-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2019-11-09
2019-09-22
Recenzja:
http://szuflada.net/szczerosc-bez-zahamowan-czyli-moje-lesbijskie-doswiadczenia-w-walce-z-samotnoscia-kabi-nagaty/?fbclid=IwAR1m_Oy95aJTqTbXux4RWH7j3qug1cgf37bnuXaJpKHafOMPurE0QKPISgk
Recenzja:
http://szuflada.net/szczerosc-bez-zahamowan-czyli-moje-lesbijskie-doswiadczenia-w-walce-z-samotnoscia-kabi-nagaty/?fbclid=IwAR1m_Oy95aJTqTbXux4RWH7j3qug1cgf37bnuXaJpKHafOMPurE0QKPISgk
2019-07-02
Połknięte w kilka godzin. Wciągająca narracja, ciekawe, skomplikowane postaci, niesamowite dzieje życia tytułowej bohaterki. Evelyn Hugo jest inna można by się spodziewać.
Uwielbiam w tej powieści wszystko - rozważania o tożsamości bohaterek, relacje pomiędzy nimi, sposób, w jaki przeszłość i teraźniejszość przeplatają się ze sobą. Trudne emocje i wielkie straty, zwyczajne ludzkie podłości. Narracja opiera się na emocjach i wywołała we mnie gwałtowne przeżycia, nie obeszło się bez łez na koniec. I nie wiem, czy płakałam nad Evelyn, czy nad historią jako taką, nad przeszłością pełną takich kobiet jak Evelyn.
Uwielbiam to, jak wiele z historii kina zostało w sprytny sposób zawarte w powieści, jak wiele jest odniesień do filmów, które naprawdę powstały i ludzi, którzy naprawdę żyli. "Siedmiu mężów Evelyn Hugo" to prawdziwa uczta dla kinomaniaka, bo można tylko przyklaskiwać "takie właśnie było Hollywood, takie było kino!". Taylor Jenkins Reid doskonale oddała atmosferę i klimat tamtych lat, oczekiwań stawianych gwiazdom. Pełno tu też refleksji o statusie ikony i celebryty we współczesnym świecie.
Ale tak naprawdę to romans, przedstawienie związku niby niemożliwego, który jednak się udał. To opowieść o tym, że miłość nie zawsze jest ładna i łatwa, bo ludzie nie zawsze są ładni i przyjemni, ale czasem potrafimy wybrać to, co w nas najlepsze - osoby, przy których naprawdę jesteśmy sobą. To opowieść o różnych obliczach miłości, o tym, że rodzina to kwestia wyboru i konsekwentnego trwania przy tym wyborze, o tym, że niektórzy się zmieniają, a niektórzy zostają tacy sami. O tym, że wybory mają konsekwencje i można tylko z nimi żyć, bo uciekanie nie ma sensu. Evelyn Hugo powinna żyć, powinna istnieć. Po przeczytaniu powieści Taylor Reid mam wrażenie, że w świecie powstała wyrwa w kształcie sylwetki jej bohaterki, doznaję poczucia braku, który jeszcze wczoraj mi nie doskwierał. Evelyn Hugo powinna żyć, bo mam wrażenie, że poznanie jej uczyniło mnie - tak jak Monique - trochę bardziej odważną. Pewną siebie. Bo chciałabym być tak odważna, bezpardonowa i zdeterminowana jak ona. Evelyn Hugo inspiruje ludzi. Mnie zainspirowała.
Jeśli szukacie wyrywającego serce z piersi queerowego romansu, "Siedmiu mężów Evelyn Hugo" jest dobrą opcją. Warto dowiedzieć się, kto był miłością życia Evelyn.
Połknięte w kilka godzin. Wciągająca narracja, ciekawe, skomplikowane postaci, niesamowite dzieje życia tytułowej bohaterki. Evelyn Hugo jest inna można by się spodziewać.
Uwielbiam w tej powieści wszystko - rozważania o tożsamości bohaterek, relacje pomiędzy nimi, sposób, w jaki przeszłość i teraźniejszość przeplatają się ze sobą. Trudne emocje i wielkie straty,...
2019-06-20
Jej ciało i inne strony to debiutancki zbiór ośmiu opowiadań grozy Carmen Marii Machado. Zawarto w nim teksty z elementami urban legends, science fiction, realizmu magicznego i fantasy. Wszystkie opowiadania skupiają się na cielesnym wymiarze kobiecości, relacji kobiety z ciałem, od przyjemności seksu do bólu, choroby, doświadczenia głodu, śmierci i rozkoszy. Proza Machado przekracza granice gatunków, a jej bohaterki doświadczają zanikania granic pomiędzy ciałem a umysłem, tym, co realne, i tym, co wymyślone– przez nie lub dla nich. To zdecydowana, drapieżna i niemal okrutna lesbijska proza, która pięknie opisuje to, co brzydkie i odrażające, oraz pokazuje drugie, niezbyt przyjemne, dno tego, co nauczyłyśmy się uważać za urodę: głód, który stoi za chudością, zanikanie kobiet w przestrzeni publicznej, nieodparcie związane z socjalizacją w kobiecość, zaborczość, jaka kryje się za intymnością.
http://szuflada.net/groza-bycia-kobieta-czyli-jej-cialo-i-inne-strony-carmen-maria-machado/
Jej ciało i inne strony to debiutancki zbiór ośmiu opowiadań grozy Carmen Marii Machado. Zawarto w nim teksty z elementami urban legends, science fiction, realizmu magicznego i fantasy. Wszystkie opowiadania skupiają się na cielesnym wymiarze kobiecości, relacji kobiety z ciałem, od przyjemności seksu do bólu, choroby, doświadczenia głodu, śmierci i rozkoszy. Proza Machado...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-27
Na wstępie chcę powiedzieć, że jestem dumna z Marty Kisiel, z tego jak rozwinęła swój warsztat od czasu "Dożywocia", z tego, jakie książki pisze obecnie. Nie musiała tego robić. Znalazła swoją niszę, sprawdzała się jako autorka komedii fantasy, była poczytna, miała swój fandom. Mogła spocząć na laurach. Wielu autorów tak zrobiło, nie oszukujmy się.
A każda książka Kisiel w ostatnich latach wychodzi trochę lepsza od poprzedniej. "Oczy uroczne" to pierwsza powieść, gdzie nie musiałam iść na kompromis z samą sobą, przymykać - nomen omen - oczu na pewne usterki i braki warsztatowe, na dowcipy oparte na stereotypie, albo których tematem była jakaś grupa dyskryminowana. Nie było problemu ze sprawczością (agency) postaci kobiecych, bohaterki były różnorodne i ciekawe, wielowymiarowe. Każda z nich.
Jestem zachwycona.
Kisiel napisała horror, wciąż okraszony jej specyficznym humorem, który bardzo do mnie trafia, ale też pełen napięcia, straszny jak powinien, z mrocznym lasem, niepewnością, brakiem odpowiedzi i zasięgu, gdzie znikąd nie można liczyć na pomoc. I dodała do tego poważny dyskurs społeczny o wzrastającej popularności antyintelektualizmu i ruchach antyszczepionkowych. To jest bardzo różne od "Dożywocia", nie ma sensu porównywać tych pozycji, to inny typ literatury, ale wyrastający z bardzo podobnej koncepcji. Co zresztą pokazuje, jak różne efekty można osiągnąć pracując w innej konwencji na tej samej koncepcji.
