-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-05-12
2024-05-06
Marzec 2006 rok, Oksford w Anglii. W ekwinokcjum, 20 marca, czyli w momencie zrównania dnia z nocą ginie pierwsza studentka. Ktoś brutalnie, ale bardzo precyzyjnie wyciął jej serce, a jego miejsce umieścił złotą monetę, stylizowaną na starożytną, rodem z Egiptu.
Ale to jedynie wstęp do całej serii brutalnych morderstw na studentkach, których w Oksfordzie nie brakuje. Dlaczego wyrafinowany morderca wybierał dokładne terminy związane z ruchem planet i dlaczego akurat tego roku? Czy chodziło o przypadającą na koniec marca koniunkcję pięciu planet? Zjawisko niezwykle rzadkie, które poprzednio wydarzyło się w 1851 roku i też zaowocowało serią morderstw na kobietach? I co wspólnego koniunkcja z 1690 roku miała z Izaakiem Newtonem? Tak, tym samym Newtonem od zasad dynamiki.
Czy za tym wszystkim nie kryje się czarna magia? Czy Newton nie był znakomitym alchemikiem? Czy od wieków nie dążono do pozyskania kamienia filozoficznego, złota i nieśmiertelności? Czym był Zakon Czarnego Sfinksa działający ongiś pod wodzą wspomnianego Newtona?
Dużo zagadek, dużo tajemnic. Od historii pierwszych egipskich monet, przez alchemię uprawianą w starożytności aż po dziś dzień napotykamy w tej książce na mnóstwo fascynujących informacji, które autor tak zgrabnie połączył z czasami współczesnymi, że trudno tego nie kupić.
“Połknęłam” tę opowieść prowadzoną w kilku płaszczyznach czasowych w kilka godzin. Zaczęłam i nie mogłam przestać. Klimat grozy, tajemnicy, rytualnych mordów, pradawnych wierzeń jest niesamowity. Połączenie astronomii, astrologii, magii, okultyzmu, kryptografii i kryminału, czyli trochę czegoś nierzeczywistego, a trochę realnego w jednym to nieziemsko wciągający misz-masz. Uwielbiam takie historie na miarę Indiany Jonesa. Wprawdzie tutaj musiałby to być raczej kryminał i to mocno krwisty, ale i przygód nie brakuje, wziąwszy pod uwagę pełne zasadzek penetrowanie labiryntów pod oksfordzką biblioteką.
A chociaż wszystkie książki Michaela White’a mają kiepskie oceny na LC, ja w zachwycie nie ustanę. I co z tego, że mamy tu parę nadzwyczajnie łaskawych dla bohaterów zwrotów akcji, skoro uwielbiam klimat tajemnicy, nierozwikłanych od wieków zagadek, a historia pasjonuje mnie od dziecka. Poza tym autor sam był wykładowcą na Oksfordzie, a jako autor biografii Newtona wie, o czym pisze (w posłowiu zamieszcza kilkadziesiąt stron wyjaśnień, tym razem w postaci faktów historycznych)
I tylko jedno pozostaje niezmienne. Bez względu na upływ czasu i zwykli śmiertelnicy i genialne, nadzwyczajnie wykształcone i zdawałoby się nadzwyczaj racjonalne umysły skłonne są do ulegania magii, do zbrodni i wszelkiej podłości, by sięgnąć po to, co wydaje się nieosiągalne - nieziemskie bogactwa i nieśmiertelność. To znakomita książka o konflikcie nauki i fanatyzmu, racjonalizmu i okultyzmu.
Może za parę tygodni detali fabuły już nie będę pamiętać, ale fascynacja i emocje, jakie towarzyszyły mi przy tej lekturze są bezcenne.
Marzec 2006 rok, Oksford w Anglii. W ekwinokcjum, 20 marca, czyli w momencie zrównania dnia z nocą ginie pierwsza studentka. Ktoś brutalnie, ale bardzo precyzyjnie wyciął jej serce, a jego miejsce umieścił złotą monetę, stylizowaną na starożytną, rodem z Egiptu.
Ale to jedynie wstęp do całej serii brutalnych morderstw na studentkach, których w Oksfordzie nie brakuje....
2024-04-01
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Są takie książki, po przeczytaniu których łzy same płyną po policzkach, a opowiedzianej historii nie da się wyrzucić z głowy i z serca. Zostanie z nami na zawsze, bo jest wyjątkowa. I pewnie nie raz będziemy do niej wracać. Bo kiedy zanurzamy się w niej wkraczamy do świata niekoniecznie doskonałego, a jednak takiego, którego nie chcielibyśmy za nic opuścić.
Płynęłam przez tę opowieść z zachwytem dla maestrii pióra, dla znakomicie wykreowanych bohaterów, którzy, choć oddaleni od współczesności, byli ludźmi z krwi i kości, a ich emocje zrozumiałe i bliskie czytelnikowi naszej epoki. Nie każdemu autorowi książek bazujących na historii, udaje się wykrzesać świat bez sztuczności, przesadnego patosu i nadmiaru nudnej, suchej faktografii. Świat, który pokaże, że, odlegli o setki lat, nasi antenaci borykali się z takimi samymi życiowymi problemami, jak my współcześnie, chociaż musieli ściśle trzymać się właściwych ich czasom ograniczeń.
Ania Szepielak należy do tych autorek, które z niezwykłym wdziękiem wydobywają na światło dzienne postacie, które, utrwalone w dawnych rocznikach, kronikach i aktach są dziś w większości jedynie przedmiotem naukowych poszukiwań historyków. Ci jednak rzadko odtwarzają postacie historyczne jako zwykłych ludzi, lokując ich w szeroko ujętych uwarunkowaniach politycznych, ekonomicznych, militarnych czy kulturowych. Ania zaś bazując na bogatej faktografii, bardzo umiejętnie i oszczędnie ją dawkuje, skupiając się na czysto ludzkich działaniach, na życiu osobistym, wymiar polityczny umieszczając na drugim tle. Dostajemy w efekcie piękną literacką wizję historii, która jest nam bliska, bo przybiera uniwersalny charakter. Wizję lekką, przystępną i smakowitą. Odpowiednią nawet dla najbardziej opornych na faktografię czytelników albo traktujących historię jako nudny, nic nie wnoszący, przedmiot.
W drugim tomie dylogii “Serce w koronie” odnajdziemy kontynuację życia i działalności państwowej Zygmunta I zwanego Starym, przedostatniego z dynastii Jagiellonów. Fabuła obejmuje lata 1505 – 1548, a więc poprowadzona została do końca panowania króla. Zresztą dzień śmierci - 1 kwietnia 1548 – stanowi klamrę otwierającą i kończącą opowieść. A chociaż Zygmunt będzie tu księciem śląskim, potem wielkim księciem litewskim i w końcu polskim królem, my patrzymy na niego jak na syna, brata, ojca, kochanka i męża. I odnajdujemy w nim mężczyznę pochłoniętego miłością do kobiet – kochanki i dwóch żon, kochającego ojca, zawsze lojalnego, chociaż nie bez konfliktów, wobec rodziny syna i brata, człowieka religijnego, honorowego, ufnego i wierzącego w ludzi. Wrażliwego na sztukę i muzykę, ceniącego nowości, nienawidzącego wojen i śmierci. Ania, w swoim doskonałym, poetyckim stylu, znakomicie odmalowała wszystkie rozterki, marzenia i pragnienia Zygmunta. Te najbardziej intymne, przyziemne i zwykłe. Z wieloma zetknęliście się w swoim własnym życiu, więc tym bardziej władca sprzed pół tysiąca lat stanie się wam bliższy.
Czy literacki wizerunek Zygmunta zgadza się z opiniami historyków? W tej książce nie jest to istotne. Należy bowiem rozgraniczyć go jako władcę i jako człowieka. A przecież tu nie o ocenę faktów i decyzji politycznych chodzi, lecz o człowieka z krwi i kości. A to w pełni się Ani udało. Zygmunt kochał i był kochany, troszczył się o byt materialny rodziny, walczył z długami, modlił się gorliwie, ale i z chęcią oddawał rozrywkom. Jak każdy z nas.
Nie oddałabym w pełni klimatu powieści, gdybym nie odniosła się do kobiet w otoczeniu Zygmunta. Muszę o nich napisać, bo Ania już nie pierwszy raz fascynuje mnie swoimi bohaterkami. A te zawsze są nietuzinkowe. Odważne, bezkompromisowe, mądre, walczące o dobro swoich dzieci. Cierpliwie znosząca ból i oddana do końca rodzinie Matka Królów - Elżbieta Rakuszanka, walcząca z fizyczną ułomnością, matka trzynaściorga dzieci, umiłowana żona Kazimierza. Nieco wyzwolona i bezpruderyjna, ale honorowa i godnie znosząca przytyki środowiska Katarzyna z Trenczyna. Oddana mężowi, nad wyraz pokorna i cicha Barbara Zapolya – pierwsza żona Zygmunta. I w końcu ta, którą potomność odsądzała od czci i wiary, a przysłużyła się krajowi i rodzinie jak mało która. Tu mowa oczywiście o Bonie. Jej zaradność, gospodarność i energia nie miała sobie równych wśród polskich królowych.
Jeśli chcecie się zanurzyć w opowieść o znanych ludziach sprzed pięciuset lat, a nie zanudzić, tylko zachwycić, to zapewniam Was, że wybór serii “Serce w koronie” będzie strzałem w dziesiątkę. Tu historia jest tylko tłem dla uniwersalnej opowieści o wartości życia człowieka. “Wielkość człowieka mierzy się trudem jego służby” (s. 202). Stylizowany język, detale strojów, kuchni, obyczajów, czy architektury nie przesłaniają tak sformułowanej prawdy o człowieku, bo ta jest właściwa każdej epoce. Może odnajdziecie tu swój własny portret.
Życzę Wam takiego zatracenia w tej książce, jakiego ja doświadczyłam.
Dziękuję Ci bardzo Aniu za niezapomnianą, cudowną przygodę. Jedenastą. Wiem, że nie ostatnią.
