Tajny dziennik
- Kategoria:
- biografia, autobiografia, pamiętnik
- Cykl:
- Miron Białoszewski. Utwory zebrane (tom 15)
- Wydawnictwo:
- Znak
- Data wydania:
- 2012-02-20
- Data 1. wyd. pol.:
- 2012-02-20
- Liczba stron:
- 920
- Czas czytania
- 15 godz. 20 min.
- Język:
- polski
- ISBN:
- 9788324018888
Najważniejsze wydarzenie literackie 2012 roku!
Nikt nie mógł przeczytać Tajnego dziennika wcześniej. Cała twórczość Białoszewskiego to osobliwy pamiętnik. To dzieło - ze względu na stopień szczerości i samoobnażenia - mogło zostać wydane dopiero kilkadziesiąt lat po śmierci poety. W swojej „domowej epopei” Białoszewski przygląda się ludziom, znanym i nieznanym. Przygląda się również sobie, odsłania bujne życie towarzyskie, artystyczne, prywatne, erotyczne. Grzesznik, który „grzech” swój wybrał i przełamał tabu. Optymista, któremu życie nie oszczędziło męczarni, choroby i samotności.
Porównaj ceny
W naszej porównywarce znajdziesz książki, audiobooki i e-booki, ze wszystkich najpopularniejszych księgarni internetowych i stacjonarnych, zawsze w najlepszej cenie. Wszystkie pozycje zawierają aktualne ceny sprzedaży. Nasze księgarnie partnerskie oferują wygodne formy dostawy takie jak: dostawę do paczkomatu, przesyłkę kurierską lub odebranie przesyłki w wybranym punkcie odbioru. Darmowa dostawa jest możliwa po przekroczeniu odpowiedniej kwoty za zamówienie lub dla stałych klientów i beneficjentów usług premium zgodnie z regulaminem wybranej księgarni.
Za zamówienie u naszych partnerów zapłacisz w najwygodniejszej dla Ciebie formie:
• online
• przelewem
• kartą płatniczą
• Blikiem
• podczas odbioru
W zależności od wybranej księgarni możliwa jest także wysyłka za granicę. Ceny widoczne na liście uwzględniają rabaty i promocje dotyczące danego tytułu, dzięki czemu zawsze możesz szybko porównać najkorzystniejszą ofertę.
Mogą Cię zainteresować
Oficjalne recenzje
Mironlandia – kraina wolności
Lektura dziennika Białoszewskiego przynosi cały bukiet emocji. Poeta, który często hojnie obdarowywał innych kwiatami – ot, tak, bez specjalnej okazji – nie skąpił również czytelnikom różnych niespodzianek, ukrytych przemyślnie między słowami, akapitami, a nawet znakami przestankowymi (vide zapis dialogów w tomie). Tom obfituje bowiem w zaskoczenia na wielu płaszczyznach – od różnorodnej formy, przez treść, objętość, galerię postaci, po zmieniające się wreszcie jak w kalejdoskopie emocje czytelnika. Forma – jak to u Mirona – jest niepowtarzalna, cechuje się mironowską frazą, rytmem, zmiennością i specyficznym zapisem. Rozrzut treści przyprawia o lekkie zawstydzenie mniej obytego czytelnika, obejmuje bowiem tematykę od stworzenia świata (biblijną, metafizyczną),przez historię starożytną, średniowieczną, oświeceniową do najnowszej, wydarzenia na świecie, botanikę i zoologię (ze szczególnym uwzględnieniem kotów i psów),sztukę we wszystkich formach aż po filozofię, teologię a nawet... pragmatykę w postaci pracy urzędników państwowych. Autor zaskakuje swoimi umiejętnościami profetycznymi (kilka jego przepowiedni dotyczących przyszłości się sprawdziło) przy jednoczesnej ignorancji w zakresie orientacji w bieżących wydarzeniach w kraju i na świecie (nie oglądał telewizji, nie czytał prasy, a nawet nie słuchał radia).
W „Tajnym dzienniku” jest jak w życiu – raz ciekawie, raz nudno, czasem odkrywczo, potem przewidywalnie, momentami twórczo, a momentami nijako. Na kartach dziennika przewijają się postaci ważne dla polskiej kultury, sztuki, polityki, historii i nauki, osoby żyjące i historyczne, bohaterowie literaccy i tacy, którzy są przedmiotami estetycznych, czy etycznych dyskusji. Nie brak w tomie zarówno ciepłych, jak i ostrych słów pod ich adresem, zarówno odautorskich, jak i będących zapisem opinii osób z otoczenia autora.