Oda osiadła w swoim domku wiedźmy w głębi lasu, razem z trójnogim psiakiem Kuleczką i sepleniącym diabłem Bazylem. Pracuje w okolicznej przychodni, toczy utarczki słowne z Rochem, gdzieś tak kiełkuje chemia pomiędzy nimi, a poza tym życie jest błogie. Do czasu. Bo nadchodzi czas przesilenia. Zmagań światła z ciemnością. I jej natura wiły zaczyna stwarzać problemy. Szaleje w niej gniew, dzika pogoń za czymś, czego sama nie rozumie. Ludzie nie ułatwiają jej pracy, czy to przez seksizm czy inny przejaw głupoty. Roch o niczym jej nie mówi. To dość, żeby świętego wyprowadzić z równowagi, a co dopiero wiłę-szaławiłę. Oda musi dojść do prawdy o swojej naturze, mocach, o tym, skąd pochodzi i co to oznacza. Czym właściwie są tytułowe "oczy uroczne"? To siła czy przekleństwo?
Każda postać w powieści jest ciekawa i dobrze zdefiniowana, nawet te trzecioplanowe, jak pielęgniarka Genia, dobry duch i tyran przychodni, czy też przypadkowa właścicielka cukierni, która wierzy w lewoskrętną witaminę C i pewnie też płaskość Ziemi. Nikt nie zostaje zamknięty w dowcipie, co byłoby łatwe, zwłaszcza w tym drugim przypadku. W tym sensie to pierwsza naprawdę dojrzała powieść Kisiel. Zalążek tego był już w "Toni", ale dopiero tutaj rozwinął potencjał.
Z góry mówię, że "odwieczne zło skryte w mrocznym lesie" to jeden z moich ulubionych horrorowych wątków, za co obwiniam "Evil dead" i "Blair witch project". Tutaj często miałam podobne odczucia, niektóre sceny czytałam i miałam przed oczyma ten charakterystyczny ruch kamery z klasyka Reimiego, to pełznięcie po ściółce, gdzie coś nas obserwuje i zmierza w naszą stronę, a my nie mamy pojęcia. Świetna robota, szanuję.
W tym przypadku odwieczne zło wyrasta z polskiej demonologii ludowej, całkowicie i do końca, co szanuję jeszcze bardziej i czytając rozpuszczałam się jak masełko na rozgrzanej patelni. Nie chcę zdradzać za wiele, bo warto to wszystko odkryć na własną rękę, ale Kisiel zrobiła naprawdę dokładny research, który się opłacił, bo historia jest spójna, wciągająca i fascynująca, nawet jeśli ten wielki plot twist był widoczny z daleka, wciąż czytałam ciekawa JAK to zostanie rozegrane, skoro wiemy, że do tego dojdzie.
Odpowiedź brzmi - wybitnie.
A, mama Bazyla powala. Dosłownie i w przenośni.
I jeszcze jedno - ta powieść jest tak podatna na queerowe odczytanie, że w połowie zaczęłam się zastanawiać, czy może jednak coś jest na rzeczy. Bo chemia między Odą a Marzeną aż iskrzy, a odkrywanie natury wiły, zmaganie się z nią, odrzucanie i mroczna pokusa to taka cudowna metafora dla gay awekening, że aż oczy mi się świeciły. Nawet porobiłam zakładki na najbardziej gay momentach w razie jakbym chciała to potem analizować w jakimś tekście naukowym. To dobry moment, żeby przypomnieć, że queerowe odczytanie to uzasadniona interpretacja i ważny element naszej kultury. Reprezentacja ma znaczenie, ale udawanie, że queerowe odczytanie jest marginalne utwierdza marignalność samej queerowości. Jeśli kiedyś miałabym wyjaśniać mechanizm queerowego odczytania albo teorię Alexandra Doty'ego, "Oczy uroczne" to fajny poptekst z polskiej kultury na pokazanie, o co w tym chodzi.
Innymi słowy, czytajcie, nie zawiedziecie się. Warto. To horror, komedia i fluff w jednym i żaden z tych elementów nie niweluje działania pozostałych. Jest tu nawet miejsce na romans(e) i obróbkę spawaniem. I piernik. I nie mogę się doczekać następnej książki Kisiel, bo ona dopiero zaczyna pokazywać, na co ją naprawdę stać.
Na wstępie chcę powiedzieć, że jestem dumna z Marty Kisiel, z tego jak rozwinęła swój warsztat od czasu "Dożywocia", z tego, jakie książki pisze obecnie. Nie musiała tego robić. Znalazła swoją niszę, sprawdzała się jako autorka komedii fantasy, była poczytna, miała swój fandom. Mogła spocząć na laurach. Wielu autorów tak zrobiło, nie oszukujmy się.
A każda książka Kisiel...
2019-03-13
"Fluff" miałam przyjemność czytać jesienią jako jedna z beta-readerek i muszę przyznać, że to najlepsza powieść Osińskiej do tej pory. Jest zabawna, mądra, dojrzała, realistyczna i jednocześnie fanfikowata do bólu. To jest lesbijska powieść młodzieżowa, na którą czekałam. Poza tym pięknie domyka pewne wątki z poprzednich dwóch tomów i zostawia nadzieję na kontynuację (dawaj, Natalia!).
Ta powieść jest fluffaśna. Dla tych, co nie znają fanfikowej terminologii - fluff to tekst, który ma dostarczać pozytywnych emocji. Ma dać takie pluszowe uczucia w środku. To rosół dla duszy. Ulubieni bohaterowie w sytuacjach, w których serca nam się rozpływają jak masełko na patelni. Osińska osiągnęła ten efekt, jednocześnie budując napięcie, nie uciekając od trudnych tematów, przedstawiając bolesne sytuacje. Nie wiem jak to zrobiła, więc chylę czoła.
Postaci z tła "Fanfika" i "Slashu" nabierają trzeciego wymiaru, kolorytu i osobowości. Nie można ich nie lubić, łatwo je zrozumieć, sympatyzować z nimi. Nauka do matury, kiedy wiosna w powietrzu, lepsze atrakcje za rogiem, niepewność co do wyboru przyszłości, wchodzenie w dorosłe życie, poznawanie siebie - to wszystko, co bardzo dobrze pamiętam z ostatniej klasy liceum. Pewnie gdybym wróciła do dzienników z tego okresu, znalazłabym tam podobne nastroje i przemyślenia. Osińska pamięta, jak to jest być nastolatką, przez co nie traktuje młodzieży jak dziwnych tworów z kosmosu, ale jak ludzi. Ludzi, którzy mogą mieć problemy. A te problemy mogą być poważne i zasługują na szacunek.
Bardzo podobał mi się wątek zatroskanych rodziców, którzy chcą jak najlepiej, ale nie zawsze wiedzą, co to znaczy. I jak czasem nieumyślnie dystansują się wobec dzieci. A także rodziców, dla których najlepiej znaczy "po mojemu" i nie zostawiają miejsca na dyskusję, których miłość jest warunkowa i nie zawsze możemy spełnić te warunki, bo to oznaczałoby autolobotomię na żywca.
Pomimo tego, że na pierwszym planie mamy inne bohaterki, "Fluff" to świetne zwieńczenie trylogii. Może właśnie to skupienie się na innych postaciach umożliwiło płynne zamknięcie kilku wątków, dopowiedzenie pewnych rzeczy.
Pojawia się też nowa bohaterka, z nią nowe problemy i spojrzenia na współczesną młodzież. Wika jest postacią z Internetu - zapewne każdy taką zna, albo o takiej słyszał. Zwykle nie chcemy utrzymywać z nią bliższego kontaktu. Jest zbyt - zbyt dziwna, zbyt nieprzystosowana, zbyt skomplikowana. Ale Wika u Osińskiej jest jednocześnie "zbyt" i "w sam raz". Ma te wszystkie cechy, ale pozostaje bardzo realistycznie zarysowaną osobą. Właśnie to, jest osobą, a nie postacią. Łatwo mi w Wikę uwierzyć, traktować "Fluff" jak wgląd w życie prawdziwej osoby, a nie fikcyjną historię. Wika podbiła moje serce, kazała spojrzeć na to, jak oceniam ludzi, co o nich sądzę i nauczyła mnie czegoś o sobie. Bardzo to doceniam i jestem wdzięczna Osińskiej za taką lekcję.