Składam podziękowania także Wydawnictwu Filia za możliwość przeczytania powieści jeszcze przed oficjalną premierą. Ta pojutrze, 3 kwietnia.
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Są takie książki, po przeczytaniu których łzy same płyną po policzkach, a opowiedzianej historii nie da się wyrzucić z głowy i z serca. Zostanie z nami na zawsze, bo jest wyjątkowa. I pewnie nie raz będziemy do niej wracać. Bo kiedy zanurzamy się w niej wkraczamy do świata niekoniecznie doskonałego, a jednak takiego, którego nie chcielibyśmy za nic...
2023-07-03
Bywają historie kryminalne, które zapierają dech w piersiach. Dosłownie. Z powodu swego bezsensu. Czym bowiem są zbrodnie, które dokonują się z powodu własnych ograniczeń, fanatyzmu i nietolerancji, jeśli nie pozbawionymi racjonalizmu mordami? Brak akceptacji dla tych, którzy odstają od utartych wyobrażeń, nie wpisują się w aktualny model, nie reprezentują uznanych, a pielęgnowanych przez polityków i Kościół, ideałów i zachowań doprowadził już na świecie do wielu tragedii. Ale nietolerancja ma się całkiem dobrze, jak wiemy, nadal. W XXI wieku, w którym prawa człowieka, pluralizm światopoglądowy i wielokulturowość uznawane są za filary demokracji!
Sprawa jest tym bardziej bulwersująca, gdy dotyczy dzieci. Nieletnich, którzy nie znajdują zrozumienia we własnej rodzinie, wśród rówieśników, w szkole. Nieważne wtedy staje się, czy zabójstwo było zamierzone, czy nie. Jeśli pozbawia się życia dziecka, które dopiero dojrzewa i jeszcze nie nabyło do końca świadomości swojej “inności”, gdy dokonuje się gwałtu na młodym, dopiero co rozwijającym się życiu, w imię społecznej czy religijnej poprawności musi to budzić i budzi we mnie największą odrazę.
Przejdźmy jednak do fabuły. Kiedy w okolicach Gdańska grasuje pedofil, który gwałci i dusi nastoletnie dziewczynki śmierć dwunastoletniej Julki Kopczyńskiej, mieszkanki Kryszewa, przypisuje się również i jemu. Mało kto zwraca jednak uwagę na fakt, że Julka odbiega od rytuałów zboczeńca i nie stwierdza się w jej przypadku gwałtu. Intuicja miejscowej dziennikarki śledczej - Felicji Stefańskiej - nie zawodzi. W tym morderstwie doszukuje się innego sprawcy. Utwierdza ją w tych podejrzeniach fakt morderstwa na matce Julki już w kilka miesięcy po utracie córki. Stefańska jest przekonana, że musi istnieć związek między obydwoma morderstwami, bo religijnością nie grzeszy i nie wierzy w cudowne zbiegi okoliczności...W trakcie dziennikarskiego śledztwa na jaw wychodzą wszystkie grzechy w rodzinie Kopczyńskich, a w tle pojawiają się stare historie z miejscową masonerią, czarnymi mszami, rytualnymi mordami dzieci praktykowane w Kryszewie przez wiele lat...bardzo wciągające i dodające smaczku całej opowieści.
“Ofiara spełniona” to kryminał ze świetnie rozbudowanym tłem obyczajowym. Taki, który koniecznie trzeba przeczytać! Bo chociaż wiele słyszymy dziś o problemach młodzieży rzadko kiedy w natłoku wiadomości mamy czas spojrzeć na nie głębiej i uzmysłowić sobie do czego prowadzić może odmienność dziecka nie pasująca do idealnie skrojonego przez matkę i pożądanego wizerunku.. W tej fenomenalnie skonstruowanej, fikcyjnej na szczęście, ale jakże prawdopodobnej w obecnych czasach historii, nietolerancja i religijne uprzedzenia doprowadziły do ruiny wszystkich członków rodziny.....Nie jest wcale odosobnionym przypadkiem, że rodzina przypominać może, jak pisze autorka “błyszczącą z wierzchu kolorową bombkę”, ale niestety zupełnie pustą w środku. Luksusowe życie rodzinne, na pozór idealne, zgodne i budzące zazdrość w środowisku, pozbawione bywa, aż nazbyt często, miłości, empatii i zrozumienia, bez których rodzinna sielanka szybko się kończy.
Mamy też mocno zarysowaną pedofilię połączoną z ….religijnym fanatyzmem, gdzie gwałt traktowany był przez zwyrodnialca jako spełnienie tytułowej ofiary. Bardzo mnie ujęły celne uwagi dotyczące problemów różnego zasięgu i wymiaru. Począwszy od małomiasteczkowego plotkarstwa a skończywszy na aktualnych realiach geopolitycznych, dotyczących postrzegania natury ludzkiej w kontekście wojny (to w odniesieniu do aktualnych wydarzeń za naszą wschodnią granicą).
Osobiście, z racji wykonywanego zawodu, dziękuję autorce za świetną wypowiedź włożoną w usta Felicji, a opisującą współczesną marną pozycję nauczyciela - “Zero autorytetu, żadnych praw, głupie wymagania, gówniane pieniądze”. Nic dodać nic ująć. Strzał w dziesiątkę.
To moje pierwsze spotkanie z piórem Anny Klejzerowicz. Jakże fantastyczne!! Jestem zachwycona! Rzadko kiedy zdarzają się w książkach tak realistycznie skrojone dialogi, a treść nie ma zadęcia i frazesów, nie odrzuca nadmiarem dłużyzn i opisów i pomimo brutalności zbrodni nie ocieka krwią, nie zniesmacza wulgaryzmami. W tę historię wgryzłam się od pierwszych stron i zatraciłam całkowicie. Chłonęłam ją dotąd, dopóki nie skończyłam. Jakże umiejętnie autorka podsycała moją ciekawość, jakże zgrabnie połączyła na koniec wszystkie detale.
Felicja to znakomita babka. Nie boi się proboszcza, ani nawet jego kucharki, za nic ma plotki, gardzi ograniczeniami i kieruje własnym nosem. Od samego początku ją polubiłam. Świetna kreacja bohaterki.
Do tego warto podkreślić znakomite wydanie książki z nawiązującą do fabuły klimatyczną okładką i dużą czcionką. A ponieważ to szósty tom serii, to muszę, ale to muszę koniecznie poznać poprzednie. Dziękuję autorce za kawał dobrego kryminału!
Bywają historie kryminalne, które zapierają dech w piersiach. Dosłownie. Z powodu swego bezsensu. Czym bowiem są zbrodnie, które dokonują się z powodu własnych ograniczeń, fanatyzmu i nietolerancji, jeśli nie pozbawionymi racjonalizmu mordami? Brak akceptacji dla tych, którzy odstają od utartych wyobrażeń, nie wpisują się w aktualny model, nie reprezentują uznanych, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-29
Pierwszy tom serii był niezły, ale drugi to absolutna petarda! Rzadko kiedy stosuję takie określenia na wyrażenie oceny w stosunku do lektury, ale tym razem tak - “Krzywda” to petarda. Absolutna perełka. Dawno nie czułam takich emocji przy czytaniu. Takich, które doprowadzały mnie aż do dławienia w klatce piersiowej. Fenomenalnie udała się autorowi ta opowieść.
Teraz autor nie rozwlekał osobistych perypetii aspiranta Przeworskiego, było tego w sam raz. Detale zostawił na warstwę kryminalną. Morderstwo ujawnione zostaje już na trzydziestej stronie książki i od tego momentu rzadko kiedy zwalniało napięcie. To prawdziwa sztuka utrzymać czytelnika w maksymalnej koncentracji przez trzysta stron, dawkować i dawkować powoli fakty, napędzać jego wyobraźnię, zmuszać do dociekań, by szukał sam właściwych powiązań i pociągał właściwe sznurki, a w końcu wyłożyć w pełni całą talię kart na stół i odkryć wszystkie elementy przerażającej układanki, ujawnić wszystkie upiory przeszłości, które zniszczyły życie tak wielu ludziom.
Sądziłam, że skończę do Sylwestra, tymczasem “połknęłam” tę opowieść w kilka godzin. A chociaż czytałam wiele historii kryminalnych motywami osadzonych w czasach drugiej wojny światowej, ta bije inne na głowę.
Znakomita konstrukcja książki, wyraziste rysy psychologiczne bohaterów, kilka warstw czasowych książki i idealnie odtworzony klimat brutalnych lat wojny i tuż powojennych, kiedy na Ziemiach Odzyskanych panował faktycznie, wypisz wymaluj, dziki zachód to atuty tej książki. I ta tytułowa krzywda - pokazana i opisana tak, że emocje duszą i dławią. Majstersztyk!
Autor wysoko postawił poprzeczkę, bardzo mi zaimponował. To jeden z najlepszych kryminałów tego roku, jaki przeczytałam.
Wielkie brawa Panie Marku! Dopisuję Pana do moich ulubionych pisarzy.
Czytajcie!
Pierwszy tom serii był niezły, ale drugi to absolutna petarda! Rzadko kiedy stosuję takie określenia na wyrażenie oceny w stosunku do lektury, ale tym razem tak - “Krzywda” to petarda. Absolutna perełka. Dawno nie czułam takich emocji przy czytaniu. Takich, które doprowadzały mnie aż do dławienia w klatce piersiowej. Fenomenalnie udała się autorowi ta opowieść.
Teraz...
2023-12-03
Z kryminałem Agnieszki Jeż zetknęłam się w ubiegłym roku za sprawą historii osadzonej w Beskidzie Niskim pt. “W cieniu góry”. Było to satysfakcjonujące spotkanie, chociaż finalnie natknęłam się na pewne niedopowiedzenia, a przez to niedosyt.
“Szaniec” to moim zdaniem o wiele wyższa półka. Też pozostawił niedosyt, lecz zupełnie innego rodzaju. Niedosyt sprawiedliwości i niedosyt poczucia sprawności państwa.
