-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik235
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-05-01
2024-02-01
– To jest postać, która umyka jednoznacznym ocenom. Tragicznie zagadkowa. Ina Benita nie żyje od kilkudziesięciu lat, ale nadal trudno rozwikłać jej liczne tajemnice. Kolejne sekrety tej charyzmatycznej osobowości wymagają wyjaśnienia – mówi pisarz i scenarzysta Cezary Harasimowicz.
Bardzo ciekawe podejście do tematu, ponieważ mamy tutaj trzech bohaterów. Na pierwszy plan wysuwa się miasto Warszawa, dalej sama Ina oraz tajemnicza postać Jerzego.
Czuły narrator, który przeprowadzi nas przez historię Warszawy i zniewalającego wampa. Zauroczony narrator jest egzekutorem w 993 Referacie Oddziału II Informacyjno-Wywiadowczego Komendy Głównej Armii Krajowej „Wapiennik”.
Jerzy, to aspirujący pisarz, słuchacz- student podziemnej polonistyki, pochodzi z Warszawy i jest ukochanym ukochanej Alinki. Rozkaz podziemnego państwa, ma unicestwić Inę Benitę, zdrajczynię, kochankę niemieckiego oficera. I tutaj zaczyna się wewnętrzna walka platonicznego uczucia do aktorki i opowieść.
Hołd złożony Warszawie stanowi odyseję topograficzno - architektoniczną z zestawem miejsc modnych, z wyszynkiem i artystycznym wydźwiękiem, gdzie się ubrać, itd...ale i obrazem wojennych zniszczeń i traumatycznych przeżyć.
Polecam:)
– To jest postać, która umyka jednoznacznym ocenom. Tragicznie zagadkowa. Ina Benita nie żyje od kilkudziesięciu lat, ale nadal trudno rozwikłać jej liczne tajemnice. Kolejne sekrety tej charyzmatycznej osobowości wymagają wyjaśnienia – mówi pisarz i scenarzysta Cezary Harasimowicz.
Bardzo ciekawe podejście do tematu, ponieważ mamy tutaj trzech bohaterów. Na pierwszy plan...
2024-01-29
Dziękuję za książkę o Innie Benicie, miły prezent.
Blond wamp, femme fatale, tajemniczość i kontrowersje.
Aktorki, aktorzy i film , okresu międzywojnia zawsze kojarzę z Panem Janickim, wpływ i kształtowanie pokoleń, zasługi dla kultury i sztuki. Elokwencja, pasją i kultura słowa, i osobista.
Książkę przeczytałam i ponownie wpadłam w zachwyt, tamten czas, czar Iluzjonu, gwiazdy, ich życie, blichtr.
Technika, która w zawrotnym czasie przechodzi z filmu niemego do dźwiękowego, w kilka tygodni kręcimy film, najczęściej w studio, rzadkość to plenery, banalne komedyjki (zamiana ról, przebranie, gagi, ograne, odgrzewane pomysły) , melodie piękne, często płytkie teksty w duetach Żabczyński - Mankiewiczów, Bodo - Dymsza - Grossówna, Benita, Sym, Brodniewicz itd...
Aktorstwo na średnim, by czasami (dziś też) twarz i warunki fizyczne oglądać a nie kunszt gry. Ćwiklińska, Osterwa, Junosza - Stępowski, Fetner i kilku innych.
I jest Ona, bo trzeba przyznać w tym zestawie bladych piękności, przewracania oczami, tragizmu, nudności, nienaturalności, strachu typu "chciałbym a boje się, co ludzie powiedzą"
Ina Benita, która rozwinęła się i miała odwagę zawalczyć o siebie, i o wizerunek, o którym każda marzyła, a tylko Ona zdobyła.
Idealne warunki i potencjał.
Widziałam kilka filmów. Biografia otworzyła mi drzwi do filmów, które były dla mnie zaskoczeniem i niespodzianką. I tutaj żałuję, że cykl w Starym Kinie skupiał się na bardzo popularnych i nie zawsze wybitnych pozycjach.
Autor wyjaśnił mi tajemnicę okresu wojny, powojennych losów aktorki. Ciekawym odkryciem był Zbigniew Staniewicz i jego tragiczna śmierć, a tutaj rozwiązanie zagadki.
Ina Benita poraża seksualnością, potrafi być uwodzicielką, wampem a zarazem zwykłą dziewczyną czy nawet chłopką. Urok, romantyzm, seksapil kontra prymitywizm, prostactwo.
Dwa filmy, których nie oglądałam.
"Przybłęda" z 1933 roku, film warto wypunktować z kilku powodów m.in; naturą i Huculszczyzna, plenery urzekają nawet natenczas, film w plenerze ( dominowało studio wtedy), Benita emanuje naturalnością, doskonale kompiluje uroda, fonogeniczność, strój ludowy, obyczajowość i podobieństwo do Jagny z "Chłopów"(pierwiastek dążeń i pragnień, izolacja, zabobony, strach, siła w gromadzie) z surowością natury i ludzi.
Zachwyca film prostotą, naturą, dźwiękiem z pogranicza piły, sztyletu, złowrogich uderzeń w ciszę.
Drugi film, który specjalnie zobaczyłam "Ludzie Wisły" z 1938 roku w reżyserii Aleksandra Forda i Jerzego Zarzyckiego.
Plener, naturą, rzeka Wisła z barkami, berlinkami i ludźmi rzeki. Prawdziwy obraz życia na barce, żywioł wody, przestępczość i problem transportu. Losy ludzi uwikłanych i mocno zakorzenionych w społeczność wodnych domów.
Tematyka i ich problemy to drugi plan, bo to wszystko przysłaniają zdjęcia i praca operatora.
Operator był nieprzypadkowo mężem Iny Benity - Stanisław Lipiński.
Poetyckość, natchnienie obrazu Wisły, berlinek, ludzi w koegzystencji.
Płyniemy z nurtem rzeki, odwiedzamy miasta, przekraczamy bramy (i tutaj widzę, to co lubię w 'zdjęciu" obrazu, to co otwiera , co fascynuje mnie w architekturze, detalu), słuchamy pieśni duszy i niepokoju przy szklaneczce rumu. Ina jest zjawiskowo portretowana, czuje się magię i chemię operatora, i aktorki.
Nowatorskie rozwiązania kadrowania od dołu, koloryt w czarno- białym wymiarze, wzorowanie na radzieckim ( dobra szkoła) czy francuskim filmowaniu.
Przepiękny film od strony technicznej przy banalnej historii.
Dziękuję za kolejne inspiracje i odkrycia, i niekończący się zachwyt nad dziedzictwem narodowym i ludzkim geniuszem.
Dziękuję za książkę o Innie Benicie, miły prezent.
Blond wamp, femme fatale, tajemniczość i kontrowersje.
Aktorki, aktorzy i film , okresu międzywojnia zawsze kojarzę z Panem Janickim, wpływ i kształtowanie pokoleń, zasługi dla kultury i sztuki. Elokwencja, pasją i kultura słowa, i osobista.
Książkę przeczytałam i ponownie wpadłam w zachwyt, tamten czas, czar Iluzjonu,...
2024-01-27
Czas na Kinskiego i jego autobiograficzną pozycję / kreację.
Nasuwają się przymiotniki od arogancji, megalomanii, egocentryzmu, maniakalność, triumfalizmu do degrengolady w każdym wymiarze.
Artyzm i aktorstwo stanowi o wielkości zawodowej tego człowieka, rzeczowo i konkretnie argumentuje swoje decyzje, wybory ale też odrzucenie.
Trudno przejść obiektywnie przez ten dokument (w dobie informacji, które wyszły po ujawnieniu córek, żon i innych skrzywdzonych osób - kontrą będzie trudne dzieciństwo, młodość i odwieczna walka o przebicie się w tym świecie, udowodnieniu sobie i innym, braki i niedostatki pokutują w całym jego życiu, nie chcę bronić, bo skrzywdzeni krzywdzą dalej...), zanurzyć się w naturalności i prawdzie, bo autor bez pardonu serwuje nam zezwierzęcenie i konfigurację seksualno - sprinterską, rozkład moralny i umysłowy.
Próbuje się przebić przez warstwy odczłowieczenia i znajduję enklawę dla emocji, uczuć, to sfera, której nikt nie może dotknąć, w której nikt nie może Go zranić.
Przepełniony miłością, czułością, tkliwością list do syna. Relacja ojciec - syn, wskazówki i rady na przyszłość. Pięknie kończy się książka, i to buduje inny obraz cząstki tego człowieka, wiem, że to brzmi dziwnie.
Czas na Kinskiego i jego autobiograficzną pozycję / kreację.
Nasuwają się przymiotniki od arogancji, megalomanii, egocentryzmu, maniakalność, triumfalizmu do degrengolady w każdym wymiarze.
Artyzm i aktorstwo stanowi o wielkości zawodowej tego człowieka, rzeczowo i konkretnie argumentuje swoje decyzje, wybory ale też odrzucenie.
Trudno przejść obiektywnie przez ten...
2021-10-08
"...Spróbujmy opisać Bognę. Nie będzie to łatwe, jako że Bogna to raczej zwarta całość, bez twórczych sprzeczności. To nawet, co w niej przejrzyście pospolite, śmieszne i niegodne uwagi, w sumie składa się na jakąś inność, nawet oryginalność, nawet styl, trochę zadziwiający u takiego szczyla. Bogny nie sposób omieść spojrzeniem, pominąć, nie zauważyć: jest narysowana i pokryta kolorem, wypełnia sobą chwilę lub rzeczywistość, zajmuje miejsce w przestrzeni z jakimś wizualnym hałasem..."
"...Wyglądała ślicznie: wysoka, smukła, ciemna, bez krzty chemii na cienko skrojonej twarzy, włos w kurtynę, koloryt i pełnia ramion i piersi jak z Ingresa lub choćby Czachórskiego, suknia prosta z ciemnozielonej tafty, czarne baleryny. I ustylizowana odpowiednio na nieśmiałość pensjonarki, co to już wie, co w niej siedzi, ale jakoby nie wie, co z tym zrobić. Bezbłędna stylizacja.
Starsze panie uwielbiają natychmiast poradzić, podzielić się tym, co wiedzą i co już samemu nie wychodzi. Panom pocą się ręce. Idąc otwierała szpaler spojrzeń, i ja to lubię. Jacyś faceci dopiero co z Francji jęknęli, że niby się znają: "Juliette Greco!", ale to pudło, bo Bogna lepsza. [...]
Była grzeczna, nieśmiała, oddana, czyli taka, o jakiej wiedziała, że ja chcę, aby była. Na pokaz? Taktyka? Chyba nie. [...] Czy mogłem być obojętny wobec jej sukcesu, który był moim sukcesem? To trudniej. Nigdy nie wstydziłem się próżności, ani przed innymi, ani przed sobą. Słyszałem: "Jaka wspaniała dziewczyna. Jak on to robi? Przy swoim wzroście, braku pieniędzy i perspektyw?" Za to należała się Bognie wdzięczność..."
Opis z balu sylwestrowego "Dziennik 1954"
"Dziennik 1954" jest dokumentem pewnej epoki socrealizmu i najlepszym dziełem Leopolda Tyrmanda. Okres od 1 stycznia do 2 kwietnia 1954 roku początkowo pisany "do szuflady", po trzech miesiącach urywa się w pół zdania...ponieważ najbliższe osiem miesięcy pisarz poświęci bestsellerowi "Zły", który zamówił "Czytelnik" w aurze zbliżającej się odwilży.
Bogna z "Dziennika 1954" naprawdę miała na imię Krysia, jej tożsamość zostaje ujawniona przy wydaniu wersji oryginalnej 1999 rok, opracowanie Henryka Dasko.
Oto prawdziwa historia romansu Leopolda Tyrmanda z nastolatką.
Początek lat 50. XX wieku. Przychodzi co dzień do stołówki Związku Literatów. Pewnego dnia dosiada się do nastoletniej Krysi.
Przypadkowe spotkanie zmienia się wkrótce w improwizowany kurs literatury, potem we wspólne odrabianie lekcji, a na koniec w romans. Dziewczyna zostaje kochanką 32-letniego pisarza.
Ponad osiemdziesiędzioletnia dziś Krystyna Okólska – pierwowzór Bogny z "Dziennika 1954" – postanowiła po latach opowiedzieć swoją historię.
Autobiograficzny zabieg z detektywistycznym reportażem o słynnym pisarzu i lolitce, niestety współcześnie nie robi wrażenia. Książka jest dość słaba i niestety nie pomaga portret Warszawy (obraz życia społeczno - polityczno - ekonomicznego, zdjęcia) czy wytrych z bandą braci Wałachowskich;
„...W 1951 roku w Warszawie banda braci Wałachowskich dokonała kilkunastu napadów rabunkowych na taksówkarzy i sklepy w dzielnicy Wola. Dokonali również kilku napadów na milicjantów w celu pozyskania broni palnej i amunicji. W trakcie tych „akcji pozyskania broni” zginęło dwóch milicjantów. Pierwszego zabójstwa dokonali w Warszawie, drugiego w Lublinie. W obu przypadkach ofiary zostały zastrzelone. Przywódcą bandy był Leszek Wałachowski. Na trzech członkach bandy i jej liderze wyrok przez powieszenie wykonano w lutym 1953 roku w Warszawie...” WIKIPEDIA
Polecam przeczytać sam "Dziennik 1954" Leopolda Tyrmanda.
"...Spróbujmy opisać Bognę. Nie będzie to łatwe, jako że Bogna to raczej zwarta całość, bez twórczych sprzeczności. To nawet, co w niej przejrzyście pospolite, śmieszne i niegodne uwagi, w sumie składa się na jakąś inność, nawet oryginalność, nawet styl, trochę zadziwiający u takiego szczyla. Bogny nie sposób omieść spojrzeniem, pominąć, nie zauważyć: jest narysowana i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-02
"...Bardzo złe rzeczy wydają się innym ludziom głupie i nie chcą w nie wierzyć. Pytają: to takie jest życie? – i mrugają na siebie. A życie jest jeszcze gorsze i jeszcze paskudniejsze od wszystkiego, co da się na ten temat powiedzieć…
Człowiek musi być sam, rozumiesz? Zawsze sam, jeśli chce zrobić cokolwiek. Bóg dał człowiekowi jedno dobrodziejstwo – to jest właśnie samotność. To wszystko dobre, czym człowiek może być. Każdy drugi jest wrogiem. Ludzie tego nie rozumieją i łażą po sobie jak pająki w gównie.
Każda kobieta jest jak Bóg, dlatego tak mnie odpycha od religii.
Ludzie mijają się ze swoim prawdziwym ocaleniem i to jest najsmutniejsze.
Nie wiem co można zrobić przez szesnaście godzin. Można się najeść, zakochać, zabić… ale przekonać człowieka? To się czasem nie udaje przez całe życie.
Płaczesz? To dobrze. Jeśli jeszcze człowiek potrafi płakać, to wszystko można zacząć.
Raz w życiu pomyliły mi się kroki i od tego czasu chodzę krzywo.
Trzeba być samemu, zawsze samemu, aż stąd do wieczności… Tylko wtedy jest siła, i pragnienie, i nie ma ni cierpień, ani strachu, ani złych snów po drodze…
– Trzeba żyć, kochani – powiedział Dziewiątka. – Trzeba żyć i cieszyć się, i płakać, i przeklinać, i diabli jeszcze wiedzą co robić, ale nie wolno wspominać.
Wielkie, silne zwierzęta umierają w samotności i milczeniu. Odchodzą w pustkę i nie skarżą się nikomu. Tylko człowiek szczeka wspomnieniami..."
Następny do raju M.Hłasko
Za kilka dni minie 87 rocznica urodzin Marka Hłaski tj. 14 stycznia 1934 roku i 52 rocznica śmierci.
Gdy przejdziemy się na Marymont przy wiadukcie na ulicy Hłaski zobaczymy murale..."buntownika bez powodu", "młodeo gniewnego", "polskiego Jamesa Deana", "polskiego Humphrey'a Bogarta"...pisarza - macho o hollywoodzkiej powierzchowności i ciętej ripoście w oczach Jakuba Adamka emploi dramatyczne i naznaczone tragizmem z cytatem "...I co z tego, że człowiek marzył..." Dalej jednak można byłoby dodać za pisarzem: “Nie bój się, życie odbierze ci te twoje marzenia”
Marymont, gdy sięgniemy do historii, to dowiemy się, że był wsią, którą upodobała sobie Maria Kazimiera, żona króla Jana III Sobieskiego, i tam powstał pałacy Marie-mont. W 1916 roku Marymont przyłączono do Warszawy jako część Żoliborza. Marymont upodobał sobie i Marek Hłasko, i tam powstało słynne opowiadanie "Pierwszy krok w chmurach" ale i "Sonata marymoncka";
"...W sobotę centrum miasta wygląda tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych. (…) w sobotę miasto ma pijaną mordę. Natomiast w centrum miasta, w sobotę, nie ma ludzi, którzy lubią obserwować życie: stać w bramach, włóczyć się po ulicach, siedzieć na ławce w parku godzinami, i to tylko po to, aby za lat dwadzieścia móc sobie przypomnieć, że tego to a tego dnia widziało się mniej lub bardziej dziwny traf życiowy. (…) Życie przedmieścia zawsze było i jest bardziej zagęszczone; na przedmieściu w każdą sobotę, kiedy jest pogoda, ludzie wynoszą krzesła przed domy; odwracają je tyłem i usiadłszy okrakiem, obserwują życie..."
Czy cytat z Olgierda Budrewicza o Marymoncie:
"...Na dachach domów i na schodkach krytych papą bud stoją młodzi mężczyźni i gwiżdżą, a nad ich głowami kołują stada gołębi. Wśród opłotków szwendają się znudzone kundle. Za lepkimi szybami opłotków schną pęta obwarzanków. Przed domami i na gankach siedzą babuleńki i staruszkowie, młodzieńcy w butach na grubej zelówce, dziewczyny w kraciastych sukienkach. Przez okno widać kredensy i stoły zrobione przez majstrów na wysoki połysk, pelargonie w doniczkach, poduszki haftowane w kolorowe kotki..."