To chyba pierwsza powieść Osińskiej, gdzie do niczego nie mogę się przyczepić. Nawet nie szukam czegoś, co mogłabym skrytykować. Po prostu świetnie się bawiłam, miałam pluszowe uczucia, przejmowałam się i kibicowałam bohaterom, a nawet mierzyłam się z własnymi rodzinnymi traumami. Jeśli kolejne powieści autorki będą na podobnym poziomie, Osińską będzie się czytać całe lata po tym, jak historia literatury zapomni o Musierowicz.
"Fluff" miałam przyjemność czytać jesienią jako jedna z beta-readerek i muszę przyznać, że to najlepsza powieść Osińskiej do tej pory. Jest zabawna, mądra, dojrzała, realistyczna i jednocześnie fanfikowata do bólu. To jest lesbijska powieść młodzieżowa, na którą czekałam. Poza tym pięknie domyka pewne wątki z poprzednich dwóch tomów i zostawia nadzieję na kontynuację...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2019-02-10
Po "Uprooted" miałam nadzieję na kolejną dobrą książkę od Naomi Novik, ale nie spodziewałam się, że będzie lepsza od wspomnianego "Uprooted". "Moc srebra" jest tak dobra, że po przeczytaniu ostatniego zdania poważnie rozważałam powrócenie do pierwszej strony i zaczęcie od początku. I to powinno wystarczyć za recenzję. Chociaż wolę zalać powieść morzem pochwał.
Jest tak wiele rzeczy, które mi się podobało i w sumie nic, co skłoniłoby mnie chociaż do zmarszczenia brwi. Poza jedną rzeczą. Książka ucierpiała w tłumaczeniu. Widać to dopiero w drugiej połowie powieści, kiedy pojawiają się powtórzenia i niezręczne gramatycznie sformułowania. Jakby tłumacz i redaktor się zmęczyli i sporo im umykało. Bo jest tego sporo. Żałuję, że nie przeczytałam najpierw w oryginale i zamierzam to nadrobić. Bo język, styl i sposób pisania Novik jest naprawdę magiczny. Te słowa płyną, jak precyzyjnie snuty haft. Jej styl jest na tyle charakterystyczny, że nieodmiennie rozpoznaję go jako "bardzo Novik", ale nie odwraca uwagi do treści i to też jest dla mnie ważne. Nie ma tu przerostu formy nad treścią. Raczej treść i forma dopełniają się wzajemnie i to jest prawdziwa sztuka.
Po raz kolejny autorka bierze na warsztat klasyczne baśni dla dzieci i wschodnioeuropejski folklor. Odwołania się klarowne i czytelne, ale też bardzo umiejętnie wykorzystane, aby stworzyć coś oryginalnego. To jest jak Rosja z baśni i folkloru właśnie, bardziej niż z historii, chociaż nie brakuje silnego politycznego tła i intryg godnych "Gry o tron", chociaż nie wiem, czy to porównanie do komplement.
Całość tworzy opowieść o długach i zobowiązaniach, o odpowiedzialności, o rodzinie, więziach, miłości i przyjaźni, o rzeczach, których nie można wycenić i o tym, że wszystko ma swoją cenę. Także pokój w królestwie, życie dzieci i szczęście najbliższych. Zasadniczo powieść ociera się o moralitet, tak jasny jest jej przekaz. Ale nie traci nic ze swojej wartości rozrywkowej, trzyma w napięciu do ostatniego rozdziału, zostawia wiele niespodzianek.
Największym plusem są oczywiście postaci. Mamy tu trzy główne bohaterki, reprezentujące status kobiety (i spotykające je opresje) w różnych klasach społecznych. Żydówka Mirijam jest córką lichwiarza, która lepiej sobie radzi z ściąganiem długów niż jej ojciec. Wanda pochodzi z miejskiej biedoty, z pełnego przemocy i nędzy domu i jest warta tyle, ile zapracuje lub za ile uda się ją sprzedać. Irina jest córką księcia, pozbawioną perspektyw korzystnego zamążpójścia, niezbyt ładną, cichą i wycofaną. Przynajmniej do czasu aż dostaje magiczną biżuterię wykonaną ze srebra Starzyków.
Bo oczywiście są też magiczne potwory, istoty przychodzące zimą, same złożone z mrozu i lodu, które wykradają ludziom złoto i sprowadzają zimno, przez co giną uprawy. I jest car, piękny i okrutny, a przynajmniej tak się wydaje. I każda z bohaterek ma ważną rolę do odegrania w opowieści o ocaleniu królestwa przed wieczną zimą. I nie tylko.
Jedną z najciekawszych rzeczy jest to, jak wiele znaczenie dla powieści ma tożsamość Mirijam jako Żydówki. Nie tylko w kwestii społecznego ostracyzmu, z jakim spotyka się jej rodzina, czy nieustannej groźby pogromu, jaka wisi nad jej ludem, ale też dla tego, kim jest jako osoba, co jest dla niej ważne, jakie więzi tworzy z innymi. Nawet jeśli to powieść fantasy, Mirijam jest jedną z najbardziej realistyczne przedstawionych postaci, jaką miałam przyjemność czytać. Jest całkowicie pełnokrwista, przekonująca, prawdziwa. To samo można powiedzieć o pozostałych bohaterkach i bohaterach, z których większość dostaje możliwość wypowiedzenia się w pierwszoosobowej narracji. Dlatego czytanie "Mocy srebra" było jak przebywanie z prawdziwymi ludźmi, śledzenie ich losów, drżenie o ich bezpieczeństwo. Poziom zaangażowania emocjonalnego w lekturę był tak wielki, że po skończeniu książki naprawdę nie wiem, co z sobą zrobić. Co czytać teraz? Czy da się jeszcze coś czytać? Mam książkowego kaca. Część mnie została w świecie stworzonym przez Novik. I nie chce z niego odejść.
Po "Uprooted" miałam nadzieję na kolejną dobrą książkę od Naomi Novik, ale nie spodziewałam się, że będzie lepsza od wspomnianego "Uprooted". "Moc srebra" jest tak dobra, że po przeczytaniu ostatniego zdania poważnie rozważałam powrócenie do pierwszej strony i zaczęcie od początku. I to powinno wystarczyć za recenzję. Chociaż wolę zalać powieść morzem pochwał.
Jest tak...
2018-08-17
Sześć opowiadań, które określić można jako thrillery psychologiczne. Każde z nich jest ciekawe na swój sposób, nie ma tu słabych pozycji. Wystarczy wspomnieć, że zbiór otwierają "Ptaki", na podstawie których powstał jeden z najsłynniejszych filmów Hitchcocka, a potem jest tylko lepiej.
"Ptaki" czyta się ciekawie w zestawieniu z filmem właśnie, bo Hitchcock nie miał zwyczaju wiernie adaptować twórczości du Maurier. Pod wieloma względami wolę opowiadanie, chociaż czemu właściwie tak jest to już temat na esej. "Ptaki" du Maurier to taka kameralna apokalipsa - rodzina mieszkająca w domu na uboczu nadmorskiej niewielkiej miejscowości. Pewnego dnia, wraz z nadejście zimy, ptaki zaczynają zachowywać się dziwnie, gromadząc się tysiącami i setkami tysięcy na linii brzegowej, na skałach, czujne i gotowe do ataku. Być może tylko rodzina głównego bohatera przeżyła pierwsze uderzenie i teraz muszą sobie radzić, zamknięci i odizolowani. To jest przejmująca wizja tych kilku godzin przed końcem świata i kolejnych dni po jego nadejściu, kiedy rozpaczliwie chwytamy się resztek cywilizacji ze wszystkich sił, wciąż czekając na komunikat radiowy chociażby. Ale cywilizacja nie wraca.
