-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik234
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński40
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant13
Biblioteczka
2024-02-01
2024-01-29
Dziękuję za książkę o Innie Benicie, miły prezent.
Blond wamp, femme fatale, tajemniczość i kontrowersje.
Aktorki, aktorzy i film , okresu międzywojnia zawsze kojarzę z Panem Janickim, wpływ i kształtowanie pokoleń, zasługi dla kultury i sztuki. Elokwencja, pasją i kultura słowa, i osobista.
Książkę przeczytałam i ponownie wpadłam w zachwyt, tamten czas, czar Iluzjonu, gwiazdy, ich życie, blichtr.
Technika, która w zawrotnym czasie przechodzi z filmu niemego do dźwiękowego, w kilka tygodni kręcimy film, najczęściej w studio, rzadkość to plenery, banalne komedyjki (zamiana ról, przebranie, gagi, ograne, odgrzewane pomysły) , melodie piękne, często płytkie teksty w duetach Żabczyński - Mankiewiczów, Bodo - Dymsza - Grossówna, Benita, Sym, Brodniewicz itd...
Aktorstwo na średnim, by czasami (dziś też) twarz i warunki fizyczne oglądać a nie kunszt gry. Ćwiklińska, Osterwa, Junosza - Stępowski, Fetner i kilku innych.
I jest Ona, bo trzeba przyznać w tym zestawie bladych piękności, przewracania oczami, tragizmu, nudności, nienaturalności, strachu typu "chciałbym a boje się, co ludzie powiedzą"
Ina Benita, która rozwinęła się i miała odwagę zawalczyć o siebie, i o wizerunek, o którym każda marzyła, a tylko Ona zdobyła.
Idealne warunki i potencjał.
Widziałam kilka filmów. Biografia otworzyła mi drzwi do filmów, które były dla mnie zaskoczeniem i niespodzianką. I tutaj żałuję, że cykl w Starym Kinie skupiał się na bardzo popularnych i nie zawsze wybitnych pozycjach.
Autor wyjaśnił mi tajemnicę okresu wojny, powojennych losów aktorki. Ciekawym odkryciem był Zbigniew Staniewicz i jego tragiczna śmierć, a tutaj rozwiązanie zagadki.
Ina Benita poraża seksualnością, potrafi być uwodzicielką, wampem a zarazem zwykłą dziewczyną czy nawet chłopką. Urok, romantyzm, seksapil kontra prymitywizm, prostactwo.
Dwa filmy, których nie oglądałam.
"Przybłęda" z 1933 roku, film warto wypunktować z kilku powodów m.in; naturą i Huculszczyzna, plenery urzekają nawet natenczas, film w plenerze ( dominowało studio wtedy), Benita emanuje naturalnością, doskonale kompiluje uroda, fonogeniczność, strój ludowy, obyczajowość i podobieństwo do Jagny z "Chłopów"(pierwiastek dążeń i pragnień, izolacja, zabobony, strach, siła w gromadzie) z surowością natury i ludzi.
Zachwyca film prostotą, naturą, dźwiękiem z pogranicza piły, sztyletu, złowrogich uderzeń w ciszę.
Drugi film, który specjalnie zobaczyłam "Ludzie Wisły" z 1938 roku w reżyserii Aleksandra Forda i Jerzego Zarzyckiego.
Plener, naturą, rzeka Wisła z barkami, berlinkami i ludźmi rzeki. Prawdziwy obraz życia na barce, żywioł wody, przestępczość i problem transportu. Losy ludzi uwikłanych i mocno zakorzenionych w społeczność wodnych domów.
Tematyka i ich problemy to drugi plan, bo to wszystko przysłaniają zdjęcia i praca operatora.
Operator był nieprzypadkowo mężem Iny Benity - Stanisław Lipiński.
Poetyckość, natchnienie obrazu Wisły, berlinek, ludzi w koegzystencji.
Płyniemy z nurtem rzeki, odwiedzamy miasta, przekraczamy bramy (i tutaj widzę, to co lubię w 'zdjęciu" obrazu, to co otwiera , co fascynuje mnie w architekturze, detalu), słuchamy pieśni duszy i niepokoju przy szklaneczce rumu. Ina jest zjawiskowo portretowana, czuje się magię i chemię operatora, i aktorki.
Nowatorskie rozwiązania kadrowania od dołu, koloryt w czarno- białym wymiarze, wzorowanie na radzieckim ( dobra szkoła) czy francuskim filmowaniu.
Przepiękny film od strony technicznej przy banalnej historii.
Dziękuję za kolejne inspiracje i odkrycia, i niekończący się zachwyt nad dziedzictwem narodowym i ludzkim geniuszem.
Dziękuję za książkę o Innie Benicie, miły prezent.
Blond wamp, femme fatale, tajemniczość i kontrowersje.
Aktorki, aktorzy i film , okresu międzywojnia zawsze kojarzę z Panem Janickim, wpływ i kształtowanie pokoleń, zasługi dla kultury i sztuki. Elokwencja, pasją i kultura słowa, i osobista.
Książkę przeczytałam i ponownie wpadłam w zachwyt, tamten czas, czar Iluzjonu,...
2024-01-27
Czas na Kinskiego i jego autobiograficzną pozycję / kreację.
Nasuwają się przymiotniki od arogancji, megalomanii, egocentryzmu, maniakalność, triumfalizmu do degrengolady w każdym wymiarze.
Artyzm i aktorstwo stanowi o wielkości zawodowej tego człowieka, rzeczowo i konkretnie argumentuje swoje decyzje, wybory ale też odrzucenie.
Trudno przejść obiektywnie przez ten dokument (w dobie informacji, które wyszły po ujawnieniu córek, żon i innych skrzywdzonych osób - kontrą będzie trudne dzieciństwo, młodość i odwieczna walka o przebicie się w tym świecie, udowodnieniu sobie i innym, braki i niedostatki pokutują w całym jego życiu, nie chcę bronić, bo skrzywdzeni krzywdzą dalej...), zanurzyć się w naturalności i prawdzie, bo autor bez pardonu serwuje nam zezwierzęcenie i konfigurację seksualno - sprinterską, rozkład moralny i umysłowy.
Próbuje się przebić przez warstwy odczłowieczenia i znajduję enklawę dla emocji, uczuć, to sfera, której nikt nie może dotknąć, w której nikt nie może Go zranić.
Przepełniony miłością, czułością, tkliwością list do syna. Relacja ojciec - syn, wskazówki i rady na przyszłość. Pięknie kończy się książka, i to buduje inny obraz cząstki tego człowieka, wiem, że to brzmi dziwnie.
Czas na Kinskiego i jego autobiograficzną pozycję / kreację.
Nasuwają się przymiotniki od arogancji, megalomanii, egocentryzmu, maniakalność, triumfalizmu do degrengolady w każdym wymiarze.
Artyzm i aktorstwo stanowi o wielkości zawodowej tego człowieka, rzeczowo i konkretnie argumentuje swoje decyzje, wybory ale też odrzucenie.
Trudno przejść obiektywnie przez ten...
2022-04-02
Bezmatek terminologia pszczelarska to rodzina pszczela pozbawiona matki pszczelej.
Bezmatek i bez-córek ta proza pewnie by nie powstała...albo inaczej.
Na początku była, jest i będzie matka potem córka. Matki staje się katalizatorem pomiędzy rozwojem i światem, uczymy się miłości, tego, jak być kobietą, okres adoloscencji, jak funkcjonować w świecie, samorealizacji jak wypełniać rolę żony i później matki – wszystkiego. Możemy się źle czuć z tym, co ona nam przekazuje, bo nie zawsze własna matka ucieleśnia ideał życia. Matka nie jest jedynym wzorem. Przecież mimo pokrewieństwa to zupełnie inna osoba
Córkę i matkę łączy płeć, ale dzieli różnica pokoleń, co powoduje, że światopogląd i doświadczenia matki naznaczone są przeszłością, a córki teraźniejszością.
Szczególnie matki (ale i matki lubią obwiniać córki) lubimy obwiniać o to, że nam się nie układa w życiu. Tymczasem przerzucenie na innych odpowiedzialności za to, jakie jesteśmy, jak wygląda nasze życie, sprawia, że stoimy w miejscu i się nie rozwijamy.
Bardzo intymna relacja matka - córka z emocjonalnym ładunkiem, wachlarz wzmocnień pozytywnych i negatywnych, atrybuty przypisywane płci psychofizyczne, sfera metamorfozy i wypełniania straty - próżni, która kształtuje i doświadcza .
Temat matki - córki towarzyszy nam od zarania dziejów ludzkich, niby to temat rzeka, analizują i poszukują w antropologii.
Bezmatek terminologia pszczelarska to rodzina pszczela pozbawiona matki pszczelej.
Bezmatek i bez-córek ta proza pewnie by nie powstała...albo inaczej.
Na początku była, jest i będzie matka potem córka. Matki staje się katalizatorem pomiędzy rozwojem i światem, uczymy się miłości, tego, jak być kobietą, okres adoloscencji, jak funkcjonować w świecie, samorealizacji jak...
2022-03-25
Korespondencja, inna niż wszystkie inne!
Listy miłosne pół żartem / pół serio!
Dwoje Wielkich Literatów!
450 listów!
Ta historia, zaczeła się jeszcze w II poł. lat 40.XX wieku. Ona, drobna szatynka związana wtedy z Adamem Włodkiem, on wysoki niebieskooki opalony, sportowiec - literat związany z awangardową plastyczką Marią Jaremianką. Spojrzenia, spojrzenia, myśli, a gdyby on/ona....
Wiersz "Miłość od pierwszego wejrzenia" stanowi analogię do tego, co musi się zdarzyć...
"Oboje są przekonani,
że połączyło ich uczucie nagłe.
Piękna jest taka pewność,
ale niepewność jest piękniejsza.
Sądzą, że skoro nie
znali się wcześniej,
nic miedy nimi nigdy się nie działo.
A co na to ulice, schody, korytarze,
na których mogli się od dawna mijać?
Chciałabym ich zapytać,
czy nie pamiętają -
może w drzwiach obrotowych
kiedyś twarzą w twarz?
jakieś ,,przepraszam'' w ścisku?
głos ,,pomyłka'' w słuchawce?
- ale znam ich odpowiedź.
Nie, nie pamiętają.
Bardzo by ich zdziwiło,
że od dłuższego już czasu
bawił się nimi przypadek.
Jeszcze nie całkiem gotów
zamienić się dla nich w los,
zbliżał ich i oddalał,
zabiegał im drogę
i tłumiąc chichot
odskakiwał w bok.
Były znaki, sygnały,
cóż z tego, że nieczytelne.
Może trzy lata temu
albo w zeszły wtorek
pewien listek przefrunął
z ramienia na ramię?
Było coś zgubionego i podniesionego.
Kto wie, czy już nie piłka
w zaroślach dzieciństwa?
Były klamki i dzwonki,
na których zawczasu
dotyk kładł się na dotyk.
Walizki obok siebie w przechowalni.
Był może pewnej nocy jednakowy sen,
natychmiast po zbudzeniu zamazany.
Każdy przecież początek
to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń
zawsze otwarta w połowie."
18.04.1966 roku Kornel Filipowicz wysłał pierwszą wiadomość tekstową; "Ten skromny przyczynek do małpologii proszę przyjąć od Kornela Filipowicza", w kopercie znajdują się fotografie trzech małp z krakowskiego zoo oraz narysowany kwiatek od mężczyzny.
Niezwykle - zwykła korespondencja, która może odbiegać od tradycyjnej formy epistolarnej, papier listowny zostaje zastąpiony karteczkami, bibułkami, ulotkami, fragmentami z np. encyklopedii radzieckiej itd...Cudowna grafiko - plastyko - technika poetki i prozaika staje się doskonałym uzupełnieniem i komentarzem do rzeczywistości, która otaczała tych ludzi, którzy poczucie wolności manifestowali w każdym calu swej egzystencji.
Doskonały dokument przemian społeczno - ekonomiczno - politycznych w PRL-u od wydarzeń kulturalnych, obcowania w środowisku literatów, wolnych zawodów poprzez ustrój komunistyczny, walkę z podstawowymi potrzebami dnia codziennego, staniem w kolejkach, gierkowską odwilżą z paszportem i coca-colą, dobrymi filmami w DKF-ie dla niszowej grupy, sanatoryjno - wypoczynkowe klimaty, koty, koty i wiersz, który powstałpo śmierci Filipowicza i stał się przyczynkiem do tytułu. Pozornie prozaiczna rzeczywistość w korespondencji literatów nakreśla niezwykle barwny i wartościowy świat. Od pierwszej wiadomości Wisława i Kornel zabierają nas do swojego świata, wchodzimy do świata gry słownej, błyskotliwość umysłów, kunszt i szacunek do słowa i partnera, kreatywność i poczucie humoru, niezwykła kolekcja powstających kreacji i kolaży graficzno - obrazkowych, dbałość o detale i szczegóły. Precyzja budowania słowno - myśleniowa dodaje smaczku i obrazuje poziom tej niezwyłej relacji, zawoalowane spostrzeżenia i ich wewnętrzny, wzajemny kod słowny.
"Zakopane 27. 7. 68
Kornelu Kochany!
Smutno mi z wielu powodów, ale najbardziej z Twojego. Dostałeś mój list wysłany jeszcze z Krakowa? Cieszę się, że przynajmniej ryby miałeś spokojne i ta niespodzianka nie przyszła za wcześnie.
Ja także dostałam Twój list (Adam przysłał mi tu pocztę) zapowiadający przyjazd i zapraszający mnie do Wierzynka... Och, co bym dała za to!
Dość powiedzieć, że rozbeczałam się czytając, po raz pierwszy zresztą od przyjazdu, co jest wielkim sukcesem, bo tu płaczą wszyscy, mężczyźni i kobiety, bardzo chętnie i często. Nastroje się udzielają, jedno drugiemu opowiada same potworności, no i tak czas leci. Najgorszy jednak jest ten sanatoryjny rygor; do dwóch tygodni w ogóle mowy nie ma o wytknięciu nosa poza ogrodzenie.
Jednym słowem znalazłam się w kryminale, łagodnym, ale jednak dosyć trudnym do zniesienia dla kogoś, kto zawsze miał swój własny pokój i robił co chciał. W dodatku czeka się jeszcze na proces, czyli ostateczne orzeczenie, które nie zapada wcześniej niż w ciągu dziesięciu dni. Słyszę, że niższych wyroków jak 3 miesiące w ogóle tu nie dają.
Kornelu, czy w ogóle w tych warunkach mam jakiekolwiek prawo zajmować Cię moją osobą? I jakże mi przykro, że właśnie Tobie taką przykrość sprawiam. Jeśli jednak zechcesz, będę do Ciebie dalej pisać i dzwonić czasem koło 5-ej po południu, bo wtedy mamy wolne.
Gdybyś chciał nawet tu przyjechać, nie przyjeżdżaj jeszcze! Jestem tu od niedawna i robię wielki wysiłek, żeby się dostosować do narzuconego mi trybu życia. Twój przyjazd na razie zniweczyłby tę całą pracę i musiałabym z rozżaleniem zaczynać wszystko od początku. Czy możesz to zrozumieć? Bardzo chcę Cię zobaczyć ? ale niechże się trochę ustatkuję, nerwowo przede wszystkim. Ostatecznie jestem silna i jakoś sobie dam radę: początki tylko są trudne. Czuję się nieźle, wyglądam dobrze ? ale tu pełno takich, którzy wyglądają jak tury.
A jak Ty? Bardzo chcę wiedzieć o Tobie wszystko, zarówno o zdrowiu, jak i o Twoich wąsach...
Nie wiem tylko, jak przyjmiesz te rewelacje o mnie. Jeśli masz zamiar martwić się, rób to w sposób umiarkowany. Lekarz powiedział, że w zasadzie jestem silna i odporna. Poza tym powietrze i wieczne nic nie robienie zrobią swoje. Nie myśl ze zgrozą, że mam pismo takie roztrzęsione - piszę przykucnięta na krześle, które się kiwa.
Stół jest zajęty podwieczorkiem na trzy osoby (mam celę trzyosobową), więc miejsca nie ma.
Całuję Cię mój Kochany! Zadzwonię we wtorek - Wisława."
"...Panie Filipowicz!
Osoba z którą się Pan zadajesz to nawet nie wie gdzie ryba ma głowe a gdzie ogon. Zastanóf się Pan czy ta znajomość nie kąpromituje uczciwego rybaka
Przyjaciel."
"Z Warszawy, od kogoś kto myśli o Pani, kocha i tęskni!"
"Kochany Kornelu! Wiadomość, że masz zamiar zgolić wąsy, uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Chciałam przecież wypchać nimi poduszeczkę na szpilki"
"Kocham Cię bezustannie (tylko z przerwą obiadową)"
"Przyzwyczaiłem się już do Twojej ?sprawdzalnej? obecności w moim życiu."
"Kornelu!
Oto garść pytań, które mi spać nie dają:
1. Ile gatunków wódki masz w domu?
2. Od kogo Gienia, która tu co niedzielę odwiedza swoją siostrę, dostała te czerwone elastyczne spodnie?
3. Dlaczego wymyślasz sobie tyle trudnych do określenia zajęć, podczas gdy w górach nie ma kto zwozić drzewa?
4. Czemu w całym Zakopanem nie ma nikogo podobnego do Ciebie?
5. Czy Twoja Salomea jest w dalszym ciągu głucha?
6. Kiedy skończysz wreszcie szósty tom powieści p.t. "Zakochany szwagier"?
7. Dlaczego wydaje mi się, że ledwie miesiąc byliśmy razem, a teraz już rok osobno?
8. Jaka znowu polonistka pisze o Tobie pracę magist[erską] - i dlaczego to nigdy nie jest polonista?
9. Dokąd się dzisiaj wybierasz w tej śnieżnobiałej koszuli, co?
10. Czy jak wrócę kiedyś, będziesz mi znowu mówił Wiesławo?"
"Kornelu spod lady!
Nikt mnie tu nie docenia jako kobiety, ale za to moje kwalifikacje zawodowe są w pełni wykorzystywane. Co zdolniejsi pacjenci piszą np.:
"Na werandzie ma być cisza,
ale prezes ciągle misza"
i potem przychodzą do mnie i pytają, czy to dobre. Będę musiała chyba bardzo prędko wyzdrowieć.
W."
"Och Kornelu Kochany, jeszcze wczoraj, nie mając od Ciebie nic oprócz karteczki z Turkami, wysłałam do Kocka liścik - dziś dopiero dostałam od Ciebie list i drugą karteczkę równocześnie. Piszę więc już nie na te piękne Łysobyki, tylko na Baranów, licząc się z tym, że naszej poczcie wcale się nie spieszy. Grunt, że wiadomości o bardzo ważnych, od dawna oczekiwanych Nominacjach docierają do narodu w porę. Reszta nie ma już takiej doniosłości. Cóż dopiero mówić o listach z amorami!"
"Chcę bardzo, żebyś był zdrów i w dobrym humorze. Miauczenie Twojego kota dochodzi wśród nocnej ciszy aż na moją ulicę. Widać z tego, że nic nie robi tylko tęskni, a przecież zostawiłeś mu jak zwykle prace zlecone, pewnie jakąś nową i znakomitą powieść do napisania. Czytałam jego ostatnią nowelę w "Tyg[odniku] P[owszechnym]". Jest bardzo piękna. Naprawdę, wielką masz pociechę
z tego miłego stworzenia. Ja tu nikogo takiego nie mam, krasnoludki z powodu upałów odmówiły wszelkiej pomocy, a zresztą szczerze mówiąc są to tylko mali grafomani."
