-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-04-06
2024-04-01
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Są takie książki, po przeczytaniu których łzy same płyną po policzkach, a opowiedzianej historii nie da się wyrzucić z głowy i z serca. Zostanie z nami na zawsze, bo jest wyjątkowa. I pewnie nie raz będziemy do niej wracać. Bo kiedy zanurzamy się w niej wkraczamy do świata niekoniecznie doskonałego, a jednak takiego, którego nie chcielibyśmy za nic opuścić.
Płynęłam przez tę opowieść z zachwytem dla maestrii pióra, dla znakomicie wykreowanych bohaterów, którzy, choć oddaleni od współczesności, byli ludźmi z krwi i kości, a ich emocje zrozumiałe i bliskie czytelnikowi naszej epoki. Nie każdemu autorowi książek bazujących na historii, udaje się wykrzesać świat bez sztuczności, przesadnego patosu i nadmiaru nudnej, suchej faktografii. Świat, który pokaże, że, odlegli o setki lat, nasi antenaci borykali się z takimi samymi życiowymi problemami, jak my współcześnie, chociaż musieli ściśle trzymać się właściwych ich czasom ograniczeń.
Ania Szepielak należy do tych autorek, które z niezwykłym wdziękiem wydobywają na światło dzienne postacie, które, utrwalone w dawnych rocznikach, kronikach i aktach są dziś w większości jedynie przedmiotem naukowych poszukiwań historyków. Ci jednak rzadko odtwarzają postacie historyczne jako zwykłych ludzi, lokując ich w szeroko ujętych uwarunkowaniach politycznych, ekonomicznych, militarnych czy kulturowych. Ania zaś bazując na bogatej faktografii, bardzo umiejętnie i oszczędnie ją dawkuje, skupiając się na czysto ludzkich działaniach, na życiu osobistym, wymiar polityczny umieszczając na drugim tle. Dostajemy w efekcie piękną literacką wizję historii, która jest nam bliska, bo przybiera uniwersalny charakter. Wizję lekką, przystępną i smakowitą. Odpowiednią nawet dla najbardziej opornych na faktografię czytelników albo traktujących historię jako nudny, nic nie wnoszący, przedmiot.
W drugim tomie dylogii “Serce w koronie” odnajdziemy kontynuację życia i działalności państwowej Zygmunta I zwanego Starym, przedostatniego z dynastii Jagiellonów. Fabuła obejmuje lata 1505 – 1548, a więc poprowadzona została do końca panowania króla. Zresztą dzień śmierci - 1 kwietnia 1548 – stanowi klamrę otwierającą i kończącą opowieść. A chociaż Zygmunt będzie tu księciem śląskim, potem wielkim księciem litewskim i w końcu polskim królem, my patrzymy na niego jak na syna, brata, ojca, kochanka i męża. I odnajdujemy w nim mężczyznę pochłoniętego miłością do kobiet – kochanki i dwóch żon, kochającego ojca, zawsze lojalnego, chociaż nie bez konfliktów, wobec rodziny syna i brata, człowieka religijnego, honorowego, ufnego i wierzącego w ludzi. Wrażliwego na sztukę i muzykę, ceniącego nowości, nienawidzącego wojen i śmierci. Ania, w swoim doskonałym, poetyckim stylu, znakomicie odmalowała wszystkie rozterki, marzenia i pragnienia Zygmunta. Te najbardziej intymne, przyziemne i zwykłe. Z wieloma zetknęliście się w swoim własnym życiu, więc tym bardziej władca sprzed pół tysiąca lat stanie się wam bliższy.
Czy literacki wizerunek Zygmunta zgadza się z opiniami historyków? W tej książce nie jest to istotne. Należy bowiem rozgraniczyć go jako władcę i jako człowieka. A przecież tu nie o ocenę faktów i decyzji politycznych chodzi, lecz o człowieka z krwi i kości. A to w pełni się Ani udało. Zygmunt kochał i był kochany, troszczył się o byt materialny rodziny, walczył z długami, modlił się gorliwie, ale i z chęcią oddawał rozrywkom. Jak każdy z nas.
Nie oddałabym w pełni klimatu powieści, gdybym nie odniosła się do kobiet w otoczeniu Zygmunta. Muszę o nich napisać, bo Ania już nie pierwszy raz fascynuje mnie swoimi bohaterkami. A te zawsze są nietuzinkowe. Odważne, bezkompromisowe, mądre, walczące o dobro swoich dzieci. Cierpliwie znosząca ból i oddana do końca rodzinie Matka Królów - Elżbieta Rakuszanka, walcząca z fizyczną ułomnością, matka trzynaściorga dzieci, umiłowana żona Kazimierza. Nieco wyzwolona i bezpruderyjna, ale honorowa i godnie znosząca przytyki środowiska Katarzyna z Trenczyna. Oddana mężowi, nad wyraz pokorna i cicha Barbara Zapolya – pierwsza żona Zygmunta. I w końcu ta, którą potomność odsądzała od czci i wiary, a przysłużyła się krajowi i rodzinie jak mało która. Tu mowa oczywiście o Bonie. Jej zaradność, gospodarność i energia nie miała sobie równych wśród polskich królowych.
Jeśli chcecie się zanurzyć w opowieść o znanych ludziach sprzed pięciuset lat, a nie zanudzić, tylko zachwycić, to zapewniam Was, że wybór serii “Serce w koronie” będzie strzałem w dziesiątkę. Tu historia jest tylko tłem dla uniwersalnej opowieści o wartości życia człowieka. “Wielkość człowieka mierzy się trudem jego służby” (s. 202). Stylizowany język, detale strojów, kuchni, obyczajów, czy architektury nie przesłaniają tak sformułowanej prawdy o człowieku, bo ta jest właściwa każdej epoce. Może odnajdziecie tu swój własny portret.
Życzę Wam takiego zatracenia w tej książce, jakiego ja doświadczyłam.
Dziękuję Ci bardzo Aniu za niezapomnianą, cudowną przygodę. Jedenastą. Wiem, że nie ostatnią.
Składam podziękowania także Wydawnictwu Filia za możliwość przeczytania powieści jeszcze przed oficjalną premierą. Ta pojutrze, 3 kwietnia.
RECENZJA PRZEDPREMIEROWA
Są takie książki, po przeczytaniu których łzy same płyną po policzkach, a opowiedzianej historii nie da się wyrzucić z głowy i z serca. Zostanie z nami na zawsze, bo jest wyjątkowa. I pewnie nie raz będziemy do niej wracać. Bo kiedy zanurzamy się w niej wkraczamy do świata niekoniecznie doskonałego, a jednak takiego, którego nie chcielibyśmy za nic...
2023-11-25
Na wstępie dziękuję bardzo autorowi za propozycję przeczytania i udostępnienie mi swojej książki w wersji ebooka.
Tym razem zostałam wprowadzona w świat Internetu, a konkretnie do serwisu You Tube. Skądinąd znam go, bo właśnie tam uwielbiam słuchać ulubionej muzyki, ale nie miałam pojęcia jak działają ci, którzy robią tam filmiki na żywo, w dodatku zarabiając na tym bardzo duże pieniądze. Ta bardzo często ogłupiająca, wulgarna i zepsuta do szpiku kości twórczość przyciąga przede wszystkim ludzi młodych, niedojrzałych społecznie nastolatków, którzy oczekują lekkiej rozrywki, śmiechu i zabawy.
