-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant5
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać422
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2021-11-09
2021-06-22
2020-10-06
2019-04-20
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak zwykle, bo wcześniej nie miała takich odjazdów, a później też już nie, no ale dam już sobie spokój z jej nieistniejącym charakterem.
Tempo akcji utrzymuje się w tym tomie przez CAŁY CZAS, taki jak w końcówce poprzedniego. Czyli strasznie szybko. Coś wybucha, Mare sobie biegnie, strzela błyskawicą, coś widzi, coś wybucha... O Cal! I tak dalej. Mare kiedy nie walczy, to myśli o Calu. Tak, tak... Super. Brawo dla tej Pani.
Wcześniej twierdziłam, że główna bohaterka nie posiada żadnej stałej cechy charakteru, ale okazuje się, że w toku wydarzeń nabawiła się nieustającej i chorobliwej fascynacji braćmi Calore.
To dobry moment, aby powiedzieć coś o reszcie bohaterów. Obaj wcześniej wspomniani bracia, otrzymali chwilę(tak ze dwie strony na głowę) dla swojej narracji. Co smutne, z perspektywy Mare byli o wiele ciekawsi. Autorce kompletnie nie wyszło przedstawienie ich myśli. O ile zdaję sobie sprawę, że przy Mavenie było to ponad jej siły(bądź co bądź się przy poprzednich tomach bardzo starała, żeby był nie do ogarnięcia), to nie wiem co poszło nie tak przy Calu, może się nie starała?
W poprzednim tomie autorka wprowadziła perspektywy Evangeline i niejakiej Cameron. Evangeline na szczęście w tym tomie utrzymała swoją pozycję narratorki(na szczęście, bo była to jedyna historia, która została dobrze poprowadzona i otrzymała satysfakcjonujące zakończenie), za co jestem autorce wdzięczna. Evangeline posiada dokładnie tyle charakteru, ile brakuje Mare.
O Cameron słuch zaginął. To po co w ogóle się pojawiała jej narracja? Autorka nawet nie zawraca sobie głowy tym, aby o niej coś wspominać w tym tomie.
A pamiętacie, że w poprzednich tomie udało się Mavenowi ożenić? Ja bym nie pamiętała, gdyby nie to, że jego urocza małżonka dostała w tym tomie narrację. Po co? Wprowadzona została dobrze, rozwijana była uparcie, konsekwentnie i z dobrym skutkiem, a później autorce się o niej zapomniało...
"Czerwona królowa" podbiła moje serce drugim planem. Takim sympatycznym, mającym duże miejsce w fabule, znaczącym, mającym wpływ na wydarzenia drugim planem. To był powód dla którego z tomu na tom dawałam jej kolejne szanse.
W końcu jednak, idąc prawdopodobnie za moją radą, poszła sobie na warsztaty pisarskie do Veronici Roth. Była na nich na tyle długo, aby udało jej się skutecznie pozbyć z ostatniego tomu serii drugiego planu. Nie została jednak na nich na tyle długo, aby nauczyć się pisać zakończenia.
Pa pa... Życzę autorce powodzenia.
Ale dalej ją lubię...
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak...
2019-10-21
2019-10-31
2019-09-12
2019-09-05
2018-12-11
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk książkę, którą mi się chciało przeczytać. Mam ostatnio blokadę czytelniczą.
"Dwór szronu i blasku gwiazd" jest nowelką przeznaczoną tylko i wyłącznie dla czytelników trylogii. A ci z pewnością posiadają swoje zdanie, na temat tego czy ją czytać.
Nie powiem, więc wiele. A tylko i wyłącznie tyle, że stan umysłowy naszych ukochanych postaci jest zły...
Ale samą nowelkę czyta się z przyjemnością.
To trochę taki ostatni rozdział, którego nie było w ostatnim tomie trylogii, bo się nie zmieścił(wiecie, jakby dołożyli tam te 320 stron, to do księgarni po "Dwór skrzydeł i zguby" trzeba by pojechać wózkiem widłowym).
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk...
2018-09-06
"Ocalona" Alexandry Bracken kompletnie do mnie nie trafiła. To moja główna opinia na jej temat.
Nie przekonała mnie bohaterka,świat w którym przebywa ani nic innego, co znalazło się w tej książce.
A przecież mogło...
Ava żyje na statku kosmicznym, a jej stopy nigdy nie dotknęły Ziemi, która jest przeklęta. Jej współpasażerowie rządzą się własnym systemem prawnym, a wszystkich innych mają bardzo głęboko... Świat swoją drogą, plemiona żyjące na statkach kosmicznych i bawiące się w kosmicznych beduinów, swoją.
Świetlana przyszłość naszego świata według wizji Alexandry Duncan.
Co się konkretnie stało z Ziemią? W sumie ciężko stwierdzić, w każdym razie jest na niej sporo wody, więc podejrzewam, że się nasze kochane lodowce rozpuściły, przynajmniej po części. Czy tak jest? Autorka nie pisze o takich bzdetach.
Umyśliła sobie, żeby nasza bohaterka przeżyła potworny dramat. Najpierw życie w patriarchalnej społeczności, gdzie normą jest wielożeństwo. Później wielką miłość, wpadkę i problemy o podłożu matrymonialnym. W efekcie pochowanie żywcem i takie tam dalej...
W każdym razie w końcu ląduje na Ziemi. I cud się dzieje, wszystko o czym jej mówiono, jest, tak się w sumie składa... kłamstwem. Cóż za niespodzianka.
Brzmiało ładnie? Miało być ciekawie? Niestety, książka w gruncie rzeczy ładnie napisana i z jako takim pomysłem, była nudna, przewidywalna i irytująca do granic możliwości. Jej czytanie wlokło mi się, jak przysłowiowe flaki z olejem.