“Szczytem niesprawiedliwości jest uchodzenie za sprawiedliwego, kiedy się nim nie jest”. Ten cytat z Platona w ustach prokurator Marii Przyzwan to kwintesencja całej opowieści. Nawet i ona musiała polec. O sierżant Wierze Jezierskiej i komisarzu Januszu Kosoniu nie wspominając. Wyższa instancja zwyciężyła. Prawda nie ujrzała światła dziennego. Szanowany dziekan nie spadł z piedestału.
Udał się, i to bardzo, ten kryminał Agnieszce Jeż. Odważnie poprowadziła temat. Obnażyła to, o czym wszyscy wiedzą, a tylko nieliczni wypowiadają na głos. Dobrze wypadła też konstrukcja - niczym Agatha Christie umieściła kilku potencjalnych morderców w jednym miejscu z ofiarą. Ta miała na sumieniu niejeden grzech i niejednego skrzywdzonego człowieka.
Duży plus za śledztwo archiwalne sięgające wczesnych lat powojennych, za wyrysowanie skomplikowanej historii Warmii i Mazur związanej z przesiedleniami.
Świetna kreacja Wiery Jezierskiej. Kilkadziesiąt stron wystarczyło, bym stwierdziła, że już ją lubię.
W tle pytania o odpowiedzialność za zbrodnie wobec tych najmniejszych – bezbronnych i bezsilnych, takich, z których niejeden odbierał sobie życie. O to, czy wizerunek instytucjonalnego Kościoła jako fundamentu moralności, dobra i prawdy jeszcze jest aktualny. I dlaczego ci, którzy chcą powetowania krzywd muszą prowadzić samotne krucjaty?
Na półce tom trzeci serii: “Kto jest bez grzechu”. Jeszcze dziś się za niego zabieram.
Z kryminałem Agnieszki Jeż zetknęłam się w ubiegłym roku za sprawą historii osadzonej w Beskidzie Niskim pt. “W cieniu góry”. Było to satysfakcjonujące spotkanie, chociaż finalnie natknęłam się na pewne niedopowiedzenia, a przez to niedosyt.
“Szaniec” to moim zdaniem o wiele wyższa półka. Też pozostawił niedosyt, lecz zupełnie innego rodzaju. Niedosyt sprawiedliwości i...
2021-05-08
Dla mnie absolutna bomba! Początek XIII wieku, echa walk krzyżowców w Ziemi Świętej, krucjaty przeciw albigensom, patologie w klasztorach, a do tego tajemniczy Trybunał, mnóstwo zagadek ukrytych w starożytnych i wczesnośredniowiecznych manuskryptach, tajemne zaklęcia i przywoływanie aniołów...Czego chcieć więcej.
Mój umysł miłujący od lat historię, uwielbiający literaturę przygodową i wszelkiej maści tajemnice chłonie taką pozycję jak gąbkę. Akcja płynie wartko, od Wenecji wędrujemy z bohaterami przez Francję do Hiszpanii, aż do Santiago de Compostela, by na koniec z powrotem wrócić do Bazyliki św. Marka. Kupiec Ignacio Alvarez z Toledo, handlarz relikwiami, wątpliwej zresztą autentyczności, uczony i krzyżowiec wplątany zostaje w szaleńczą intrygę. To prawdziwie morderczy spisek, którego pomysłodawca posługuje się kilkoma tożsamościami, a swoje plany ukrywa pod bogobojnym habitem…
Autor, z zawodu archeolog i bibliotekarz, zmusza nas do łamigłówek słownych i liczbowych, wtajemnicza w magię i pradawne rytuały, prowadzi przez klasztorne skryptoria, krypty bazylik i zatłoczone ulice średniowiecznych miast. Obnaża mroczne strony średniowiecznego Kościoła, gdzie walka o władzę i stanowiska duchowne większa jest wielokrotnie od chrześcijańskiej pokory, nie zna miłosierdzia ani litości, za to chętnie posługuje się kłamstwem i zbrodnią. Mocno wciągająca lektura, którą czyta się jednym tchem.
Przede mną kolejne dwa tomy tej pasjonującej trylogii. Polecam wielbicielom historycznych sensacji, trochę prawdziwych, trochę fikcyjnych.
Dla mnie absolutna bomba! Początek XIII wieku, echa walk krzyżowców w Ziemi Świętej, krucjaty przeciw albigensom, patologie w klasztorach, a do tego tajemniczy Trybunał, mnóstwo zagadek ukrytych w starożytnych i wczesnośredniowiecznych manuskryptach, tajemne zaklęcia i przywoływanie aniołów...Czego chcieć więcej.
Mój umysł miłujący od lat historię, uwielbiający literaturę...
2021-05-09
Kordoba 1227 rok. Tu zaczyna się akcja drugiego tomu trylogii o poszukiwaczu relikwii z Toledo. Mija dziewięć lat od wydarzeń opisanych w pierwszym tomie. Ignacio Alvarez otrzymuje polecenie odnalezienia zaginionej w niejasnych okolicznościach królowej-wdowy z Francji Blanki Kastylijskiej. Nie ma wyboru, wszak prośbę swą kieruje do niego sam król Kastylii, Ferdynand III, siostrzeniec Blanki.
Chociaż opowieść jest w pełni fikcyjna, autor wplata w nią autentyczne postaci władców, opatów i kardynałów, opisuje prześladowania langwedockich albigensów. Daje popis znajomości wielu starożytnych i średniowiecznych manuskryptów dotyczących filozofii, ale przede wszystkim alchemii. To alchemia króluje w tym tomie, co zresztą sugeruje sam tytuł powieści.
I próbuje znaleźć odpowiedź na odwieczne pytanie alchemików, czy z ołowiu można uzyskać prawdziwe złoto, tak jak czyni to tajemniczy hrabia Nigredo?
Pełna akcji, nieoczywista intryga, która wiedzie bohaterów przez rozległe krainy Hiszpanii i południowej Francji. Fascynująca, pełna tajemnic, rycerskich pojedynków, dworskich i kościelnych grzeszków. Czerpiąca pełnymi garściami z powszechnie znanych wyobrażeń o epoce średniowiecza, w której zabobon, przesądy i mocno wydumane legendy brały górę nad rozumowym pojmowaniem rzeczywistości, a prawdziwa nauka zepchnięta do ciemnych, wilgotnych skryptoriów i bibliotek, dostępna była jedynie bardzo nielicznym.
Ignacio z Toledo daje się poznać w tym tomie jako człowiek niezwykle wykształcony, mający rozeznanie w językach Wschodu, czytający bez problemu arabskich mistrzów filozofii, a jego dociekliwość, logika myślenia i chęć dotarcia do prawdy stawiają go wysoko ponad innych. To znakomity detektyw swoich czasów.
Polecam pasjonatom historii, sensacji i wszelkich tajemnic.
Kordoba 1227 rok. Tu zaczyna się akcja drugiego tomu trylogii o poszukiwaczu relikwii z Toledo. Mija dziewięć lat od wydarzeń opisanych w pierwszym tomie. Ignacio Alvarez otrzymuje polecenie odnalezienia zaginionej w niejasnych okolicznościach królowej-wdowy z Francji Blanki Kastylijskiej. Nie ma wyboru, wszak prośbę swą kieruje do niego sam król Kastylii, Ferdynand III,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-29
Od początku powieści autor usiłuje mnie przekonać, że chce abym odczuwała coś POMIĘDZY. Opisuje historię ani złą, ani dobrą; ani ładną, ani brzydką; ani wesołą, ani smutną; ani czarną, ani białą. Lokuje ją gdzieś na pograniczu świata ludzkiego i dzikiego, między wioską Zręby a gęstym, podszytym zdradliwymi bagnami lasem, w którym swobodnie czuły się tylko lisy. Jej główni bohaterowie też są jakby pomiędzy: ani we wsi, ani w nieodległym taborze cygańskim nie czują się swojo. Miotają się między nienawiścią a miłością, przeszłością i przyszłością, prawdą i kłamstwem, szczęściem i tragedią. A sama opowieść, która chwyta za serce od pierwszych stron chwilami, też miała w zamiarze być pomiędzy. Bo z jednej strony jest bardzo mocno realistyczna ze swoją brutalnością, okrucieństwem, pijaństwem i rozpasaniem, a z drugiej iście magiczna snuta przez korzenie, wodę, kamienie i mgłę. Jest w niej miejsce na morderstwa, samobójstwa, zdrady ale i na niespotykany, magiczny klimat otaczającej i współodczuwającej wszystko przyrody. Ponadto mamy w niej i powagę, i patos, i groteskę, i dużo humoru. Gdzieś na skali znalazłoby się to tak pomiędzy.
Otóż - według mnie - tytuł jest wielce mylący. Nic w tej książce nie jest pomiędzy. Jest absolutnie PONAD. To prawdziwa perełka naszej rodzimej literatury pięknej ostatnich lat. Unikat. Historia fenomenalna i niepodrabialna. Nieszablonowa i nietuzinkowa. Po pierwszych stronach już wiedziałam, że zostanę w te dzikie błota wciągnięta po samą szyję i nie mogłam przestać czytać. Zatopiłam się w słowach autora, tkwiłam w nieustającym zachwycie, upajając się pięknym, dojrzałym stylem, kreacją bohaterów, znakomitą konstrukcją powieści, genialnie odtworzonym tłem społeczno-obyczajowym i klimatem powieści. Doznałam wielu różnych emocji, bo takie jest przecież ludzkie życie, a momentami bywa w tej historii aż nadto wyraziście i mocno. Przesiąkłam magią, romantyzmem i zwyczajną, ale niezwyczajnie, bo poetycko i magicznie opisaną prozą życia. I nie mam dosyć. Czy to naprawdę koniec?
“Pomiędzy”, podobnie jak “Niepowinność” przeczytana w ubiegłym roku, pozostanie dla mnie niezapomniana. Jest debiutem literackim autora i za to otrzymuje ode mnie owację na stojąco!