W swoich idolach odnajdują piękno, młodość, zaradność, talenty, a przecież to jedynie poza, maska, która ma zapewnić najpierw rozpoznawalność i coraz większe zasięgi, potem sławę, pieniądze i łatwe życie. Tymczasem gwiazdy Internetu, jak pokazuje to autor, to z reguły ci, którzy w normalnym życiu nie mają nic ważnego do zaoferowania – ludzie z patologicznych rodzin, chowani w alkoholowych, przemocowych rodzinach, z marnym wykształceniem. Brak akceptacji w domu, zerowe osiągnięcia w szkole i pracy próbują zastąpić akceptacją internetowych wielbicieli, którzy widzą i słyszą to, co chcą usłyszeć i jeszcze za to płacą.
Ma być “dym” - coś absolutnie pochłaniającego, plotki, skandale, tajemnice przesiąknięte wrogością, nienawiścią, nafaszerowane przekleństwami i zwykłą głupotą, pozbawione sensu, moralności i jakiejkolwiek wartości. Ci youtuberzy, którzy usiłują przyciągnąć tłumy modną tematyką, z gruntu moralnie dobrą i pożyteczną to z kolei pierwszego sortu hipokryci, którzy w prywatnym życiu postępują zupełnie odwrotnie. Inni, bez żadnych zahamowań, robią z siebie idiotów, jeśli tylko widownia tego oczekuje. Manipulacją, oszustwem i pozoranctwem zdobywają rzesze zwolenników, a ci zapewniają im wygodne życie. To jednak biznes, który często okupiony jest uzależnieniem od alkoholu, narkotyków i czasem fatalny w skutkach.
Autor, koncentrując się na konkretnych sytuacjach, obnaża wszystkie wady internetowych biznesów, pisząc zwykłym, prostym, ale dosadnym językiem. Nie stroni od wulgaryzmów i mocnych scen, ale to jest uzasadnione i potrzebne, bo taki jest język pseudoidoli. Ten świat udało się autorowi świetnie wykreować, a w dodatku wywołać we mnie całą masę emocji od niedowierzania, przez wstręt, złość i współczucie dla nieświadomych często małoletnich fanów. A ci niejednokrotnie naśladując ich idą podobną drogą.
Książka zmusza do refleksji nad mroczną stroną Internetu. Czy tacy mają być idole nastolatek? Czy takie “autorytety” mają budować moralność nastolatków? Czy tylko rewelacyjny wygląd, pieniądze i luksus mają być wyznacznikiem wartości człowieka? I jak wyjaśnić nastolatkom, że większość idoli nie jest tym, za kogo się podaje, a coraz większe zasięgi i coraz wyższe zarobki youtuberów to jedynie ich zabiegi wynikające z chciwości, zachłanności na sławę i zakłamania?
Wszystko to jest poruszające, zważywszy na stopień uzależnienia nastolatków od Internetu. Tym bardziej dla mnie, która na co dzień pracuje z młodzieżą w szkole, słyszy ich język, dostrzega złe zachowania i negatywne emocje kierowane na innych.
Dziękuję autorowi za podjęcie niełatwej, ale bardzo ważnej tematyki. I za perfekcyjne przedstawienie problemu.
Polecam i zachęcam do czytania. Warto!
Na wstępie dziękuję bardzo autorowi za propozycję przeczytania i udostępnienie mi swojej książki w wersji ebooka.
Tym razem zostałam wprowadzona w świat Internetu, a konkretnie do serwisu You Tube. Skądinąd znam go, bo właśnie tam uwielbiam słuchać ulubionej muzyki, ale nie miałam pojęcia jak działają ci, którzy robią tam filmiki na żywo, w dodatku zarabiając na tym...
2023-11-18
Na wstępie dziękuję bardzo autorowi za propozycję przeczytania i udostępnienie mi swojej książki w wersji ebooka.
Ależ to była polityczna podróż! Fascynująca opowieść o tym jak “wchodzi się” w politykę, jak “robi się” politykę i jak polityka determinuje życie człowieka, którego apetyt na władzę, wpływy, sławę i “kasę” jest nieograniczony.
Stosunkowo niewielkich rozmiarów pozycja, licząca zaledwie 160 stron, to lektura na zaledwie dwie godziny, a tyle w niej treści, tyle wątków i tyle nasuwających się refleksji, że aż dziw bierze, jak autorowi się to udało.
W przedmowie Rafał Krzysztof Jaworowski zastrzega nie identyfikować współczesnej sceny politycznej naszego kraju z obrazem zawartym w książce i traktować ją jako political fiction.
Więc zupełnie abstrahując od naszego politycznego poletka skupiłam się na fabule i dostałam bardzo dobrze, zgrabnie, plastycznie i przekonywująco napisane studium człowieka, którego głównym życiowym celem jest, obok posiadania szczęśliwej rodziny, osiągnięcie sukcesu w polityce, z prezydenturą w finale.
To nie jest typowy Dyzma – oszust z nizin społecznych. Jacek Liszewski ma mocne zaplecze do wejścia w politykę przez znanego ojca i jego układy. Skończył studia, dobrze się ożenił, kroczy mozolnie od samych politycznych nizin na coraz wyższe szczeble. Jest elokwentny, sprytny, zaradny.
Liszewski zachłyśnięty polityką, łatwą kasą zdobywaną na różne sposoby ze źródeł publicznych, wygodnym, uporządkowanym życiem, szacunkiem i uznaniem w partii, aprobatą coraz większego grona wyborców musi po drodze tracić kręgosłup moralny. Czy rzeczywiście musi? Jego mistrz i mentor w zdobywaniu politycznych szlifów działający w polityce dwa razy dłużej pozostaje tym, kim jest. Posłem w dalszych rzędach. Lecz z czystymi rękami, spokojnym sumieniem i niezłomnymi zasadami moralnymi.
I tak, chcąc czy nie chcąc, z jednej strony podziwiamy błyskotliwość kariery i szybko rosnący stan konta, a z drugiej dopada nas gorzka refleksja o kondycji polityki, która niektórym karierowiczom daje szansę na wielki awans społeczny kosztem zwykłych patologii - korupcji, kumoterstwa czy szantażu. Polityki bez skrupułów, bez wstydu, bez honoru.
A wyeksponowanie wszystkich grzechów i brudów politycznego establishmentu udało się autorowi nadzwyczaj dobrze. Uraczył mnie znakomitą opowieścią o tym, jak można “kiwać” społeczeństwo, pokazując mu drugą, oficjalną twarz - pełną frazesów o Bogu, honorze i Ojczyźnie, patriotyzmie, rodzinie i wartościach. Własna twarz, ukryta przed publicznością, pełna jest hipokryzji i megalomanii.
W tym wszystkim jednak główny bohater nie zatraca się do końca. Nie chce przekraczać granic, sam mając na uwadze dobro swej rodziny. Nie akceptuje chwytów poniżej pasa. Nie szuka haków na politycznego rywala. Fakt, że autor nie ubarwia go jedynie w czarnych kolorach działa na jego korzyść, bo w innej sytuacji wołałabym: Quo vadis Polsko? Idziesz prostą drogą ku zgubie, gdy wszelkie hamulce moralności puszczają.
