-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz1
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński4
Biblioteczka
2019-11-09
2019-11-03
Elio nic się nie zmienił.
Wystarczyło kilka pierwszych zdań w jego wykonaniu, żeby poczuć się znowu jak w domu na włoskim wybrzeżu w środku lata, kiedy przeżywa się pierwszą i jedyną miłość.
Zasadniczo znamy tę historię. Zakończenie Call Me By Your Name zawierało dalsze losy naszych spóźnionych kochanków. Tutaj tylko dowiadujemy się szczegółów.
Pierwsza część poświęcona jest Samuelowi, ojcu Elio i przyznaję, że dręczył mnie niesmak, kiedy ją czytałam. To kolejna fantazja podstarzałego mężczyzny (kryzys wieku późnośredniego tak bardzo!) o miłości młodej dziewczyny, z których wysysa chęć do życia jak wampir. To, że autor sam naśmiewa się z tej fantazji nie odejmuje jej creepności. Z drugiej strony, w kolejnej części to Elio wiąże się z mężczyzną w wieku swojego ojca i ponieważ obserwujemy to z jego punku widzenia, nie miałam podobnych odczuć. A potem pojawia się hedonistyczny Amerykanin Olivier i jego fantazje o licznych kochankach wszystkich płci.
A przecież Znajdź mnie nie opowiada nawet o miłości czy związkach. To bardziej historia spóźnionego życia, chybionego życia, tego momentu, kiedy rozpoznajesz, że czujesz się obco w świecie, który sam sobie zbudowałeś, że gdzieś rozminąłeś się sam ze sobą i żyjesz pożyczonym życiem. To jest motyw, który spaja wszystkie historie. Bardzo podoba mi się fragment powieści, który dosadnie to wyjaśnia:
"Rozdawanie kart przez los ma w sobie iskierkę retrospektywnego geniuszu. Los nie daje nam wszystkich pięćdziesięciu dwóch kart, ale cztery czy pięć. Tak się składa, że są to te same karty, którymi grali nasi rodzice, dziadkowie i pradziadkowie. Dlatego są takie zniszczone. Wybór ich sekwencji jest ograniczony: w pewnym momencie karty się powtórzą, rzadko w tej samej kolejności, ale zawsze zgodnie z jakimś schematem, który wydaje się dziwnie znajomy. Niektórym nie udaje się nawet odkryć ostatniej karty. I dlatego myślę, że każde życie musi pozostać niedokończone. To smutna tragedia, którą wszyscy przeżywamy. Docieramy do końca, chociaż bynajmniej nie skończyliśmy z życiem, daleko do tego! [...] Istnieje jednak pewna radość w odkryciu, że każdy z nas może dokończyć życie innych, zamknąć księgę, którą zostawili otwartą i zagrać za nich ostatnią kartę".
Oczywiście to piękna fikcja. Coś możliwego tylko dzięki narracji. Jakakolwiek narracja nałożona na życie jest sztuczna, wtórna i retrospektywna właśnie. A w głębi duszy każdy z nas jest Dawidem Copperfieldem i snuje opowieść o sobie.
Bardzo podobał mi się motyw żydowski w powieści, motyw kadencji jako spersonalizowanego kadiszu, tragicznie smutny, potworny i romantyczny w tym samym czasie. W pożyczonym czasie. Modlitwa odmówiona pół wieku za późno, ale przecież w podobnych okolicznościach tragicznej miłości, która rozminęła się sama ze sobą.
Chociaż nie do końca. Elio i Oliver jeszcze nie zagrali ostatniej nuty. Ale nie chcę spoilerować. I jestem ciekawa, jak to zekranizują. Bo Samuel był jedną z najciekawszych postaci w filmowej adaptacji CMBYN, przez swoją wrażliwość i delikatność. Chciałabym go jeszcze zobaczyć na ekranie.
Elio nic się nie zmienił.
Wystarczyło kilka pierwszych zdań w jego wykonaniu, żeby poczuć się znowu jak w domu na włoskim wybrzeżu w środku lata, kiedy przeżywa się pierwszą i jedyną miłość.
Zasadniczo znamy tę historię. Zakończenie Call Me By Your Name zawierało dalsze losy naszych spóźnionych kochanków. Tutaj tylko dowiadujemy się szczegółów.
Pierwsza część...
2019-09-22
Recenzja:
http://szuflada.net/szczerosc-bez-zahamowan-czyli-moje-lesbijskie-doswiadczenia-w-walce-z-samotnoscia-kabi-nagaty/?fbclid=IwAR1m_Oy95aJTqTbXux4RWH7j3qug1cgf37bnuXaJpKHafOMPurE0QKPISgk
Recenzja:
http://szuflada.net/szczerosc-bez-zahamowan-czyli-moje-lesbijskie-doswiadczenia-w-walce-z-samotnoscia-kabi-nagaty/?fbclid=IwAR1m_Oy95aJTqTbXux4RWH7j3qug1cgf37bnuXaJpKHafOMPurE0QKPISgk
2019-07-02
Połknięte w kilka godzin. Wciągająca narracja, ciekawe, skomplikowane postaci, niesamowite dzieje życia tytułowej bohaterki. Evelyn Hugo jest inna można by się spodziewać.
Uwielbiam w tej powieści wszystko - rozważania o tożsamości bohaterek, relacje pomiędzy nimi, sposób, w jaki przeszłość i teraźniejszość przeplatają się ze sobą. Trudne emocje i wielkie straty, zwyczajne ludzkie podłości. Narracja opiera się na emocjach i wywołała we mnie gwałtowne przeżycia, nie obeszło się bez łez na koniec. I nie wiem, czy płakałam nad Evelyn, czy nad historią jako taką, nad przeszłością pełną takich kobiet jak Evelyn.