Tomisko (ponad 900 stron!) w pierwszym dniu lektury budziło we mnie zniecierpliwienie i irytację. Wraz z upływającym czasem i zmniejszającą się liczbą kartek po prawej stronie rozłożonej księgi coraz chętniej poddawałam się niespiesznemu rytmowi tych refleksji, ich nieznośnej mocy trzymania uwagi na uwięzi. Zaś po przekroczeniu połowy przyłapywałam się w czasie przerwy w lekturze na rozmyślaniach o tym, co się dzieje u Mirona. Z pewnością czytanie ułatwiła mi wcześniejsza lektura biografii Białoszewskiego pióra Tadeusza Sobolewskiego, dzięki której opisywane osoby, czy niektóre ze specyficznych określeń autora „Pamiętnika z powstania warszawskiego” nie były już dla mnie tajemnicą. Na pochwałę zasługuje rzetelna praca redakcyjna – książka obfituje w przypisy, a w niektórych miejscach tekstu poprawki redakcyjne, czy drobne wstawki ułatwiają zrozumienie myśli autora. Z klimatem słów niespodziewanie złączyła się forma publikacji, ponieważ mimo pozorów solidnej, szytej oprawy tom rozpadł mi się na okładkę oraz kilka oderwanych bloków kartek, co dziwnie korespondowało z pokawałkowaną narracją, przeskokami tematycznymi, czy formalnymi zastosowanymi przez autora i zupełnie nie przeszkadzało w lekturze, a wręcz przeciwnie – dało wytchnienie zmęczonym ciężarem (niekoniecznie gatunkowym) woluminu nadgarstkom.
Ciekawie wypada porównanie zapisków Białoszewskiego z refleksjami, często na temat tych samych zdarzeń czy osób, jego wieloletniej sekretarki Jadwigi Stańczakowej. Dwa tomy wspomnień i opowiadań tej ociemniałej dziennikarki, poetki i pisarki czytałam jakiś czas temu, wciąż jednak pamiętam czułość i miłość, z jakimi opisywała poetę. Co ciekawe autor „Tajnego dziennika” przedstawił Stańczakową raczej pozytywnie, choć często z pewną dozą ironii, a czasami nawet zniecierpliwienia, ale – co charakterystyczne – samego siebie również nie oszczędził, ani nie wybielił i namalował swój autoportret jako samotnika z wielką potrzebą towarzystwa, człowieka trudnego we współżyciu, czasem zgryźliwego, czy wręcz egocentryka. Dobrze jest skonfrontować oba portrety z ich obrazem stworzonym przez osobę bliską poecie, jaką była autorka „Ślepaka” – da to pełniejszy obraz i pozwoli uchwycić złożoność obu postaci.
Opasły tom, na który składają się tajne notatki Białoszewskiego, daje możliwość odbycia swoistej podróży w czasie i przestrzeni. W czasie – ponieważ przenosimy się w latach 70. i 80. poprzedniego wieku, w przestrzeni – bowiem opisywane przez autora sytuacje oraz on sam ulokowani są w różnych miejscach w Polsce, jak i poza jej granicami m in. w Macedonii i USA. Dodatkowo możemy oddać się swoistej reminiscencji – to znaczy ci z nas, którzy pamiętają wspomniane lata – zanurzając się w szarości życia własnego i rodaków w realiach poprzedniego ustroju. Tak jednak może się wydawać czytelnikowi na początku lektury. Bowiem już po kilkunastu stronach można ze zdziwieniem zauważyć, że wspomniane realia to w zasadzie margines, odległe tło opisywanych wydarzeń. Oto przed oczami czytelnika jawi się niezwykła kraina – Mironlandia. Obowiązują w niej zupełnie inne prawa (również fizyczne) i zasady, niż w otaczającej rzeczywistości. Prymat ma tutaj wolna myśl, nowe skojarzenia i wynikające z nich nowe słowa. Polityka nie ma tu dostępu, choć jej zachłanne macki czasem wślizgną się przez uchylone drzwi czy okno. Nieistotna jest godzina, pora dnia czy dzień tygodnia – każda z nich jest dobra i może stać się czasem refleksji, lektury, pisania, rozmowy telefonicznej czy odwiedzin – tych składanych i tych przyjętych. Zamiast powszechnego narzekania odbywają się prawdziwe rozmowy i spotkania międzyludzkie, wymiana zdań o literaturze, malarstwie, teatrze czy kinie albo tylko – nie tylko, aż! – o życiu. W odróżnieniu jednak od innych dzienników wielkich ludzi pióra Białoszewski nie epatuje swoją erudycją, nie konstruuje wielkich traktatów filozoficzno-egzystencjalnych i nie szlifuje opowieści o własnych czynach i słowach do postaci monumentalnego pomnika. W rzeczywistości gdzieś tam się rozmywa, często chowa za słowami innych lub luźnymi skojarzeniami co powoduje, że – paradoksalnie – autor jest obecny w każdej literze i każdej pauzie książki.