Bardzo dobrze skonstruowana książka, bez dłużyzn, niepotrzebnych opisów, nadmiaru bohaterów, nazwisk i wydarzeń. Mocna i poruszająca, nie do szybkiego zapomnienia. Wywołująca całą gamę emocji – od rozbawienia po zwyczajną wściekłość. Napisana rzetelnie i przekonywująco. Widać, że polityczną kuchnię autor zna od podszewki. Czyta się błyskawicznie i z dużym zainteresowaniem.
Wszyscy, którzy polityką żyją na co dzień, ale i ci, którzy jej nienawidzą, powinni ją przeczytać.
Motto tej książki to słowa Franciszka Pieczki: „Najważniejsze to godnie przeżyć życie, a po drodze nikogo nie krzywdzić”. Aktorowi może się to udać, ale politykowi?
Czytajcie i oceniajcie sami.
Polecam i gratuluję autorowi.
Na wstępie dziękuję bardzo autorowi za propozycję przeczytania i udostępnienie mi swojej książki w wersji ebooka.
Ależ to była polityczna podróż! Fascynująca opowieść o tym jak “wchodzi się” w politykę, jak “robi się” politykę i jak polityka determinuje życie człowieka, którego apetyt na władzę, wpływy, sławę i “kasę” jest nieograniczony.
Stosunkowo niewielkich...
2023-08-18
Początek rejsu wyglądał naprawdę obiecująco. Kipiało luksusem, a perspektywa wielu interesujących rozrywek oferowanych przez MS “Baltica” zapowiadała niezłą zabawę. Na to liczyły główne dramatis personae tej eskapady. Sebastian z Dorotą świętowali rocznicę ślubu, emerytka Celina miała szansę na podróż życia, a Laura na niezapomniane szaleństwa młodości.
Jednak jeszcze przed rejsem, już przy odprawie, zaczynają się kłopoty. A potem jest coraz gorzej. Sceny, jedna po drugiej, przechodzą na kolejne, coraz to wyższe poziomy najpierw zadziwienia, potem oszołomienia, a w końcu przerażenia i makabry. Bohaterowie miotają się ujawniając różne swoje oblicza, od skrajności w skrajność. Z kolei w naszej głowie mnożą się i mnożą pytania. Czy w postrzeganiu rzeczywistości bohaterom płata figle ich umysł, natrętne wspomnienia, projekcje przyszłości, czy tajemnicze moce, których istnienia próżno jednak szukać na pokładzie promu. Może to tylko jakaś podstępna manipulacja, a może dziwny rodzaj amnezji, w której luki w pamięci raz są dokuczliwe, a potem nagle wszystko wydaje się nie być tym, czym być miało....
Przyznaję, że dotychczas żaden autor, absolutnie żaden, nie wprowadził mnie w taki stan umysłowego popłochu. Nie znalazłam choćby śladu jakiegoś klucza do piętrzących się, raz po raz, zagadek. A przecież, wsiadając na prom, pomna informacji na obwolucie książki, czytałam bardzo uważnie, nie pozwalając sobie choćby na chwilę na zboczenie z kursu. I do czego mnie to zaprowadziło? Mój racjonalny umysł odmówił posłuszeństwa! Nic tu nie jest tym, czym powinno być, a kolejne wersje tych samych scen to rollercoaster czytelniczy. Autor zaserwował nam prawdziwie psychodeliczną podróż. Rzecz, jakiej do tej pory z pewnością w książkach nie znalazłam, bo odkurzyłam w tym celu wszystkie zakamarki pamięci. Pozostaje bić mu wielkie, naprawdę wielkie brawa za pomysł i nagrodzić pochwałą za to, że sam nie pogubił się w kolejnych wersjach.
Że wyjaśnienie całej historii wbije was w fotel, albo wyrzuci za burtę, to mało powiedziane. Rozmach najpierw może wstrząsnąć waszą psychiką, ale w samym finale zaskoczy pozytywnie. Więcej zdradzać nie będę, spróbujcie sami tego doświadczyć.
“Baltica” to spektakularne novum w swoim gatunku. Oszałamiający thriller, ze scenami rewelacyjnego horroru. Do tego na plus zaliczam znakomite tło obyczajowe i podzielam troskę o bałtyckie foki szare.
Opowieść niesamowita i niezapomniana. Po setkach kryminałów, thrillerów i dziesiątkach horrorów myślałam, że nic mnie już nie zaskoczy. A jednak.
Wsiądźcie na prom. To będzie nieziemska przygoda.
10/10.
Współpraca barterowa - za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Prószyński.
Początek rejsu wyglądał naprawdę obiecująco. Kipiało luksusem, a perspektywa wielu interesujących rozrywek oferowanych przez MS “Baltica” zapowiadała niezłą zabawę. Na to liczyły główne dramatis personae tej eskapady. Sebastian z Dorotą świętowali rocznicę ślubu, emerytka Celina miała szansę na podróż życia, a Laura na niezapomniane szaleństwa młodości.
Jednak jeszcze...
2018-06-19
Wydawnictwo Muza sprawiło mi nie lada niespodziankę przesyłając gratisowy egzemplarz ostatniego tomu trylogii Federica Moccii. To na wskroś romantyczna, tym razem mocno melodramatyczna historia. Utwierdziła mnie całkowicie w przekonaniu ( po niedawnej lekturze „Trzy metry nad niebem”) że chyba nikt, spośród znanych mi pisarzy, nie umie pisać tak pięknie o miłości, jak Moccia. Przez zastosowanie w narracji pierwszej osoby czytelnik czuje się wprowadzony w najintymniejsze myśli i odczucia bohaterów, w tok ich rozumowania i podejmowane decyzje. To swoisty ”rachunek sumienia” odkrywany przed czytelnikiem. Czy wszyscy czytelnicy zgodzą się jednak z uczuciami i motywacjami bohaterów? Śmiem wątpić. Autor stara się także odmalować bardzo precyzyjny obraz każdej z postaci, nie tylko pod kątem charakterologicznym. Prowadzi nas do ich restauracji, sadza przy stole zastawionym ulubionymi potrawami, odkrywa ich ulubione melodie i piosenki.