Uwielbiam to, jak wiele z historii kina zostało w sprytny sposób zawarte w powieści, jak wiele jest odniesień do filmów, które naprawdę powstały i ludzi, którzy naprawdę żyli. "Siedmiu mężów Evelyn Hugo" to prawdziwa uczta dla kinomaniaka, bo można tylko przyklaskiwać "takie właśnie było Hollywood, takie było kino!". Taylor Jenkins Reid doskonale oddała atmosferę i klimat tamtych lat, oczekiwań stawianych gwiazdom. Pełno tu też refleksji o statusie ikony i celebryty we współczesnym świecie.
Ale tak naprawdę to romans, przedstawienie związku niby niemożliwego, który jednak się udał. To opowieść o tym, że miłość nie zawsze jest ładna i łatwa, bo ludzie nie zawsze są ładni i przyjemni, ale czasem potrafimy wybrać to, co w nas najlepsze - osoby, przy których naprawdę jesteśmy sobą. To opowieść o różnych obliczach miłości, o tym, że rodzina to kwestia wyboru i konsekwentnego trwania przy tym wyborze, o tym, że niektórzy się zmieniają, a niektórzy zostają tacy sami. O tym, że wybory mają konsekwencje i można tylko z nimi żyć, bo uciekanie nie ma sensu. Evelyn Hugo powinna żyć, powinna istnieć. Po przeczytaniu powieści Taylor Reid mam wrażenie, że w świecie powstała wyrwa w kształcie sylwetki jej bohaterki, doznaję poczucia braku, który jeszcze wczoraj mi nie doskwierał. Evelyn Hugo powinna żyć, bo mam wrażenie, że poznanie jej uczyniło mnie - tak jak Monique - trochę bardziej odważną. Pewną siebie. Bo chciałabym być tak odważna, bezpardonowa i zdeterminowana jak ona. Evelyn Hugo inspiruje ludzi. Mnie zainspirowała.
Jeśli szukacie wyrywającego serce z piersi queerowego romansu, "Siedmiu mężów Evelyn Hugo" jest dobrą opcją. Warto dowiedzieć się, kto był miłością życia Evelyn.
Połknięte w kilka godzin. Wciągająca narracja, ciekawe, skomplikowane postaci, niesamowite dzieje życia tytułowej bohaterki. Evelyn Hugo jest inna można by się spodziewać.
Uwielbiam w tej powieści wszystko - rozważania o tożsamości bohaterek, relacje pomiędzy nimi, sposób, w jaki przeszłość i teraźniejszość przeplatają się ze sobą. Trudne emocje i wielkie straty,...
2019-06-20
Jej ciało i inne strony to debiutancki zbiór ośmiu opowiadań grozy Carmen Marii Machado. Zawarto w nim teksty z elementami urban legends, science fiction, realizmu magicznego i fantasy. Wszystkie opowiadania skupiają się na cielesnym wymiarze kobiecości, relacji kobiety z ciałem, od przyjemności seksu do bólu, choroby, doświadczenia głodu, śmierci i rozkoszy. Proza Machado przekracza granice gatunków, a jej bohaterki doświadczają zanikania granic pomiędzy ciałem a umysłem, tym, co realne, i tym, co wymyślone– przez nie lub dla nich. To zdecydowana, drapieżna i niemal okrutna lesbijska proza, która pięknie opisuje to, co brzydkie i odrażające, oraz pokazuje drugie, niezbyt przyjemne, dno tego, co nauczyłyśmy się uważać za urodę: głód, który stoi za chudością, zanikanie kobiet w przestrzeni publicznej, nieodparcie związane z socjalizacją w kobiecość, zaborczość, jaka kryje się za intymnością.
http://szuflada.net/groza-bycia-kobieta-czyli-jej-cialo-i-inne-strony-carmen-maria-machado/
Jej ciało i inne strony to debiutancki zbiór ośmiu opowiadań grozy Carmen Marii Machado. Zawarto w nim teksty z elementami urban legends, science fiction, realizmu magicznego i fantasy. Wszystkie opowiadania skupiają się na cielesnym wymiarze kobiecości, relacji kobiety z ciałem, od przyjemności seksu do bólu, choroby, doświadczenia głodu, śmierci i rozkoszy. Proza Machado...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-13
"Fluff" miałam przyjemność czytać jesienią jako jedna z beta-readerek i muszę przyznać, że to najlepsza powieść Osińskiej do tej pory. Jest zabawna, mądra, dojrzała, realistyczna i jednocześnie fanfikowata do bólu. To jest lesbijska powieść młodzieżowa, na którą czekałam. Poza tym pięknie domyka pewne wątki z poprzednich dwóch tomów i zostawia nadzieję na kontynuację (dawaj, Natalia!).
Ta powieść jest fluffaśna. Dla tych, co nie znają fanfikowej terminologii - fluff to tekst, który ma dostarczać pozytywnych emocji. Ma dać takie pluszowe uczucia w środku. To rosół dla duszy. Ulubieni bohaterowie w sytuacjach, w których serca nam się rozpływają jak masełko na patelni. Osińska osiągnęła ten efekt, jednocześnie budując napięcie, nie uciekając od trudnych tematów, przedstawiając bolesne sytuacje. Nie wiem jak to zrobiła, więc chylę czoła.
Postaci z tła "Fanfika" i "Slashu" nabierają trzeciego wymiaru, kolorytu i osobowości. Nie można ich nie lubić, łatwo je zrozumieć, sympatyzować z nimi. Nauka do matury, kiedy wiosna w powietrzu, lepsze atrakcje za rogiem, niepewność co do wyboru przyszłości, wchodzenie w dorosłe życie, poznawanie siebie - to wszystko, co bardzo dobrze pamiętam z ostatniej klasy liceum. Pewnie gdybym wróciła do dzienników z tego okresu, znalazłabym tam podobne nastroje i przemyślenia. Osińska pamięta, jak to jest być nastolatką, przez co nie traktuje młodzieży jak dziwnych tworów z kosmosu, ale jak ludzi. Ludzi, którzy mogą mieć problemy. A te problemy mogą być poważne i zasługują na szacunek.