Nie znalazłam w jej czytaniu sensu. Nie miałam przyjemności, niczego się nie nauczyłam, niczego nie wystraszyłam. Nie poczułam się w żaden sposób poruszona, historią z założenia przerażającą, a przynajmniej smutną. Byłam smutna, że nie dano mi powodu, bym książkę polubiła.
Koniec, nie mam więcej do powiedzenia. Nie bardzo wiem, jak swoją opinię uargumentować, więc tylko dzielę się uczuciami.
Nie polecam,
no trudno,
bywa...
"Ocalona" Alexandry Bracken kompletnie do mnie nie trafiła. To moja główna opinia na jej temat.
Nie przekonała mnie bohaterka,świat w którym przebywa ani nic innego, co znalazło się w tej książce.
A przecież mogło...
Ava żyje na statku kosmicznym, a jej stopy nigdy nie dotknęły Ziemi, która jest przeklęta. Jej współpasażerowie rządzą się własnym systemem prawnym, a...
2018-09-03
"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?
Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę kiedyś w końcu dorwę!).
W sumie nie będą tu jakoś szczególnie opisywać fabuły. Grunt, że powieść opowiada historię Królowej Kier, kiedy to jeszcze nie była Królową Kier, ale Król Kier smalił do niej cholewki. Bardzo z nie wprawą.
Wobec czego urocza dziewuszka, kochająca wypieki i nie mająca ochoty zostać żoną starszego od niej zdziecinniałego króla, swoje serce oddała komu innemu.
Tu spójrzcie na tytuł i skompletujcie go ze swoją wiedzą o przyszłej monarchini Krainy Czarów.
Marissa Meyer wykonała świetną rolę w kwestii przemiany osobowości bohaterki. Nie mając zbyt wielkiego pola do manewru w kwestii zaskakiwania czytelnika rozwojem akcji, pozostało jej skupić się na interpretacji postaci bardzo dobrze nam znanych, przybliżenia mniej znanych i napisaniu kilku, których trzeba się było później pozbyć(z wiadomego powodu). Tak psychika, wcześniejsze losy bohaterów i interpretacja pewnych aspektów dalszej historii wypadła świetnie. Kapelusznika to ja chyba kocham w każdej odsłonie, a tutaj...
Kolejnym aspektem na plus(z mojego subiektywnego i bardzo nieprzywiązanego do oryginału napisanego przez Lewisa Carrola punktu widzenia) jest fakt, że "Bez serca" klimatem osadza się raczej w wizji Burtona niż Disneya(nie lubiłam tej bajki jako dziecko, historię pokochałam dopiero oglądając film Burtona) i proszę nie rzucać za to we mnie kamieniami:)
Kraina Czarów jest światem cukierkowo radosnym i tak polanym lukrem, że może zrobić się niedobrze. I jest to idealny kontrast do chwil pełnych brutalności. Mieści się tu wiele scen groteskowo niesmacznych i niezrozumiałych, niepasujących do bajkowego świata, a przez to mocno uderzających w emocje czytającego.
Burton jest w klimacie, ale miłośnicy Carrola mogą być spokojni. Autorka bardzo poważnie traktuje autora i jego przedziwny twór. Widać to w drobiazgowym wprowadzeniu każdej postaci mającej swoją rolę do odegrania w "Alicji(...)", ale też aluzjach słownych i wykorzystywaniu fragmentów jego twórczości.
Meyer z całą pewnością odrobiła pracę domową.
Po tych plusach czas na rzeczywistość. Wyglądającą tak, że Marissa Meyer napisała romans. Romans dopisała do bohaterki będącą przecież Królową Kier(Serc). I tu spójrzcie ponownie na tytuł.
Zignorujmy fakt, że jakiś niezwykle mądry tłumacz nazwał ukochanego przyszłej królowej Figlem(oryginalnie Jest, co oznacza Żart. Zdaję sobie sprawę, że ciężko to sensownie przetłumaczyć w formie imienia, ale czy było trzeba to tłumaczyć? Pominąwszy już, że bohater wabi się imieniem typowym dla naszych czworonogich przyjaciół???).
Skupmy się na fakcie, że pisząc historię o tym, jak Królowa Kier została Królową Kier można opowieść poprowadzić na setki różnych sposobów. Pisarka wybrała najbardziej banalny - złamane serce. Napisała bohatera, który ma je złamać. Mogła to zrobić na dwa sposoby. Wybrała łatwiejszy. Zakończenie mogło być tylko jedno.
Powód obsesji Catherine wyjaśniony.
Ok, ale nie rozumiem. Mając do dyspozycji całą Krainę Czarów, świat w oryginale i w większości interpretacji cudownie pozbawiony wątków romantycznych - pisarka napisała romans w ramce bajki dla dzieci. I to takie smutne. Było tyle możliwości. To taka świetna postać, a autorka napisała o niej romans, który był prosty, jednoznaczny i w oczywisty sposób zakończony(a miałam lekką nadzieję na romans pomiędzy Królową a Kapelusznikiem - to by było coś! I miałoby taki wydźwięk.).
Troszkę stracona szansa, jak na mój gust. Zawsze jestem zawiedziona, kiedy ktoś próbuje absolutnie wszystko wytłumaczyć za pomocą wątku Romea i Julii.
Powieść nie złamała mi serca ani go nie ukradła ani nie kupiła, czy co tam jeszcze z serce zrobić można.
Jednak klimat był, powieść napisana dobrym językiem...
No i był Kot Cheshire(tu diabelski uśmiech na cześć mojego ulubieńca wśród kotowatych).
"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?
Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę...
2018-08-06
Czytelnicy kochają baśnie.
Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?
Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek została zamordowana przez Złą macochę? Gdyby nikt nigdy nie żył długo i szczęśliwie, a każda baśń kończyła się triumfem Zła?
Przecież Dobro powinno wygrywać, nieprawdaż?
Czy Czytelnicy nadal kochaliby baśnie?
"Długo i szczęśliwie" to trzeci, finałowy(to już nieaktualne) tom trylogii(nieaktualne), cyklu Soman'a Chainani'ego "Akademia Dobra i Zła".
Seria ta posiada prześliczne, szczegółowe i godne analizy okładki i wcale nie mniej godne uwagi wnętrze.
Bo jeszcze bardziej niż baśnie Czytelnicy kochają ich interpretacje.
Sofia i Agata, dwie przyjaciółki, których baśń zmieniła baśniowy świat, znalazły swoje zakończenie. Po raz drugi.
Agata i jej książę wrócili do Gawaldonu. Sofia znalazła swoje miejsce u boku Złego Dyrektora Akademii. Pary są razem, pocałunek prawdziwej miłości odchaczony... Ale Baśniarz wciąż wstrzymuje się z ostatecznym napisaniem słowa KONIEC... A świat baśni nie może istnieć bez baśni.
Będzie koniec świata!!!
Chyba, że nasi bohaterowie w końcu zdecydują się jakiego zakończenia pragną. Do trzech razy sztuka, prawda?
Z grobów powstają legendarni nigdziarze, a Akademia staje się wyłącznie Zła, tak jak jej Dyrektor. I Królowa?
Serce Sofii nadal ma wątpliwości i coraz mniej czasu.
A Baśnie są pisane od nowa. I tym razem nie triumfuje w nich Dobro.
Z kolei życie Agaty i Tedrosa, na garnuszku matki bohaterki, nie jest usłane różami, tylko stosem, podpałką, wściekłym tłumem i kłótniami. A co najgorsze, zakochanej parce coraz bardziej brakuje najlepszej przyjaciółki.
Wkrótce znów muszą zanurzyć się w zdradliwej i niebezpiecznej Puszczy. Czy Liga Bohaterów będzie im w stanie pomóc?
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, ile da się wyciągnąć ze starych, wszystkim znanych baśni. Zwłaszcza z historii Kopciuszka. Choć trochę mniej zachwycona tym, co Chainani wyciągnął z legend arturiańskich(poświęcę temu później akapit).
Ale przede wszystkim ta historia przedstawia baśń o Sofii i Agacie. Baśń, która niekoniecznie zaczęła się tam, gdzie wszyscy sądzili. Bo każda baśń ma początek w baśni. Ale czy doczekałam się w końcu zakończenia, które wszystkich usatysfakcjonuje?
Krew się lała. Bohaterowie ginęli, a nasze bohaterki przeszły prawdziwą szkołę życia. I było trochę więcej Tedrosa, który nareszcie trochę się zaczął udzielać, a nie tylko rozglądać z dezorientacją. W sumie miał chłopak naprawdę ciężko. Kto by wytrzymał z takimi dziewuchami po tym jak zawiodła go własna matka?
Główni bohaterowie z jednej strony są przedstawicielami Dobra lub Zła, ale w rzeczywistości ich decyzje nie zawsze pokrywają się z tymi stronami. Ich charaktery i postępowanie to różne warianty szarości. A Dobro lub Zło są tylko celami, do których dążą.
Książka jest pokręcona, zakręcona i nieogarnięta, a mimo to wszystko się układa w jedną logiczną całość. Czytelnik miejscami może być naprawdę zdezorientowany tym co się dzieje, a po chwili się wszystko przejaśnia tylko po to, aby wrzucić nas w jeszcze większy rozgardiasz.
A na tym fabularnym torze wyścigowym nie zabrakło miejsca dla bohaterów pierwszego ani drugiego planu. Zwłaszcza młodzi nigdziarze, których poznaliśmy w poprzednich tomach mają tu pole do popisu. Nie zabrakło też miejsca na rodzicielskie problemy Lady Lesso i szaleństwa szalonego czarodzieja Merlina(jak wiadomo wszyscy mędrcy są ciutkę stuknięci).
Łezka w oku się kręci, gdy pomyśli się o biednym Stefanie...
Baśnie są w powieści przedstawione cudownie niejednoznacznie, a ich starzy bohaterowie rozwalają system. Śmiechu co nie miara.
Trochę gorzej jest w kwestii legend arturiańskich. Na upartego: Merlin, Ginewra i Lancelot wypadają na plus. Ich wątek jest poprowadzony ciekawie i z rozmysłem pasującym idealnie do fabuły. Jednak mnie razi to jak autor potraktował tę historię, jak ją uszczuplił, powycinał i niewiele dał w zamian. W końcu legendy trzeba zmieniać z większym staraniem i nie wycinać przy okazji 99% procent oryginalnej historii. Zwłaszcza, że akurat te legendy mają rekordowego pecha i co się ktoś za nie nie zabierze, to jeszcze bardziej oddala się od mitów, zostawiając jedynie tytuł.
Fakt: ta seria jest wspaniałą rozrywką dla dzieci i młodzieży, a już dla mnie w szczególności. Dorośli też znajdą coś dla siebie.
POLECAM
i czekam na 4, nadprogramowy tom:)
Czytelnicy kochają baśnie.
Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?
Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek...
2018-07-17
Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.
Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być trylogią, to właśnie doczekała się czwartego tomu, który ma premierę w tym miesiącu, a ja wzięłam się już za tom trzeci(ten na półce grzecznie czekał). A skoro pierwszymi dwoma tomami jestem zachwycona, to myślę, że mogę oczekiwać że tak pozostanie.
"Świat bez książąt" jest wspaniałą kontynuacją "Akademii Dobra i Zła".