W ostatnim tomie Step i Babi, w pełni dojrzali, prowadzą własne życie. On nie ma już nic z dawnego nastolatka, porywczego zawadiaki, skłóconego z całym światem. To opanowany biznesmen, producent telewizyjny, osiągający coraz to większe sukcesy w branży. Babi, idąc za namową matki, po poślubieniu Lorenza, którego nie kochała, żyje w przepychu, ale w emocjonalnej pustce. Rozumie, że popełniła błąd zrywając niegdyś ze Stepem. Czy jednak obydwoje zapomnieli o swojej szaleńczej, nastoletniej namiętności? „Prawdziwej miłości nie sposób wymazać. Zostaje na zawsze wytatuowana w sercu i nie ma lasera, który by ja usunął. Czy tego chcesz, czy nie, będziesz nosił tę bliznę do końca życia” – pisze Moccia. Babi jest cały czas obecna w myślach i wspomnieniach Stepa, wiele sytuacji i miejsc w Rzymie przypomina mu dawne spotkania z ukochaną. Ona z kolei, notorycznie zdradzana przez nieobecnego w domu męża, tęskni za dawną miłością. Ta trzecia to Gin - narzeczona Stepa – piękna, inteligentna prawniczka, czuła i wybaczająca. Przecież wybaczyła mu zdradę sprzed sześciu lat. Zdradę z Babi. Przez te sześć lat Step i Babi nie widzieli się wcale. On niczego nieświadomy rozkręcał firmę i cieszył się wzajemnością Gin, ona wychowywała jego syna, Massima, owoc zdrady. W piękny majowy dzień Step najpierw od Babi dowiaduje się prawdy o ich wspólnym synu, a potem Gin chwali się nowiną o swojej ciąży. Step, dotychczas uporządkowany, szykujący się do ślubu z Gin, niemal do końca powieści targany jest rozterkami. Czy wrócić do Babi, czy żyć zgodnie z poczuciem obowiązku wobec Gin i oczekiwanej córki? Step robi jedno i drugie. Wybiera żonę i Babi jednocześnie. Czy racjonalne jest ponowne zdradzanie żony, wynajmowanie gniazdka dla siebie i Babi, kiedy Gin w nerwach oczekuje dziecka, tając jednocześnie przed Stepem prawdę o swoim raku? Nie umiem wyobrazić sobie, by istniała w rzeczywistości tak doskonała , idealna kobieta. Po urodzeniu córki, pogodzona z losem, nie tylko wybacza kochankom wielomiesięczne zdrady, ale przed śmiercią prosi Babi o stworzenie Stepowi i córce Aurorze szczęśliwego życia. Wielu czytelników przyzna mi zapewne rację. Brak zdecydowania u Stepa i decyzje Gin trudno wytłumaczyć. To niewątpliwie negatywy tej powieści.
In minus należy też odnotować dużo pobocznych wątków, które pojawiają się w książce. Bardzo dużo miejsca zajmują sprawy zawodowe Stepa, w których występuje szereg postaci nie mających zresztą większego wpływu na główny temat powieści, rozbudowanej do prawie 800 stron. Poznajemy detale prowadzonych przez Stepa i jego współpracownika Giorgia negocjacji biznesowych, przebieg nagrań programów telewizyjnych i seriali, ale to wszystko, moim zdaniem, rozmywa główny wątek powieści i może niewątpliwie znużyć czytelnika. Zostajemy wciągnięci w zawirowania osobiste Danieli – siostry Babi - wychowującej samotnie syna, a nawet w relacje ich przyjaciół i znajomych, których trochę trudno ogarnąć.
Trzeci i ostatni tom trylogii jest zwieńczeniem nie tylko wątku miłości Stepa i Babi. Tu rozwiązuje się wszystko. Główni bohaterowie, wdowiec i rozwódka, są już formalnie wolni i wraz z dwojgiem (na razie ) dzieci spędzą najbliższe lata w rozleglej willi z widokiem na plażę Feniglia, gdzie miał miejsce ich „pierwszy raz”. Daniela w zaskakujących okolicznościach odkrywa tożsamość ojca swego syna i zanosi się na miłość z wzajemnością. Koleżanki obojga bohaterów albo wychodzą za mąż, albo się zaręczyły. I tylko współpracownik Stepa – Giorgio- zostaje na lodzie. Jego dziewczyna, Teresa, nie jest skłonna tak wspaniałomyślnie wybaczyć mu zdradę, jak zrobiła to Gin wobec Stepa.
Powieść jest na wskroś klimatyczna, na wskroś włoska. Moccia prowadzi nas ulicami Rzymu, przystaje obok znanych zabytków, sadza nas przy obleganych restauracjach, rozkoszujemy się serwowanymi włoskim daniami pełnymi ryb, owoców morza, serów i szynki parmeńskiej, oddychamy z nim morskim powietrzem na plaży Feniglia. Pięknie i słonecznie, prawdziwy przedsmak wakacji!
„Trzy razy ty” to niewątpliwie lektura na wskroś wzruszająca, czasem zabawna, na pewno w wielu miejscach zaskakująca. Z całą pewnością jednak zbyt rozbudowana. Niemniej czyta się lekko, a zainteresowanie treścią nie mija. Czy jednak dorównuje pierwszemu tomowi? Niekoniecznie. I zgodzi się ze mną pewnie większość czytelników.
Wydawnictwo Muza sprawiło mi nie lada niespodziankę przesyłając gratisowy egzemplarz ostatniego tomu trylogii Federica Moccii. To na wskroś romantyczna, tym razem mocno melodramatyczna historia. Utwierdziła mnie całkowicie w przekonaniu ( po niedawnej lekturze „Trzy metry nad niebem”) że chyba nikt, spośród znanych mi pisarzy, nie umie pisać tak pięknie o miłości, jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-13
Na początek muszę uderzyć się w pierś za to, że nie czytałam wcześniej nic z twórczości Pani Ałbeny. Obiecuję, że uzupełnię te braki niebawem. A usprawiedliwiam się dlatego, że lektura powieści "Doktor Bogumił" uświadomiła mi jak znakomitą pisarką jest autorka.
Gruntowna znajomość historii medycyny z zakresu anestezjologii, położnictwa, epidemiologii czy neurologii, która się objawia na każdej stronie w tej książce nie wystarczyłaby jednak, gdyby nie wyrobione pióro autorki, kunszt w konstruowaniu fabuły i bogata wyobraźnia. Do tego wielkie brawa należą się pisarce za wnikliwe studia nad obyczajowością i życiem codziennym Warszawy w połowie XIX wieku, które niewątpliwie przyczyniły się do stworzenia wiarygodnego obrazu rzeczywistości w tamtym okresie odtworzonego do ostatniego detalu. To naprawdę mistrzowska powieść retro!
Zasadniczym tematem tej wielowątkowej powieści są losy i perypetie rodzinne tytułowego bohatera - doktora Bogumiła Korzyńskiego, absolwenta Uniwersytetu Medycznego w Wilnie, który po studiach ląduje (wbrew sobie) w Warszawie i tu poprzez małżeństwo z panną z lekarskiej rodziny Przybylskich wkracza do towarzyskiej i intelektualnej śmietanki. Wszystkie sprawy zawodowe, rodzinne i towarzyskie doktora Bogumiła są tak pasjonujące i intrygujące, że pochłaniamy ten utwór jednym tchem.
Z całej galerii wszystkich person owej wielkiej rodziny nietuzinkową postacią jest Augusta, siostra żony Bogumiła. Dziewczyna, która powinna urodzić się mężczyzną, albo przynajmniej pół wieku później. Obdarzona niepospolitym talentem zdobyła w domowym zaciszu wiedzę medyczną, jakiej nie posiadali zawodowi lekarze z jej rodziny. Erudycja i znajomość języków pozwalały jej korespondować pod imieniem Bogumiła z najwybitniejszymi medykami Europy i Ameryki. To doskonały przykład emancypantki, która budzi respekt odwagą, trzymaniem się swoich poglądów, brakiem uległości wobec konwenansów i ograniczeń tworzonych przez rodzinę i społeczeństwo. Kobieta, która poczytuje sobie za cel życia leczyć i ratować ludzi, dokonując przy okazji odkryć naukowych, która chce pracować dla ludzi i służyć nauce, a nie trawić czas na wyszywaniu i ploteczkach. Kobieta, która nie tylko pali w obecności znajomych, ale i w męskim przebraniu prowadzi badania i operuje w szpitalu, posługując się sfałszowanym dyplomem!