Bardzo podobał mi się wątek zatroskanych rodziców, którzy chcą jak najlepiej, ale nie zawsze wiedzą, co to znaczy. I jak czasem nieumyślnie dystansują się wobec dzieci. A także rodziców, dla których najlepiej znaczy "po mojemu" i nie zostawiają miejsca na dyskusję, których miłość jest warunkowa i nie zawsze możemy spełnić te warunki, bo to oznaczałoby autolobotomię na żywca.
Pomimo tego, że na pierwszym planie mamy inne bohaterki, "Fluff" to świetne zwieńczenie trylogii. Może właśnie to skupienie się na innych postaciach umożliwiło płynne zamknięcie kilku wątków, dopowiedzenie pewnych rzeczy.
Pojawia się też nowa bohaterka, z nią nowe problemy i spojrzenia na współczesną młodzież. Wika jest postacią z Internetu - zapewne każdy taką zna, albo o takiej słyszał. Zwykle nie chcemy utrzymywać z nią bliższego kontaktu. Jest zbyt - zbyt dziwna, zbyt nieprzystosowana, zbyt skomplikowana. Ale Wika u Osińskiej jest jednocześnie "zbyt" i "w sam raz". Ma te wszystkie cechy, ale pozostaje bardzo realistycznie zarysowaną osobą. Właśnie to, jest osobą, a nie postacią. Łatwo mi w Wikę uwierzyć, traktować "Fluff" jak wgląd w życie prawdziwej osoby, a nie fikcyjną historię. Wika podbiła moje serce, kazała spojrzeć na to, jak oceniam ludzi, co o nich sądzę i nauczyła mnie czegoś o sobie. Bardzo to doceniam i jestem wdzięczna Osińskiej za taką lekcję.
To chyba pierwsza powieść Osińskiej, gdzie do niczego nie mogę się przyczepić. Nawet nie szukam czegoś, co mogłabym skrytykować. Po prostu świetnie się bawiłam, miałam pluszowe uczucia, przejmowałam się i kibicowałam bohaterom, a nawet mierzyłam się z własnymi rodzinnymi traumami. Jeśli kolejne powieści autorki będą na podobnym poziomie, Osińską będzie się czytać całe lata po tym, jak historia literatury zapomni o Musierowicz.
"Fluff" miałam przyjemność czytać jesienią jako jedna z beta-readerek i muszę przyznać, że to najlepsza powieść Osińskiej do tej pory. Jest zabawna, mądra, dojrzała, realistyczna i jednocześnie fanfikowata do bólu. To jest lesbijska powieść młodzieżowa, na którą czekałam. Poza tym pięknie domyka pewne wątki z poprzednich dwóch tomów i zostawia nadzieję na kontynuację...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-08-16
Nie mogę ukryć zdziwienia faktem, że tak eksperymentalna i queerowa powieść młodzieżowa jak "Nieskończone światy Jane" Kristin Cashore została przetłumaczona na język polski. Wydawnictwo Jaguar pokazało, że ma dobry gust i nie boi się wyzwań. Streszczenie książki Cashore mogłoby wyglądać następująco: główna bohaterka Jane, sierota bez grosza przy duszy, przyjmuje zaproszenie swojej przyjaciółki Kiran i przybywa do Tu Reviens, wielkiej i wspaniałej posiadłości, stojącej samotnie na prywatnej wyspie. Poznaje pełną sekretów rodzinę Kiran, a potem dzieją się dziwne rzeczy. W pięciu różnych wersjach.
http://szuflada.net/sztuka-wyborow-czyli-nieskonczone-swiaty-jane-kristin-cashore/
Nie mogę ukryć zdziwienia faktem, że tak eksperymentalna i queerowa powieść młodzieżowa jak "Nieskończone światy Jane" Kristin Cashore została przetłumaczona na język polski. Wydawnictwo Jaguar pokazało, że ma dobry gust i nie boi się wyzwań. Streszczenie książki Cashore mogłoby wyglądać następująco: główna bohaterka Jane, sierota bez grosza przy duszy, przyjmuje...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-08-11
Gdybym czytała to w wieku czternastu lat, byłabym zachwycona. Teraz po prostu mi się podobało. Co jest dobre w powieści: dużo wykładni judaistycznej mitologii wpasowanej w rozważania bohaterów. Narracja oddaje punkty widzenia trzech bohaterów: Ronnit, której ojciec, rabin, właśnie zmarł, przez co wraca do społeczności ortodoksyjnych londyńskich Żydów, jej kuzyna Dovida, którego ta sama społeczność naznaczyła na spadkobiercę wuja, a on sam nie ma takich ambicji, oraz Esti, ich przyjaciółki z dzieciństwa, żony Dovida, byłej kochanki Ronnit. Teoretycznie to powinien być tradycyjny trójkąt, z tym wyjątkiem, że to żona zdradza męża z kobietą, co jest pewnym odstępstwem od schematu, ale powieść w żadnym momencie nie idzie w tym kierunku. Zadziwiające jest trójkątne porozumienie bohaterów, którzy akceptują ten dziwny stan rzeczy i swoje wzajemne uczucia, i pożądanie. Najbardziej ze wszystkich zmaga się Ronnit. Pozornie wyzwoliła się z konwencji ortodoksyjnej religii, ale poddała się innym konwencjom - nowoczesnego życia w Nowym Jorku. Drugi raz wchodzi w rolę kochanki kogoś, kto jest w związku małżeńskim, ale to nie do końca pasuje jej do obrazu siebie samej i sama nie wie właściwie, czemu tak postępuje. Dovid wypada ciekawie, akceptując świat takim, jakim jest, nie próbując układać go wedle swej woli. Jest przedstawiony jako ktoś pomiędzy mistycyzmem a autyzmem. On i Ronnit dzielą większość narracji, a gdzieś w tle pomyka Esti, która na końcu wysuwa się na pierwszy plan, bo zaczyna egzekwować swoją wolę i tożsamość. Generalnie powieść jest o tym, jak pogodzić swoją tożsamość lesbijki, pragnienie życia we wspólnocie, która tego nie akceptuje i odnaleźć porozumienie z bogiem i ze swoimi pragnieniami. I o tym opowiada właśnie historia Esti, a nie Ronnit.