Agata i Sofia wróciły do domu, a miasteczko jest uszczęśliwione złamaniem klątwy.
A przynajmniej jest tak dopóki z Puszczy nie zaczną w ich stronę lecieć płonące strzały i głazy burzące ich domy. A niewidzialni napastnicy nie zaczną domagać się wydania...
Obie przyjaciółki, przez jedno nierozsądnie wypowiedziane życzenie muszą wrócić do swojej baśni i Akademii, która nie jest już taka sama...
Wzorce i schematy opowiadanych baśni zostały zachwiane, a dziewczęta zrozumiały, że ich Długo i Szczęśliwie nie musi zakończyć się u boku księcia.
A skoro nie musi, to może nie powinno?
Do krainy baśni przyszedł feminizm w postaci Eweliny Sader. A to może oznaczać tylko kłopoty. W których centrum znajdą się oczywiście nasze dwie bohaterki.
Czy Sofia pozostanie dobra? A może zmieni się ponownie w przerażającą, paskudną wiedźmę?
Jakiego zakończenia baśni pragnie serce Agaty?
I jak na to wszystko zareaguje Tedros?
"Kiedy jesteś dzieckiem, wydaje ci się, że najlepszy przyjaciel jest całym światem. Ale gdy znajdziesz prawdziwą miłość... to się zmienia. Wasza przyjaźń nigdy już nie może być taka sama, ponieważ nie ważne, jak bardzo starasz się zatrzymać jedno i drugie, musisz być lojalny tylko wobec jednego z nich."
Baśnie są okrutne.
Fabuła i bohaterowie zmieniają się i dojrzewają(tak fabuła dojrzewa, nie czepiać się). Wszystko nabiera pełniejszych kształtów(z wyjątkiem Dot). A Akademia Dziewcząt i Akademia Chłopców stają w obliczu wojny, która może się zakończyć jedynie tragicznie.
Soman Chainani w dalszym ciągu karykaturalizuje świat baśni. Wyolbrzymia absurdy, które tam żądzą i sygnalizuje jak bardzo te wzorce są widoczne w naszym świecie.
Pierwszy bezsensowny podział na Dobro i Zło został zachwiany, więc zostaje stworzony nowy, jeszcze bardziej niebezpieczny i napędzany nienawiścią. I choć nieliczni nauczyciele starają się uzmysławiać swoim uczniom, że nie tędy droga, to jest to spowodowane głównie ich zatwardziałymi poglądami, a nie przeświadczeniem, że żaden w tych układów nie jest dobry, bo podziały zawsze prowadzą do konfliktów.
Wszyscy bohaterowie są więźniami stereotypów, zatwardziałych poglądów i oczekiwań wobec wyznaczonego im losu. Samodzielnych i rzeczywistych decyzji nie podejmują, bo nie wiedzą, że mogą.
A w centrum tego wszystkiego są Sofia i Agata, które chcą żyć inaczej, które chcą innego zakończenia. A wszyscy w koło im mówią, że nie ma rozwiązania innego niż te, które są zapisane w baśniach, nie ma miejsca na nic nowego. Zło albo Dobro, książę albo przyjaciółka. Możesz by tylko jednym, możesz mieć tylko jedną osobę, której oddasz serce.
A co zrobią bohaterki?
Feminizm jest sprawą wiodącą. Agata ma bardzo niepewne poglądy, nie wie jakiego chce życia, ale ma jasne przeświadczenie o tym, że nie chce żyć w męskim świecie. Ale chce mieć swojego księcia. Tyle, że na innych zasadach. Równych prawach.
W tym czasie Akademia Dziewcząt jest nastawiona na pozbycie się męskiej generacji raz na zawsze.
Uczennice rezygnują z miłości i książąt. Ale przy okazji również z dbania o urodę, garderobę, a nawet higienę osobistą.
Z kolei chłopcy w swojej części Akademii zachowują się jak małpki wypuszczone z klatki i pałają żądzą zemsty, bo im coś odebrano.
Mamy więc starcie zdrowej feminizacji, polegającej na równości i prawie do decyzji, a kompletnie idiotycznego rodzaju feminizmu, który dąży do napędzania nienawiści. I to wszystko napisane przez faceta. Między linijkami, ale napisane. No cudnie po prostu.
"-Zamknij się! - zagrzmiała Hester i znowu odwróciła się do Agaty. - Nikt nie lubi chłopców! Nawet dziewczęta, którym się podobają, nie mogą z nimi wytrzymać! Chłopcy śmierdzą, za dużo gadają, wszystko psują i zawsze trzymają ręce w kieszeniach spodni, ale to nie znaczy, że możemy chodzić do szkoły, w której ich nie ma! To jak stymf bez kości! To jak wiedźma bez brodawek! Bez chłopców ŻYCIE JEST BEZ SENSU!"
Oba tomy "Akademii(...)" są tak pouczające, pełne morałów i szerokiego pola do własnych przemyśleń, że zaraz zacznę podskakiwać z radości. I to jest lektura dla dorastających dziewczynek!
Polecam, polecam, polecam...
I to jeszcze jak!
Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.
Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być...
2018-06-06
"Podróżniczka" to drugi i finałowy tom duologii Alexandry Bracken o podróżach w czasie. Nie byłam zachwycona już przy pierwszym tomie, ponieważ przy wszystkich zaletach, które książki te posiadają(a naprawdę trochę ich jest), leży jeden mankament - niestety, ale podróży w czasie przy nich nie doświadczyłam.
Etta została osierocona przez swój czas naturalny i budzi się w zupełnie obcym miejscu i obcej epoce, w dodatku znajdując się na łasce tajemniczych Cierni.
