-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant1
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński31
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać406
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-04-30
2024-03-24
“Kim byś chciała być, jak dorośniesz?”
“Chciałabym być krzakami wtopionymi w mrok nocy, myślę, że to wystarczy”.
Przeczytałam jedną z najsmutniejszych, najbardziej dołujących i rozrywających serce książek.
Szkoda, że historia dotyczyła mojej imienniczki, bo przez to tytułu nigdy nie zapomnę i pewnie już na zawsze ta książka zostanie we mnie.
W czasie ostatniego pobytu w bibliotece szukałam Sylwii Chutnik, bo odkąd poznałam jej pióro poprzez książkę “Tyłem do kierunku jazdy” przepadłam na amen.
Uwielbiam jej styl, jej niecodzienne skojarzenia, sposób kreowania rzeczywistości, słodko-gorzkie rozważania o istocie kobiecości. Pisane trochę z humorem, trochę z sarkazmem, ale epatujące bólem - niespełnionych nadziei, zmarnowanych szans, bólem niezrozumienia i odrzucenia.
“Jolanta” także pokazuje pełny obraz zniszczonego życia. Młodego, liczącego niespełna dwie dekady. Odejście ojca i przedwczesna śmierć matki, a potem zbyt wczesne zamążpójście i macierzyństwo odciskają swe piętno. Ból staje się nie do wytrzymania.
W kreacji głównej bohaterki, skądinąd nie tylko imienniczki, ale i mojej rówieśniczki, autorka pochyla się nad całą rzeszą dziewcząt z rozbitych rodzin, którym przyszło w dodatku żyć w czasach transformacji ustrojowej, kiedy wielu ludziom bezrobocie i bieda patrzyły w twarz. Nawarstwienie traum z dzieciństwa i szybkie wejście w trudy codziennego, dorosłego życia w szczególnie bolesnym dla kraju okresie, stały się nie do udźwignięcia. Zakończenie nie jest jednak definitywne i daje nadzieję na pozytywne zmiany.
Autorka znakomicie oddaje klimat warszawskiego blokowiska z czasów PRL-u, wychwytuje celnie najbardziej pamiętne przeobrażenia gospodarcze roku 89’ i związane z nimi przemiany obyczajowe.
Świetnie napisana książka. Pełna bezsilności, rozgoryczenia, złości i bezdennego smutku. Zmuszająca do refleksji i rozejrzenia się wokół siebie. Wszak, mimo upływu kilku dekad, mimo lepszej, w wymiarze materialnym, jakości życia, “kuszenie dachowe” (genialna metafora skłonności samobójczych) wcale nie jest mniejsze u młodych ludzi. Może gdzieś obok ktoś rozpaczliwie odczuwa pustkę i osamotnienie, brakuje mu sił do życia i potrzebuje wsparcia.
Chutnik znów mnie zachwyciła. Polecam. Warto.
“Kim byś chciała być, jak dorośniesz?”
“Chciałabym być krzakami wtopionymi w mrok nocy, myślę, że to wystarczy”.
Przeczytałam jedną z najsmutniejszych, najbardziej dołujących i rozrywających serce książek.
Szkoda, że historia dotyczyła mojej imienniczki, bo przez to tytułu nigdy nie zapomnę i pewnie już na zawsze ta książka zostanie we mnie.
W czasie ostatniego...
2024-02-24
Każdą książkę o silnych i odważnych kobietach wyłamujących się ze stereotypu jedynie kobiety- żony i kobiety-matki, walczących o edukację i samodzielność zawodową czytam zawsze z radością. Wiele ich już poznałam i wydaje się, że autorka nie napisała nic odkrywczego, ale i tak nie da o sobie długo zapomnieć.
Historią, osadzoną w pierwszej połowie lat dwudziestych ubiegłego wieku, w dopiero co odrodzonej Polsce, Pani Wysoczańska obnażyła wszystkie bolączki życia kobiet reprezentujących różne wprawdzie różny status materialny i pochodzenie społeczne, ale na równi poddanych władzy patriarchatu. Czy to despotycznego ojca, czy męża - tyrana. A chociaż to opowieść sprzed stu lat, mocno osadzona w realiach historycznych (tutaj autorka pokusiła się o umieszczenie największych nazwisk ówczesnej polityki, literatury i sztuki), to jednak wydaje się zaskakująco aktualna.
Bohaterki “Siły kobiet” nie są jednakowe. Każda nosi w sobie inną traumę - po fatalnym, zaaranżowanym przez rodziców małżeństwie, po śmierci dziecka, po smutnym dzieciństwie nie oferującym niczego poza życiem wykreowanym przez konserwatywną rodzinę. Potrafią jednak zawalczyć o swoje marzenia, zdecydować się na radykalne kroki, jak choćby ucieczka z domu, by wyrwać się z gorsetu konwenansów i ograniczeń. Walczą o miejsce na uczelni, tworzą ponadczasową sztukę, redagują feministyczne gazety, zaczynają prowadzić własne biznesy. Wolne, wyzwolone, aktywne, samodzielne. Silne po prostu. Za nic mają dominację mężczyzn, ich sarkastyczne docinki, niedwuznaczne aluzje albo wręcz obelgi. Słaba płeć? Nic z tych rzeczy!
Jednocześnie jest to świat wątpliwej moralnej etykiety, w której mężczyźnie zawsze więcej wolno, świat zakłamania i hipokryzji. I to autorce udało się w pełni odmalować.
Jedna uwaga - Boya zbyt mało!
Polecam.
Każdą książkę o silnych i odważnych kobietach wyłamujących się ze stereotypu jedynie kobiety- żony i kobiety-matki, walczących o edukację i samodzielność zawodową czytam zawsze z radością. Wiele ich już poznałam i wydaje się, że autorka nie napisała nic odkrywczego, ale i tak nie da o sobie długo zapomnieć.
Historią, osadzoną w pierwszej połowie lat dwudziestych ubiegłego...
2024-02-14
Nie wiem, jak to się stało, że w środku tygodnia, w nawale pracy, udało mi się przeczytać książkę w całości. W zasadzie “połknęłam” ją w kilka godzin. Może troszeczkę przyczyniła się do tego duża czcionka, ale zdecydowanie bardziej podjęty temat i niesamowicie lekki styl autorki.
Osobiście z opowieści znajomej kobiety, której bliska krewna porzuciła stan zakonny, od lat orientowałam się, jak wygląda życie za bramą zakonów żeńskich, w tym negatywnym świetle, ale autorka napisała to tak celnie i tak obrazowo, że emocje aż we mnie buzowały. Szkoda, że pewnie wiele faktycznych powołań zostało bezpowrotnie straconych przez praktyki matek przełożonych, oparte na totalnej inwigilacji, donosicielstwie, przydzielaniu obowiązków ponad siły, na szkalowaniu, nadinterpretacjach i pogardzie. Na doprowadzeniu dziewczyny do granic wytrzymałości, do ostateczności, którą staje się wystąpienie z zakonu, mimo gorliwej wiary, pokory i pracowitości. Opowieść, prezentowana przez autorkę nie jest czystą fikcją, bo opiera się na osobistych doświadczeniach jednej z jej czytelniczek. A przecież służba Bogu ma być radością i dzieleniem się z innymi dobrocią, miłością, miłosierdziem. Bez uporczywego śledzenia, donoszenia, złości, lekceważenia, poniżania i wyzysku. Przypadek wyrzucenia z klasztoru chorej na nieuleczalny nowotwór młodej zakonnicy, w dodatku odsuniętej przez rodzinę, nie wydaje się odosobniony. Bezduszność przełożonych przeraża.
Bohaterka powieści, Patrycja Grajewska, zaangażowana w kościelne życie, czerpała wyidealizowany obraz zakonnego życia z opowieści jednej z pomagających w parafii zakonnic. Uśmiech na twarzy, życzliwość i łagodność zakonnicy wyzwoliły w niej przekonanie, że wszystkie kobiety w habitach reprezentują podobne postawy, ale po wstąpieniu w progi zakonne szybko zweryfikowała to fałszywe przekonanie. Doświadczyła wielu cierpień, które bynajmniej nie mieściły się w regule zakonu, poddawano ją coraz to cięższym próbom, które dusza i psychika wytrzymywała, ale fizyczne ciało w końcu odmówiło posłuszeństwa.
Po zrzuceniu habitu, w świeckim życiu Patrycji udało się nie tylko utrzymać silną wiarę i osiągnąć równowagę ducha, ale zdecydowała się złożyć kolejne, tym razem inne śluby. W tej drugiej części książki może jest zbyt lukrowo i przewidywalnie, ale cóż, tego typu powieści rządzą się swoimi prawami.
Ciekawy, niecodzienny temat, znakomicie przedstawione wątki obyczajowe, spojrzenie na wiele aspektów polskiej religijności, a przede wszystkim doskonały, prosty i niewymagający, ale jakże obrazowy język powieści zagwarantowały mi bardzo dobrą lekturę. Obfitą w całe spektrum emocji od tych najgorszych, przy których na usta cisną się przekleństwa, aż do wzruszenia i łez radości.
Nie znałam dotąd autorki, ale jeśli umie ona tworzyć tak emocjonujące portrety kobiet, nie mogę poprzestać tylko na tym jednym tytule.
Nie wiem, jak to się stało, że w środku tygodnia, w nawale pracy, udało mi się przeczytać książkę w całości. W zasadzie “połknęłam” ją w kilka godzin. Może troszeczkę przyczyniła się do tego duża czcionka, ale zdecydowanie bardziej podjęty temat i niesamowicie lekki styl autorki.
Osobiście z opowieści znajomej kobiety, której bliska krewna porzuciła stan zakonny, od lat...
2024-01-14
"Jestesmy tym, co pamiętamy".