Na plan pierwszy książki wysuwają się przede wszystkim sprawy dotyczące stanu i poziomu ówczesnej medycyny. Niestety, było okrutnie. Leczono w brudzie i smrodzie. Od sekcji, których dokładnego opisu autorka, jako zawodowa lekarka, nie skąpi, medycy przechodzili do następnej sali badać pacjentów. Położnice umierały na gorączkę połogową, operowani cierpieli cięcia "na żywca", więc szpital bywał raczej rzeźnią niż lecznicą. Wszystkich brudnych i smrodliwych opisów jest w powieści na pęczki, bez wybielania, ale i bez przejaskrawienia. Taka była rzeczywistość, o czym Pani Ałbena wie najlepiej i znakomicie to przelewa na papier.
Powieść jest tak skonstruowana, że każdy tradycyjny rozdział dotyczący Korzyńskich i Przybylskich przeplatany jest opowiadaniami dotyczącymi najsłynniejszych lekarzy XIX wieku, którzy wnieśli niebagatelny wkład w postęp medycyny i dzięki którym uratowano wiele istnień ludzkich na przestrzeni całego tego wieku. Mamy zatem krótkie historie siedmiu geniuszy medycznych, którzy odkrywali źródła zakażenia gorączką połogową czy czarną ospą, albo wprowadzali pierwsze operacje czy cesarskie cięcia z użyciem znieczulenia, czyli jak go wtedy nazywano "eteru". Uwalniali ludzkość od zaraz, dawali ulgę w cierpieniach, walczyli o większą higienę w szpitalach nierzadko przypłacając to swoim życiem. To błyskotliwie i ciekawie napisane historie o historii medycyny dla laików medycznych, takich jak ja.
Ostatnie akapity powieści dają nadzieję na kontynuację losów Bogumiła Korzyńskiego. A może Augusty, która wyjechała z mężem do Ameryki? Będę czekać z niecierpliwością.
Znakomita książka. Jeśli nie lubicie medycyny, to tematyka obyczajowa, rodzinne tajemnice (w tym pewne niemoralne smaczki), a nawet historie kryminalne utrzymane w klimacie retro na pewno dadzą Wam dużo satysfakcji.
Polecam gorąco!!!
Dziękuję Wydawnictwu Marginesy za piękny egzemplarz recenzencki i możliwość przeczytania powieści przed premierą.
Na początek muszę uderzyć się w pierś za to, że nie czytałam wcześniej nic z twórczości Pani Ałbeny. Obiecuję, że uzupełnię te braki niebawem. A usprawiedliwiam się dlatego, że lektura powieści "Doktor Bogumił" uświadomiła mi jak znakomitą pisarką jest autorka.
Gruntowna znajomość historii medycyny z zakresu anestezjologii, położnictwa, epidemiologii czy neurologii, która...
2019-05-04
Znalazłam się w gronie szczęśliwców, którzy za przesłanie wydawnictwu Znak jednej recenzji książki Krajewskiego otrzymali egzemplarz przedpremierowy jego najnowszej powieści.
To, co otrzymałam przerasta swoim rozmachem wszystkie dotychczasowe przeczytane przeze mnie książki autora. Rozmach ten widoczny jest zarówno w ogromnym obszarze, na jakim rozgrywa się akcja powieści, w ilości nagromadzonych postaci, z których kilka to pierwszoligowi gracze polskiej polityki, a wreszcie w mistrzowsko poprowadzonej intrydze szpiegowskiej obfitującej w kilka nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Bo, pomimo dwóch nieboszczyków, nie jest to kryminał, a pierwsza w karierze Krajewskiego powieść szpiegowska. Osadzona, a jakże, w czasach przedwojennych, które autor umiłował sobie szczególnie, o czym pewnie wszyscy jego czytelnicy wiedzą. I nadal głównym bohaterem pozostaje Edward Popielski, 36-letni śledczy w stopniu porucznika. Cofamy się do wydarzeń listopada i grudnia 1922 roku, w samo oko cyklonu związanego z wyborem i zabójstwem pierwszego prezydenta Gabriela Narutowicza. Poruszamy się między rodzinnym miastem Popielskiego - Lwowem, a Gdańskiem, między Równem na Wołyniu a Warszawą. Tak, tak, akcja wiedzie nas od jednego do drugiego krańca Rzeczypospolitej.
Popielski powołany do wyjaśnienia samobójstwa kapitana Bronisława Buki, skądinąd zaufanego człowieka samego Marszałka Piłsudskiego, wpada w sam środek sowieckiej agentury szpiegowskiej działającej w Warszawie i w Wolnym Mieście Gdańsku. Pracuje nad rozszyfrowaniem meldunków szpiegowskich, a kluczem do szyfru są szachy i nieśmiertelna partia Anderssen kontra Kieseritzky. Dla Popielskiego szachy w czasach studenckich były chlebem powszednim i bardzo mu się te umiejętności przydają. Ale nie tylko te. Jak zwykle nie zawodzi go intuicja i umiejętność logicznego myślenia, bo przecież logika jest częścią jego klasycznego wykształcenia. Popielski nie spocznie, dopóki nie rozwiąże wszystkich zagadek, nawet wbrew poleceniom przełożonych. Zdaje sobie sprawę, że rozwiązuje sprawy o najwyższej wadze dla kraju i wymaga to z jego strony wszystkich możliwych poświęceń. Dewizą Popielskiego stają się słowa Marka Aureliusza: „Jesteś zapaśnikiem w największych zmaganiach, niech nie pokona cię żadna słabość i żaden afekt”.
Krajewski mistrzowsko kreuje rzeczywistość w tej książce. A wpleść fikcję w autentyczne wydarzenia nie jest łatwo. W posłowiu autor pisze, że powieść została skonsultowana przez historyków, znawców historii agentury, policji czy medycyny sądowej. Chwali swojego współpracownika odpowiedzialnego za research. I jest za co. Mamy tu doskonale zarysowaną topografię przedwojennych miast, chodzimy po precyzyjnie opisanych pomieszczeniach instytucji takich jak m.in. Komisariat Generalny RP w Wolnym Mieście Gdańsku, siedzimy przy stolikach warszawskich restauracji w hotelu Bristol czy w Adrii. Jako historyk z wykształcenia jestem pełna podziwu.
I na koniec pragnę wszystkich zapewnić, że jest tu wszystko to, do czego nas Krajewski przyzwyczaił. Znakomity klimat retro, doskonale odtworzony nie tylko obraz nocnego przedwojennego życia pospólstwa, ze smakiem śledzia w occie, ciepłej kaszanki i zapachu rynsztoka, ale i obraz salonowego blichtru z paniami w kapeluszach i z długimi fifkami w ręku. Jest sporo łacińskich sentencji i odwołań do nieśmiertelnej klasycznej filozofii. W końcu jest sporo kobiet, które Popielski pasjami podziwia i uwodzi.
Pierwsza szpiegowska powieść Krajewskiego przerosła moje oczekiwania. To majstersztyk literacki. Przypadnie do gustu nie tylko miłośnikom autora, ale także pasjonatom historii i książek szpiegowskich.
