dostałam fragmenty mistycznych, metafizycznych i ezoterycznych przemyśleń autorki, z którymi zupełnie mi nie po drodze.
Jednak mimo dość przygnębiającej tonacji, wyłania się w tych wspomnieniach sporo normalnego, rodzinnego życia Konwickich i Leniców.
Więcej zdecydowanie przeczytamy o rodzinie i artystycznym rodowodzie matki autorki, niż ojca; co w ostatecznym rozrachunku uznaję za duży plus, mimo iż na początku, i po cichu, liczyłam na genealogię ze strony ojca.
Ojca w tekście Konwickiej również jest sporo. Autorka – córka przytacza wiele fragmentów z jego książek, głównie z „Kalendarza i kepsydry”, wspomina coroczne wakacje w tamtych PRL – owskich, wcale nie ekskluzywnych Chałupach, no może, ekskluzywnych jedynie towarzysko. Opisuje też zażyłość między rodzicami, opowiada trochę o siostrze i o kocie Iwanie, a także pokazuje starość ojca i jego ostatnie lata życia.
W początkach lektury, drażniły mnie amerykańskie perypetie Marii Konwickiej, bo niekoniecznie o nich chciałam czytać w tej książce, ale relacje bohaterki, jej spotkania i wspomnienia związane z Elżbietą Czyżewską bardzo mnie zainteresowały.
Denerwujące opisy i szczegóły ulic Manhattanu też mnie irytowały, bo nie będąc (jeszcze 😉) w NY nie ciekawiło mnie to wcale na jakich rogach, których ulic, oni wszyscy się spotykali. Pod koniec jednak i to się zmieniło. Postanowiłam, korzystając z cudów współczesnej technologii (mapa w Google’ach 🤪) podejrzeć te wszystkie miejsca i przyznam, że bardzo mnie ten wirtualny spacer po Manhattanie pochłonął, i co ciekawe - spodobał się. 😊
Po lekturze tej książki zostaję z hasłem używanym często przez Konwickiego, które od razu wpadło mi w oko i które powoli zaszczepiam na gruncie domowym, a brzmi ono: „co sami wiecie, a ja rozumiem”.
Jeżeli niestraszna Wam zgorzkniało – zrzędliwa tonacja i wizja świata schodzącego na psy 😉 – polecam dla wymienionych powyżej ciekawostek. 😊