Od początku powieści autor usiłuje mnie przekonać, że chce abym odczuwała coś POMIĘDZY. Opisuje historię ani złą, ani dobrą; ani ładną, ani brzydką; ani wesołą, ani smutną; ani czarną, ani białą. Lokuje ją gdzieś na pograniczu świata ludzkiego i dzikiego, między wioską Zręby a gęstym, podszytym zdradliwymi bagnami lasem, w którym swobodnie czuły się tylko lisy. Jej główni...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-23
Jestem fanką twórczości Grażyny Jeromin-Gałuszki od blisko dziesięciu lat. Powaliła mnie na kolana swoim debiutem “Złote nietoperze” i od tej pory wszystko, co wychodzi spod jej pióra, darzę absolutnym, bezwarunkowym uwielbieniem. Każdą kolejną książką, a przeczytałam ich już siedemnaście, utwierdza mnie w przekonaniu, że jest mistrzynią współczesnej kobiecej literatury obyczajowej na naszym krajowym rynku.
Jej literatura to magiczne, klimatyczne książki osadzone z dala od wielkich miast, w urokliwych wioskach bieszczadzkich albo w centralnej Polsce. Ten wiejski, albo małomiasteczkowy klimat czasem nie jest nawet doprecyzowany geograficznie, ale dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia. Najważniejsze, że jest niepowtarzalny, nie do podrobienia. Fabuła zawsze toczy się w zadbanym domu, w otoczeniu bujnych ogrodów, łąk, lasów czy rzek. Nasiąkam ich zapachami, rozsmakowuję się owocami, wdycham aromat otulających dom kwiatów i zatracam się w całości losami bohaterek.
Bo Pani Grażyna w centrum stawia zawsze silne, odważne kobiety, które niekoniecznie zawsze podejmują mądre, przemyślane decyzje (wszak od wieków wiemy, że porywy serca nie zawsze idą w parze z rozsądkiem), ale za to zawsze dostrzegają zło i umieją mu się przeciwstawić. Zawsze urzeka mnie u autorki fantastyczne rozumienie kobiecej psychiki. Tej istoty wytrwałej, odpornej na ciosy, zaradnej życiowo i szukającej, jak każdy, miłości.
I jak w poprzednich książkach tak i w tej jesteśmy gdzieś w centrum kraju, w urokliwej miejscowości N. i mamy galerię czterech kobiet. Przyjaciółek, których więź zapoczątkowana w liceum trwa niezmiennie od dwudziestu lat, a podtrzymywana jest regularnie na zjazdach odbywających się w końcówce sierpnia, co pięć lat. Każda ma inny temperament, wyznaje inny system wartości, inny stosunek do mężczyzn czy rodziny i każda mozolnie buduje swój świat. Wszystkie co pięć lat deklarują całkowite spełnienie jako żony, matki, kochanki, ale czy to, co udało im się stworzyć to nie są jedynie domki z kart? Czy wszystko, na pozór gruntownie poukładane, nie skrywa dramatycznych przeżyć, wyrzutów sumienia, poczucia klęski i rozgoryczenia? Pora na weryfikację swoich życiowych i zawodowych osiągnięć pojawi się niespodziewanie, bo oto w trakcie spotkania dochodzi do próby morderstwa na jednej z nich. Czy celem była poszkodowana Julia, czy może któraś z trzech innych? Dociekania o motywy tego kroku zmuszają do domysłów, ale również do sięgnięcia w przeszłość...
Uwielbiam prozę tej pisarki za jej prosty, niewydziwiany język, w którym oddaje sens ludzkiego życia, podkreślając wartość przyjaźni i miłości w życiu każdej kobiety.
Wspaniała książka, którą pochłonęłam w parę godzin i nie mogłam wyjść z zachwytu. Wątek kryminalny dodaje jej smaczku i jest przyczynkiem do retrospekcji, a tam niestety czai się niewyobrażalne zło i niezadawniony ból zadany kobiecie.
Czytajcie koniecznie!
Jestem fanką twórczości Grażyny Jeromin-Gałuszki od blisko dziesięciu lat. Powaliła mnie na kolana swoim debiutem “Złote nietoperze” i od tej pory wszystko, co wychodzi spod jej pióra, darzę absolutnym, bezwarunkowym uwielbieniem. Każdą kolejną książką, a przeczytałam ich już siedemnaście, utwierdza mnie w przekonaniu, że jest mistrzynią współczesnej kobiecej literatury...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-17
Każdą opowieść kryminalną Pani Rogali czytam z wielkim zainteresowaniem i w każdej dostrzegam ważne przesłania dotyczące problemów społecznych. Tę jednak pochłonęłam szybko, niemal gorączkowo, na dwóch zaledwie posiedzeniach. Skoro fabuła umieszczona jest w szkole, nie mogło być inaczej. Uczę od prawie trzech dekad, dlatego zbrodnia dokonana na uczennicy przykuła moją uwagę od pierwszych stron.
Bohaterka tej serii – Weronika Nowacka – jest pedagogiem szkolnym, ale nawet ona nie jest w stanie wychwycić na bieżąco problemów w szóstej c. Dzieciaki nie od dziś żyją zamknięte w wirtualnym świecie, przyspawane do laptopów w domu, smartfonów w szkole, a tam liczy się jedynie wygląd i dobrze zrobiony “dzióbek”, bo przecież tylko to generuje dziesiątki, setki albo jeszcze więcej lajków i serduszek. Liczy się ilość obserwatorów, komentarzy, bo popularność w sieci przekłada się na popularność w szkole. Nastolatki budują więc pieczołowicie swoje drugie “ja” oparte na mocnym dorosłym makijażu, wyzywających pozach, odsłoniętych na wpół ciałach. W wielu przypadkach pod takim wizerunkiem kryją się dzieci pozbawione wsparcia w rodzinnym domu, czułości, zainteresowania ze strony rodziców. W sieci dostają tę upragnioną chwilę uwagi, podziwu, a poza tym, co istotne, nie odstają od reszty. Bo grupa nie lubi przecież tych, którzy się izolują. Sieć można jednak wykorzystać nie tylko do własnego “lansu”, ale także przeciw innym robiąc sobie z nich przysłowiową “bekę”. I kiedy trafi się w klasie taka odważna, przebojowa, pewna siebie, arogancka i zepsuta dziewczyna jak Julka w tej książce może doprowadzić swoich kolegów do ostateczności. A stąd prosta droga do konfliktów, pyskówek, pobić, awantur na forum szkoły, a może i w skrajnych przypadkach po długotrwałym dręczeniu ...do morderstwa. Wiele ofiar, z natury introwertycznych, mierzy się samotnie z odrzuceniem, prawdziwą traumą, nierzadko dokonuje udanych prób samobójczych.
Zwykło się mawiać, że szkoła ma wychowywać, a wielu rodziców na jej barki zrzuca całą odpowiedzialność za wszelkie nieprawidłowości w funkcjonowaniu swoich pociech. Czy jednak sami rodzice nie przykładają do tego ręki? Czy poświęcają dziecku należytą ilość czasu? Czy rozmawiają o jego problemach? Czy kontrolują sposób wykorzystywania wolnego czasu przez swoje dzieci? Czy też wyposażają je w smartfony i laptopy i cieszą się spokojem w domu, gdy dziecko zamknięte w pokoju im nie przeszkadza? W powieści Pani Rogala kreśli dwa znakomite i mocno reprezentatywne postacie matek. Takie, które osobiście poświęcają portalom społecznościowym więcej czasu niż córkom. Nowy post, nowy komentarz, nowe zdjęcie są ważniejsze niż rzeczowa rozmowa z dzieckiem, albo udzielenie mu pomocy w wykonaniu zadania. Za te zaniedbania obie matki poniosą największą z możliwych stratę.
“Nic o tobie nie wiem” to cenna pozycja, którą powinni czytać rodzice, nauczyciele i dorastająca nastoletnia młodzież. Jako długoletni belfer oceniam tę książkę bardzo wysoko. Znakomicie skrojona, wiarygodna historia, z doskonale zarysowanym tłem obyczajowym i głęboką warstwą psychologiczną głównych bohaterów dramatu w szóstej c i ich rodziców. Tragiczna w skutkach, poruszająca, pouczająca i ku przestrodze. Przerażający świat głębokiego uzależnienia od social mediów udał się Pani Rogali nadzwyczaj dobrze. Wielkie brawa!
Każdą opowieść kryminalną Pani Rogali czytam z wielkim zainteresowaniem i w każdej dostrzegam ważne przesłania dotyczące problemów społecznych. Tę jednak pochłonęłam szybko, niemal gorączkowo, na dwóch zaledwie posiedzeniach. Skoro fabuła umieszczona jest w szkole, nie mogło być inaczej. Uczę od prawie trzech dekad, dlatego zbrodnia dokonana na uczennicy przykuła moją uwagę...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-10
Zatraciłam się w tej książce kompletnie. Czytałabym bez końca i z żalem zamknęłam ostatnią stronę. To było ekscytujące doświadczenie obcowania z literaturą, jaką niewielu dziś twórców uprawia. Rzadko współcześnie można trafić na tak kunsztowny i wykwintny język, taką poetyckość, subtelność i głębię. Brawa należą się polskiemu tłumaczowi, że umiał wychwycić wszystkie niuanse i tak świetnie operuje językiem. Dla mnie to książka ze wszech miar wybitna. Absolutne wyżyny literatury, górna półka, prima sort. Czuje się ją wszystkimi zmysłami, nieśpiesznie się delektując, wchłaniając ten dla jednych tajemniczy i uwznioślony, a dla innych brutalny i ociekający krwią klimat pełnego średniowiecza.
Bo z pewnością nie wszyscy się nią zachwycą. Po pierwsze z racji podjętej tematyki, pod drugie okresu, w którym osadzona jest fabuła, a wreszcie z powodu języka, który mnie zachwyca, a dla innych może być trudny, wymagający skupienia i może nawet zmuszający do odłożenia lektury, skoro nie ma w niej żadnych dialogów. Ufam jednak, że takich będzie niewielu, bo, mimo, że to tekst ciągły, a opowieść toczy się w głębokim średniowieczu to podjęta tematyka jest absolutnie ponadczasowa i w swej wymowie bardzo prosto da się ją przełożyć na współczesność.