"Nie gniewaj się, że śniłam Ci się w złym humorze. To albo nie byłam ja, albo miałam się w tej formie śnić komu innemu. Byłam w kinie na Giulietcie i duchach Felliniego, jak wiesz, film nieudany z różnych powodów. W każdym razie nie podobał się ani Gieni, ani mnie. Byłam także w wesołym miasteczku i jeździłam na diabelskim kole. Wszystko to jednak w towarzystwie, które ani nie powinno, ani nawet nie może Cię niepokoić. Kornelu, w piątek miną dwa tygodnie, odkąd się nie widzieliśmy. Jedna lampa u sufitu znowu się nie świeci. "L" w Biprostalu nadal nie naprawione.
Byłoby to wszystko przeraźliwie smutne, gdybym nie wiedziała, że wreszcie kiedyś będzie inaczej. Całuję Cię mocno - Twoja Wisława."
"Wisełko kochana, zapraszam Cię na obiad do Wierzynka w poniedziałek i całuję - K."
Zaproszenie do zamkniętego, bardzo osobistego dialogu dwojga ludzi, którzy bardzo dbali o dyskrecję swojej relacji, o której wiedziała wybrana grupa bliskich przyjaciół.
Ponad dwudziestoletni związek nie został zalegalizowany, nigdy nie zamieszkali razem, określali sie jako konie cwałujące obok siebie...czułość, zażyłość, akceptowanie inności / zainteresowań partnera (np: ryby prozaika, byli mężczyźni orbitujący czy urok osobisty Filipowicza, który przyciągał kobiety, Astoria noblistki, Hrabina Heloiza Lanckorońska i plenipotent Eustachy Pobóg-Tulczyński kreacja z przymróżeniem oka sprzed 60 lat) szacunek i miłość (uwielbienie i niepewność zakochanej kobiety , oddanie i ubóstwianie dwojga nastolatków a nie dojrzałych osób), która po 40-stce/50-tce może być u dojrzałych partnerów najlepszym okresem w życiu.
Ostatni list Kornel Filipowicz napisał w 1981 roku a Wisława Szymborska 15 pażdziernika 1985 roku, w 1990 roku zmarł Kornel Filipowicz.
Korespondencja, inna niż wszystkie inne!
Listy miłosne pół żartem / pół serio!
Dwoje Wielkich Literatów!
450 listów!
Ta historia, zaczeła się jeszcze w II poł. lat 40.XX wieku. Ona, drobna szatynka związana wtedy z Adamem Włodkiem, on wysoki niebieskooki opalony, sportowiec - literat związany z awangardową plastyczką Marią Jaremianką. Spojrzenia, spojrzenia, myśli, a gdyby...
2021-10-08
"...Spróbujmy opisać Bognę. Nie będzie to łatwe, jako że Bogna to raczej zwarta całość, bez twórczych sprzeczności. To nawet, co w niej przejrzyście pospolite, śmieszne i niegodne uwagi, w sumie składa się na jakąś inność, nawet oryginalność, nawet styl, trochę zadziwiający u takiego szczyla. Bogny nie sposób omieść spojrzeniem, pominąć, nie zauważyć: jest narysowana i pokryta kolorem, wypełnia sobą chwilę lub rzeczywistość, zajmuje miejsce w przestrzeni z jakimś wizualnym hałasem..."
"...Wyglądała ślicznie: wysoka, smukła, ciemna, bez krzty chemii na cienko skrojonej twarzy, włos w kurtynę, koloryt i pełnia ramion i piersi jak z Ingresa lub choćby Czachórskiego, suknia prosta z ciemnozielonej tafty, czarne baleryny. I ustylizowana odpowiednio na nieśmiałość pensjonarki, co to już wie, co w niej siedzi, ale jakoby nie wie, co z tym zrobić. Bezbłędna stylizacja.
Starsze panie uwielbiają natychmiast poradzić, podzielić się tym, co wiedzą i co już samemu nie wychodzi. Panom pocą się ręce. Idąc otwierała szpaler spojrzeń, i ja to lubię. Jacyś faceci dopiero co z Francji jęknęli, że niby się znają: "Juliette Greco!", ale to pudło, bo Bogna lepsza. [...]
Była grzeczna, nieśmiała, oddana, czyli taka, o jakiej wiedziała, że ja chcę, aby była. Na pokaz? Taktyka? Chyba nie. [...] Czy mogłem być obojętny wobec jej sukcesu, który był moim sukcesem? To trudniej. Nigdy nie wstydziłem się próżności, ani przed innymi, ani przed sobą. Słyszałem: "Jaka wspaniała dziewczyna. Jak on to robi? Przy swoim wzroście, braku pieniędzy i perspektyw?" Za to należała się Bognie wdzięczność..."
Opis z balu sylwestrowego "Dziennik 1954"
"Dziennik 1954" jest dokumentem pewnej epoki socrealizmu i najlepszym dziełem Leopolda Tyrmanda. Okres od 1 stycznia do 2 kwietnia 1954 roku początkowo pisany "do szuflady", po trzech miesiącach urywa się w pół zdania...ponieważ najbliższe osiem miesięcy pisarz poświęci bestsellerowi "Zły", który zamówił "Czytelnik" w aurze zbliżającej się odwilży.
Bogna z "Dziennika 1954" naprawdę miała na imię Krysia, jej tożsamość zostaje ujawniona przy wydaniu wersji oryginalnej 1999 rok, opracowanie Henryka Dasko.
Oto prawdziwa historia romansu Leopolda Tyrmanda z nastolatką.
Początek lat 50. XX wieku. Przychodzi co dzień do stołówki Związku Literatów. Pewnego dnia dosiada się do nastoletniej Krysi.
Przypadkowe spotkanie zmienia się wkrótce w improwizowany kurs literatury, potem we wspólne odrabianie lekcji, a na koniec w romans. Dziewczyna zostaje kochanką 32-letniego pisarza.
Ponad osiemdziesiędzioletnia dziś Krystyna Okólska – pierwowzór Bogny z "Dziennika 1954" – postanowiła po latach opowiedzieć swoją historię.
Autobiograficzny zabieg z detektywistycznym reportażem o słynnym pisarzu i lolitce, niestety współcześnie nie robi wrażenia. Książka jest dość słaba i niestety nie pomaga portret Warszawy (obraz życia społeczno - polityczno - ekonomicznego, zdjęcia) czy wytrych z bandą braci Wałachowskich;
„...W 1951 roku w Warszawie banda braci Wałachowskich dokonała kilkunastu napadów rabunkowych na taksówkarzy i sklepy w dzielnicy Wola. Dokonali również kilku napadów na milicjantów w celu pozyskania broni palnej i amunicji. W trakcie tych „akcji pozyskania broni” zginęło dwóch milicjantów. Pierwszego zabójstwa dokonali w Warszawie, drugiego w Lublinie. W obu przypadkach ofiary zostały zastrzelone. Przywódcą bandy był Leszek Wałachowski. Na trzech członkach bandy i jej liderze wyrok przez powieszenie wykonano w lutym 1953 roku w Warszawie...” WIKIPEDIA
Polecam przeczytać sam "Dziennik 1954" Leopolda Tyrmanda.
"...Spróbujmy opisać Bognę. Nie będzie to łatwe, jako że Bogna to raczej zwarta całość, bez twórczych sprzeczności. To nawet, co w niej przejrzyście pospolite, śmieszne i niegodne uwagi, w sumie składa się na jakąś inność, nawet oryginalność, nawet styl, trochę zadziwiający u takiego szczyla. Bogny nie sposób omieść spojrzeniem, pominąć, nie zauważyć: jest narysowana i...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-01-06
Być jak Marek Hłasko....
„Kiedy dzisiaj spotykam ludzi pięknych, dwudziestoletnich i rozmawiam z nimi, przeraża mnie jedno: wszyscy oni wiedzą, że w Polsce jest źle, wszyscy nie mają złudzeń, że Polska jest krajem okupowanym; natomiast nikogo z nich to specjalnie nie interesuje”.
Czarno biała okładka, zaparkowany skuter, on i ona spacerują zakochanym krokiem w stronę jeziora...Nostalgiczna okładka zabiera nas w pogranicze literackiej prozy, autokreacji, wspomnień, pamiętnikarstwa, anegdot w peerelowską rzeczywistość i emigrację.
Książka została wydana na emigracji w 1966 roku w Paryżu przez Instytut Literacki (CXXVIII tom Biblioteki „Kultury”).
Po roku 1958 w komunistycznej Polsce Marek Hłasko otrzymał status wroga, przestano publikować twórczość młodego pisarza, któy w wieku 22 lat stał się ikoną buntu, nonkonformizmu, głosu młodych ludzi i proletariatu. Na polskie wydanie przyjdzie nam poczekać 22 lata, Wydawnictwo Alfa w 1988 roku.
Autokreacja i legendotwórczość Hłaski doskonale odzwierciedla epokę PRL-u poprzez stalinowską, gomułkowską, okresem debiutu literackiego i neofity, który zbiegł się z odwilżą 1956 roku, wyjazd do Paryżu i życie na emigracji. Peerel skrojony ponurością, degrengoladą, groteską, jazzem, straconym pokoleniem filmu i literatury, pisarze, kobiety, rozmowami do rana w kłębach dymu, wódki. Panoramiczny portret powojennej Warszawy w historyczno - faktograficzno - etnograficznym wymiarze, dzielnice z odrapanymi kamienicami, znane knajpki z podziałem na zabawę i wyszynk, gdzie od rana można się już zamelinować i do wieczora przetrwać, co zjeść, u kogo przenocować, problemy mieszkaniowe, z modnymi rozkloszowanymi sukienkami, butami na słoninie, prochowce, żargon, obyczajowość, nieustanny deszcz i beznadzieja, by za chwilę poczuć ubecki terror, więzienia, poprzetrącone kręgosłupy moralne, agentura, zniszczone kariery, propaganda. "Piękny dwudziestoletni" wyjeżdżając do Paryżą był wybrańcem losu, który mógł poczuć zew wolności i powiew "zachodu" i inny świat. Literaturę, którą tworzył Hłasko utożsamiał z Marymontem, głębokim zakorzenieniem i prawdą, konfliktami międzypokoleniowymi, obserwacja i interpretacja stanowiło siłę i kwinesencję otaczającego go świata i ludzi proletariatu. Gdy Polska zamknęła przed nim swoje granice, to pisarz poczuł się, jakby zabrano mu cząstkę siebie, zamknięto drzwi domu, pozbawiono tożsamości i rodziny.
Na emigracji (Francja, Włochy, RFN, Izrael, Stany Zjednoczone) powstało wiele utworów, które wyrażały tęsknotę i ból egzystencjalny , powolnego staczania się i śmierć, na którą został skazany za życia.
Być jak Marek Hłasko....
„Kiedy dzisiaj spotykam ludzi pięknych, dwudziestoletnich i rozmawiam z nimi, przeraża mnie jedno: wszyscy oni wiedzą, że w Polsce jest źle, wszyscy nie mają złudzeń, że Polska jest krajem okupowanym; natomiast nikogo z nich to specjalnie nie interesuje”.
Czarno biała okładka, zaparkowany skuter, on i ona spacerują zakochanym krokiem w stronę...
2021-01-02
"...Bardzo złe rzeczy wydają się innym ludziom głupie i nie chcą w nie wierzyć. Pytają: to takie jest życie? – i mrugają na siebie. A życie jest jeszcze gorsze i jeszcze paskudniejsze od wszystkiego, co da się na ten temat powiedzieć…
Człowiek musi być sam, rozumiesz? Zawsze sam, jeśli chce zrobić cokolwiek. Bóg dał człowiekowi jedno dobrodziejstwo – to jest właśnie samotność. To wszystko dobre, czym człowiek może być. Każdy drugi jest wrogiem. Ludzie tego nie rozumieją i łażą po sobie jak pająki w gównie.
Każda kobieta jest jak Bóg, dlatego tak mnie odpycha od religii.
Ludzie mijają się ze swoim prawdziwym ocaleniem i to jest najsmutniejsze.
Nie wiem co można zrobić przez szesnaście godzin. Można się najeść, zakochać, zabić… ale przekonać człowieka? To się czasem nie udaje przez całe życie.
Płaczesz? To dobrze. Jeśli jeszcze człowiek potrafi płakać, to wszystko można zacząć.
Raz w życiu pomyliły mi się kroki i od tego czasu chodzę krzywo.
Trzeba być samemu, zawsze samemu, aż stąd do wieczności… Tylko wtedy jest siła, i pragnienie, i nie ma ni cierpień, ani strachu, ani złych snów po drodze…
– Trzeba żyć, kochani – powiedział Dziewiątka. – Trzeba żyć i cieszyć się, i płakać, i przeklinać, i diabli jeszcze wiedzą co robić, ale nie wolno wspominać.
Wielkie, silne zwierzęta umierają w samotności i milczeniu. Odchodzą w pustkę i nie skarżą się nikomu. Tylko człowiek szczeka wspomnieniami..."
Następny do raju M.Hłasko
Za kilka dni minie 87 rocznica urodzin Marka Hłaski tj. 14 stycznia 1934 roku i 52 rocznica śmierci.
Gdy przejdziemy się na Marymont przy wiadukcie na ulicy Hłaski zobaczymy murale..."buntownika bez powodu", "młodeo gniewnego", "polskiego Jamesa Deana", "polskiego Humphrey'a Bogarta"...pisarza - macho o hollywoodzkiej powierzchowności i ciętej ripoście w oczach Jakuba Adamka emploi dramatyczne i naznaczone tragizmem z cytatem "...I co z tego, że człowiek marzył..." Dalej jednak można byłoby dodać za pisarzem: “Nie bój się, życie odbierze ci te twoje marzenia”
Marymont, gdy sięgniemy do historii, to dowiemy się, że był wsią, którą upodobała sobie Maria Kazimiera, żona króla Jana III Sobieskiego, i tam powstał pałacy Marie-mont. W 1916 roku Marymont przyłączono do Warszawy jako część Żoliborza. Marymont upodobał sobie i Marek Hłasko, i tam powstało słynne opowiadanie "Pierwszy krok w chmurach" ale i "Sonata marymoncka";
"...W sobotę centrum miasta wygląda tak samo jak i w każdy inny dzień tygodnia. Jest tylko więcej pijanych. (…) w sobotę miasto ma pijaną mordę. Natomiast w centrum miasta, w sobotę, nie ma ludzi, którzy lubią obserwować życie: stać w bramach, włóczyć się po ulicach, siedzieć na ławce w parku godzinami, i to tylko po to, aby za lat dwadzieścia móc sobie przypomnieć, że tego to a tego dnia widziało się mniej lub bardziej dziwny traf życiowy. (…) Życie przedmieścia zawsze było i jest bardziej zagęszczone; na przedmieściu w każdą sobotę, kiedy jest pogoda, ludzie wynoszą krzesła przed domy; odwracają je tyłem i usiadłszy okrakiem, obserwują życie..."
Czy cytat z Olgierda Budrewicza o Marymoncie:
"...Na dachach domów i na schodkach krytych papą bud stoją młodzi mężczyźni i gwiżdżą, a nad ich głowami kołują stada gołębi. Wśród opłotków szwendają się znudzone kundle. Za lepkimi szybami opłotków schną pęta obwarzanków. Przed domami i na gankach siedzą babuleńki i staruszkowie, młodzieńcy w butach na grubej zelówce, dziewczyny w kraciastych sukienkach. Przez okno widać kredensy i stoły zrobione przez majstrów na wysoki połysk, pelargonie w doniczkach, poduszki haftowane w kolorowe kotki..."
Kwintesencją twórczości Hłaski jest Marymont, dzielnicy powojennej, którą odzwierciedli i naznaczy w literaturze. Wstąpi w szeregi robotniczej klasy i prostego człowieka, przyjmie etat szofera proletariacki książę i realistycznie przobrazi Kowalskiego. Przeniknięcie w struktury proletariackie otworzą przed nim naturalizm tworzenia i słuchania ulicy, uplastycznienia się, tego co tam się dzieje, kto tam mieszka i żyje, jakie problemy dotykają ludzi, młodych ludzi, czym się karmi ich dusza, co ich zżera od wnętrza, czemu wódka czyni ich świat onirycznym, dlaczego za wszystko w życiu trzeba płacić, czy w tym komunistycznym świecie jest miejsce na prawdę i czystość, jakie relacje męsko - damskie ukierunkuje ten "pierwszy raz", czy mamy prawo do szczęścia i intymności, czy wszystko jest na sprzedaż, zależności i niezależności, spotkania złodzieja i dziwki ?
Organoleptycznie wdychamy epokę Hłaski, którą ubiera czarny kolor, wciąż będziemy słyszeć w otoczeniu bliskim i dalszym od pojedyńczych kropel deszczu, które rozbijaja się o parapet, nasyconych poetyckością by przejść do morza, w tle opary wódki i nikotyny, degrengolada, morlaność, etos wartości i marzeń, które realizujemy pomimo proletariacko - patologicznego obrazy polskiej ulicy tęczowym kolorytem nadzieji....
W 2015 r. w Wydawnictwie Iskry ukazał się „Wilk” – nieopublikowana dotąd powieść Marka Hłaski, stworzona przez niego w latach 50.XX wieku. Odnalazł ją Radosław Młynarczyk, zajmujący się wówczas edytorskim opracowaniem „Sonaty marymonckiej”. Prace nad wydaniem „Wilka” i innych dzieł Hłaski doprowadziły go do napisania biografii pisarza, którego twórczością fascynuje się od czasów młodości.
Autor podjął się trudu napisania książki o człowieku - legendzie, który wsłuchując się w ulicę i człowieka, przenikając w klimat Marymontu i tam został z papierosem i szklanką wódki poeta - szofer. Stopień trudności Młynarczyka na rozprawieniu się z publikacjami, które dotychczas się ukazały i pokazywały Marka Hłaskę w "poprawnym" wymiarze egzystowania, bez bólu i nałogów, bez prymitywizmu i prostactwa. Rozdziały i etapy życia Hłaski nie są równe i w odpowiednich proporcjach, niektóre tematy i epizody z życia są szczegółowo opisane, ale są i takie po macoszemu lub tylko wspomniane. Poznamy kobiety szofera - pisarza i emocje, uczucia, które temu towarzyszyły i jaki rodzaj miłości, dla każdej z tych kobiet miał i stusunek Hłasko, szczególną relację matki z synem, fascynację rosyjską literaturą z Dostojewskim na czele. Wyjaśnił nam autor ważną kwestię śmierci Krzysztofa Komedy. Ciekawym kompendium wiedzy przy czytaniu powieści -biografii jest przytacznie twórczości z opiniami i opisem dla ludzi, którzy może dopiero zaczynają przygodę z pisarzem.
Polecam
"...Bardzo złe rzeczy wydają się innym ludziom głupie i nie chcą w nie wierzyć. Pytają: to takie jest życie? – i mrugają na siebie. A życie jest jeszcze gorsze i jeszcze paskudniejsze od wszystkiego, co da się na ten temat powiedzieć…
Człowiek musi być sam, rozumiesz? Zawsze sam, jeśli chce zrobić cokolwiek. Bóg dał człowiekowi jedno dobrodziejstwo – to jest właśnie...
2020-10-18
"...Charyzmatyczna. Niezależna. Rzucała się w oczy. A co z urodą? Owszem, miała ją. Ale nie można powiedzieć, że robiła z niej wielki użytek. Nie starała się być atrakcyjna. Nie kokietowała. Więcej w niej było stonowanej cioci niż wampa. Tak powiedzą o niej koledzy z filmówki. Nie miała w sobie nic z kociaka, którego zabiera się na niedzielną wycieczkę za miasto albo prowadzi pod rękę podczas spaceru nad "chodliwym" tratuarze. Nic z posągowej muzy, którą podrywa się pod pretekstem namalowania jej portretu. Reprezentowała typ obieżyświata. Kogoś, z kim wyrusza się w przestrzenie międzygwiezdne lub komu towarzyszy się w wyprawach w nieznane krainy. Te rzeczywiste i te wyobrażone. Koledzy szkolni nie nazwaliby jej femme fatale. Była raczej ścichapęk. Legendy o jej pojemnym i zmiennym sercu już rozchodziły się po świecie. Huczało o romansie z Hłaską. A magnetyzm osobowości oddziaływał na młodych wrażliwców i początkujacych geniuszy z różnych dziedzin..."