Największym jednak sukcesem – nie, raczej jemu nie spodobałoby się to słowo z całym przypisanym mu dzisiaj medialnym blaskiem, może użyjmy lepiej słowa „zwycięstwo” – zatem największym zwycięstwem Mirona Białoszewskiego, wyzierającym z każdej strony tego pisanego życiem woluminu, jest niesamowita wolność. Wolność od polityki, wolność w wyrażaniu siebie, swojej osobowości, wolność twórcza, wolność w sferze tożsamości seksualnej czy wreszcie wolność metafizyczna. Zakrawa to na swoisty paradoks, ale jako człowiek i jako twórca Białoszewski w czasach PRL-u, również w stanie wojennym, jest człowiekiem wolnym od ograniczeń i uwarunkowań niż dziś pierwszy z brzegu pisarz czy przeciętny człowiek. Nieograniczona przestrzeń, której tak wiele w jego wierszach czy prozie, wywalczyła sobie należne miejsce również w jego życiu. Teraz również my, czytelnicy, możemy stać się jej uczestnikami, choćby tylko na czas tej szczególnej lektury.
Jowita Marzec
Oceny
Książka na półkach
- 834
- 206
- 176
- 46
- 28
- 16
- 6
- 5
- 5
- 4
OPINIE i DYSKUSJE
Miron B. jest mi bliski. I nawet nie literacko, bo z jego twórczości znam tylko „Pamiętnik…” i „Karuzelę z madonnami”, a tę ostatnią tylko dzięki temu, że śpiewała ją Ewa Demarczyk.
„Tajny dziennik” przeczytałam dziesięć lat temu i mimo tego upływu czasu tkwi we mnie ta Białoszewszczyzna. Samo życie twórcy, który potrafił patrzeć na świat bez różowych okularów i według mnie trafnie komentować rzeczywistość, pozwoliło spojrzeć na wiele spraw z zupełnie innej perspektywy. I to jego, Mirona patrzenie na świat i bycie w tym świecie uświadomiło mi i ciągle uświadamia jak wiele we mnie samej jest myślenia po Białoszewskiemu.
Ten dziennik jest dla mnie jedną z ważniejszych książek, a Miron tym samym jedną z ważniejszych postaci świata literatury.
Dzięki tym wspomnieniom poznałam też rodzinę Sobolewskich, w wersji udomowionej, z małą wtedy Justynką i jeszcze bez Celi.
Miron B. jest mi bliski. I nawet nie literacko, bo z jego twórczości znam tylko „Pamiętnik…” i „Karuzelę z madonnami”, a tę ostatnią tylko dzięki temu, że śpiewała ją Ewa Demarczyk.
więcej Pokaż mimo to„Tajny dziennik” przeczytałam dziesięć lat temu i mimo tego upływu czasu tkwi we mnie ta Białoszewszczyzna. Samo życie twórcy, który potrafił patrzeć na świat bez różowych okularów i według...
Miron Białoszewski znany mi był dotychczas z „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego” oraz kilku wierszy. Już na tej podstawie dało się wyczuć, że jest trochę pisarskim outsiderem i eksperymentatorem, co mnie akurat urzekło, jako że lubię w literaturze spotykać coś nowego. Niby zwyczajne, a inne, niby od niechcenia, a przemyślane. Z ogromną ciekawością sięgnęłam więc po jego niemal codzienne zapiski, jakie prowadził od końcówki 1975 roku do początku roku 1978.