Dominikę Chmurę po tragicznym wypadku, z którego ledwo uszła z życiem, prześladują zapachy. Spalonego mięsa, spalonego domu babki. Ten swąd nie potrafi zatrzymać jej nigdzie na dłużej, wypycha na coraz to szersze wody.
Już w szkole miała problemy z określeniem swojej tożsamości i przynależności, bo po rodzinach matki i ojca, była de facto znikąd, a na pewno nie z Wałbrzycha. Piaskowa Góra nigdy nie była dla niej oazą spokoju, ani też ostatecznym celem jej życiowych podróży.
Wypadek, od którego nie może się uwolnić i śmierć ukochanej babki spod Skierniewic, tylko spotęgowały tę niestałość, rzucają nią po świecie, a my orbitujemy wraz z nią między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Prowadzi nas do Niemiec, Paryża, Londynu, Nowego Jorku, a w końcu na grecką wyspę Karpathos. Po drodze natrafiamy na historie tych, którzy przewijają się w opowieściach jej dziadków, albo takich, których sama dopiero co poznała.
I znowu Joanna Bator mistrzowsko “wchodzi w kobietę”. Odkrywa jej marzenia, niespełnione nadzieje, lęki, troski i porażki. Rozprawia się z samotnością, wdowieństwem, nieudaną i nietrwałą miłością. Porusza tematy trudne, nie boi się konfrontacji z rasizmem, ksenofobią czy homoseksualizmem.
A chociaż Dominika, wbrew ambicjom matki, nie zostanie profesorem matematyki i nie weźmie ślubu na zamku Książ, pozostanie fiksum-dyrdum na lata, Jadwiga Chmura nie może narzekać na monotonne życie właśnie dzięki córce. Może nie ma w niej ekscytacji, ale telefony, widokówki i zdjęcia z odległych miejsc są powodem do dumy, a zawsze można je odpowiednio ubarwić.
W drugim tomie nieco mniej jest ironii, a przez to i salw śmiechu, ale podróżowanie z Dominiką w poszukiwaniu wyśnionej Chmurdalii i tak było prawdziwie ekscytującą przygodą, i radosną, i melancholijną zarazem.
Jak pisze autorka na obwolucie książki “Chmurdalia” to “Odyseja” na opak. Ucieczka z miejsc rodzinnych, oderwanie się od losu, który zaplanowali dla nas bliscy, od strachu, który ciągle powraca, od tragicznych wspomnień.
Piękna książka. Doskonały język i cała masa emocji. Polecam.
"Jestesmy tym, co pamiętamy".
Dominikę Chmurę po tragicznym wypadku, z którego ledwo uszła z życiem, prześladują zapachy. Spalonego mięsa, spalonego domu babki. Ten swąd nie potrafi zatrzymać jej nigdzie na dłużej, wypycha na coraz to szersze wody.
Już w szkole miała problemy z określeniem swojej tożsamości i przynależności, bo po rodzinach matki i ojca, była de facto...
2023-12-30
Ta niewielkich rozmiarów książka ma już ponad dwadzieścia lat, ale nie zestarzała się wcale.
W krótkim wycinku życia Martyny – zdolnej, inteligentnej, nowoczesnej i wrażliwej studentki anglistyki, poprzez jej, na pierwszy rzut oka banalne, perypetie miłosne i życiowe, odnajdujemy ponadczasowe prawdy o wartości przyjaźni, rodziny, wiary, ale przede wszystkim o miłości i relacjach damsko-męskich. A uczucie do partnera to nie zawsze euforia i motyle w brzuchu, bo jakże często wiąże się z tęsknotą, cierpieniem i bólem. Martynie przyszło doświadczyć wszystkiego...
To opowieść o podejmowaniu nie zawsze korzystnych i akceptowalnych społecznie życiowych wyborów, umiejętności radzenia sobie z błędnymi decyzjami, oswajania samotności, odrzucenia i stygmatyzacji.
Pisana prze kilka osób i zawierająca drugie, alternatywne zakończenia wszystkich historii może powodować pewien mętlik w głowie, może także stwarzać wrażenie niedopowiedzianej i niedokończonej, chociaż u mnie nie wywołała takiego odczucia.
Całkiem przyjemna lektura, chociaż tylko miejscami słodka, a miejscami gorzka i bolesna. Myśli i rozważania o życiu, których tu sporo, aż nadto dojrzałe jak na studentkę, zmuszają do głębokiej refleksji i podwyższają wartość książki, w tym moją ocenę.
Wiele z opisywanych wydarzeń rozgrywa się w studenckim pokoju i dlatego ta pozycja uruchomiła we mnie nostalgię za dawnym akademickim życiem. To był czas, kiedy i u mnie, podobnie jak u Martyny, przez pokój studencki przewijały się tabuny ludzi, a każdy z nich wnosił coś wartościowego w moje życie - rozpalał zainteresowania innym gatunkiem muzyki, kierował uwagę na jakiegoś pisarza, czy w końcu pozwalał wsłuchać się w brzmienie gitary...
Ta niewielkich rozmiarów książka ma już ponad dwadzieścia lat, ale nie zestarzała się wcale.
W krótkim wycinku życia Martyny – zdolnej, inteligentnej, nowoczesnej i wrażliwej studentki anglistyki, poprzez jej, na pierwszy rzut oka banalne, perypetie miłosne i życiowe, odnajdujemy ponadczasowe prawdy o wartości przyjaźni, rodziny, wiary, ale przede wszystkim o miłości i...
2023-12-25
Chociaż czasem, niestety, trochę mi tu zazgrzytało, to jednak jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą pozycją. Sam tytuł sugeruje tematykę i czas opowieści, więc nie można się mylić co do zawartości książki. Bohaterka, jak przystało na porządną guwernantkę, ma znakomite przygotowanie pedagogiczne, a chociaż kieruje swe kroki na szlachecki dwór i nie chce skończyć jak typowa siłaczka, to pozytywizmem i pracą organiczną, a szczególnie walką z analfabetyzmem i zacofaniem aż kipi na wszystkich stronach powieści.
Myliłby się ten, kto szuka tu jedynie ckliwej, dziewiętnastowiecznej historii o trudach pracy ze szlacheckimi, częstokroć rozpuszczonymi paniczami i ewentualnym romansie bezdzietnej panny z ich ojcem. Ta opowieść, nie rezygnując jednak z romansu, i to niejednego, napisana jest z rozmachem i wykracza daleko poza typową powieść obyczajową osadzoną w historycznych realiach. Chociaż najmocniejszy akcent autorka kładzie na walkę o postęp cywilizacyjny, o rozwój edukacji i przemysłu, odnajdziemy tu całkiem szeroko rozbudowany wątek walk niepodległościowych w dobie powstania styczniowego i związanych z nim represji, a także kwestie walki o dostęp kobiet do nauki i materialnej samodzielności.
Bo kobiety wysuwają się tutaj zdecydowanie, nie tylko przez postać głównej bohaterki, na pierwszy plan. Na przykładzie dwóch pokoleń Pani Wierzchowska opowiada o kobietach odważnych, wyłamujących się ze stereotypów, świetnie wykształconych, inteligentnych i świadomych swych ról w społeczeństwie, wybiegających ponad bycie jedynie cichą i posłuszną żoną oraz oddaną matką. Takich, które, wchodząc w męskie role, bezkompromisowo walczą o byt rodziny, o dobro dzieci, o zdobywanie coraz to większych naukowych szlifów, o postęp. Nie poddają się ciasnemu gorsetowi chrześcijańskiej moralności. Dokonują czynów odważnych, dla jednym będąc przedmiotem podziwu, dla innych wariactwa. Taka jest tytułowa guwernantka – Aldona Barzyk, jej chlebodawczyni – Eufemia Kęszycka i wszystkie jej trzy córki.
Autorka, bazując na materiale historycznym, w fikcyjne historie wplata całkiem realne postaci tych kobiet, które przecierały szlaki w pedagogice, nauce czy medycynie. Znajdziemy tu założycielkę słynnego Uniwersytetu Latającego - Jadwigę Szczawińską, pokazaną jako koleżanka z ław szkolnych i wieloletnia przyjaciółka Aldony; młodziutką Marię Skłodowską, studentkę tegoż uniwersytetu, jeszcze przed wyjazdem do Paryża; czy w końcu Annę Tomaszewicz- Dobrską - pierwszą kobietę z dyplomem lekarskim praktykującą na ziemiach polskich.
Na pewno, dla mnie, nie będzie to książka, którą szybko wyrzucę z pamięci. Z kilku powodów. Po pierwsze - sama wykonuję zawód nauczyciela od prawie trzech dekad, a edukacja dzieci to dla mnie prawdziwe powołanie, po drugie – uwielbiam opowieści osadzone w historii, a po trzecie – od lat chwytają mnie za serce pozycje o silnych, ponadprzeciętnych kobietach, które swoimi czynami i przekonaniami wybiegały daleko w przyszłość.
Tę wielowątkową powieść czyta się szybko i płynnie. Nie ma czasu na nudę, perypetie osobiste i zawodowe Aldony aż nadto obfitują w wydarzenia. Może czasem wszystko dzieje się nazbyt szybko i mało realistycznie, ale mnie to nie raziło. Nie ma tu, często typowego w tego gatunku powieściach, infantylizmu.
Autorka włożyła dużo pracy, by detalicznie oddać polityczny, gospodarczy i społeczny klimat lat osiemdziesiątych XIX wieku. Drobiazgowo odtworzyła genezę i funkcjonowanie Uniwersytetu Latającego, strukturę szkolnictwa w zaborze rosyjskim, zasady rosyjskiej biurokracji, a nawet prawa. Nie pominęła kwestii funkcjonowania przedsiębiorstw, tajnego nauczania czy emancypacji kobiet.