Zatem przejdźmy do meritum. Jest rok 1158. Siedemnastoletnia Marie de France, (postać całkowicie autentyczna, ma swój biogram choćby na Wikipedii) uznana z racji swej aparycji za niepasującą do dworskiego życia i nienadającą się do małżeństwa, zostaje wygnana z królewskiego dworu przez Eleonorę Akwitańską i zesłana do Anglii, gdzie ma zostać nową przeoryszą zubożałego opactwa, w którym zakonnice umierają z głodu, dziesiątkowane chorobami. Marie jest gigantką, o wielkich dłoniach i stopach, chudą jak tyczka, o rysach twarzy twardych i męskich, a głosie głębokim. Nieważne, że ma w sobie królewską krew, zna płynnie cztery języki, świetnie czyta i pisze po łacinie, jest wdrożona do czynności typowych dla mężczyzn. Zna się na prowadzeniu majątku ziemskiego, świetnie jeździ konno, a odwagą, inteligencją i zaradnością przewyższa mężczyzn swej epoki. Cóż, skoro jest TYLKO kobietą. Jeśli w XII wieku nie da rady wydać ją za mąż, bo kandydatów brak, jeśli nie spłodzi gromadki dzieci, naturalną koleją rzeczy musi skończyć jak mniszka. W tamtych czasach los kobiety determinowało nie tylko jej urodzenie, ale i uroda. Inteligencji i walorów wewnętrznych nikt nie oczekiwał.
I w tym porzuconym przez Boga, choć przecież bogobojnym i wielce pobożnym opactwie, gdzie szerzyła się zaraza i głód, gdzie tkwi zaledwie kilkanaście sióstr w absolutnej apatii i przerażeniu Marie de France przez kilka dekad dokonuje prawdziwej rewolucji. U schyłku jej życia, po 1210 roku, opactwo liczy blisko dwieście sióstr i tyleż samo służących i nowicjuszek. Tętni życiem, jest samowystarczalne i bogate. Marie jest genialnym strategiem i administratorem, skrupulatnym i mądrym, sprytnym i przewidującym, a dla mniszek dobrą, rozsądną matką. Walczy o klasztor niczym lwica, tak w szrankach z nieprzychylną jej hierarchią duchowną, jak i angielską koroną. Buduje i rozbudowuje, tworzy skryptorium, daje się poznać jako świetna poetka, chociaż swoją twórczość strzeże przed innymi. Jej religijność odstaje od ówczesnych kanonów, niektóre siostry doszukują się w niej heretyczki, ale nikt nie odmówi jej, że cechuje ją wielka empatia, szacunek i miłość wobec podległych jej sióstr.
W tej książce profanum miesza się z sacrum. Mamy religijną ekstazę, mistycyzm, kult relikwii, szał krucjat, ale też wojnę i przemoc, pęd do władzy i pieniędzy, średniowieczny brud, trąd, zabobon i ciemnotę lecz zmysłowość, której jest tu sporo, włącznie ze scenami seksu, wykracza daleko poza powszechnie znane ramy średniowiecza.
Wielkie brawa należą się autorce za odważny wybór tematyki, który był chyba jednak celowy. Średniowiecze to przecież okres w dziejach o najmocniejszym patriarchacie. A Lauren Groff posługując się postacią Marie pokazuje najmocniejszą z mocnych ówczesną feministkę. I udowadnia, że kobiety w każdym czasie mogą być czynami wielkie i niezapomniane, przewyższając o niebo mężczyzn i dokonując rzeczy niemal niemożliwych.
Moja ocena 10/10
Chapeau bas Pani Lauren!!!
Zatraciłam się w tej książce kompletnie. Czytałabym bez końca i z żalem zamknęłam ostatnią stronę. To było ekscytujące doświadczenie obcowania z literaturą, jaką niewielu dziś twórców uprawia. Rzadko współcześnie można trafić na tak kunsztowny i wykwintny język, taką poetyckość, subtelność i głębię. Brawa należą się polskiemu tłumaczowi, że umiał wychwycić wszystkie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-03
Jestem zachwycona! “Doktor Zosia” to trzeci tom serii “Uczniowie Hipokratesa”. Przyznam, że kiedy zetknęłam się prawie trzy lata temu z tomem pierwszym “Doktor Bogumił” od razu wiedziałam, że autorka to wyjątkowa na naszym rynku czytelniczym pisarka. Wszystkie te trzy genialne powieści spaja ze sobą kilka wspólnych elementów: gruntowna znajomość historii medycyny z zakresu anestezjologii, położnictwa, epidemiologii czy neurologii, która się objawia na każdej stronie całej serii, wielka erudycja i wyrobione pióro, kunszt w konstruowaniu fabuły, wnikliwe studia nad realiami społeczno - obyczajowymi, wiarygodny obraz dawnych czasów i niezwykle bogata wyobraźnia, która pozwala zgrabnie połączyć fikcję literacką z historyczną rzeczywistością.
W tym tomie, podobnie jak w poprzednich autorka skupia uwagę na kolejnej nietuzinkowej postaci świata medycyny, tym razem międzywojennej, bo fabuła zamyka się w okresie 1924-1944. Doktor Zosia Nibużanka, po mężu Gorazdowska, budzi respekt odwagą, trzymaniem się swoich poglądów, brakiem uległości wobec konwenansów i ograniczeń tworzonych przez rodzinę i społeczeństwo. Kiedy skończyła studia medyczne w wielu szpitalach nie pozbyto się nadal przekonania, że kobieta – lekarz to coś sprzecznego z naturą. Zatem w początkach kariery doznawała jeszcze wielu upokorzeń, ale nie zrezygnowała ze swoich ambicji poczytując sobie za cel życia leczyć i ratować ludzi, a potem zdobywając kilka specjalizacji i służąc nauce. Nawet w najczarniejszych godzinach powstania warszawskiego ratowała innych bez wytchnienia operując i opatrując powstańców, z dala od swoich dzieci i męża. Nie wybrała spokoju w majątku w Komorowie, gdzie ukryła córkę i syna, ale przez cały okres wojny trwała na lekarskim posterunku angażując się w pracę konspiracyjną i pomoc dla getta.
Cieszę się, że Pani Ałbena stworzyła kolejną, po “Doktor Annie” książkę o odważnych kobietach, wyłamujących się ze stereotypu matki i żony, której rola ogranicza się do rodzenia dzieci i prowadzenia domu oraz pielęgnowania "cnót niewieścich". Bo obok Zosi mamy tu całą galerię lekarek Szpitala Ujazdowskiego w Warszawie i nie tylko. Wykonują profesje chirurgów, ginekologów, pediatrów, a nawet radiologów, w niczym nie ustępując mężczyznom. Piszą rozprawy naukowe, uczą studentów, wyjeżdżają na zagraniczne staże i sympozja naukowe. To znakomita praca o mądrych, w wielu specjalnościach lepiej od mężczyzn wyedukowanych lekarkach, zdeterminowanych do wykonywania pracy zawodowej wbrew kpinom patriarchalnego środowiska medycznego.
Ałbena Grabowska - lekarz z zawodu, doktor neurologii – w całej trzytomowej serii pokazała dogłębnie stan medycyny w drugiej połowie XIX wieku i I połowie XX wieku szczególnie kładąc nacisk na choroby tamtych czasów, zbierające największe żniwo: gruźlicę, zapalenie płuc, gorączkę połogową, czy grypę hiszpankę oraz na problemy takie jak brak higieny czy antybiotyków. Po każdym rozdziale, podobnie jak w poprzednich tomach, autorka w fabułę wplotła opowiadania, które pokazują historie odkryć dokonanych przez najwybitniejsze umysły z dziedziny medycyny, tym razem np. Kazimierza Funka, Alois Alzheimera czy Alexandra Fleminga. Bez nadmiaru dat i terminologii, w przystępny sposób, pokazują rewolucyjne wynalazki i często żmudną drogę uczonych, która do nich doprowadziła.
Polecam tę serię wszystkim zafascynowanym rozwojem medycyny, historią i obyczajowością XIX i I połowy XX wieku, a przede wszystkim kobietom. By pokazać, jak walczyć o swoje prawa, udowadniać swe racje i kompetencje, jak przełamywać niechęć i uprzedzenia, walczyć ze stereotypami i przesądami. To w obecnym XXI wieku, mimo upływu lat, nadal wydaje się być aktualne.
Jestem zachwycona! “Doktor Zosia” to trzeci tom serii “Uczniowie Hipokratesa”. Przyznam, że kiedy zetknęłam się prawie trzy lata temu z tomem pierwszym “Doktor Bogumił” od razu wiedziałam, że autorka to wyjątkowa na naszym rynku czytelniczym pisarka. Wszystkie te trzy genialne powieści spaja ze sobą kilka wspólnych elementów: gruntowna znajomość historii medycyny z zakresu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-19
Wydobyć z mroków historii postacie sprzed ponad pięciuset lat, stworzyć z nich bohaterów z krwi i kości, z wszystkimi ich uczuciami, rozterkami, marzeniami i porażkami, wgryźć się w ich codzienne życie, odmalować wszystko niczym najpiękniejszą baśń, znaną z lat dziecinnych, chociaż baśnią być to nie może, bo wszyscy bohaterowie żyli naprawdę. Który pisarz tak potrafi? Nieliczni. Z wdziękiem i prawdziwą maestrią pióra umie tak pisać Pani Ania Szepielak. Od pierwszych stron czytałam tę najnowszą powieść zachłannie, z podziwem i pokłonem dla tytanicznej pracy, którą autorka wykonała.
Nie jest prosto - piszę to jako absolwentka studiów historycznych - utkać barwną, obfitą w detale opowieść o losach Zygmunta Jagiellończyka, zwanego też często Starym (1467- 1548), naszego przedostatniego dziedzicznego króla. Wszak zostały po nim raczej suche źródła nasycone faktografią, a przecież daty i fakty nie oddadzą prawdziwego człowieka - syna, brata, księcia, kochanka. Historycy odtwarzający przeszłość lubują się w źródłach, ale nie znajdą tam wzmianek o emocjach targających postaciami władców. Zresztą odtworzenie osoby władcy jako zwykłego człowieka do ich zadań rzadko należy. Skupiają się na jego decyzjach w kontekście uwarunkowań politycznych i militarnych. Żeby zatem snuć literacką, a nie naukową opowieść o monarsze -człowieku żyjącym w odległej rzeczywistości trzeba mieć spore pokłady wyobraźni, umieć oczarować słowem, w całkiem prawdziwe wydarzenia wpleść nieco fikcji i w końcu sprawić, by tak odległa postać stała się czytelnikowi bliska. Dlatego nie znajduję skali dla talentu Pani Ani, bo z wszystkich tych zadań wywiązała się perfekcyjnie.