Bardzo cenię sobie wszelkie dzienniki, gdyż czytając je można najlepiej poznać człowieka. Najczęściej pisane są dla siebie samego, zawierają bardzo prywatne notatki, często plotkarskie, przemyślenia dotyczące literatury, polityki, ludzi, w tym również znanych nam z nazwiska. Trochę nawet niezręcznie się czuję. To zupełnie tak, jakbym zaglądała komuś do mieszkania przez dziurkę od klucza, chcąc przyłapać go na najbardziej intymnych, nie przeznaczonych dla postronnych oczu czynnościach. Ale choć czasem można poczuć się lekko zażenowanym, to przecież i tak nie sposób oprzeć się pokusie.
Przy tak spisywanym dzienniku, jak „Dokładane treści” właśnie, trzeba go sobie dawkować, dzielić na apetyczne porcje i zawsze pozostawać trochę w niedosycie. Gdyż codzienność może znużyć. Nawet czyjaś, podglądana codzienność. Niezbędne w przypadku takiego dziennika okazują się przypisy. Trochę szkoda, że trzeba co rusz sięgać po nie na koniec książki, wygodniej byłoby chyba umieścić je pod tekstem. Są bardzo obszerne i szczegółowe, ale to właśnie dobrze, gdyż Białoszewski opisuje swoje otoczenie posługując się tylko imionami. Trudno byłoby nam bez pomocy przyporządkować te imiona do konkretnych osób, co jest konieczne, by zrozumieć kontekst wypowiedzi.
Mamy tu też rozmowy zasłyszane i prowadzone w tramwaju, u lekarza, w sklepowej kolejce… zwyczajne, prozaiczne życie dotyczy też pisarzy, nawet tych największych.
Podoba mi się bardzo poczucie humoru Białoszewskiego, lekko przewrotne, nieoczywiste. Wiele sytuacji puentuje tak, że chciałoby się te cytaty wynotować, by do nich od czasu do czasu wrócić: „Można bawić się w paradoksy. Powiesił się ze strachu przed śmiercią.” Albo „(…) śnił mi się Stalin na inspekcji w kinie. Był miły, antystalinowski.”
Czasami trudno się zorientować w niuansach towarzyskich, kto się do kogo nie odzywa i za co. Ale już po chwili czytamy z zainteresowaniem o zazdrości Artura Sandauera i o tym, jak nie przepadali za sobą z Adolfem Rudnickim, jeden drugiego nazywał „starym, mściwym Żydem”.
Trudno się też nie uśmiechnąć, gdy czyta się takie kuriozalne kawałki:
„Olgierd powiedział mi przez telefon
- Słuchaj, Miron, w oczy to tak nie miałem śmiałości, ale ty za dużo drukujesz. Jak ktoś tak drukuje, drukuje, to potem może się skończyć.”
Ta polska rzeczywistość drugiej połowy lat siedemdziesiątych wydaje się teraz, z perspektywy czasu jakaś taka spokojna, dużo wolniejsza, mam tutaj na myśli tempo i temperaturę życia. I, rzecz jasna, niesamowicie w porównaniu do czasu dzisiejszego, towarzyska. Ludzie stale się nawzajem odwiedzają, częstują, dyskutują, odprowadzają się wieczorami do domów w tę i z powrotem, gdyż wciąż nie mogą nasycić się rozmową. Nikt się z przyjaciółmi nie umawia uprzednio przez telefon. Po prostu idzie się i puka do drzwi. To życie w latach siedemdziesiątych było jakby prostsze, choć brzmi to jak paradoks, i bardziej bezpośrednie.
Nie widzimy w tym dzienniku wielkiego poety i pisarza, a po prostu zwykłego człowieka, jednego z nas, któremu także zdarzają się lapsusy słowne i nieporozumienia w gronie bliskich znajomych, który nie ma czasami ochoty z kimś się widzieć i umyślnie przechodzi na drugą stronę ulicy, który, jak każdy inny Polak w PRL-u nie załatwi niczego bez łapówki, a sąsiadów, by nie hałasowali, obłaskawia swoimi książkami z dedykacją.
Z drugiej strony, gdy opisze stado przelatujących po niebie wron, to te proste zdania zapadają nam gdzieś w pamięć, a stwierdzenia: „Przygody nieraz są dobre, ale nie za często. Lepsze są wyobrażenia o wszystkim i wspomnienia” trudno nie uznać za genialne.