Była głosem młodego pokoleniowego i pierwowzorem blond dziennikarki, słynnej Agnieszki w którą wcieliła się Krystyna Janda - "Człowiek z marmuru" Andrzeja Wajdy. Filmówka łódzka i dyplom po pierwszej etiudzie rozdżwiękiem się rozejdą, wyruszy dalej, w poszukiwaniu nowych ladów i nowych inspiracji. Pomyśleć, że gdyby nie mała zmiana w tekście o "Okularnikach" z kwoty tysiąc dwieście na dwatysiące w utrzymaniu, to tekst by cenzura zatrzymała...A jednak w 1963 roku na festiwalu opolskim utwór "Okularnicy" wygra i Agnieszka kupi sobie motorówkę i nazwie ją "Mr. Paganini", drewniany ekskluzyw z siedzeniami czerwono - granatowymi i szybami z pleksi wywoływał kontrowersje. Liryczka siermiężnego peerelu podróżuje z nami bogatą dokumentacją fotograficzną m.in: na wozie w gospodarstwie pani Podjaskowej ze stanem Borysem i jego żoną pięknie pozują wpisując się w otoczenie natury i wsi (lata 70. XX wieku), z Janem Borkowskim, który ją na taczkach wiezie (lata 60. XX wieku), zdjęcia z udziałem Kabaretu Starszych Panów, w SPATiF-ie w czwartki i niedziele ślepy Włodek przygrywa na pianinie, a na parkiecie łysi, platynowcy, utapirowane koki, marynarki, fulary, kolorowe skarpetki, a przy stoliczku wyrocznia ówczesna, satyryk Janusz Minkiewicz słynnący ze zgryźliwości :" Słabe twe pióro i nędzny twój kałamarzyk, mistrzu imieniem Ważyk", Agnieszce dowali w sprawie garderoby, choć to nie dziwi, ale doceni jej opowieści i puentowanie, jazzowanie i młodziutka Urszula Dudziak z tekstem Agnieszki "Ulice wielkich miast" cudownie oddają tamten klimat, osobowości muzyczne z Ewą Demarczyk, Wojciechem Młynarskim i Marylka Rodowicz do obecnych czasów ze sceny zejść nie zechce...śpiewające aktorki: Elżbieta Czyżewska, Iga Cembrzyńska, Anna Prucnal, Kalina Jędrusik, Zofia Kucówna, z romansu, który po latach wyjdzie na jaw z Przyborą powstanie piękny utwór "Na całych jeziorach ty", epistolarny bzik na różnych surowcach oprócz papieru, biletów, serwetek, kory bananowca...fotografie bliskich, w tle świat nuci kawałki The Beatlesów, Catherine Deneuve zagra w musicalu "Parasolki z Cherbourga"1964, ale to jej siostra wtedy jest już uznaną gwiazdą i wielką aktorką Francoise Dorleac i gdyby nie jej przedwczesna śmierć, może gwiazdozbiór inaczej by wyglądał, z romansu i nie ślubie po Hłasku pozostały listy, maszyna do pisania, dalej niezwykłe zdjęcie rodzinne z Falenicy 1975 rok, Daniel Passent przy biurku z maszyną do pisania, obok Agnieszka na bujaku z maleńką Agatką...sielanka rodzinna nie potrwa długo...Saska Kępa i jej maszyna do pisania...plakat reklamowy Coca-Cola. To jest to ! zawdzięczamy Agnieszce Osieckiej w 1973 roku...
Hłaskoidzi już zawsze będa jej towarzyszyć, może nie wszyscy tężyzną czy sposobem bycia, twórczością, literaturą ale postrzeganiem świata i jego konsumpcją.
"...Maestria miejskich wędrówek z Agnieszką tkwiła w jej spostrzegawczości i dowcipie.Wyłapywała to, co przypadkowe, jakby miała w sobie tajemniczą latarkę, którą zapala się, by oświetlić coś z pozoru zwykłego. Potem dorabiała do tego nieoczywistą, zabawną historię. Drobiazg zmieniała w narracyjną miniaturę. Miała też zdolność przechodzenia od szczegółu do ogółu. Ciągle szukała. Podglądała. Wyławiała z ludzi rzeczy niebanalne.W tonie jej opowieści była czułość. Często też lekka pobłażliwość. Dla osoby czy zjawiska, które opisywała. Miała dystans. Defekt ludzkiej natury obracała w żart. Zahaczała o ironię, ale nie popadała w szyderstwo. Na trasie wędrówek Agnieszki pojawiały się przystanki. Ktoś przystawał, dosiadał się, odchodził. Uważnie obserwowała.Wsłuchiwała się w rozmówcę. Zamieniała czasem tylko kilka słów. Potem ubierała to w historyjkę. Dekodowała postać. Wychwytywała jej cechy charakteru. Robiła się z tego nowelka, najczęściej z zabawną puentą. Kochała anegdoty. Umiała je łowić, lubiła opowiadać..."
Niebywała umiejętność wpuszczania światła w mgłę czyniła ją największą liryczką siermiężnego peerelu...
"...Szare ulice, szare balkony z widokiem na inne szare balkony.
Szare żony, szare spódnice z widokiem na nowe szare spódnice.
Gdzieniegdzie jeszcze kocie łby,
a w kocich łbach - kocie sny.
Ulica japońskich wiśni
niech ci sie przyśni co jakiś czas.
Ulica japońskich wiśni
niech się wymyśli w purpurze gwiazd.
Purpurą do góry, purpurą w dół,
na końcu purpury - Kanada i księżyc na stół..."
Wciąż o Agnieszce piszą i napisać nie przestaną...to dobry czas by przypomnieć sobie jej przygodę z filmem, czas gdy powstało dziewięć etiud pomiędzy 1958 a 1961 rokiem, gdy zapowiadała się na filmowca a została poetką, ocierającą się pomiedzy oparami alkoholu, dymem papierosowym, bólem egzystencjalnym a onieryzmem...zawartym w jej twórczości.
Trzeci film Agnieszki Osieckiej reżyseria i scenariusz, zdjęcia Marek Nowicki - CZARNE I BIAŁE z roku 1958 z świetnie zagraną niemą rolą Mirosławy Lombardo. Lekkość tematu na zasadzie kontrastu czarne-białe. Biały pokój wypełniony elementami czarnymi, z których każdy gra swoją rolę np. telefon z wiadomością, fortepian grający, tajemnicza pończocha wprowadzająca nas w fantazyjną opowieść spotkania dziewczyny i kominiarza....
Czwarty film Agnieszki Osieckiej reżyseria i scenariusz, muzyka Piotr Hertel, zdjęcia Andrzej Kondratiuk.Na podstawie opowiadania Sławomira Mrożka powstał SŁOŃ z roku 1959 .Małe miasteczko socrealizmu ma Ogród zoologiczny z trzema tysiącami królików ....ale bez słonia. Dyrektor Zoo postanawia zmienić ten fakt i ściągnąć zwierze - "słonia na skalę naszych możliwości", co za tym idzie gumowy pojawia się oddający nasz poprzedni ustrój z paradoksami...
STS"58 zapis dokumentalny Agnieszki Osieckiej dotyczący działalności Studenckiego Teatru Satyryków. Poznajemy wykonawców wśród nich Andrzej Jarecki, Krystyna Sienkiewicz, Jerzy Markuszewski, sama Agnieszka Osiecka, Andrzej Drawicz, Wojciech Solarz, Marek Lusztig i Elżbieta Czyżewska.Elżbieta Czyżewska zwana "polską BB" interpretuje piosenkę A.Osieckiej - Kochanków z ulicy kamiennej. Towarzyszący klimat, przygotowania do premiery i odmowę cenzury, zbliżający się koniec odwilży październikowej.....Z STS Agnieszka Osiecka była związana od 1954 roku, pisząc teksty piosenek.
Ta etiuda jest szczególna, utrzymana w konwencji kina niemego i oddająca duszę Agnieszki Osieckiej , która jest zaklęta w jej tekstach.Do baru "Listopad" cieszącego się sławą miejscowych opryszków, gdzie wśród klienteli siedzą drobny element społeczny,dawno przebrzmiała śpiewaczka i jej zasypiający akompaniator na pianinie,wróżbiarka, młoda dziewczyna czekająca na kawalera...Pojawia się tajemniczy gość z tajemniczym dziurawym parasolem, za sprawą którego odmieni na kilka chwil los tych wszystkich osób,spełniając ich najskrytsze marzenia.....Świetna rola Leszka Biskupa.Muzyka nostalgiczny klimat oddaje kwintesencji kina niemego Edward Pałłasz, zdjęcia cudowne Zofia Nasierowska....Polecam cudowna, zaczarowana podróż z duszą Agnieszki Osieckiej.....
Wsłuchać się w "Kochanków z ulicy Kamiennej" w wykonaniu Elżbiety Czyżewskiej...
"...Charyzmatyczna. Niezależna. Rzucała się w oczy. A co z urodą? Owszem, miała ją. Ale nie można powiedzieć, że robiła z niej wielki użytek. Nie starała się być atrakcyjna. Nie kokietowała. Więcej w niej było stonowanej cioci niż wampa. Tak powiedzą o niej koledzy z filmówki. Nie miała w sobie nic z kociaka, którego zabiera się na niedzielną wycieczkę za miasto albo...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-10-17
Autorka z odmentów zapomnianej historii wydobywa na światło dzienne dzielne i wielkie kobiety, mamy głos, głos kobiet, które świat nie doceni, może wtedy docenił, ale dzisiaj są zapomniane.
Fascynująca książka, która jest hołdem dla kobiet, które ponad 100 lat temu porzuciły buduary, rozsznurowały gorsety i postawiły na Siebie, porzuciły konwenanse, ostracyzm społeczny z ogromnym pokładem determinacji, pragnienie wolności, przekroczenie granic, zew natury je wzywał, na swoje pasje i ciekawość świata, sprawdzenie tego co jest za rogiem. Podróż zaczyna się od pierwszego kroku, melancholii, niemocy, samotności i fascynacji , może męskimi podróżami. Nieznane , które dzięki nim stało się znane.
Niezwykła okładka, ktora przenosi nas w odległe czasy, mnie się to kojarzy z niemym filmem, czarno - biała okładka z pionierką w stroju męskim, której sylwetka w pozycji obniżonej, zatrzymanej, wzrok skierowany na jakiś interesujący obiekt lub dźwięk i ten cudowny aparat fotograficzny, który rozmiarami wydaje się niczym bagaż, który stał się oknem na świat i wolność...grzbiet okładki ozdobiony kobiecym wymiarem kwiatów, egzotycznych roślin czyniący pierwiastkiem kobiecego wymiaru i krokiem uczynionym w cywilizację i postęp.
Gama emocji i przeżyć, które dostarcza nam autorka tak subiektywnie odczułam w rozdziale z łowczynią motyli. Michalina Isaakowa urzeka kontynuuacją przejętą lub nieprzejętą po mężu pasją, dostaje od losu szansę na odbycie podróży po dżungli brazylijskiej czy Peru, gdy przekroczyłam z autorką zielone drzwi piekieł, czułam wszechobcny strach, pełzające owady, oddech, bezszelestne skradanie się żyjącej fauny i flory, gorąc i zimno, które mnie przeszywa, przedzieranie się przez gąszcz, wilgotność, deszcz, strach przed niebezpieczeństwem, które grozi ze strony roślin, które jadem żmiję przewyższały.
Amazonia oczami entomolożki i jej motyli, zwłaszcza tropikalne morfidy unoszą nas w ogród motyli czy domki, które dzisiaj są bardzo popularne i wszechobecne wokół nas, i może dlatego wciąż widzę i czuję tę podróżniczkę.
Ewa Dzieduszewska pasją do nart i rowerów i gór...żona, matka i realizowała pasję...
Jadwiga Toeplitz - Mrozowska, niezła sytuacja finansowa, wyrozumiały mąż, kariera sceniczna i ten niedosyt, niezrozumnienie...które będzie jej towarzyszyć przez całe życie, dwoistość natury, uzupełnienie braków pomiedzu sceną a marazmem, który wypełni podroż, ale i ostracyzm społeczny, z którym spotka się, gdy bedzie chciała otworzyć wrota do swojego intymnego i fascynującego świata...
Maria Czaplicka...katedra marzeń w bardzo męskim świecie nie miała szans przebicia, mężczyźni byli jej wrotami do sukcesu i jednocześnie porażką, dokonanie wielu wydań i publikacji, ogromna ilość wykładów i spotkań, przykład osoby, ktora po każdej porażce podnosiła się, choć ostatniej próby nie udźwigła i odeszła.
Syberii nikt jej nie odbierze, ogromny wkład w przybliżenie nam białej lodowej bryły, którą zamieszkiwały ludy, odmienne kulturowo, obyczajowo i egzystencjonalnie od nas, zagłębienie się w czasoprzestrzeń, przedzieranie się do życia i bytu, odmienności i religii, innego świata, warunków , w których nieliczni się adaptują i potrafią przetrwać i budować kulturę.
Inność podróży męskiej a damskiej, doświadczanie, uwarunkowania a postrzeganie i dokumentowanie. Wybór miejsca, które współcześnie wybierają wciąż nieliczni i stanowiące o niszowości.
Moc i możliwość uruchomienia pokładów, które wciąż czekają na odkrycie, przestrzeni, sfer, które nietknięte czekają na poruszenie i eksplorację...Maria Czaplicka dotkneła gwiazd i za to zapłaciła najwyższą cenę.
Poszukiwanie swojej perły,...przywilej spojrzenia na nieznane i nieopatrzone, pierwotne i niezbadane, dziewicze.
Archetypy czterech różnych, odmiennych kobiet, różne modele społeczne, styl bycia i funkcje społeczne...zdobyły się na uzupełnienie niedosytu, którym okazała się podróż. Nietknięcie obrazu okiem to wciąż fascynujące i jednak w naszym komercyjno- konsumpcyjnym świecie dostępne.
Świat, który jest niezwykły i fascynujący, sensualny i odczuwalny.
Autorka z odmentów zapomnianej historii wydobywa na światło dzienne dzielne i wielkie kobiety, mamy głos, głos kobiet, które świat nie doceni, może wtedy docenił, ale dzisiaj są zapomniane.
Fascynująca książka, która jest hołdem dla kobiet, które ponad 100 lat temu porzuciły buduary, rozsznurowały gorsety i postawiły na Siebie, porzuciły konwenanse, ostracyzm społeczny z...
2020-06-07
"...Mój brat otrzymał nominację na sekretarza Terytorium Newady; był to urząd świetny, skupiający w sobie obowiązki i honory skarbnika, kontrolera generalnego, sekretarza stanowego i urzędującego gubernatora w nieobecności tego ostatniego. Pensja wynosząca tysiąc osiemset dolarów rocznie i tytuł "pana sekretarza" przydawały temu zaszczytnemu stanowisku wspaniałości imponującej i oszołamiającej. Byłem młody i głupi, więc zazdrościłem bratu. Zazdrościłem mu pozycji i finansowego splendoru, a zwłaszcza zazdrościłem mu podróży, długiej i niezwykłej, jaka go czekała, i nowego, zdumiewającego świata, który miał poznać. Będzie podróżował! Nie wyjeżdżałem nigdy z rodzinnego miasta i samo słowo "podróż" posiadało dla mnie urzekający czar. Niebawem brat mój znajdzie się w odległości setek mil od domu, na wielkich preriach i równinach, wśród gór Dalekiego Zachodu, zobaczy bawoły i Indian, psy stepowe i antylopy, będzie miał mnóstwo najrozmaitszych przygód i kto wie, czy go nie powieszą albo nie oskalpują, a w ogóle będzie się bawił świetnie, będzie pisał o wszystkim do domu i zostanie bohaterem. Ponadto zobaczy kopalnie złota i srebra i któregoś dnia po południu, po skończonej pracy, pójdzie sobie na przechadzkę i znajdzie gdzieś na stoku wzgórza kilka szufel błyszczących bryłek złota i srebra. Z czasem stanie się bogaty, wróci do domu morzem i będzie tak obojętnie rozprawiał o San Francisco, zatoce i Pacyfiku, jak gdyby zobaczenie tych cudów było bagatelką..."
11 czerwca Hawajczycy obchodzili święto Kamehameha I (1758-1810), przywódca jednego z wielu królestw hawajskich, doprowadził do ich zjednoczenia w 1810 i został pierwszym królem Królestwa obejmującego cały archipelag. Założył dynastię panującą do 1874 roku (ostatnim władcą z tejże dynastii był Kamehameha V).
Przyczynił się do zakończył wojny domowe i wprowadził jednolite prawo. Był inicjatorem handlu z Europą i USA. W uznaniu jego zasług, jeden z jego następców, Kamehameha V, ustanowił dzień króla Kamehameha I.
Relację z ostatnich chwil życia i pogrzebu Kamehamehy I przytoczył Mark Twain w autobiograficznej powieści „Pod gołym niebem” i tak trafiłam na tę książkę.
Dziki Zachód z języka angielskiego Old West, Far West, Wild West. Popularne określenie zachodnich terenów Stanów Zjednoczonych, odnoszące się do okresu XIX i pierwszej dekady XX wieku.
Klimat Dzikiego Zachodu czuje się chyba najbardziej w Arizonie i Utah. Wysokie i rozległe góry, samotne czerwone ostańce, niesamowite kaniony, wielkie kaktusy, kaktusiki, droga rudym kurzem pokryta, toczące się kule biegaczy, które wciąż wiatr przemieszcza w terenie, małe osady ukryte w skałach lub na bezkresnych pustkowiach. Konne dyliżanse, samotni cowboye i wypasające się wielkie stada bydła.
Literaturą, a później filmem pojęcie Dzikiego Zachodu zawładneło niczym "gorączka złota" z gatunkiem westernu.
W szerszym sensie termin „Dziki Zachód” oznacza sytuacje nieprzestrzegania prawa, rządów przemocy, nieliczenia się z autorytetem władz przez indywidualne osoby lub grupy przestępcze.
Wsiadamy do dyliżansu i wybieramy się w autobiograficzną siedmioletnią podróż (1861-67), którą odbył młody Twain ze swoim bratem od St. Louis przez Nevadę, Kalifornię aż po Hawaje. Surowy krajobraz Ameryki, którą pionierzy przemierzali i odkrywali. Rdzenna ludność amerykańskiej rzeczywistości dzisiaj zamknięta w rezerwatach, w czasie tej podróży towarzyszy nam i m.in; Indianie Gaszoci, żyjący wysoko w Górach Skalistych o bardzo osobliwych i prymitywnych zwyczajach. Niestety nie znalazłam informacji i nie wiem, czy nie jest pomyłka w nazwie (Szoszoni). Ciekawie było w Utah u mormonów, poznać ich biblię czy poligamię. Strzelaniny, zabijające opowieści o podróżujących, grudki złota i kopalnie, amerykański sen o bogactwie i sukcesie, przyjaźnie, obyczaje, rodzące się legendy, przestępczość itd... Przygodowo - łotrzykowskie klimaty coltem i dużą dawką humoru okraszone, balansujące pomiędzy rzeczywistością a fantazją pisarza stanowi niezwykły koloryt tej opowieści, która zaczyna się w momencie gdy wsiadamy do dyliżansu i długo jeszcze po zakończeniu , gdy powoli rudy kurz opada zastanawiamy się czy był to sen czy mara...