Pierwszy tom dylogii rozpoczyna rok 1467 i trudne narodziny Zygmunta w Kozienicach. Potem towarzyszymy mu w dorastaniu, nabywaniu wiedzy pod okiem Długosza, przy pasowaniu na rycerza w Toruniu, w orszaku pogrzebowym po śmierci brata Kazimierza, a później ojca, w udrękach bycia “zapasowym księciem” bez księstwa, w czasach panowania jego starszych braci: Jana Olbrachta w Koronie i Aleksandra na Litwie. W końcu poznajemy pierwszą miłość do toruńskiej mieszczki Katarzyny z Trenczyna. Pani Ania snuje opowieść, która przypadnie do gustu nawet najbardziej zatwardziałym wrogom historii. Bo historia jest w tej opowieści tylko tłem do pokazania uniwersalnych ludzkich uczuć: małżeńskiej miłości na przykładzie Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki - rodziców Zygmunta, bezpieczeństwa dawanego przez rodzinny dom, miłości rodzicielskiej i braterskiej, szacunku i oddania, a także wieloletniej przyjaźni. Autorka nie będzie jednak katować Was faktografią, nazwiskami i skomplikowanymi problemami politycznymi, za to pokaże inny wymiar przeszłości - ten, w którym książęta od wczesnego dzieciństwa wdrażani surowo do obowiązków wobec Boga, ojczyzny, korony i rodziny doświadczali emocji zwykłych i przyziemnych, niczym nie różniących się od doświadczeń ich poddanych.
I podobnie, jak we wcześniejszych powieściach autorki, znowu nie zabrakło wspaniałych kobiet. Odważnych, bezkompromisowych, mądrych, poświęcających się bez wytchnienia dzieciom i wnukom, pielęgnujących tradycje i obyczaje. Elżbieta - Matka Królów. Ta, która urodziła Kazimierzowi trzynaścioro dzieci, niezłomna duchem, świetnie wykształcona, rozsądna i ponad ówczesną miarę mądra, a jednocześnie bogobojna i pokorna. Oparcie dla męża, podpora dla dzieci, prawdziwa opoka. Katarzyna z Trenczyna – morganatyczna żona Zygmunta, matka jego pierworodnego, chociaż odsuniętego od dziedziczenia, syna. Dziewczyna ponadprzeciętnie, jak na tamte czasy, samodzielna, wytrwale dążąca do celu, realizująca konsekwentnie swe zamiary, dyskretna, oddana i bezgranicznie w Zygmuncie zakochana, mimo wszystkich ograniczeń pochodzenia.
Pani Ania nie zawodzi. Piękny, stylizowany na dawny język, autentyczny do bólu, znakomite przygotowanie źródłowe i merytoryczne, dokładnie odtworzone detale architektury, strojów, kuchni, obyczajów, precyzyjnie skonstruowana opowieść, przecudne opisy polskiej przyrody i ogromna dawka wiary w człowieka, w dobro, w rodzinę urzekną każdego. Zatracicie się w tej opowieści. Lekcja historii nie do zapomnienia.
Wydobyć z mroków historii postacie sprzed ponad pięciuset lat, stworzyć z nich bohaterów z krwi i kości, z wszystkimi ich uczuciami, rozterkami, marzeniami i porażkami, wgryźć się w ich codzienne życie, odmalować wszystko niczym najpiękniejszą baśń, znaną z lat dziecinnych, chociaż baśnią być to nie może, bo wszyscy bohaterowie żyli naprawdę. Który pisarz tak potrafi?...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-22
W australijskim buszu młoda turystka gubi się na terenie ośrodka wypoczynkowego, a ulewa i burza nie pomaga w odnalezieniu drogi. Kiedy wreszcie dociera do jednego z domków do wynajęcia zastaje tam scenę, która mrozi krew w żyłach: nad rannym mężczyzną w kałuży krwi klęczy z nożem w ręku oniemiała kobieta. Czy ta sytuacja w pełni obrazuje tragedię, jaka się tam wydarzyła? Czy to jedynie moment uchwycony przez przybyłą i nic nie jest tym, na co wygląda?
Piętnaście kilometrów dalej jedenastoletni chłopiec dociera do innego domku. Tata kazał mu biec i sprowadzić pomoc. A mama od zawsze uczyła jak znaleźć schronienie. Chłopiec to rozumie i kierując się tymi wskazówkami trafia do 85-letniej Rose, właścicielki domu. Ta rozpoznaje w nim dziecko ze spektrum autyzmu, bo sama w dzieciństwie zajmowała się swoim autystycznym bratem i wie, jak powinna się komunikować z chłopcem...
Jak doszło do zbrodni, kto był sprawcą, kto ofiarą, a kto świadkiem? I jaki w tym wszystkim ma udział staruszka? Czy okaże się tylko tą, która uratowała dziecko od śmierci, czy także kimś innym?
Ożesz, autorka nie pozwoliła dać mi chwili na wytchnienie. Czytałam tę książkę z taką zachłannością i determinacją, jak rzadko ostatnio, dotąd, dopóki nie odkryłam wszystkich tajemnic, i tych obecnych i tych z przeszłości, a wierzcie mi, jest ich w tej powieści niemało. I kiedy wszystkie puzzle wskoczyły na swoje miejsce, nie mogłam wyjść z podziwu, jak genialnie skonstruowana jest ta powieść i jak nieustająco potrafi trzymać czytelnika w napięciu i podtrzymywać jego ciekawość. A niełatwą autorka wybrała drogę, ponieważ fabuła opisywana jest z perspektywy kilku bohaterów, w tym autystycznego jedenastolatka o imieniu Theo. Mamy tu do czynienia z absolutnie prawdziwym majstersztykiem, jeśli chodzi o oddanie uczuć i myśli dziecka z autyzmem. Wielkie brawa dla autorki za drobiazgowy research na temat autyzmu!
“Gdzie jesteś synku?” to nie jest czytadło, jakich wiele, do szybkiego zapomnienia. To nie tylko pasjonujący i gęsty thriller psychologiczny, dobry kryminał i świetna książka obyczajowa w jednym, ale i mądra opowieść o niewłaściwym funkcjonowaniu rodziny, w której dla matki liczą się tylko potrzeby dziecka z dysfunkcjami, która oddaje mu się bezgranicznie, a starsza córka i mąż schodzą na drugi plan i czują się odrzuceni. Te niezdrowe reguły wykorzeni dopiero seria tragicznych, ale pomyślnie zakończonych wypadków i liczę na to, że wszystkich czeka szczęśliwa przyszłość. To także historia Rose - wspaniałej kobiety o dobrym sercu, której zrujnowano życie i która przez ponad sześćdziesiąt lat ukrywała bolesną prawdę o sobie samej i swoim dziecku. Prawdę, której Wam nie wyjawię, bo z całego serca zachęcam do przeczytania powieści.
Znakomity klimat, doskonała konstrukcja fabuły, bardzo wyraziści bohaterowie, głębia psychologiczna i wymowa tej powieści czynią ją jedną z najlepszych, jakie czytałam przez ostatni rok. Dla mnie 10/10.
Czytajcie!
W australijskim buszu młoda turystka gubi się na terenie ośrodka wypoczynkowego, a ulewa i burza nie pomaga w odnalezieniu drogi. Kiedy wreszcie dociera do jednego z domków do wynajęcia zastaje tam scenę, która mrozi krew w żyłach: nad rannym mężczyzną w kałuży krwi klęczy z nożem w ręku oniemiała kobieta. Czy ta sytuacja w pełni obrazuje tragedię, jaka się tam wydarzyła?...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-17
Książki Pani Jeromin - Gałuszki czytam od 2014 roku. “Skradzione lato” to moja szesnasta pozycja z jej dorobku. Od samego początku dostrzegłam w nich ten niepowtarzalny klimat, którym mnie niezmiennie urzeka bez względu na to, czy pisze o Bieszczadach, czy o mazowieckiej wsi. Sielskość i anielskość polskiej prowincji, zapachy lata i ogrodu, smaki owoców w sadzie tak obecne w jej twórczości są nie do podrobienia. Spleciony żywot ludzi i natury, niezmienność pór roku i przemijalność tego, co ludzkie wybrzmiewa niemal w każdej jej powieści. Do tego genialne kreacje bohaterów, a zwłaszcza mądrych, silnych, niezależnych kobiet, skomplikowane losy ludzkie, cierpienia, miłości i morderstwa, często z zaskakującymi zwrotami akcji i zakończeniami to atuty jej książek.
Pani Grażyna była pierwszą ulubioną przeze mnie autorką książek dla kobiet. Jej "Złote nietoperze", które zachwyciły mnie jako pierwsze dziewięć lat temu, cykle o pensjonacie Magnolia, "Kobiety z Czerwonych Bagien" czy “Dwieście wiosen” urzekły mnie także fantastycznym rozumieniem kobiecej psychiki. Tej istoty wytrwałej, odpornej na ciosy, zaradnej życiowo i szukającej, jak każdy, miłości. Pani Grażyna ma niebywały dar tworzenia uroczych, gospodarnych, samowystarczalnych, pełnych dobrych, wspierających się kobiet, społeczności. I czy to folwark gdzieś w ziemi radomskiej, czy lokatorki starego pensjonaciku Magnolia w Bieszczadach, czy kobiety z Czerwonych Bagien, czy byłe żony jednego męża w małym miasteczku, wszystkie tak samo doświadczone przez los wspólnymi siłami wiele osiągają i korzystają z życia pełnymi garściami. Łamią konwenanse i stereotypy, mają w sobie ogrom mocy do samodzielnego zmagania się z życiem, nie oglądają się na opinię innych. Kocham bohaterki literackie Pani Grażyny, wszystkie bez wyjątku, tak jak niezmiennie pozostaję admiratorką jej twórczości.