"Nie oglądaj się teraz" - małżeństwo po przejściach wybrało się w podróż po Włoszech, aby otrząsnąć się po stracie pięcioletniej córeczki. Przypadkiem (ale czy na pewno?) trafiają w jednej z restauracji na dwie stare Szkotki, rzekomo obdarzone zdolnością do widzenia zmarłych. Laura szuka u nich pocieszenia, John wietrzy podstęp. Przezabawnie jest widzieć, jak sam podejrzliwy mąż pada ofiarą manipulacji, przed którymi przestrzegał żonę. Opowiadanie jest ironiczne i niemal złośliwe w tym, jak sprytnie wytyka Johnowi wszystkie te słabości, które projektował na swoją żonę.
"Niebieskie soczewki" - to było wstrząsające. Marda przechodzi poważaną operację wzroku, dzięki której może odzyskać zdolność widzenia. Po zdjęciu bandaży musi jeszcze przez kilka dni nosić specjalne kolorowe soczewki filtrujące światło. Okazuje się, że operacja się udała i widzi aż za dobrze. Nie chcę zdradzać, o co chodzi, bo to warto przeczytać. Zasadniczo po operacji Marda widzi rzeczy takimi, jakimi są i jest to zdecydowanie zbyt przytłaczające. Zakończenie jest może nie zaskakujące, bo spodziewałam się czegoś w tym stylu, ale wciąż podane jest z taką precyzją, jak dobrze odmierzone gorzkie lekarstwo. Świetne napisane opowiadanie, chyba najbardziej zbliżone do fantastyki w tym tomie.
"Jabłoń" - impreza w stylu Edgara Allana Poe. Typowe polskie małżeństwo: samolubny dupek i cierpiąca w ostentacyjnym milczeniu żona, Midge. Midge umiera i jej małżonek wreszcie czuje się wolny, aby żyć bez niemych wyrzutów każdego dnia. Przynajmniej do czasu, gdy orientuje się, że stojąca na skraju sadu skarlała jabłonka zadziwiająco przypomina sylwetkę jego żony. Projektuje na nią całą swoją niechęć uzbieraną przez lata. W końcu postanawia ściąć drzewo w środku śnieżycy. To nie może się dobrze skończyć. Świetny portret psychologiczny człowieka popadającego w obłęd. Takie "Jabłonka oskarżycielem" :D Główny bohater cierpi na masę psychosomatycznych objawów, które powoli odbierają mu zdolność do racjonalnego zachowania.
"Alibi" - bohater opowiadania ma dość swojego życia, rutyny, obowiązków, pracy, życia towarzyskiego, całego tego miałkiego habitusu mieszczaństwa. Postanawia więc przypadkowo kogoś zabić, wejść do pierwszego lepszego domu i dokonać tam rzezi. To się nazywa kryzys wieku średniego. Kiedy już dobrał sobie ofiarę nie wszystko poszło zgodnie z planem. Warto przeczytać. Kolejny świetny portret psychologiczny. Podoba mi się to, że Maurier nie zostawia suchej nitki na mężczyznach z klasy średniej, opisując pełnię ich uprzedzeń i bigoterii. Obserwowanie, jak psychika głównego bohatera rozpada się z każdym dniem podwójnego życia, które zaczyna wieść to sporo frajdy.
"Nie po północy" - kolejne opowiadanie bliskie fantastyki, queercodowane, ale TW: pedofilia. Nauczyciel ze szkoły dla chłopców, malarz amator, wyjeżdża na Kretę na wakacje, głównie po to, aby malować. Wynajmuje domek, w którym wcześniej doszło do tragicznego wypadku i jego lokator utonął. Podejrzewa, że jest w to zamieszany lokator z domku obok, ekscentryczny i satyryczny bogacz, który całe dnie pije przyrządzony przez siebie samogon, zgodnie z recepturą sięgającą czasów Minotaura. Porozmawiajmy o demoralizującym wpływie greckiej kultury :D Po części to thriller, po części fantastyka, ponieważ można się kłócić, czy zakończenie ma coś wspólnego z magicznym napojem czy to efekt moralnej degrengolady głównego bohatera. Tak czy inaczej, sporo rozrywki.
Sześć opowiadań, które określić można jako thrillery psychologiczne. Każde z nich jest ciekawe na swój sposób, nie ma tu słabych pozycji. Wystarczy wspomnieć, że zbiór otwierają "Ptaki", na podstawie których powstał jeden z najsłynniejszych filmów Hitchcocka, a potem jest tylko lepiej.
"Ptaki" czyta się ciekawie w zestawieniu z filmem właśnie, bo Hitchcock nie miał...
2018-08-16
Nie mogę ukryć zdziwienia faktem, że tak eksperymentalna i queerowa powieść młodzieżowa jak "Nieskończone światy Jane" Kristin Cashore została przetłumaczona na język polski. Wydawnictwo Jaguar pokazało, że ma dobry gust i nie boi się wyzwań. Streszczenie książki Cashore mogłoby wyglądać następująco: główna bohaterka Jane, sierota bez grosza przy duszy, przyjmuje zaproszenie swojej przyjaciółki Kiran i przybywa do Tu Reviens, wielkiej i wspaniałej posiadłości, stojącej samotnie na prywatnej wyspie. Poznaje pełną sekretów rodzinę Kiran, a potem dzieją się dziwne rzeczy. W pięciu różnych wersjach.
http://szuflada.net/sztuka-wyborow-czyli-nieskonczone-swiaty-jane-kristin-cashore/
Nie mogę ukryć zdziwienia faktem, że tak eksperymentalna i queerowa powieść młodzieżowa jak "Nieskończone światy Jane" Kristin Cashore została przetłumaczona na język polski. Wydawnictwo Jaguar pokazało, że ma dobry gust i nie boi się wyzwań. Streszczenie książki Cashore mogłoby wyglądać następująco: główna bohaterka Jane, sierota bez grosza przy duszy, przyjmuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-02
Przejmujące, precyzyjne, poetyckie.
Opowiadanie Miller w pełni odsłania perwersję pragnienia Pigmaliona, dokonuje na nim wiwisekcji i obnaża każdy ohydny element, jaki wynika z takiej relacji. A wszystko to zgodnie z zasadą "pokazuj, a nie mów", a więc bez wytykania palcami, a jedynie poprzez prezentację. Co jest niemal traumatyczne w trakcie lektury, ponieważ opowiadanie skonstruowane jest na bazie pierwszoosobowej narracji Galatei, ofiary tego pragnienia. To praktycznie podsumowanie tego, jak wyglądają związki przemocowe.
W ciekawy sposób autorka odnosi mit do quasi XIX-wiecznych realiów, łącząc mit Galatei z tzw. rest cure, czyli sadystyczną "terapią", popularną w tym okresie, która polegała na całkowitym bezruchu. Stagnacji. Tak jakby Pigmalion chciał zmusić Galateę, aby na powrót stała się rzeźbią. To jest niezwykle trafne spostrzeżenie, które wiele mówi o pozycji kobiecości w naszej kulturze, bo przecież rest cure miało na celu wymuszenie wpisania się jej ofiar w obowiązujący model kobiecości. Tak jak rozpoznaje się kompleks Pigmaliona, można więc mówić o syndromie Galatei, wymuszonej kobiecej bierności. To doskonałe opowiadanie, którego krótka forma tylko podkreśla drastyczność opisanej w nim sytuacji. Techniczne arcydzieło. Jestem pod wrażeniem.
Przejmujące, precyzyjne, poetyckie.
Opowiadanie Miller w pełni odsłania perwersję pragnienia Pigmaliona, dokonuje na nim wiwisekcji i obnaża każdy ohydny element, jaki wynika z takiej relacji. A wszystko to zgodnie z zasadą "pokazuj, a nie mów", a więc bez wytykania palcami, a jedynie poprzez prezentację. Co jest niemal traumatyczne w trakcie lektury, ponieważ opowiadanie...