Kwintesencją twórczości Hłaski jest Marymont, dzielnicy powojennej, którą odzwierciedli i naznaczy w literaturze. Wstąpi w szeregi robotniczej klasy i prostego człowieka, przyjmie etat szofera proletariacki książę i realistycznie przobrazi Kowalskiego. Przeniknięcie w struktury proletariackie otworzą przed nim naturalizm tworzenia i słuchania ulicy, uplastycznienia się, tego co tam się dzieje, kto tam mieszka i żyje, jakie problemy dotykają ludzi, młodych ludzi, czym się karmi ich dusza, co ich zżera od wnętrza, czemu wódka czyni ich świat onirycznym, dlaczego za wszystko w życiu trzeba płacić, czy w tym komunistycznym świecie jest miejsce na prawdę i czystość, jakie relacje męsko - damskie ukierunkuje ten "pierwszy raz", czy mamy prawo do szczęścia i intymności, czy wszystko jest na sprzedaż, zależności i niezależności, spotkania złodzieja i dziwki ?
Organoleptycznie wdychamy epokę Hłaski, którą ubiera czarny kolor, wciąż będziemy słyszeć w otoczeniu bliskim i dalszym od pojedyńczych kropel deszczu, które rozbijaja się o parapet, nasyconych poetyckością by przejść do morza, w tle opary wódki i nikotyny, degrengolada, morlaność, etos wartości i marzeń, które realizujemy pomimo proletariacko - patologicznego obrazy polskiej ulicy tęczowym kolorytem nadzieji....
W 2015 r. w Wydawnictwie Iskry ukazał się „Wilk” – nieopublikowana dotąd powieść Marka Hłaski, stworzona przez niego w latach 50.XX wieku. Odnalazł ją Radosław Młynarczyk, zajmujący się wówczas edytorskim opracowaniem „Sonaty marymonckiej”. Prace nad wydaniem „Wilka” i innych dzieł Hłaski doprowadziły go do napisania biografii pisarza, którego twórczością fascynuje się od czasów młodości.
Autor podjął się trudu napisania książki o człowieku - legendzie, który wsłuchując się w ulicę i człowieka, przenikając w klimat Marymontu i tam został z papierosem i szklanką wódki poeta - szofer. Stopień trudności Młynarczyka na rozprawieniu się z publikacjami, które dotychczas się ukazały i pokazywały Marka Hłaskę w "poprawnym" wymiarze egzystowania, bez bólu i nałogów, bez prymitywizmu i prostactwa. Rozdziały i etapy życia Hłaski nie są równe i w odpowiednich proporcjach, niektóre tematy i epizody z życia są szczegółowo opisane, ale są i takie po macoszemu lub tylko wspomniane. Poznamy kobiety szofera - pisarza i emocje, uczucia, które temu towarzyszyły i jaki rodzaj miłości, dla każdej z tych kobiet miał i stusunek Hłasko, szczególną relację matki z synem, fascynację rosyjską literaturą z Dostojewskim na czele. Wyjaśnił nam autor ważną kwestię śmierci Krzysztofa Komedy. Ciekawym kompendium wiedzy przy czytaniu powieści -biografii jest przytacznie twórczości z opiniami i opisem dla ludzi, którzy może dopiero zaczynają przygodę z pisarzem.
Polecam
"...Bardzo złe rzeczy wydają się innym ludziom głupie i nie chcą w nie wierzyć. Pytają: to takie jest życie? – i mrugają na siebie. A życie jest jeszcze gorsze i jeszcze paskudniejsze od wszystkiego, co da się na ten temat powiedzieć…
Człowiek musi być sam, rozumiesz? Zawsze sam, jeśli chce zrobić cokolwiek. Bóg dał człowiekowi jedno dobrodziejstwo – to jest właśnie...
2020-10-18
"...Charyzmatyczna. Niezależna. Rzucała się w oczy. A co z urodą? Owszem, miała ją. Ale nie można powiedzieć, że robiła z niej wielki użytek. Nie starała się być atrakcyjna. Nie kokietowała. Więcej w niej było stonowanej cioci niż wampa. Tak powiedzą o niej koledzy z filmówki. Nie miała w sobie nic z kociaka, którego zabiera się na niedzielną wycieczkę za miasto albo prowadzi pod rękę podczas spaceru nad "chodliwym" tratuarze. Nic z posągowej muzy, którą podrywa się pod pretekstem namalowania jej portretu. Reprezentowała typ obieżyświata. Kogoś, z kim wyrusza się w przestrzenie międzygwiezdne lub komu towarzyszy się w wyprawach w nieznane krainy. Te rzeczywiste i te wyobrażone. Koledzy szkolni nie nazwaliby jej femme fatale. Była raczej ścichapęk. Legendy o jej pojemnym i zmiennym sercu już rozchodziły się po świecie. Huczało o romansie z Hłaską. A magnetyzm osobowości oddziaływał na młodych wrażliwców i początkujacych geniuszy z różnych dziedzin..."
Była głosem młodego pokoleniowego i pierwowzorem blond dziennikarki, słynnej Agnieszki w którą wcieliła się Krystyna Janda - "Człowiek z marmuru" Andrzeja Wajdy. Filmówka łódzka i dyplom po pierwszej etiudzie rozdżwiękiem się rozejdą, wyruszy dalej, w poszukiwaniu nowych ladów i nowych inspiracji. Pomyśleć, że gdyby nie mała zmiana w tekście o "Okularnikach" z kwoty tysiąc dwieście na dwatysiące w utrzymaniu, to tekst by cenzura zatrzymała...A jednak w 1963 roku na festiwalu opolskim utwór "Okularnicy" wygra i Agnieszka kupi sobie motorówkę i nazwie ją "Mr. Paganini", drewniany ekskluzyw z siedzeniami czerwono - granatowymi i szybami z pleksi wywoływał kontrowersje. Liryczka siermiężnego peerelu podróżuje z nami bogatą dokumentacją fotograficzną m.in: na wozie w gospodarstwie pani Podjaskowej ze stanem Borysem i jego żoną pięknie pozują wpisując się w otoczenie natury i wsi (lata 70. XX wieku), z Janem Borkowskim, który ją na taczkach wiezie (lata 60. XX wieku), zdjęcia z udziałem Kabaretu Starszych Panów, w SPATiF-ie w czwartki i niedziele ślepy Włodek przygrywa na pianinie, a na parkiecie łysi, platynowcy, utapirowane koki, marynarki, fulary, kolorowe skarpetki, a przy stoliczku wyrocznia ówczesna, satyryk Janusz Minkiewicz słynnący ze zgryźliwości :" Słabe twe pióro i nędzny twój kałamarzyk, mistrzu imieniem Ważyk", Agnieszce dowali w sprawie garderoby, choć to nie dziwi, ale doceni jej opowieści i puentowanie, jazzowanie i młodziutka Urszula Dudziak z tekstem Agnieszki "Ulice wielkich miast" cudownie oddają tamten klimat, osobowości muzyczne z Ewą Demarczyk, Wojciechem Młynarskim i Marylka Rodowicz do obecnych czasów ze sceny zejść nie zechce...śpiewające aktorki: Elżbieta Czyżewska, Iga Cembrzyńska, Anna Prucnal, Kalina Jędrusik, Zofia Kucówna, z romansu, który po latach wyjdzie na jaw z Przyborą powstanie piękny utwór "Na całych jeziorach ty", epistolarny bzik na różnych surowcach oprócz papieru, biletów, serwetek, kory bananowca...fotografie bliskich, w tle świat nuci kawałki The Beatlesów, Catherine Deneuve zagra w musicalu "Parasolki z Cherbourga"1964, ale to jej siostra wtedy jest już uznaną gwiazdą i wielką aktorką Francoise Dorleac i gdyby nie jej przedwczesna śmierć, może gwiazdozbiór inaczej by wyglądał, z romansu i nie ślubie po Hłasku pozostały listy, maszyna do pisania, dalej niezwykłe zdjęcie rodzinne z Falenicy 1975 rok, Daniel Passent przy biurku z maszyną do pisania, obok Agnieszka na bujaku z maleńką Agatką...sielanka rodzinna nie potrwa długo...Saska Kępa i jej maszyna do pisania...plakat reklamowy Coca-Cola. To jest to ! zawdzięczamy Agnieszce Osieckiej w 1973 roku...
Hłaskoidzi już zawsze będa jej towarzyszyć, może nie wszyscy tężyzną czy sposobem bycia, twórczością, literaturą ale postrzeganiem świata i jego konsumpcją.
"...Maestria miejskich wędrówek z Agnieszką tkwiła w jej spostrzegawczości i dowcipie.Wyłapywała to, co przypadkowe, jakby miała w sobie tajemniczą latarkę, którą zapala się, by oświetlić coś z pozoru zwykłego. Potem dorabiała do tego nieoczywistą, zabawną historię. Drobiazg zmieniała w narracyjną miniaturę. Miała też zdolność przechodzenia od szczegółu do ogółu. Ciągle szukała. Podglądała. Wyławiała z ludzi rzeczy niebanalne.W tonie jej opowieści była czułość. Często też lekka pobłażliwość. Dla osoby czy zjawiska, które opisywała. Miała dystans. Defekt ludzkiej natury obracała w żart. Zahaczała o ironię, ale nie popadała w szyderstwo. Na trasie wędrówek Agnieszki pojawiały się przystanki. Ktoś przystawał, dosiadał się, odchodził. Uważnie obserwowała.Wsłuchiwała się w rozmówcę. Zamieniała czasem tylko kilka słów. Potem ubierała to w historyjkę. Dekodowała postać. Wychwytywała jej cechy charakteru. Robiła się z tego nowelka, najczęściej z zabawną puentą. Kochała anegdoty. Umiała je łowić, lubiła opowiadać..."
Niebywała umiejętność wpuszczania światła w mgłę czyniła ją największą liryczką siermiężnego peerelu...
"...Szare ulice, szare balkony z widokiem na inne szare balkony.
Szare żony, szare spódnice z widokiem na nowe szare spódnice.
Gdzieniegdzie jeszcze kocie łby,
a w kocich łbach - kocie sny.
Ulica japońskich wiśni
niech ci sie przyśni co jakiś czas.
Ulica japońskich wiśni
niech się wymyśli w purpurze gwiazd.
Purpurą do góry, purpurą w dół,
na końcu purpury - Kanada i księżyc na stół..."
Wciąż o Agnieszce piszą i napisać nie przestaną...to dobry czas by przypomnieć sobie jej przygodę z filmem, czas gdy powstało dziewięć etiud pomiędzy 1958 a 1961 rokiem, gdy zapowiadała się na filmowca a została poetką, ocierającą się pomiedzy oparami alkoholu, dymem papierosowym, bólem egzystencjalnym a onieryzmem...zawartym w jej twórczości.
Trzeci film Agnieszki Osieckiej reżyseria i scenariusz, zdjęcia Marek Nowicki - CZARNE I BIAŁE z roku 1958 z świetnie zagraną niemą rolą Mirosławy Lombardo. Lekkość tematu na zasadzie kontrastu czarne-białe. Biały pokój wypełniony elementami czarnymi, z których każdy gra swoją rolę np. telefon z wiadomością, fortepian grający, tajemnicza pończocha wprowadzająca nas w fantazyjną opowieść spotkania dziewczyny i kominiarza....
Czwarty film Agnieszki Osieckiej reżyseria i scenariusz, muzyka Piotr Hertel, zdjęcia Andrzej Kondratiuk.Na podstawie opowiadania Sławomira Mrożka powstał SŁOŃ z roku 1959 .Małe miasteczko socrealizmu ma Ogród zoologiczny z trzema tysiącami królików ....ale bez słonia. Dyrektor Zoo postanawia zmienić ten fakt i ściągnąć zwierze - "słonia na skalę naszych możliwości", co za tym idzie gumowy pojawia się oddający nasz poprzedni ustrój z paradoksami...
STS"58 zapis dokumentalny Agnieszki Osieckiej dotyczący działalności Studenckiego Teatru Satyryków. Poznajemy wykonawców wśród nich Andrzej Jarecki, Krystyna Sienkiewicz, Jerzy Markuszewski, sama Agnieszka Osiecka, Andrzej Drawicz, Wojciech Solarz, Marek Lusztig i Elżbieta Czyżewska.Elżbieta Czyżewska zwana "polską BB" interpretuje piosenkę A.Osieckiej - Kochanków z ulicy kamiennej. Towarzyszący klimat, przygotowania do premiery i odmowę cenzury, zbliżający się koniec odwilży październikowej.....Z STS Agnieszka Osiecka była związana od 1954 roku, pisząc teksty piosenek.
Ta etiuda jest szczególna, utrzymana w konwencji kina niemego i oddająca duszę Agnieszki Osieckiej , która jest zaklęta w jej tekstach.Do baru "Listopad" cieszącego się sławą miejscowych opryszków, gdzie wśród klienteli siedzą drobny element społeczny,dawno przebrzmiała śpiewaczka i jej zasypiający akompaniator na pianinie,wróżbiarka, młoda dziewczyna czekająca na kawalera...Pojawia się tajemniczy gość z tajemniczym dziurawym parasolem, za sprawą którego odmieni na kilka chwil los tych wszystkich osób,spełniając ich najskrytsze marzenia.....Świetna rola Leszka Biskupa.Muzyka nostalgiczny klimat oddaje kwintesencji kina niemego Edward Pałłasz, zdjęcia cudowne Zofia Nasierowska....Polecam cudowna, zaczarowana podróż z duszą Agnieszki Osieckiej.....
Wsłuchać się w "Kochanków z ulicy Kamiennej" w wykonaniu Elżbiety Czyżewskiej...
"...Charyzmatyczna. Niezależna. Rzucała się w oczy. A co z urodą? Owszem, miała ją. Ale nie można powiedzieć, że robiła z niej wielki użytek. Nie starała się być atrakcyjna. Nie kokietowała. Więcej w niej było stonowanej cioci niż wampa. Tak powiedzą o niej koledzy z filmówki. Nie miała w sobie nic z kociaka, którego zabiera się na niedzielną wycieczkę za miasto albo...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-17
Autorka z odmentów zapomnianej historii wydobywa na światło dzienne dzielne i wielkie kobiety, mamy głos, głos kobiet, które świat nie doceni, może wtedy docenił, ale dzisiaj są zapomniane.
Fascynująca książka, która jest hołdem dla kobiet, które ponad 100 lat temu porzuciły buduary, rozsznurowały gorsety i postawiły na Siebie, porzuciły konwenanse, ostracyzm społeczny z ogromnym pokładem determinacji, pragnienie wolności, przekroczenie granic, zew natury je wzywał, na swoje pasje i ciekawość świata, sprawdzenie tego co jest za rogiem. Podróż zaczyna się od pierwszego kroku, melancholii, niemocy, samotności i fascynacji , może męskimi podróżami. Nieznane , które dzięki nim stało się znane.
Niezwykła okładka, ktora przenosi nas w odległe czasy, mnie się to kojarzy z niemym filmem, czarno - biała okładka z pionierką w stroju męskim, której sylwetka w pozycji obniżonej, zatrzymanej, wzrok skierowany na jakiś interesujący obiekt lub dźwięk i ten cudowny aparat fotograficzny, który rozmiarami wydaje się niczym bagaż, który stał się oknem na świat i wolność...grzbiet okładki ozdobiony kobiecym wymiarem kwiatów, egzotycznych roślin czyniący pierwiastkiem kobiecego wymiaru i krokiem uczynionym w cywilizację i postęp.
Gama emocji i przeżyć, które dostarcza nam autorka tak subiektywnie odczułam w rozdziale z łowczynią motyli. Michalina Isaakowa urzeka kontynuuacją przejętą lub nieprzejętą po mężu pasją, dostaje od losu szansę na odbycie podróży po dżungli brazylijskiej czy Peru, gdy przekroczyłam z autorką zielone drzwi piekieł, czułam wszechobcny strach, pełzające owady, oddech, bezszelestne skradanie się żyjącej fauny i flory, gorąc i zimno, które mnie przeszywa, przedzieranie się przez gąszcz, wilgotność, deszcz, strach przed niebezpieczeństwem, które grozi ze strony roślin, które jadem żmiję przewyższały.
Amazonia oczami entomolożki i jej motyli, zwłaszcza tropikalne morfidy unoszą nas w ogród motyli czy domki, które dzisiaj są bardzo popularne i wszechobecne wokół nas, i może dlatego wciąż widzę i czuję tę podróżniczkę.
Ewa Dzieduszewska pasją do nart i rowerów i gór...żona, matka i realizowała pasję...
Jadwiga Toeplitz - Mrozowska, niezła sytuacja finansowa, wyrozumiały mąż, kariera sceniczna i ten niedosyt, niezrozumnienie...które będzie jej towarzyszyć przez całe życie, dwoistość natury, uzupełnienie braków pomiedzu sceną a marazmem, który wypełni podroż, ale i ostracyzm społeczny, z którym spotka się, gdy bedzie chciała otworzyć wrota do swojego intymnego i fascynującego świata...
Maria Czaplicka...katedra marzeń w bardzo męskim świecie nie miała szans przebicia, mężczyźni byli jej wrotami do sukcesu i jednocześnie porażką, dokonanie wielu wydań i publikacji, ogromna ilość wykładów i spotkań, przykład osoby, ktora po każdej porażce podnosiła się, choć ostatniej próby nie udźwigła i odeszła.
Syberii nikt jej nie odbierze, ogromny wkład w przybliżenie nam białej lodowej bryły, którą zamieszkiwały ludy, odmienne kulturowo, obyczajowo i egzystencjonalnie od nas, zagłębienie się w czasoprzestrzeń, przedzieranie się do życia i bytu, odmienności i religii, innego świata, warunków , w których nieliczni się adaptują i potrafią przetrwać i budować kulturę.
Inność podróży męskiej a damskiej, doświadczanie, uwarunkowania a postrzeganie i dokumentowanie. Wybór miejsca, które współcześnie wybierają wciąż nieliczni i stanowiące o niszowości.
Moc i możliwość uruchomienia pokładów, które wciąż czekają na odkrycie, przestrzeni, sfer, które nietknięte czekają na poruszenie i eksplorację...Maria Czaplicka dotkneła gwiazd i za to zapłaciła najwyższą cenę.
Poszukiwanie swojej perły,...przywilej spojrzenia na nieznane i nieopatrzone, pierwotne i niezbadane, dziewicze.
Archetypy czterech różnych, odmiennych kobiet, różne modele społeczne, styl bycia i funkcje społeczne...zdobyły się na uzupełnienie niedosytu, którym okazała się podróż. Nietknięcie obrazu okiem to wciąż fascynujące i jednak w naszym komercyjno- konsumpcyjnym świecie dostępne.