"...Mój brat otrzymał nominację na sekretarza Terytorium Newady; był to urząd świetny, skupiający w sobie obowiązki i honory skarbnika, kontrolera generalnego, sekretarza stanowego i urzędującego gubernatora w nieobecności tego ostatniego. Pensja wynosząca tysiąc osiemset dolarów rocznie i tytuł "pana sekretarza" przydawały temu zaszczytnemu stanowisku wspaniałości...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-05-06
W społeczności czarnych istnieje starodawne powiedzenie:"musisz być dwa razy lepszy, by przebyć połowę tej samej drogi" co biały mężczyzna, ale to samo odnosi się do kobiet na całym świecie i nieważne jaki kolor skóry mają...
Z okładki spogąda na mnie piękna, uśmiechnięta kobieta, która była Pierwszą Damą Stanów Zjednoczonych, pierwsza AfroAmerykanka...i to jest powód do dumy, to ukazuje inne oblicze Ameryki, która była gotowa na pierwszego czarnoskórego Prezydenta!!!
Nim jednak Barack Obama zostanie zaprzysiężony 44 Prezydent Stanów Zjednoczonych, 20 stycznia 2009 roku o godzinie 12.00...długa droga przed nami.
Książka napisana jest prostym, przystępnym i bardzo klarownym językiem, bez ozdobników "gwarowo - żargonowych" przypasowanych pewnym dzielnicom.
Przenosimy się na przdmieścia Chicago i poznajemy rodzinę Robinsonów, mama sekretarka, ojciec pracownik stacji wodociągowej i starszy brat, niezamożna rodzina z tradycjami i wartościami, i godnością.
Nie znajdziemy kontrowersyjnych zachowań i wyskoków, panna Robinson od dzieciństwa jest nastawiona na ciężką pracę i osiągnięcie czegoś, czego nie mieli jej rodzice. Droga, którą sobie wyznaczyła nie będzie łatwa, będzie naznaczona pogardą, segregacją rasową i znieczulicą, co jej nie zabiło, to tylko wzmocniło i doprowadziło do najlepszych osiągnięć na prestiżowych uczelniach Princeston i Harvardu, do spotkania na swojej drodze mężczyznym który ją motywował i wciąż kocha.
Intymny świat do którego nas zabiera ta kobieta jest różnorodny, biedny, naznaczony łzami i segregacją ale też niezwykłą siłą i determinacją, że wszystko można pokonać cierpliwością, pracą i dobrem, że nikt nas nie może skrzywdzić, jeśli my sami, nie pozwolimy na to.
Książka jest optymistycznym motywatorem do działania i wiery, że jeśli czegoś pragniemy, i bardzo w to wierzymy, musi się udać, jeśli nie teraz, to jutro zaczynamy konsekwentnie dążyć do celu, małymi krokami...
Polecam czyta się fantastycznie.
W społeczności czarnych istnieje starodawne powiedzenie:"musisz być dwa razy lepszy, by przebyć połowę tej samej drogi" co biały mężczyzna, ale to samo odnosi się do kobiet na całym świecie i nieważne jaki kolor skóry mają...
Z okładki spogąda na mnie piękna, uśmiechnięta kobieta, która była Pierwszą Damą Stanów Zjednoczonych, pierwsza AfroAmerykanka...i to jest powód do...
2020-04-27
"...Myślę, że im dłużej idzie człowiek przez życie, tym bardziej odczuwa potrzebę powrotu do swojego dzieciństwa, tym większe odczuwa pragnienie powrotu w głąb wyobraźni chłopca, do jego postaci, by urzeczywistnić to, o czym jako dziecko myślał, o czym marzył. Zamykając krąg swoich cykli, zatrzymałem się przy tych kilku latach szkoły powszechnej, kiedy umiałem latać nie znając zasad lotu, kiedy potrafiłem myśleć dokładniej niż później, kiedy nie rozstawałem się z książkami i wszystko stawiałem na wykształcenie. I tak oto w tych opowiadaniach zatrzymałem piękne obrazy, które nie starzeją się wraz ze mną; w książce tej pozostaję niezmiennie chłopczykiem w marynarskim ubranku, z tornistrem pełnym książek i zeszytów na plecach, wciąż jednak pogrążonym w szczelnym dzwonie świadomej nieświadomości, wciąż wy- biegającym naprzeciw tajemnicy i zdziwieniu wywołanemu osłupieniem tym, co się wokół niego dzieje. I czując obumieranie ciała stwierdziłem, iż ten chłopiec we mnie jest nie tylko moim domowym korepetytorem, nie tylko światłem w gęstniejącym zmierzchu, lecz także miarą wszystkich owych rzeczy, których nie dotyczy ani umieranie, ani śmierć..."
Bohumil Hrabal zabiera nas w pasjonującą historię zamkniętą w dzieciństwie, któremu przewodzić będzie wytatuowana syrenka, za dwa kieliszki rumu, miała być barka Jezusa a powstała syrenka. Sprawa się rypła, gdy stryjek Papin ujrzał ją, mama zareagowała z ulgą, że dobrze, że syrenka ma na tylko biust odkryty, natomiast od pasa w dół są łuski, ojciec nie byłby sobą, gdyby poprawczakiem i innymi miejscami nie straszył.
Przedwojenne Czechy, browarne klimaty a wraz z nimi motocykl "Orion"
i regularne przeglądy z rozbieraniem na części i regularne ucieczki mieszkańców przed sobotnimi łapankami Francina, niczym przez gestapo.Postęp i nowoczesność, zamienił Francin motocykl na samochód i tak to podróżował do Pragi na inspekcję, i sam się dziwił, że silnik działa bez zarzutu, i wciąż nie mógł się powstrzymać, aby...
Maria, niczym aktorka wnosi swoją wrażliwość, niekonwencjonalne postrzeganie świata, fascynację Gary Cooperem i kołatanie zazdrością Francina, kocie klimaty, bobki, porody, znaczenie terenu, wróble i pociągi, ksiądz dziekan, który na ścierce trzymanej w zębach podnosi dwie kuchareczki, nadobowiązkowe wypracowania Bohumila o tym kim chciałby być...bezrobotnym itd...
Stryj Józefek sypie opowieściami jak z rękawa, zagubiony w świecie jawy i snu, co prawda a co kłamstwo, otoczony pięknymi kobietami, które niemal się o niego biły itd...
Niezwykły klimat, sentymentalizm, nostalgia kolorytem pociągnięta, rubasznie okraszona obserwacją, poczuciem humoru, dzieje się dużo i chmielnie, i rubasznie.
"...Myślę, że im dłużej idzie człowiek przez życie, tym bardziej odczuwa potrzebę powrotu do swojego dzieciństwa, tym większe odczuwa pragnienie powrotu w głąb wyobraźni chłopca, do jego postaci, by urzeczywistnić to, o czym jako dziecko myślał, o czym marzył. Zamykając krąg swoich cykli, zatrzymałem się przy tych kilku latach szkoły powszechnej, kiedy umiałem latać nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-04-28
„Zdałam sobie nagle sprawę z tego, ile w życiu straciłam, nim zdążyłam się rozejrzeć, wszyscy młodzi mężczyźni, którzy mnie dawniej kochali, zestarzeli się tak jak ja...”.
Ostatnia część trylogii jest pominikiem i inskrypcją nagrobną na cześć rodziców Marii i Francina, stryja Józefa Papina, który był żołnierzem armii austro - węgierskiej i dostarczył cudownych opowieści, nieważne, że słyszeliśmy je z siłą grzmotu wodospadu.
Nostalgiczna podróż wiedzie nas do wnętrz dawnej rezydencji, pałacu ekscentrycznego mecenasa sztuki hrabiego Sporka, który w miejscowości Łysa nad Łabą, zespół pałacowo - parkowy zatrzymał w barok zaklęty w posągach inspirowanych miesiącami, porami roku czy dniem i nocą w obecnym stylu angielskim. Pałacowe korytarze snują opowieść o ostatnim okresie schorowanego i zniedołężniałego Józefa Papina, który uosabiał radość, aktywność i głód życia. Człowiek, którego doczesna wędrówka była egzystencją dla człowieka i z człowiekiem, wszystko co robił, wynikało z afirmacji życia, i to słyszało się w niezwykłych opowieściach, które gromadziły wokół ludzi, niczym karmy.
Przewodnikami duchowymi w relacji "złotych czasów" są jej pensjonariusze, czasoprzestrzeń domu spokojnej starości uchwycona duchem czasu, zmian społeczno - ekonomiczno - politycznych i specyfiki.
Przemieszczamy się wraz z jej mieszkańcami, architektura, dzieła sztuki, piękne malowidła świadczą o blichcie i świetności, historie wypisane na twarzach, których zmarszczki pogłębiają i naznaczają ludzką egzystencję wartością i cierpieniem, pragnieniem promieni i ludzkich odruchów w dobie trwającej dekadencji.
Nostalgia, upływ czasu, godność starzenia się w społeczeństwie, które nie zapomina, że kiedyś każdego z nas czeka spotkanie z niepełnosprawnością, amnezją, niedostosowaniem.
Skarby całego świata są szkatułką, w której Bohumil Hrabał zamknął epokę "złotych czasów" od Austro - Węgier poprzez Czechy, Czechosłowację..., która trwała od 1900 do 1968 roku.
„Zdałam sobie nagle sprawę z tego, ile w życiu straciłam, nim zdążyłam się rozejrzeć, wszyscy młodzi mężczyźni, którzy mnie dawniej kochali, zestarzeli się tak jak ja...”.
Ostatnia część trylogii jest pominikiem i inskrypcją nagrobną na cześć rodziców Marii i Francina, stryja Józefa Papina, który był żołnierzem armii austro - węgierskiej i dostarczył cudownych opowieści,...
2020-04-26
"Postrzyżyny" wydane w 1976 roku stanowią część trylogii Miasteczko nad rzeką (Městečko u vody), pozostałe części to "Taka piękna żałoba" (Krasosmutnění) i "Skarby świata całego" (Harlekýnovy miliony).
Nymburk to miasto w środkowych Czechach, położone nad rzeką Łabą.Prawa miejskie Nymburk uzyskał w 1275 roku od ówczesnego króla Czech, Przemysła Ottokara II (1233-1278). Pierwszymi mieszkańcami miasta byli niemieccy i holenderscy osadnicy, którzy z czasem zasymilowali się z miejscową ludnością. Miasto zostało dotkliwie zniszczone w czasie wojny trzydziestoletniej jaka toczona była w latach 1618-1648 pomiędzy protestanckimi państwami Świętego Cesarstwa Rzymskiego wspieranymi przez inne państwa europejskie a katolicką dynastią Habsburgów. W XIX wieku w mieście wybudowano wiele zakładów przemysłowych.
Jednym z ciekawszych zabytków Nymburka jest średniowieczny gotycki ceglany kościół św Idziego. Świątynia miała dwie wieże, ale jedna z nich została rozebrana po pożarze. Kolejnym cennym zabytkiem jest neorenesansowy budynek Gimnazjum Bohumila Hrabala. Budowla wzniesiona została na początku XX stulecia i jak na swoje czasy była niezwykle nowoczesna. Pozostałe ważne zabytki Nymburka to m.in. renesansowy budynek ratusza miejskiego, Dom kata, pozostałości założonego w 1919 roku kolejarskiego "miasta-ogrodu",budynek krematorium autorstwa Bedricha Feuersteina oraz mury miejskie. W Nymburku znajduje się także wiele zabytków przemysłowych, które jak na razie nie są należycie zabezpieczone i przystosowane do zwiedzania. W latach 1895-1898 wzniesiono budynek browaru.
I tutaj się zaczyna nasza opowieść ubrana w nostalgię małomiasteczkową, zapach szyszek chmielu, "celebracji przy świniobiciu" , poetyckości na granicy ekscentryczności Pani Bovary i Venus Botticellego...nieszablonowość mieszkańców, świata, który przeminął z wiatrem, świata za którym się tęskni.
Świat, który ukształtował Bohumila Hrabala jest światem jego matki, ojczyma i stryja.
Z estymą i zabarwieniem sepii od pierwszych wersów wchodzimy w epokę "...lubię te kilka minut przed siódmą wieczorem, kiedy szmatkami i zmiętą "Polityką narodową" czyszczę szkła lamp, zapałką usuwam czerń opalonych knotów, nakładam z powrotem mosiężne kołpaczki i dokładnie o siódmej nadchodzi ta cudowna chwila, kiedy przestają pracować maszyny w browarze i dynamo tłoczące prąd wszędzie, gdzie świecą się żarówki, z białego światła staje się z wolna światło różowe, a ze światła różowego światło szare, sączone przez krepę lub też organdynę, aż wolframowe włókienka pokazują pod sufitem czerwone rachityczne paluszki, czerwony klucz wiolinowy. Wtem zapalam knot; wkładam szkło, wysuwam żółty języczek, nakładam mleczny klosz ozdobiony porcelanowymi różami. Lubię te kilka minut przed siódmą wieczorem, patrzę przez tych kilka chwil z upodobaniem na ten blednący podpis prądu elektrycznego i wzdrygam się na myśl, że może nadejść chwila, kiedy do browaru zostanie doprowadzony prąd miejski i wszystkie lampy w browarze, od latarń w stajniach, lamp z okrągłymi lusterkami, wszystkich tych pękatych lamp o okrągłych knotach, że wszystkie te lampy któregoś dnia się nie zapalą, nikomu nie będzie zależeć na ich blasku, bo cały ten ceremoniał zostanie zastąpiony kontaktem podobnym do kurka wodociągowego, który zastąpił urodziwe pompy. Lubię te swoje płonące lampy, w których świetle noszę na stół talerze i sztućce, w których świetle otwierają się gazety albo książki, lubię oświetlenie blaskiem lamp ręce leżące od niechcenia na obrusie, odcięte ludzkie ręce; ze splotu ich linii można wyczytać charakter człowieka, do którego te ręce należą; lubię owe przenośne lampki naftowe, z którymi wychodzę wieczorami naprzeciw gościom i oświetlam im twarze i drogę, lubię lamy, w których świetle robię szydełkiem firanki i pogrążam się w głębokich marzeniach, lampy, które zgaszone gwałtownym dmuchnięciem wydają dławiący swąd, wypełniający ciemny pokój niczym wyrzut. Ach, gdybym tak znalazła w sobie dość siły i kiedy do browaru doprowadzą prąd, żebym przynajmniej raz w tygodniu któregoś wieczoru zapaliła lampy i przysłuchiwała się melodyjnemu syczeniu żółtego światła, które rzuca głębokie cienie i składania do ostrożnego stąpania i do marzeń..."
Poetycki poemat na temat atrybutu kobiecego jakim są włosy - relikt dawnych Austro-Węgier; "...te włosy to dziedzictwo starych złotych czasów, taki włosów nigdy nie miałem pod swoim grzebieniem. Kiedy pan Bodzio rozczesywał te moje włosy, to jakby zapalił w zakładzie dwie pochodnie, w lustrach i w miskach, i we flakonach płonął pożar moich włosów i musiałam przyznać, że pan Bodzio ma rację. Nigdy moje włosy nie wydawały mi się tak piękne jak w zakładzie pana Bodzia, kiedy wypłukał je w wywarze z rumianku, który sama przygotowałam i przywiozłam w bańce na mleko. Dopóki moje włosy były mokre, nic nie zapowiadało, co się zacznie z nimi dziać, kiedy przeschną; ledwie zaczynały schnąć, to jakby w tych kosmykach urodziło się tysiące złotych pszczół, tysiące świętojańskich robaczków, jakby zatrzeszczało tysiące bursztynowych kryształków. A kiedy pan Bodzio po raz pierwszy przeczesywał grzebieniem moją grzywę, trzeszczało w niej i tryskały iskrami te włosy, i pęczniały, i rosły, i kipiały, tak że pan Bodzio musiał przyklęknąć, jakby zgrzebłem czesał ogon dwóch stojących obok siebie ogierów(...) a sam pan Bodzio trwał w chmurze moich włosów, aby mu nie przeszkadzano, zamykał zawsze swój zakład, co chwila wąchał mnie, a kiedy kończył czesanie, wzdychał słodko i dopiero potem związywał włosy według swojego gustu, któremu ufałam, raz fioletowa, to znów zielona, a kiedy indziej czerwoną albo błękitną wstążką, jakbym stanowiła cząstkę liturgii katolickiej, jakby moje włosy stanowiły cząstkę świąt kościelnych. Potem otwierał zakład, przyprowadzała mój rower, wieszał bańkę na ramie i galanterią pomagał mi usiąść na siodełku. A kiedy naciskałam już na pedały, pan Bodzio biegł kawałeczek ze mną i przytrzymał mi włosy, aby nie wkręciły się w łańcuch albo w szprychy. Kiedy nabrałam już odpowiedniej szybkości , pan Bodzio rzucał w powietrze tren mojej fryzury, tak jak rzuca się w niebo latawiec albo jak spada gwiazda, i zdyszany wracał do zakładu. A ja jechałam i włosy powiewały za mną, słyszałam ich trzeszczenie, tak jak kiedy ściska się w dłoni sól albo mnie jedwab, tak jak kiedy deszcz oddala się po blaszanym dachu, tak jak kiedy smaży się wiedeńskie sznycle, tak właśnie powiewała ta pochodnia włosów; tak jak kiedy o zmierzchu w noc świętojańską chłopcy biegają z zapalonymi smolnymi witkami albo jak kiedy pali się czarownice, tak za mną snuł się dym moich włosów. I ludzie zatrzymywali się, a ja wcale się nie dziwiłam, że nie mogą oderwać oczu od tych powiewających włosów, które niczym reklama jechały im naprzeciw..."
Cudowna scena z rowerem;"... Nacisnęłam na pedały, ale trzy członkinie towarzystwa miłośników miasta wypożyczyły sobie przed hotelem "Na Książęcym" rowery i ruszyły za mną, z zazdrości tak naciskały na pedały, że bez trudu mnie wyprzedziły i krzyczały wskazując na mnie:
- Obcięła sobie włosy!
Kilku cyklistów, którzy mnie znali, w rozgoryczeniu pojechało za mną, oni także mnie wyprzedzili i pluli mi pod koła, a ja jechałam w tym ruchomym szpalerze cyklistów, wszyscy smagali mnie spojrzeniami pełnymi gniewu, ale to dodawało mi siły, założyłam ręce i jechałam bez trzymania, i do browaru wjechałam już sama, cykliści stali z rowerami pomiędzy nogami przed biurem z napisem:
GDZIE SIĘ PIWO WARZY,
TAM SIĘ DOBRZE DARZY!
I oto wybiegł Francin, a za nim trzy członkinie towarzystwa miłośników miasta, wskazujące mnie obu rękoma.
- Co się stało z twoimi włosami? - spytał Francin z piórem ze stalówką redis numer trzy w drżących palcach.
- Mam je tutaj - odpowiedziałam i oparłszy rower o ścianę, podniosłam sprężynę bagażnika i podałam mu te dwa ciężkie warkocze.
Francin włożył pióro za ucho i zważył w dłoni te moje martwe włosy, i położył je na ławeczce. A potem odpiął pompkę od ramy mojego roweru.
- Mam dętki wystarczająco napompowane - powiedziałam i ze znajomością rzeczy dotknęłam przedniej i tylnej opony.
Francin jednak odkręcił wężyk od pompki.
- Pompka jest także w porządku - dodałam nic nie rozumiejąc.
A Francin skoczył nagle do mnie, przegiął mnie przez kolano, podniósł mi spódnicę i zaczął mnie smagać po tyłku, a ja zdrętwiałam na myśl, czy aby włożyłam czystą bieliznę i czy się umyłam, i czy jestem dostatecznie odsłonięta. Francin smagał mnie wężykiem, cykliści z zadowoleniem kiwali głowami, a trzy członkinie towarzystwa miłośników miasta patrzyły na mnie, jakby zamówiły sobie satysfakcję.