I tak wszystkiego po trochu mamy w tych zapiskach. Ciekawe i mniej ciekawe, wesołe i zupełnie nie. To książka do powolnego, uważnego czytania, i właściwie głównie dla wielbicieli Białoszewskiego, którzy będą w stanie docenić każdy smaczek, jaki z tych gęsto zapisanych ponad 600 stronic wyłowią.
Książkę mogłam przeczytać dzięki portalowi: https://sztukater.pl/
Miron Białoszewski znany mi był dotychczas z „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego” oraz kilku wierszy. Już na tej podstawie dało się wyczuć, że jest trochę pisarskim outsiderem i eksperymentatorem, co mnie akurat urzekło, jako że lubię w literaturze spotykać coś nowego. Niby zwyczajne, a inne, niby od niechcenia, a przemyślane. Z ogromną ciekawością sięgnęłam więc po jego...
więcej Pokaż mimo toDo czytania koniecznie z przypisami, bardzo solidnie zresztą zredagowanymi. Uwielbiam werbel zdań, staccato słów u Białoszewskiego, czasem wpadające w rubato... To ostatnie nie za często :). On pisze tak, jak ja jem ciasto francuskie - kruszy wokół słowa. To kruszenie i słodkie warstwy i warstewki - to clou - ciasta francuskiego i prozy pana Mirona.
Do czytania koniecznie z przypisami, bardzo solidnie zresztą zredagowanymi. Uwielbiam werbel zdań, staccato słów u Białoszewskiego, czasem wpadające w rubato... To ostatnie nie za często :). On pisze tak, jak ja jem ciasto francuskie - kruszy wokół słowa. To kruszenie i słodkie warstwy i warstewki - to clou - ciasta francuskiego i prozy pana Mirona.
Pokaż mimo toNie jestem fanem Pana Mirona dlatego chyba czytanie szło mi opornie. Opasła książka pozbawiona choćby jednej fotki Ala porządnie wydana gruba oprawka. Duża wartością są wyjaśnienia dotyczące ludzi, których opisuje autor bo w tekście występują tylko imona. Czy kiedyś powrócę lektury pożyjemy zobaczymy.
Nie jestem fanem Pana Mirona dlatego chyba czytanie szło mi opornie. Opasła książka pozbawiona choćby jednej fotki Ala porządnie wydana gruba oprawka. Duża wartością są wyjaśnienia dotyczące ludzi, których opisuje autor bo w tekście występują tylko imona. Czy kiedyś powrócę lektury pożyjemy zobaczymy.
Pokaż mimo toNajbardziej lubię czytać na leżąco, w przypadku "Tajnego dziennika" było to absolutnie niemożliwe. Olbrzymie tomisko ważyło chyba pięć kilogramów.
Parę lat temu obejrzałem film "Parę osób, mały czas" ze świetną Jandą i Andrzejem Hudziakiem, bardzo mi się ten film podobał i chyba to on mnie nakłonił do sięgnięcia po "Tajny dziennik".
Niestety zawiodłem się. Nudziły mnie wędrówki bohatera w te same miejsca, dziwna krzątanina podczas banalnych spraw, podpatrywanie ludzi, miasta i samego siebie. Wszystko bardzo monotonne. Najbardziej zainteresowała mnie sztuczna szczęka, z którą Autor niezbyt może się pogodzić, a najmniej szpitalne opisy i obserwacje. Przykro mi, ale bardzo się rozczarowałem. Gdyby "dziennik" był wydany w kilku tomach być może rozczarowanie byłoby mniejsze. Nie rozumiem tendencji do wydawania takich przerażających kobył. Nie odpowiada mi także poezja Białoszewskiego.
"kura z mizerią gotowa
pogoda jest
ona zęby założyła
łap za wiadro
po wodę
nachyla się
zęby w studnię chlup
a tu goście w drodze."
Książka wróciła na półkę.
Najbardziej lubię czytać na leżąco, w przypadku "Tajnego dziennika" było to absolutnie niemożliwe. Olbrzymie tomisko ważyło chyba pięć kilogramów.
więcej Pokaż mimo toParę lat temu obejrzałem film "Parę osób, mały czas" ze świetną Jandą i Andrzejem Hudziakiem, bardzo mi się ten film podobał i chyba to on mnie nakłonił do sięgnięcia po "Tajny dziennik".
