Chilijski pisarz. Urodził się w Rotterdamie, dzieciństwo spędził w Hadze, Buenos Aires i Limie, a w wieku czternastu lat przeniósł się na stałe do Santiago. Autor czterech książek prozatorskich, zdobywca kilku nagród literackich. Powieść Straszliwa zieleń znalazła się w finale Nagrody Bookera oraz Amerykańskiej Nagrody Książkowej, a także otrzymała tytuł jednej z dziesięciu najlepszych książek 2021 roku w rankingu „The New York Times Book Review”. W swojej twórczości Labatut inspiruje się dziełami chilijskiego poety Samira Nazala oraz takich pisarzy jak William Burroughs, Roberto Bolaño czy W. G. Sebald.
Wspaniała książka. Trudno to kategoryzować, bo to coś pomiędzy powieścią, zbiorem opowiadań, esejem, literacką impresją wokół tematów związanych z niezwykłymi naukowcami, których historie fascynują autora i przekazuje on czytelnikowi to zaciekawienie i niezwykłą perspektywę. Zestawia kolejne losy odkryć w niestereotypowy sposób, zaczynając od wynalazcy gazów bojowych, ale jednocześnie odkrywcy sposobu pozyskiwania azotu z powietrza. Ten drugi wynalazek dał mu Nobla, a pierwszy przyniósł cierpienie wielu ludzi, straszliwą śmierć w męczarniach.
Ten pierwszy, najkrótszy rozdział i najbardziej o charakterze biografii czy popularnonaukowego opracowania, to tylko punkt wyjścia do niezwykłej podróży czytelniczej po odkryciach XX wieku, będącej próbą zrozumienia, czy raczej odczucia fascynujących i niezrozumiałych dla przeciętnego człowieka postaci naukowców i ich wynalazków z dziedziny fizyki, matematyki, astronomii. Od pól bitewnych I wojny światowej i okopów wypełnionych śmiercionośnymi gazami bojowymi po zawiłości fizyki kwantowej.
Czegoś takiego nie czytałem. Każdy kolejny rozdział jest obszerniejszy i powoli autor obudowuje w nim fakty literacką osłoną, wypełnia spojrzeniem w psychikę, myśli i niemal granice obłędu. Fascynuje pomysłami, wizją, sposobem w jaki przybliża postacie naukowców i okoliczności dokonywanych odkryć.
Czytałem tę książkę w idealnym momencie, bo niedawno historię wynalazcy gazów bojowych czytałem w książce o bitwie pod Bolimowem, a rozwijana w książce pewna specyfika podążania za teorią i potrzebą dokonania odkrycia, potwierdzenia naukowych założeń z jakąś amoralnością, wewnętrznym rozbiciem, niczym z kwantowej fizyki, jakby przebywali w dwóch stanach jednocześnie.
Oczarowała mnie ta książka, niczego podobnego nie czytałem, daleko tylko kojarzyło mi się to, zwłaszcza w pierwszej części z książkami Patricka Deville, z tą eseistyczną formą, wyjściem poza zwyczajowe rozumienie prozy. Ale tu dostajemy więcej literackiego języka, formy, bogactwa. To oryginalne i zapadające w pamięć dzieło.
Napisane z werwą i entuzjazmem. Tylko, że takiej huśtawki od zachwytu do odrazy dawno nie doświadczyłam. Wstępny rozdział łączący w jedną historię barwniki, gazy bojowe i nawozy sztuczne czytało się fenomenalnie. Z kolei epilog to kojąca i nostalgiczna opowieść na pograniczu realizmu magicznego. Niestety to co pomiędzy kompletnie do mnie nie przemówiło. Nijak nie udało mi się zaangażować w rywalizację o elegantsze równanie czy dowód nic mi nie mówiących teorii, a przytaczane mocno osobiste, często skandalizujące aspekty robiły wrażenie zbyt daleko posuniętych spekulacji. Choć przyznaję, że tu dostałam klapsa za zarozumiałość, bo szybki skok w internet pokazał, że autor jednak podstawy miał. Niemniej gros czasu nuda walczyła o pierwszeństwo z niesmakiem. Główne za sprawą odpychającej postaci Schrödingera.
Dla mnie nietrafiona lektura.