W końcu Francin postawił mnie na ziemi, opuściłam spódnicę, Francin był piękny, nozdrza mu drżały zupełnie tak samo, jak wówczas, kiedy poskromił spłoszone konie.
- Tak, moja panno - powiedział - zaczniemy nowe życie!
I schylił się, i podniósł pióro ze stalówką numer trzy z ziemi, po czym przykręcił wężyk do pompki, a pompkę wcisnął w klipsy umocowane na ramie mojego roweru.
Wzięłam tę pompkę i pokazując ją cyklistom powiedziałam:
- Tę oto pompkę kupiłam w firmie Runkas przy ulicy Bolesławskiej..."
Cudowne teksty do delektowania się, tylko palce lizać.
Pozornie senne miasteczko tworzy mozaikowy obraz powiatowej pani Bovary vel Venus Botticellego, której oryginalność, niekonwencjonalne zachowanie z afirmacją życia i włosy, dają władzę i afrodyzjak, szwagier Pepi, którego głos dudni niczym grzmoty wodospadu, i mąż w/w niewiasty, konserwatywny, stateczny małżonek, profesjonalny i kompetentny kierownik browaru, i w jednej osobie prezes zarządu browaru i doktor Gruntorada, który swoim spokojem i poetyckością wprowadza magiczny realizm, któremu ulegamy pod wpływem niezwykłych wydarzeń i humorowi (radio, gramofon,samochód,zelektryzowanie miasteczka z akcją na kominie browaru, kult krwi, zakup elektrod do stymulacji, wyjazdy motocyklem z akcesoriami, symbolizm artystyczno-erotyczny) nieszablonowych postaci i bogactwie barwności języka i środków wyrazu, zmierzchu pewnej epoki które zastosował wobec nas Bohumil Hrabal w kulminacyjnej scenie postrzyżyn.
Nieodłącznym elementem lektury jest zobaczenie filmu z doskonałą kreacją Magdy Vasaryovy, która urokiem osobistym, uśmiechem, naiwnością, niewinnością, prostotą, szaleństwem, poszukiwaniem ikry życiowej, niebezpieczeństwem, adrenaliną czerpania garściami z życia, łapczywością i zachłannością, afirmacją życia i ludzi tworzy niezwykły obraz czasoprzestrzeni. Czego dotknie się Maria nasyca pierwiastkiem piękna, dobra, uczucia. Otoczenie i bezwarunkowa miłość męża, który ze stoickim spokojem tłumaczy i uściśla pojęcie przyzwoitej i statecznej kobiety, wciela w życie różne rozwiązania i z desperacją szuka pokładów szczęścia i miłości, aby utemperować nieokiełznany charakter Marii, do tego nie pomaga brat Pepi...i kto marzy aby żona była Łazarzem, a brat przestał krzyczeć...
Pepi to protoplasta współczesnych "pabitele", ale odchodząca epoka człowieka, który ma dar snucia niezwykłych opowieści, niczym ze szkatułki wyjmowanych i niekończących się, dotyczących różnych dziedzin i sfer życia. Opowieść powstaje przy bursztynowym napoju z pianką i grupie słuchaczy. Pepi miała dar opowiadania podparty donośnym głosem, który rzeczywiście przy kufelku piwa zjednywał mu duże grono słuchaczy...nie wiedzieć czemu taki fenomen zaistniał w naturze...
Browar w Nymburku bardzo szczyci się z relacji tuziemca i literata - Bohumila Hrabala. Warzone tam piwa nazywane są imionami bohaterów książki, każda etykietę zdobi podobizna samego Hrabala.
„I tak poznałem wszystkie procesy, jak z jęczmienia powstaje słód, wszystko to pachniało, a ja, ogromnie szczęśliwy, przechodziłem mostem łączącym słodownię z warzelnią, i ogromnie się dziwiłem, jak się piwo warzy w wielkich miedzianych kadziach” – przed prawie dwudziestu laty wspominał Bohumil Hrabal w Kersku nieopodal Nymburka, gdzie do dziś stoi dom letniskowy pisarza.
Obecnie browar w Nymburku do postaci wielkiego pisarza nawiązuje nie tylko poprzez etykiety i nazwy piw: Doktorova 8°, Postřižinské výčepní, Pepinova desítka czy Francinův ležák. Internetowy adres browaru to oczywiście postriziny.cz. Hrabalowi poświęcona jest także wyjątkowa tablica pamiątkowa, umieszczona na ścianie browaru kilkanaście centymetrów nad ziemią. Informację, iż w latach 1919-1947 w nymburskim browarze mieszkał pisarz Bohumil Hrabal poprzedza motto – cytat z jednej z jego pełnych autoironii wypowiedzi: „Ja nie chcę żadnej tablicy pamiątkowej, ale jeśli już, to na tej wysokości, gdzie sikają psy”.
Świat, który odszedł i za którym tęsknimy, za ludźmi tej epoki, za doskonałymi hasłami reklamowymi piwa, muzyką i dekadencją.
"Postrzyżyny" wydane w 1976 roku stanowią część trylogii Miasteczko nad rzeką (Městečko u vody), pozostałe części to "Taka piękna żałoba" (Krasosmutnění) i "Skarby świata całego" (Harlekýnovy miliony).
Nymburk to miasto w środkowych Czechach, położone nad rzeką Łabą.Prawa miejskie Nymburk uzyskał w 1275 roku od ówczesnego króla Czech, Przemysła Ottokara II (1233-1278)....
2020-03-17
"...będące obserwacjami lub pamiątkami
najbardziej niezwykłych wydarzeń,
zarówno publicznych, jak i prywatnych, które miały miejsce w
Londynie podczas ostatniej wielkiej wizyty w 1665 roku.
Napisane przez Obywatela, który
cały czas był w Londynie.
Nigdy wcześniej nie upublicznione..."
Dziennik został opublikowany w 1722 roku przez Daniela Defoe na podstawie materiałów, czasopism, dokumentów Henry'ego Foe ( wuj autora ) i własnej obserwacji. Narrator zabiera nas w sam środek Wielkiej Zarazy dżumy, która przeszła przez Londyn w okresie 1664 - 1666 zabierając około 97000 ofiar, przyczyny zarazy dopatrywano się w przybyłych statkach z Holandii i szczurach.
Konstrukcja dokumentu prowadzona przez narratora z zachowaniem chronologii, bez rozdziałów składa się z informacji z czasopism, relacji świadków. Rzetelna, faktograficzna, chłodna relacja, bez emocji, bez opiniowania i oceniania tragicznej sytuacji, genialne odtworzenie statystyk, topografii Londynu (szczegółowość o ulicach zamieszkałych dzielnicach, sklepach, kościołach), sytuacji społeczno - kulturowo - ekonomiczno - politycznej. Zdolności dziennikarskich Defoe z udziałem świadków, którzy wprowadzają reporterski smaczek, nadają beznamiętnej i zimnej odizolowanej przestrzeni, pierwiastek ludzki i nasz udział w środku wydarzeń z współodczuwaniem i wczuciem się, wgryzienie i obcowanie ze śmiercią, odruchy i emocje, werbalno - niewerbalny przekaz oddziałujący w przekazach osób, które przeżyły i niemych bohaterów, wsłuchanie się w opowieści, przypadki, krótkie dialogi, anegdoty, filozofie ale też odrobinę poczucia humoru, w najbardziej absurdalnym i czarnym wymiarze np. historia dudziarza czy dwóch braci.
Dokument stanowi też poradnik i ostrzeżenie na przyszłość, że w każdych czasach może pojawić się pandemia, która rozprzestrzenia się w zastraszający tempie globalnie, i jeśli sami nie podejmiemy odpowiednich kroków, nie zastosujemy się do podstawowych zasad prawidłowego funkcjonowania - Zaraza tylko czeka, aby wyzwolić się.
Daniel Defoe zainspirował Gustawa Herlinga-Grudzińskiego "Inny świat", Alberta Camusa "Dżuma" oraz H.G. Wells "Wojna światów".
Inspiracją do stworzenia krótkometrażowej animacji "The Periwig - Maker" z 1999 roku w reżyserii Steffen Schäffler w Ideal Standard Film. Mroczna historia utrzymana w klaustrofobicznym klimacie epidemii dżumy , która w 1664 roku nawiedziła Londyn. Stylistyka i animacja mogła zainspirować Burtona do stworzenia "Gnijącej panny młodej". Animacja nominowana do Oskara i Bafty.
W 1979 roku meksykański film "El Año de la Peste" w reżyserii Felipe Cazals, scenariusz oparty został na "Dzienniku roku zarazy" Daniela Defoe. Adaptację dokumentu z 1722 roku podjął się pisarz Gabriel García Márquez współpracując z José Agustín i Juan Arturo Brennan. Pisarz przyznał się do fascynacji zjawiskiem plagi, zarazy, pandemii oraz gloryfikacji książki Defoe.
Wielka Plaga zarazy przeniesiona zostaje do Meksyku drugiej połowy lat 70 - tych XX wieku, miasteczko i jego mieszkańcy początkowo pozostają nieświadomi pandemii, która zaczyna rozpowszechniać się po mieście, władze początkowo próbują zbagatelizować sytuację. Apokaliptyczny obraz miasta,opustoszenie, pustostany, pobojowisko jak po kataklizmie sił natury, wyludnienie, izolacja i symbol samotnego Mikołaja...kontra obraz ludzi żyjących ponad zarazą, święta, sylwester, dobra zabawa, władze, inny świat...
"...Podsumuję ten tragiczny rok własną, grubą, lecz szczerą zwrotką, którą umieściłem na końcu moich zwykłych memorandów w tym samym roku, w którym zostały napisane:
Straszna plaga w Londynie była
W roku sześćdziesiątym piątym
Które przetoczyły sto tysięcy dusz
Z dala; jeszcze żyję!
HF.."
"...I tutaj muszę ponownie zauważyć, że ta konieczność wychodzenia z naszych domów w celu kupowania żywności była w dużej mierze ruiną całego miasta, ponieważ ludzie przy tych okazjach łapali nawzajem siebie, a nawet same zapasy były często skażony; przynajmniej mam wielki powód, by w to wierzyć; i dlatego nie mogę z satysfakcją powiedzieć, co wiem, co jest powtarzane z wielką pewnością, że ludzie z rynku i tacy, którzy przynieśli do miasta zapasy, nigdy nie zostali zarażeni. Jestem pewien, że rzeźnicy z Whitechappel, w której zginęła największa część mięsa, zostali okropnie odwiedzeni i przynajmniej w takim stopniu, że niewiele ich sklepów było otwartych, a ci, którzy pozostali, zabili mięso w Mile End i w ten sposób,
Jednak biedni ludzie nie mogli ustanowić zapasów i musieli iść na targ, aby kupić, a inni, aby wysłać sługi lub ich dzieci; a ponieważ była to konieczność, która odnawiała się każdego dnia, przyniosła na rynek mnóstwo nieuczciwych ludzi, a wielu, którzy poszli tamtym dźwiękiem, przyniosło ze sobą śmierć.
To prawda, że ludzie stosowali wszelkie możliwe środki ostrożności. Gdy ktoś kupił na rynku pieczeń mięsną, nie zdejmował go z ręki rzeźnika, ale sam zdejmował z haczyków. Z drugiej strony rzeźnik nie dotknąłby pieniędzy, ale włożył je do garnka pełnego octu, który trzymał w tym celu. Kupujący zawsze nosił małe pieniądze, aby uzupełnić każdą nieparzystą sumę, aby nie uległy zmianie. Nosili w rękach butelki zapachów i perfum, i wykorzystano wszystkie środki, które można było wykorzystać, ale wtedy biedni nie mogli zrobić nawet tych rzeczy i ryzykowali.
Niezliczone ponure historie, które słyszeliśmy codziennie na ten temat. Czasami mężczyzna lub kobieta padali martwi na samych targowiskach, ponieważ wiele osób, które miały na sobie zarazę, nie wiedziało o tym, dopóki wewnętrzna gangrena nie wpłynęła na ich żywotność i umarli w kilka chwil. To spowodowało, że wielu zmarło tak często na ulicach nagle, bez żadnego ostrzeżenia; inni być może mieli czas, aby przejść do następnej bryły lub straganu lub do dowolnego ganku drzwi i po prostu usiąść i umrzeć, jak powiedziałem wcześniej.
Jedna psota zawsze wprowadza inną. Te lęki i obawy ludzi doprowadziły ich do tysiąca słabych, głupich i niegodziwych rzeczy, których nie chcieli, aby byli ludźmi naprawdę niegodziwymi, aby ich zachęcić: i to właśnie biegało do wróżbitów, przebiegłych ludzi i astrologów, aby znali swój los lub, jak to wulgarnie wyrażono, aby powiedziano im o fortunie, obliczono ich pochodzenie i tym podobne; i ta głupota sprawiła, że miasto roi się teraz od nikczemnego pokolenia pretendentów do magii, do czarnej sztuki, jak ją nazywali, a ja nie wiem co; nie, do tysiąca gorszych kontaktów z diabłem, niż byliby naprawdę winni. Handel ten stał się tak otwarty i tak powszechnie praktykowany, że stało się powszechne, że przy drzwiach ustawiono znaki i napisy: „Tu mieszka wróżka”, „Tu żyje astrolog”, „Tutaj możesz obliczyć szopkę” i tym podobne; bezczelną głowę brata Bacona, która była zwykłym znakiem mieszkań tych ludzi, można było zobaczyć prawie na każdej ulicy, a także znak Matki Shipton lub głowy Merlina i tym podobne.
Z tym czymś niewidomym, absurdalnym i absurdalnym te wyroki diabła podobały się ludziom, których tak naprawdę nie znam, ale pewne jest to, że niezliczeni służący tłoczyli się wokół ich drzwi każdego dnia. A jeśli tylko grób w aksamitnej kurtce, opasce i czarnym płaszczu, który to był zwyczaj, do którego zwykle chodzili czarnoksiężnicy, był widziany na ulicach, ludzie podążali za nimi w tłumie i zadawali im pytania poszli razem.
Nie muszę wspominać, jakie to było okropne złudzenie lub do czego dążyło; ale nie było na to lekarstwa, dopóki sama plaga nie położy kresu temu - i, jak sądzę, oczyściła miasto z większości samych kalkulatorów. Jedną z psot było to, że jeśli biedni ludzie zapytają tych udawanych astrologów, czy dojdzie do zarazy, czy nie, wszyscy zgodzili się ogólnie odpowiedzieć „Tak”, bo to utrzymało ich handel. Gdyby ludzie nie bali się tego, czarodzieje byliby teraz bezużyteczni, a ich rzemiosło dobiegło końca. Ale zawsze mówili im o takim i takim wpływie gwiazd, o koniunkcjach takich i takich planet, które muszą koniecznie wywoływać choroby i zakłócenia, a w konsekwencji zarazę..."
"...Ale nawet te zdrowe refleksje - które właściwie kierowane, najchętniej doprowadziłyby lud do upadku na kolana, wyznania grzechów i spojrzenia na ich miłosiernego Zbawiciela o przebaczenie, błagając Jego współczucie dla nich w czasie ich cierpienie, przez które moglibyśmy być drugą Niniwą - miało zupełnie przeciwną skrajność u zwykłych ludzi, którzy, nieświadomi i głupi w swoich refleksjach, gdy byli niegodziwo niegodziwi i bezmyślni, zostali teraz doprowadzeni przez strach do skrajności szaleństwo; i, jak powiedziałem wcześniej, że biegli do czarowników i czarownic oraz wszelkiego rodzaju oszustów, aby wiedzieć, co się z nimi stanie (którzy karmili ich lękami i zawsze budzili niepokój i czujność, aby ich zwieść i wybrać ich kieszenie), tak szaleńczo biegali za szarlatanami i wierzchowcami, i każdą praktykującą starą kobietą po leki i lekarstwa; gromadząc się z taką ilością pigułek, mikstur i konserwantów, jak ich nazywano, że nie tylko wydali swoje pieniądze, ale nawet zatruli się wcześniej z obawy przed trucizną infekcji; i przygotowali swoje ciała na zarazę, zamiast chronić je przed nią. Z drugiej strony nie można sobie wyobrazić, jak słupy domów i narożniki ulic były przyklejone rachunkami lekarzy i dokumentami ignorantów, kwakali i manipulowali w fizyce oraz zapraszali ludzi, aby przyszli do nich po środki zaradcze, które na ogół były podejmowane z takimi rozkwitami, jak: „ Nieomylne pigułki zapobiegawcze przeciwko zarazie. „Niezawodnie konserwanty przeciw infekcji”. „Suwerenne kordiały przeciwko skażeniu powietrza”. „Dokładne przepisy dotyczące postępowania organizmu w przypadku infekcji”. „Pigułki przeciw zarazy”. „Niezrównany napój przeciwko zarazie, nigdy wcześniej się nie dowiedział”. „Uniwersalny lek na zarazę”. „Jedyna prawdziwa woda zarazy”. „Królewskie antidotum na wszelkiego rodzaju infekcje”; - i jeszcze takiej liczby, której nie mogę liczyć; a gdybym mógł, wypełniłbym własną książkę, by je odłożyć. Dokładne przepisy dotyczące postępowania w przypadku infekcji ”. „Pigułki przeciw zarazy”. „Niezrównany napój przeciwko zarazie, nigdy wcześniej się nie dowiedział”. „Uniwersalny lek na zarazę”. „Jedyna prawdziwa woda zarazy”. „Królewskie antidotum na wszelkiego rodzaju infekcje”; - i jeszcze takiej liczby, której nie mogę liczyć; a gdybym mógł, wypełniłbym własną książkę, by je odłożyć. Dokładne przepisy dotyczące postępowania w przypadku infekcji ”. „Pigułki przeciw zarazy”. „Niezrównany napój przeciwko zarazie, nigdy wcześniej się nie dowiedział”. „Uniwersalny lek na zarazę”. „Jedyna prawdziwa woda zarazy”. „Królewskie antidotum na wszelkiego rodzaju infekcje”; - i jeszcze takiej liczby, której nie mogę liczyć; a gdybym mógł, wypełniłbym własną książkę, by je odłożyć.
Inni ustalają rachunki za wezwania ludzi do zakwaterowania w celu uzyskania wskazówek i porad w przypadku infekcji. Miały też specjalne tytuły, takie jak:
„Wybitny holenderski lekarz, nowo przybyły z Holandii, gdzie przebywał przez cały czas wielkiej zarazy w ubiegłym roku w Amsterdamie, i leczył tłumy ludzi, którzy faktycznie mieli na nią zarazę”.
„Właśnie przybyła włoska szlachcianka z Neapolu, mająca tajemnicę wyboru, aby zapobiec infekcji, o której dowiedziała się dzięki swojemu wielkiemu doświadczeniu, i dokonała z nią cudownych uleczeń w późnej pladze tam, gdzie w ciągu jednego dnia zmarło 20 000 osób”.
„Starożytna szlachcianka, która z wielkim powodzeniem ćwiczyła w późnej pladze w tym mieście, anno 1636, udziela rad tylko kobiecej płci. Do rozmowy ”i c.
„Doświadczony lekarz, który od dawna studiował doktrynę antidotum przeciwko wszelkiego rodzaju truciznom i infekcjom, po czterdziestu latach praktyki osiągnął taką umiejętność, jaką dzięki Bożemu błogosławieństwu może wskazać osobom, jak zapobiegać dotykaniu się przez kogokolwiek zaraźliwy nosiciel. Za darmo kieruje biednymi.