Jeden minus, czyli to, co zgrzytało i za co muszę odjąć punkt, to niejednokrotnie styl nie pasujący nijak do epoki, bo wiele słów, użytych w książce, nie mogło, w żaden sposób i w żadnym kontekście, zostać użytych w tamtych czasach.
Mimo tego z wielką przyjemnością sięgnę po inne książki autorki.
Chociaż czasem, niestety, trochę mi tu zazgrzytało, to jednak jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą pozycją. Sam tytuł sugeruje tematykę i czas opowieści, więc nie można się mylić co do zawartości książki. Bohaterka, jak przystało na porządną guwernantkę, ma znakomite przygotowanie pedagogiczne, a chociaż kieruje swe kroki na szlachecki dwór i nie chce skończyć jak typowa...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-04
Nie czytam Joanny Bator chronologicznie. “Piaskowa Góra” jest ponad dziesięć lat starsza od “Gorzko, gorzko”, które przeczytałam parę miesięcy temu. Nie powiedziałabym wcale, że to powieść mniej dojrzalsza, a pióro autorki jeszcze nie miało obecnej precyzji. Autorka sprawiła mi kolejną wyśmienitą czytelniczą ucztę i nabrałam przekonania, że mojej fascynacji jej twórczością nic już nie będzie w stanie odebrać.
Obie te powieści mają identyczny schemat - są słodko-gorzkimi opowieściami o trzech pokoleniach kobiet, w dodatku dziejącymi się w tym samym mieście. To są niemal te same kobiety, jakie odnalazłam w “Gorzko, gorzko” - zatracone w szczęściu, które trwa chwilę, a potem niemal całe życie niekochane, samotne, tęskniące za tym, na co już za późno i nie oczekujące niczego. Ich świetlane plany, marzenia i aspiracje biorą w łeb. Mąż nie jest wyśnionym ordynatem Michorowskim, nie ma też zięcia z Enerefu, przychodzi za to bolesne rozczarowanie życiem, a to nie omija żadnej z bohaterek, nawet najmłodszej.
Tę smutną i gorzką opowieść autorka lukruje mnóstwem ironii, co powodowało u mnie niekontrolowane salwy śmiechu, ale to był prawdziwy śmiech przez łzy. Bo wszystkie kobiety uwikłane są w historię, a ta rzadko kiedy traktuje je łagodnie. Poniewiera w czasach wojny narażając na głód, sieroctwo i gwałty, po wojnie wywozi z domu ojczystego albo przymusowo, albo w poszukiwaniu chleba, każe znosić bolączki gospodarcze epoki PRL-u staniem w kolejkach, mami nigdy nie zrealizowanymi do końca obietnicami rządzącej partii, wymaga religijnej postawy i nieskazitelnej moralności. W wałbrzyskim Babelu widać wszystko jak na dłoni, każdą zdradę, każdy występek, każde zszarganie tradycji.
To opowieść o trudnościach w adaptacji do nowych warunków i poszukiwaniu swego miejsca na ziemi, bo pierwsze pokolenie kobiet przybyło do Wałbrzycha z niczym, gdzieś z Kresów albo z mazowieckiej wsi. Kolejne niby się zasiedziały, ale do końca nie umieją określić swej tożsamości. Są stamtąd i nie stamtąd. Nawet ostatnia z rodu – Dominika - ciągle wraca do babki ze strony matki, gdzieś pod Skierniewice. Na jaw, po czterech dekadach, wychodzą rodzinne tajemnice, ujawni się tożsamość jej prawdziwego dziadka - niegdyś ukrywanego przez babkę na strychu żydowskiego zbiega z warszawskiego getta. Dziewczyna odkryje, dlaczego jej rysy twarzy i kolor włosów, wyraźnie odróżniające się od reszty rodziny, są takie, a nie inne.
W tle poruszone zostają ważne problemy z antysemityzmem, ksenofobią, dominacją patriarchatu i silnym wpływem religijności chrześcijańskiej na czele. Znakomicie uchwycona została dekada gierkowska z postacią idealnego, ufnego i oddanego I sekretarzowi, ale na koniec i tak rozczarowanego Polaka-górnika. Są Polki –katoliczki i są typowi mieszkańcy blokowisk.
Historię Dominiki, mojej rówieśnicy czytałam ze szczególnym zainteresowaniem. Odnalazłam w niej wszystko to, czym żyło moje pokolenie. Te same wiersze, ci sami muzyczni idole, te same fryzury i ciuchy. Wróciłam do czasów licealnych.
Kreacja natury kobiecej u Joanny Bator to mistrzostwo świata. Uchwycenie jej marzeń, niespełnionych nadziei, lęków, trosk i porażek nie ma sobie równych. Pokazanie trudów macierzyństwa, sieroctwa, gehenny przemocy domowej i alkoholizmu męża, zbyt wygórowanych ambicji, radzenia sobie z wdowieństwem i pragnieniem utraconej miłości sprawia, że kobieta w każdym wieku odnajdzie tu cząstkę samej siebie.
Dziękuję Autorce za masę emocji. Śmiech, wzruszenie i załzawione oczy. Za detaliczny powrót do czasów słusznie minionych, a przede wszystkim za prawdziwe do bólu, choć przecież fikcyjne, postacie kobiet.
Nie czytam Joanny Bator chronologicznie. “Piaskowa Góra” jest ponad dziesięć lat starsza od “Gorzko, gorzko”, które przeczytałam parę miesięcy temu. Nie powiedziałabym wcale, że to powieść mniej dojrzalsza, a pióro autorki jeszcze nie miało obecnej precyzji. Autorka sprawiła mi kolejną wyśmienitą czytelniczą ucztę i nabrałam przekonania, że mojej fascynacji jej twórczością...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-06
To moja piąta pozycja z dorobku Pani Karpińskiej. Bardzo ciekawy temat zamiany noworodków w szpitalu i wynikające stąd perypetie, które światło dzienne ujrzą dopiero po prawie czterech dekadach. Choroba ojca zmusi najbliższych krewnych do wykonania szczegółowych badań, a te wykażą, że prawie czterdziestoletnia córka nie jest jego biologicznym dzieckiem.
Natalia i Urszula urodzone tego samego dnia w tym samym szpitalu, oddane nie swoim matkom, żyły niemal obok siebie przez tyle lat nieświadome swej prawdziwej tożsamości. Wprawdzie jedna z nich Urszula - dzielnie i pokornie znosząc szorstkość i niewdzięczność (nie) swoich rodziców od dawna czuła, że “jest ulepiona z innej gliny”, ale nie mogła przypuszczać, że to absolutna prawda.
Przez zbieg różnych okoliczności kobiety poznają się bliżej, a potem Natalia, powodowana chęcią odnalezienia dawczyni nerki dla chorego ojca, odkrywa prawdę o coraz jej bliższej Urszuli. Czy trudno będzie jej zaakceptować fakt, że nie jest prawdziwą córką uwielbianego przez siebie ojca, czy z kolei Urszula chętnie przystanie na oddanie nerki dopiero co poznanemu, obcemu jej przecież, choć sympatyczniejszemu od rodzonego ojca, mężczyźnie?
Anna Karpińska udowadnia po raz kolejny, że jest doskonałą znawczynią kobiecej psychiki i dokładną obserwatorką współczesnych realiów obyczajowych, zwłaszcza tych, które dotykają polskich rodzin. Kreśli bardzo realne portrety małżeństw z wieloletnim stażem, w których namiętność staje się powoli wspomnieniem, a zainteresowania, aspiracje i życiowe cele małżonków, kiedyś mało istotne i lekceważone, coraz mocniej dają się we znaki, stając się przyczyną kłótni i rzutując na życie całej rodziny. Stąd prosta droga do fascynacji innym niż własny nierozumiejący mąż, mężczyzną, który umie docenić w kobiecie jej talenty i pasję.
Poza tym autorka ulokowała w tej książce wiele aktualnych i coraz to częstszych problemów. Skomplikowane relacje między pasierbicą i macochą, romans mężatki z młodszym mężczyzną (na przykładzie wspólniczki Natalii), bezpłodność pary małżeńskiej, poronienia i nieudane in vitro, a w końcu żmudne starania o adopcję dziecka (to doświadczenia przyjaciółki Urszuli).
Fabuła przedstawiana z pozycji dwóch bohaterek daje szczegółowy wgląd w ich odczucia, troski i rozterki, pozwalając określić, jak się zmieniało ich wzajemne postrzeganie siebie przed i po odkryciu prawdy o swym pochodzeniu.
Czytałam z zainteresowaniem, bo jest to, jak zwykle u autorki, książka lekka, przyjemna i pięknie napisana. U nas już jesień i szarości na niebie, a tam znajdziecie pełnię lata na chorwackiej wyspie Hvar i nad polskim morzem.
A chociaż perypetie życiowe kobiet nie zawsze dawały powody do radości, wiele spraw udało się wyprostować ku uciesze nie tylko bohaterek, ale i ich rodzin, więc finał okazał się bardzo obiecujący i optymistyczny dla wszystkich zainteresowanych.
Może niekoniecznie wydarzają się takie cuda w realnym życiu, ale lektura była naprawdę przednia.
Polecam jako wspaniały relaks po trudach tygodniowej pracy i dobrą odskocznię od krwawych kryminałów.
To moja piąta pozycja z dorobku Pani Karpińskiej. Bardzo ciekawy temat zamiany noworodków w szpitalu i wynikające stąd perypetie, które światło dzienne ujrzą dopiero po prawie czterech dekadach. Choroba ojca zmusi najbliższych krewnych do wykonania szczegółowych badań, a te wykażą, że prawie czterdziestoletnia córka nie jest jego biologicznym dzieckiem.
Natalia i Urszula...