Nicholas i Sophia starają się ją odnaleźć, ale głównie marnotrawią czas na kłótnie, nieopisane przeskoki i pakowanie się w kolejne kłopoty.
A jest jeszcze Ironwood, który przecież musi znaleźć astrolabium...
Bardzo podoba mi się kreacja bohaterów przez autorkę. Mają ikrę, określone cechy charakteru i potrafią naprawdę wleźć czytelnikowi na emocje. Poza głównymi bohaterami, są też postacie drugiego planu, które zupełnie nie odstają pod względem kreacji charakterów. Osobiście zakochałam się w dwulicowym duecie rodziców Etty, którzy to byli naprawdę trudni do rozgryzienia.
Ross Linden i Henry Hemlock dostali zresztą dla siebie opowiadanie, które przymontowano na koniec książki i były to właśnie te strony, które jako jedyne czytałam z wypiekami na twarzy:)
Opisana w książce intryga, zwroty akcji i w ogóle wszystko co się tu działo były emocjonujące i często wpadałam bez pamięci w rozgryzanie, co się może stać.
Nadal jednak rozczarowują mnie tła historyczne zaprezentowane przez autorkę. Nie zaprzeczę, że odrobiła pracę domową i nazbierała kilka ciekawostek historycznych. Zaskoczyła mnie rzucając bohaterów do starożytnej Kartaginy, a jeszcze bardziej wspominając o Ching Shih(super babka, tu znajdziecie więcej: https://menway.interia.pl/styl-zycia/ciekawostki/news-ching-shih-kobieta-w-bardzo-meskim-zawodzie,nId,1398786 ), ale były to drobne szczegóły, których właściwie nie wykorzystała w choćby minimalnym stopniu. Poza tymi drobnymi wstawkami nie było historii. Bracken skacze po epokach i rekordowo bezpiecznie się na nich opiera. A ja te książki wzięłam do ręki, aby odwiedzić inne epoki, a nie tylko po nich poskakać bez głębszego sensu.
Dziwnie się czyta duologię. Ta jest pierwszą od dawna na jaką trafiłam i trochę mnie to zbiło z tropu, bo jestem przyzwyczajona do czytania pojedynczych powieści(cenionych najwyżej) lub trylogii(które niezwykle często chorują na którąś z dwóch chorób: kończenie się na tomie drugim lub na rozrastanie się o kolejną nieokreśloną liczbę tomów(ku mojej irytacji te dobre zwykle chorują na przypadłość pierwszą, a te słabsze na drugą:())
W sumie to dobry pomysł, ale nadal czuję konsternację.
"Pasażerkę" i "Podróżniczkę" warto przeczytać. To świetna młodzieżowa przygodówka, z sympatycznymi bohaterami, wciągającą intrygą i emocjonującą fabułą.
Rozczarowuje mnie jednak ilość Historii w tej historii i dość słabe zakończenie(takie niedokończone). Ale zakończenie zrekompensowało mi końcowe opowiadanie. Książka byłaby ciekawsza, gdyby chodziło w niej o Henry'ego i Ross.
No, to już tam w sumie
Polecam
"Podróżniczka" to drugi i finałowy tom duologii Alexandry Bracken o podróżach w czasie. Nie byłam zachwycona już przy pierwszym tomie, ponieważ przy wszystkich zaletach, które książki te posiadają(a naprawdę trochę ich jest), leży jeden mankament - niestety, ale podróży w czasie przy nich nie doświadczyłam.
Etta została osierocona przez swój czas naturalny i budzi się w...
2018-05-17
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron... Zadowoleni?
Tak więc "Wieżę świtu" bez żadnych wątpliwości można uznać za kolejny(oficjalnie 5,5) tom cyklu "Szklany tron", bez którego raczej trudno będzie ogarnąć finał(będzie finał Sarah?).
Chaol i Nesryn docierają na Południowy kontynent(tak się to nazywało?), a ściślej mówiąc do ojczyzny pani kapitan, miasta Antica. I wbrew pozorom dużo się będzie działo...
Ja nie lubię Chaola od pierwszego tomu. Moja pierwsza reakcja na wieść o nowelce, której miał być głównym bohaterem polegała na stwierdzeniu, że czytać tego nie będę. Jednak muszę przyznać, że Westfall jest bohaterem wykreowanym bardzo dobrze. Wiecie dlaczego? Bo w każdej recenzji jaką czytałam(i jaką pisałam) na temat kolejnych tomów "Szklanego tronu" jest zamieszczana czyjaś osobista refleksja na temat lubienia bądź nie lubienia tej właśnie postaci i chyba nawet Aelin jest rzadziej tak pieczołowicie oceniana.
Chaol miał być głównym bohaterem nowelki "Wieża świtu", ale z każdą stroną z którą nowelka urastała do coraz grubszej powieści, jego znaczenie było bardziej marginalizowane. I ostatecznie z trójki bohaterów na których Maas się skupia, Chaol ma najmniej do powiedzenia."Wieża świtu" poza rozważaniami nad nogami, męskością i słabą psychiką Chaola, ma do zaoferowania dużo więcej.
Bo super bohaterkami tego tomu są Nesryn Faliq i Yrene(właśnie dlatego u Maas trzeba czytać nowelki, nawet te krótkie(nie wspominając o 800-stronicowych)).
Sarah J. Maas stworzyła w tej książce nowy, fascynujący i mający wiele tajemnic do zaoferowania świat, którego prawa, kultura i rodzina królewska są drastycznie różne od tego co obserwowaliśmy w cyklu przez ostatnie 5 tomów.
A wielkimi kurami i wieżą bez schodów byłam zachwycona(zwłaszcza piwnico-łaźnią tej wieży).