Zauważam to na podstawie okazów. Mógłbym dać ci dwa lub trzy tuziny podobnych, a mimo to pozostało mnóstwo. To wystarczy, by wywołać choćby humor tamtych czasów, i to, jak grupa złodziei i kieszonkowców nie tylko obrabowała biednych ludzi i oszukała ich pieniądze, ale zatruła ich ciała odrażającymi i śmiertelnymi przygotowaniami; niektórzy z rtęcią, a niektórzy z innymi rzeczami jako złymi, doskonale oddalonymi od rzeczy udawanych i raczej bolesnymi niż przydatnymi dla ciała na wypadek infekcji.
Nie mogę pominąć subtelności jednego z tych operatorów szarlatanów, którymi zmusił biednych ludzi, by tłoczyli się wokół niego, ale nie zrobił dla nich nic bez pieniędzy. Wydaje się, że dodał do swoich rachunków, które dał o ulicach, tą reklamą wielkimi literami, a mianowicie: „Daje radę biednym za darmo”..."
"...Ale było jeszcze inne szaleństwo, które może służyć do wyobrażenia rozproszonego humoru biednych ludzi w tamtym czasie: i było to ich podążanie za gorszymi oszustami niż którykolwiek z nich; albowiem ci drobni złodzieje oszukali ich, aby tylko wybrali sobie kieszenie i zabrali pieniądze, w których ich niegodziwość, cokolwiek to było, leżała głównie po stronie zwodzicieli, a nie oszukiwanych. Ale w tej części, o której wspomnę, leżą głównie w ludziach oszukiwanych, lub w równym stopniu w obu; i to polegało na noszeniu uroków, philtresów, egzorcyzmów, amuletów i nie wiem, jakie przygotowania, aby wzmocnić ich ciało przeciw pladze; tak jakby plaga nie była ręką Boga, ale rodzajem opętania złego ducha i że miała być powstrzymywana przez przejścia,
ABRAKADABRA
ABRACADABR Inni mieli jezuitów
Znak ABRACADAB w krzyżu:
ABRACADA IH
ABRACAD S.
ABRACA
ABRAC Inni tylko to
Znak ABRA, a zatem:
ABR
AB * *
A {*}..."
"...W końcu uznałem, że nie był to czas na okrucieństwo i rygor; a poza tym koniecznie wymagałoby ode mnie wiele dookoła, aby przyszło do mnie kilka osób, a ja przechodzę do kilku, o których stanach zdrowia nic nie wiedziałem; i że nawet w tym czasie plaga była tak wysoka, że umierała 4000 tygodniowo; aby okazywać urazę, a nawet szukać sprawiedliwości dla dóbr mego brata, mogłem stracić życie; więc zadowoliłem się nazwami i miejscami, w których żyli niektórzy z nich, którzy tak naprawdę mieszkali w sąsiedztwie, i groziłem, że mój brat wezwie ich do wyjaśnienia tego, kiedy wróci do swojego mieszkania.
Potem rozmawiałem z nimi trochę na innej nodze i zapytałem, jak mogliby robić takie rzeczy w czasach tak powszechnego nieszczęścia i niejako w obliczu najstraszniejszych sądów Bożych, kiedy plaga miała miejsce ich drzwi, i być może w ich domach, i nie wiedzieli, ale martwy wózek może zatrzymać się u ich drzwi za kilka godzin, by zanieść ich do grobów.
Nie mogłem dostrzec, że mój dyskurs wywarł na nich ogromne wrażenie, dopóki nie zdarzyło się, że przyszło dwóch mężczyzn z sąsiedztwa, słyszących o niepokojach i znających mojego brata, ponieważ obaj byli na utrzymaniu jego rodziny, a oni przyszedł mi z pomocą. Są to, jak powiedziałem, sąsiedzi, znali obecnie trzy kobiety i mówili mi, kim są i gdzie mieszkają; i wygląda na to, że wcześniej przekazali mi swoje prawdziwe relacje..."
"...To prowadzi tych dwóch mężczyzn do dalszej pamięci. Nazywał się John Hayward, który w tym czasie był pod parafią St Stephen, Coleman Street. Przez undersexton rozumiano w tym czasie grabarza i nosiciela umarłych. Ten człowiek niósł lub pomagał nieść wszystkich zmarłych do grobów, które zostały pochowane w tej wielkiej parafii i które były niesione w formie; a po tym, jak ta forma pochówku została zatrzymana, poszła z martwym wozem i dzwonkiem, by zabrać martwe ciała z domów, w których leżeli, i wyciągnęła wiele z komnat i domów; ponieważ parafia była i nadal jest szczególnie godna uwagi, przede wszystkim parafie w Londynie, z powodu dużej liczby zaułków i dróg, bardzo długich, do których nie mogły wjechać żadne wozy, i gdzie byli zmuszeni iść i zabrać ciała bardzo daleko; które aleje pozostały, aby być tego świadkiem, takie jak Aleja White'a, Cross Key Court, Swan Alley, Bell Alley, White Horse Alley i wiele innych. Tutaj poszli z rodzajem taczki, położyli na niej zwłoki i wynieśli je na wozy; które to dzieło wykonał i nigdy nie miał go w ogóle, ale żył około dwudziestu lat po nim i był sekretarzem parafii do czasu jego śmierci. Jego żona była jednocześnie pielęgniarką zarażonych ludzi i opiekowała się wieloma, którzy zginęli w parafii, będąc dla jej uczciwości zalecaną przez urzędników parafialnych; ale ona nigdy nie została zarażona. Cross Key Court, Swan Alley, Bell Alley, White Horse Alley i wiele innych. Tutaj poszli z rodzajem taczki, położyli na niej zwłoki i wynieśli je na wozy; które to dzieło wykonał i nigdy nie miał go w ogóle, ale żył około dwudziestu lat po nim i był sekretarzem parafii do czasu jego śmierci. Jego żona była jednocześnie pielęgniarką zarażonych ludzi i opiekowała się wieloma, którzy zginęli w parafii, będąc dla jej uczciwości zalecaną przez urzędników parafialnych; ale ona nigdy nie została zarażona. Cross Key Court, Swan Alley, Bell Alley, White Horse Alley i wiele innych. Tutaj poszli z rodzajem taczki, położyli na niej zwłoki i wynieśli je na wozy; które to dzieło wykonał i nigdy nie miał go w ogóle, ale żył około dwudziestu lat po nim i był sekretarzem parafii do czasu jego śmierci. Jego żona była jednocześnie pielęgniarką zarażonych ludzi i opiekowała się wieloma, którzy zginęli w parafii, będąc dla jej uczciwości zalecaną przez urzędników parafialnych; ale ona nigdy nie została zarażona. ale żył około dwudziestu lat po nim i był sekretarzem parafii aż do śmierci. Jego żona była jednocześnie pielęgniarką zarażonych ludzi i opiekowała się wieloma, którzy zginęli w parafii, będąc dla jej uczciwości zalecaną przez urzędników parafialnych; ale ona nigdy nie została zarażona. ale żył około dwudziestu lat po nim i był sekretarzem parafii aż do śmierci. Jego żona była jednocześnie pielęgniarką zarażonych ludzi i opiekowała się wieloma, którzy zginęli w parafii, będąc dla jej uczciwości zalecaną przez urzędników parafialnych; ale ona nigdy nie została zarażona..."
"...Nigdy nie używał żadnego środka konserwującego przeciwko infekcji, oprócz trzymania czosnku i ruty w ustach i palenia tytoniu. To też miałem z jego własnych ust. Lekarstwem jego żony było umycie głowy w occie i pokropienie jej nakryciami głowy tak, aby ocet był zawsze wilgotny, a jeśli zapach któregoś z tych, na których czekała, był czymś więcej niż zwykłą ofensywą, wciągnęła ocet do nosa i Posypała nakrycia głowy octem i przyłożyła do ust chusteczkę zwilżoną octem..."
"...To pod opieką Johna Haywarda i w jego granicach wydarzyła się historia duszy, z którą ludzie tak się rozweselali, i zapewnił mnie, że to prawda. Mówi się, że był to ślepy dudziarz; ale, jak powiedział mi John, ten facet nie był ślepy, ale nieświadomy, słaby, biedny człowiek, i zwykle chodził po okolicy około dziesiątej wieczorem i szedł od domu do domu, a ludzie zwykle go przyjmowali w domach publicznych, w których go znali, i dawali mu napój i żywność, a czasem ryczałty; w zamian zaśpiewał, śpiewał i rozmawiał po prostu, co odwracało lud; i tak żył. Był to bardzo zły czas na tę dywersję, gdy wszystko było tak, jak powiedziałem, ale biedak poszedł jak zwykle, ale był prawie głodny;
Pewnej nocy zdarzyło się, że ten biedny facet, bez względu na to, czy ktoś dał mu za dużo napoju, czy nie - John Hayward powiedział, że nie pił w swoim domu, ale że dali mu trochę więcej żywności niż zwykłe jedzenie w pubie w Coleman Ulica - a biedny człowiek, który zwykle nie miał brzucha, być może przez krótką chwilę, został ułożony na całej powierzchni straganu i szybko zasnął, przy drzwiach na ulicy w pobliżu London Wall, w kierunku Cripplegate- i że na tej samej masie lub stoisku ludzie jakiegoś domu, w zaułku, w którym dom był narożnikiem, słysząc dzwonek, który zawsze dzwonili przed wozem, położyli ciało naprawdę martwe od zarazy tuż obok niego myśląc również, że ten biedny człowiek był martwy, podobnie jak drugi,i tam złożeni przez niektórych sąsiadów.
W związku z tym, gdy pojawił się John Hayward ze swoim dzwonkiem i wozem, znajdując dwa martwe ciała leżące na straganie, zabrali je z przyrządem, którego używali, i wrzucili do wózka, a wszystko to, gdy dudziarz spał mocno..."
"...Odtąd przechodzili i zabierali inne martwe ciała, aż, jak powiedział uczciwy John Hayward, prawie pochowali go żywcem w wozie; a mimo to cały czas spał spokojnie. W końcu wózek dotarł do miejsca, w którym ciała miały zostać wrzucone w ziemię, która, jak pamiętam, znajdowała się w Mount Mill; a gdy wózek zwykle zatrzymywał się na jakiś czas, zanim byli gotowi wystrzelić melancholijny ładunek, który mieli w nim, gdy tylko wózek zatrzymał się, człowiek obudził się i trochę walczył, by wydostać głowę z martwych ciał, kiedy podnosząc się sam w wózku zawołał: „Hej! Gdzie ja jestem?' Przestraszyło to faceta, który brał udział w pracy; ale po chwili John Hayward, odzyskując zdrowie, powiedział: „Panie, pobłogosław nas! Tam' czy ktoś w wozie nie jest całkiem martwy! Więc inny wezwał go i powiedział: „Kim jesteś?” Facet odpowiedział: „Jestem biednym dudziarzem. Gdzie ja jestem?' 'Gdzie jesteś?' mówi Hayward. „Przecież jesteś w martwym wozie, a my cię pochowamy”. „Ale ja nie jestem martwy, prawda?” mówi dudziarz, co rozśmieszyło ich trochę, jak powiedział John, z początku byli przerażeni; więc pomogli biedakowi zejść na dół, a on zajął się swoimi sprawami. mówi dudziarz, co rozśmieszyło ich trochę, jak powiedział John, z początku byli przerażeni; więc pomogli biedakowi zejść na dół, a on zajął się swoimi sprawami. mówi dudziarz, co rozśmieszyło ich trochę, jak powiedział John, z początku byli przerażeni; więc pomogli biedakowi zejść na dół, a on zajął się swoimi sprawami..."
"...Można było więc zauważyć, że to nieszczęście ludzi uczyniło ich bardzo pokornymi; na razie przez około dziewięć tygodni razem umierało prawie tysiąc dziennie, jeden dzień z drugim, nawet z powodu rachunków tygodniowych, które, jak mam zapewnienie, nigdy nie przedstawiły pełnego rachunku wielu tysięcy; zamieszanie jest takie, a wozy pracują w ciemnościach, kiedy niosą zmarłych, że w niektórych miejscach nie ma żadnego konta, ale pracują, urzędnicy i sekretarze nie uczęszczają na tygodnie razem i nie wiedzą, jaką liczbę mają realizowane. To konto jest weryfikowane przez następujące rachunki umieralności: -
- Ze wszystkich
- choroby Plaga
Od 8 sierpnia do 15 sierpnia 5319 3880
„” 15 ”22 5568 4237
„” 22 ”29 7496 6102
„” Od 29 września do 5 8252 6988
„5 września” 12 7690 6544
„” 12 ”19 8297 7165
„” 19 ”26 6460 5533
„” 26 do 3 października 5720 4979
„3 października” 10 5068 4327
- ——- ——-
- 59 870 49 705
Tak więc brutto tych ludzi zostało zabranych w ciągu tych dwóch miesięcy; albowiem skoro liczba wszystkich, którzy zostali przywiezieni na śmierć zarazy, wynosiła 68 590, tutaj jest ich 50 000 w ciągu drobiazgu w ciągu dwóch miesięcy; Mówię 50 000, ponieważ, jak chce 295 w powyższej liczbie, więc chcę dwa dni dwóch miesięcy na koncie czasu..."
"...Coś z tego pojawi się w nietypowych liczbach, które są umieszczane w tygodniowych rachunkach (choć daleko mi do tego, aby pozwolić im na przekazanie pełnego konta) zgodnie z artykułami:
Połóg.
Nieudany i urodzony.
Boże Narodzenie i niemowlęta.
Spójrz na tygodnie, w których plaga była najbardziej gwałtowna, i porównaj je z tygodniami, zanim zaczęła się nosówka, nawet w tym samym roku. Na przykład:-
Połóg. Nieudany. Poroniony.
Od 3 stycznia do 10 stycznia 1 7 1 13
„” 10 ”17 8 6 11
„” 17 ”24 9 5 15
„” 24 ”31 3 2 9
„” 31 do 7 lutego 3 3 8
„7 lutego” 14 6 2 11
„” 14 ”21 5 2 13
„” 21 ”28 2 2 10
„” 28 do 7 marca 1 5 1 10
- —- —- ——
- 48 24 100
Od 1 sierpnia do 8 sierpnia 5 25 5 11
„„ 8 ”15 23 6 8
„” 15 ”22 28 4 4
„” 22 ”29 40 6 10
„” 29 do 5 września 2 38
5 września "12 39 23 ...
„” 12 ”19 42 5 17
„” 19 ”26 42 6 10
„” 26 do 3 października 14 4 9
- —- - —-
- 291 61 80
W obliczu rozbieżności tych liczb należy wziąć pod uwagę i uwzględnić, że zgodnie z naszą zwykłą opinią, którzy byli wtedy na miejscu, w mieście w sierpniu i we wrześniu i we wrześniu i we wrześniu nie było jednej trzeciej mieszkańców, podobnie jak w miesiące styczeń i luty. Jednym słowem, zwykła liczba, która umarła z powodu tych trzech artykułów i, jak słyszę, umarła z nich przed rokiem, to:
1664. 1665.
Łóżeczko dziecięce 189 Łóżeczko dziecięce 625
Nieudany i martwy 458 Nieudany i martwy 617
- ————
- 647 1242
Ale wracając do moich konkretnych obserwacji podczas tej strasznej części wizyty. Przybyłem, jak już powiedziałem, do września, który, jak sądzę, był najbardziej przerażający w swoim rodzaju, jaki kiedykolwiek widział Londyn; bo według wszystkich rachunków, które widziałem z poprzednich wizytacji w Londynie, nic takiego nie było, liczba w tygodniowym rachunku wynosi prawie 40 000 od 22 sierpnia do 26 września, a jest tylko pięć tygodnie Szczegółowe dane rachunków są następujące, a mianowicie:
Od 22 sierpnia do 29 7496
„„ 29 ”5 września 8252
„5 września” 12 7690
„„ 12. ”19 8297
„” 19-ty 26-ty 6460
- ——-
- 38 195..."
"...Istnieje jednak inny sposób rozwiązania wszystkich tych trudności, który, jak sądzę, zapewni moja pamięć o tym; i to nie jest faktem, a mianowicie, że nikt nie umarł w tych długich odstępach czasu, a mianowicie od 20 grudnia do 9 lutego, a następnie od 22 kwietnia. Tygodniowe rachunki są jedynym dowodem po drugiej stronie, a rachunki te nie były wystarczająco wiarygodne, przynajmniej u mnie, do poparcia hipotezy lub ustalenia pytania o tak istotnym znaczeniu jak to; ponieważ w tym czasie otrzymaliśmy opinię i sądzę, że z bardzo dobrych powodów oszustwo spoczywało na urzędnikach parafii, poszukiwaczach i osobach wyznaczonych do rozliczania się z umarłych oraz o chorobach, na które zmarli; a ponieważ ludzie z początku bardzo się starali, aby sąsiedzi wierzyli, że ich domy zostały zainfekowane, dali pieniądze na pozyskanie lub pozyskanie w inny sposób zmarłych osób, które miały zostać zwrócone jako umierające inne osoby; i wiem, że później to praktykowano w wielu miejscach, wierzę, że mógłbym powiedzieć we wszystkich miejscach, w których przybył nosiciel, o czym świadczy ogromny wzrost liczby umieszczanych w tygodniowych rachunkach pod innymi artykułami o chorobach w czasie infekcja. Na przykład, w lipcu i sierpniu, kiedy plaga zbliżała się do najwyższego poziomu, bardzo zwyczajnie było mieć od tysiąca do dwustuset, a nawet prawie piętnaście tysięcy tygodniowo innych nosicieli. Nie chodzi o to, że liczba tych zakłócaczy rzeczywiście wzrosła do tego stopnia, ale ogromna liczba rodzin i domów, w których tak naprawdę miała miejsce infekcja, uzyskała przychylność powrotu zwłok innych ofiar, aby zapobiec zamknięciu ich domów. Na przykład:-
Umarły na inne choroby poza zarazą—
- Od 18 lipca do 25 942
- „25 lipca” 1 sierpnia 1004
- „1 sierpnia” 8 1213
- „8” 15 1439
- „15.” 22. 1331
- „22.” 29. 1394
- „29” 5 września 1264 r
- „5 września do 12 1056 r
- „12” 19 1132
- „19.” 26. 927
Teraz nie było wątpliwości, ale największa ich część lub większość z nich zmarła na zarazę, ale oficerowie byli skłonni zwrócić je jak wyżej, a liczba niektórych odkrytych artykułów zakaźnych jest następująca : -
- sierpień sierpień sierpień sierpień wrzesień wrzesień wrzesień wrzesień
- 1 8 15 22 29 5 12 19
- od 8 do 15 do 22 do 29 do 5 września do 12 do 19 do 26
Gorączka 314 353 348 383 364 332 309 268
Zauważył 174 190 166 165 157 97 101 65
Gorączka
Surfeit 85 87 74 99 68 45 49 36
Zęby 90 113 111 133 138 128 121 112 112
- —- —— —— —— —— —— ————
- 663 743 699 780 727 602 580 481..."
"...będące obserwacjami lub pamiątkami
najbardziej niezwykłych wydarzeń,
zarówno publicznych, jak i prywatnych, które miały miejsce w
Londynie podczas ostatniej wielkiej wizyty w 1665 roku.
Napisane przez Obywatela, który
cały czas był w Londynie.
Nigdy wcześniej nie upublicznione..."
Dziennik został opublikowany w 1722 roku przez Daniela Defoe na podstawie materiałów,...
2019-12-27
Dziś historia niezwykłej Polki, której zaangażowanie w sprawy Polski dojrzewało z wiekiem, by stać w szeregu największych postaci historycznych i być Wielką Kobietą swojej epoki. Arystokratka, uwodzicielka, skandalistka, matka, patriotka, mecenaska sztuki, autorki podręczników, poradników i dziennika podróży.
Epoka księżnej Izabeli Czartoryskiej to oświecenie i libertynizm i podróże, w trakcie, których dokonywano na bieżąco zapisu przebiegu i wrażeń z podróży.