2023-09-30
Drugi tom cyklu “Kiecka i krynolina” porzuca niemal na dobre dworek w Lutomierzycach, a apartamentowca na warszawskim Imielinie też jakby mniej. Bohaterki są starsze o kilka lat, ale tym razem to nie one odbędą podróż w czasie, lecz ich córki. Dla ratowania Gustawa Lutomierskiego z gruźlicy uda się nawet przetransportować współczesny lek i uratować go od śmierci, zaś cierpiąca z powodu braku potomstwa jego siostra – Bogusia Zarębska - jakimś cudem stanie się brzemienna. No, ale podziałały całkiem nowoczesne terapie. Lustereczko w toaletce okazało się nie tylko wehikułem czasu, ale i drogą transportu medykamentów na choroby, które sto pięćdziesiąt lat wcześniej skracały ludziom życie, albo skazywały je na bezdzietność. Jakże wymownie w tym tomie autorka wyeksponowała postęp w medycynie. Brawa!
Spora część fabuły dzieje się w Zakopanem w końcówce lat sześćdziesiątych XIX wieku. Krupówki to jakaś uboga ulica upstrzona chatkami, a o schronisku nad Morskim Okiem jeszcze nikt nie słyszał. Czuć potęgę przyrody, zwłaszcza gdy wieje halny, a podróż z Krakowa zajmuje więcej niż cały dzień. Wspaniale opisana rzeczywistość polskiego Podhala, okraszona przepięknymi opisami tatrzańskich krajobrazów i szczytów, legendami, góralską gwarą, detalami architektury i strojów aż zapiera dech. Widać, że autorka zrobiła doskonałe rozeznanie w literaturze przedmiotu, niczego istotnego nie pomijając na czele z Tytusem Chałubińskim.
Fascynująca podróż po podhalańskich szlakach i bezdrożach Syberii, gdzie osiadł na zesłaniu Antoni Lutomierski to nie wszystko. To także znakomita opowieść o tym, jak historia wpływa na ludzkie losy, jak tka dzieje wielu rodzin, zmuszając ich do rozproszenia po świecie. Opowieść, która uświadamia, jak sporo w nas samych podobieństwa do naszych przodków, choć często wcale nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Bardzo dziekuję Pani Maludy za przepiękną opowieść, którą dziś pochłonęłam w parę godzin z wielką przyjemnością. Dziękuję za podzielenie się mało znaną powszechnie wiedzą o historii Podhala i losach polskich zesłańców na Syberii, za cudowny język i mnóstwo emocji.
Drugi tom cyklu “Kiecka i krynolina” porzuca niemal na dobre dworek w Lutomierzycach, a apartamentowca na warszawskim Imielinie też jakby mniej. Bohaterki są starsze o kilka lat, ale tym razem to nie one odbędą podróż w czasie, lecz ich córki. Dla ratowania Gustawa Lutomierskiego z gruźlicy uda się nawet przetransportować współczesny lek i uratować go od śmierci, zaś...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-23
Zastanawiałyście się kiedyś nad podróżą w przeszłość? Gdzieś w drugą połowę XIX wieku? Podołałybyście sztywnym konwenansom, niewygodnej, ograniczającej ruchy sukni, zamknięciu w domu i ograniczeniom w dostępie do edukacji? Mnie byłoby ciężko, nawet mimo zastępu służących. Zaplanowany każdy dzień, ustalone i święte godziny posiłków, posłuszeństwo wobec pana męża, nieznośne aluzje teściowej, nudne wizyty nielubianych krewnych i niemożność wypowiedzenia nie tylko nawet jednego przekleństwa, ale i własnego zdania! Niemożliwe, nawet na pięć minut.
A jednak autorka czyni taki psikus Zośce Przywarze z Lutomierskich, nauczycielce, matce maturzystki i żonie dyrektora w jednym. Właścicielka apartamentowca w stolicy ma w domu starą toaletkę z lustrem i w pewnym momencie po drugiej jego stronie zauważa, jota w jotę siebie, w sztywnej krynolinie, bez grama makijażu, za to w wyjątkowo finezyjnym koku. Szok i niedowierzanie. Naukowcy kroją teorie o tunelach czasoprzestrzennych i przestrzeniach euklidesowych, a tu wystarczy zwykłe zwierciadło w toaletce! Cóż to za dostojna kobieta po drugiej stronie, równie zszokowana i zdumiona, chociaż nie tak ekspresyjna w ruchach? Nie, to jednak nie Zośka - to Zofia Lutomierska z Łagierskich, matka czworga dzieci, stateczna żona właściciela rozległych dóbr ziemskich i dworku w Lutomierzycach.
Dwie kobiety, niemal identyczne z wyglądu, obie blisko czterdziestki, z podobnym bagażem sukcesów i trosk, ale z jakże różnych światów zaczynają prowadzić regularne rozmowy, skupiając się na niedawnej zdradzie swoich mężów, a pewnego dnia nawet zamieniają się rolami. Jak czuła się Zośka rzucona w smutny okres powstania styczniowego, a jak Zofia na warszawskiej ulicy pełnej kobiet w mini i z kolorowymi włosami możemy się tylko domyślać. Na szczęście nie trwało to długo.
Autorka zastosowała zabieg, który od razu przywołał w pamięci książkę “Godzina pąsowej róży”. Zgrabnie jej to wyszło, bo zderzenie dwóch epok wygląda iście szokująco. W warstwie historycznej, która, jak zawsze, bardzo mnie interesuje mamy znakomicie oddany klimat polskich dworków szlacheckich z XIX wieku, typowych z wyglądu, wspartych od frontu na kolumnach, z ogrodami czarującymi zapachem jaśminu i maciejki... Jednocześnie niespokojne i bolesne czasy powstania styczniowego opisane są z pedantyczną dokładnością i dbałością o fakty historyczne, starannie i skrupulatnie wyszukane w źródłach i opracowaniach, a świetnie wplecione w fikcyjną fabułę. Nie ma patosu, a odczuwa się brzemię tamtych tragicznych wydarzeń. Relacje z porażek militarnych, starcia między dowódcami, brutalne śledztwa w cytadeli warszawskiej, zsyłki na Sybir. Wszystko tu mamy zgrabnie zarysowane.
Jest w tej książce bardzo patriotycznie, a autorka, pisząc o przeszłości, nie unika też wzmianek o współczesnych problemach kraju. Jest także bardzo smacznie. Podobnie jak w czytanej przeze mnie kilka lat temu innej książce autorki – “Rok 1863. Opowieść o miłości, wojnie i gotowaniu” mamy tu sporo kulinarnych przepisów, a w kuchni lutomierzyckiego dworku rozchodzą się nieziemskie zapachy. Jak stwierdza Zofia współczesne wypieki w cukierni mają się nijak do kunsztu cukierniczego kucharki Marceliny.
Nie jest to najwyższych lotów ambitna powieść, a dla niektórych może się wydać nawet nieco naiwna, niemniej kto lubi powieści obyczajowe z historią w tle, a także sagi rodzinne powinien być zadowolony. Czyta się błyskawicznie (mnie wystarczyło jedno posiedzenie w sobotnie popołudnie), przyjemnie i lekko, czasem łza się w oku zakręci, czasem wybuchnąć można gromkim śmiechem. Przepiękny i plastyczny język to wielki atut tej książki.
Zderzenie dwóch epok wyzwala zadumę i refleksję nad zmianami historycznymi w kontekście obyczajowym i pozycją kobiety w społeczeństwie. Jedno, niestety, się nie zmieniło: mężowie zdradzali i zdradzają nadal.
Polecam, tym bardziej, że autorka jest moją znajomą na LC i bardzo cenię, jako historyk z wykształcenia, jej pasję do historii, którą widać na każdej stronie.
Zastanawiałyście się kiedyś nad podróżą w przeszłość? Gdzieś w drugą połowę XIX wieku? Podołałybyście sztywnym konwenansom, niewygodnej, ograniczającej ruchy sukni, zamknięciu w domu i ograniczeniom w dostępie do edukacji? Mnie byłoby ciężko, nawet mimo zastępu służących. Zaplanowany każdy dzień, ustalone i święte godziny posiłków, posłuszeństwo wobec pana męża, nieznośne...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-22
“Sielskość wsi to wymysł mieszczuchów”
Dwudziestoośmioletnia Andżelika, która sama siebie nazywa Anielą, wraca po dziesięciu latach nieobecności do rodzinnego miasteczka. W zasadzie ze stolicy ma nawet niedaleko. Świątkowice leżą gdzieś między Warszawą a Dęblinem, w okolicach Garwolina. Co zatem nie pozwalało jej odwiedzić rodziny przez tak długi czas? Dlaczego zjawiła się dopiero na pogrzebie młodszego brata?
Anna Fryczkowska odsłania wszystkie karty powoli, a pisze tak ciekawie sycąc mnie coraz to większymi tajemnicami, że nie sposób było oderwać się od książki, dopóki nie odtworzyłam z bohaterami całej historii i nie odkryłam pełnej grozy wypadków sprzed lat. Tak powinno się pisać!
Naszą wrogość kierujemy najpierw na matkę Anieli, w niej doszukujemy się winy w tym, że pewnego dnia Andżelika błyskawicznie się pakuje i ucieka z myślą, by nigdy nie wrócić. Ale jakże w wielkim błędzie byliśmy przekonujemy się w drugiej połowie książki.
Gdybym nie znała z własnego życia realiów wsi i małych miasteczek mogłabym uznać, że książka mnie nie przekonała, ale ponieważ znam, widzę w tej fikcyjnej, literackiej opowieści kawał przerażającej, bulwersującej i bardzo smutnej rzeczywistości, która, do dziś dnia niestety, bywa udziałem wielu kobiet.