Poza tym, że w "Wieży świtu" znowu mamy parowy misz masz, bo byłoby nudno dalej ciągnąć dopiero rozpoczęty związek, to jest i sporo tajemnic, nie tylko związanych z aktualnymi problemami na dworze Antici, ale i szerzej z moimi ulubionymi czarnymi charakterami. No i w końcu się doczekałam paru zdań więcej o pajęczakach, które dyskretnie autorka wprowadzała do historii już tak długo i cały czas tylko się ledwie na te tematy zająkiwała.
Aby nie było, nie polubiłam Chaola, ale jego sesje leczniczo-terapeutyczne były naprawdę ciekawe. No i momentami starał się trochę ogarnąć, jaki jest nie fair wobec najbliższych przyjaciół. Jako, że jest też jedynym bohaterem w tym cyklu, który w pewnym momencie wycisnął ze mnie łezkę(nie w tym tomie), to w sumie jest bohaterem wartym uwagi.
Yrene ma pazura, jak na uzdrowicielkę. I pod względem psychologicznym miała w tej historii najdłuższą drogę do przejścia. I byłam zachwycona tym, jak za pierwszym spotkaniem pojechała po Chaolu... I chyba w cyklu mamy tu pierwszą bohaterkę, która nie lata z mieczem lub pazurami i wszystkich zarzyna(nie wliczając poprzedniej uzdrowicielki).
Nesryn za to najwięcej w tym tomie podróżuje i ogólnie jako jedyna coś robi(no, bo wiecie Chaol głównie siedzi;)) Jej wątek to najlepsze fragmenty i też w sumie przez wzgląd na przyszłość najważniejsze. W dodatku przy okazji autorka dopisała przy tym wątku kilka fajnych postaci(a jedna też się urwała z nowelki...).
Podsumowując: książka jednak nie do pominięcia i naprawdę dobra. Przy okazji cykl nabrał trochę świeżości. Pisarka wróciła na ziemię i przestała nareszcie rozpisywać kilometrami sceny erotyczne(prawie ich nie było), co może mieć związek z tym, że zamierza napisać powieść dla dorosłych i wobec tego zdała sobie sprawę, że ciężko napisać pierwszą powieść dla dorosłych, jak sceny "dla dorosłych" wpycha się do książek dla młodszych czytelników;)
Mi się nawet bardzo podobało, i
Polecam
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron......
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-04
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod dużym wrażeniem tak IV tomu, jak i powieści w całości. Jest to historia szczegółowa, wręcz drobiazgowa i zaskakująca(i to dla czytelniczki, która nałogowo ogląda od najmłodszych lat serial na jej podstawie).
Była barykada, powstanie, paczka Enjolrasa i karczma Korynt. Był wybitny strzelec, szpicel, dwóch bohaterów, pijak i dziecko.
A później było gówno i szczegółowy opis historii paryskich kanałów.
A po tym wszystkim przyszedł czas miłości i rodzinnych czułości. A na koniec coś pięknego i wzruszającego, ale to już pozostawię każdemu do osobistego odkrycia.
Jan Valjean, czyli główny bohater "Nędzników", to postać przedziwna i trudna w interpretacji. Zastanawiam się trochę, czy przypadkiem uczniowie we Francji nie muszą pisać o nim takich fajnych rozprawek, jak my o Jurandzie ze Spychowa;)
Mariusz z kolei to bohater typowo romantyczny, ale nie w całości, dlatego dla dopełnienia portretu jest jeszcze idealistyczny Enjolras, którego kochanką jest "Patria". A Mariusz? Och, Mariusz jest zakochany, oczywiście bardzo nieszczęśliwie, ale dla odmiany i ta miłość się odmienia. Więc Mariusz jest kochankiem, a Enjolras patriotą, rewolucjonistą. Oto dwa filary powyżej wspomnianej barykady.
Jedynym problemem wśród bohaterów jest Kozeta, która jest po prostu bohaterką dramatu romantycznego. Posiadającą znikomą ilość rozumu i charakteru, a nawet pamięci. Nie zmienia to wcale faktu, że i tak wszyscy męscy bohaterowie książki traktują ją na równi z jakimś bóstwem.
Moim niewątpliwie ulubionym bohaterem "Nędzników" jest Inspektor Javert. Walnięty facet, naprawdę. Ale przy tym niezwykle pasjonujący.
W całości "Nędzników" rzuca się w oczy zakończenie. Inne od całej książki, bo wyjątkowo mało szczegółowe. Nadszedł koniec opowieści, a więc koniec.
Polecam,
naprawdę niezwykła powieść, która pozostanie w pamięci na lata.
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod...
2017-09-07
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
Moja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w Klejnocie odnawiając znajomość z Violet.
Czytając "Białą różę" przez połowę książki głowiłam się, dlaczego właściwie nie wzięłam się za nią wcześniej(trzeci tom mi to objaśnił, ale o tym przy recenzji tomu trzeciego) - zakończenie było przecież tak emocjonujące.
Violet i Ash zostali przyłapani i teraz muszą uciekać z Klejnotu do niższych kręgów, na szczęście sami nie są...
Ja się na temat fabuły rozpisywać nie chcę, ale parę rzeczy napomknę przy innych tematach. Na razie z opisem koniec.
Świat przedstawiony okazał się naprawdę ciekawie wykreowany, a pomysł autorki dopiero teraz nabrał kształtów.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś kompletnie się wcześnie nie przejęłam tym jak makabryczna jest sytuacja Violet i innych dziewcząt sprzedanych jako surogatki. Przecież to straszne. Choć winna mogła być sama Violet, bo jest osobą rekordowo sympatii niebudzącą.
W pierwszym tomie odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z jakimś pokręconym post-apo, ale się już zreflektowałam, że to fantasy - zresztą dobrze pomyślane, bo pomysł jest dość unikatowy. Bardzo przypadł mi do gustu.