W tej powieści mocnych, mądrych, gospodarnych i zaradnych kobiet, a nawet kobietek nie brakuje. To nie tylko babka Klotylda, z pozoru surowa i nieprzystępna, czy sąsiadka Kalinowska, ale i ta kilkuletnia Rajka, bohaterka nad bohaterkami, przewyższająca o niebo doświadczeniem i mądrością swoich rówieśników.
Historia dwóch sióstr z mazowieckiej wsi prowadzona wolno i bez pośpiechu od 1969 roku rozbudza ciekawość od samego początku. Wszak dowiadujemy się, że czterdzieści ponad lat wstecz obie siostry przepadły bez wieści. Czy jednak na pewno? Na odpowiedź przyjdzie Wam poczekać do samego niemal końca, a jak w niemal wszystkich książkach Pani Jeromin rozwiązanie zagadki będzie mocno zaskakujące. I chociaż smutna i bolesna to opowieść i niejednej z Was wyciśnie łzy, to i optymizmu w niej nie brakuje.
Uprzedzam Was tylko, by nie odkładać książki po pierwszych kartkach. Niejednemu czytelnikowi może wydać się, że fabuła przypomina bajkowy scenariusz dla dzieci. Nic bardziej mylnego. Im głębiej wejdziecie w lekturę, tym bardziej się przekonacie, że to jak najbardziej dorosła, mądra powieść.
Jedyne, co mi nie zagrało, to brak rozliczenia krzywd sprzed lat, ale cóż, takie bywa życie. Potworów w ludzkiej skórze na tym świecie nie brakowało i nie brakuje.
Czapki z głów Pani Grażyno! Chylę czoła, bo to jedna z najmocniejszych Pani powieści.
Książki Pani Jeromin - Gałuszki czytam od 2014 roku. “Skradzione lato” to moja szesnasta pozycja z jej dorobku. Od samego początku dostrzegłam w nich ten niepowtarzalny klimat, którym mnie niezmiennie urzeka bez względu na to, czy pisze o Bieszczadach, czy o mazowieckiej wsi. Sielskość i anielskość polskiej prowincji, zapachy lata i ogrodu, smaki owoców w sadzie tak obecne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-11-26
Ewa Przydryga sprawiła, że moja leniwa sobota nastawiona na spokój i wyciszenie, stała się niewyobrażalnie emocjonująca, a przeżycia przywyższyły wszystko, czego oczekiwałam i mogłam się spodziewać w ten weekend. Dzięki niej na pewno utkwi on w mojej pamięci na długo, a nazwisko autorki, tylko po tym jednym dotychczas przeczytanym tytule, z wielką satysfakcją zapisuję na listę ulubionych autorów i jednocześnie wyrażam żal, że siegnęłam po nie z dużym opóźnieniem.
Historia przybranych sióstr Laury i Niny rozgrywajaca się w trzewiach ciemnego lasu to nie tylko genialny thriller z gatunku domestic noir. To także zapis losów rodziny zdeterminowany przez jeden tragiczny, niezamierzony wypadek; kilka sekund, które zadecydowały o póżniejszych fatalnych wydarzeniach rzutujących na kolejne pokolenie. Jest to także obraz ludzi zdecydowanych na największe podłości w imię ratowania życia dziecka. Ludzi, którzy na zewnątrz prezentowali się zgoła inaczej. Autorka zdziera z bohaterów wszystkie maski, odsłania ich najbardziej intymne sekrety, wdziera się w otchłanie ich umysłów, odsłaniając coraz to bardziej przerażające fakty.
Powiedzieć, że jest w tej powieści mrocznie, klimatycznie, duszno i tajemniczo to jakby nic nie powiedzieć. Kiedy zaczniesz czytać, nie znajdziesz miejsca na złapanie oddechu, bo każda kolejna tajemnica, każdy kolejny brud zelektryzuje cię maksymalnie i zmobilizuje do jeszcze szybszego przewracania kartek, a kiedy pomyślisz, że fabuła dosięgła już apogeum i przerażenia nie da się zwiększyć, wpadniesz w panikę, bo dalej jest jeszcze gorzej... Więc nie możesz ot tak przerwać czytania.. Brniesz i grzęźniesz w ludzkie potworności, byle tylko poznać prawdę....One cię pochłoną bez reszty, aż do ostatniej strony. Dopiero ostatnie rozdziały zaczną łączyć się w całość, dając pełny obraz wyrafinowanej intrygi rodem z najlepszego horroru, z pogranicza rzeczywistosci i szaleństwa, a twoje uznanie dla talentu autorki nie będzie miało granic...
Wystarczy Ci zatem kilka godzin i lektura będzie zakończona. A emocje? Uff, te będą Ci towarzyszyć jeszcze długo... Może nawet nigdy o nich nie zapomnisz. W głowie pozostanie Ci tylko nieśmiertelne pytanie? Jak to się mogło zdarzyć? Niemożliwe... a jednak.
Gotowa/y ?
Polecam. To jedna z najlepszych książek tego gatunku, jakie czytałam.
Ewa Przydryga sprawiła, że moja leniwa sobota nastawiona na spokój i wyciszenie, stała się niewyobrażalnie emocjonująca, a przeżycia przywyższyły wszystko, czego oczekiwałam i mogłam się spodziewać w ten weekend. Dzięki niej na pewno utkwi on w mojej pamięci na długo, a nazwisko autorki, tylko po tym jednym dotychczas przeczytanym tytule, z wielką satysfakcją zapisuję na...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-23
Opowieść o czasach dawno minionych, kiedy wielu obywateli PRL żyło w trochę innych blokowiskach. Nie miejskich, lecz wiejskich, których mieszkańcy pracowali jako robotnicy rolni w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Młodemu pokoleniu urodzonemu po 89 roku może trudno będzie sobie to uzmysłowić, chyba, że słyszał o tym od rodziców i dziadków, bo na lekcjach historii temat traktowany jest daleko bardziej niż marginalnie. To opowieść o latach realnego socjalizmu, z naciskiem na ostatnią dekadę tego okresu, ale tak naprawdę w swej wymowie i warstwie symbolicznej ponadczasowa. Przesiąknięta magią, romantyzmem, nostalgią, czasem liryzmem. Urzekająca. Nieszablonowa i nietuzinkowa. Ogromnie ważna i potrzebna. Literatura piękna przez duże P.
Furt, mała wieś koło Ełku, pogranicze Mazur i Podlasia. PGR i trzy bloki, choć miało być sześć. To tam mieszkają oni – pegeerusy. A wśród nich troje bohaterów na których autor skupia największą uwagę. Marzena – zachłanna książkoholiczka, prymuska, która jako jedyna dostała się do najlepszego liceum w Ełku. Córka ojca wiecznie pracującego w Niemczech i matki – zadbanej, eleganckiej alkoholiczki. Jacek – syn bibliotekarza, który z braku możliwości wykonywania zawodu na terenie PGR realizował się jako wiecznie zaczytany i wstawiony palacz, za to matka po studiach zootechnicznych spełniać zawodowo chciała się tylko w PGR. Kiepski w nauce, mało ambitny, ale od zawsze zakochany w Marzenie i trwały w tym uczuciu. W końcu Sylwester – syn dyrektora PGR i księgowej, chłopak, który czuł że w tym środowisku jest „kimś” i w dorosłym życiu także chce być „kimś”. Samo bycie synem dyrektora predestynowało go do licznych przywilejów w szkole, ale faktycznie nie gwarantowało ani szerokiego kręgu towarzyskiego ani szacunku kolegów. Losy tej trójki prowadzone są od wczesnych lat szkoły podstawowej aż do zakończenia studiów w Białymstoku przez Marzenę i Sylwestra (Jacek skończył tylko zawodówkę).
Czy faktycznie zgodzić trzeba się z dyrektorem miejscowej szkoły podstawowej, który na zakończenie edukacji uczniom klas ósmych uświadamiał: „Każdy z was nosi w duszy piętno pegeeru, które nie zniknie, nawet jeśli uda się wam stąd wyjechać. Jedni będą obwiniać swoje pochodzenie za każdą poniesioną porażkę, życiu innych nada ono sens”? Czy bycie pegeerusem determinuje los człowieka? Czy taka stygmatyzacja ma sens? Czy zawsze pozostanie się skazanym na branie tego, co wyznaczą inne osoby? Czy pochodząc z tego środowiska musimy tkwić w wiecznym marazmie, poddawać się nałogowi alkoholizmu czy używać przemocy?
„Niepowinność” to pytania nie tylko o piętno pegeeru, to także rzecz o ludzkich nierównościach, które mówiąc o w czasach socjalistycznej sprawiedliwości powodują odczuwalny zgrzyt, ale przecież istniały. Bo w trzech blokach mieszkała połowa pracowników PGR-u. Pozostali, dla których bloków z ciepłą wodą, ubikacją i centralnym ogrzewaniem nie wybudowano z braku materiału, zajmowali piwnice. A pięter w dół było pewnie więcej niż tych nad powierzchnią. „Szaracy” z piwnic nie potrzebowali i nie oczekiwali wiele, a życie regulował im dyrektor gospodarstwa i urzędnicy z centrali. Wystarczyło zająć ich budową schronu na wypadek ewentualnej wojny, przypiąć do piersi stare medale i zapewnić wikt z alkoholem. Nikt nie stawiał pytań, nie poszukiwał sensu, bo deklaracje władzy brano za pewnik nie do podważenia.
Coś było jednak w Furcie, w tych trzech obskurnych blokach, bo nawet po studiach chciało się tu wracać i pracować. Marzena została bibliotekarką i robiła to, o czym zawsze marzyła. Sylwester został najpierw urzędnikiem w gminie, potem radnym, w końcu wójtem, czyli „kimś”, ale tkwił w dawnym mieszkaniu przy kalekiej matce, na którą przenosił swoje frustracje. Czy odnaleźli się w tej pozbawionej nadziei rzeczywistości upadłego pegeeru? Czy zwyciężyło piętno bycia pegeerusem?