Matek, żon, córek - obrażanych, lżonych, bitych, gwałconych i poniewieranych przez mężów, ojców, braci. Zmagających się każdego dnia z życiem. Bo żyć z alkoholikiem i przemocowcem, albo nawet tylko z przemocowcem nie jest łatwo, zwłaszcza w małej mieścinie. Tam nie ma żadnego usprawiedliwienia. Zawsze winna jest kobieta. Pewnie nie dość się starała albo stroi fochy, a może ma nadmierne wymagania. Rodzone matki niewiele pomogą, bo same tak były wychowane: na pokorne, ciche służące. Nie ma pocieszenia w kościele ani na policji. A poza tym, jak to na prowincji bywa: “Co tam rząd, parlament, sądy i czwarta władza. Tu rządzi piąta: ludzkie gadanie.” Więc po co dawać plotkarom powód do gadulstwa, po co narażać dzieci na ataki rówieśników, trzeba zostawić swój ból w czterech ścianach. “Jeśli chcecie tu przetrwać, nauczcie się przemilczać”.
Andżelika, od dekady żyjąca w stolicy, nie rozumie takiego postępowania. Nie może uwierzyć, że kobiety trwają nadal w takich związkach, godzą się na poniżanie i mękę swoich dzieci. Ale stopniowo dociera do niej, że są jednak w Świątkowicach kobiety, w tym własna rodzona matka, które radykalnym i ostatecznym posunięciem zmieniły życie swoich rodzin. I umiały to zachować w sekrecie przez dziesięć długich lat. Kobiety silne, mocarne, zdeterminowane. Czy aby na pewno? Czy tę moc miały cały czas w sobie, czy też kumulowany latami gniew i urazy eksplodował nagle i gwałtownie?
“Wdowinek” to ciężki temat przemocy domowej. Bezmiernie smutny, wyzwalający rozpacz i złość, zmuszający do refleksji nad stereotypami, obojętnością i zmową milczenia. To także opowieść o skomplikowanych relacjach rodzinnych, zderzeniu miasta ze wsią, samotności, mierzeniu się ze swoimi demonami i traumami.
A jednak, mimo nieprzyjemnego tematu, to absolutnie piękna i przyjemna książka. Prostota języka i klimat tajemnicy robią swoje.
Gorąco polecam.
“Sielskość wsi to wymysł mieszczuchów”
Dwudziestoośmioletnia Andżelika, która sama siebie nazywa Anielą, wraca po dziesięciu latach nieobecności do rodzinnego miasteczka. W zasadzie ze stolicy ma nawet niedaleko. Świątkowice leżą gdzieś między Warszawą a Dęblinem, w okolicach Garwolina. Co zatem nie pozwalało jej odwiedzić rodziny przez tak długi czas? Dlaczego zjawiła...
2023-07-07
Patchwork złożony z historii czterech kobiet reprezentujących cztery kolejne pokolenia tego samego rodu. Berta Koch, Barbara, Violetta i Kalina Serce. Najmłodsza jest narratorką i w wieku trzydziestu lat dokonuje przeprawy przez losy swoich antenatek. Nie jest to łatwa przeprawa. Trzeba posklejać ze sobą wiele niedomówień, tajemnic, a nawet dwa morderstwa.
W życiu wszystkich wymienionych kobiet nie brakło wprawdzie chwil euforii i zatracenia w szczęściu, ale po nich następowały długie lata cierpienia, osamotnienia i niekochania. Lektura tej wiekiej objętościowo powieści jest więc w zdecydowanej większości gorzką do połknięcia pigułką, a jej tytuł absolutnie najlepszy z możliwych.
Emanuje z tej opowieści przede wszystkim wielki głód miłości. I tej matczynej i tej zwykłej, romantycznej. Albo osierocone przez matki w połogu jak Berta i Barbara, albo hodowane bez miłości jak Violetta i Kalina nie zaznały prawdziwego rodznnego ciepła. Z mężczyznami dana im była miłość w dawce maksymalnej, zatracającej, ale jednak czasowo mikroskopijnej i nigdy na całe życie. Związki króciutkie, intensywne i owocne były przekleństwem tego rodu. Wybuchały nagle, znienacka i zwykle miały tragiczny finał, dlatego mężczyźni bywają tu chwilowo, w okolicznościach albo sielankowych, albo zbyt burzliwych i bolesnych, zawsze na drugim planie. Otwarta pozostaje historia Kaliny. Zrobiła juz pierwsze kroki by przerwać rodzinną tradycję krótkiej, katastrofalnej w skutkach miłości. Czas pokaże.
Możemy pomstować o wybory partnerów dokonywane przez bohaterki, ale kierowały się tym samym, czym kierują się kobiety od lat i popełniały te same błędy, jakie popełniać będzie płeć piękna w kolejnych generacjach. Szaleńcza miłość od pierwszego wejrzenia, potrzeba odsunięcia od siebie samotności, czy wreszcie szansa na lepsze od innych życie. Nic odkrywczego.
Płynęłąm przez tę historię z niesłabnącym zainteresowaniem, zachwytem, wzruszeniem i podziwem. Sprawiło to mistrzowskie uchwycenie przez autorkę natury kobiecej. Jej pragnień, planów, marzeń, niespełnionych nadziei, lęków, trosk i porażek. Trudy macierzyństwa, sieroctwo, gehenna przemocy domowej, niestałość uczuć, zbyt wygórowane ambicje. Każda czytelniczka zapewne dostrzeże w tej książce własne odczuwane niegdyś albo obecnie przeżycia, emocje i pragnienia. Odkryje podobne do swoich doświadczenia. Nie tylko w kontekście relacji z mężczyznami. Także w sposobach wychowania dzieci, stosunku do rodziców, własnej kariery i rozwoju, a nawet potrzeby poszukiwania swoich rodzinnych korzeni.
Czytając "Gorzko, gorzko" nie sposób uwolnić się od emocji. Doświadczycie złości i irytacji, litości i współczucia, w kilku scenach prawdziwej odrazy, a wiele razy, jak ja, wybuchniecie szczerym, głośnym i niepohamowanym śmiechem, chociaż to w zasadzie jest śmiech przez łzy.
Wspaniałe pióro Joanny Bator poznałam czytając dotychczas "Ciemno, prawie noc" w 2017 roku i "Purezento" w 2021, ale dopiero w tej książce autorka objawiła mi w pełni swój geniusz. "Gorzko, gorzko" to literatura z najwyższej półki. Pisana dla kobiet, o kobietach. Można się w niej całkowicie zatracić i przepaść.
Jeśli nie czytałyście, polecam gorąco. Na pewno znajdziecie tu cząstkę siebie.
Patchwork złożony z historii czterech kobiet reprezentujących cztery kolejne pokolenia tego samego rodu. Berta Koch, Barbara, Violetta i Kalina Serce. Najmłodsza jest narratorką i w wieku trzydziestu lat dokonuje przeprawy przez losy swoich antenatek. Nie jest to łatwa przeprawa. Trzeba posklejać ze sobą wiele niedomówień, tajemnic, a nawet dwa morderstwa.
W życiu...
2023-06-23
Jestem fanką twórczości Grażyny Jeromin-Gałuszki od blisko dziesięciu lat. Powaliła mnie na kolana swoim debiutem “Złote nietoperze” i od tej pory wszystko, co wychodzi spod jej pióra, darzę absolutnym, bezwarunkowym uwielbieniem. Każdą kolejną książką, a przeczytałam ich już siedemnaście, utwierdza mnie w przekonaniu, że jest mistrzynią współczesnej kobiecej literatury obyczajowej na naszym krajowym rynku.
Jej literatura to magiczne, klimatyczne książki osadzone z dala od wielkich miast, w urokliwych wioskach bieszczadzkich albo w centralnej Polsce. Ten wiejski, albo małomiasteczkowy klimat czasem nie jest nawet doprecyzowany geograficznie, ale dla mnie nie ma to najmniejszego znaczenia. Najważniejsze, że jest niepowtarzalny, nie do podrobienia. Fabuła zawsze toczy się w zadbanym domu, w otoczeniu bujnych ogrodów, łąk, lasów czy rzek. Nasiąkam ich zapachami, rozsmakowuję się owocami, wdycham aromat otulających dom kwiatów i zatracam się w całości losami bohaterek.
Bo Pani Grażyna w centrum stawia zawsze silne, odważne kobiety, które niekoniecznie zawsze podejmują mądre, przemyślane decyzje (wszak od wieków wiemy, że porywy serca nie zawsze idą w parze z rozsądkiem), ale za to zawsze dostrzegają zło i umieją mu się przeciwstawić. Zawsze urzeka mnie u autorki fantastyczne rozumienie kobiecej psychiki. Tej istoty wytrwałej, odpornej na ciosy, zaradnej życiowo i szukającej, jak każdy, miłości.
I jak w poprzednich książkach tak i w tej jesteśmy gdzieś w centrum kraju, w urokliwej miejscowości N. i mamy galerię czterech kobiet. Przyjaciółek, których więź zapoczątkowana w liceum trwa niezmiennie od dwudziestu lat, a podtrzymywana jest regularnie na zjazdach odbywających się w końcówce sierpnia, co pięć lat. Każda ma inny temperament, wyznaje inny system wartości, inny stosunek do mężczyzn czy rodziny i każda mozolnie buduje swój świat. Wszystkie co pięć lat deklarują całkowite spełnienie jako żony, matki, kochanki, ale czy to, co udało im się stworzyć to nie są jedynie domki z kart? Czy wszystko, na pozór gruntownie poukładane, nie skrywa dramatycznych przeżyć, wyrzutów sumienia, poczucia klęski i rozgoryczenia? Pora na weryfikację swoich życiowych i zawodowych osiągnięć pojawi się niespodziewanie, bo oto w trakcie spotkania dochodzi do próby morderstwa na jednej z nich. Czy celem była poszkodowana Julia, czy może któraś z trzech innych? Dociekania o motywy tego kroku zmuszają do domysłów, ale również do sięgnięcia w przeszłość...