Pomysł - tak
Fabuła -tak
Bohaterowie - tak i nie(parę słów za chwilę)
Wykonanie - nie
Amy Ewing wpadła na ciekawy pomysł, ale w pisaniu za dobra nie jest. W książce zdarzają się dłużyzny, opisy mogą spowodować ból głowy, a kiedy chciałoby się o powiedzenie czegoś więcej w danym temacie - to temat dobiega końca. Uświadczyłam też bardzo małą ilość ciekawych i rozwiniętych dialogów, które byłyby mile widziane. Ogólnie to mało było dialogów.
Ciekawa historia z dużym potencjałem, ale styl rozczarowujący.
Co do bohaterów mam mieszane uczucia. Są te, które mnie wkurzały(Violet, Violet, Violet... łapiecie?), te które uwielbiałam i czekałam aż pojawią się kolejny raz(Garnet i to chyba tyle, no i w sumie Sil i Raven) i te które mnie kompletnie nie obchodziły(czytać: cała reszta).
Charakter i sposób rozumowania Violet, nie mówiąc już o jej przemyśleniach są bardzo dalekie od ciekawych czy budzących jakieś ciepłe uczucia. Momentami miała dobre zrywy, ale wszystko psuła jej płaska, sztuczna, stworzona na siłę relacja z Ashem. To, że w pierwszym tomie praktycznie się nie znali i z sobą nie rozmawiali - przebolałam, ale czytam tom drugi i ten związek dalej polega na pobieżnej znajomości i nie wiem czy oni spędziwszy z sobą dłuższą część akcji książki rozmawiali z sobą naprawdę więcej niż z dwa razy! Koniec o zakochanych.
Garnet, Sil, Raven, Lucien, Ash - postacie nad których kreacją autorka naprawdę się nagłowiła, w większej połowie są ogromnym plusem dla powieści.
Garnet zdobył moje serce kilkoma zaledwie scenami w pierwszym tomie, a z każdą stroną drugiego jeszcze bardziej mi się podobał. Nie żeby coś, ale ta książka byłaby dużo ciekawsza z jego perspektywy.
Sil pominę(starczyła jej jedna scena, aby dołączyć do postaci przeze mnie lubianych).
Raven to druga moja kandydatka na zastąpienie Violet(tak autorka mnie zrozumiała - czytam obie nowelki z perspektywy tej dwójki). Jej charakterek to taka wisienka bez tortu.
Na temat Luciena powiedziałabym chętnie kilka słów jedynie dobrych, bo mnie naprawdę zaciekawił, ale ta postać jest przeholowana na wszystkie strony i nierealna(tak, tak człowiek renesansu, ale przesada). Więc przydałby się ktoś, kto by trochę przejął tych jego zalet.
A Ash to taka ciekawa zagadka. Jest postacią stworzoną do pary dla głównej bohaterki, ale bez niej funkcjonuje jako bohater o wiele lepiej.
Amy Ewing stworzyła swoim bohaterom małe piekiełko(tak właściwie to nie małe) i tych bohaterów starała się pokazać jako żywe osoby, ale momentami nie wychodziło. A te piekło? Wymyślone na poziomie wysokim, napisane na niskim.
I w sumie książkę połknęłam i zajęłam się trzecim tomem...
I mogę już tu powiedzieć, że drugi był najlepszy.
Tak więc trochę polecam(jeśli pierwszy przeczytany, drugi warto, ale inaczej nie bardzo warto zaczynać).
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
Moja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w...
2018-02-14
"Pan. Sekretne dziedzictwo króla elfów" Sandry Regnier to powieść o długim tytule i skromnej fabule.
Jest to jednak powieść dla nastolatek(z góry ostrzegam-płeć męska nie zniesie) jak najbardziej warta przeczytania.
Felicity Morgan jest... Nie no szarą myszką, to dziewczę akurat nie jest. Felicity jak najbardziej rzuca się w oczy, niestety przy negatywnym odbiorze ze strony otoczenia.
Lee za to rzuca się w oczy, szczególnie płci pięknej. I ma tego pecha, że przepowiednia mówi, że jego życie nierozłącznie splecie się z Felicity. A w dodatku jeszcze ta straszliwa pomyłka w pierwszym dniu szkoły...
Elfy, podróże w czasie, przepowiednia końca świata(czy tam wojny, co za różnica)...
Nie, no nie za bardzo.
Tego co wymieniłam, było zaledwie parę stron na 416 objętości książki.
Co więc powieść zawiera?
I tu miłe zaskoczenie.
Wszystko dzieje się powoli, ze smakiem, choć momentami zbyt absurdalnie. Bohaterowie mają sporo czasu, aby się poznać, zbliżyć... Felicity dostaje dość czasu, aby schudnąć, zacząć się czesać i w ogóle zauważyć, że nie jest z nią tak aż źle, jak się wydawało - tylko trzeba o siebie zacząć dbać! I to nie ze względu na faceta, ale może dla samej siebie!?
No, cóż jak na fantastykę, książka idzie bardzo powoli, ale jak dla mnie, jest to jak najbardziej w porządku i z chęcią sięgnę po kontynuację.
Polecam
"Pan. Sekretne dziedzictwo króla elfów" Sandry Regnier to powieść o długim tytule i skromnej fabule.
Jest to jednak powieść dla nastolatek(z góry ostrzegam-płeć męska nie zniesie) jak najbardziej warta przeczytania.
Felicity Morgan jest... Nie no szarą myszką, to dziewczę akurat nie jest. Felicity jak najbardziej rzuca się w oczy, niestety przy negatywnym odbiorze ze...