Przeczytajcie koniecznie.
Jeszcze raz dziękuję wydawnictwu Znak za możliwość przedpremierowej lektury.
Znalazłam się w gronie szczęśliwców, którzy za przesłanie wydawnictwu Znak jednej recenzji książki Krajewskiego otrzymali egzemplarz przedpremierowy jego najnowszej powieści.
To, co otrzymałam przerasta swoim rozmachem wszystkie dotychczasowe przeczytane przeze mnie książki autora. Rozmach ten widoczny jest zarówno w ogromnym obszarze, na jakim rozgrywa się akcja...
2021-03-11
Serdecznie dziękuję autorowi za otrzymany egzemplarz książki.
Przeczytałam ją z niebywałą przyjemnością. Dlaczego? Bo niewielu już dzisiaj w naszym otoczeniu takich ludzi. Niespotykanie dobrych. Ciepłych, empatycznych, bezinteresownie życzliwych, obdarowujących znajomych drobnymi podarunkami z dobrego serca, dla samej przyjemności dawania. Takie cechy posiada bohater powieści, autor tytułowych listów pisanych do dwudziestoletniej Emilki.
Osaczeni wszechobecną nienawiścią, kierowani uprzedzeniami i stereotypami, podsycanymi przez wszelakie media i polityków nie umiemy właściwie odczytywać gestów i słów, które kierują do nas inni ludzie. W uśmiechu i spojrzeniu doszukujemy się fałszu, nieczystych intencji, a zainteresowanie swoją osobą bierzemy za ograniczanie naszej przestrzeni, przekraczanie granic naszej prywatności. Natomiast skądinąd młodym osobom, a taką jest adresatka listów, nie przeszkadza fakt uzewnętrzniania światu każdej, nawet najdrobniejszej intymnej chwili swego życia na popularnych portalach społecznościowych.
Nie wiem, co w XXI wieku jest bulwersującego w tym, że dojrzały mężczyzna oczarowany jest młodą dziewczyną? Że zakochuje się w jej buzi, podoba mu się dziewczęca nieśmiałość i prostota? Pisze do niej listy? Przecież jeszcze dwie dekady temu tylko w ten sposób wiele par korespondowało ze sobą. A wszystkie listy są miłe, pełne szacunku i admiracji dla urody dziewczęcej, która tak zakręciła w głowie bohaterowi. Emilka powinna je trzymać w szufladzie pod kluczem i przechować do starości, by cieszyć się faktem, jak bardzo była w młodości podziwiana. Jeśli w listach znalazło się parę życiowych wskazówek, parę mentorskich uwag, to dobrze. Bohater swoje przeżył, ma doświadczenie, więc może warto posłuchać. Pan Andrzej pisze komentarze na profilu dziewczyny na Facebooku? Jeśli są przyjemne, oznaczane serduszkiem, to też nie powód do skreślania kogoś z listy znajomych. Emilka, jej siostra i matka, wcześniej miło konwersujące w czasie zakupów na targu, odcinają się od bohatera, a chłopak Emilki daje mu to do zrozumienia aż nadto dosadnie. Ufam, że młodzieniec jest równie dobrym mężczyzną i wiernym wielbicielem.
W samych listach, wykazując się wielką erudycją, autor zawarł takżę sporą dawkę wiedzy o mechanizmach rządzących życiem człowieka. Ujął mnie stosunkiem do pracy, do kobiet i matek. Napisał to w sposób, którego próżno teraz szukać, nawet w Kościele.
Książka Pana Andrzeja Głowackiego nie jest lekturą prostą, a może być przez wielu, zwłaszcza młodszych czytelników odczytana całkowicie na opak. Czytelnik musi być dojrzały, by ją pojąć. To głęboko humanistyczna lektura, pisana przez człowieka, który kocha ludzi. I za to dodaję gwiazdkę.
Serdecznie dziękuję autorowi za otrzymany egzemplarz książki.
Przeczytałam ją z niebywałą przyjemnością. Dlaczego? Bo niewielu już dzisiaj w naszym otoczeniu takich ludzi. Niespotykanie dobrych. Ciepłych, empatycznych, bezinteresownie życzliwych, obdarowujących znajomych drobnymi podarunkami z dobrego serca, dla samej przyjemności dawania. Takie cechy posiada bohater...
2019-03-17
Fantastykę czytałam dawno, nawet bardzo dawno temu, chociaż filmy fantastyczne oglądam pasjami. Zawsze oglądam nowe światy, bardziej zaawansowane technologicznie, mądrzejsze, ale czy lepsze?
I o tym także pisze Grzegorz Nieckarz. Jak na debiutanta to powieść doskonała. Dopracowana do ostatniego detalu, wymagająca intelektualnie i zmuszająca do refleksji nad prawami rozwoju wszechświata.
Bo w tej książce akcja toczy się w nieograniczonej przestrzeni a statki kosmiczne mkną z prędkością światła. Nasza ziemska perspektywa przestrzenna i czasowa jest przy tym ziarnem piasku. My, współcześni Ziemianie, jesteśmy cywilizacją starożytną, o której raczą pamiętać tylko najtęższe umysły.
Ludzie i androidy płacą fotonami, porozumiewają się przez sentylatory, bez trudu odczytując języki z krańców znanego im świata. W naukach królują technofizyka, sozologia i inżynieria błyskowa.
Ale cały ten świat rządzony jest przez władcę absolutnego, totalitarnego Pulsa, dla którego rozwój oznacza zdobywanie coraz to nowych planet i niszczenie ich naturalnych ekosystemów.
Centralna planeta całego systemu - Tendlonix - to wytwór i jednocześnie ofiara owego postępu. Bez flory i fauny, skażona, pozbawiona tlenu, schowana pod kopułą dającą życie. Pokryta stalą i żelazem plątanina wielopiętrowych drapaczy chmur.
Autor na kartach swojej książki zostawia wiele cennych myśli na temat człowieka, historii i życia. Ekologia wybija się na pierwszy plan.
Czy poszerzając horyzonty musimy niszczyć naturę? Czy mamy do tego moralne prawo?
W autorze dostrzegam dużą lekkość pisania i ogromne pokłady wyobraźni. Niektóre pomysły są bardzo nowatorskie.
Lektura nie jest prosta, trzeba się dobrze zadomowić w gąszczu neologizmów i przede wszystkim zadumać nad przyszłością.
Nie tylko fani fantastyki będą usatysfakcjonowani.
Polecam gorąco.
A autorowi dziękuję za możliwość darmowego przeczytania książki.
I czekam na kolejne tytuły.
Fantastykę czytałam dawno, nawet bardzo dawno temu, chociaż filmy fantastyczne oglądam pasjami. Zawsze oglądam nowe światy, bardziej zaawansowane technologicznie, mądrzejsze, ale czy lepsze?
I o tym także pisze Grzegorz Nieckarz. Jak na debiutanta to powieść doskonała. Dopracowana do ostatniego detalu, wymagająca intelektualnie i zmuszająca do refleksji nad prawami rozwoju...