Trudno obejść się bez porównań z filmem, zwłaszcza, że widziałam go najpierw. To, co zostało zmienione i dodane w adaptacji wiele mówi o współczesnej kulturze, nie tylko filmowej. Przykładowo, brakuje w powieści rozbudowanej sceny seksu między bohaterkami.
Film to prywatna historia trójkątnego pożądania. Książka opowiada o publicznym wystąpieniu kobiety w jej wspólnocie w celu zmienienia układu sił w samej wspólnocie. To chyba najwyraźniejsza zmiana. W powieści to Esti przemawia publicznie. Film jej to odebrał. Poza tym Ronnit w powieści wprost wyśmiewa wyobrażenia Esti o tym, jak wygląda jej życie w Nowym Jorku - gdzie tkwi poniekąd zamrożona w tym pierwszym seksualnym doświadczeniu z okresu nastoletniego i dlatego nie może ułożyć sobie życia. Czyli dokładnie to, co w filmie wypadło najsłabiej, bo tam Ronnit faktycznie zawiesiła sobie życie po Esti. Dzięki powieści widać jak bardzo scenariusz został przepuszczony przez obowiązujące mizoginiczne tropy i motywy języka filmowego. Wiem, że adaptacja nie jest przekładem 1:1, ale w tym przypadku wszelkie zmiany wypadają na niekorzyść, zmieniając cel, sens i przesłanie powieści w dość sztampową i nudną historię, która ostatecznie uprzywilejowuje męski głos i punkt widzenia. Dlatego zdecydowanie wolę powieść.
Gdybym czytała to w wieku czternastu lat, byłabym zachwycona. Teraz po prostu mi się podobało. Co jest dobre w powieści: dużo wykładni judaistycznej mitologii wpasowanej w rozważania bohaterów. Narracja oddaje punkty widzenia trzech bohaterów: Ronnit, której ojciec, rabin, właśnie zmarł, przez co wraca do społeczności ortodoksyjnych londyńskich Żydów, jej kuzyna Dovida,...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-12
Modelowanie kobiecej tożsamości pojawia się więc i w formie, i w treści powieści. W ten sposób Kirke wpisuje się w projekt arachnologii jako teorii kobiecego tekstu, model zaproponowany przez Nancy K. Miller w jej książce Subject to Change. Reading Feminist Writing z 1988 roku. Powieść Madeline Miller stanowi praktykę tego, co postulowała Nancy K. Miller. Zbieżność nazwisk odpowiada zbieżności postaw, co uznać można za jeden z tych intrygujących i inspirujących kulturowych zbiegów okoliczności.
Arachnologia to poszukiwanie alternatywnego sposobu opowiadania historii, takiego, który w formie i w treści centralizował będzie kobietę. Kobiece pisanie to próba mówienia językiem, który nas ucisza, w którym nie można wypowiedzieć naszego doświadczenia, który z góry znajduje dla nas określone miejsce w fabule, nadaje łatkę dziewicy albo dziwki i sytuuje nas na obrzeżach kultury, zsyła na jej peryferię, tak jak Kirke została zesłana na wyspę Ajaję.
Recenzja: http://szuflada.net/arachnologia-i-czarostwo-czyli-kirke-madeline-miller/
Modelowanie kobiecej tożsamości pojawia się więc i w formie, i w treści powieści. W ten sposób Kirke wpisuje się w projekt arachnologii jako teorii kobiecego tekstu, model zaproponowany przez Nancy K. Miller w jej książce Subject to Change. Reading Feminist Writing z 1988 roku. Powieść Madeline Miller stanowi praktykę tego, co postulowała Nancy K. Miller. Zbieżność nazwisk...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-07-05
Wolicie Apolla ze skórką przyrumienioną czy chrupiącą?
http://szuflada.net/zarty-sie-skonczyly-czyli-labirynt-ognia-ricka-riordana/
Wolicie Apolla ze skórką przyrumienioną czy chrupiącą?
http://szuflada.net/zarty-sie-skonczyly-czyli-labirynt-ognia-ricka-riordana/
2018-07-01
Najzabawniejsza część serii.
Recenzja:
http://szuflada.net/nieszczescia-chodza-parami-czyli-mroczna-przepowiednia-ricka-riordana/
Najzabawniejsza część serii.
Recenzja:
http://szuflada.net/nieszczescia-chodza-parami-czyli-mroczna-przepowiednia-ricka-riordana/
2018-06-02
Apollo, actual bi disaster.
Nie, serio, Apollo jest jak ten mem chart z podziałem orientacji i funkcjonalności. To personifikacja bi distater i uwielbiam to.
Książce należą się brawa za to, że wzięła pierwszoosobową narrację narcystycznego dupka, w żaden sposób nie maskując tego, że jest narcystycznym dupkiem i sprawiła, że mimo to wyszedł sympatycznie. W sensie, że można z nim sympatyzować. A potem nawet polubić.
Co podobało mi się najbardziej? Apollo staje się śmiertelnikiem. Zderza się nie tylko z nową rzeczywistością, ale też z nową koncepcją siebie. Porównywanie ludzkiej i śmiertelnej kondycji to ciekawy motyw, który nadaje znaczącej głębi universum. Nie już tylko "są ludzie i bogowie", ale "są ludzie i bogowie, ich natury się różnią, oto w jaki sposób". Oczywiście o uwikłaniu bogów w popkulturę można czytać dość często od czasu co najmniej "Amerykańskich bogów" Gaimana, jeśli nie "Wojny o dąb" Bull, ale ten motyw chyba nigdy mi się nie znudzi. Teoretyk popkultury we mnie jest na to łasy jak mój kot na wątróbkę. Aczkolwiek tutaj spopularyzowanie mitologii trochę przedobrzyło, a przynajmniej miałam takie wrażenie, kiedy gaj Dodony działał jak telemarketing.
Pomysł na antagonistów jest naprawdę świetny i też wpisuje się w ten dyskurs wiary i boskości jaka z niej płynie.