Przenosimy się w czasoprzestrzeni 203 lata do roku 1816, Puławy i niezwykle okazała rezydencja, której rys architektoniczny z barokiem, rokokiem, neogotykiem i wystrojem klasycystycznym do dzisiaj podziwiać możemy i zawdzięczamy to rodom magnackim Lubomirskim, Sieniawskim i Czartoryskim.
Przez 100 lat, od roku 1731 do 1831, Puławy należały do Czartoryskich, którzy uczynili z nich jedną z najwspanialszych rezydencji na polskich ziemiach.
Świątynia Sybilli w 1801 roku staje się pierwszym muzeum w Polsce, to tutaj "Damę z gronostajem" Leonarda da Vinci, "Portret młodzieńca" Rafaela, (zaginiony obraz po II wojnie światowej i wciąż nowe hipotezy powstają), "Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem" Rembrandta można było oglądać.
Niezwykły rozkwit rezydencji Czartoryskich, stworzenie centrum sztuki i kultury, i życia społeczno - politycznego nadając miejscu nazwę "Polskie Ateny".
W 1816 roku Izabela Czartoryska jest siedemdziesięcioletnią kobietą, którą przypadłości podeszłego wieku skłaniają do niedalekiej podróży do uzdrowiska.
(współczesne rówieśniczki pewnie seriale oglądają, lub pod literą "P" promocja szukają okazji lub z balkonikiem biegają, lub Uniwersytet Trzeciego Wieku zasilają)
"...Ból nogi jest dla mnie nieszczęściem, ponieważ pędząc z upodobania życie na wsi namiętnie lubię dalekie spacery. Oto powód, dla którego postanowiłam udać się do wód w Cieplicach na Śląsku. wybrałam tę miejscowość również ze względu na bliskie sąsiedztwo, dzięki czemu będę mogła wrócić prędzej do domu..."
30 czerwca opuszczamy Puławy i udajemy się do Zwolenia, w kościele parafialnym pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z XVI wieku, w podziemiach spoczywają szczątki Jana Kochanowskiego, dodatkowo możemy w dzienniku zobaczyć ilustrację nagrobku wg. rys. Z. Vogla.(ta cześć nasuwa mi skojarzenie z E.A. Poe)
Wieczorem księżna ze świtą swa przybyła do Radomia i tak podsumowuje:
"...okolica tu uprawna, zaś miasteczko Radom to jednocześnie obraz naszych nieszczęść i wysiłków zmierzających do wydobycia się z nich. Ruiny są liczne, lecz widać postęp w naprawie i odbudowie; działa tutaj Instytut Dobroczynności, jest też dobra oberża. Katedra pochodząca z początku XIV wieku została silnie uszkodzona przez Austriaków..."
Dzisiaj księżna nie poznałaby tego miasta, a przy okazji mogłaby zobaczyć prace Jacka Malczewskiego z okazji 90. rocznicy śmierci malarza - "Moja dusza. Oblicza kobiet w twórczości Jacka Malczewskiego".
Dalsza droga przed nami i oto wyłania się pałac w stylu klasycystycznym w Białaczowie, który należał do marszałka Sejmu Czteroletniego, Stanisława Małachowskiego, zwanym też Arystydesem polskim.
Świetność pałacu minęła...co nie przeszkodziło Pawłowi Pawlikowskiemu wykorzystać plener i kompleks pałacowy do filmy "Zimna wojna" z 2018 roku z nominacją oskarową, a muzycy nagrali tu oberka opoczyńskiego.
Dalej Sulejów, Mzurki z pewną panną krzywą i garbatą, która udawała damę na pewnej wsi a podobna; "...była do czarownicy w wełnianej, pąsowej sukni, z ogromnymi ustami i olbrzymią koafiurą na głowie..."
We wzruszający sposób opisuje proboszcza Naramnicy, schorowanego Francuza, który przybył do Polski w czasie rewolucji francuskiej, zatrudniając się jako nauczyciel u wielkopolskiego obywatela,( który szybko umarł i nie uiścił zapłaty, spadkobierca zaproponował w rozliczeniu ekwiwalent, czyli nędzne probostwo):
"O kilka kroków ode mnie zauważyłam przechodzącego mężczyznę w szlafroku z obwiązaną głową. Jego wychudła i blada twarz zdradzała cierpienie. Przeszedł jak cień, wszedł wolnym krokiem na podwórze i zniknął."
Z Naramnicy udajemy się do Wieruszowa, gdzie była granica.
W 1793 roku w wyniku II rozbioru Rzeczypospolitej Obojga Narodów miasto Wieruszów zostało włączone do Królestwa Prus. W 1815 roku podczas kongresu wiedeńskiego zaborcy wytyczyli na rzece Prośnie i Niesobie granicę Prus i autonomicznego Królestwa Polskiego pozostającego pod zależnością Imperium Rosyjskiego. W ten sposób położony w województwie kaliskim Wieruszów stał się polskim miastem granicznym, zaś jego zachodnie przedmieście, zwane Podzamczem, znalazło się w Wielkim Księstwie Poznańskim Królestwa Prus i otrzymało później nazwę Wilhelmsbrück.
W 1816 roku Wieruszów na kilkadziesiąt lat został miastem powiatowym. W okresie powstania listopadowego i styczniowego przez miasto były organizowane przerzuty broni i emisariuszy. Mimo miejskiego charakteru, w 1870 roku Wieruszów utracił prawa miejskie.
W 1918 r. miejscowość wróciła do odrodzonej Rzeczypospolitej Polskiej, a w 1919 r. Wieruszów odzyskał prawa miejskie. W 1919 roku uszkodzony został przez oddziały Grenzschutzu zamek wieruszowski.
Przed nami Oleśnica i zamek renesansowy, wzniesiona w miejscu gotyckiej warowni z XIII wieku. Siedziba książąt oleśnickich do XIX wieku.
Wrocław przywitał jarmarcznym okresem, spektaklem w teatrze niemieckim, spotkaniem z księgarzem Kornem , podłą oberżą i kiepskim obiadem.
W Osobowicach przyjął świtę księżnej została przyjęta przez Korna.
"...Jego żona przyjeła nas z naturalną swobodą i uprzejmością. Gdy prowadziła nas do salonu, słowo "superbe" nie schodziło z ust jej męża. Dom, pokój, mieszkanie, obiad, owoce, żonę, syna, krowy, masło - słowem wszystko określał mianem "superbe". Deszcz tylko przeszkodził nam obejrzeć sto innych wspaniałych rzeczy, jak oznajmił Korn, lecz powetowaliśmy to sobie obecnością pani domu, osoby bardzo miłej, rozsądnej, zrównoważonej i interesującej. Korn jest zadowolony z siebie, z tego co posiada i nie troszczy się o resztę. Stwierdziłam, że byli to najszczęśliwsi ludzie na świecie..."
Kolejny cytat.
"...6 lipca wyjechaliśmy po śniadaniu. Na drugiej stacji pocztowej w uroczej okolicy ujrzeliśmy na świeżo skoszonej łące tłum wieśniaków i wieśniaczek porządnie i czysto ubranych, stojących w grupkach. Raczyli się chłodnikami i bawili się przy muzyce. Nasi pocztowi zatrzymali się i dowiedzieliśmy się, że dzień ten każdego roku był dniem zabawy i odpoczynku. Nazywano go świętem kura; w ogólnej zabawie brały udział sąsiadujące ze sobą wsie. Osią zainteresowania był kur umieszczony na szczycie słupa - trzeba go było dosięgnąć kijem, mając zawiązane oczy. Każde potknięcie zdwajało radość i śmiechy. Podczas zabawy spożywano posiłki, pito i tańczono przy skocznej muzyce.(...)Wszystko to odbyło się w bardzo pięknej i roześmianej okolicy, a wyjątkowa szczerość, radość i wesele było świadectwem oczywistego dobrobytu i dobrego samopoczucia. Całe to otoczenie napełniło mnie rodzajem wewnętrznego uszczęśliwienia, którego doznaję, ilekroć widzę ludzi szczęśliwych i zadowolonych..."
Ze Świdnicy kierujemy się w pięknie wyłaniające się Karkonosze.
"...Najwyższe szczyty, pokryte śniegiem, stanowią tło obrazu; mniej wyniosłe zaś porośnięte cisami, świerkami i innymi drzewami, bardziej złożone, przedstawiają wspaniały widok; wśród tego stare, w większości gotyckie zamki skłaniają do marzenia i zadumy. W jednej chwili wyobraźnia kojarzy obrazy i wspomnienia, oczy zaś, zatrzymując się na pomnikach przeszłości, szukają osób i zdarzeń, które kiedyś tam miały miejsce. Książ przedstawia jeden z najpiękniejszych widoków. Zamek, chociaż bardzo stary, jest zamieszkały przez właściciela; do zainteresowania więc, jakie wzbudza jego starożytność, dołącza się przyjemność oglądania wnętrza zajmowanego przez nadzwyczaj gościnną rodzinę..."
W Kamiennej Górze ponoć podają wyśmienite pstrągi, ale największą atrakcją była szara papuga księżnej, wzbudziła u miejscowej ludności ogromne zainteresowanie ale i niezły popłoch, gdy zaczęli uciekać, bo zamiast czystej mowy ptaszysko zaczęło nieludzko wrzeszczeć.
Wkrótce, z towarzyszącą jej świtą (wychowanka i ulubienica Zosia Matuszewiczówna, rezydentka Puław pani Neuvillowa i jej córka Lila, lekarz - doktor Khittle oraz kucharczyk i kilka kobiet służebnych)) księżna dociera do Cieplic i zajmuje kwaterę, która z początku nie przypada jej do gustu. Jednak po kilku dniach przystosuje się do istniejących warunków i wkrótce porzuca myśl o przeniesieniu się w inne miejsce:
"...Po przybyciu prawie w nocy do Cieplic nie byliśmy zbyt zadowoleni z naszego locum - znajdowało się na uboczu, pokoje były małe i nadzwyczaj niskie, bez łóżek i mebli też niewiele. Poszliśmy spać w złych humorach.(...) Nazajutrz nadal czyniliśmy smutne uwagi nad nieszczęśliwym położeniem naszej siedziby, powoli jednak urządziliśmy się i humory się poprawiły. Zrezygnowałam u siebie z jednego okna, położyłam jeden na drugim dwa sienniki, nakryłam je piękną narzutą i - miałam zadowalające łoże. Vis a vis - kanapka i trzy krzesła, bliżej okna moje biurko, na którym leżały pióra, nożyki, pieczątki, papiery i wszystkie przybory. Przy drugim oknie, ozdobionym przeze mnie doniczką z kwiatami - krzesło i stoliczek tworzyły cabinet de lecture. Za krzesłem stała ciężka komoda z trzema szufladami, gdzie złożyłam parę sukien, dwa okropne robdeszany (podomki), trzy czy cztery czepki i dwa kapelusze. Na komodzie klatka z papugą i miniaturka zwierciadła między oknami. Pokój, w którym mieściło się to wszystko, miał siedem kroków długości, a mniej niż pięć był szeroki. Co do wysokości - Khittel (lekarz) głową sięgał prawie sufitu.(...) Zgodziliśmy się, że to okropnie smutny dom i niezbyt fortunnie wybrany na mieszkanie - chcieliśmy się wyprowadzić. (...) Po kilku dniach przywykliśmy do tego wszystkiego. Sypialiśmy doskonale, jadaliśmy dobrze, spacery były urocze, a ludzie tacy dobrzy..."
Uzdrowisko w Cieplicach leczy reumatyzm księżnej, chętnie oddaje się kąpielom. Na miejscu korzysta z różnych środków transportu wspomniany dyliżans przy większych odległościach (w 1778 roku Kotlina Jeleniogórska uzyskała połączenie dyliżansowe przez Kamienną Górę i Świdnicę z Wrocławiem), powóz - przy nieco mniejszych i lektyka - przy tych najmniejszych. Zwiedzanie gór w lektyce było wówczas dość rozpowszechnioną formą "wędrowania", protoplaści przyszłych przewodników czy tragarzy. Księżna zwiedza okoliczne atrakcje architektoniczne np. opactwo w Bukowcu (w rzeczywistości to krypta) czy zamki, jak Chojnik:
"...Aby się tam dostać, należy dojechać powozem do oberży we wsi u podnóża góry, gdzie czekają tragarze z lektykami. Byłyśmy cztery kobiety, wzięłyśmy więc tragarzy, mężczyźni zaś poszli z przewodnikiem pieszo. Olbrzymie skały, porośnięte drzewami, których korzenie czepiają się niepożytych masywów lub wiją się wśród szczelin i mchu pokrywającego głazy, sprawiały wrażenie dziwaczne i zdumiewające zarazem. Na każdym zakręcie otwierały się wspaniałe widoki i pejzaże z całym przepychem Natury.(...) Najbardziej działają na wyobraźnię stare mury z XIII wieku otaczające zamek, przez ten mur podobno kazała księżniczka Kunegunda skakać konno rycerzom, ubiegającym się o jej rękę.(...) Mimo że zupełnie nie wierzyłam w prawdziwość tej historii, oczy utkwiłam w murze, usiłując znaleźć jakiś ślad okrucieństwa dziewicy lub szaleństwa rycerzy, powolnych niedorzecznemu kaprysowi. Po obejrzeniu ruin podziwialiśmy rozległe, zachwycające widoki: miasta, wioski, lasy, łąki i góry urozmaicały bogactwo krajobrazu. Potem zeszliśmy do stóp zamku, aby się napić herbaty, mleka i chłodników.(...) Przyniesiono księgę, gdzie każdy umieszcza swe nazwisko.(...) Zosia (...) znalazła na jednej ze stron u góry nazwisko mojej córki i syna. Odczytałam chciwie ich podpisy i umieściłam poniżej słowa, jakimi mnie natchnęły: "Cóż za szczęście oglądać ich pismo. Boże, zachowaj ich w swojej opiece". Gdy kończyłam, jedna łza spadła na imię Marysi. Zamknęłam księgę (...) Miałam głowę, serce i duszę przepełnione wspomnieniem dzieci i wydało mi się, że słyszę ich głosy. Przed chwilą widziałam imiona wypisane ich ręką i wrażenie trwało dalej..."
Śnieżne Kotły, Grodna, wodospady Szklarki i Kamieńczyka:
"...Olbrzymie skały najrozmaitszych kształtów, porośnięte drzewami, krzewami i mchem, stawiają przed oczyma wyobraźni okazałe zamki, wieże czy mury gładkie, pochyłe i groźne. Wśród tych skalnych masywów leci z hukiem potok na tkwiące głęboko w przepaści szczątki opoki wśród tego wąska ścieżka, którą przechodzimy, biegnie czasem przez skały, czasem przez wodę czy też po chwiejnych, lecz niezawodnych mostkach: dodaje to romantyczności temu imponującemu obrazowi. Tak dotarliśmy do Szklarki, która spada z wysokości 30 stóp na żywą skałę. (...) Nie umiem powiedzieć, co się działo ze mną u stóp wodospadu wśród olbrzymich skał. Widok pięknej przyrody zwraca zawsze myśli moje ku Bogu; zapominam przez chwilę, gdzie jestem, wydaje mi się, że przebywam w jakimś świecie idealnym i jestem przekonana, że gdybym nie wylała z emocji kilku łez - udusiłabym się..."
"Śnieżne Kotły, czyli Śnieżne Doły (...) to głębokie na 200 stóp przepaście o ścianach stromo spadających w głąb, wypełnione niemal zawsze śniegiem. (...) W pobliżu odwiecznych śniegów, przez całe wieki gromadzących się w przepaściach, można dostrzec najpiękniejszą zieleń i wspaniałe kwiaty, których nigdzie indziej nie widziałam. Świeża zieleń z jednej strony i widok ciemnej przepaści z drugiej - oto obraz życia i przeznaczenia człowieka. Często po dniach pogodnych, radosnych, pełnych zadowolenia, przyjemności i uśmiechów przychodzi wielki smutek; często kwiaty błyszczą na skraju przepaści w którą nas strąca dotkliwy ból i strata. Oszołomieni wspaniałym widokiem ruszyliśmy dalej, aby obejrzeć źródła i wodospady Łaby już po stronie czeskiej.(...) Wodospad Łaby spada z dość wysoka, nie wzbudza jednak takiego podziwu jak Kamieńczyk czy Szklarka, gdyż położony blisko źródeł ma za mało wody...".
Dziennik podróży jest niewielką książeczką, która udokumentowała epokę niezwykłej kobiety Izabeli Czartoryskiej. Intymny, kameralny i wzruszający opis podróży, doskonałej i doświadczonej obserwatorki, wysoka klasa i kultura, sportretowanie społeczno - ekonomiczno - polityczno - kulturalnego obrazu społecznego, wyważenie w opiniach z akcentowaniem poczucia humoru ale też kpina i sarkazm wyłania się subtelnie i poetycko w cudownych opisach natury i zjawisk.
"...Wszystko przemija szybko, najszybciej zaś szczęście..."
Dziś historia niezwykłej Polki, której zaangażowanie w sprawy Polski dojrzewało z wiekiem, by stać w szeregu największych postaci historycznych i być Wielką Kobietą swojej epoki. Arystokratka, uwodzicielka, skandalistka, matka, patriotka, mecenaska sztuki, autorki podręczników, poradników i dziennika podróży.
Epoka księżnej Izabeli Czartoryskiej to oświecenie i libertynizm...
2019-12-12
"...Artyści to osobny gatunek ludzi..."
"(...) być artystą oznacza widzieć to, czego nie widzą inni..."
"(...)zgodziliśmy się, że jesteśmy bratnimi duszami, jedno takim samym kosmitą jak drugie..."
"...Artysta szuka kontaktu z intuicyjnym poczuciem boskości, ale żeby tworzyć musi się wyrwać z tego uwodzicielskiego i bezcielesnego świata. Żeby płodzić dzieła, musi powrócić do świata materii..."
"...Odpowiedzialność artysty polega na znalezieniu równowagi między mistycznym porozumieniem a mozołem tworzenia..."
"...Byłam przesądną dziewczyną. Tego dnia wypadł poniedziałek: urodziłam się również w poniedziałek. A to dobry dzień na przyjazd do Nowego Jorku, uznałam. Nikt na mnie nie czekał. A zarazem czekał na mnie cały świat..."
URODZILI SIĘ W PONIEDZIAŁEK.
NIE MIELI NIC, POZA MARZENIAMI
ARTHUR RIMBAUD
ANDY WARHOL
WSZYSTKO POSTAWILI NA SIEBIE I SWÓJ ROZWÓJ, MOZOLNY TRUD I DETERMINACJA WYNIOSŁA ICH NA SZCZYT
BOHEMA I ARTYSTYCZNY ŚWIAT LAT 60-TYCH XX WIEKU, KOROWÓD NIEZWYKŁYCH POSTACI, KTÓRE PRZEMKNĘŁY PRZEZ ICH ŚWIAT, ZOSTAŁY W NIM LUB ODESZŁY W KULMINACYJNYM MOMENCIE DLA SIEBIE
W TLE CUDOWNA MUZYKA, HOTEL CHELSEA, FASCYNACJA, PIONIERZY , WALKA O CZŁOWIEKA I WIELKIE HASŁA Z PRZESŁANIEM
PIĘTNOWANI I IDEALIZOWANI
PARYŻ
MUZEA
MODIGLIANI, DUBUFFET, PICASSO, FRA ANGELIC,ALBERT RYDER, FRIDA KAHLO, DIEGO RIVERA, MICHAŁ ANIOŁ
MADAME BUTTERFLY
LSD
NOWY JORK
BOB DYLAN, ROLLING STONES,COLTRANE, JIM HENDRIX, THE DOORS, VANILLA FUGDE, TIM BUCKLEY, TIM HARDIN, BILLI HOLIDAY, ORNETTE COLEMAN, ERIC DOLPHY,
"SO YOU WANT TO BE A ROCK'N'ROLL STAR", "SYMPATHY FOR THE DEVIL", "RIDERS ON THE STORM", "L.A. WOMAN"
WOODSTOCK
Okładka przedzielona zdjęciem, które przedstawia dwoje młodych ludzi, oboje w dopasowanych t-shertach i poszczępionych, dziurawych jeansach, ozdobna biżuteria projektu Roberta, wyszczępione włosy dziewczyny i stylizacja fryzury chłopaka, objęci i czuli wobec siebie na balkonie, w tle ceglana kamienica i to spojrzenie perspektywiczne na przyszłość...