Świat, który jest niezwykły i fascynujący, sensualny i odczuwalny.
Autorka z odmentów zapomnianej historii wydobywa na światło dzienne dzielne i wielkie kobiety, mamy głos, głos kobiet, które świat nie doceni, może wtedy docenił, ale dzisiaj są zapomniane.
Fascynująca książka, która jest hołdem dla kobiet, które ponad 100 lat temu porzuciły buduary, rozsznurowały gorsety i postawiły na Siebie, porzuciły konwenanse, ostracyzm społeczny z...
2020-06-07
"...Mój brat otrzymał nominację na sekretarza Terytorium Newady; był to urząd świetny, skupiający w sobie obowiązki i honory skarbnika, kontrolera generalnego, sekretarza stanowego i urzędującego gubernatora w nieobecności tego ostatniego. Pensja wynosząca tysiąc osiemset dolarów rocznie i tytuł "pana sekretarza" przydawały temu zaszczytnemu stanowisku wspaniałości imponującej i oszołamiającej. Byłem młody i głupi, więc zazdrościłem bratu. Zazdrościłem mu pozycji i finansowego splendoru, a zwłaszcza zazdrościłem mu podróży, długiej i niezwykłej, jaka go czekała, i nowego, zdumiewającego świata, który miał poznać. Będzie podróżował! Nie wyjeżdżałem nigdy z rodzinnego miasta i samo słowo "podróż" posiadało dla mnie urzekający czar. Niebawem brat mój znajdzie się w odległości setek mil od domu, na wielkich preriach i równinach, wśród gór Dalekiego Zachodu, zobaczy bawoły i Indian, psy stepowe i antylopy, będzie miał mnóstwo najrozmaitszych przygód i kto wie, czy go nie powieszą albo nie oskalpują, a w ogóle będzie się bawił świetnie, będzie pisał o wszystkim do domu i zostanie bohaterem. Ponadto zobaczy kopalnie złota i srebra i któregoś dnia po południu, po skończonej pracy, pójdzie sobie na przechadzkę i znajdzie gdzieś na stoku wzgórza kilka szufel błyszczących bryłek złota i srebra. Z czasem stanie się bogaty, wróci do domu morzem i będzie tak obojętnie rozprawiał o San Francisco, zatoce i Pacyfiku, jak gdyby zobaczenie tych cudów było bagatelką..."
11 czerwca Hawajczycy obchodzili święto Kamehameha I (1758-1810), przywódca jednego z wielu królestw hawajskich, doprowadził do ich zjednoczenia w 1810 i został pierwszym królem Królestwa obejmującego cały archipelag. Założył dynastię panującą do 1874 roku (ostatnim władcą z tejże dynastii był Kamehameha V).
Przyczynił się do zakończył wojny domowe i wprowadził jednolite prawo. Był inicjatorem handlu z Europą i USA. W uznaniu jego zasług, jeden z jego następców, Kamehameha V, ustanowił dzień króla Kamehameha I.
Relację z ostatnich chwil życia i pogrzebu Kamehamehy I przytoczył Mark Twain w autobiograficznej powieści „Pod gołym niebem” i tak trafiłam na tę książkę.
Dziki Zachód z języka angielskiego Old West, Far West, Wild West. Popularne określenie zachodnich terenów Stanów Zjednoczonych, odnoszące się do okresu XIX i pierwszej dekady XX wieku.
Klimat Dzikiego Zachodu czuje się chyba najbardziej w Arizonie i Utah. Wysokie i rozległe góry, samotne czerwone ostańce, niesamowite kaniony, wielkie kaktusy, kaktusiki, droga rudym kurzem pokryta, toczące się kule biegaczy, które wciąż wiatr przemieszcza w terenie, małe osady ukryte w skałach lub na bezkresnych pustkowiach. Konne dyliżanse, samotni cowboye i wypasające się wielkie stada bydła.
Literaturą, a później filmem pojęcie Dzikiego Zachodu zawładneło niczym "gorączka złota" z gatunkiem westernu.
W szerszym sensie termin „Dziki Zachód” oznacza sytuacje nieprzestrzegania prawa, rządów przemocy, nieliczenia się z autorytetem władz przez indywidualne osoby lub grupy przestępcze.
Wsiadamy do dyliżansu i wybieramy się w autobiograficzną siedmioletnią podróż (1861-67), którą odbył młody Twain ze swoim bratem od St. Louis przez Nevadę, Kalifornię aż po Hawaje. Surowy krajobraz Ameryki, którą pionierzy przemierzali i odkrywali. Rdzenna ludność amerykańskiej rzeczywistości dzisiaj zamknięta w rezerwatach, w czasie tej podróży towarzyszy nam i m.in; Indianie Gaszoci, żyjący wysoko w Górach Skalistych o bardzo osobliwych i prymitywnych zwyczajach. Niestety nie znalazłam informacji i nie wiem, czy nie jest pomyłka w nazwie (Szoszoni). Ciekawie było w Utah u mormonów, poznać ich biblię czy poligamię. Strzelaniny, zabijające opowieści o podróżujących, grudki złota i kopalnie, amerykański sen o bogactwie i sukcesie, przyjaźnie, obyczaje, rodzące się legendy, przestępczość itd... Przygodowo - łotrzykowskie klimaty coltem i dużą dawką humoru okraszone, balansujące pomiędzy rzeczywistością a fantazją pisarza stanowi niezwykły koloryt tej opowieści, która zaczyna się w momencie gdy wsiadamy do dyliżansu i długo jeszcze po zakończeniu , gdy powoli rudy kurz opada zastanawiamy się czy był to sen czy mara...
"...Mój brat otrzymał nominację na sekretarza Terytorium Newady; był to urząd świetny, skupiający w sobie obowiązki i honory skarbnika, kontrolera generalnego, sekretarza stanowego i urzędującego gubernatora w nieobecności tego ostatniego. Pensja wynosząca tysiąc osiemset dolarów rocznie i tytuł "pana sekretarza" przydawały temu zaszczytnemu stanowisku wspaniałości...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-06
W społeczności czarnych istnieje starodawne powiedzenie:"musisz być dwa razy lepszy, by przebyć połowę tej samej drogi" co biały mężczyzna, ale to samo odnosi się do kobiet na całym świecie i nieważne jaki kolor skóry mają...
Z okładki spogąda na mnie piękna, uśmiechnięta kobieta, która była Pierwszą Damą Stanów Zjednoczonych, pierwsza AfroAmerykanka...i to jest powód do dumy, to ukazuje inne oblicze Ameryki, która była gotowa na pierwszego czarnoskórego Prezydenta!!!
Nim jednak Barack Obama zostanie zaprzysiężony 44 Prezydent Stanów Zjednoczonych, 20 stycznia 2009 roku o godzinie 12.00...długa droga przed nami.
Książka napisana jest prostym, przystępnym i bardzo klarownym językiem, bez ozdobników "gwarowo - żargonowych" przypasowanych pewnym dzielnicom.
Przenosimy się na przdmieścia Chicago i poznajemy rodzinę Robinsonów, mama sekretarka, ojciec pracownik stacji wodociągowej i starszy brat, niezamożna rodzina z tradycjami i wartościami, i godnością.
Nie znajdziemy kontrowersyjnych zachowań i wyskoków, panna Robinson od dzieciństwa jest nastawiona na ciężką pracę i osiągnięcie czegoś, czego nie mieli jej rodzice. Droga, którą sobie wyznaczyła nie będzie łatwa, będzie naznaczona pogardą, segregacją rasową i znieczulicą, co jej nie zabiło, to tylko wzmocniło i doprowadziło do najlepszych osiągnięć na prestiżowych uczelniach Princeston i Harvardu, do spotkania na swojej drodze mężczyznym który ją motywował i wciąż kocha.
Intymny świat do którego nas zabiera ta kobieta jest różnorodny, biedny, naznaczony łzami i segregacją ale też niezwykłą siłą i determinacją, że wszystko można pokonać cierpliwością, pracą i dobrem, że nikt nas nie może skrzywdzić, jeśli my sami, nie pozwolimy na to.
Książka jest optymistycznym motywatorem do działania i wiery, że jeśli czegoś pragniemy, i bardzo w to wierzymy, musi się udać, jeśli nie teraz, to jutro zaczynamy konsekwentnie dążyć do celu, małymi krokami...
Polecam czyta się fantastycznie.
W społeczności czarnych istnieje starodawne powiedzenie:"musisz być dwa razy lepszy, by przebyć połowę tej samej drogi" co biały mężczyzna, ale to samo odnosi się do kobiet na całym świecie i nieważne jaki kolor skóry mają...
Z okładki spogąda na mnie piękna, uśmiechnięta kobieta, która była Pierwszą Damą Stanów Zjednoczonych, pierwsza AfroAmerykanka...i to jest powód do...
2019-12-27
Dziś historia niezwykłej Polki, której zaangażowanie w sprawy Polski dojrzewało z wiekiem, by stać w szeregu największych postaci historycznych i być Wielką Kobietą swojej epoki. Arystokratka, uwodzicielka, skandalistka, matka, patriotka, mecenaska sztuki, autorki podręczników, poradników i dziennika podróży.
Epoka księżnej Izabeli Czartoryskiej to oświecenie i libertynizm i podróże, w trakcie, których dokonywano na bieżąco zapisu przebiegu i wrażeń z podróży.
Przenosimy się w czasoprzestrzeni 203 lata do roku 1816, Puławy i niezwykle okazała rezydencja, której rys architektoniczny z barokiem, rokokiem, neogotykiem i wystrojem klasycystycznym do dzisiaj podziwiać możemy i zawdzięczamy to rodom magnackim Lubomirskim, Sieniawskim i Czartoryskim.
Przez 100 lat, od roku 1731 do 1831, Puławy należały do Czartoryskich, którzy uczynili z nich jedną z najwspanialszych rezydencji na polskich ziemiach.
Świątynia Sybilli w 1801 roku staje się pierwszym muzeum w Polsce, to tutaj "Damę z gronostajem" Leonarda da Vinci, "Portret młodzieńca" Rafaela, (zaginiony obraz po II wojnie światowej i wciąż nowe hipotezy powstają), "Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta można było oglądać.
Niezwykły rozkwit rezydencji Czartoryskich, stworzenie centrum sztuki i kultury, i życia społeczno - politycznego nadając miejscu nazwę "Polskie Ateny".
W 1816 roku Izabela Czartoryska jest siedemdziesięcioletnią kobietą, którą przypadłości podeszłego wieku skłaniają do niedalekiej podróży do uzdrowiska.
(współczesne rówieśniczki pewnie seriale oglądają, lub pod literą "P" promocja szukają okazji lub z balkonikiem biegają, lub Uniwersytet Trzeciego Wieku zasilają)
"...Ból nogi jest dla mnie nieszczęściem, ponieważ pędząc z upodobania życie na wsi namiętnie lubię dalekie spacery. Oto powód, dla którego postanowiłam udać się do wód w Cieplicach na Śląsku. wybrałam tę miejscowość również ze względu na bliskie sąsiedztwo, dzięki czemu będę mogła wrócić prędzej do domu..."
30 czerwca opuszczamy Puławy i udajemy się do Zwolenia, w kościele parafialnym pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z XVI wieku, w podziemiach spoczywają szczątki Jana Kochanowskiego, dodatkowo możemy w dzienniku zobaczyć ilustrację nagrobku wg. rys. Z. Vogla.(ta cześć nasuwa mi skojarzenie z E.A. Poe)
Wieczorem księżna ze świtą swa przybyła do Radomia i tak podsumowuje:
"...okolica tu uprawna, zaś miasteczko Radom to jednocześnie obraz naszych nieszczęść i wysiłków zmierzających do wydobycia się z nich. Ruiny są liczne, lecz widać postęp w naprawie i odbudowie; działa tutaj Instytut Dobroczynności, jest też dobra oberża. Katedra pochodząca z początku XIV wieku została silnie uszkodzona przez Austriaków..."
Dzisiaj księżna nie poznałaby tego miasta, a przy okazji mogłaby zobaczyć prace Jacka Malczewskiego z okazji 90. rocznicy śmierci malarza - "Moja dusza. Oblicza kobiet w twórczości Jacka Malczewskiego".
Dalsza droga przed nami i oto wyłania się pałac w stylu klasycystycznym w Białaczowie, który należał do marszałka Sejmu Czteroletniego, Stanisława Małachowskiego, zwanym też Arystydesem polskim.
Świetność pałacu minęła...co nie przeszkodziło Pawłowi Pawlikowskiemu wykorzystać plener i kompleks pałacowy do filmy "Zimna wojna" z 2018 roku z nominacją oskarową, a muzycy nagrali tu oberka opoczyńskiego.
Dalej Sulejów, Mzurki z pewną panną krzywą i garbatą, która udawała damę na pewnej wsi a podobna; "...była do czarownicy w wełnianej, pąsowej sukni, z ogromnymi ustami i olbrzymią koafiurą na głowie..."
We wzruszający sposób opisuje proboszcza Naramnicy, schorowanego Francuza, który przybył do Polski w czasie rewolucji francuskiej, zatrudniając się jako nauczyciel u wielkopolskiego obywatela,( który szybko umarł i nie uiścił zapłaty, spadkobierca zaproponował w rozliczeniu ekwiwalent, czyli nędzne probostwo):
"O kilka kroków ode mnie zauważyłam przechodzącego mężczyznę w szlafroku z obwiązaną głową. Jego wychudła i blada twarz zdradzała cierpienie. Przeszedł jak cień, wszedł wolnym krokiem na podwórze i zniknął."
Z Naramnicy udajemy się do Wieruszowa, gdzie była granica.
W 1793 roku w wyniku II rozbioru Rzeczypospolitej Obojga Narodów miasto Wieruszów zostało włączone do Królestwa Prus. W 1815 roku podczas kongresu wiedeńskiego zaborcy wytyczyli na rzece Prośnie i Niesobie granicę Prus i autonomicznego Królestwa Polskiego pozostającego pod zależnością Imperium Rosyjskiego. W ten sposób położony w województwie kaliskim Wieruszów stał się polskim miastem granicznym, zaś jego zachodnie przedmieście, zwane Podzamczem, znalazło się w Wielkim Księstwie Poznańskim Królestwa Prus i otrzymało później nazwę Wilhelmsbrück.
W 1816 roku Wieruszów na kilkadziesiąt lat został miastem powiatowym. W okresie powstania listopadowego i styczniowego przez miasto były organizowane przerzuty broni i emisariuszy. Mimo miejskiego charakteru, w 1870 roku Wieruszów utracił prawa miejskie.
W 1918 r. miejscowość wróciła do odrodzonej Rzeczypospolitej Polskiej, a w 1919 r. Wieruszów odzyskał prawa miejskie. W 1919 roku uszkodzony został przez oddziały Grenzschutzu zamek wieruszowski.
Przed nami Oleśnica i zamek renesansowy, wzniesiona w miejscu gotyckiej warowni z XIII wieku. Siedziba książąt oleśnickich do XIX wieku.
Wrocław przywitał jarmarcznym okresem, spektaklem w teatrze niemieckim, spotkaniem z księgarzem Kornem , podłą oberżą i kiepskim obiadem.
W Osobowicach przyjął świtę księżnej została przyjęta przez Korna.
"...Jego żona przyjeła nas z naturalną swobodą i uprzejmością. Gdy prowadziła nas do salonu, słowo "superbe" nie schodziło z ust jej męża. Dom, pokój, mieszkanie, obiad, owoce, żonę, syna, krowy, masło - słowem wszystko określał mianem "superbe". Deszcz tylko przeszkodził nam obejrzeć sto innych wspaniałych rzeczy, jak oznajmił Korn, lecz powetowaliśmy to sobie obecnością pani domu, osoby bardzo miłej, rozsądnej, zrównoważonej i interesującej. Korn jest zadowolony z siebie, z tego co posiada i nie troszczy się o resztę. Stwierdziłam, że byli to najszczęśliwsi ludzie na świecie..."
Kolejny cytat.
"...6 lipca wyjechaliśmy po śniadaniu. Na drugiej stacji pocztowej w uroczej okolicy ujrzeliśmy na świeżo skoszonej łące tłum wieśniaków i wieśniaczek porządnie i czysto ubranych, stojących w grupkach. Raczyli się chłodnikami i bawili się przy muzyce. Nasi pocztowi zatrzymali się i dowiedzieliśmy się, że dzień ten każdego roku był dniem zabawy i odpoczynku. Nazywano go świętem kura; w ogólnej zabawie brały udział sąsiadujące ze sobą wsie. Osią zainteresowania był kur umieszczony na szczycie słupa - trzeba go było dosięgnąć kijem, mając zawiązane oczy. Każde potknięcie zdwajało radość i śmiechy. Podczas zabawy spożywano posiłki, pito i tańczono przy skocznej muzyce.(...)Wszystko to odbyło się w bardzo pięknej i roześmianej okolicy, a wyjątkowa szczerość, radość i wesele było świadectwem oczywistego dobrobytu i dobrego samopoczucia. Całe to otoczenie napełniło mnie rodzajem wewnętrznego uszczęśliwienia, którego doznaję, ilekroć widzę ludzi szczęśliwych i zadowolonych..."
Ze Świdnicy kierujemy się w pięknie wyłaniające się Karkonosze.
"...Najwyższe szczyty, pokryte śniegiem, stanowią tło obrazu; mniej wyniosłe zaś porośnięte cisami, świerkami i innymi drzewami, bardziej złożone, przedstawiają wspaniały widok; wśród tego stare, w większości gotyckie zamki skłaniają do marzenia i zadumy. W jednej chwili wyobraźnia kojarzy obrazy i wspomnienia, oczy zaś, zatrzymując się na pomnikach przeszłości, szukają osób i zdarzeń, które kiedyś tam miały miejsce. Książ przedstawia jeden z najpiękniejszych widoków. Zamek, chociaż bardzo stary, jest zamieszkały przez właściciela; do zainteresowania więc, jakie wzbudza jego starożytność, dołącza się przyjemność oglądania wnętrza zajmowanego przez nadzwyczaj gościnną rodzinę..."
W Kamiennej Górze ponoć podają wyśmienite pstrągi, ale największą atrakcją była szara papuga księżnej, wzbudziła u miejscowej ludności ogromne zainteresowanie ale i niezły popłoch, gdy zaczęli uciekać, bo zamiast czystej mowy ptaszysko zaczęło nieludzko wrzeszczeć.