2020-01-06
Kiedy otrzymałam książkę pocztą od autora od razu zwróciło moją uwagę jej doskonałe, bogate wydanie. Najpierw barwne okładki z wyrysowaną mapą południowo – wschodniej Azji, notką biograficzną autora ze zdjęciem, a potem wewnątrz książki cztery serie pięknych, kolorowych zdjęć na gładkim papierze. Każdy rozdzialik odznaczony został gwiazdką i ma wytłuszczony tytuł. Naprawdę muszę o tym napisać, bo coraz mniej na rynku takich przejrzystych i starannie wydanych pozycji.
Nie miałam pojęcia o czym będzie ta książka. Tytuł, przyznaję, był dla mnie abstrakcyjny. Jestem młodsza od autora o jedenaście lat, więc kiedy on „przewalał” elektronikę w Indiach, ja chodziłam do liceum. Autor pisze jednak tak plastycznie i tak interesująco, że książkę tę praktycznie się pochłania, a nie czyta. Narracja dwutorowa przeplata wspomnienia z czasami współczesnymi. Zamysł, który się sprawdził. Bo dokonując swojej „spowiedzi” starszy o trzydzieści lat Han Solo przemierza stare utarte szlaki, wędruje po znanych sobie indyjskich ulicach, odwiedza hotele i lotniska, na których bywał kiedyś jakże częstym gościem. Wątek przemytniczy jest przyczynkiem do opowieści o sobie samym. Autor robi rozrachunek z przeszłością i pyta jaki wpływ miały tamte wydarzenia na jego późniejsze losy.
Ja zasiedziała w kraju, skromna nauczycielka, czytam o przemycie. New Delhi, Bombaj, Katmandu, Singapur – dla mnie czysta egzotyka, a dla bohaterów książki stałe trasy przemytnicze pokonywane kilka razy w tygodniu. Czytam, nie dowierzam, ale i ogromnie zazdroszczę. Bo ci młodzi polscy dwudziestoparolatkowie, rzutcy i wykształceni na uniwersytetach lekarze, inżynierowie i przyszli naukowcy, mieli w sobie niesamowite pokłady odwagi i wyobraźni. W tamtych czasach, kiedy wprawdzie PRL chylił się ku upadkowi, ale nikt nie wiedział, jak to się zakończy można rzec, że Han Solo i jego koledzy byli pionierami kapitalizmu. Ale zysk nie przesłaniał im tego, co najważniejsze i o czym autor szczerze pisze - wzajemnego zaufania, solidarności i pomocy, gdy ktoś mniej czy bardziej świadomie dał się zamknąć w „sanatorium”.
Myliłby się jednak ten, kto założyłby z góry, że to nudna książka o robieniu przewałów, o kursach walut i cenach, może nawet jakiś suchy instruktaż i opis tras podróży. Autor rzeczy poważne okrasza jednak tak dużą ilością anegdot i scen, które utkwiły mu z różnych powodów w pamięci, że nie ma przy tej lekturze czasu na nudę.
Jest to przy tym doskonały opis Indii ówczesnych z przełomu lat 80-tych i 90 –tych oraz tych współczesnych. Ciekawostki historyczne, religijne, obyczajowe, kulinarne, a nawet dendrologiczne są lepsze niż niejeden przewodnik. Lepsze, bo we wszystkich miejscach autor był, widział, smakował i czuł. To bardzo osobista książka, ciepła, pełna wrażeń i emocji.
Jeśli Pan Cezary jest debiutantem, to jest to debiut wysokich lotów i z całego serca gratuluję mu tej pozycji. Jego „spowiedź” niesamowicie wciąga, działa na wyobraźnię. I uważam, że kilkuletni pobyt w tamtej części świata, jakże odmiennej kulturowo od naszej, wymaga kolejnych tomów.
Czekam na nie z utęsknieniem.
Wszystkim gorąco polecam, bo to bardzo emocjonująca książka.
Autorowi jeszcze raz dziękuję za egzemplarz książki z podpisem.
Kiedy otrzymałam książkę pocztą od autora od razu zwróciło moją uwagę jej doskonałe, bogate wydanie. Najpierw barwne okładki z wyrysowaną mapą południowo – wschodniej Azji, notką biograficzną autora ze zdjęciem, a potem wewnątrz książki cztery serie pięknych, kolorowych zdjęć na gładkim papierze. Każdy rozdzialik odznaczony został gwiazdką i ma wytłuszczony tytuł. Naprawdę...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-11
W 2017 roku przeczytałam trzy powieści Pani Jodełki. Były to niebanalne sensacje o nieco zakręconej, ale ciekawie skonstruowanej fabule. Każda z nich miała swój niepowtarzalny klimat, co wyróżniało je od wielu innych tego typu pozycji. Każdą przeczytałam z przyjemnością i dostarczyła mi nie lada emocji.
Tym razem otrzymałam sensację jeszcze bardziej pokręconą i, co jest dla mnie nowością w przypadku autorki, okraszoną dosyć dużą dawką humoru. Poznajemy całą galerię nietuzinkowych postaci, które swoim wyglądem, zachowaniem i zainteresowaniami wydają się wręcz nierzeczywiste, a przez to jeszcze bardziej podejrzane. Cała rodzinkę Rajów łączy uwielbienie dla nauki i sztuki wszelakiej łącznie z teatralną, ale także masoneria, ezoteryka i ziołoznawstwo, a ta mieszanka – przyznacie sami - mocno dziwacznych upodobań musi budzić podejrzenia. Duet dwóch przyrodnich sióstr – Tycjany (od malarza Tycjana) konserwatorki sztuki i Angeliny (od Michelangela, czyli Michała Anioła) charakteryzatorki teatralnej - to niestandardowa, oparta na wielu przeciwieństwach i mocno niedobrana, ale skuteczna para śledczych. Kiedy umiera ich ojciec – dr Tomasz Raj – pracujący w uniwersyteckiej Pracowni Zbiorów Masońskich wszyscy, poza ekscentryczną, węszącą wszędzie spiski ciotką Józefiną Amalią, kładą to na karb naturalnej śmierci, chociaż spowodowanej użądleniem przez pszczoły, na których jad nieboszczyk był uczulony. Wynajęty przez ciotkę były policjant Janota tropi jednak i węszy, by zarobić na z góry podjętą zapłatę. Sprawa komplikuje się, kiedy umiera brat Tomasza – profesor historii Bernard Raj. Czy to znowu faktycznie samobójstwo dokonane w arcyciekawej scenerii masońskich rytuałów, czy bezbłędnie wykonana dekoracja zaplanowanego morderstwa?
Jak to zwykle bywało w przeczytanych przeze mnie wspomnianych wcześniej książkach, także i teraz autorka zwodzi nas na manowce. Błądzimy po gmachach uniwersyteckich odwiedzając zbiory masońskie, dowiadujemy się mnóstwa informacji o dziejach loży wolnomularskich, wybitnych polskich masonach i sztuce epoki stanisławowskiej. W sklepie ezoterycznym Barbary Raj, żony Bernarda ładujemy energię, a w pracowni konserwatorskiej Tycjany zgłębiamy tajniki konserwacji obrazów (tu autorka ma mnóstwo do powiedzenia, wszak to jej wyuczony fach). Skądinąd nie wiedziałam, że topografia Poznania, rodzinnego miasta autorki, gdzie toczy się akcja, ma w sobie tyle miejsc i adresów związanych z wolnomularstwem. Te klimaty, mocno związane z przeszłością, bardzo mi odpowiadały z racji mojego wykształcenia i zainteresowań. Czytałam z przejęciem i przyjemnością, raz po raz wybuchając śmiechem, bo perypetie śledcze sióstr nie pozwalają zachować powagi. A moje zaciekawienie rosło szybko, bo potencjalnych podejrzanych przybywało… Ani masoneria, ani zaginiona cenna miniatura Tomasza Raja nie miały jednak nic wspólnego ze śmiercią braci, chociaż zioła i ezoteryka przydały się bardzo…ale tego już zdradzać nie zamierzam.
