Skradła moje serce okładka tej książki. Wzięłam ją natychmiast z półki w bibliotece, chociaż nazwisko autora nic mi nie mówiło. Zapowiada mroczne tajemnice, dzikość przyrody skrytej w oparach mgły. I rzeczywiście. Są tu sekrety sprzed siedmiu dekad, jest sporo mgły zasnuwającej połoniny i takiej, która siedzi w człowieku utrudniając mu poprawny odbiór rzeczywistości, ale summa summarum to nie jest ani kolejny thriller psychologiczny, ani typowy kryminał. Jest to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym, a - moim zdaniem - bardzo dobry debiut literacki i mocno obiecujący autor.
Sebastian Sadlej, rocznik 1988, sam o sobie pisze na obwolucie okładki, że chociaż mieszka i pracuje w Częstochowie, jest zakochany w Bieszczadach. I tę miłość do polskich gór ulokowanych w południowo-wschodnim skrawku Polski umie przelać na papier. Jego bohater – Krzysztof Smolan - porzuca bez słowa (a przy tym bez samochodu i bez komórki) Kraków i wyjeżdża do Lutowisk, by rozwikłać tajemnicę sprzed lat, która związana była z jego dopiero co zmarłym ojcem. Ten, umierając daje mu wskazówkę, dokąd ma się udać. Ostatnim słowem ojca było: Szewczenko. Niezorientowanym wyjaśniam, że to dawna nazwa Lutowisk, zmieniona po korekcie granic między ZSRR a PRL w 1951 roku. Więc w Lutowskach, Ustrzykach Górnych, Wetlinie i kilku pomniejszych wsiach odkrywa lata młodości swego ojca, jego pierwszą, jakże tragiczną miłość i wszystkie związane z nią okoliczności.
Śmierć ojca zbiega się z poznaniem przez Krzysztofa diagnozy lekarskiej. Stwardnienie zanikowe boczne brzmi jak wyrok bezwzględnego dożywocia. To ono przykuło ojca do łóżka na wiele lat i zapewne to samo zrobi z synem. Więc podróż w Bieszczady śladem tajemnicy rodzinnej jest raczej ostatnim spotkaniem z tamtymi stronami i musi przynieść odpowiedź na dręczące pytania.
“Czuł, że to miejsce może go uleczyć. Przynajmniej jego duszę. Tyle razy słyszał to powiedzenie: “Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”, ale dopiero teraz zrozumiał, jak wielka mądrość jest w nim zawarta. Przyjeżdżając w te rejony, porzucasz całą resztę świata. Przynajmniej na jakiś czas.”
Nie będę zdradzać, jak potoczyła się wyprawa Krzysztofa. Nadmienię, że spotkał tam ludzi, których w innych okolicznościach ominąłby szerokim łukiem, ale jednak paradoksalnie to oni mu pomogli zrozumieć wiele spraw i spojrzeć na wszystko z innego punktu widzenia. I tu kłania się refleksja, by nie oceniać ludzi po pozorach i nie malować obrazu innych na podstawie plotek i pomówień, co w małych społecznościach bywa oczywiste.
Krzysztof, w poszukiwaniu prawdy, przywołał w pamięci wiele wspomnień z dzieciństwa, kiedy bywał z rodzicami w Bieszczadach i przemierzył wiele bieszczadzkich szlaków. "Róże trzeba powąchać, miłości zaznać, a Bieszczady przewędrować. Słowa tego nie oddadzą." Autor zaserwował nam wspaniałe opisy pięknych, klimatycznych gór u schyłku sezonu turystycznego. Nie tych najgęściej obleganych szczytów, ale rejonów dziewiczych, prawdziwego “końca świata”.
Od początku książki przykuł moją uwagę język powieści, który przyciąga a wielu miejscach zachwyca. Jak na debiutanta to bardzo dojrzały styl. Świetnie wykreowani zostali także bohaterowie powieści. W warstwie psychologicznej bardzo realistyczni. Autor nakreślił także tło historyczne tamtych terenów odnosząc się do działalności UPA i korekty granic z 1951 roku wraz z jej konsekwencjami w postaci przesiedleń ludności.
To piękna opowieść o stracie, poszukiwaniu prawdy o ojcu, o nigdy nierozliczonej tragedii, o nigdy nierozwiniętym malarskim talencie, o niespełnionej miłości i w końcu o konfrontacji wspomnień z rzeczywistymi wydarzeniami.
Jeśli kochacie Bieszczady z pewnością nie pominiecie tego tytułu, a jeśli chcecie poznać magię tych gór lub wybieracie się tam w te wakacje zapraszam Was do lektury. To nie będzie stracony czas. Autorowi gratuluję świetnego debiutu.
Skradła moje serce okładka tej książki. Wzięłam ją natychmiast z półki w bibliotece, chociaż nazwisko autora nic mi nie mówiło. Zapowiada mroczne tajemnice, dzikość przyrody skrytej w oparach mgły. I rzeczywiście. Są tu sekrety sprzed siedmiu dekad, jest sporo mgły zasnuwającej połoniny i ...
Rozwiń
Zwiń