Wkrótce, z towarzyszącą jej świtą (wychowanka i ulubienica Zosia Matuszewiczówna, rezydentka Puław pani Neuvillowa i jej córka Lila, lekarz - doktor Khittle oraz kucharczyk i kilka kobiet służebnych)) księżna dociera do Cieplic i zajmuje kwaterę, która z początku nie przypada jej do gustu. Jednak po kilku dniach przystosuje się do istniejących warunków i wkrótce porzuca myśl o przeniesieniu się w inne miejsce:
"...Po przybyciu prawie w nocy do Cieplic nie byliśmy zbyt zadowoleni z naszego locum - znajdowało się na uboczu, pokoje były małe i nadzwyczaj niskie, bez łóżek i mebli też niewiele. Poszliśmy spać w złych humorach.(...) Nazajutrz nadal czyniliśmy smutne uwagi nad nieszczęśliwym położeniem naszej siedziby, powoli jednak urządziliśmy się i humory się poprawiły. Zrezygnowałam u siebie z jednego okna, położyłam jeden na drugim dwa sienniki, nakryłam je piękną narzutą i - miałam zadowalające łoże. Vis a vis - kanapka i trzy krzesła, bliżej okna moje biurko, na którym leżały pióra, nożyki, pieczątki, papiery i wszystkie przybory. Przy drugim oknie, ozdobionym przeze mnie doniczką z kwiatami - krzesło i stoliczek tworzyły cabinet de lecture. Za krzesłem stała ciężka komoda z trzema szufladami, gdzie złożyłam parę sukien, dwa okropne robdeszany (podomki), trzy czy cztery czepki i dwa kapelusze. Na komodzie klatka z papugą i miniaturka zwierciadła między oknami. Pokój, w którym mieściło się to wszystko, miał siedem kroków długości, a mniej niż pięć był szeroki. Co do wysokości - Khittel (lekarz) głową sięgał prawie sufitu.(...) Zgodziliśmy się, że to okropnie smutny dom i niezbyt fortunnie wybrany na mieszkanie - chcieliśmy się wyprowadzić. (...) Po kilku dniach przywykliśmy do tego wszystkiego. Sypialiśmy doskonale, jadaliśmy dobrze, spacery były urocze, a ludzie tacy dobrzy..."
Uzdrowisko w Cieplicach leczy reumatyzm księżnej, chętnie oddaje się kąpielom. Na miejscu korzysta z różnych środków transportu wspomniany dyliżans przy większych odległościach (w 1778 roku Kotlina Jeleniogórska uzyskała połączenie dyliżansowe przez Kamienną Górę i Świdnicę z Wrocławiem), powóz - przy nieco mniejszych i lektyka - przy tych najmniejszych. Zwiedzanie gór w lektyce było wówczas dość rozpowszechnioną formą "wędrowania", protoplaści przyszłych przewodników czy tragarzy. Księżna zwiedza okoliczne atrakcje architektoniczne np. opactwo w Bukowcu (w rzeczywistości to krypta) czy zamki, jak Chojnik:
"...Aby się tam dostać, należy dojechać powozem do oberży we wsi u podnóża góry, gdzie czekają tragarze z lektykami. Byłyśmy cztery kobiety, wzięłyśmy więc tragarzy, mężczyźni zaś poszli z przewodnikiem pieszo. Olbrzymie skały, porośnięte drzewami, których korzenie czepiają się niepożytych masywów lub wiją się wśród szczelin i mchu pokrywającego głazy, sprawiały wrażenie dziwaczne i zdumiewające zarazem. Na każdym zakręcie otwierały się wspaniałe widoki i pejzaże z całym przepychem Natury.(...) Najbardziej działają na wyobraźnię stare mury z XIII wieku otaczające zamek, przez ten mur podobno kazała księżniczka Kunegunda skakać konno rycerzom, ubiegającym się o jej rękę.(...) Mimo że zupełnie nie wierzyłam w prawdziwość tej historii, oczy utkwiłam w murze, usiłując znaleźć jakiś ślad okrucieństwa dziewicy lub szaleństwa rycerzy, powolnych niedorzecznemu kaprysowi. Po obejrzeniu ruin podziwialiśmy rozległe, zachwycające widoki: miasta, wioski, lasy, łąki i góry urozmaicały bogactwo krajobrazu. Potem zeszliśmy do stóp zamku, aby się napić herbaty, mleka i chłodników.(...) Przyniesiono księgę, gdzie każdy umieszcza swe nazwisko.(...) Zosia (...) znalazła na jednej ze stron u góry nazwisko mojej córki i syna. Odczytałam chciwie ich podpisy i umieściłam poniżej słowa, jakimi mnie natchnęły: "Cóż za szczęście oglądać ich pismo. Boże, zachowaj ich w swojej opiece". Gdy kończyłam, jedna łza spadła na imię Marysi. Zamknęłam księgę (...) Miałam głowę, serce i duszę przepełnione wspomnieniem dzieci i wydało mi się, że słyszę ich głosy. Przed chwilą widziałam imiona wypisane ich ręką i wrażenie trwało dalej..."
Śnieżne Kotły, Grodna, wodospady Szklarki i Kamieńczyka:
"...Olbrzymie skały najrozmaitszych kształtów, porośnięte drzewami, krzewami i mchem, stawiają przed oczyma wyobraźni okazałe zamki, wieże czy mury gładkie, pochyłe i groźne. Wśród tych skalnych masywów leci z hukiem potok na tkwiące głęboko w przepaści szczątki opoki wśród tego wąska ścieżka, którą przechodzimy, biegnie czasem przez skały, czasem przez wodę czy też po chwiejnych, lecz niezawodnych mostkach: dodaje to romantyczności temu imponującemu obrazowi. Tak dotarliśmy do Szklarki, która spada z wysokości 30 stóp na żywą skałę. (...) Nie umiem powiedzieć, co się działo ze mną u stóp wodospadu wśród olbrzymich skał. Widok pięknej przyrody zwraca zawsze myśli moje ku Bogu; zapominam przez chwilę, gdzie jestem, wydaje mi się, że przebywam w jakimś świecie idealnym i jestem przekonana, że gdybym nie wylała z emocji kilku łez - udusiłabym się..."
"Śnieżne Kotły, czyli Śnieżne Doły (...) to głębokie na 200 stóp przepaście o ścianach stromo spadających w głąb, wypełnione niemal zawsze śniegiem. (...) W pobliżu odwiecznych śniegów, przez całe wieki gromadzących się w przepaściach, można dostrzec najpiękniejszą zieleń i wspaniałe kwiaty, których nigdzie indziej nie widziałam. Świeża zieleń z jednej strony i widok ciemnej przepaści z drugiej - oto obraz życia i przeznaczenia człowieka. Często po dniach pogodnych, radosnych, pełnych zadowolenia, przyjemności i uśmiechów przychodzi wielki smutek; często kwiaty błyszczą na skraju przepaści w którą nas strąca dotkliwy ból i strata. Oszołomieni wspaniałym widokiem ruszyliśmy dalej, aby obejrzeć źródła i wodospady Łaby już po stronie czeskiej.(...) Wodospad Łaby spada z dość wysoka, nie wzbudza jednak takiego podziwu jak Kamieńczyk czy Szklarka, gdyż położony blisko źródeł ma za mało wody...".
Dziennik podróży jest niewielką książeczką, która udokumentowała epokę niezwykłej kobiety Izabeli Czartoryskiej. Intymny, kameralny i wzruszający opis podróży, doskonałej i doświadczonej obserwatorki, wysoka klasa i kultura, sportretowanie społeczno - ekonomiczno - polityczno - kulturalnego obrazu społecznego, wyważenie w opiniach z akcentowaniem poczucia humoru ale też kpina i sarkazm wyłania się subtelnie i poetycko w cudownych opisach natury i zjawisk.
"...Wszystko przemija szybko, najszybciej zaś szczęście..."
Dziś historia niezwykłej Polki, której zaangażowanie w sprawy Polski dojrzewało z wiekiem, by stać w szeregu największych postaci historycznych i być Wielką Kobietą swojej epoki. Arystokratka, uwodzicielka, skandalistka, matka, patriotka, mecenaska sztuki, autorki podręczników, poradników i dziennika podróży.
Epoka księżnej Izabeli Czartoryskiej to oświecenie i libertynizm...
2019-12-26
"...Od piekła lub nieba odgradza nas tylko życie, rzecz najkruchsza na świecie..." B.Pascal
Philip Zimbardo - LUDZIE SĄ MOZAIKĄ DOBRA I ZŁA, A ZŁO NAJCZĘŚCIEJ CZYNIĄ ZWYCZAJNI LUDZIE.
"...Zwłoki Olgi Listkiewicz znaleziono dopiero po czterech dniach. Sąsiadów niepokoiła jej tak długa nieobecność. Dzwonili, pukali do jej drzwi, lecz nikt nie otwierał. Jedna z sąsiadek, wracając ze spaceru z psem, zauważyła, że od kilku dni w mieszkaniu pani Olgi bez przerwy widać odblask telewizora.Trzynastego lutego 2002 roku zawiadomiła syna pani Olgi - Michała Listkiewicza, prezesa PZPN.(...)Policja zabezpieczyła ślady linii papilarnych na fragmentach szuflady oraz pudełku czekoladek w kuchni. Mieli też DNA zabójców zabezpieczone dzięki niedopałkom papierosów "Sobieski" i "Crystal", które znaleziono w pokoju. Znaleźli też notes, w którym Olga Listkiewicz zanotowała imię "Anetka".
Sekcja zwłok wykazała dwadzieścia osiem ran tłuczonych głowy, złamanie kości czaszki, dwie rany kłute, trzy rany cięte, dwie punktowe rany skóry, ranę kłutą policzka i przedramienia lewego, głęboką ranę ciętą szyi z przecięciem krtani, czternaście ran kłutych klatki piersiowej oraz innych narządów.
Olga Listkiewicz zmarła od doznanych obrażeń. Biegli nie byli w stanie określić dokładnej daty śmierci, gdyż po ujawnieniu zwłok zbyt długo przechowywano je w warunkach chłodniczych..."
"...Monika Szymańska
(ur. 5.10.1973)
ofiara: przypadkowo napotkany w
Lasku Bielańskim maturzysta
motyw: usunięcie świadka
narzędzie zbrodni: nóż
przyznanie do winy: nie
wyrok: dożywocie
koniec kary: dożywocie
(...)Po śmierci Tomka w "czarnym marszu" ulicami Warszawy przeszły tysiące ludzi. Był to protest przeciwko agresji i przemocy.
(...)Zginął młody człowiek, a jego śmierć nie była przypadkowa,
nie był to nieszczęśliwy wypadek, to było wyrachowane przestępstwo,
w którym sprawcy wykazali się bezprzykładnym bestialstwem,
dla którego nie ma i być nie może zrozumienia, czytamy w uzasadnieniu
wyroku. W tej sprawie mieliśmy do czynienia z takim nagromadzeniem
okrucieństwa i cierpień, że okoliczności śmierci ofiary każą nam mówić o zbrodni szczególnej.
Jakże dramatycznie brzmiały słowa matki Tomka Jaworskiego przed wydaniem
wyroku za zabójców jej syna: Czy dobrze zrobiłam, nie ucząc Tomka agresji?
Może miałby szansę przeżyć..."
Kochająca matka trójki dzieci też może popełnić zbrodnię...
"...Zbrodnia podzieliła życie każdej z nich na dwie części. I tak też staram się je pokazać. Nie chcę ich usprawiedliwiać, wybielać, udowadniać, że nie ma w nich zła. Postanowiłam dać prawo wypowiedzi każdej z nich. Wiele z tych kobiet po raz pierwszy udzieliło wywiadu, którego odmawiały dziennikarzom przez długi czas. Mówiły o różnych aspektach życia: miłości, macierzyństwie, pieniądzach, marzeniach, śmierci...Ich zbrodnie zaś poznajemy z rozdziałów, które powstały na podstawie akt sądowych - przeczytałam je wszystkie osobiście i starałam się opisać rzetelnie i bez emocji.
Ta książka powstała, by pokazać, że nic nie jest czarno-białe, że w każdym z nas jest agresja, a bariera pomiędzy nami a bohaterkami tej książki, jest płynna..."
Rzetelny czarno-biały reportaż z kolorytem zbrodni w tle, równoległe światy, to samo błękitne niebo i kraty, które nas dzielą. Paragraf 148 kodeksu karnego i losy czternastu kobiet. Oblicze kobiet, które popełniły zbrodnię przeciw drugiemu człowiekowi. Każda z historii pozwala nam poznać dwie wersje subiektywną i obiektywną, pierwsza to wypowiedź każdej z kobiet, natomiast druga to fakty dotyczące, przypisywanej im zbrodni.
Fakty odczytywane z akt wstrząsają i porażają, to cios, który kolejny raz zostaje zadany przez morderczynię, ręka , która bez opamiętania, w szale, amoku ciosa...
Medialność wokół zbrodni kobiet większa niż mężczyzn.
Profesjonalna sesja zdjęciowa Edwarda Kaweckiego nadaje wymiar artystyczno - estetyczny hermetyczno - klaustrofobicznego zakładu karnego. Fotografie ocieplają wizerunki kobiet (które spotykamy w sąsiedztwie, spotykamy w centrach handlowych, w kawiarniach, zadbane, podejmujące dalszą edukację i pracujące, za dobre zachowanie przepustki regularne, telefony kilka razy w ciągu dnia) skupienie się na szczegółach twarzy, sylwetki, nieostrość pomieszczeń, detale budynku i miejsc, które oddają klimat i zainteresowania więźniarek.
Katarzyna Bonda nie ocenia, nie opiniuję, nie opowiada się po żadnej ze stron...czytelnik ma trudniej, bo nie sposób w tym wszystkim nie ulec emocjom, nie zanurzyć się w ich świat, i tak prosto przejść przez te czternaście historii.
Każda historia jest indywidualna, każda kobieta jest inna, role społeczne przypisywane kobiecie / mężczyźnie, wychowanie, i podział agresji dopuszczalny do uwarunkowań płci, mężczyzna - agresja niewerbalna (fizyczność, siła, atak), kobiety przemoc werbalna (krzyk - inwektywy, plotki, oczernianie) pochodzenie społeczne, stopień intelektualny (od umiarkowanego upośledzenia do ponad przeciętnego IQ) wykształcenie (od podstawowego do wyższego), status zawodowy (bezrobotne, nigdy nie pracujące, pracujące), karalność / niekaralność, status cywilny (niezamężne, konkubinat, zamężne, rozwiedzione), relacje rodzinne ( patologia, całkowite zrywanie relacji, dobre i zaciśnięte relacje po wyroku, utrzymywanie kontaktów, odwiedziny).
Niezależność to atut władzy w więzieniu, niebyt i nieznaczenie nic, to atut do zyskania i niewiele do stracenia to codzienny chleb więźniarki.
Czynniki społeczno - ekonomiczno - polityczne, mechanizmy, które uruchomiły lawinę przemocy i agresję, degradacja, degrengolada, patologia i zaspokojenie potrzeb.
Bardzo dobre zakończenie uzupełnione o wywiad z profilerem, seksuologiem oraz dyrektorem Zakładu Karnego dla kobiet w Lublińcu.
Pozostajemy z bohaterkami i ich zbrodniami.
"...Zło i dobro w nas się miesza. Raz dominuje jedno, raz drugie. Nie ma do końca złych ludzi, bo każdy, kto żałuje, nie jest w stu procentach zły. Mówi się: taki dobry człowiek był i umarł. O każdym umarłym mówi się tylko dobrze, bo tak chcemy go zapamiętać. Najważniejsze jest nie to, co mówią o nas inni, ale co my sami sądzimy o sobie. To, jak się postrzegamy. Czy możemy spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że jesteśmy wobec siebie fair. Nie jestem do końca zła ani dobra. Czasem chcemy dobrze, a wychodzi tragicznie..."
"...Najważniejsze jest nie to, co mówią o nas inni, ale co my sami sądzimy o sobie. To, jak się postrzegamy. Czy możemy spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć, że jesteśmy wobec siebie fair..."
"...Od piekła lub nieba odgradza nas tylko życie, rzecz najkruchsza na świecie..." B.Pascal
Philip Zimbardo - LUDZIE SĄ MOZAIKĄ DOBRA I ZŁA, A ZŁO NAJCZĘŚCIEJ CZYNIĄ ZWYCZAJNI LUDZIE.
"...Zwłoki Olgi Listkiewicz znaleziono dopiero po czterech dniach. Sąsiadów niepokoiła jej tak długa nieobecność. Dzwonili, pukali do jej drzwi, lecz nikt nie otwierał. Jedna z sąsiadek,...
2019-12-10
"...ZJAWISKA MUZYCZNE rodzą się na naszej ziemi. To zjawisko o którym pragnę wspomnieć ma osiemnaście lat, jest uczennicą XI klasy Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Chopina w Zielonej Górze i nazywa się Urszula Dudziakówna. Zgłosiła się pewnego dnia do zespołu "Zastalu" prosząc o przyjęcie w poczet młodych artystów. Zaśpiewała piosenkę...i została przyjęta. Po trzech próbach i nagraniu na taśmach w celu sprawdzenia radiofoniczności głosu zielonogórska Rozgłośnia Polskiego Radia wystąpiła z prośbą do rodziców młodej piosenkarki i kierownictwa szkoły o zezwolenie na przedstawienie Urszuli publiczności warszawskiej i mecenasom młodych talentów na imprezie pod nazwą "Mikrofon dla wszystkich". Co było potem, wiedzą ci wszyscy, którzy słuchali tej właśnie audycji nadanej w programie Warszawy I. Urszula Dudziakówna zrobiła furorę. Do burzy braw dodajmy jeszcze jedno braw za to, że tak dzielnie odpędzała sforę różnego kalibru impresariów, proponujących jej już następnego dnia występ za...750 zł. Odpowiadała wszystkim: najpierw matura. Po tym wydarzeniu obiecał zainteresować się naszą gwiazdą dyrektor muzyki rozrywkowej Polskiego Radia Władysław Szpilman. Do tego czasu Dudziakówna pozostawać będzie pod artystyczną opieką Rozgłośni w Zielonej Górze.
Ja od siebie dodam tylko, żebyłem bardzo mile zaskoczony słuchając jej głosu i interpretacji. Duża kultura, ciekawa indywidualność i świeży urok. Chciałbym w przyszłości - i wierzę w to - o niej jeszcze pisać. MELOMAN..."