Niestety zawiodłem się. Nudziły...
Jaka jest biografia Pana Mirona Białoszewskiego? Pokaźnych rozmiarów – trudno, żeby nie! Oczywiście nieoczywista. Dziwi mnie to? Nie. To jedna z tych lektur, które czytałam na raty. Nieśpiesznie, dając sobie czas na odkrycie sedna, uporządkowanie (wielość sytuacji, osób, przemyśleń). Autor dzieli się z czytelnikiem swoim życiem codziennym w PRL, opisami spotkań z mniej lub bardziej ważnymi dla niego ludźmi. Przytacza rozmowy. Dzieli się spostrzeżeniami.
Jedyny minus - dla wydawnictwa. Szkoda, że książka jest klejona a nie szyta. Przy tej objętości i wielkości może szybko ulec zniszczeniu.
Co zabieram z tej lektury? Cytaty – myśli warte zapamiętania:
„Kiedy człowiek nie wie dokładnie, co ma zrobić, to dobrze trzymać się tradycji”.
„Kot śpi i śpi, widocznie to trudno być i być, trzeba przerw, to tylko człowiek pracuś nieśpiącuś świadomciuś”
Jaka jest biografia Pana Mirona Białoszewskiego? Pokaźnych rozmiarów – trudno, żeby nie! Oczywiście nieoczywista. Dziwi mnie to? Nie. To jedna z tych lektur, które czytałam na raty. Nieśpiesznie, dając sobie czas na odkrycie sedna, uporządkowanie (wielość sytuacji, osób, przemyśleń). Autor dzieli się z czytelnikiem swoim życiem codziennym w PRL, opisami spotkań z mniej lub...
więcej Pokaż mimo toDla wytrwałych i rzeczywiście zainteresowanych. Polecam, najlepiej na spokojne dni, książki nie da się czytać i poczuć w stu ratach.
Dla wytrwałych i rzeczywiście zainteresowanych. Polecam, najlepiej na spokojne dni, książki nie da się czytać i poczuć w stu ratach.
Pokaż mimo toMoja opinii, gdyby miał mieć tytuł zaczynałaby się od słów: Jak czytelnik traci poetę...
Po lekturze tych dzienników straciłam serce do Mirona Białoszewskiego. A uwielbiałam go przede wszystkim za wspaniały "Pamiętnik z Powstania warszawskiego". Potem - za sposób widzenia prostych zjawisk i zapisywania ich w wierszach.
Można powiedzieć, że życie i twórczość Białoszewskiego mocno determinowała jego orientacja seksualna. Oraz przeogromna wrażliwość. Wydaje się, że był kochliwy, ale niestały w uczuciach(delikatnie mówiąc),w dodatku chyba nie pogodził się ze swoją odmiennością. To wszystko odkrywa dziennik. I wszystko byłoby do wytrzymania, gdyby nie te części dziennika, w których opowiada o wizycie w Ameryce i łazęgowaniu po tamtejszych dark roomach.Nie był tam turystą, ni obserwatorem... "...tylko tzreba wytrzymać z energią, bo pieniądze na swoje zachcianki mam." - pisał zachwycony Nowym Jorkiem.
Cóż, każdy ma prawo przeżyć życie, jak chce, byle nie szkodził innym. Ale nie ma musu, by to akceptować. Mnie po prostu wprawił w stan obrzydzenia.
Sam dziennik jest wart przeczytania, choć po to, by poznać, jak artysta chcący żyć tylko ze swojej sztuki to robi. Bywa różnie...
Moja opinii, gdyby miał mieć tytuł zaczynałaby się od słów: Jak czytelnik traci poetę...
więcej Pokaż mimo toPo lekturze tych dzienników straciłam serce do Mirona Białoszewskiego. A uwielbiałam go przede wszystkim za wspaniały "Pamiętnik z Powstania warszawskiego". Potem - za sposób widzenia prostych zjawisk i zapisywania ich w wierszach.
Można powiedzieć, że życie i twórczość Białoszewskiego...
Kto wielbi Białoszewskiego, nie potrzebuje zachęty i rekomendacji.
Kto wielbi Białoszewskiego, nie potrzebuje zachęty i rekomendacji.
Pokaż mimo toPlotki level master - czyli elitarna książka plotkarska.
Plotki level master - czyli elitarna książka plotkarska.
Pokaż mimo to