Język, styl, forma urzekają prostotą, z nutką nostalgii i baśniowego ducha, w który Patti Smith przenosi nas, przenosi nas do swojego świata, bardzo intymnego i kameralnego, oddaje ducha pokolenia, oddaje tamten czas, szaleństwo i wiarę w drugiego człowieka, determinację i pasję, bycie częścią tego świata, tej historii, na drodze której pojawiło się wielu ludzi, którzy dzisiaj stanowią legendę i kronikę pewnej epoki, która odeszła i przeminęła z wiatrem...
Książka uzupełniona jest o piękne fotografie.
Robert Mapplethorpe urodził się 4 listopada 1946 we Floral Park w Nowym Jorku, zmarł 9 marca 1989 w Bostonie – amerykański fotograf, który stał się jednym z najbardziej znanych, ale i kontrowersyjnych fotografów XX wieku. Specjalnością były wystylizowane czarno-białe portrety. Fotografował także kwiaty orchidee i kalie oraz wzbudzające kontrowersje męskie akty białych i ciemnoskórych. Śmiałość prac utrzymanych w homoerotycznej stylistyce stanowił o skandalu. Swoją przygodę z fotografią zaczynał od Polaroida. W 1973 odbyła się jego pierwsza indywidualna wystawa, w Light Gallery, w Nowym Jorku. Dwa lata później, fotografował średnioformatowym aparatem Hasselblad. Podejmował zlecenia komercyjne, był także autorem okładki albumu swojej przyjaciółki, piosenkarki Patti Smith. Współpracował z magazynem „Interview”.
Osiągnął perfekcjonizm i doskonałość formy w swoim ascetycznym stylu. Jego fotografie uważane są za arcydzieła i znajdują się w największych muzeach, galeriach na całym świecie. W 1988, na rok przed śmiercią, której przyczyną był AIDS założył fundację pod własnym imieniem. Promuje ona fotografie Mapplethorpe'a na całym świecie oraz zbiera środki finansowe na badania naukowe dotyczące walki z HIV i AIDS.
Patti Smith urodziła się 30 grudnia 1946 roku w Chicago jest pisarką, poetką, wokalistką i artystką wizualną, jedną z najważniejszych kobiet w historii rocka. Lata siedemdziesiąty dzięki pionierskiemu łączeniu poezji i muzyki otworzyły nowy rozdział w jej życiu i nadały odpowiedni pion jej życiu.
Płytę "Horses", i słynne zdjęcie wykonane przez Roberta Mapplethorpe’a, okrzyknięto jedną ze stu najważniejszych płyt wszech czasów.
Pierwsza wystawa rysunków Smith odbyła się w Gotham Book Mart w 1973 roku, 1978 roku jej prace są wystawiane przez galerię Roberta Millera. W 2002 roku Muzeum Andy’ego Warhola zrealizowało projekt Strange Messenger, będący retrospektywną wystawą jej rysunków, sitodruków i zdjęć. Obszerną wystawę jej rysunków, fotografii i instalacji zorganizowała w 2008 roku Fondation Cartier pour l’Art Contemporain w Paryżu.
"...Artyści to osobny gatunek ludzi..."
"(...) być artystą oznacza widzieć to, czego nie widzą inni..."
"(...)zgodziliśmy się, że jesteśmy bratnimi duszami, jedno takim samym kosmitą jak drugie..."
"...Artysta szuka kontaktu z intuicyjnym poczuciem boskości, ale żeby tworzyć musi się wyrwać z tego uwodzicielskiego i bezcielesnego świata. Żeby płodzić dzieła, musi...
2019-12-13
"...Nie wierzę w brak czasu. Zawsze jest czas na ten krótki błysk, na ten znak: jesteś dla mnie ważna..."
Wymowny i przewrotny tytuł rzeki - wywiadu z okresu 1991 -1992 Agnieszki Osieckiej poetki i "najbarwniejszego ptaka socrealizmu" kontra Agnieszka Osiecka dziennikarka. W tańcu nie z każdym można rozmawiać...
Agnieszka Osiecka to niezwykła postać na firmamencie poetyckim, który nieodłącznie związany jest z muzyką i tekstami m.in: Sławę Przybylską, Łucję Prus, Urszulę Sipińską, Marylę Rodowicz, Seweryna Krajewskiego czy w nowszych aranżacjach przez zespół Raz Dwa Trzy, Katarzynę Nosowską czy Magdę Umer.
Głębszym spojrzenie na postać poetki jest fraza z jej twórczości:
"...nie daj mi Boże skosztować
tak zwanej życiowej mądrości,
dopóki życie trwa..."
Uciekała od normalności, banalności, rutyny, trafiała na nieodpowiednich mężczyzn, zakochiwała się dość często, miłość i stan zakochania dodawał jej skrzydeł i sił by po błękitnym niebie unosić się niczym Ikar, który wznosi się za wysoko i spada, i misję Dedal kontynuuje...
W każdym wierszu, tekście piosenki przemyca, ripostuje i puentuje "mądrości życiowych" pochyla się nad każdym człowiekiem, nieważne czy to celebryta, polityk czy "zwykły Kowalski", każdy był ważny w swej egzystencji, nie unikała trudnych tematów, nie pomijała wyalienowanych jednostek, nie odrzucała i nie oceniała, przyjmowała z "dobrem" inwentarza. Otoczona ludźmi, otoczona mężczyznami, idąca przez życie tanecznym krokiem, spotykająca na swojej drodze wielu ciekawych, oryginalnych i jakże niepodobnych do siebie przedstawicieli tego samego gatunku.
Autobiograficzna podróż zaczyna się 1936 roku, gdy przyszła poetka przychodzi na świat w Warszawie, dalej okres wojny, edukacja, wyjazdy na wakacje z chłopcem i "bawienie się w dom", toksyczne relacje z matką, która z kolei sama miała "traumatyczne dzieciństwo porzucona z siostrą przez matkę, nieutulona w żalu i cieple, pieluszkowe klimaty", niekończące się relacje z chłopcami, mężczyznami (m.in: Hłasko, Frykowski, Przybora, Passent, Jarecki,Jesionka, Mentzl, Kott, Andre Ochodlo), przygoda z reklamą - „Coca-cola to jest to”. Rok 1973 jest przełomowy i wyznacza nowy tor uczuciowo - rodzinny, narodziny Agaty, jedyne dziecko Agnieszki, to jedyny moment i szansa na stworzenie trwałej komórki społecznej jaką jest rodzina, poetka próbuje zmierzyć się z nowym doświadczeniem, członkiem rodziny, swoimi uczuciami. Życie weryfikuje następne pięć lat i nieprzystosowanie, nieumiejętność pogodzenia obowiązków matki, żony / partnerki z królową sztuki - poezją, oraz niezobowiązujący i nieznośnie lekki byt. Doświadczenie filmowe, współpraca tekściarza, dramaturga ( monodramy, sztuki) z instytucjami teatralnymi, kabaretami, podróże zagraniczne, od dziewiątego roku życia prowadzi dziennik, po drodze zawirowania natury uczuciowej, straty bliskich ludzi, zły stan psychiczny, na horyzoncie pojawia się poważny problem z alkoholem...
Uczestniczę w niezwykle intymnej, kameralnej opowieści Agnieszki - Agnieszki, która wehikułem czasu przenosi nas w czasoprzestrzeń cudownych dźwięków jazzu, "Niewinnych czarodziejów", pierwszych etiud łódzkiej "Filmówki" - "Bar Listopad", niekończących się rozmów filozoficzno - egzystencjalno - literackich podlewanych trunkami, relacje damsko - męskie, nostalgia i tęsknota za Powsinem, wzloty i upadki niczym łyżka dziegciu w beczce miodu, w niekończącym się balu życia...
"...Przyjaciele moi i przyjaciółki!Nie odkładajcie na później ani piosenek, ani egzaminów, ani dentysty, a przede wszystkim nie odkładajcie na później miłości.Nie mówcie jej "przyjdź jutro, przyjdź pojutrze, dziś nie mam dla ciebie czasu". Bo może się zdarzyć, że otworzysz drzwi, a tam stoi zziębnięta staruszka i mówi "Przepraszam, musiałam pomylić adres..." I pstryk, iskierka gaśnie..."
"...Szczęście to jest radość powtarzania. Jeśli ktoś stanął nad ranem w porcie, spojrzał w morze i zobaczył nagle jak niebo pęka i ze stalowej jamy wynurza się rdzawa kreska - jak w rozpalonym piecu - to znaczy... no właśnie, to nic nie znaczy. Bo ten,kto znalazł tam się jeden jedyny raz i się ucieszył raz szaleńczo to nie jest jeszcze człowiek szczęśliwy. To jest człowiek, któremu się coś udało. Na drugi dzień powie: <>. Ale człowiek,który chodzi na brzeg codziennie i za każdym razem jest olśniony, to jest człowiek szczęśliwy..."
"...Od Kafki już wiem: "W życiu spotyka się trzy rodzaje załatwiania spraw ludzkich - przez zgodę, przez odmowę i przez przewleczenie"..."
"...Przeszłości nie da się uniknąć. Siedzi mocno w każdym z nas. Zabarwia sepią każdą chwilę radości, ale i rozjaśnia każdą łzę..."
"...-Dlaczego ludzie mówią u nas tak strasznie głośno?
- Ponieważ przyzwyczajeni są krzyczeć na dzieci, ponieważ na nich krzyczano, ponieważ nie słyszą już tego, że krzyczą. Są głusi od nadmiaru muzyki i od wrzasku innych. Wśród tych wszystkich głośnych i przerywających sobie nawzajem, i trajkoczących ludzi człowiek mówiący normalnie uważany jest za chorego..."
"...Nie wierzę w brak czasu. Zawsze jest czas na ten krótki błysk, na ten znak: jesteś dla mnie ważna..."
Wymowny i przewrotny tytuł rzeki - wywiadu z okresu 1991 -1992 Agnieszki Osieckiej poetki i "najbarwniejszego ptaka socrealizmu" kontra Agnieszka Osiecka dziennikarka. W tańcu nie z każdym można rozmawiać...
Agnieszka Osiecka to niezwykła postać na firmamencie...
2019-12-10
"...ZJAWISKA MUZYCZNE rodzą się na naszej ziemi. To zjawisko o którym pragnę wspomnieć ma osiemnaście lat, jest uczennicą XI klasy Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Chopina w Zielonej Górze i nazywa się Urszula Dudziakówna. Zgłosiła się pewnego dnia do zespołu "Zastalu" prosząc o przyjęcie w poczet młodych artystów. Zaśpiewała piosenkę...i została przyjęta. Po trzech próbach i nagraniu na taśmach w celu sprawdzenia radiofoniczności głosu zielonogórska Rozgłośnia Polskiego Radia wystąpiła z prośbą do rodziców młodej piosenkarki i kierownictwa szkoły o zezwolenie na przedstawienie Urszuli publiczności warszawskiej i mecenasom młodych talentów na imprezie pod nazwą "Mikrofon dla wszystkich". Co było potem, wiedzą ci wszyscy, którzy słuchali tej właśnie audycji nadanej w programie Warszawy I. Urszula Dudziakówna zrobiła furorę. Do burzy braw dodajmy jeszcze jedno braw za to, że tak dzielnie odpędzała sforę różnego kalibru impresariów, proponujących jej już następnego dnia występ za...750 zł. Odpowiadała wszystkim: najpierw matura. Po tym wydarzeniu obiecał zainteresować się naszą gwiazdą dyrektor muzyki rozrywkowej Polskiego Radia Władysław Szpilman. Do tego czasu Dudziakówna pozostawać będzie pod artystyczną opieką Rozgłośni w Zielonej Górze.
Ja od siebie dodam tylko, żebyłem bardzo mile zaskoczony słuchając jej głosu i interpretacji. Duża kultura, ciekawa indywidualność i świeży urok. Chciałbym w przyszłości - i wierzę w to - o niej jeszcze pisać. MELOMAN..."
"...W dniu mojego debiutu przysłuchiwali się moim popisom: znany z ostrego dowcipu Andrzej Kurylewicz ze słynną Wandą Warską. Oraz awangardowy literat w ciemnych okularach Leopold Tyrmand. A na scenie ja. Siedemnastolatka z gigantyczną tremą prezentująca tak zwane kozie vibrato, czyli paniczne drżenie głosu..."
"...Jedną z pierwszych piosenek jazzowych, jakie śpiewałam, była amerykańska ballada „Again”. Ten utwór ma tak piękną melodię, że zapamiętałam go w okamgnieniu, nie rozumiejąc tekstu. To tak jak zakochać się w mężczyźnie, o którym nic się nie wie. Nie znałam wtedy angielskiego i śpiewałam ją z polskim tekstem, a jedno tytułowe słowo „Again” pozostało. Czyli brzmiało to tak:
Again
dzisiaj odchodzę od ciebie, niech gwiazdy lśniące na niebie
Prowadzą nas bez słów
Again
tak dzisiaj chce przeznaczenie, że chwile, które minęły
Nie wrócą nigdy już...
Byłam pewna, że słowo „Again” to nic innego jak amerykańskie imię męskie. Wynikało to ewidentnie z tekstu. Planowałam wtedy, że jak będę miała rodzinę i urodzę syna, dam mu na imię Again. Wyobrażacie sobie imię i nazwisko: Again Urbaniak?! Na szczęście mam dwie córki..."
Kobieta o najpiękniejszej szerokiej twarzy i tycjanowskiej urodzie, te słowa padły z ust Jerzego Kosińskiego, w wieku 68 lat jest nadal w kwiecie wieku (obecnie 76) , głodna życia i przygody, w życiu wiele miłości platonicznych, bo stan zakochania dodawał jej skrzydeł.
Gdy usłyszała Ellę Fitzgerald zainteresowała się i została wierna do dzisiaj jazzowi. Grała na akordeonie.
Urodziła się w Straconce, dzielnica Bielska - Białej.
Wydała 50 płyt, występowała na wielu scenach m.in: w Carnegie Hall, „Los Angeles Times” mianował ją Śpiewaczką Roku w 1979, Nagroda UNESCO – „Artysta dla Pokoju” – 2014, Wokalistka Roku „Jazz Top 2014” według Jazz Forum – 2015
Fryderyk w kategorii Muzyka jazzowa (za całokształt twórczości) – 2017...
Niepowetowana strata z długą skórzaną kamizelką na pewną premierę i zabawne sytuacje z opryszkami, których wygląd zewnętrzny Michała Urbaniaka odstraszał...
Cudownie rozdziały otwierają standardy jazzowe, ale i Lady Gaga tu się pojawia,Pink Floyd po drodze podróże pomiędzy kontynentami Europa - Ameryka, trudna droga kariery i życie z Michałem Urbaniakiem, niewymuszona forma, optymistyczny i ciekawy sposób przedstawienia swojego życia, mówienia wprost o trudnych i przykrych sprawach z przymrużeniem oka. Niechronologiczna podróż po życiu Urszuli to momentami jazda bez trzymanki, balansujemy na krawędzi, doskonale się bawimy, zaśmiewamy do łez, ale też wzruszamy, przysłuchujemy się kobiecie, która patrzy na świat przez niemalże różowe okulary, spaceruje po tęczy, od czasu do czasu unosi się jak Ikar do słońca, gdy się wosk zacznie topić Urszula wraca na ziemię i powoli zaczyna się wznosić. Epizody z życia z Kosińskim, miłość do mężczyzny, który nie był wolny i żyli niemal w trójkącie, małżeństwo z Urbaniakiem się rozpadło, granie do kotleta, wzloty i upadki, niedowartościowanie mieszające się z niepewnością, milczenie muzyczne, wielcy ludzie, których spotkała m.in: K. Komeda, Wojciech Karolak, Agnieszka Osiecka, Leopold Tyrmand, Lech Kaczyński wręczający Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, Bobby McFerrin, Herbie Hancock, Dizzy Gillespie, Clark Terry, Ron Carter, Wynton i Branford Marsalis, Gil Evans, Sting, Lionel Hampton. Gdzie nie zamieszka, gdzie się nie pojawi , gdzie nie zaśpiewa, staje się Ambasadorką utworu "Papaya", który od 1976 roku robi furorę na całym świecie: „Ta piosenka po prostu trafia do ludzi. Powoduje błysk w oku, uśmiech na twarzy i kołysanie bioder" - powiedział Edu Manzano.
Książka cudowna, natomiast majstersztyk zaczyna się z audiobookiem, który interpretuje sama autorka, i tutaj dostarcza nam smaczków i wiarygodności, wzruszeń i szalenie zabawnych chwil z Urszulą.
Już chcę przeczytać kolejną książkę.
"...ZJAWISKA MUZYCZNE rodzą się na naszej ziemi. To zjawisko o którym pragnę wspomnieć ma osiemnaście lat, jest uczennicą XI klasy Liceum Ogólnokształcącego przy ulicy Chopina w Zielonej Górze i nazywa się Urszula Dudziakówna. Zgłosiła się pewnego dnia do zespołu "Zastalu" prosząc o przyjęcie w poczet młodych artystów. Zaśpiewała piosenkę...i została przyjęta. Po trzech...
więcej mniej Pokaż mimo to
– To jest postać, która umyka jednoznacznym ocenom. Tragicznie zagadkowa. Ina Benita nie żyje od kilkudziesięciu lat, ale nadal trudno rozwikłać jej liczne tajemnice. Kolejne sekrety tej charyzmatycznej osobowości wymagają wyjaśnienia – mówi pisarz i scenarzysta Cezary Harasimowicz.
Bardzo ciekawe podejście do tematu, ponieważ mamy tutaj trzech bohaterów. Na pierwszy plan wysuwa się miasto Warszawa, dalej sama Ina oraz tajemnicza postać Jerzego.
Czuły narrator, który przeprowadzi nas przez historię Warszawy i zniewalającego wampa. Zauroczony narrator jest egzekutorem w 993 Referacie Oddziału II Informacyjno-Wywiadowczego Komendy Głównej Armii Krajowej „Wapiennik”.
Jerzy, to aspirujący pisarz, słuchacz- student podziemnej polonistyki, pochodzi z Warszawy i jest ukochanym ukochanej Alinki. Rozkaz podziemnego państwa, ma unicestwić Inę Benitę, zdrajczynię, kochankę niemieckiego oficera. I tutaj zaczyna się wewnętrzna walka platonicznego uczucia do aktorki i opowieść.
Hołd złożony Warszawie stanowi odyseję topograficzno - architektoniczną z zestawem miejsc modnych, z wyszynkiem i artystycznym wydźwiękiem, gdzie się ubrać, itd...ale i obrazem wojennych zniszczeń i traumatycznych przeżyć.
Polecam:)
– To jest postać, która umyka jednoznacznym ocenom. Tragicznie zagadkowa. Ina Benita nie żyje od kilkudziesięciu lat, ale nadal trudno rozwikłać jej liczne tajemnice. Kolejne sekrety tej charyzmatycznej osobowości wymagają wyjaśnienia – mówi pisarz i scenarzysta Cezary Harasimowicz.
więcej Pokaż mimo toBardzo ciekawe podejście do tematu, ponieważ mamy tutaj trzech bohaterów. Na pierwszy plan...