"...W dniu mojego debiutu przysłuchiwali się moim popisom: znany z ostrego dowcipu Andrzej Kurylewicz ze słynną Wandą Warską. Oraz awangardowy literat w ciemnych okularach Leopold Tyrmand. A na scenie ja. Siedemnastolatka z gigantyczną tremą prezentująca tak zwane kozie vibrato, czyli paniczne drżenie głosu..."
"...Jedną z pierwszych piosenek jazzowych, jakie śpiewałam, była amerykańska ballada „Again”. Ten utwór ma tak piękną melodię, że zapamiętałam go w okamgnieniu, nie rozumiejąc tekstu. To tak jak zakochać się w mężczyźnie, o którym nic się nie wie. Nie znałam wtedy angielskiego i śpiewałam ją z polskim tekstem, a jedno tytułowe słowo „Again” pozostało. Czyli brzmiało to tak:
Again
dzisiaj odchodzę od ciebie, niech gwiazdy lśniące na niebie
Prowadzą nas bez słów
Again
tak dzisiaj chce przeznaczenie, że chwile, które minęły
Nie wrócą nigdy już...
Byłam pewna, że słowo „Again” to nic innego jak amerykańskie imię męskie. Wynikało to ewidentnie z tekstu. Planowałam wtedy, że jak będę miała rodzinę i urodzę syna, dam mu na imię Again. Wyobrażacie sobie imię i nazwisko: Again Urbaniak?! Na szczęście mam dwie córki..."
Kobieta o najpiękniejszej szerokiej twarzy i tycjanowskiej urodzie, te słowa padły z ust Jerzego Kosińskiego, w wieku 68 lat jest nadal w kwiecie wieku (obecnie 76) , głodna życia i przygody, w życiu wiele miłości platonicznych, bo stan zakochania dodawał jej skrzydeł.
Gdy usłyszała Ellę Fitzgerald zainteresowała się i została wierna do dzisiaj jazzowi. Grała na akordeonie.
Urodziła się w Straconce, dzielnica Bielska - Białej.
Wydała 50 płyt, występowała na wielu scenach m.in: w Carnegie Hall, „Los Angeles Times” mianował ją Śpiewaczką Roku w 1979, Nagroda UNESCO – „Artysta dla Pokoju” – 2014, Wokalistka Roku „Jazz Top 2014” według Jazz Forum – 2015
Fryderyk w kategorii Muzyka jazzowa (za całokształt twórczości) – 2017...
Niepowetowana strata z długą skórzaną kamizelką na pewną premierę i zabawne sytuacje z opryszkami, których wygląd zewnętrzny Michała Urbaniaka odstraszał...
Cudownie rozdziały otwierają standardy jazzowe, ale i Lady Gaga tu się pojawia,Pink Floyd po drodze podróże pomiędzy kontynentami Europa - Ameryka, trudna droga kariery i życie z Michałem Urbaniakiem, niewymuszona forma, optymistyczny i ciekawy sposób przedstawienia swojego życia, mówienia wprost o trudnych i przykrych sprawach z przymrużeniem oka. Niechronologiczna podróż po życiu Urszuli to momentami jazda bez trzymanki, balansujemy na krawędzi, doskonale się bawimy, zaśmiewamy do łez, ale też wzruszamy, przysłuchujemy się kobiecie, która patrzy na świat przez niemalże różowe okulary, spaceruje po tęczy, od czasu do czasu unosi się jak Ikar do słońca, gdy się wosk zacznie topić Urszula wraca na ziemię i powoli zaczyna się wznosić. Epizody z życia z Kosińskim, miłość do mężczyzny, który nie był wolny i żyli niemal w trójkącie, małżeństwo z Urbaniakiem się rozpadło, granie do kotleta, wzloty i upadki, niedowartościowanie mieszające się z niepewnością, milczenie muzyczne, wielcy ludzie, których spotkała m.in: K. Komeda, Wojciech Karolak, Agnieszka Osiecka, Leopold Tyrmand, Lech Kaczyński wręczający Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Bobby McFerrin, Herbie Hancock, Dizzy Gillespie, Clark Terry, Ron Carter, Wynton i Branford Marsalis, Gil Evans, Sting, Lionel Hampton. Gdzie nie zamieszka, gdzie się nie pojawi , gdzie nie zaśpiewa, staje się Ambasadorką utworu "Papaya", który od 1976 roku robi furorę na całym świecie: „Ta piosenka po prostu trafia do ludzi. Powoduje błysk w oku, uśmiech na twarzy i kołysanie bioder" - powiedział Edu Manzano.
Książka cudowna, natomiast majstersztyk zaczyna się z audiobookiem, który interpretuje sama autorka, i tutaj dostarcza nam smaczków i wiarygodności, wzruszeń i szalenie zabawnych chwil z Urszulą.
Już chcę przeczytać kolejną książkę.
"...ZJAWISKA MUZYCZNE rodzą się na naszej ziemi. To zjawisko o którym pragnę wspomnieć ma osiemnaście lat, jest uczennicą XI klasy Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Chopina w Zielonej Górze i nazywa się Urszula Dudziakówna. Zgłosiła się pewnego dnia do zespołu "Zastalu" prosząc o przyjęcie w poczet młodych artystów. Zaśpiewała piosenkę...i została przyjęta. Po trzech...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-01-03
Piękna i niezwykle oszczędna okładka przedstawia część twarzy malarki z zastosowaniem odcieni szarości i dla kontrastu fuksja.
Angelika Kuźniak wzbogaciła książka z bogatą dokumentacją zdjęć, listów, ułatwiając nam wejść w klimat Krakowa początku XX wieku - targ na Rynku Głównym 1910-1915 r., rodzinne fotografie Lubańskich i Stryjeńskich, bardzo ciekawa jest fotografia rodziców Zosi -Anny i Franciszka Lubańskich z 1891 roku wykonana w pracowni Walerego Rzewuskiego, który fotografował z natury.
Szkoła Sztuk Pięknych dla Kobiet Marii Niedzielskiej, fotografia pochodzi z 1910 roku, Zosia chodziła na kurs i jednocześnie podjęła prace na poczcie.
Kolejna ciekawa fotografia z Akademii Sztuk Pięknych w Monachium przełom 1911 /1912 rok i Zosia vel Tadeusz von Grzymala, przebrana za mężczyznę ( w tym okresie nie przyjmowano kobiet na uczelnię ), krótkie włosy, męski strój.
Zdjęcia przedstawiające dzieci Zosi i Karola Stryjeńskich : Magdy, Jasia i Jacka w różnych okres rozwoju.
Liczne prace dotyczące twórczości artystycznej malarki m.in: wykonała dekorację polskiego pawilonu na Wystawie Sztuk dekoracyjnych i Przemysłu Współczesnego w Paryżu w 1925 roku, która składała się z cyklu Dwunastu miesięcy (6 malowideł, po 2 miesiące na płótno), ukazującego prace wiejskie charakterystyczne dla poszczególnych miesięcy. Dzieło to przyniosło artystce sławę europejską i 5 nagród Wystawy światowe. Słynny " Ogień" z 1928 roku.
Projekty scenografii i kostiumów Zofii Stryjeńskiej do spektaklu "Balladyna" w reżyserii Józefa Sosnowskiego w Teatrze Miejski im. J. Słowackiego w Krakowie w 1928 roku. Projekty kostiumów do "HARNASIÓW" dla objazdowego Polskiego Baletu Reprezentacyjnego 1938/1939 r.
Charakterystyczne i niezwykle innowatorskie podejście do teki PIASTOWIE, przedstawiające Kazimierza Wielkiego z 1929 roku, dalej "OBRZĘDY POLSKIE".
Rezurekcja z teki BOŻKI SŁOWIAŃSKIE" z 1934 roku zabierają nas w pradawne siły i korzenie, mistycyzm ze światowidem, Radegastem, Dziedzielą, Perkunem, Marzanną...
"Rodziłam się u zbiegu dwóch epok.
Za późno, aby tańczyć kankana, za wcześnie,
aby podziwiać rozbicie atomu. Oscyluję więc
krańcowo między przepaścią a nadzieją"
Ten cytat świetnie obrazuje postać niezwykłej kobiety, która w Dwudziestoleciu międzywojennym odegrała ogromna rolę artystyczną na firmamencie sztuki polskiej i światowej.
Nie uznawała półśrodków, była dosłowna i uczciwa w tym co robiła, oddała się sztuce i swojej pasji, płacąc najwyższą cenę za sukces i spełnienie zawodowe. Los dał jej zaznać wielką sławę i wielką miłość, bohemę artystyczną, podróże i ukochane dzieci, dał dla równowagi nędzę, ostracyzm i schizofrenię...
Przenieśmy się do Krakowa 1907 roku, gdy Zosia Lubańska ma 16 lat i niemal bladym świtem wychodzi z ojcem na Rynek, droga zajmuje im około 20 minut.
W tym miejscu zaczyna się dla nas korowód kolorów, zapachów, ludzkich obyczajów, bogatej fonetyki i najlepszych produktów.
"...Żydki pejsate handlowały skórkami zajęczymi. Pod sukiennicami górale sprzedawali kłódki żelazne, łańcuszki, łapki na myszy. Dalej grzyby na sznurkach i wieńce cebuli..."
"...Garnki, sznury, drut, osełki, sól kamienną w blokach po dziesięć kilogramów, węgiel drzewny, popielniki, lustra, "nabożne książki", święte obrazy..."
"...Z innej strony sprzedawano kapelusze chłopskie ze świecidłami, warząchwie, sita, kołacze ze serem i rodzynkami. Niejeden raz zajeżdżały przed kościół Mariacki huczne wesela chłopskie z muzyką, a w niedzielę przed Świętą Barbarą ustawiały sie procesje z biciem w bębny. Kumoszki w krochmalonych spódnicach, bogatych koralach, gufrowanych czepcach, zawodząc litanię, dźwigały majestatycznie złocone feretrony z postaciami świętych. Gołębie fruwały, muzyka grzmiała, procesje suneły od Świętej Barbary przez Grodziską do dominikanów. Pamiętam - pisze Zosia dalej w pamiętniku - uroczyste obchody narodowe na Rynku, postacie różnych rajców miejskich, ławników ratuszowych i majstrów cechowych w odświętnych czamarach, kontuszach, kitach. Śród tego rażący zgrzyt "Targowicy" - zmiany warty austriackiej na odwachu koło ratusza: Rechts - um!Links - um!Kehrts - um!Ein, zweit!Ein, zweil!
W drodze powrotnej zachodzili na Mały Rynek na tyłach kościoła Mariackiego. Przekupki rozsiadały się tam długimi rzędami, każda w szerokiej kiecce z chustą w krakowską kratę, narzuconą na ramiona..."
"...Tu się nieraz działy przedstawienia pijackie, że do zdechu można się było uśmiać, zwłaszcza jak się przekupki pokłóciły. Kiecki fruwały w górę, a grzeszne okrągłości, podobne dyniom, błyskały nago przed amfiteatrem widzów.
- A całujże mnie pani!- I tymi nagimi tyłkami do siebie się wypinały i doskakiwały w akompaniamencie bogatej fonetyki obiecanej wzajemnych..."
Franciszek Lubański zabierając Zosię na ten korowód obyczajności i obcowania z mieszczaństwem i chłopstwem, zwracał uwagę na elementy stroju, kolory, obyczaje i tam zaczyna się fascynacja i wizja późniejszej twórczości przyszłej malarki: "...Całe życie później malowałam ten lud wiejski, tę wizję pierwszej młodości, śród której wzrastałam. Szkoda tylko, że interpretacje mych nieudolnych pędzlisków ani się umyły do rzeczywistego czaru. Na tym Rynku krakowskim zakiełkowały mi w myśli pierwsze zarysy postaci bogów słowiańskich i niejasne przeczucie wielkiej kiedyś rezurekcji Słowian, których przodownicą będzie Polska..."
I jeszcze z tych zakupów: "...Garniec kwaśnej śmietany, kilo fasoli, mirabelki, jabłka, kilka garści suszonych moreli, figi. Ze spaceru zawsze przynosili coś do domu.Franciszek kupował też demokratyczną gazetę "Nowa Reforma". I bułki, pewnie ze czterdzieści. Każdemu ze dwie , trzy na śniadanie, a dwie do szkoły - tłumaczyła Zosia- Z makiem, ze solą, kajzerki, centówki, rogale, sztangle z kminkiem..."
Czy to śniadanie , czy obiad zawsze w domu z sześciorgiem dzieci był rozgardiasz i trzeba było "lud rzymski" rozpędzać a na innych odcinakach imperium znów się uganiać. Gdy 13.00 wybijała u Lubańskich obiad podawano.
"...Mięso czy jarzynę, zupę czy leguminę zmiatało się łygą - wspomniała Zosia. - Wszyscy gadali naraz, o szkole, o tysięcznych sprawach, rozgwar był niemożliwy. Niejeden zdzielał drugiego po łbie, dla hecy podkradano sobie kąski z talerza. dorzucano podstępnie bigosu i buraków, w ogólle bachanalie Gargantuy. Kolejno biesiadnicy syci jak pijawki odpadali od stołu, to jest odchodzili do swoich zajęć, całując Mamę i Tatę w rękę i nieodmienne przyrzekając poprawę obyczajów. Na pobojowisku zostawali sami Rodzice, którym służąca podawała herbatę..."
Sklep Lubańskich znajdował się przy ulicy Świętej Anny 2, Zosia zdobiła reklamę sklepu ukazującą się w prasie, najczęściej rysunki a głównie rękawiczki. "Nowa Reforma" : "Kto się chce w tym karnawale niedrogo bawić, tego zaprasza się po rękawiczki balowe krótkie i długie do magazynu rękawicznego pod firmę F. Lubańskiego. Tamże nadstawia się rękawiczki długie zniszczone (części z palcami) tak kunsztownie, że się tego nikt nie domyśli. Wszystkie rękawiczki daje się mierzyć. Pranie rękawiczek na poczekaniu..."
Zosia kilka par rękawiczek zaprojektuje, wygoda z modernistycznym sznytem, z deseniem zgeometryzowanym.
Przyszła malarka po szkole przychodziła do sklepu ze swoim szkicownikiem, tam powstawały pierwsze portrety klientów, karykatury, psy, koty, osły, króliki, chłopców w krakuskach. Ojciec z dokładnością śledził pociągnięcia ołówkiem czy pędzlem.
"...Pierwszy (szkicownik) dostała od Franciszka sześć lat wcześniej. Rysowała wtedy sceny z życia małej dziewczynki ( nie możemy wykluczyć, że siebie samej): dziecko zrywa kwiaty, bawi się, leży w łóżku. Twarze i sylwetki, szczególnie na rysunkach kolorowych. Zosia pokazuje z oddali, bez wielu szczegółów. Jakby robiła zdjęcia nie nastawiając ostrości..."
Szczególna uwagę Zosi w sklepie po usłyszeniu dzwonka, oznajmiało przybycie klienta.
"...Starsza hrabina w czarnych koronkach, chora na kleptomanię. Za nią zawsze stał lokaj w liberii, z workiem forsy powierzonym mu przez familię, i patrzył, co hrabina buchła po sklepach. Gdy ją odstawił do powozu obwożącego ja po zakupach, wracał do sklepów i wyrównywał zapłatę za skradziony przedmiot. Co hrabina raczyła buchnąć? Nie rzeczy ważne, o nie - tu chodziło o przeżycie, o silniejsze krążenie krwi, o nabranie apetytu na obiad. Więc: rozciągaczka do rękawiczek, więc - puszka z federweisem, dwie, trzy pary rękawiczek, jakaś klamerka dla emocji..."
Niezwykła i robiącą ogromne wrażenie na Zosi był malarz Jacek Malczewski, "...pan o czarnych jak otchłań oczach, jarzących się pod obraną z sierści kopuła czaszki - tak zapamiętała. przy powitaniu raz dygał jak mała dziewczynka, innym razem udawał kulawego albo oficera. (Kucharka Malczewskich mówiła: "Dużo róznych widziałam, ale takiego najgłupiastego pana jak nasz - nigdy").
Zosia: "Był nerwowy i ponury, i jak tylko się na niego kto dłużej patrzył, choćby jaka dostojna osobistość, zaraz pokazywał język aż do brody. A przyciągał niestety ogólnie wzrok swym malowniczym a demonicznym wygladem Mefista: wysoki, w sztach własnego pomysłu, w olbrzymim jak tarcza czarnym filcowym kapeluszu włożonym na tył głowy i w szwedzkich żółtych rękawiczkach w stylu Ketlinga z mankietami do łokci (zamawiał je u Lubańskiego). Niejednokrotnie zaznałam widoku sławnego języka pod swym adresem, gdyż się na mistrza wygapiałam zza pleców Taty..."
Rok 1910 prasa rozpisuje się o możliwości uderzenia komety Halleya w Ziemie.
W maju 1913 ukazał się na łamach „Czasu” artykuł, krytyk sztuki Jerzy Warchałowski omówił obszernie dokonania Zofii Lubańskiej i tym samym wylansował młodą artystkę
Niezależna dziewczyna, wiedziała czego chce od życia, wiedziała też, jak ten cel osiągnąć. Gdy sobie wymarzyła w wieku siedemnastu lat swój ideał męski:
"...blond włosy, kształt apolliński i błękitne reflektory. Czyli "oczy, przez które widać pejzaż nieba, bo oczy brązowe to okno na otchłań parną, gdzie dusza drży przed nicością" Niewątpliwą zaletą byłoby, gdyby mężczyzna mówił po angielsku "haudujudu", po francusku "bążur" i " sa wa". Był facetem 'lekko wykolejonym" ( tu brak szerszych wyjaśnień). I miał "fiołka". Oczywiście na jej punkcie." Jej płowy lew, jej gusło to nie kto inny tylko Karol Stryjeński.
projektant wnętrz i sztuki użytkowej, grafik, studiował w Paryżu, znał francuski i był smukłym blondynem o niebieskich oczach.
"Poeta życia" w mniemaniu Iwaszkiewicza, "wielkopański cygan" to słowa Józefa Czapskiego. "Nie nosił eleganckich garniturów z alpaki ani laski z gałką z kości słoniowej. Sypia kątem. Wędruje z pudłem książek i skrzypcami, na których gra jak góral"
"Uroczy, pełen wewnętrznego ognia, o suchej, trochę indiańskiej twarzy" to słowa Ireny Krzywickiej.