2018-05-24
Napięcie narasta stopniowo. Nienawiść mieszkańców miasteczka wydaje się destrukcyjną siłą, fizycznym wpływem, który oddziałuje na życie dziewcząt, przyczynia się do zniszczenia ich małego świata. Pomimo opisów wielkich pokoi przestronnego domu i otwartych przestrzeni otaczającego go parku, powieść wypełniona jest duszną, klaustrofobiczną atmosferą. Przestrzeń życia bohaterek jest ograniczona – zasadami, rutyną i tym, że nie mają one dokąd pójść. Mamy także poczucie kończącego się czasu, jakbyśmy zbliżali się nieuchronnie do punktu, w którym wszystko się zmieni. Mary Katherine próbuje zaklinać rzeczywistość właśnie dlatego, że zdaje sobie sprawę, iż nie ma na nią wpływu. Gromadząca się przez lata nienawiść ludzi musi w końcu znaleźć ujście. Świat sióstr – ich zamek – musi ulec zagładzie, zburzony przez wściekłych wieśniaków z pochodniami i widłami. Nienawiść ta ma także mocny element klasowego resentymentu. Zemsta na trucicielce stanowi tylko pretekst do przytarcia nosa snobkom, które żyją ze spadku i nigdy nie musiały pracować. Poza tym ich park odcina drogę do autostrady, przez co całe miasteczko traci potencjalne ogromne zyski. Okazuje się więc, że moralne oburzenie ma swoje źródło bardziej w straconych zarobkach niż w ohydzie zbrodni.
Recenzja: http://szuflada.net/kazda-rodzina-ma-swoje-tajemnice-czyli-zawsze-mieszkalysmy-w-zamku-shirley-jackson/
Napięcie narasta stopniowo. Nienawiść mieszkańców miasteczka wydaje się destrukcyjną siłą, fizycznym wpływem, który oddziałuje na życie dziewcząt, przyczynia się do zniszczenia ich małego świata. Pomimo opisów wielkich pokoi przestronnego domu i otwartych przestrzeni otaczającego go parku, powieść wypełniona jest duszną, klaustrofobiczną atmosferą. Przestrzeń życia...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-05-03
Dziewczynka, która wypiła księżyc to powieść wybitna. Z powodzeniem może służyć młodszemu odbiorcy, jak i do dojrzałemu, wyrobionemu czytelnikowi, który przeczytał niejedną książkę fantasy. Każdy z nich odbiorze ją nieco inaczej, ale niewątpliwie będzie czerpał tyle samo przyjemności z lektury. Kelly Barnhillodtworzyła wyjątkową atmosferę produkcji studia Ghibli, takich jak Mój sąsiad Totoro (1988), Podniebna poczta Kiki (1989) czy SpiritedAway: w krainie bogów (2001). Skojarzenie z tymi filmami praktycznie narzuca się w czasie lektury i jest to chyba największy komplement, jakim można obdarzyć powieść, ponieważ Ghibli wyznacza wysoki standard opowieści niezwykle prostych fabularnie, a jednak złożonych i głębokich, bogatych w detale i rozłożystych jak wielkie eposy, jednocześnie inteligentnych i uczuciowych. I to wszystko można odnaleźć także w Dziewczynce, która wypiła księżyc. To powieść wciągająca, oryginalna, zaskakująca, wzruszająca, głęboka i zabawna. Przede wszystkim dlatego, że to, o czym opowiada, wykracza daleko poza przebieg fabuły. Chociaż na pierwszy rzut oka przypomina klasyczne bajki pełne wiedźm, smoków, nawet mówiących zwierząt, jest czymś o wiele więcej. Nie tylko w sensie współczesnego, feministycznego retellingu znanych baśni, ale przede wszystkim jako mądra historia o miłości i poświęceniu, które zmieniają świat.
Recenzja na:http://szuflada.net/przedpremierowo-niezwykla-bajeczna-magiczna-dziewczynka-ktora-wypila-ksiezyc-kelly-barnhill/
Dziewczynka, która wypiła księżyc to powieść wybitna. Z powodzeniem może służyć młodszemu odbiorcy, jak i do dojrzałemu, wyrobionemu czytelnikowi, który przeczytał niejedną książkę fantasy. Każdy z nich odbiorze ją nieco inaczej, ale niewątpliwie będzie czerpał tyle samo przyjemności z lektury. Kelly Barnhillodtworzyła wyjątkową atmosferę produkcji studia Ghibli, takich jak...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-30
Ta książka jest niemal zbyt osobista, żeby o niej pisać. Było w niej kilka fragmentów, gdzie zastanawiałam się, czy powinnam pozwać autorkę o kradzież wizerunku. Walton przypomniała mi o tylu częściach mnie, o których zapomniałam. Nie wszystko z mojego okresu dorastania zostało ze mną później, przynajmniej nie świadomie. Ale w pewnym momencie zaczęłam przy czytaniu skakać po łóżku i piszczeć "użyła Litanii Przeciw Strachowi! Zrobiła to!".
Miałam książkę pożyczoną od pół roku z groszem, ale po części przez doktorat i inne lektury, nawet do niej nie zajrzałam. Wiedziałam, że mnie wciągnie i zniknę ze świata na ten dzień lub dwa potrzebny na lekturę. I chyba trochę bałam się tej wycieczki wspomnień.
A teraz utknęłam na święta w domu rodzinnym, moi rodzice byli chorzy, a ja spędziłam godzinę w bibliotece, szukając czegoś dla ojca. W bibliotece, w której spędziłam niemal całe dzieciństwo i wczesną młodość, aż do początku liceum. Bibliotece, gdzie większość książek wydawanych seriami - nie tylko fantastyka, ale tym gatunkiem interesowałam się najbardziej - trafiała na wyrywki. Nie było wtedy jeszcze internetu (domowe łącze miałam też dopiero w liceum) i nie każde wydawnictwo nawet informowała o innych tomach. Więc czytałam, czasem zaczynając trylogię od drugiego tomu. Albo czytając pierwszy, trzeci, czwarty i siódmy tom z serii. To było dostępne. Tak czytałam Świat czarownic, Xanth, Jeźdźców smoków z Pern. Dicka i Le Guin przynajmniej miałam w domu. Nigdy potem nie zrobiłam rereadingu ulubionych serii we właściwej kolejności, bo pojawiły się inne rzeczy do czytania, no i zaczął się Harry Potter, fandom i fanfiction. Łapię się na tym, że żałuję. "Among Others" w pierwszej kolejności opowiada o miłości do książek i przypomniała mi, jak kochałam te rozpadające się książki o kiczowatych okładkach. Zapomniałam wiele z mojego niezbyt udanego dzieciństwa, ale chyba cięłam zbyt głęboko i niechcący wyrzuciłam też kilka rzeczy, które powinnam pamiętać. Jak czasy, kiedy czytałam po dwie książki dziennie. I tylko częściowo dlatego, że nie miałam nic innego do roboty.
"Among Others" opowiada o książkach i science fiction, ale nie tylko to znalazłam tam z własnego dzieciństwa. Łatwo utożsamiać się z główną bohaterką, z wielu powodów. Trafiła do mnie forma dziennika, przypominała te wszystkie angielskie powieści o dorastaniu, które też pochłaniałam tonami, ale była też samoświadoma tej konwencji opowieści o pensjach i odcinała się od nich w dość zabawny sposób. Ponieważ moja lista lektur tak daleko pokrywała się z tym, co czytała bohaterka - chociaż ja miałam o nich nieco inne opinie, plus czytałam jeszcze sporo tego, na co ona nie trafiła - powieść oddziaływała na mnie emocjonalnie. Wiem, że pod względem fabularnym nie jest najlepsza. Scena konfrontacji wyskakuje jak diabeł z pudełka i nie ma zbyt konsekwentnego podbudowania. Brakuje solidnego backgroundu dla tego, co spotkało Mor i jej siostrę. Niektóre wątki pojawiają się i nie mają żadnego rozwinięcia. Pierwszoosobowa narracja pozwala, żeby to przeszło, bo Mor jest dokładnie tym typem bohaterki, za jakim przepadam, i lubię tę narcystyczną nastoletnią narrację (bo tylko udaję, że z niej wyrosłam).