Uwielbiam prozę tej pisarki za jej prosty, niewydziwiany język, w którym oddaje sens ludzkiego życia, podkreślając wartość przyjaźni i miłości w życiu każdej kobiety.
Wspaniała książka, którą pochłonęłam w parę godzin i nie mogłam wyjść z zachwytu. Wątek kryminalny dodaje jej smaczku i jest przyczynkiem do retrospekcji, a tam niestety czai się niewyobrażalne zło i niezadawniony ból zadany kobiecie.
Czytajcie koniecznie!
Jestem fanką twórczości Grażyny Jeromin-Gałuszki od blisko dziesięciu lat. Powaliła mnie na kolana swoim debiutem “Złote nietoperze” i od tej pory wszystko, co wychodzi spod jej pióra, darzę absolutnym, bezwarunkowym uwielbieniem. Każdą kolejną książką, a przeczytałam ich już siedemnaście, utwierdza mnie w przekonaniu, że jest mistrzynią współczesnej kobiecej literatury...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-10
Zatraciłam się w tej książce kompletnie. Czytałabym bez końca i z żalem zamknęłam ostatnią stronę. To było ekscytujące doświadczenie obcowania z literaturą, jaką niewielu dziś twórców uprawia. Rzadko współcześnie można trafić na tak kunsztowny i wykwintny język, taką poetyckość, subtelność i głębię. Brawa należą się polskiemu tłumaczowi, że umiał wychwycić wszystkie niuanse i tak świetnie operuje językiem. Dla mnie to książka ze wszech miar wybitna. Absolutne wyżyny literatury, górna półka, prima sort. Czuje się ją wszystkimi zmysłami, nieśpiesznie się delektując, wchłaniając ten dla jednych tajemniczy i uwznioślony, a dla innych brutalny i ociekający krwią klimat pełnego średniowiecza.
Bo z pewnością nie wszyscy się nią zachwycą. Po pierwsze z racji podjętej tematyki, pod drugie okresu, w którym osadzona jest fabuła, a wreszcie z powodu języka, który mnie zachwyca, a dla innych może być trudny, wymagający skupienia i może nawet zmuszający do odłożenia lektury, skoro nie ma w niej żadnych dialogów. Ufam jednak, że takich będzie niewielu, bo, mimo, że to tekst ciągły, a opowieść toczy się w głębokim średniowieczu to podjęta tematyka jest absolutnie ponadczasowa i w swej wymowie bardzo prosto da się ją przełożyć na współczesność.
Zatem przejdźmy do meritum. Jest rok 1158. Siedemnastoletnia Marie de France, (postać całkowicie autentyczna, ma swój biogram choćby na Wikipedii) uznana z racji swej aparycji za niepasującą do dworskiego życia i nienadającą się do małżeństwa, zostaje wygnana z królewskiego dworu przez Eleonorę Akwitańską i zesłana do Anglii, gdzie ma zostać nową przeoryszą zubożałego opactwa, w którym zakonnice umierają z głodu, dziesiątkowane chorobami. Marie jest gigantką, o wielkich dłoniach i stopach, chudą jak tyczka, o rysach twarzy twardych i męskich, a głosie głębokim. Nieważne, że ma w sobie królewską krew, zna płynnie cztery języki, świetnie czyta i pisze po łacinie, jest wdrożona do czynności typowych dla mężczyzn. Zna się na prowadzeniu majątku ziemskiego, świetnie jeździ konno, a odwagą, inteligencją i zaradnością przewyższa mężczyzn swej epoki. Cóż, skoro jest TYLKO kobietą. Jeśli w XII wieku nie da rady wydać ją za mąż, bo kandydatów brak, jeśli nie spłodzi gromadki dzieci, naturalną koleją rzeczy musi skończyć jak mniszka. W tamtych czasach los kobiety determinowało nie tylko jej urodzenie, ale i uroda. Inteligencji i walorów wewnętrznych nikt nie oczekiwał.
I w tym porzuconym przez Boga, choć przecież bogobojnym i wielce pobożnym opactwie, gdzie szerzyła się zaraza i głód, gdzie tkwi zaledwie kilkanaście sióstr w absolutnej apatii i przerażeniu Marie de France przez kilka dekad dokonuje prawdziwej rewolucji. U schyłku jej życia, po 1210 roku, opactwo liczy blisko dwieście sióstr i tyleż samo służących i nowicjuszek. Tętni życiem, jest samowystarczalne i bogate. Marie jest genialnym strategiem i administratorem, skrupulatnym i mądrym, sprytnym i przewidującym, a dla mniszek dobrą, rozsądną matką. Walczy o klasztor niczym lwica, tak w szrankach z nieprzychylną jej hierarchią duchowną, jak i angielską koroną. Buduje i rozbudowuje, tworzy skryptorium, daje się poznać jako świetna poetka, chociaż swoją twórczość strzeże przed innymi. Jej religijność odstaje od ówczesnych kanonów, niektóre siostry doszukują się w niej heretyczki, ale nikt nie odmówi jej, że cechuje ją wielka empatia, szacunek i miłość wobec podległych jej sióstr.
W tej książce profanum miesza się z sacrum. Mamy religijną ekstazę, mistycyzm, kult relikwii, szał krucjat, ale też wojnę i przemoc, pęd do władzy i pieniędzy, średniowieczny brud, trąd, zabobon i ciemnotę lecz zmysłowość, której jest tu sporo, włącznie ze scenami seksu, wykracza daleko poza powszechnie znane ramy średniowiecza.
Wielkie brawa należą się autorce za odważny wybór tematyki, który był chyba jednak celowy. Średniowiecze to przecież okres w dziejach o najmocniejszym patriarchacie. A Lauren Groff posługując się postacią Marie pokazuje najmocniejszą z mocnych ówczesną feministkę. I udowadnia, że kobiety w każdym czasie mogą być czynami wielkie i niezapomniane, przewyższając o niebo mężczyzn i dokonując rzeczy niemal niemożliwych.
Moja ocena 10/10
Chapeau bas Pani Lauren!!!
Zatraciłam się w tej książce kompletnie. Czytałabym bez końca i z żalem zamknęłam ostatnią stronę. To było ekscytujące doświadczenie obcowania z literaturą, jaką niewielu dziś twórców uprawia. Rzadko współcześnie można trafić na tak kunsztowny i wykwintny język, taką poetyckość, subtelność i głębię. Brawa należą się polskiemu tłumaczowi, że umiał wychwycić wszystkie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-09
Ależ fajnie poczytać czasem takie niespieszne, pięknie napisane historie o codziennym życiu zwykłych ludzi. Wspaniała odskocznia od kryminałów i thrillerów.
Nie czytałam do tej pory Pani Olejnik. Nie przypominam sobie przynajmniej, ale bardzo przypadła mi do gustu ta opowieść i nawet nie przeszkadzał wcale fakt, że to drugi tom serii o dworku w Miłosnej, choć pierwszego nie czytałam i trzeba by to uzupełnić.
“Szczypta nadziei” to powieść, która wnosi dużo optymizmu oraz, zgodnie z tytułem, daje nadzieję na lepsze jutro. Autorka przekonuje, że w każdej życiowej sytuacji trzeba dostrzegać pozytywy, cieszyć się zwykłymi rzeczami, pielęgnować tylko dobre wspomnienia, nie ganiać za mrzonkami, bo mogą okazać się niepotrzebnymi kłopotami.
Poprzez swoich bohaterów, reprezentujących różne pokolenia, zawody i systemy wartości umie uwypuklić to, co najcenniejsze w każdym człowieku. Dobroć, bezinteresowność, życzliwość, zainteresowanie potrzebującymi. To nic, że fabuła powieści osadzona w grudniu, a klimat świąteczny i całkiem nieadekwatny do obecnej pory roku. Cały rok jest przecież czas na to, by do drugiego człowieka wyciągnąć rękę i poczuć prawdziwą magię, a czytając o tym aż łza się w oku kręci. Scena wigilii w finale książki jest najbardziej wzruszająca.
A przecież żeby nie było zbyt ckliwie autorka nie ucieka od poważnych problemów trapiących dziś rodziny. Zdrada, alkoholizm, samotne rodzicielstwo, niespełniona miłość, choroby, samotność, brak akceptacji rówieśników. Takie w końcu jest nasze życie: słodko-gorzkie. Ale Pani Agnieszka daje jedną mądrą radę: rozwiązanie wielu sytuacji tkwi w zasięgu ręki i warto zawsze je wykorzystać. Piękne jest i oczyszczające, gdy ludzie ze sobą rozmawiają i wyjaśniają niedomówienia, jak otwierają się na innych nie tylko po to, by pomóc i dać choćby chwilę szczęścia, ale by samemu czuć się potrzebnym i przynależnym do grupy.
Poza tym sceneria powieści jest urzekająca. Dworek, staw, ogród, mnóstwo drzew... Uwielbiam takie klimaty, typowo polskie, sielskie. We wnętrzach mnóstwo pamiątek i wspomnień, z odwołaniem do przeszłości, co zawsze lubię.
“Szczypta nadziei” to powieść wzruszająca, a przy tym mądra i niosąca wielką wiarę w człowieka. Tyle znalazłam w niej wartościowych myśli, które skrzętnie odnotowałam. Sami zobaczcie:
“Trzeba dostrzegać to, co się ma, a nie rozpamiętywać to, co się nie udało”.
‘Wspomnienia trzeba dawkować ostrożnie, w przeciwnym razie zaczyna bardzo boleć”.
“Człowiek nie ma pojęcia, ile drzemie w nim siły, dopóki nie nadejdzie chwila próby”.
“Nie ma nic gorszego niż poczucie, że na całym świecie nie ma już nic, co mogłoby sprawić człowiekowi radość”.
Dziękuję Pani Agnieszko za świetny relaks, dużą dawkę życiowych mądrości i parę wylanych łez.