Uznanie Magdaleny Samozwaniec: "Rzeźba grecka przerobiona na umorusanego i zaniedbanego andrusa. Włosy niestrzyżone, twarz najczęściej nieogolona. Portki nieprasowane."
Hanna Ostrowska - Grabska: "Promieniujący urokiem, wdziękiem, o czarującym sposobie bycia".
Felicja Lilipop - Krancowa: "Nieskrępowany, bo tak mu się podobało".
Rafał Malczewski: "Karol umiał się bawić i czarować kobiety od lat 1 do 100, wszelkiego pochodzenia: góralki, arystokratki, intelektualistki, artystki, sportmenki, zakonnice, czarownice, święte, wariatki lub zgoła normalne, społecznice, ladacznice, dziewice, półdziewice, mężatki, rozwódki".
To piorunujące spotkanie i wielka miłość narodziła się w Miejskim Muzeum Techniczno - Przemysłowym (dzisiaj Akademia Sztuk Pięknych), a potem 4 listopada 1916 roku był cichy ślub. On ma dwie miłości Tatry i Zosie, a ona wciąż obawia się, że świat jej go odebrać.
Wielka sztuka, szaleńczo pracują , rozwijają się, rodzą się dzieci, ona rozdarta pomiędzy tańcami ludowymi, rezurekcją Słowian, on projektuje, i są tarcia, kochają się i nienawidzą, on nawet podstępnie zamknie ja w szpitalu psychiatrycznym, rozwód, inne związki Artur Socha, Achilles Breza, Arkadym Fiedlerem), Genewa, dziwactwa, schizofrenia, śmierć.
Doskonale posługiwała się pędzlem ale też piórem, pozostawiła po sobie pamiętniki, liczna korespondencja, z niezwykle "piękną" polszczyzna przeplataną ciętymi ripostami, podszyte czarnym poczuciem humoru i dystansem do siebie.
Wspomnienie Barbary Stryjeńskiej, córka Jana:
"Nigdy nie żałowałam mojej babki - pisze do mnie. - Podziwiam jej prace, ale nie łączyła mnie z nią żadna uczuciowa więź. Uważam, że jej dzieci wiele przez nią wycierpiały, choć były jej bardzo oddane. Tacy są artyści - wrażliwi, ale niewrażliwi jednocześnie".
Piękna i niezwykle oszczędna okładka przedstawia część twarzy malarki z zastosowaniem odcieni szarości i dla kontrastu fuksja.
Angelika Kuźniak wzbogaciła książka z bogatą dokumentacją zdjęć, listów, ułatwiając nam wejść w klimat Krakowa początku XX wieku - targ na Rynku Głównym 1910-1915 r., rodzinne fotografie Lubańskich i Stryjeńskich, bardzo ciekawa jest fotografia...
2018-12-31
"...Nic się nie martw.
No już. No już. No już.
Już się nie złość. Już się nie martw. Już się nie bój.
Już. Już.
Ale cię kocham.
Wszyscy cię kochają. Wszyscy cię kochają.Wszyscy
cię kochają.Wszyscy cię kochają. Wszyscy cię kochają.
Już się nie martw. Już się nie złość.
Już się nie bój.
Już wiem. Już rozumiem.
Już się nie bój..."
Ostatnia książka i to dobra książka, która zamyka ten rok.
Zacznę od okładki, białe tło, prostota, minimalizm, klasyka, imię i nazwisko autora w kolorze czarnym, a tytuł wkracza w kobaltowe barwy z brakiem litery kończącej wyraz M...Okładka stanowi o zawartości i głębi eseju, krótkich, nieregularnych, skrawków utkanych z historii jednej rodziny, idealizm powierzchowny podszyty kołtunerią, ironią i doskonałym humorem.
"...Moja matka uwielbiała zakupy. W najszczęśliwszych latach swego życia codziennie po południu wyruszała do sklepów. "Chodźmy na miasto" - rzucała.
Kupowali z ojcem niepotrzebne drobne przedmioty. Imbryczki. Scyzoryki. Lampy. Automatyczne ołówki. Latarki. Nadmuchane podgłówki, pojemne kosmetyczki i różne pomysłowe gadżety, które mogą się przydać w podróży. Było to dziwne, ponieważ nigdzie się nie wybierali.
Potrafili wędrować przez pół miasta w poszukiwaniu ulubionego gatunku herbaty lub nowej powieści Martina Amisa.
Mieli ulubione księgarnie. Ulubione sklepy z zabawkami. Ulubione punkty napraw. Zawierali przyjaźnie z różnymi - zawsze bardzo, bardzo miłymi - ludźmi. Panią z antykwariatu. Panem od scyzoryków. Panem od jesiotra. Małżeństwem od lapsang souchong.
Każdemu nabytkowi towarzyszył rytuał. Zauważali jakiś nadzwyczajny egzemplarz - w sklepie z używanymi lampami, gdzie urzędował pan od lamp, bardzo sympatyczny obywatel - żeby użyć dziarskiego określenia mojego ojca.
Oglądali. Pytali o cenę. Dochodzili do wniosku, że ich nie stać. Wracali do domu. Cierpieli. Wzdychali. Kręcili głowami. Obiecywali sobie, że kiedy będą przy pieniądzach, co powinno nastąpić już wkrótce, to wtedy muszą koniecznie...
Przez kolejne dni rozmawiali o tej niedostępnej lampie. Zastanawiali się, gdzie ją ustawić. Upominali się wzajemnie, że jest zbyt droga. Lampa żyła z nimi. Stawała się częścią gospodarstwa.
Ojciec opowiadał o jej nadzwyczajnych cechach. Szkicował na serwetce, jak wyglądała (miał świetna pamięć wzrokową), wskazując na oryginalność pewnych rozwiązań. Podkreślał, że kabel ma tekstylną izolację, prawie nie przetartą. Zachwalał bakelitowy włącznik (już widziałem, jak będzie go rozkręcał jednym ze swoich śrubokrętów).
Czasem jeździli ją odwiedzić. Popatrzeć. Podejrzewam, że nigdy wpadli na to, żeby przy okazji negocjować cenę. W końcu kupowali..."
Niezwykły opis idealizowania i celebrowania przedmiotu przez konsumentów.
Zakup, gromadzenie, otaczanie ciepłem i znalezienie odpowiedniej jak w reklamie, szuflady na dynksy, przydasie, wihajstry...
"...Szuflady wypełnione ładowarkami od starych telefonów, zepsutymi piórami, wizytówkami sklepów. Stare gazety. Zepsuty termometr. Wyciskacz do czosnku, tarka i to, jak to się nazywa, śmialiśmy się z tego słowa, tyle razy się powtarzało w przepisach, mątewka.
Mątewka.
I przedmioty już wiedziały. Czuły, że wkrótce będą przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem.
Wkrótce nikt nie będzie pamiętał, co zostało kupione w ośrodku węgierskim. Co w desie. Co w cepelii. Co w antykwariacie, w czasach prosperity.(...) Nikt już nie będzie pamiętał. Nikt nie powie, że trzeba skleić tę filiżankę. Wymienić kabel (gdzie taki znaleźć?). Tarki, miksery i sitka zamienią się w śmieci. Zostaną w masie spadkowej.
Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawić opór. Moja matka szykowała się do walki.
- Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady..."
Wchodzimy w świat intymny przedmiotów, które pozostają po bliskiej osobie, zaczynamy otwierać szuflady, przyglądać się, zastanawiać, dotykać...metafizyczne doznania nadawane przedmiotom, niczym w poezji Szymborskiej, Twardowskiego, Białoszewskiego czy mistrza grozy Kinga, nadające symboliczny wymiar rzeczom, które należały, były użytkowane i dostarczają nam swoją historię i opowieść o właścicielu przedmiotów, matce autora.
Misternie utkana opowieść o matce, którą poznajemy w różnych rolach : kobiety, żony, matki, osoby towarzyskiej, konsumentki poznajemy jej cechy charakteru, osobowość, zalety i wady. Obcujemy z kameralnym obrazem więzi matki i syna, obrazem dzieciństwa chronionego przed Żydami, niewygodna prawdą, zafałszowanie, zawoalowanie pewnych faktów, niedopuszczanie "niepożądanych" zjawisk. Dorosłość, zmierzenie się z przeszłością, niedopowiedzeniami, okrojonymi fotografiami, analizowanie:
"...A teraz nie żyje. Siedzę w jej mieszkaniu. Wszystko zniknęło. Zostały tylko książki.
Były naszym tłem. Tkwiły w każdym kadrze. Znałem ich grzbiety, zanim rozpoznałem w czarnych znakach litery. Całe życie z nich wróżyłem. Szukałem puent..."
"...- Ale ty nie umrzesz? - spytałem kiedyś.
- Umrę. Każdy umrze.
- Ale ty nie umrzesz?
- Umrę, ale dopiero kiedy nie będziesz mnie potrzebował..."
"...Nic się nie martw.
No już. No już. No już.
Już się nie złość. Już się nie martw. Już się nie bój.
Już. Już.
Ale cię kocham.
Wszyscy cię kochają. Wszyscy cię kochają.Wszyscy
cię kochają.Wszyscy cię kochają. Wszyscy cię kochają.
Już się nie martw. Już się nie złość.
Już się nie bój.
Już wiem. Już rozumiem.
Już się nie...
2018-12-31
Parę miesięcy temu byłam na spotkaniu autorskim w Czechowicach - Dziedzicach, organizowanym przez MDK.
Andrzej Marcel Cisek napisał doskonałą książkę historyczną , nie będąc historykiem " Kłamstwo Bastylii" o wydarzeniach i ludziach Wielkiej Rewolucji Francuskiej, wspomnienia z Uralu "Nieludzka ziemia w oczach dziecka".
80 - letni dziś pan Andrzej Marceli Cisek zabiera nas w dzieciństwo, które naznaczyła wojna i zesłanie rodziny na Ural oraz wydarzenia poznańskie 1956 , marzec 1968 roku
Książka wydana w 2002 roku przed śmiercią matki pisarza: "...była mi wdzięczna, że przeprowadziłem ją ponownie przez wiele etapów życia i wydarzenia już zapomniane, a nawet dotąd jej nieznane..."
Zadałam autorowi pytanie, odnośnie wydarzeń zapomnianych przez matkę autora, niestety lakonicznie odpowiedział, nie ukrywam interesowała mnie bardzo odpowiedź i jakieś smaczki.
Dowiedziałam się o imponującej kolekcji listów, około 5000 tysięcy, zarchiwizowane elektronicznie.
Ciekawa również była relacja z pewnych wydarzeń, które przedstawił pan Andrzej, natomiast to samo wydarzenie inaczej było widziane i odebrane już przez jego siostrę Bronisławę.
Wiele ciekawych historii autor przytoczył i opowiadał o dzieciństwie, uzupełniał wątki, sentymentalna podróż w głąb siebie , spotkania ze znajomymi czy pobyt w Stanach Zjednoczonych do roku 2000. Troska o Polskę przez te wszystkie lata, patriotyzm wyniesiony z domu, wychowanie i podjęcie decyzji o powrocie do Polski, powrocie do korzeni.
Dyplom inżyniera elektroniki medycznej panu Andrzejowi dał możliwość pracy przy projektach intensywnego nadzoru kardiologicznego i pompy wspomagającej pracę serca.
Dom w Nowym Jorku był przez wiele lat otwarty dla ludzi Solidarności.
Pisarz Polskę opuścił w 1972 roku z powodów politycznych i w kwietniu 1991 roku, po dziewiętnastu latach pobytu na Zachodzie...uderza obraz szarości w słońcu, rzeczywistości, nastrojach i relacjach. Wspominając ten kolor zieleni, błękitu nieba i radości towarzyszący w okresie dzieciństwa i dorastania.
Prosty, oszczędny język, próba obiektywizmu w subiektywnym rozumieniu, ciekawy zabieg z określeniem wieku , zastosowanie języka dziecięcego, który ewoluuje w trakcie dojrzewania.
Ciekawa i bogata dokumentacja, rodzinne fotografie m.in: ciocia Hańcia i wujek Kopcia z 1920 roku, zdjęcie zbiorowe uczniów Szkoły Podstawowej w Dziedzicach z okazji Pierwszej Komunii Świętej, nasz autor w stroju komunijnym z dnia 15 maja 1947 roku, zdjęcia komunijne z siostrą Bronią, zdjęcie psa Reksa, zdjęcie babci Marianny z 1948 roku, zdjęcie dziadka Jana Fajferka z 1950 roku, na fotografii medale i krzyże zasługi, zdjęcie mamy z 1949 roku czy przed domem w Pszczynie Andrzej i jego mama i siostra Bronia, zdjęcie z Antonim Domańskim zwanym wujkiem Nocnikiem, zdjęcie z 1952 roku ze stołem wigilijnym w Pszczynie. Dokumenty szkolne jak Dzienniczek Ucznia z klasy VI, przedmiot Zoologia : Budowa gołębia, Polski : "Pierwszy start", 'Jak odbudowano Warszawę", Rosyjski : Czytać wiersz "Wiosenne wody" Fiodora Tiutczewa, Historia : Rewolucja angielska, Matematyka : 3 dowolne prostokątne. Pamiętnik Andrzeja możemy zobaczyć z ciekawymi wpisami, wierszyki i rysunki, ciekawa twórczość.
"...W tygodniu jadaliśmy w kuchni, natomiast w niedzielę, niezależnie, czy byli goście, czy nie, jedliśmy w jadalni na stole przykrytym białym obrusem. Najpierw w głębokich talerzach zupę, na ogół rosół z ręcznie robionym makaronem, potem na płytkich talerzach drugie danie, na ogół omaszczone ziemniaki, kotlety mielone, czerwoną kapustę lub buraczki i na osobnym talerzyku sałatę z octem, rozrobionym jajkiem i skwareczkami lub zabieloną śmietaną mizerię, a na koniec deser na deserowych talerzykach, owoce lub ciasto. Przy stole jadalnym musieliśmy jeść nożem i widelcem i zachowywać się tak jak w wykwintnym towarzystwie. Nie wolno było sięgać przed nosem innego biesiadnika i obowiązywały zasady, że "dzieci i ryby nie mają głosu" i "co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie..."
"(...) 29 czerwca 1956 roku przyszła duża grupa uczniów, wszyscy elegancko ubrani i w podniosłym nastroju. Wszak byliśmy już dorośli, odprężeni po maturze i z ufnością patrzyliśmy w przyszłość. Goście przynieśli wspaniały prezent - prawdziwe radio. Od razu włączyliśmy je i nie mogliśmy uwierzyć w to, co akurat w nim mówiono. Podobno w Poznaniu jakieś "nieodpowiedzialne elementy", "rewanżyści", "wichrzyciele" i inne tego rodzaju wrogowie Polski ośmielili się podnieść rękę na władzę ludową i ta władza nie zawaha się, aby tę rękę odciąć. Zgromadziliśmy się przy radiu i któryś z chłopaków nastawił Wolną Europę. Na tle pisków i trzasków usłyszeliśmy potwierdzenie, że w Poznaniu leje się krew. Usiedliśmy przy stole i Mama zaproponowała, aby wyłączyć radio. Za parę dni wielu z nas będzie wyjeżdżać na egzaminy wstępne na wyższe uczelnie. Zaczniemy się rozjeżdżać, a mamy sobie jeszcze tyle do powiedzenia . Ale jakoś straciliśmy ochotę do rozmowy. Nastrój już do końca nie poprawił się, chociaż piliśmy wino, wznosili toasty i jedli pyszne ciasteczka. Każdy chyba myślał o tym samym, że zaczynamy dorosłe życie, że kończą się nasze beztroskie lata..."
"...Według Ślązaków mieszkańcy Polski dzielą się na trzy grupy: hanysów, czyli Ślązaków, górali, czyli tych z gór, a cała reszta to gorole.
W domu i w szkole mówiliśmy tylko po polsku, natomiast pomiędzy sobą rozmawialiśmy po śląsku.
Gdy przyjeżdżali moi koledzy lub kuzyni z innych regionów Polski, popisywaliśmy się przed nimi gwarą, której nie rozumieli.
Największe zdumienie nieobytych w śląskiej gwarze budziło powiedzenie:
- Pizło dwie na banie.
Brzmiało nieprzyzwoicie, a tymczasem oznaczało, że na zegarze dworcowym wybiła druga godzina..."
Parę miesięcy temu byłam na spotkaniu autorskim w Czechowicach - Dziedzicach, organizowanym przez MDK.
Andrzej Marcel Cisek napisał doskonałą książkę historyczną , nie będąc historykiem " Kłamstwo Bastylii" o wydarzeniach i ludziach Wielkiej Rewolucji Francuskiej, wspomnienia z Uralu "Nieludzka ziemia w oczach dziecka".
80 - letni dziś pan Andrzej Marceli Cisek zabiera nas...
2018-12-25
WYBRAŃCY BOGÓW UMIERAJĄ MŁODO...
Zespół EABS stworzył Muzyczny List - Hołd do Komedy...najważniejsze utwory filmowe i przesłanie dla świata, nowe aranżacje z zachowaniem klimatu jazzu lat 50 / 60 - tych XX wieku. Słyszę fragment dialogów z filmu "NIEKOCHANA" w reżyserii Janusza Nasfetera...z Elżbietą Czyżewską. Dalej fragment "PERŁY i DUKATY " z 1965 roku w reżyserii Józefa Hena i w tle słychać Ewę Wiśniewską. 'PINGWIN" z 1964 roku w reżyserii...
Zaczęło się od etiudy szkolnej Romana Polańskiego "DWÓCH LUDZI Z SZAFĄ" 1958 rok, do której muzykę napisał, znany już wtedy Krzysztof Komeda dla jeszcze nieznanego Romana Polańskiego.
Ten film rozpocznie długoletnią przyjaźń i współpracę, etap zawodowy zakończy film "DZIECKO ROSEMARY" 1968 rok, ta słynna kołysanka będzie nucona na całym świecie...i ten motyw wciąż słyszę, gdy czytam książkę.
Muzyka napisana dla żony Zosi "CRAZY GIRL" przenosi nas w nostalgiczne a zarazem szalone lata 60 - XX wieku.
Czas Komedy rozpoczyna się wraz z podjęciem nauki gry na fortepianie, ten instrument stanie się nieodłącznym rekwizytem i warsztatem pracy.