Książka ma interesującą okładkę z czaszką, cyrklem i węgielnicą – symbolami masońskimi wplecionymi w niezapominajki, z których oryginalny wieniec pogrzebowy kazała wykonać Angelina swemu zmarłemu ojcu. Na obwolucie okładki znajdziemy też piękne zdjęcie autorki w „masońskiej” scenerii -na tle błękitnych książek, ze szpadą w ręku i obok wyeksponowanej czaszki.
Duet sióstr Raj jest mocno obiecujący, nieco zwariowany, ale inteligentny, sprytny, podstępny i co najważniejsze szybszy i skuteczniejszy w działaniu od typowo policyjnych zbiurokratyzowanych śledztw. Czekam na drugi tom.
Pani Jodełce należą się brawa za pomysł, język i perfidne, w odkrywaniu mordercy, zwodzenie czytelnika do samego końca.
Dziękuję serdecznie wydawnictwu Rebis za egzemplarz książki.
W 2017 roku przeczytałam trzy powieści Pani Jodełki. Były to niebanalne sensacje o nieco zakręconej, ale ciekawie skonstruowanej fabule. Każda z nich miała swój niepowtarzalny klimat, co wyróżniało je od wielu innych tego typu pozycji. Każdą przeczytałam z przyjemnością i dostarczyła mi nie lada emocji.
Tym razem otrzymałam sensację jeszcze bardziej pokręconą i, co jest...
“– Widzisz – zaczął rycerz po krótkiej chwili milczenia – musisz być jak pancerz. Wszyscy musimy. Jak pancerze trzeba nam odbijać kamienie przez los w nas ciskane nieprzerwanie. Bez tego nawet najsilniejszy w końcu upadnie i zginie.”
Niewiele ponad tydzień temu otrzymałam od autora egzemplarz jego debiutanckiej powieści w postaci ebooka. Książki historyczne czytam od dzieciństwa i pałam do nich miłością po dziś dzień. To one zdeterminowały kierunek studiów i moje życie zawodowe.
Z wielką chęcią zanurzyłam się więc w fabułę osadzoną w latach 1521-1522 opisującą perypetie niejakiego Jana Godziemby z Broniowa, rycerza zaprawionego w ostatniej wojnie z Krzyżakami, dzierżawcy wsi Lgota nieopodal Częstochowy.
Jeśli chciałam poczuć prawdziwy powiew historii autor zapewnił mi go w całej rozciągłości. Największą bowiem zaletą tej książki jest znakomicie oddany klimat epoki widoczny nie tylko w detalach uzbrojenia, kuchni, strojów, zwyczajów, ale i pieczołowicie, i szeroko stosowanym staropolskim języku (za dbałość o wymogi ówczesnego języka dodaję gwiazdkę). Autor zadbał również o dokładne odtworzenie nie tylko szlacheckich zajazdów, potyczek i awantur w karczmach, co znamy z wielu utworów i filmów, ale i elementów mniej znanych powszechnie, jak treści klątw rzucanych przez Kościół (odtworzone na podstawie oryginalnego źródła), sposobu spisywania dzierżaw i sprzedaży majątków, czy też rozsądzania sporów przez starostów. Poprzez bohaterów drugoplanowych uwypuklił szeroko przekrój polskiego społeczeństwa, koncentrując się nie tylko na rozwarstwieniu szlachty, ale także zróżnicowanej pozycji mieszczan i chłopów. Nie pominął kwestii religijności, roli społecznej dostojników kościelnych i sposobów funkcjonowania zakonów. Rzadko kiedy współcześni pisarze tak dogłębnie dbają o najdrobniejsze szczegóły, opisując codzienne życie w dawnych wiekach. Dlatego narracja, bardzo mocno osadzona w realiach społecznych, ekonomicznych i kulturowych XVI wieku stanowić może nie lada gratkę dla miłośników historii.
Na historycznym tle rozgrywają się szlacheckie awantury, podróżnicze przygody (które zawiodą bohatera aż na Podole) i romanse. Z początku akcja wydaje się być niespieszna, ale potem nabiera tempa i los miota rycerzem Janem i jego druhami stawiając mu na drodze same kłody. Pasmo nieszczęść udaje mu się szczęśliwie przetrwać, choć nie bez szwanku. Daje jednak popis odwagi, bezkompromisowości i nieugiętej siły. Jest jak tytułowy pancerz, który niejedno przetrzyma. I taki pewnie był zamiar autora. Na przykładzie zwykłego rycerza, jakich rzesza była wtedy w Rzeczpospolitej, autor uwydatnił znaczenie honoru i godności, walki o dobre imię i woli przetrwania.
Jeśli oczekujecie tu jednak powszechnie znanych w XVI wieku person srodze się zawiedziecie. Król Zygmunt jest jedynie wspomniany, podobnie jak kanclerze czy inni dostojnicy. To opowieść o zwykłych obywatelach, tylko w innych historycznie czasach. Ale przez to powieść staje się czytelnikowi bliższa.
Autor prosił mnie jednak o szczerą opinię, więc nie będę ukrywać, że kilka elementów nieco mnie rozczarowało. Po pierwsze ograniczyłabym ilość bohaterów, a tych “ocalonych” opisała szerzej i dogłębniej. Czasem trudno było się połapać o kim czytam. Po drugie odsłoniłabym karty w sprawie morderstwa dokonanego skądinąd na terenie katedry i na osobie znanego szlachcica, a przez to wielce bulwersującego całą okoliczną społeczność. Nie wiem czemu autor porzucił ten kryminalny wątek, bo rokował świetnie, ale rozwiązania nie znalazłam. Po trzecie czemuż to tak szybko zakończył powieść i nie raczył nawet napisać, czy małżonka Jana szczęśliwie powiła i jak dalej potoczyły się ich losy. Brakło mi choćby dwóch zdań.
Jednak, podsumowując, to bardzo dobry debiut. Autor prezentuje znakomity warsztat językowy, wystrzega się wulgaryzmów (co bardzo cenię), świetnie zdał egzamin z historycznego researchu do powieści, ma wiedzę i niewątpliwą pasję.
Dziękuję za rzetelność i udaną przygodę czytelniczą. Gratuluję i czekam na kolejne tytuły!
“– Widzisz – zaczął rycerz po krótkiej chwili milczenia – musisz być jak pancerz. Wszyscy musimy. Jak pancerze trzeba nam odbijać kamienie przez los w nas ciskane nieprzerwanie. Bez tego nawet najsilniejszy w końcu upadnie i zginie.”
więcej Pokaż mimo toNiewiele ponad tydzień temu otrzymałam od autora egzemplarz jego debiutanckiej powieści w postaci ebooka. Książki historyczne czytam od...