Ależ fajnie poczytać czasem takie niespieszne, pięknie napisane historie o codziennym życiu zwykłych ludzi. Wspaniała odskocznia od kryminałów i thrillerów.
Nie czytałam do tej pory Pani Olejnik. Nie przypominam sobie przynajmniej, ale bardzo przypadła mi do gustu ta opowieść i nawet nie przeszkadzał wcale fakt, że to drugi tom serii o dworku w Miłosnej, choć pierwszego...
2023-06-03
Jestem zachwycona! “Doktor Zosia” to trzeci tom serii “Uczniowie Hipokratesa”. Przyznam, że kiedy zetknęłam się prawie trzy lata temu z tomem pierwszym “Doktor Bogumił” od razu wiedziałam, że autorka to wyjątkowa na naszym rynku czytelniczym pisarka. Wszystkie te trzy genialne powieści spaja ze sobą kilka wspólnych elementów: gruntowna znajomość historii medycyny z zakresu anestezjologii, położnictwa, epidemiologii czy neurologii, która się objawia na każdej stronie całej serii, wielka erudycja i wyrobione pióro, kunszt w konstruowaniu fabuły, wnikliwe studia nad realiami społeczno - obyczajowymi, wiarygodny obraz dawnych czasów i niezwykle bogata wyobraźnia, która pozwala zgrabnie połączyć fikcję literacką z historyczną rzeczywistością.
W tym tomie, podobnie jak w poprzednich autorka skupia uwagę na kolejnej nietuzinkowej postaci świata medycyny, tym razem międzywojennej, bo fabuła zamyka się w okresie 1924-1944. Doktor Zosia Nibużanka, po mężu Gorazdowska, budzi respekt odwagą, trzymaniem się swoich poglądów, brakiem uległości wobec konwenansów i ograniczeń tworzonych przez rodzinę i społeczeństwo. Kiedy skończyła studia medyczne w wielu szpitalach nie pozbyto się nadal przekonania, że kobieta – lekarz to coś sprzecznego z naturą. Zatem w początkach kariery doznawała jeszcze wielu upokorzeń, ale nie zrezygnowała ze swoich ambicji poczytując sobie za cel życia leczyć i ratować ludzi, a potem zdobywając kilka specjalizacji i służąc nauce. Nawet w najczarniejszych godzinach powstania warszawskiego ratowała innych bez wytchnienia operując i opatrując powstańców, z dala od swoich dzieci i męża. Nie wybrała spokoju w majątku w Komorowie, gdzie ukryła córkę i syna, ale przez cały okres wojny trwała na lekarskim posterunku angażując się w pracę konspiracyjną i pomoc dla getta.
Cieszę się, że Pani Ałbena stworzyła kolejną, po “Doktor Annie” książkę o odważnych kobietach, wyłamujących się ze stereotypu matki i żony, której rola ogranicza się do rodzenia dzieci i prowadzenia domu oraz pielęgnowania "cnót niewieścich". Bo obok Zosi mamy tu całą galerię lekarek Szpitala Ujazdowskiego w Warszawie i nie tylko. Wykonują profesje chirurgów, ginekologów, pediatrów, a nawet radiologów, w niczym nie ustępując mężczyznom. Piszą rozprawy naukowe, uczą studentów, wyjeżdżają na zagraniczne staże i sympozja naukowe. To znakomita praca o mądrych, w wielu specjalnościach lepiej od mężczyzn wyedukowanych lekarkach, zdeterminowanych do wykonywania pracy zawodowej wbrew kpinom patriarchalnego środowiska medycznego.
Ałbena Grabowska - lekarz z zawodu, doktor neurologii – w całej trzytomowej serii pokazała dogłębnie stan medycyny w drugiej połowie XIX wieku i I połowie XX wieku szczególnie kładąc nacisk na choroby tamtych czasów, zbierające największe żniwo: gruźlicę, zapalenie płuc, gorączkę połogową, czy grypę hiszpankę oraz na problemy takie jak brak higieny czy antybiotyków. Po każdym rozdziale, podobnie jak w poprzednich tomach, autorka w fabułę wplotła opowiadania, które pokazują historie odkryć dokonanych przez najwybitniejsze umysły z dziedziny medycyny, tym razem np. Kazimierza Funka, Alois Alzheimera czy Alexandra Fleminga. Bez nadmiaru dat i terminologii, w przystępny sposób, pokazują rewolucyjne wynalazki i często żmudną drogę uczonych, która do nich doprowadziła.
Polecam tę serię wszystkim zafascynowanym rozwojem medycyny, historią i obyczajowością XIX i I połowy XX wieku, a przede wszystkim kobietom. By pokazać, jak walczyć o swoje prawa, udowadniać swe racje i kompetencje, jak przełamywać niechęć i uprzedzenia, walczyć ze stereotypami i przesądami. To w obecnym XXI wieku, mimo upływu lat, nadal wydaje się być aktualne.
Jestem zachwycona! “Doktor Zosia” to trzeci tom serii “Uczniowie Hipokratesa”. Przyznam, że kiedy zetknęłam się prawie trzy lata temu z tomem pierwszym “Doktor Bogumił” od razu wiedziałam, że autorka to wyjątkowa na naszym rynku czytelniczym pisarka. Wszystkie te trzy genialne powieści spaja ze sobą kilka wspólnych elementów: gruntowna znajomość historii medycyny z zakresu...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-04
,,Terapeuta strachu" - debiutancka powieść Sabiny Słowińskiej, która miała swoją premierę miała 16 lutego 2022 roku.
Przyznacie sami, że okładka tej książki robi wrażenie. Zgrabna ognistowłosa kobieta wkraczająca w czarowny ogród otoczona gąszczem zieleni idealnie pasuje do fabuły powieści. Jednym jedynym małym “ale” psującym pozytywne wrażenia jest kartka, którą trzyma w dłoni. To ni mniej, nie więcej tylko złowrogo brzmiące słowa “Zginiesz”.
W tej powieści wszystko to jest: rudowłosa, piegowata piękność - Skye Woodrow – ambitna, przedsiębiorcza młoda kobieta trudniąca się nauczaniem francuskiego i aranżacją ogrodów. Jej figura, charakter, zdolności aranżacyjne i pracowitość są przedmiotem podziwu tak mężczyzn jak i klientek. Tych mężczyzn zielono i niebieskookich jest tu nawet sporo i robi się od tego niezły bałagan. Jej dosyć monotonne życie nabiera rumieńców, pojawiają się liczne zlecenia, kolejni adoratorzy, ale tymczasem zaczyna dostawać pogróżki. Najpierw liściki w języku francuskim, potem zdjęcia swojej osoby robione z ukrycia, pająki w kopercie, których zawsze się bała, a na koniec...ale to już musicie przeczytać sami. Ktoś ustalił jej adres, zna jej słabości, podąża za nią krok w krok, obserwuje, grozi, sprowadza na nią ustawiczny strach i napady paniki. Cały czas tkwi w pułapce własnych lęków. Najpierw je tłumi i ukrywa przed znajomymi, ale kiedy sytuacja nabiera rumieńców, a jej ostatnia klientka zostaje zamordowana kilka godzin po sfinalizowaniu projektu sprawa musi otrzeć się o policję.
Przyznam, że autorka tak umiejętnie manipulowała wskazówkami, że wszyscy mężczyźni z otoczenia bohaterki byli moimi podejrzanymi. Tu jakaś reakcja, tam jakieś słówko, tu nieco zimniejszy wzrok i byłam gotowa w każdej męskiej postaci doszukiwać się psychopaty.
Cała historia biegnie szybkim torem, nie można się nudzić, jest sporo wątków i sporo postaci, ale bez nadmiernego przesytu. Każdy wątek i każda postać odgrywają w tej historii swoją rolę i są potrzebne. Opisywany świat wielkich chicagowskich fortun, pełen pieniędzy, luksusu, ale też moralnego zepsucia wyszedł autorce bardzo dobrze i jest przekonujący. Język prosty i niewyszukany, chociaż właściwie stylizowany na każdą sytuację to także atut tej powieści. Do tego zgrabna konstrukcja fabuły i mamy całkiem niezły efekt, którym raczyłam się z przyjemnością.
Sama powieść łączy w sobie wiele gatunków i jest dla mnie na polskim rynku wydawniczym absolutnym novum. To nie tylko gorący romans, obyczajówka i kryminał, ale i w kilku scenach prawdziwy dreszczowiec. Jest dużo miłości, nienawiści, zazdrości, intrygi i tylko nieco mniej rozlanej krwi.
W zakończeniu ujawnione prywatne sekrety, o których Skye nie ma pojęcia, zmusiły mnie do zastanowienia, czy aby autorka nie zamierza kontynuować jej życiowych perypetii. Gdyby tak było przeczytam z miłą chęcią.
,,Terapeuta strachu" - debiutancka powieść Sabiny Słowińskiej, która miała swoją premierę miała 16 lutego 2022 roku.
Przyznacie sami, że okładka tej książki robi wrażenie. Zgrabna ognistowłosa kobieta wkraczająca w czarowny ogród otoczona gąszczem zieleni idealnie pasuje do fabuły powieści. Jednym jedynym małym “ale” psującym pozytywne wrażenia jest kartka, którą trzyma w...
2023-04-08
Wybierając tę książkę w bibliotece porwał mnie intrygujący tytuł i okładka z kobietą gotową do strzału, za to nie zwróciłam uwagi na autora. A tu proszę. Nazwisko znane i to bardzo, chociaż w innej branży.