Najbardziej jednak podobał mi się rozwój głównego bohatera. Apollo odbył długą emocjonalną wędrówkę pomiędzy pierwszą i ostatnią stroną powieści. I chociaż nie jest tą samą osobą, którą był, gdy Zeus zesłał go do Nowego Jorku, przemiana ta wydaje się naturalna, organiczna wręcz, nie ma w niej wymuszonego czy pochopnego. A to dopiero pierwszy tom! Inny słowy, polecam, świetna rozrywka, popmitologia rządzi.
Apollo, actual bi disaster.
Nie, serio, Apollo jest jak ten mem chart z podziałem orientacji i funkcjonalności. To personifikacja bi distater i uwielbiam to.
Książce należą się brawa za to, że wzięła pierwszoosobową narrację narcystycznego dupka, w żaden sposób nie maskując tego, że jest narcystycznym dupkiem i sprawiła, że mimo to wyszedł sympatycznie. W sensie, że...
2018-05-31
Czytając książkę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Miller postanowiła przypomnieć światu, że mamy tragiczną, queerową historię miłosną na miarę "Romea i Julii". To jak lekcja z queerowej historii i kultury, bardzo potrzebna po tym okropnym queerwashingu (i whitewashingu) jakim była "Troja" z 2004 roku. Tym razem dostajemy rzetelną interpretację "Iliady", która nie wycina i nie przeinacza tego, co mówił tekst eposu, ale wzbogaca to.
Trzeba też przyznać, że autorka ma wielki talent, opowiada historię starą jak świat (a przynajmniej tak starą, jak zachodnia cywilizacja), a jednak trzymała mnie na krawędzi siedzenia, kiedy czekałam z niepokojem, co będzie dalej. Wprowadziła dostatecznie dużo subtelnych zmian, aby historia wydawała się nowa. I jednocześnie wciąż była znajoma. Do tego autorce udało się zachować cały ten grecki patos walki człowieka z nieuchronnym, stawania na przeciw swojemu przeznaczeniu, bycia architektem własnej zguby. Piękne.
Za największą zaletę powieści uważam - paradoksalnie - uczłowieczenie Achillesa. Chociaż książka Miller na każdym kroku podkreśla jego boskość, jego czyny, motywacje, charakter stają się bardziej zrozumiałe, przystępniejsze. Achilles może być chodzącym ideałem, ale nawet on nie uniknie przed przeznaczeniem.
To była bardzo satysfakcjonująca lektura i nie mogę się doczekać kolejnej książki Miller.
Czytając książkę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Miller postanowiła przypomnieć światu, że mamy tragiczną, queerową historię miłosną na miarę "Romea i Julii". To jak lekcja z queerowej historii i kultury, bardzo potrzebna po tym okropnym queerwashingu (i whitewashingu) jakim była "Troja" z 2004 roku. Tym razem dostajemy rzetelną interpretację "Iliady", która nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-02-25
Więc stuknęła mi trzydziestka i wzięłam się za czytanie literatury młodzieżowej, żeby być jeszcze większym, creepem niż dotąd. W każdym razie książka wisiała u mnie na "to read" liście od wieków, więc może pora się za nią wziąć. Po pierwsze, polskie tłumaczenie jest jak przepuszczone przez drewno. To literacki odpowiednik oglądania filmu nagranego w kinie kamerką. Niby ta sama treść, ale coś tu nie gra. Chyba najbardziej wnerwiało mnie, że nie odmieniają "Tumblr" przez przypadki, bo tak całkowicie sprzeczne z praktyką polskiego fandomu. Po drugie, potrzebowałam stu stron, żeby się wciągnąć. Książkę szybko się czyta, więc przebicie się przez początek nie było takie męczące, ale nie byłam też zachwycona.
Moim problemem jest to, że to powieść o coming oucie pisana przez osobę hetero i to widać. Brakuje tu pewnej elementarnej wrażliwości odnośnie tego, jak osoba queerowa postrzega swoją sytuację. Wkurwiło mnie porównywanie coming outu do ścięcia włosów i pokazania się w nowej fryzurze. To nie jest analogia, którą można przeprowadzić, nawet jeśli zgolisz włosy i pokryjesz głowę tatuażami. To wciąż nie to samo. Nie wiem do jakiego stopnia to miał być monolog wewnętrzny głównego bohatera i jego sposób na przepracowanie pewnych kwestii, bo nie zostało to nijak zdefiniowane w powieści. Można zakładać, że Simon plecie, bo ma to w zwyczaju, ale nie zostaje określone jednoznacznie, czy Simon plecie, czy to autentycznie pogląd reprezentowany w powieści na wyjście z szafy. A ponieważ coming out to moja niezaleczona rana - pieprz się, książko, pieprz się.
Nie jestem nawet w stanie określić, czy czytanie tego to było zakładanie plastra na mój coming out czy jego drażnienie, ponieważ powieść to też spora dawka fluffu. W każdym razie, nastoletni Simon zaczyna rozumieć, że jest gejem i zastanawia się, jak obwieścić to światu. I czy w ogóle. Bo - i to był całkiem cwany moment w powieści - zastanawia się, czemu ciąży na nim obowiązek coming outu, skoro heterycy nie muszą tego robić. Ostatecznie wychodzi mu to różni. Część tego dzieje się przypadkiem i wbrew jego woli, część z jego inicjatywy, część ma pozytywny wydźwięk, część nie. Życiowo. W każdym razie podziwiam dzieciaka, że postanowił to zrobić, a nie, jak większość osób w bardziej konserwatywnych krajach, czekać aż się wyprowadzi, usamodzielni, wejdzie w stały związek i rodzina zorientuje się, że współlokatorka od pięciu lat to jednak coś więcej niż koleżanka, przy czym świadomość tego zostanie natychmiast zamieciona pod dywan w sferę rzeczy, o których nie rozmawiamy.