Pomijając kwestie związane z lekturami, które kupiły mnie z miejsca i od razu, podobało mi się kilka innych rzeczy: przedstawienie magii jako sposobu odbierania wszechświata i wyczuwania pewnych zależności, sam opis wróżek, to z jaką łatwością magia staje się demoralizująca, ponieważ przyzwyczaja do układania rzeczy pod siebie i jest po prostu wygodna, to, jak Mor wykorzystywała pojęcia z powieści jako zaklęcia (karass!), trzeźwe uwagi bohaterki na temat seksu, zwłaszcza to, jak obrzydliwe jest oczekiwanie, że będzie udawać, że nie chce go uprawiać, aby seksualna relacja przybrała charakter aktu przemocy, bo tylko wtedy jest usprawiedliwiona. Nie podobał mi się cały wątek Wima. Nie miałabym nic przeciwko temu, żeby Mor miała chłopaka, nawet bad boya ze złą reputacją, ale czy musi to być tak rozwiązane? Cała ta sprawa z jego byłą dziewczyną i to, jak traktuje swoje związki, raczej skreśla go jako romantyczny materiał.
Najchętniej przeczytałabym o Mor coś jeszcze. Fabularnie powieść jest zamknięta, ale ja nie mam dość. Ten świat ma jeszcze potencjał do wykorzystania. Chcę wiedzieć, co działo się z Mor na studiach, jak zerwała z Mimem, jak układały się jej relacje z ojcem i dziadkiem, co dalej robiła w swoim życiu. Czy spotkała jeszcze wróżki. Definitywnie materiał do re-readingu, jak tylko skończę z Lackey.
Ta książka jest niemal zbyt osobista, żeby o niej pisać. Było w niej kilka fragmentów, gdzie zastanawiałam się, czy powinnam pozwać autorkę o kradzież wizerunku. Walton przypomniała mi o tylu częściach mnie, o których zapomniałam. Nie wszystko z mojego okresu dorastania zostało ze mną później, przynajmniej nie świadomie. Ale w pewnym momencie zaczęłam przy czytaniu skakać...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-10-07
To jest książka, jakiej nie spodziewałam się spotkać na polu współczesnej polskiej literatury.
Reneta Lis napisała biografię literackiego (po)życia Safony oraz poświęconego jej motywu białej róży. Jest to także przegląd wybranej literatury lesbijskiej, czy też raczej - literatury saficznej. Pojawiają się tutaj takie postaci jak Sofia Parnok, Anna Kowalska, Jeanette Winterson. Ale także Oskar Wilde, Virginia Woolf i Hilda Doollitle i Adrainne Rich. I wyspa Lesbos, po której podróżuje narratorka, gdzie znajduje się jeden z obozów dla uchodźców.
Nie jest to też biografia w tradycyjnym sensie. Raczej zbiór obrazów, przegląd wybranego wątku z życia danej postaci. "Sztuka i kłamstwa" Winterson przedstawia podobne podejście do biografii jako fikcjalizacji życia, nie bez powodu "Lesbos" się do niej odwołuje.
To wyrafinowana, wysublimowana lektura. "Lesbos" świadczy o ogromnej erudycji Lis, która swobodnie przemieszcza się przez epoki, wynajdując odniesienia i połączenia pomiędzy różnymi autorkami i dziełami, tropi świadectwa lektur i analogie występujące w zachodniej kulturze. Ostatecznie jednak stwierdza, że Safona jest "pustą stroną", które same zapisujemy - i w tym tkwi jej siła. Jest inspiracją dla naszej miłości, opiekuńczym duchem świętem wędrującym przez epoki, aby nieustannie powracać na Lesbos.
I recenzja na Szufladzie: http://szuflada.net/powracac-wciaz-na-lesbos/
To jest książka, jakiej nie spodziewałam się spotkać na polu współczesnej polskiej literatury.
Reneta Lis napisała biografię literackiego (po)życia Safony oraz poświęconego jej motywu białej róży. Jest to także przegląd wybranej literatury lesbijskiej, czy też raczej - literatury saficznej. Pojawiają się tutaj takie postaci jak Sofia Parnok, Anna Kowalska, Jeanette...
2017-09-29
Bez spoilerów:
Zerwałam noc, żeby "Slash" przeczytać.
Książka jest inna niż "Fanfik". Powinna się nazywać "Angst". Fluffu tu się nie uświadczy. To zderzenie z rzeczywistością.
Jest jedna rzecz, która mnie mocno wkurza, o czym napisze w recenzji na Szufladę, i jedna rzecz, przy której śmiałam się tak głośno, że koty uciekły z łóżka. I to chyba niezamierzony efekt komiczny.
To był bardzo intensywny wrzesień 2016.
Recenzja właściwa: http://szuflada.net/patronat-szuflady-powinien-zwac-sie-angstem-czyli-slash-natalii-osinskiej/
Bez spoilerów:
Zerwałam noc, żeby "Slash" przeczytać.
Książka jest inna niż "Fanfik". Powinna się nazywać "Angst". Fluffu tu się nie uświadczy. To zderzenie z rzeczywistością.
Jest jedna rzecz, która mnie mocno wkurza, o czym napisze w recenzji na Szufladę, i jedna rzecz, przy której śmiałam się tak głośno, że koty uciekły z łóżka. I to chyba niezamierzony efekt...
2017-09-07
Co się stanie, kiedy zsumujemy rozbudowany świat przedstawiony z nawarstwiającymi się intrygami, a całość podzielimy przez sympatyczne i interesujące postaci? Weźmy to jeszcze w nawias i pomnóżmy przez umiejętności pisarskie autorki, bo tak właśnie powstał "Cień Gildii", powieść, która powinna stanowić podstawę kursów pisania kreatywnego, ze względu na to, jak zręcznie została zaprojektowana: każda postać pełni istotną funkcję i każda scena ma znaczenie. "Cień Gildii" to idealny wzór na powieść, ponieważ nie ma w nim nic przypadkowego i zbędnego.
Recenzja na:
http://szuflada.net/przedpremierowo-podstaw-do-wzoru-czyli-cien-gildii-aleksandry-janusz/
Co się stanie, kiedy zsumujemy rozbudowany świat przedstawiony z nawarstwiającymi się intrygami, a całość podzielimy przez sympatyczne i interesujące postaci? Weźmy to jeszcze w nawias i pomnóżmy przez umiejętności pisarskie autorki, bo tak właśnie powstał "Cień Gildii", powieść, która powinna stanowić podstawę kursów pisania kreatywnego, ze względu na to, jak zręcznie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-08-12
Połknęłam "Drzewo kłamstw" w dwa dni. Po pierwsze dlatego, że to genialnie napisana powieść, która trzyma w napięciu i zmusza do nieustannego zastanawiania się, co dalej (nawet po poznaniu tożsamości złoczyńców czytelnika zastanawia się, jak to zostanie rozwiązane). Po drugie, książkę niezwykle szybko się czyta, ponieważ jej struktura - krótkie rozdziały - przypomina nieco powieści sensacyjne. Bardzo dobrze podtrzymuje suspens - czy to odnośnie fabuły, zagadki kryminalnej czy emocjonalnego życia bohaterów. Bo w tej powieści wewnętrzne życie głównej bohaterki, jej marzenia, kompleksy, nadzieje, lęki, stanowią motor dla kryminalnej fabuły z pogranicza nadnaturalnego horroru i jak wspaniałe to jest?