Fascynacja jazzem pojawi się w szkole średniej, ale przykładny / nieprzykładny uczeń a potem student zostanie lekarzem - laryngologiem.
Rozdarty pomiędzy pracą lekarza a muzyką i Zosią, wybierze to drugie i do 1969 roku będzie jazz wirtuozerią oprawiał, a żona, sami wiecie...
Rok 1956 fala odnowy i tworzenie się polskiej szkoły jazzu w której takie nazwiska :
Krzysztof Komeda – fortepian
Mieczysław Kosz – fortepian
Zbigniew Namysłowski – saksofon
Jan Wróblewski – saksofon
Zbigniew Seifert – skrzypce
Tomasz Stańko – trąbka
Andrzej Trzaskowski – fortepian
Michał Urbaniak – skrzypce, saksofon.
Agnieszka Osiecka pisała, że gdy grał na fortepianie, jego dłonie opowiadały „małe, kameralne historie o niebie dla dwojga osób”.
Język polskich jazzmanów jest specyficzny. "...Czerpią z żargonu klazmerskiego ( choć od samych klezmerów - muzyków, którzy grają w knajpach i na weselach - się dystansują ).
Mówią "cizia" zamiast "dziewczyna"
Mówią "kliw cizia", co znaczy, że dziewczyna jest fajna. Zamiast "uprawiać
seks" używają słowa "ciow".
Nie upijają się, tylko mają banieczkę.
Białko to nuty, cyja to akordeon, konewka to saksofon, kij to klarnet.
Słowo "wytrych" to "neskim". Pochodzi z jidysz.
W XIX wieku, w języku żydowskim muzyków ludowych zwanych klezmerami, neskim
to nic.
W XX wieku jazzmani używają go, żeby zacząć zdanie, żeby je wypełnić w
połowie, żeby kogoś zawołać.
Mówią: ":Neskim, zagrajmy bluesa w F!" albo "Nesik, kliw cizia na ciow".
Kiedy szukają kogoś do pracy: "Neskim, na czym grasz? Potrzebuję puzonisty
na sobotę, mam chałturę. A jak grasz? Z białka czy na ucho?".
(...) Jest jeszcze krótka melodyjka, którą gwiżdżą jako znak rozpoznawczy:
B fis A G D E. Jazzman, który usłyszy ten sygnał, ma obowiązek nawiązać
kontakt z gwiżdżącym.
( Zbigniew Namysłowski, w 1962 roku, skomponuje "Neskim blues" oparty na
sygnale jazzmanów)..."
Komedowa droga z Osiecką.
"...Muzykę ma napisać Krzysztof Komeda, tekst piosenki Agnieszka Osiecka.
Autorzy jadą na plan filmowy.
Osiecka będzie wspominała:
"W zasadzie mogliśmy napisać tę piosenkę, siedząc spokojnie w domu, ale panowie reżyserzy uparli się, że musimy przyjechać do Torunia. Nigdy nie zapomnę tej drogi, ponieważ była taka bardzo krzyśkowata, komedowata. On był mrukiem, miał garbusa i jechaliśmy sobie tym volkswagenem z Warszawy do Torunia. Długo było, pusto było, nudno było. Krzyś nie powiedział do mnie ani słowa. To ja też nie powiedziałam do niego ani słowa, bo jakże tak? Przyjechaliśmy tam, byli panowie, którzy kręcą film, byli aktorzy, ale jakoś nikt nam nie umiał wytłumaczyć, o co chodzi. A zasada była taka: przyjedźcie, to poczujecie atmosferę planu. Niczego nie wyczuliśmy, bo tez nikt nam niczego ciekawego nie powiedział. Wreszcie Hoffman czy Skórzewski się bardzo spiął: 'Mamy dla was pomysł, taką napiszecie piosenkę, żeby było canto i refren". Nic z tego nie zrozumieliśmy, wsiedliśmy do tego volkswagena i z powrotem jechaliśmy strasznie nudno. Wreszcie, gdzieś pod Warszawą, Krzyś sie odezwał: - Ja ci coś powiem. Ty zrób teks pod Okudżawę, ja zrobię muzykę pod western i to będzie to, o co im chodzi. W ten sposób, po dwóch dniach chyba, powstała nasza piosenka "Nim wstanie dzień"..." Zaśpiewana przez Edmunda Fettinga.
Magdalena Grzebałkowska znów się nagrzebała, nagrzebała i wygrzebała, trudno znaleźć informację o człowieku, który był zamknięty, milczący , listów niewiele napisał, kartek liczne z ogólnikami do rodziny. Otwierał się na świat muzyki i to był świat, w którym najlepiej się potrafił poruszać, komunikować i mogliśmy poznać prawdziwe oblicze muzyka.
Niezwykła dokumentacja od czasu narodzin w 1931 roku poprzez okres dzieciństwa, młodzieńczy, studencki i czas Komedy.
Barwne a jednocześnie siermiężne czasy PRL-u, zakazy i nakazy, czasy , gdy jazz był zabroniony, cenzura i inwigilacja.
Grzebałkowska w prostym, oszczędnym języku, nie ocenia, podaje fakty i zabiera nas wehikułem czasu do lat 60 - tych...kalejdoskop przekręca się i kolorowymi szkiełkami mienie się raz Piwnica pod Baranami, Pierwszy Festiwal Zespołów Sweterkowych, Leopold Tyrmand, Ustronie Morskie 1952 roku, Sekstet Komedy, Zofia, "Dwaj ludzie z szafą", Urszula i Leszek Dudziakowie, koszule w geometryczne wzory, Blues dla Gomułki, Hybrydy, tingel - Tangel,Stańko - Wróblewski - Karolak- Trzaskowski - Urbaniak, Jazz Camping'59, Słoneczny Brzeg, Jugosławia, Norwegia, Dania, BMW,Elana, Marek Hłasko Tomasz Lach, 17 dni...
Doskonale sportretowana epoka , uzupełnienie o liczne dokumenty, zdjęcia , wypowiedzi, dotarcie do ostatniego świadka wypadku Krzysztofa Komedy - Andrzej Krakowskiego.
Ciekawostki:
- uwielbiał jeździć na nartach
- uwielbiał rozmawiać o samochodach i posiadał: garbusa, BMW 2002 tII lux, mustanga, ścigał się na torach Formuły 3 m.in: z Romanem Polańskim
- 19 listopada 2010 roku na terenie kampusu Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu odsłonięto pomnik Krzysztofa Komedy
- w dzieciństwie przeszedł polio, miał krótszą nogę
- pseudonim przyjął pracując jako lekarz, ponieważ, nie chciał aby wiedziano, że gra w zespole jazzowym
- W czasie studiów, Krzysztof należał do ZMP, lecz kiedy usłyszał na jednym z zebrań: "Koledzy! Korea płonie przy dźwiękach amerykańskiego jazzu, a kolega Trzciński ten jazz uprawia...!" oddał legitymację.
- Był najmłodszym uczniem poznańskiego konserwatorium - przyjęto go w 1939 roku, gdy miał 8 lat
- siostra o imieniu Irena
Polski jazz to Komeda.
Dla mnie ta książka to uczta dla zmysłów, lata 50 - te XX wieku kończąca się dekadą stalinizmu i idąca odwilżą...to czas rebelii , to czas dla jazzu. w tle będą orkiestry radiowe, rockandrollowe kawałki. Fala jazzu początkowo adaptuje się w podziemiu, w piwnicach, w najmroczniejszych miejscach miasta i nocy rodził się jazz. Pionierami i reprezentantami polskiej szkoły jazzowej byli : Krzysztof Komeda, Tomasz Stańko, Jan Wróblewski, Michał Urbaniak, Andrzej Trzaskowski, Zbigniew Namysłowski i inny.
Nowatorstwo, aranżacje i improwizacje, świadomość i poszukiwanie, wzorce amerykańskie i europejskie z nutką polskiego folku, słowiańskiego liryzmu i pradawnych sił bóstw i wirtuozeria nadały podwaliny Polskiemu Jazzowi.
Pierwszy publiczny sukces odniósł wraz z Komeda Sextet na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie w 1956 roku prowadzony przez Leona Tyrmanda. Współpracował z najwybitniejszymi przedstawicielami gatunku w Polsce - Jerzym Milianem i Janem Ptaszynem Wróblewskim, odkrył Urszulę Dudziak (uczennica liceum) i jej brata Leszka, spędzili w trasie wakacyjnej jazzowy czas.. Współpracował z warszawskim Klubem Hybrydy, gdzie w latach 60 za jego sprawą pierwsze kroki stawiały gwiazdy dzisiejszej sceny, m. in. Urszula Dudziak (dla tej artystki dla z inicjatywy kompozytora powstała "Moja Ballada" z tekstem Agnieszki Osieckiej). Uznanie międzynarodowej publiczności przyniósł mu udział w festiwalach Jazz Jamboree, gdzie dał się poznać jako muzyk reprezentujący dojrzały, lecz nowatorski styl, łączący w sobie elementy słowiańskiego liryzmu i europejskich tradycji jazzowych. Komponował utwory kultowe, z czasem dojrzewające do rangi współczesnych standardów. Esencją stylu Komedy jest wydany w 1966 r. Astigmatic, powstały przy udziale Tomasza Stańko i Zbigniewa Namysłowskiego. Płyta , która po śmierci kompozytora i jazzmana zostanie okrzyknięta fenomenem gatunku i stanie się ponadczasowym wzorcem dla wielbicieli i naśladowców polskiej szkoły jazzu.
Muzykę kompozytora usłyszeć możemy w najważniejszych polskich produkcjach filmowych i reżyserów, którzy zaistnieją na firmamencie polskiego kina, to znane nazwiska dla polskiego i światowego kina.
Żywiołowa muzyka poznańskiego artysty komplementowała dorobek tzw. Złotej Dekady Filmu Polskiego. Ścieżka dźwiękowa do horroru "Dziecka Rosemary" z 1968 Romana Polańskiego wyniosła Komedę na szczyt i jednocześnie zamknęła tym dziełem genialną, nowatorską twórczość 38 - letniego kompozytora...znana głównie z pełnej grozy Kołysanki będzie ostatnim dziełem .
Dziękuję za tę książkę, Pani Magdaleno.
WYBRAŃCY BOGÓW UMIERAJĄ MŁODO...
Zespół EABS stworzył Muzyczny List - Hołd do Komedy...najważniejsze utwory filmowe i przesłanie dla świata, nowe aranżacje z zachowaniem klimatu jazzu lat 50 / 60 - tych XX wieku. Słyszę fragment dialogów z filmu "NIEKOCHANA" w reżyserii Janusza Nasfetera...z Elżbietą Czyżewską. Dalej fragment "PERŁY i DUKATY " z 1965 roku w reżyserii...
2018-06-20
"Z tą śmiercią przyszedł kres wielkiego polskiego aktorstwa" - powiedział Krzysztof Globisz
"Andrzej Łapicki, Gustaw Holoubek i Tadeusz Łomnicki wyznaczali pole aktorstwa polskiego. Teraz będzie bałagan".
Andrzej Łapicki " najbardziej francuski z polskich aktorów ", doskonała prezencja, przystojny ( amant, w którym kochały się niemal wszystkie kobiety, nie stronił od romansów, gustował w blondynkach i taktownie milczał dżentelmen) , elektryzujący, charyzmatyczny, błyskotliwy, powściągliwy, zdystansowany i nieskazitelne maniery z gorsetem konwenansów.
Ostatni z Wielkich Aktorów epoki kina i teatru.
Wajda i Konwicki otworzyli przed aktorem drzwi artystycznej drogi :
"Salto" (1965), "Wszystko na sprzedaż" (1968), "Piłat i inni" (1971), "Jak daleko stąd, jak blisko" (1971), "Wesele" (1972), "Ziemia obiecana" (1974), "Panny z wilka" (1979), "Lawa" (1989), "Pan Tadeusz" (1999).
Ogromny dorobek teatralny, teatr stał się spełnieniem i Fredro.
"...Kiedy dochodzisz do celu, po sukcesach, zaszczytach, o jakich marzyłeś, wyjdą ci na powitanie wszystkie dawne winy..."
W 1947 roku rozpoczęła się przygoda z Polską Kroniką Filmową, swą niezwykłą barwą głosu czarował propagandę peerelowską.
"...Ja na początku PRL-u popełniłem największy błąd mego życia, zostając lektorem Polskiej Kroniki Filmowej. To mnie nauczyło na zawsze, żeby strasznie uważać, w co się mieszam. Próbowałem odejść, tylko że to nie była instytucja, z której można było sobie w tym czasie tak po prostu wyjść (…). Męczy mnie to. Jak mam się wytłumaczyć z tego głupstwa? Przecież nie stał za mną enkawudzista z pistoletem..." ("Film", 2000, nr. 10).
Amant polskiego kina zapamiętany jako Ketling, przystojny porucznik MO itd...
Mija rok 1984 i Andrzej Łapicki postanawia 29 września - sobota 1984 roku zacząć pisać swój dziennik, dzień jak każdy, ale wtedy kręcił "Dziewczęta z Nowolipek" i miał tam scenę intymną, którą komentuje, że nie powinien grać takich spraw.
Dzienniki powstały w okresie 21 lat od 1984 roku do 2005 roku i ostatni wpis "KONIEC" z dnia 22 lipca. Dzień, w którym w pewnym sensie zakończył jego życie, śmierć żony, kobiety, którą poznał w wieku dwudziestu dwóch lat, i z którą spędził następne sześćdziesiąt lat, codziennie ze sobą rozmawiali i nie rozstawali się, typ kobiety skrojonej fasonem XIX wiecznym.
Tytuł " Jutro będzie "Zemsta" Dzienniki 1984 - 2005 " : "...wszystko. co po mnie zostanie, to dwie, trzy role i zapiski, które teraz robię".
Nienaganny i wierny konwenansom Andrzej Łapicki w dziennikach , które miały być wydane po śmierci, zza grobu chciał " przypieprzyć " różnym środowiskom i ludziom, aktorom, bliskim...
No i dostajemy chronologiczny wykaz, kalendarium wydarzeń artystycznych ( premiery teatralne, filmowe, sztuki w których aktor grał, wydźwięk wydarzeń, odznaczenia, recenzje pochlebne i niepochlebne, opinie o innych aktorach, ludziach środowiska artystycznego, zwykła ludzka zawiść o sukces innych, o lubienie i nielubienie , postawy w środowisku ), polityczno - społeczno - obyczajowych ( pedagog, dziekan uczelni, poseł na Sejm, mąż, ojciec, dziadek, człowiek liczne podróże, kolejne święta, wakacje, prezent, rozwód córki, ) , bardzo powierzchowne i minimalistyczne komentarze, suche fakty, niewielka dawka emocji, brak głębi i wyrazistości, erudycji, ciętych ripost, anegdot i brak stylu, i pięknej polszczyzny człowieka, który wielbił żywe słowo i język.
Andrzej Łapicki w tym czasie zamienił się w naczelnego " grabarza " , co tydzień pogrzeb i przemówienie, z Powązek niemal nie wychodził.
Czy po 34 latach od dnia napisania pierwszego zdania a zakończeniu 13 lat temu można kogoś obrazić, obnażyć ?
Czy nazwiska takich ludzi jak Tadeusz Konwicki, Gustaw Holoubek, Tadeusz Łomnicki, Andrzej Szczepkowski, Nina Andrycz, Irena Eichlerówna, Aleksander Zelwerowicz, Aleksander Bardini dzisiaj coś mówią ?
Dowalenie swojemu byłemu zięciowi - Danielowi Olbrychskiemu czy zazdrość w stosunku do aktora - człowieka Gustawa Holoubka ?
Przymioty, które uwalniają się czytając ten tekst od narcyzmu arogancji, bufonady, egocentryzmu, fanfaronady, megalomanii, nadęcia, napuszenia, pretensjonalności próżności, pyszałkowatości, snobizmu, triumfalizmu, samolubności, samouwielbienia, samoubóstwienia, samozachwyt itd...
Zuzanna Łapicka - Olbrychska tak określa ; "...ojciec był osobą chimeryczną, zmienną w nastrojach. Był, jak to się teraz modnie mówi, skrajnie dwubiegunowy w osądzie zdarzeń i w ocenie ludzi. Często słyszałam od Niego o kimś, że jest strasznym skurwysynem, po czym ten człowiek wpadał do nas na kolację, klepali się z Ojcem po plecach, a gdy gość wychodził, Ojciec mówił: "No, bardzo w porządku facet".
Obraz człowieka - aktora został zaburzony po przeczytaniu dzienników, obnażenie przed czytelnikiem swoich myśli, możliwość zagłębienia się w mocny i wiele obiecujący tytuł niestety rozczarował mnie, pozostawiając dwubiegunowość przed i po 1984 rokiem.
Wartości literackiej i artystycznej nie doznamy,nie doszukujmy się, może córka nie powinna wydawać spuścizny po Wielkim Aktorze Wielkiej Epoki, egzystencja ostatnich siedmiu lat po śmierci żony, pokazuje schorowanego człowieka z depresją, którym zainteresowała się prasa brukowa ze względu na małżeństwo z młodszą kobietą o niemal 60 lat i wegetowaniem w serialu "M jak miłość"...czy tak kończą Wielcy Epoki Łomnickiego, Holoubka, Konwickiego, Bardiniego, Zelwerowicza ?
P.S Biogramy, to jedyna ciekawa część. Spostrzeżenia i bardzo obiektywna ocena dorobku Wielkich Ludzi okiem Łapickiego.
"...Alaborski Wojciech (1941-2009), amant charakterystyczny, Gustaw - Konrad w "Dziadach" w 1965 roku w Bielsku-Białej, po obejrzeniu którego Kazimierz Dejmek powiedział:"Ty,k..., nic nie umiesz, ale tak wrażliwego człowieka jeszcze w życiu nie spotkałem".
"Nina Andrycz (1912-2014), aktorka specjalizująca się r rolach monarchiń".
"Andrzejewski Jerzy (1909-83), pisarz najpierw katolicki - "Ład serca"(1938),potem partyjny - "Partia i twórczość pisarza" (1952)".
"Antczak Jerzy (1929), naczelny reżyser Teatru Telewizji (1963-75)".
"Bajor Piotr (1960), aktor idealny do ról postaci uduchowionych".
"Barbasiewicz Marek (1945), aktor z zadatkami na polskiego Jeana Maraiss".