Podobał mi się obraz młodzieży w powieści. Był realistyczniawy i sympatyczny. To znaczy bardzo ta młodzież była ogarnięta życiowo, ale jednocześnie nieogarnięta emocjonalnie. Przypominało mi prozę Osińskiej. Simon to samolubny i pretensjonalny gnojek, ale kto taki nie był w liceum niech pierwszy rzuci mix tapem robionym komuś w prezencie. Postaci poboczne są rozbudowane i ciekawe, naprawdę z krwi i kości, łatwo też zobaczyć, czemu Simon ich lubi. Abby to moja faworyta, jej opis przypominał mi Janelle Monae. Poza tym fandom w tle, yaoistki jako wsparcie moralne i Drarry jako materiał masturbacyjny, czyli świat, w którym łatwo się odnaleźć. I jeszcze romans. Internetowy, oparty na tym, jak obraz siebie tworzysz. Jedyne, co było w tym nierealistyczne to fakt, że nie wymieniali 50 maili dziennie i nie tkwili przyklejeni do swoich telefonów przez całą dobę, bo ej, byłam tam, robiłam to, wiem jak to wygląda.
Generalnie bawiłam się dobrze przy lekturze, pomijając trudny początek, i pod koniec kibicowałam romansowi z całych sił. Nie jest to idealna młodzieżowa powieść queerowa, ale było ok. Czekam na ekranizację. I na nastoletni lesbijski romans, bo zaczynam się martwić, że sama go muszę napisać.
Więc stuknęła mi trzydziestka i wzięłam się za czytanie literatury młodzieżowej, żeby być jeszcze większym, creepem niż dotąd. W każdym razie książka wisiała u mnie na "to read" liście od wieków, więc może pora się za nią wziąć. Po pierwsze, polskie tłumaczenie jest jak przepuszczone przez drewno. To literacki odpowiednik oglądania filmu nagranego w kinie kamerką. Niby ta...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-12-24
Właściwa recenzja: http://szuflada.net/call-me-by-your-name-powiesc-andre-acimana-film-luki-guadagnina/
Po pierwsze, biorąc pod uwagę, jak wiele queerowej pornografii konsumuję, nie wiem, czy jestem modelowym odbiorcą. Nie wiem, czy te dziwniejsze sceny z życia erotycznego bohaterów miały szokować czy też być odbierane tak, jak je odczytuję: jako wyraz pokrętnych ścieżek pożądania. Jeśli miały szokować, jestem na to o jakieś 10 lat w fandomie za długo.
Po drugie, nie czytałam wcześniej nic Acimana, więc nie wiem, czy to jego standardowa maniera pisania, czy też wybrał ją tutaj specjalnie ze względu na temat książki. Bo to jest pretensjonalna, egotyczna, obsesyjna narracja nastolatka i kochałam każdą stronę tego. Trzeba mieć to jednak na uwadze, bo nie każdemu ten styl przypadnie do gustu. Ja się w nim pławiłam (nigdy nie twierdziłam, że mam dobry gust, jedyne, co mam, to racja w większości przypadków). Czytanie CMBYN było czystą przyjemnością i wspaniałym prezentem na święta, tak samo jak oglądanie filmu. Cieszę się, że został nakręcony, bo inaczej nie usłyszałabym o powieści, które dostarczyło mi kilku miłych godzin. Czy było to zmieniające życie doświadczenie? Kilka lat temu mogłoby być. Teraz było po prostu frajdą. Powieść jest pełna smaczków, ale nie przeintelektualizowana, jest sensualna i swobodna, stanowi doskonałe zobrazowanie tego, jak działa pożądanie, jak się rodzi i jak przebiega, co robi z człowiekiem i jak go zmienia. To słodko-gorzka opowieść o miłości, a ja nie mam zamiaru udawać, że jestem tak cyniczna, że mnie to nie porusza. Te kilka łez uronionych na sam koniec to świetne podsumowanie całej historii.
Właściwa recenzja: http://szuflada.net/call-me-by-your-name-powiesc-andre-acimana-film-luki-guadagnina/
Po pierwsze, biorąc pod uwagę, jak wiele queerowej pornografii konsumuję, nie wiem, czy jestem modelowym odbiorcą. Nie wiem, czy te dziwniejsze sceny z życia erotycznego bohaterów miały szokować czy też być odbierane tak, jak je odczytuję: jako wyraz pokrętnych ścieżek...
2017-12-24
Zapomniałam, że jest recenzja oO
http://szuflada.net/uratowac-jezyk-starych-warszawskich-ciot/
Zapomniałam, że jest recenzja oO
http://szuflada.net/uratowac-jezyk-starych-warszawskich-ciot/
2017-10-07
To jest książka, jakiej nie spodziewałam się spotkać na polu współczesnej polskiej literatury.
Reneta Lis napisała biografię literackiego (po)życia Safony oraz poświęconego jej motywu białej róży. Jest to także przegląd wybranej literatury lesbijskiej, czy też raczej - literatury saficznej. Pojawiają się tutaj takie postaci jak Sofia Parnok, Anna Kowalska, Jeanette Winterson. Ale także Oskar Wilde, Virginia Woolf i Hilda Doollitle i Adrainne Rich. I wyspa Lesbos, po której podróżuje narratorka, gdzie znajduje się jeden z obozów dla uchodźców.
Nie jest to też biografia w tradycyjnym sensie. Raczej zbiór obrazów, przegląd wybranego wątku z życia danej postaci. "Sztuka i kłamstwa" Winterson przedstawia podobne podejście do biografii jako fikcjalizacji życia, nie bez powodu "Lesbos" się do niej odwołuje.
To wyrafinowana, wysublimowana lektura. "Lesbos" świadczy o ogromnej erudycji Lis, która swobodnie przemieszcza się przez epoki, wynajdując odniesienia i połączenia pomiędzy różnymi autorkami i dziełami, tropi świadectwa lektur i analogie występujące w zachodniej kulturze. Ostatecznie jednak stwierdza, że Safona jest "pustą stroną", które same zapisujemy - i w tym tkwi jej siła. Jest inspiracją dla naszej miłości, opiekuńczym duchem świętem wędrującym przez epoki, aby nieustannie powracać na Lesbos.