Jest tu dużo z Christie, ta atmosfera paranoi w małym brytyjskim miasteczku i typowa dla niej sytuacja, że ktoś ze zgromadzonych w tym pokoju musi być mordercą. Jest tu dużo z powieści o dorastaniu i dojrzewającej kobiecości, ale niemal w krzywym zwierciadle, żadnego romantyzowania i upiększeń tylko brutalna prawda o wykluwającej się, tłamszonej i narażonej na nieustanne ataki kobiecości. Jest tu nawet coś z Lovecrafta, taki typ kosmicznej grozy, echo weird tales, gdzie nadnaturalne stanowi źródło grozy i nie zostaje do końca wyjaśnione. Pod wieloma względami to opowieść o demoralizującej sile tajemnicy i kłamstwa, o korupcji głównej bohaterki i jej walce z samą sobą.
Powieść niezwykle atmosferyczna i trzymająca w napięciu. Gra na oczekiwaniach i założeniach czytelnika, ale tutaj nie mogę zbyt wiele zdradzić, bo to już paskudny spoiler. Ale jeśli czytało się wiele powieści o dorastaniu panienek , "Drzewo kłamstw" zaskoczy tym, jak bardzo używa schematu i odbiega od niego. Sprawdza się jako kryminał i jako powieść o wkraczaniu w dorosłość i jako powieść fantastyczna z nutą grozy. Dawno nie czytałam aż tak dobrej książki i nie mogę doczekać się sięgnięcia po pozostałe powieści autorki.
I dodatkowe punkty za queerową reprezentację, tak bardzo przypadkową i swobodną, że aż się nią zachłysnęłam, tak genialny to był zabieg. Kocham "Drzewo kłamstw". Czytajcie wszyscy.
Połknęłam "Drzewo kłamstw" w dwa dni. Po pierwsze dlatego, że to genialnie napisana powieść, która trzyma w napięciu i zmusza do nieustannego zastanawiania się, co dalej (nawet po poznaniu tożsamości złoczyńców czytelnika zastanawia się, jak to zostanie rozwiązane). Po drugie, książkę niezwykle szybko się czyta, ponieważ jej struktura - krótkie rozdziały - przypomina nieco...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-23
Przede wszystkim chcę podziękować Leseparatist i Girl za pożyczenie swojego egzemplarza, przeprosić, że trzymałam go prawie rok, zwlekając z lekturą, i wyrazić nadzieję, że może jeszcze kiedyś coś mi pożyczą.
W każdym razie, powieść jest genialna. Wiem, że wisiała mi w aktualnych czytanych absurdalnie długi czas, ale tylko dlatego, że przesunęłam ją ze stosu książek na szafie do stosu książek przy łóżku. Sama lektura zajęła mi niecałą dobę, bo z trudem byłam w stanie się od niej oderwać. Walton ma naprawdę niesamowity, niemal hipnotyzujący styl, który wciągnął mnie w świat podwójnego życia Patricii bardzo szybko i bardzo głęboko. Zadziwia mnie więc, jak bardzo pasjonowałam się życiami Patricii, ile emocji wywoływały we mnie kolejne wydarzenia. Jedno z jej żyć obserwowałam jak film grozy, przerażona do poziomu, gdzie czułam mdłości; drugie - z fascynacją i nadzieję, tak bardzo jej kibicując. W obu przypadkach Patricia okazała się wspaniała, ale chyba łatwo zgadnąć, jaką nadzieję żywię, co do wyboru, który podjęła.
W obu przypadkach historia Patricii jest inspirująca. Chciałabym mieć życie, chociaż w części tak produktywne, szczęśliwe i pełne miłości, jak jej. Nieważne, na którym etapie to osiągnęła.
Plus, powieść jest genialne skonstruowana i aż chciałoby się napisać jakieś długaśne opracowanie, rozkładające je na części.
Przede wszystkim chcę podziękować Leseparatist i Girl za pożyczenie swojego egzemplarza, przeprosić, że trzymałam go prawie rok, zwlekając z lekturą, i wyrazić nadzieję, że może jeszcze kiedyś coś mi pożyczą.
W każdym razie, powieść jest genialna. Wiem, że wisiała mi w aktualnych czytanych absurdalnie długi czas, ale tylko dlatego, że przesunęłam ją ze stosu książek na...
2017-03-22
Tym, co zachwyca mnie najbardziej jest wiarygodnie odrysowanie klimatu społecznego, politycznego i obyczajowego Londynu końca XIX wieku. Widać, że autorka operuje ogromną wiedzą na ten temat i byłam podekscytowana czytając o kolejnych drobiazgach, za pomocą których uwiarygodniała świat przedstawiony. Spory wokół pracy dzieci! Zróżnicowanie religijne Anglii! Konflikty kolonialne, w tym brytyjsko-irlandzki! Tyle dobra i wspaniałości na wyciągnięcie ręki!
Drugim świetnym aspektem jest system magii: spójny, oryginalny, interesujący. Bardzo podobała mi się koncepcja glyfów, mimiry to genialny i makabryczny pomysł. Tym jednak, co urzekło mnie najbardziej jest to, jak dobrze magia wpisana została w sam świat przedstawiony, w jego historię i funkcjonowanie (piromaci wypierani przez technikę z wojska, bo proch jest silniejszy! kontrowersje wokół nekromancji na przestrzeni dziejów! magia i wykluczenie społeczne kobiet i niższych klas!). Historia tak dobrze zakotwiczona sama w sobie jest skazana na sukces, ponieważ jest prawdziwa. Świat Clovisa LaFaya praktycznie nie ma luki, która zdradzałaby jego fikcyjność, tak bardzo jest spójny.
Po trzecie, bohaterowie. Oczywiście najbardziej zainteresowana byłam Alicją, ale każde z tej trójki podbiło moje serce na swój sposób. Alicja jest wspaniała w tym, jak walczy o swój kawałek świata, John autentycznie jest dobrym człowiekiem, podobnie Clovis, czegokolwiek by sam o sobie nie myślał. Cała trójka to po prostu dobrzy, przyzwoici ludzie i dlatego tak łatwo im kibicować. Chociaż moją ulubioną postacią jest signora Fricapane, która kojarzyła mi się bardzo przyjemnie z Szaloną Meg z "Asystenta czarodziejki" Janusz. Postaci drugoplanowe barwne i ciekaw, pełnowymiarowe, łącznie z irlandzkimi pokojówkami, co znowu sprawiało, że miałam wrażenie, że nie tyle czytam powieść, co poznaję nowy świat.
I na końcu villain. Z jednej strony cieszę się, że powieść nie rozdrabniała się na ekspozycję, konflikt rodzinny i osobny wątek kryminalny i trzymała się konfliktu rodzinnego, z drugiej, jeśli powieść jest tyle warta, co jej złoczyńca, tutaj główny zły wzbudzał raczej obrzydzenie niż strach. Bardzo podobało mi się to jak skończył. Jeśli czegoś się bałam to bezkarności złoczyńców w ramach systemu społecznego, w którym funkcjonował. Jeśli ktoś mnie autentycznie przerażał to Frideric - człowiek, który potrafi wmówić sobie wszystko, żeby zachować dobre mniemanie o sobie samym. Zbyt wielu widzę takich w prawdziwych świecie i naprawdę ciarki mnie przechodziły, kiedy się pojawiał. Wątek głównego villaina jest interesujący w ten sposób, że można go przedstawiać jako kurs "jak pisać o przemocy seksualnej tak, aby nie wyjść na dupka" *znaczące spojrzenie na Jadowską*. O zbrodniach mówią ci, którzy padli ich ofiarą i ani razu nie jest to pokazane jako rodzaj chorej podniety czy po to, aby zszokować czytelnika. Doceniam to.
Książka jest genialna, nie wiem, czemu czytacie jeszcze recenzje, czytajcie "Clovisa LaFaya".