Czy fabuła wprowadziła mnie do piekła? Oczywiście, ale nie do tradycyjnego, bo Belzebuba tu nie ma, za to jest brutalny świat krezusów, którzy pod przykrywką legalnych biznesów handlują żywym towarem. Mamy zatem piekło kobiet, a może lepiej powiedzieć dorastających dziewcząt, nastolatek jeszcze, a nawet młodszych...Mamy piekielne kręgi wszelakiej maści dewiantów, znanych mniej bardziej opinii publicznej jako gwiazdy światowego show biznesu... Widać, że autorka wie, o czym pisze, bo ten świat blichtru, pieniędzy i luksusu nie jest jej całkiem obcy.
Na pewno jest to nowy schemat w polskiej literaturze sensacyjnej, kiedy młoda kobieta po własnych, trudnych doświadczeniach podejmuje pracę dla policji jako tajna agentka i jednocześnie luksusowa dama do towarzystwa, a wszystko po to, by rozpracować międzynarodową grupę handlującą kobietami. Jeśli podejmiecie się tej lektury wpadniecie na bankiety z najmożniejszymi tego świata - prezydentami, książętami i szejkami. Będziecie się rozkoszować wnętrzami w stylu carskiej Rosji, ociekających złotem i rozkosznymi salonami rezydencji w Monako. Naprawdę jest jakby...luksusowo. Raz tradycyjnie, raz supernowocześnie. Diamenty, szmaragdy i rubiny, kreacje Chanel i najlepsze limuzyny... Do tego piękne, sprytne i niebezpieczne kobiety, które są najlepszym wystrojem opisywanych wnętrz.
Cała historia, przyznaję misternie utkana, chwilami jest nieco naiwna, chwilami przerażająca. Czytałam jak baśń o Kopciuszku z Polski, który w przerwach między zakupami i układaniem puzzli z synkiem w mieszkaniu w bloku, krąży prywatnym samolotem pomiędzy Paryżem, Monako, Rzymem, Moskwą i Irkuckiem. Niestety takie historie, choćby pokazane najbardziej wiarygodnie niekoniecznie mnie przekonują.
Sam fakt jednak czerpania kolosalnych zysków z nierządu i handlu narkotykami, wykorzystywania nieletnich i bezkarności największych bossów jest jak najbardziej prawdziwy. Niestety. Wielu znanych i możnych tego świata ma zupełnie inne oblicze. Kochający ojciec, wierny mąż, uznany biznesmen, szanowany polityk może mieć odrażajacą twarz najgorszego zwyrodnialca.
Czy polecam? Niekoniecznie. Ale i nie odradzam. Każdy może tu znaleźć coś dla siebie.
Wybierając tę książkę w bibliotece porwał mnie intrygujący tytuł i okładka z kobietą gotową do strzału, za to nie zwróciłam uwagi na autora. A tu proszę. Nazwisko znane i to bardzo, chociaż w innej branży.
Czy fabuła wprowadziła mnie do piekła? Oczywiście, ale nie do tradycyjnego, bo Belzebuba tu nie ma, za to jest brutalny świat krezusów, którzy pod przykrywką legalnych...
2023-02-17
Książki Pani Jeromin - Gałuszki czytam od 2014 roku. “Skradzione lato” to moja szesnasta pozycja z jej dorobku. Od samego początku dostrzegłam w nich ten niepowtarzalny klimat, którym mnie niezmiennie urzeka bez względu na to, czy pisze o Bieszczadach, czy o mazowieckiej wsi. Sielskość i anielskość polskiej prowincji, zapachy lata i ogrodu, smaki owoców w sadzie tak obecne w jej twórczości są nie do podrobienia. Spleciony żywot ludzi i natury, niezmienność pór roku i przemijalność tego, co ludzkie wybrzmiewa niemal w każdej jej powieści. Do tego genialne kreacje bohaterów, a zwłaszcza mądrych, silnych, niezależnych kobiet, skomplikowane losy ludzkie, cierpienia, miłości i morderstwa, często z zaskakującymi zwrotami akcji i zakończeniami to atuty jej książek.
Pani Grażyna była pierwszą ulubioną przeze mnie autorką książek dla kobiet. Jej "Złote nietoperze", które zachwyciły mnie jako pierwsze dziewięć lat temu, cykle o pensjonacie Magnolia, "Kobiety z Czerwonych Bagien" czy “Dwieście wiosen” urzekły mnie także fantastycznym rozumieniem kobiecej psychiki. Tej istoty wytrwałej, odpornej na ciosy, zaradnej życiowo i szukającej, jak każdy, miłości. Pani Grażyna ma niebywały dar tworzenia uroczych, gospodarnych, samowystarczalnych, pełnych dobrych, wspierających się kobiet, społeczności. I czy to folwark gdzieś w ziemi radomskiej, czy lokatorki starego pensjonaciku Magnolia w Bieszczadach, czy kobiety z Czerwonych Bagien, czy byłe żony jednego męża w małym miasteczku, wszystkie tak samo doświadczone przez los wspólnymi siłami wiele osiągają i korzystają z życia pełnymi garściami. Łamią konwenanse i stereotypy, mają w sobie ogrom mocy do samodzielnego zmagania się z życiem, nie oglądają się na opinię innych. Kocham bohaterki literackie Pani Grażyny, wszystkie bez wyjątku, tak jak niezmiennie pozostaję admiratorką jej twórczości.
W tej powieści mocnych, mądrych, gospodarnych i zaradnych kobiet, a nawet kobietek nie brakuje. To nie tylko babka Klotylda, z pozoru surowa i nieprzystępna, czy sąsiadka Kalinowska, ale i ta kilkuletnia Rajka, bohaterka nad bohaterkami, przewyższająca o niebo doświadczeniem i mądrością swoich rówieśników.
Historia dwóch sióstr z mazowieckiej wsi prowadzona wolno i bez pośpiechu od 1969 roku rozbudza ciekawość od samego początku. Wszak dowiadujemy się, że czterdzieści ponad lat wstecz obie siostry przepadły bez wieści. Czy jednak na pewno? Na odpowiedź przyjdzie Wam poczekać do samego niemal końca, a jak w niemal wszystkich książkach Pani Jeromin rozwiązanie zagadki będzie mocno zaskakujące. I chociaż smutna i bolesna to opowieść i niejednej z Was wyciśnie łzy, to i optymizmu w niej nie brakuje.
Uprzedzam Was tylko, by nie odkładać książki po pierwszych kartkach. Niejednemu czytelnikowi może wydać się, że fabuła przypomina bajkowy scenariusz dla dzieci. Nic bardziej mylnego. Im głębiej wejdziecie w lekturę, tym bardziej się przekonacie, że to jak najbardziej dorosła, mądra powieść.
Jedyne, co mi nie zagrało, to brak rozliczenia krzywd sprzed lat, ale cóż, takie bywa życie. Potworów w ludzkiej skórze na tym świecie nie brakowało i nie brakuje.
Czapki z głów Pani Grażyno! Chylę czoła, bo to jedna z najmocniejszych Pani powieści.
Książki Pani Jeromin - Gałuszki czytam od 2014 roku. “Skradzione lato” to moja szesnasta pozycja z jej dorobku. Od samego początku dostrzegłam w nich ten niepowtarzalny klimat, którym mnie niezmiennie urzeka bez względu na to, czy pisze o Bieszczadach, czy o mazowieckiej wsi. Sielskość i anielskość polskiej prowincji, zapachy lata i ogrodu, smaki owoców w sadzie tak obecne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po serii mocnych kryminałów w scenerii przedwojennego Kłodzka wzięłam lekturę lekką, przyjemną, optymistyczną i w typowo babskim klimacie. Wiem, co oferuje Anna Karpińska, bo to moja szósta pozycja z jej dorobku. Oczekiwania pokryły się w stu procentach.
Otrzymałam kolejną, pełną życiowych zawirowań historię kobiety – tym razem trzydziestolatki z Trójmiasta. Autorka nie pozwoliła mi się nudzić, ale ponad 470 stron spowodowało już pod koniec niezłe przeciążenie i przesyt. Uff, ta kobieta to wulkan energii! W opisie czytam, że bohaterka z determinacją dąży do szczęścia. Ok, ja powiedziałabym, że raczej z desperacją, nie pozwalając sobie na kwadrans refleksji.
Ale co z tego, że takie historie są mocno przerysowane i zbyt cudne, bym ja, kobieta w wieku matki bohaterki, mogła uznać je za wiarygodne, skoro czyta się o nich szybko, płynnie, czasem z politowaniem, czasem ze współczuciem, a czasem, także, z łezką w oku. Pani Karpińska pisze świetnie. Plastycznie, drobiazgowo i czule. I dlatego wszelkie przerysowania, nadmiary zbiegów okoliczności, zbyt troskliwe i hojne teściowe, zbyt poukładane, a zapracowane żony i zakochania od pierwszego drinka jej daruję.
Poza tym, co warto podkreślić i docenić, Pani Karpińska pełnymi garściami korzysta z obserwacji świata i ludzi. Bo jak na obyczajówkę przystało lokuje w tych opowieściach wszystko, z czym mierzą się współczesne kobiety. Zdrady, rozwody, samotność, macierzyństwo w pojedynkę, przelotne romanse – to o kobietach romantycznych. Te rozważne siedzą w kuchni, lepią knedle, wychowują męża i dzieci i ...myślą. Ale i im zdarzają się potknięcia i upadki. Nie ma przepisu na szczęście, bo los niezależnie od nas i naszego wkładu pracy kształtuje nam życie.
Zwariowana słodko-gorzka, bajkowa historia, w której pióro autorki jest największym atutem.
Po serii mocnych kryminałów w scenerii przedwojennego Kłodzka wzięłam lekturę lekką, przyjemną, optymistyczną i w typowo babskim klimacie. Wiem, co oferuje Anna Karpińska, bo to moja szósta pozycja z jej dorobku. Oczekiwania pokryły się w stu procentach.
więcej Pokaż mimo toOtrzymałam kolejną, pełną życiowych zawirowań historię kobiety – tym razem trzydziestolatki z Trójmiasta. Autorka nie...