I recenzja na Szufladzie: http://szuflada.net/powracac-wciaz-na-lesbos/
To jest książka, jakiej nie spodziewałam się spotkać na polu współczesnej polskiej literatury.
Reneta Lis napisała biografię literackiego (po)życia Safony oraz poświęconego jej motywu białej róży. Jest to także przegląd wybranej literatury lesbijskiej, czy też raczej - literatury saficznej. Pojawiają się tutaj takie postaci jak Sofia Parnok, Anna Kowalska, Jeanette...
2017-09-29
Bez spoilerów:
Zerwałam noc, żeby "Slash" przeczytać.
Książka jest inna niż "Fanfik". Powinna się nazywać "Angst". Fluffu tu się nie uświadczy. To zderzenie z rzeczywistością.
Jest jedna rzecz, która mnie mocno wkurza, o czym napisze w recenzji na Szufladę, i jedna rzecz, przy której śmiałam się tak głośno, że koty uciekły z łóżka. I to chyba niezamierzony efekt komiczny.
To był bardzo intensywny wrzesień 2016.
Recenzja właściwa: http://szuflada.net/patronat-szuflady-powinien-zwac-sie-angstem-czyli-slash-natalii-osinskiej/
Bez spoilerów:
Zerwałam noc, żeby "Slash" przeczytać.
Książka jest inna niż "Fanfik". Powinna się nazywać "Angst". Fluffu tu się nie uświadczy. To zderzenie z rzeczywistością.
Jest jedna rzecz, która mnie mocno wkurza, o czym napisze w recenzji na Szufladę, i jedna rzecz, przy której śmiałam się tak głośno, że koty uciekły z łóżka. I to chyba niezamierzony efekt...
2017-09-26
Wciąż fajnie mieć poliamoryczne lesbijki w mandze, zwłaszcza, że ten tom dużo bardziej skupia się na poliamoryczności, oczywiście nie nazywając niczego wprost, bo nie daj boże powiedzieć słowo na "l" w yuri mandzie, o reszcie LGBTA+ alfabetu nie wspomnę. Świat by się skończył. Nie podoba mi się przedstawienie związku Eto i królowej, bo moment, w którym Eto pierwszy raz wyraża chęć seksu jest traktowany jak przyzwolenie na każdy kolejny raz, nawet w warunkach, które Eto nie odpowiadają, np. kiedy ktoś patrzy. Dub-con i gwałcicielskie nastawienie w mandze, która miała być urocza. Ugh. Przecierpiałam to jakoś, bo ogólnie to miła manga i ej, większe rzeczy przecierpiałam w japońskim komiksie w animacji. Pierwszy tom podobał mi się jednak bardziej.
Wciąż fajnie mieć poliamoryczne lesbijki w mandze, zwłaszcza, że ten tom dużo bardziej skupia się na poliamoryczności, oczywiście nie nazywając niczego wprost, bo nie daj boże powiedzieć słowo na "l" w yuri mandzie, o reszcie LGBTA+ alfabetu nie wspomnę. Świat by się skończył. Nie podoba mi się przedstawienie związku Eto i królowej, bo moment, w którym Eto pierwszy raz...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-07-23
Przede wszystkim chcę podziękować Leseparatist i Girl za pożyczenie swojego egzemplarza, przeprosić, że trzymałam go prawie rok, zwlekając z lekturą, i wyrazić nadzieję, że może jeszcze kiedyś coś mi pożyczą.
W każdym razie, powieść jest genialna. Wiem, że wisiała mi w aktualnych czytanych absurdalnie długi czas, ale tylko dlatego, że przesunęłam ją ze stosu książek na szafie do stosu książek przy łóżku. Sama lektura zajęła mi niecałą dobę, bo z trudem byłam w stanie się od niej oderwać. Walton ma naprawdę niesamowity, niemal hipnotyzujący styl, który wciągnął mnie w świat podwójnego życia Patricii bardzo szybko i bardzo głęboko. Zadziwia mnie więc, jak bardzo pasjonowałam się życiami Patricii, ile emocji wywoływały we mnie kolejne wydarzenia. Jedno z jej żyć obserwowałam jak film grozy, przerażona do poziomu, gdzie czułam mdłości; drugie - z fascynacją i nadzieję, tak bardzo jej kibicując. W obu przypadkach Patricia okazała się wspaniała, ale chyba łatwo zgadnąć, jaką nadzieję żywię, co do wyboru, który podjęła.
W obu przypadkach historia Patricii jest inspirująca. Chciałabym mieć życie, chociaż w części tak produktywne, szczęśliwe i pełne miłości, jak jej. Nieważne, na którym etapie to osiągnęła.
Plus, powieść jest genialne skonstruowana i aż chciałoby się napisać jakieś długaśne opracowanie, rozkładające je na części.
Przede wszystkim chcę podziękować Leseparatist i Girl za pożyczenie swojego egzemplarza, przeprosić, że trzymałam go prawie rok, zwlekając z lekturą, i wyrazić nadzieję, że może jeszcze kiedyś coś mi pożyczą.
W każdym razie, powieść jest genialna. Wiem, że wisiała mi w aktualnych czytanych absurdalnie długi czas, ale tylko dlatego, że przesunęłam ją ze stosu książek na...
OD CZEGO ZACZĄĆ???
Jakiś czas temu po Tumblrze krążył post, że wszystko staje się lepsze, jeśli dodasz do tego smoki i lesbijki. Odnosił się do literatury właśnie. Każda powieść potrzebuje smoków i lesbijek, bo podnoszą jakość.
Shannon musiała to przeczytać i wziąć sobie do serca, bo SMOKI I LESBIJKI RATUJĄ ŚWIAT.