"Benoit Mariusz (1950), już rysy twarzy robią go aktorem wyrazistym, co pogłębia jeszcze niski głos".
"Białoszewski Miron (1922-83), "poeta osobny", awangardzista unikający związków z jakąkolwiek grupą i nurtem poetyckim".
"Bogusławski Wojciech (1757-1829), twórca teatru polskiego, przez 21 lat dyrektor Teatru Narodowego w Warszawie".
"Bradecki Tadeusz (1955), aktor stworzony do ról delikatnych inteligentów w sytuacjach kryzysowych".
"Chmielnik Jacek (1953-2007), amant o odcieniu komediowym".
"Chamiec Krzysztof (1930-2001), aktor o prezencji hollywoodzkiego amanta".
"Connery Sean (1930), aktor ze Szkocji, którą chciałbym widzieć krajem niepodległym, pierwszy kinowy James Bond".
"Czyżewska Elżbieta (1938-2010), gwiazda polskiego kina,nazywana "Cybulskim w spódnicy".
"Frycz Jan (1954), aktor typu "neurasteniczny amant".
"Holoubek Gustaw (1923-2008), klasyczny aktor przeżywający, czyli zawsze pozostający sobą, tyle że w sytuacji Hamleta czy Edypa".
"Hubner Zygmunt (1930-89), aktor predysponowany do ról inteligentów".
"Krystyna Janda (1952) kobieta instytucja".
"Jędrusik Kalina (1931-91), aktorka ociekająca seksapilem".
"Kochanowski Jan (1530-84), renesansowy mistrz języka polskiego".
"Komorowska Maja (1937), aktorska wielkość z teatrów Jerzego Grotowskiego".
"Konrad Marek (1950), aktor nazywany przez Osiecką "niewymiarowym".
"Konwicki Tadeusz (1926-2015), pisarz rodem z Wileńszczyzny, gdzie jakoby, w warstwie onirycznej, rozgrywają się wszystkie jego książki".
"Landowska Dorota (1968), aktorka typu "amantka posępna".
"Łukaszewicz Olgierd (1946), aktor amant, o specjalności - umierający młodo romantycy, prywatnie człowiek zadręczający się wątpliwościami".
"Machalica Henryk (1930-2003), aktor stworzony do grania osób nobliwych".
"Majcher Anna (1962), temperamentna aktorka o bujnych kształtach".
"Nowicki Jan (1939), aktor typu "amant z naddatkiem demonicznym".
"Ordon Lech (1928-2017), aktor charakterystyczny, jak mało kto potrafi zagrać strach".
"Peszek Jan (1944), aktor kameleon".
"Pietraszak Leonard (1936), aktor typu "stylowy amant".
"Pszoniak Wojciech (1942), aktor wnoszący do swych ról neurotyczny niepokój".
"Stuhr Jerzy (1947), gwiazda kina moralnego niepokoju".
"Z tą śmiercią przyszedł kres wielkiego polskiego aktorstwa" - powiedział Krzysztof Globisz
"Andrzej Łapicki, Gustaw Holoubek i Tadeusz Łomnicki wyznaczali pole aktorstwa polskiego. Teraz będzie bałagan".
Andrzej Łapicki " najbardziej francuski z polskich aktorów ", doskonała prezencja, przystojny ( amant, w którym kochały się niemal wszystkie kobiety, nie stronił od...
2018-06-10
"...Artysto, oto morał jest,
artysto, nad swym losem nigdy nie roń łez,
głowa do góry, smutki odgoń precz!
I zapamiętaj sobie, że
gdy umiesz coś - docenią cię,
a kto i kiedy - to już całkiem inna rzecz...
To już jest zupełnie inna rzecz..."
"...Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce!..."
Werbalno - niewerbalny i bardzo intymny świat niezwykłego człowieka, który stał się głosem swoich czasów i komentatorem siermiężnego PRL - u, z krótkimi, trafnymi obserwacjami wycelowanymi w rzeczywistość zawartą w swoich ponadczasowych tekstach, w którą wplótł oniryzm przeplatany wywiadem rzeką córki z ojcem.
"...Ja się nie przyzwyczaję,
Do szeptu, gdzie potrzebny krzyk,
prostactwa, gdzie potrzebny szyk,
nadmiaru, gdzie wystarczy łyk - ja się nie przyzwyczaję...
Do chamstwa, gdzie potrzebny wdzięk,
czelności, gdzie potrzebny lek,
do ciszy, gdzie potrzebny jęk - ja się nie przyzwyczaję...
Od mych najmłodszych lat to trwa,
ta myśl przenika mnie do cna,
już taka widać jestem ja i moje obyczaje.
Do czerni, gdzie potrzebna biel,
do picu, gdzie potrzebny cel,
nie wiem, jak inni w PRL - ja się nie przyzwyczaję!..."
Kiedy to wszystko się zaczęło?
Amatorskie próby pisania w liceum,redagowanie gazetki "Odkurzaczem po Szkole", publikacje pierwszych wierszy, tworzenie nowych "wersji" znanych piosenek...studia to chwilowa blokada.
"Nie zawsze twój bas
dociera do mas
czasami trzeba piano..."
"...Czy miałeś jakieś patenty na cenzurę?
Jeden prosty. Pisałem językiem ezopowym. Sprawdzały się przypowiastki, bajeczki, rzeczy pozornie odległe od rzeczywistości, których struktura, wymowa, puenta były aluzją. Jednak przede wszystkim musiałem ćwiczyć swoją psychiczną odporność, bo chodzenie do cenzora nie należało do rzeczy najprzyjemniejszych.
A jak wyglądało takie spotkanie z cenzorem?
Wiesz, zasadniczo to cenzorzy z autorami nie rozmawiali. Zazwyczaj cenzor rozmawiał z kimś z redakcji albo z teatru. Z przedstawicielem instytucji. Ale w przypadku takim jak mój recital autorski dziesiątki razy telefonowałem, w końcu dotarłem do faceta, który mi ten recital ocenzurował, i się wykłócałem o poszczególne utwory..."
"...Stan wojenny zastał mnie w Szwajcarii. Łaziłem nad Renem, układałem sobie fragmenty tekstów w głowie i czekałem na okazje powrotu. Dostałem propozycję, że mogę mieć od zaraz szwajcarski paszport, a rodzinę można ściągnąć przez Czerwony Krzyż. Miałbym z czego żyć, bo mogłem pracować w paryskiej "Kulturze".
Jednak ani przez sekundę nie miałem wątpliwości, że moje miejsce jest w Polsce. Nie chwalę się, że byłem taki dzielny. To nie ja wybrałem Polskę. To Polska wybrała mnie. Nie mógłbym żyć bez polskiego powietrza..."
"...W co się bawić?
W co się bawić? W co się bawić?
Gdy komis każdy sprzeda ci niewidkę czapkę i nawet ślepa babka grać przestanie w klasy, a klasy dawno już grają w ślepą babkę.
W co się bawić? W co się bawić?
Narasta problem, który jątrzy i przeraża,
sekretarz dawno nie gra w dziewiątego wała,
dziewiąty wał już się nie bawi w sekretarza.
Niedobrze jest, gdy nuda czyha,
gdy takie serso już cię mierzi i odpycha,
a kiedy nawet już nie będą miały wzięcia
szare komórki do wynajęcia.
W co się bawić? W co się bawić?
Daleka pora na pytanie to, czy bliska,
lecz w końcu przecież trzeba będzie je postawić,
bo chleba dosyć, lecz rośnie popyt na igrzyska..."
"...Ogrzej mnie
Rozpal mnie,
blada kuzynko Melpomeno,
jedną zagraną dobrze sceną,
rozpal, rozpal mnie!
Ogrzej mnie,
świecie utkany z głupich marzeń,
akordeonie w nocnym barze,
ogrzej, ogrzej mnie!..."
"...Potrzebny mi twój mózg..." i dzwonił do Agaty...
W 1987 roku Wojciech Młynarski wymyślił i wyreżyserował spektakl "Hemar", który zawierał przedwojenne przeboje zakazanego autora, stając się kultowym przestawieniem Teatru Ateneum.
"...Agata Młynarska: Kim jest dla ciebie Okudżawa?
Dwóch ma ojców poezja śpiewana: Bułata Okudżawę w Rosji i Georges'a Brassensa we Francji. Wszyscy inni - Brel, Wysocki - byli ich naśladowcami. Także i ze względu na jego historyczną rolę czułem do Okudżawy sentyment. Tłumaczenie jego piosenek przypadło mi w udziale przez przypadek. Były wczesne lata sześćdziesiąte, Agnieszka Osiecka zaproponowała mi udział w przedsięwzięciu Polskiego Radia, które zaowocowało pierwszą płytą Okudżawy..."
W tle słyszę teksty Młynarskiego...
Fotografia dziadków Młynarskiego - Cecylii i Tadeusza Zdziechowskich i klimat dzieciństwa autor zawarł w piosence "Truskawki w Milanówku".
"...W domu był fantastyczny gramofon, który ocalał sprzed wojny, z niesłychaną liczbą płyt. Uwielbiałem słuchać kawałków w rodzaju "Chciałabym, a boję się", "Kto inny nie umiałby" czy "Pani Marta jest grzechu warta". To był mój drugi żywioł. Trzeci żywioł to radio, na którym łapałem muzykę amerykańską...Słuchałem jazzu.
Był też fortepian, na którym nie wolno było grać, żeby gonie rozstrajać. I moje grzeczne siostry cioteczne uczyły się grać na fortepianie, a ja popadłem w konflikt z nauczycielem muzyki i nie miałem lekko. Sam nauczyłem się grać boogie - woogie. Przy tym fortepianie odbywały się też spotkania. Przyjeżdżał Witold Małcużyński. Akurat w Komorowie nie koncertował, ale inni szopeniści przyjeżdżali i robili całe koncerty. Pamiętam również wizyty chyba ostatniego w Polsce melorecytatora. Niektórzy w ogóle zapomnieli, co to takiego jest. Recytował i grał. A recytował takie kanony literatury jak "Karmazynowy" poemat Lechonia, "Fortepian Szopena" Norwida i inne. Był to Henryk Rostworowski..."
"...Agata Młynarska: Nie przeszkadzało ci, że na dziesiątki lat zostałeś panem Pucio - Pucio?
Od tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego roku to za mną chodzi. Ale trzeba nosić ciężar z pokorą. Sam tego chciałem, bo uważam się przede wszystkim za tekściarza i cieszy mnie sukces napisanego przez mnie refrenu. Wierzę, że tekściarstwo można uprawiać z polotem. Przeboje też mogą się przed wprawnym analitycznym okiem obronić, nawet jeśli więcej w nich chwytu niż poetyckiego uniesienia..."
Pojawiła się Adrianna Godlewska i ujęła go urodą i intelektem..."jest starsza ode mnie o trzy lata i była już znaną aktorką, gdy ja - ledwie początkującym tekściarzem ze studenckiego teatru. Fascynowała mnie atmosferą, jaką roztaczała wokół siebie, swoim paryskim obyciem i czuciem francuskiej piosenki. Przy niej tętniło moje prawdziwe światowe życie..."
Ciekawe podejście, profesjonalizm..."ja Ci będę robił miny, a Ty do nich dopisz tekst" - powiedział Wiesław Gołas i tym oto sposobem powstała piosenka "W co się bawić".
Aż się prosi aby to zamieścić: jak mówił Kazimierz Rudzki:
"...Jeśli obiad, to zraz zawijany, kasz gryczana i buraki. A jeśli kolacja po recitalu, to śledź w śmietanie i seta..."
"...Tato, ale kiedy tłumaczenie twoim zdaniem jest naprawdę dobre?
Tłumaczenie jest wtedy dobre, kiedy oddaje ducha tekstu. Może być w sensie dobranych przykładów dość odległe, ale jeżeli wewnętrzne napięcie, wewnętrzna dramaturgia pozostaje taka, jaka w oryginale, to wtedy przekład jest kompletny. Tak bym to nazwał..."
"...Jeszcze w zielone gramy, jeszcze nie umieramy
Jeszcze się spełnią nasze piękne dni, marzenia, plany
Tylko nie ulegajmy przedwczesnym niepokojom
Bądźmy jak stare wróble, które stracha się nie boją
Jeszcze w zielone gramy, choć skroń niejedna siwa
Jeszcze sól będzie mądra, a oliwa sprawiedliwa
Różne drogi nas prowadzą, lecz ta, która w przepaść rwie
Jeszcze nie, długo nie
Jeszcze w zielone gramy, chęć życia nam nie zbrzydła
Jeszcze na strachu każdy klei połamane skrzydła
I myśli sobie Ikar, co nie raz już w dół runął
Jakby powiało zdrowo, to bym jeszcze raz pofrunął..."
I tym optymistycznym akcentem Młynarskiego zanurzę się w otaczającej rzeczywistości i poszukam...
Ostatnia rozmowa, ostatnie cierpienie, potrzeba ciszy...
"...- Tato, co jest dla ciebie ważne?
- Wy jesteście dla mnie ważni.
- A dlaczego nam tego nie mówiłeś?
- No przecież to jest takie oczywiste.
- A dlaczego nie mówiłeś, że mnie kochasz?
- Naprawdę? No przecież ja cię bardzo kocham, córeczko.
To była nasza ostatnia rozmowa. Trzy pytania i trzy odpowiedzi. "Te trzy elementy"..."
"...Artysto, oto morał jest,
artysto, nad swym losem nigdy nie roń łez,
głowa do góry, smutki odgoń precz!
I zapamiętaj sobie, że
gdy umiesz coś - docenią cię,
a kto i kiedy - to już całkiem inna rzecz...
To już jest zupełnie inna rzecz..."
"...Róbmy swoje!
Pewne jest to jedno, że
Róbmy swoje,
póki jeszcze ciut się chce!..."
Werbalno - niewerbalny i bardzo intymny świat...
2018-06-06
Frida Kahlo święta i nierządnica, skandalistka i indywidualistka, komunistka i rewolucjonistka, biseksualistka, feministka i tradycjonalistka, kochana i znienawidzona, nowoczesność w męskim garniturze a tradycja folku sukien meksykańskich Tehuan, beztalencie i talent, piękna i brzydka, wizjonerka, która wyprzedziła swoje czasy i stała się najsłynniejszą meksykańską malarką sztuki naiwnej i surrealistycznej.
Wszystko zostało już napisane niemal o Fridzie.
Album prywatnej Fridy zagląda do jej świata, bardzo prosty język, dużo zdjęć rodzinnych , z Diego, z podróży, ciekawi ludzie epoki, obrazy, autoportrety. Niebieski Dom stał się dla malarki azylem, miejscem w którym obecnie jest muzeum.
W 1904 roku dom wybudowany z białą fasadą, na planie litery L parterowy z patio, miejsce w którym Frida zaczęła malować i zakończyła żywot. Z domem jest związana historia romansu Lwa Trockiego. Niezwykle piękny jest ogród, który zajmuje połowę posiadłości, niezwykła flora i fauna, która znajdzie swoje miejsce na obrazach malarki.
13 stycznia miałam okazję oglądać wystawę w Poznaniu i książka stanowi świetne uzupełnienie i możliwość wejścia w świat Fridy w namiastkowym kontekście.
Frida Kahlo święta i nierządnica, skandalistka i indywidualistka, komunistka i rewolucjonistka, biseksualistka, feministka i tradycjonalistka, kochana i znienawidzona, nowoczesność w męskim garniturze a tradycja folku sukien meksykańskich Tehuan, beztalencie i talent, piękna i brzydka, wizjonerka, która wyprzedziła swoje czasy i stała się najsłynniejszą meksykańską malarką...
więcej mniej Pokaż mimo to
Historia Małgorzaty Kwiatkowskiej przenosi nas do przełomu 31.12.1996 / 01.01.1997.
Okres transformacji, mafijnych porachunków, policyjnego marazmu i politycznych nacisków.
Dolny Śląsk, Miłoszyce knajpa że świetlicy stworzona z dj Ireneuszem w "Alcatraz", wjazd na imprezę za 6 zł...
15- letnia dziewczyna w czarnej sukience rozpoczyna takiego dorosłego sylwestra, specjalnie przyjeżdża z koleżankami pociągiem z miejscowości Jelcz-Laskowice. Powrót pociągiem o 5.00. Dużo znajomych, Heniek, który się podoba, alkohol, tańce i swawole..
Nowy Rok przywita nas mrozem - 20 stopni Celsjusza i nagim ciałem w skarpetkach.
Okrucieństwo, zezwierzęcenie, patologia i bestialstwo zwyrodnialców wstrząsa opinią publiczną wtedy i dzisiaj.
Lokalnie sprawa toczy się mozolnie i z benedyktyńską pracą z dala od podejrzanych, opieszałość, brak kompetencji, korupcja doprowadza do umorzenia sprawy. Porzekadło policyjne zawsze mówi, że sprawcą jest w aktach, trzeba powiązać fakty.
Autorka podejmuje próbę zrekonstruowania okoliczności, które prowadzą do piramidy błędów wymiaru sprawiedliwości.
Akcja toczy się dwutorowo, poznajemy postaci dramatu z poziomu życia przed i po tragedii.
Tragedii rodzin ofiary i sprawcy(ów), zmowa milczenia w Miłoszycach oraz przyczynowo - skutkowe konsekwencje.
Ważnymi datami jest przełom 1996 / 1997 roku, 2018 roku i 2019 rok.
Rodzina Małgorzaty i Tomasza walczy niemal z wiatrakami,
Zwroty akcji w tej sprawie uderzają w nas z policyjno - prokuratorskim (Remigiusz Korejwo wspólnie z prokuratorami Tomankiewiczem i Sobieskim) kwartecie.
Intensywna praca śledczych, analiza akt, przesłuchania, dane i ekspertyzy.
Uniewinnie z wymianą podejrzanych.
Sprawa elektryzuje ponieważ po 18 latach jest postęp w sprawie, ale to nie zamyka sprawy.
Historia Małgorzaty Kwiatkowskiej przenosi nas do przełomu 31.12.1996 / 01.01.1997.
więcej Pokaż mimo toOkres transformacji, mafijnych porachunków, policyjnego marazmu i politycznych nacisków.
Dolny Śląsk, Miłoszyce knajpa że świetlicy stworzona z dj Ireneuszem w "Alcatraz", wjazd na imprezę za 6 zł...
15- letnia dziewczyna w czarnej sukience rozpoczyna takiego dorosłego sylwestra,...