2018-01-31
"Milion światów z światów z tobą" to finał trylogii Claudii Gray "Firebird".
Poprzednie dwa tomy były świetną przygodą między-wymiarową z nutką romansu, większą nutką pseudo-naukowego ględzenia i zabawnych epizodów, wywołanych różnicami między poszczególnymi światami.
Mówiąc szczerze nie podobało mi się zakończenie drugiego tomu. Byłam zła z powodu charakteru opowieści, jaki zapowiadało. Na szczęście Paul ma głowę na karku i od tego problemu ja, jako czytelniczka i bohaterowie zostaliśmy szybko wybawieni.
Tak szybko, że pisarka nie zaprzątała sobie tym problemem głowy i akcję tomu trzeciego, już po raz trzeci, zaczęła w miejscu raczej niespodziewanym. A co wcześniej było - krótko streściła.
I chyba powinna tak robić cały czas, ale niestety momentami chciało jej się pisać na poważnie. I przez to moja lekka lektura na ferie, zmieniała się momentami w sesję terapeutyczną dla między-wymiarowych podróżników.
Marquerita jest postacią raczej znośną i mającą często błyskotliwe pomysły, choć rodzice powinni ją chyba wysłać na jakiś kurs samoobrony. Jako pierwszoplanowa bohaterka sprawdza się całkiem dobrze.
Paul jest bohaterem dziwnym i trudnym do zrozumienia. Jak na fizyka, momentami myśli zbyt abstrakcyjnie. On siebie nie ogarnia, Marquerita go nie ogarnia i autorka widocznie też, bo zachowanie chłopaka jest momentami sprzeczne z jego charakterem(a mowa o Paulu-Paulu, a nie o innych Paulach).
I Theo. Z Theo jest taka sprawa, że o ile o Paulu można mówić w liczbie pojedynczej, to o Theo nie. A więc jest Theo od Paula i Marquerity, jest Zły Theo i...
W każdym razie jest to postać wykreowana świetnie. Ani my ani Marquerita nigdy nie możemy być pewni, z którym właśnie mamy do czynienia. No i to było takie piękne, kiedy wjechał...
Z tym tomem jest jednak problem o wiele większy niż z poprzednikami.
Otóż pierwsze dwa tomy były bardzo przewidywalne. Praktycznie zawsze wiedziałam, co się za chwilę najprawdopodobniej wydarzy. Zostałam zaskoczona tylko i wyłącznie raz(bo byłam pewna, że to taka standardowa młodzieżówka, gdzie nikt nie zginie).
W tym tomie byłam zaskoczona kilkakrotnie kierunkiem, w który szła historia(chociaż, że wjedzie... byłam prawie pewna). Tyle że mi się te zaskoczenia nie spodobały, bo wynikały z pójścia przez autorkę na łatwiznę i ostatecznie finał obył się bez fajerwerków, szampana, a nawet tortu nie było...
I jeszcze te "Star Wars-y" wzięte z (tu niecenzuralne słowo).
Chociaż to akurat, doprowadziło do świetnej sceny, jak z "Natalii 5"(choć Rudnickiej nikt nie przebije), której osią stała się łódź podwodna, więc autorce z radością ten irracjonalny pomysł wybaczyłam.
Sumując:
Styl przyjemny w odbiorze, postacie sympatyczne, historia przewidywalna i lekko naiwna w momentach nieprzewidywalnych. Dobra zabawa i łatwy odbiór.
Rozrywka więc jest to idealna.
Polecam
"Milion światów z światów z tobą" to finał trylogii Claudii Gray "Firebird".
Poprzednie dwa tomy były świetną przygodą między-wymiarową z nutką romansu, większą nutką pseudo-naukowego ględzenia i zabawnych epizodów, wywołanych różnicami między poszczególnymi światami.
Mówiąc szczerze nie podobało mi się zakończenie drugiego tomu. Byłam zła z powodu charakteru opowieści,...
2018-02-12
Porzuciłam ją w połowie z równie beztroską radością, co przeczytałam jej pierwszy tom "Dotyk". Czyli tak, jak się spodziewałam - badziewko do pośmiania, ale nie na dłuższą metę. Jeden tom i trzeba przestać.
Porzuciłam ją w połowie z równie beztroską radością, co przeczytałam jej pierwszy tom "Dotyk". Czyli tak, jak się spodziewałam - badziewko do pośmiania, ale nie na dłuższą metę. Jeden tom i trzeba przestać.
Pokaż mimo to
"Zdradzona" Kiery Cass to kontynuacja i zakończenie historii rozpoczętej w "Narzeczonej".
Ta dwutomowa seria jest bardzo nierówna. Pierwsza część była na swój sposób urocza i miała mocne zakończenie, a druga miałam nieznośne wrażenie, że jest bardziej infantylna nie tylko od pierwszej, ale i od samej serii "Rywalki". Dodatkowo, zawsze uważałam, że Pani Cass ma dobry styl, a tu trochę przypominało to książkowe wersje filmów Disneya(te, które mówią nam co się dzieje w filmie, żeby dziecko nie miało wątpliwości, że ta postać jest zła), i to z dokładnie taką mentalnością dla dzieci w przebraniu "powieści dla młodych dorosłych", jak pisze autorka na wstępie(to w sumie zabawne).
"Zdradzona" Kiery Cass to kontynuacja i zakończenie historii rozpoczętej w "Narzeczonej".
więcej Pokaż mimo toTa dwutomowa seria jest bardzo nierówna. Pierwsza część była na swój sposób urocza i miała mocne zakończenie, a druga miałam nieznośne wrażenie, że jest bardziej infantylna nie tylko od pierwszej, ale i od samej serii "Rywalki". Dodatkowo, zawsze uważałam, że Pani Cass ma dobry styl, a...