I to już starczy, jestem kupiona, musiałam zacząć czytać, gdy tylko wyszło i wpadło mi w łapki (czyli przedpremierowo, na Coperniconie). Zajęło mi to sporo czasu, bo powieść jest monumentalna, a czas to zasób, którym nie dysponuję w nadmiarze. Poza tym pierwsze 200 stron podziela los wszystkich powieści z nurtu high fantasy - wordlbuilding ma swoje prawa. Nawał imion, nazw miejsc i trudnych do zrozumienia okoliczności. Więc przez pierwsze 200 stron przedzierałam się jak przez smołę. Ale jak już wsiąkłam, to na dobre. Na nic ból zęba, deadliny, choroba, powódź i dżuma - trzeba czytać. Musiałam wiedzieć, co będzie dalej. Aczkolwiek niektóre spiski, intrygi i zwieńczenia wątków były w miarę jasne i łatwe do zgadnięcia (kto knuje, aby usunąć królową, co się stało z matką Ead, kto zostanie nową Przeoryszą itd.), wciąż chciałam czytać, jak się rozwijają, być świadkiem tych wydarzeń.
Stąd mój apel, aby nie przerażała was objętość powieści, bo naprawdę warto ją przeczytać.
Co jest dobre: postaci. Od samego początku. Ead intryguje, Sabran daje się polubić, Tane budzi podziw swoją determinacją, a Roos oscyluje między odrazą a litością (zresztą wątek Roosa bardzo przypomina mi pewien motyw narracyjny z "Black Sails", ale nic nie powiem, bo spoilery). Postaci dorastają i zmieniają się na naszych oczach. Dojrzewają. Ich losy są ciężkie, pełne bólu psychicznego i fizycznego, są zmuszeni do podejmowania trudnych decyzji. W takiej sytuacji trudno się nie przywiązać. Przedstawiony świat jest w tej samej mierze piękny, co brutalny. Różne kultury i religie, całkowicie odmienni ludzie z właściwymi tylko sobie motywacjami walczą o zachowanie świata, a nie o władzę. Jest w tym coś niesamowicie budującego. Przypomina mi to serię "Pamięć, smutek, cierń" Williamsa, którą czytała dziecięciem będąc. Za to zresztą lubię high fantasy - w klasycznym ujęciu nie walczy się o władzę, ale o ocalenie świata, chociaż często trzeba w tym celu przejąć władzę :D Dochodzi do zbrodni, zdrad, dzieją się niewyobrażalne krzywdy, ale z drugiej strony wcale nie taka mała garstka ludzi trzyma się dzielnie pewnych ideałów i to jest budujące. Takie powieści dają nadzieję.
Świat przedstawiony jest fascynujący, szczególnie pod względem legend i religii. W zasadzie cała fabuła polega na dotarciu do prawdy leżącej u podstaw podań, na których ugruntowana została państwowa religia. I oczywiście te podania z gruntu wstrząsają wszystkim, w co większość postaci wierzyła od dziecka. I co najlepsze- to feministyczna rewizja, w której potulna żona okazuje się być dzielną wojowniczką, omdlewająca dziewica - bohaterką, a rycerz bez zmazy i skazy okazuje się... cóż, nie chcę spoilerować, ale się uśmiałam, bo niedługo przerabiam ze studentami Freuda.
Po trzecie, znaturalizowana homoseksualność. Jak mówię, lesbijki ratują świat. I jeśli ktoś ma problem ze związkiem jednopłciowym to ze względu na polityczne implikacje - ktoś jest niższy stanem albo jest już w związku małżeńskim (rozwody nie istnieją). Nasze bohaterki mogłyby się pobrać. Ostatecznie nic nie stoi na przeszkodzie. Żadna religia nie ma z tym problemu. Cudny, mały skarb w fabule "Zakonu Drzewa Pomarańczy".
I generalnie równość płciowa w universum! Kobiety mogą piastować wszystkie funkcje, rządzą krajami, nie są pomijane w sukcesji! I skupienie na kobiecych problemach, takich jak macierzyństwo! Czułam się podobnie oglądając "Portret kobiety w ogniu", kiedy pojawił się wątek miesiączki i aborcji - co zwykle jest pomijane albo pokazywane w okropnym świetle. Tutaj wszystko wypadło bardzo naturalnie i właściwie.
Fabuła sama w sobie jest świetna. Trzy kobiety przechodzą przez szereg intryg, aby zjednoczyć podzielony świat w walce ze wspólnym wrogiem. Nawet jeśli przez dłuższy czas same nie wiedzą, że o to właśnie im chodzi. Po drodze trzeba ustabilizować władzę jednej z nich, inna musi odzyskać utracony honor, a jeszcze jedna dowiedzieć się, kim właściwie jest. Chociaż każda z nich wchodzi na drogę do samopoznania.
I nie zawsze cieszą się z tego, co odkryją. Jak mówię, trudne decyzje. Krew na rękach. Cierpienie niewinnych ludzi.
Jeśli chodzi o strukturę, widać, że Shannon robiła co mogła, aby zamknąć opowieść w jednym tomie, nawet jeśli jest tu potencjał na całą serię albo chociaż trylogię. Szanuję ją za to. W związku z tym jednak pod koniec akcja nie tyle nawet przyśpiesza, co się kompresuje i wielka walka, do której prowadziło nas ponad 800 stron trwa tylko stron 20. Pozostaje niedosyt, ale jeśli dokonało się to w imię jednotomowego wydania, mogę to zrozumieć. Polskie wydanie zostało rozbite na dwa tomy, ale nawet mi to nie przeszkadza (powiedziała ta, co dostaje książki za darmo do recenzji, więc nie płaci dwa razy w tym przypadku...), chociaż uwidocznia to bardziej dysproporcje.
Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć poza tym, żebyście to czytali, bo to świetna powieść.
SMOKI I LESBIJKI.
OD CZEGO ZACZĄĆ???
więcej Pokaż mimo toJakiś czas temu po Tumblrze krążył post, że wszystko staje się lepsze, jeśli dodasz do tego smoki i lesbijki. Odnosił się do literatury właśnie. Każda powieść potrzebuje smoków i lesbijek, bo podnoszą jakość.
Shannon musiała to przeczytać i wziąć sobie do serca, bo SMOKI I LESBIJKI RATUJĄ ŚWIAT.
I to już starczy, jestem kupiona, musiałam zacząć czytać,...