Tym, co zachwyca mnie najbardziej jest wiarygodnie odrysowanie klimatu społecznego, politycznego i obyczajowego Londynu końca XIX wieku. Widać, że autorka operuje ogromną wiedzą na ten temat i byłam podekscytowana czytając o kolejnych drobiazgach, za pomocą których uwiarygodniała świat przedstawiony. Spory wokół pracy dzieci! Zróżnicowanie religijne Anglii! Konflikty...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-19
Jestem zauroczona. Dawno nie czytałam tak słodko-gorzkiej historii. Z jednej strony zabawa, parodia, jazda po kliszach, z drugiej głęboka opowieść o tym, jak głęboko ktoś może zostać skrzywdzony i że przyjaźń nie jest magią naprawiającą wszystko, tylko bardzo wiele. Wspaniała historia i cieszę się, że wreszcie po nią sięgnęłam, teraz muszę kupić egzemplarz dla siostrzenicy i zabrać się za Lumberjanes.
Jestem zauroczona. Dawno nie czytałam tak słodko-gorzkiej historii. Z jednej strony zabawa, parodia, jazda po kliszach, z drugiej głęboka opowieść o tym, jak głęboko ktoś może zostać skrzywdzony i że przyjaźń nie jest magią naprawiającą wszystko, tylko bardzo wiele. Wspaniała historia i cieszę się, że wreszcie po nią sięgnęłam, teraz muszę kupić egzemplarz dla siostrzenicy...
więcej mniej Pokaż mimo to
OD CZEGO ZACZĄĆ???
Jakiś czas temu po Tumblrze krążył post, że wszystko staje się lepsze, jeśli dodasz do tego smoki i lesbijki. Odnosił się do literatury właśnie. Każda powieść potrzebuje smoków i lesbijek, bo podnoszą jakość.
Shannon musiała to przeczytać i wziąć sobie do serca, bo SMOKI I LESBIJKI RATUJĄ ŚWIAT.
I to już starczy, jestem kupiona, musiałam zacząć czytać, gdy tylko wyszło i wpadło mi w łapki (czyli przedpremierowo, na Coperniconie). Zajęło mi to sporo czasu, bo powieść jest monumentalna, a czas to zasób, którym nie dysponuję w nadmiarze. Poza tym pierwsze 200 stron podziela los wszystkich powieści z nurtu high fantasy - wordlbuilding ma swoje prawa. Nawał imion, nazw miejsc i trudnych do zrozumienia okoliczności. Więc przez pierwsze 200 stron przedzierałam się jak przez smołę. Ale jak już wsiąkłam, to na dobre. Na nic ból zęba, deadliny, choroba, powódź i dżuma - trzeba czytać. Musiałam wiedzieć, co będzie dalej. Aczkolwiek niektóre spiski, intrygi i zwieńczenia wątków były w miarę jasne i łatwe do zgadnięcia (kto knuje, aby usunąć królową, co się stało z matką Ead, kto zostanie nową Przeoryszą itd.), wciąż chciałam czytać, jak się rozwijają, być świadkiem tych wydarzeń.
Stąd mój apel, aby nie przerażała was objętość powieści, bo naprawdę warto ją przeczytać.
Co jest dobre: postaci. Od samego początku. Ead intryguje, Sabran daje się polubić, Tane budzi podziw swoją determinacją, a Roos oscyluje między odrazą a litością (zresztą wątek Roosa bardzo przypomina mi pewien motyw narracyjny z "Black Sails", ale nic nie powiem, bo spoilery). Postaci dorastają i zmieniają się na naszych oczach. Dojrzewają. Ich losy są ciężkie, pełne bólu psychicznego i fizycznego, są zmuszeni do podejmowania trudnych decyzji. W takiej sytuacji trudno się nie przywiązać. Przedstawiony świat jest w tej samej mierze piękny, co brutalny. Różne kultury i religie, całkowicie odmienni ludzie z właściwymi tylko sobie motywacjami walczą o zachowanie świata, a nie o władzę. Jest w tym coś niesamowicie budującego. Przypomina mi to serię "Pamięć, smutek, cierń" Williamsa, którą czytała dziecięciem będąc. Za to zresztą lubię high fantasy - w klasycznym ujęciu nie walczy się o władzę, ale o ocalenie świata, chociaż często trzeba w tym celu przejąć władzę :D Dochodzi do zbrodni, zdrad, dzieją się niewyobrażalne krzywdy, ale z drugiej strony wcale nie taka mała garstka ludzi trzyma się dzielnie pewnych ideałów i to jest budujące. Takie powieści dają nadzieję.
Świat przedstawiony jest fascynujący, szczególnie pod względem legend i religii. W zasadzie cała fabuła polega na dotarciu do prawdy leżącej u podstaw podań, na których ugruntowana została państwowa religia. I oczywiście te podania z gruntu wstrząsają wszystkim, w co większość postaci wierzyła od dziecka. I co najlepsze- to feministyczna rewizja, w której potulna żona okazuje się być dzielną wojowniczką, omdlewająca dziewica - bohaterką, a rycerz bez zmazy i skazy okazuje się... cóż, nie chcę spoilerować, ale się uśmiałam, bo niedługo przerabiam ze studentami Freuda.
Po trzecie, znaturalizowana homoseksualność. Jak mówię, lesbijki ratują świat. I jeśli ktoś ma problem ze związkiem jednopłciowym to ze względu na polityczne implikacje - ktoś jest niższy stanem albo jest już w związku małżeńskim (rozwody nie istnieją). Nasze bohaterki mogłyby się pobrać. Ostatecznie nic nie stoi na przeszkodzie. Żadna religia nie ma z tym problemu. Cudny, mały skarb w fabule "Zakonu Drzewa Pomarańczy".
I generalnie równość płciowa w universum! Kobiety mogą piastować wszystkie funkcje, rządzą krajami, nie są pomijane w sukcesji! I skupienie na kobiecych problemach, takich jak macierzyństwo! Czułam się podobnie oglądając "Portret kobiety w ogniu", kiedy pojawił się wątek miesiączki i aborcji - co zwykle jest pomijane albo pokazywane w okropnym świetle. Tutaj wszystko wypadło bardzo naturalnie i właściwie.
Fabuła sama w sobie jest świetna. Trzy kobiety przechodzą przez szereg intryg, aby zjednoczyć podzielony świat w walce ze wspólnym wrogiem. Nawet jeśli przez dłuższy czas same nie wiedzą, że o to właśnie im chodzi. Po drodze trzeba ustabilizować władzę jednej z nich, inna musi odzyskać utracony honor, a jeszcze jedna dowiedzieć się, kim właściwie jest. Chociaż każda z nich wchodzi na drogę do samopoznania.
I nie zawsze cieszą się z tego, co odkryją. Jak mówię, trudne decyzje. Krew na rękach. Cierpienie niewinnych ludzi.
Jeśli chodzi o strukturę, widać, że Shannon robiła co mogła, aby zamknąć opowieść w jednym tomie, nawet jeśli jest tu potencjał na całą serię albo chociaż trylogię. Szanuję ją za to. W związku z tym jednak pod koniec akcja nie tyle nawet przyśpiesza, co się kompresuje i wielka walka, do której prowadziło nas ponad 800 stron trwa tylko stron 20. Pozostaje niedosyt, ale jeśli dokonało się to w imię jednotomowego wydania, mogę to zrozumieć. Polskie wydanie zostało rozbite na dwa tomy, ale nawet mi to nie przeszkadza (powiedziała ta, co dostaje książki za darmo do recenzji, więc nie płaci dwa razy w tym przypadku...), chociaż uwidocznia to bardziej dysproporcje.
Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć poza tym, żebyście to czytali, bo to świetna powieść.
SMOKI I LESBIJKI.
OD CZEGO ZACZĄĆ???
więcej Pokaż mimo toJakiś czas temu po Tumblrze krążył post, że wszystko staje się lepsze, jeśli dodasz do tego smoki i lesbijki. Odnosił się do literatury właśnie. Każda powieść potrzebuje smoków i lesbijek, bo podnoszą jakość.
Shannon musiała to przeczytać i wziąć sobie do serca, bo SMOKI I LESBIJKI RATUJĄ ŚWIAT.
I to już starczy, jestem kupiona, musiałam zacząć czytać,...