Znakomite tło społeczno-obyczajowe, doskonały warsztat językowy, język prosty i nieskomplikowany, klimat niemożliwy do podrobienia sprawiają, że nie chce się tej książki kończyć. Dla mnie wspaniała. Dawno proza polska tak mnie nie pochłonęła. Podobnych wrażeń dostarczył mi kiedyś jedynie „Kult” Łukasza Orbitowskiego.
Opowieść o czasach dawno minionych, kiedy wielu obywateli PRL żyło w trochę innych blokowiskach. Nie miejskich, lecz wiejskich, których mieszkańcy pracowali jako robotnicy rolni w Państwowych Gospodarstwach Rolnych. Młodemu pokoleniu urodzonemu po 89 roku może trudno będzie sobie to uzmysłowić, chyba, że słyszał o tym od rodziców i dziadków, bo na lekcjach historii temat...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-29
“Kompleksem Boga” Piotr Rozmus idealnie wpisał się w moje czytelnicze gusta. Nawet półtora etatu w szkole nie dało rady oderwać mnie w tym tygodniu od lektury. Dla mnie powieść znakomita. Świetny thriller z elementami horroru, w którym autor przenika do głębi ludzką psychikę w jej najbardziej mrocznej wersji, a której pełne rozpoznanie zajęło sporo czasu nawet profesorowi psychiatrii.
W jednej osobie sprawcy skumulowane trzy osobowości to rzecz, z jaką do tej pory się nie spotkałam, chociaż tę świadomość autor pozwala nam nabyć dopiero pod koniec powieści wprawiając w nie lada osłupienie. Obłąkańcze wizje związane z niewysłowionym cierpieniem zadawanym przez ojczyma stały się przyczyną tragedii wielu młodych istnień ludzkich, a potem wytworzyły w chorym umyśle przekonanie o posiadaniu misji od Boga. Misji nakazującej karać tych czworga, którzy trzydzieści lat wcześniej uniknęli cudem śmierci, a danego im życia nie wykorzystali zgodnie z boską wolą, taplając się w zbrodni i rozpuście.
Krystian, Ewa, Natalia i Wojtek. Biznesmen i drapieżny gwałciciel kobiet; doktor psychologii zdradzająca męża; studentka marząca o wygodniejszym studenckim życiu kosztem swego dziewictwa i wzorowy teraz ojciec i mąż, a niegdyś człowiek mafii. Inne profesje, inne charaktery, inne środowiska, inne wersje życia. Co ich łączy? Pobyt w ciemnej, zimnej piwnicy w starej chałupie na obrzeżach głuchej, zapomnianej osady. Zamknięcie w klatce i przeżywanie niewyobrażalnych cierpień, z których tylko obie kobiety uchodzą z życiem, choć traumę nosić będą w sobie do śmierci. Czy grzechy innych ludzi mogą dać powód śmiertelnemu człowiekowi do pozbawiania ich życia w wyrafinowany i nieludzki sposób? Czy człowiek może bawić się tu, na Ziemi, w boską sprawiedliwość?
Świetny język, mocne sceny, fabuła pokazana z perspektyw kilku bohaterów, szybkie tempo akcji i przede wszystkim niespotykany motyw bestialskich praktyk i morderstw nie pozwalają na robienie dłuższych przerw w czytaniu. Chcemy wiedzieć co łączy ofiary, dlaczego oprawca mieni się ich sędzią, który każe najwyższą z możliwych kar i co mają z tym wszystkim wspólnego widma okaleczonych w wypadku dzieci? Ale musimy być cierpliwi, bo śledztwo, które jest akurat najsłabszym elementem powieści i toczy się wyjątkowo niemrawie, pozwali nam na odkrycie wszystkich kart w samym zakończeniu.
Nie wyobrażam sobie, abym w najbliższych miesiącach nie pochłonęła pozostałych powieści autora. Bezapelacyjnie umieszczam go na liście ulubionych pisarzy. Brawa!!!
“Kompleksem Boga” Piotr Rozmus idealnie wpisał się w moje czytelnicze gusta. Nawet półtora etatu w szkole nie dało rady oderwać mnie w tym tygodniu od lektury. Dla mnie powieść znakomita. Świetny thriller z elementami horroru, w którym autor przenika do głębi ludzką psychikę w jej najbardziej mrocznej wersji, a której pełne rozpoznanie zajęło sporo czasu nawet profesorowi...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-04
“Kiedy wyszła wówczas z sądu, ciemne chmury krwawiły potokami deszczu. Ziemia obracała się nadal z tą samą prędkością. Melania szła przed siebie bez parasola z głową uniesioną do góry. Woda spływała strugami po jej twarzy, sklejała włosy. Nie ugasiła w niej gniewu. Dołączył się do rozpaczy i tęsknoty zagnieżdżonych w jej ciele. Żarłoczny i nienasycony. Umieścił się w piersi. Otorbił i oflankował. Z czasem rozpoczął ekspansję. Wraz z Danusią umarła część Melanii. I motyw istnienia. Ale ognisko raka rozpaliły dopiero polana gniewu”
Do czego może posunąć się matka jedynaczki po tragicznej śmierci córki? Kiedy traci poczucie sensu życia, kiedy czas, wbrew przyjętemu powszechnie przekonaniu, nie koi jej bólu, a jedynie utwierdza w potrzebie krwawej zemsty?
Pięknie pisze Pani Wachowicz. Jestem zafascynowana jej piórem, bo kiedy czytam o pogmatwanych ludzkich losach i emocjach, których nie brakowało w “Masce Mefista” i teraz w “Motywie” zawsze ronię łzy. Nawet w moim wieku, nawet po własnych życiowych doświadczeniach, ta autorka nie pozwala mi obojętnie przerzucać stron. Bierze w posiadanie moje serce i nie mogę przejść bez emocji do kolejnej strony.
Dlaczego pewnego przedpołudnia ginie łódzka profesor ginekologii, Maria Potoczny? Znana z profesjonalizmu, ale nigdy bezinteresownego. Dlaczego błędy, które zdarzyły się jej podczas długoletniej praktyki lekarskiej zamieciono pod dywan? Tak, to jej mąż, znany łódzki adwokat, właściciel kancelarii wybronił ją skutecznie od jakiejkolwiek odpowiedzialności. To jej pośpiech doprowadził do sepsy po niedbałej cesarce u Danusi, a w konsekwencji do śmierci. Skąd mogła wiedzieć, że sprzątaczka jej sąsiadki przybyła z prośbą o pożyczenie proszku do prania jest Melanią Kos - matką Danusi?
Pani Wachowicz na niespełna dwustu stronach stworzyła dziełko genialne w swoim gatunku. Jest to klasyczny, rasowy kryminał, ale w wersji autorki niepowtarzalny i wyjątkowy. Z mordercą, którego trudno uchwycić i który jakby rozpłynął się w powietrzu (między posesjami było niewidoczne przejście), nie zostawił namacalnych śladów i przede wszystkim nie pozwolił od razu poznać MOTYWU zbrodni, a przy tym konsekwentnie wrabiał męża ofiary. Ze znakomicie prowadzonym śledztwem pod kierunkiem prokuratora Jasienia i komisarza Dzikiego. Z dbałością o każdy nawet najmniejszy detal dochodzenia, z odtworzeniem okoliczności zabójstwa co do minuty. Z genialnymi kreacjami wszystkich bohaterów zbrodni, autentycznych, przekonujących postaci. Z fabułą, która wciąga i pochłania, a ślepe tropy i zwroty akcji podsycają nieustannie naszą ciekawość i dzisiaj nie mogłam tej pozycji nie dokończyć, mimo godziny drugiej w nocy😊)
Świetny styl, oszczędny i konkretny w warstwie kryminalnej, poetycki i emocjonalny w warstwie obyczajowej uczynił ze mnie fankę autorki.
Lubicie kryminały bez nadmiaru krwi, brutalności, sadyzmu i perwersji, bez wulgaryzmu i nagości? Czytajcie Panią Wachowicz!
“Kiedy wyszła wówczas z sądu, ciemne chmury krwawiły potokami deszczu. Ziemia obracała się nadal z tą samą prędkością. Melania szła przed siebie bez parasola z głową uniesioną do góry. Woda spływała strugami po jej twarzy, sklejała włosy. Nie ugasiła w niej gniewu. Dołączył się do rozpaczy i tęsknoty zagnieżdżonych w jej ciele. Żarłoczny i nienasycony. Umieścił się w...
więcej mniej Pokaż mimo to
Mistrzostwo świata. Himalaje literatury kryminalnej. Napięcie stopniowane do granic wytrzymałości, tak, że musiałam odkładać książkę. Brać oddech, wyrównać tętno, bo inaczej się nie dało. Popis literackiego talentu widać nie tylko w tym niemożliwym do wytrzymania napięciu i znakomicie skonstruowanej akcji, ale i w wyrazistych postaciach oraz perfekcyjnym opisie motywów zbrodni. Trudne, jak zwykle u autora, pytania o kwestię przyjaźni, lojalności, miłości, zazdrości i zemsty. Ale także fundamentalne dylematy dotyczące winy i kary.
Niepokonany Harry Hole wymierza sprawiedliwość po swojemu, z obejściem prawa. Nie pierwszy raz. Ale skutecznie. W starciu ze skorumpowaną policją czasem nie da się inaczej. Tym razem przeciwnik był wyjątkowo trudny i zdawałoby się, że Harry nie jest w stanie mu podołać. Ale spryt i umiejętność wykorzystania chwili to najlepsze cechy Harrego. A w starciu z nimi nawet najlepszy i najinteligentniejszy morderca jest bez szans.
Nieprawdopodobne emocje. Doskonała lektura. Mój najlepszy kryminał w tym roku.
Mistrzostwo świata. Himalaje literatury kryminalnej. Napięcie stopniowane do granic wytrzymałości, tak, że musiałam odkładać książkę. Brać oddech, wyrównać tętno, bo inaczej się nie dało. Popis literackiego talentu widać nie tylko w tym niemożliwym do wytrzymania napięciu i znakomicie skonstruowanej akcji, ale i w wyrazistych postaciach oraz perfekcyjnym opisie motywów...
więcej Pokaż mimo to