-
ArtykułyNatasza Socha: Żeby rodzina mogła się rozwijać, potrzebuje czarnej owcyAnna Sierant1
-
ArtykułyZnamy nominowanych do Nagrody Literackiej „Gdynia” 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyMój stosik wstydu – które książki czekają na przeczytanie przez was najdłużej?Anna Sierant22
-
ArtykułyPaulo Coelho: literacka alchemiaSonia Miniewicz3
Biblioteczka
2018-04-04
2017-10-30
"Ty przeciwko mnie" Jenny Downham to książka bardzo niepozorna. Szarawo-brązowa okładka uprawnia ją do niewidzialności. Jednak kiedy się jej przyjrzeć, to okazuje się naprawdę wyjątkowa! Dawno nie widziałam okładki książki, którą można by od niej oddzielić i interpretować, jak te przeklęte plakaty na języku polskim. Jest tak szczegółowa, że mnie zatkało(bywały ostatnio takie potworki jak okładka "Korony" Kiery Cass) i w dodatku oryginalna.
Porzucę już okładkę.
Mikey i Ellie, to główni bohaterowie "Ty przeciwko mnie", należałoby zaznaczyć, że czas gdy byli przeciwko sobie(jak to w young adult), był bardzo krótki.
Mikey nie może patrzeć na cierpienie swojej młodszej siostry, Karyn. Dziewczyna nie wychodzi z domu od chwili, kiedy złożyła zeznania na policji. Jest kłębkiem nerwów. Chłopak chce się zemścić i któregoś dnia rusza pod dom oprawcy siostry... Ale najgorsze jest dla niego to, że nie potrafi przestać obwiniać Karyn w swoich myślach.
Ellie chce za wszelką cenę wierzyć w niewinność brata, ale nie może pozbyć się niepewności i pewnej dozy strachu, kiedy w końcu Tom zostaje wypuszczony z więzienia. Czy w końcu przyzna się sama przed sobą do tego co widziała tamtej nocy?
Mikey wie kim jest Ellie, ale Ellie nie wie kim jest Mikey. Co zrobi gdy dowie się prawdy?
Trudno nie lubić Mikey'ego. Chłopak naprawdę stara się zadbać o rodzinę i wypaść dobrze w roli "mężczyzny" w oczach urzędników, ale nie to jest dla niego łatwe. Ma wrażenie, że nie potrafi zadbać właściwie o siostry, a mama kompletnie odlatuje w alkohol. Mikey nie jest jednak bohaterem napisanym na jedną kartę. Robi głupoty i błędy na każdym kroku, w dodatku gubi się w swoich uczuciach. To bardzo dobrze napisana postać. Cała ta rodzina wypada zresztą autentycznie.
Z Ellie jest trochę inaczej. Trudno ją polubić. Początkowo czytelnik nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo się boi sytuacji w której znalazła się jej rodzina. Za to od początku widać, że wie więcej niż chce przyznać. Jest przez to trudna do zniesienia. Ona użala się nad Tomem, jej ojciec wyzywa na "tą taką i owaką", która chce zniszczyć życie jego syna, a matka stara się dzielnie trwać przy wierze w niewinność dziecka.
A Tom? I tu chyba tkwi największy mankament lub też mocna strona powieści. Zależy to od tego, co uznamy za cel przyświecający autorce. Bo jeśli Tom ma wyglądać na biednego i niewinnego i jest to element jego strategii, to ok. Ale jeśli Tom jest tak bardzo przerażony i bezbronny, jak to widzi jego siostra i rodzice, to coś tu jest bardzo nie halo. A książka to wyjaśnia? Nie, mamy się sami zdecydować.
Autorce udało się ciekawie ukazać reakcję ludzi na wieść o gwałcie. I to z dwóch różnych punktów widzenia. Osób stojących po przeciwnych stronach, nie tylko osób - całych rodzin i ich otoczenia.
Jedni nie mają wątpliwości, drudzy nie chcą wierzyć. Jedni i drudzy mają pretensje nie do oprawcy, ale do ofiary! Bo mogła nie pić, bo mogła tam nie iść, bo mogła nic nie mówić, bo po co niszczyć MU życie... Łał, oni tak na serio?
Ludzkie podejście do gwałtu jest szokujące. I nie, to nie ta książka tak pokazuje te reakcje, przejrzyjcie fora internetowe, na których pisze się o takich zbrodniach...
Ale wracając do samej powieści i jej fabuły. Zasmuciło mnie, że temat nie został dostatecznie pogłębiony. Bohaterowie przeżywają sytuację, walczą sami ze sobą, szukają drogi do rozwiązania problemu. Niestety następuje bardzo szybkie i niedokończone zakończenie. Osobiście lubię kiedy historie kończą się w jakimś sensownym punkcie a nie pośrodku niczego...
Znaczy takiego "niczego" w typie zakończeń typowych dla młodzieżówek.
Ta powieść powinna jednak pójść trochę dalej. Jeśli autorka chce o czymś pisać, to niech pisze o tym w pełni!
Jenny Downham napisała ciekawą historię, w całkiem dobrym stylu i z bardzo mocnymi bohaterami(na trzech planach). Udało się jej mnie poruszyć i zaintrygować swoją powieścią.
Wydawnictwo doprawiło tę książkę wyjątkową okładką, która nadaje się na osobne opracowanie.
Brakuje tylko zakończenia, które by mnie usatysfakcjonowało i smuci mnie pewne spłycenie tej historii w jej drugiej połowie.
Niestety "Ty przeciwko mnie" zostało zupełnie niezauważone przez czytelników i myślę, że niesłusznie, bo to całkiem dobra(choć trudna) książka.
Polecam
"Ty przeciwko mnie" Jenny Downham to książka bardzo niepozorna. Szarawo-brązowa okładka uprawnia ją do niewidzialności. Jednak kiedy się jej przyjrzeć, to okazuje się naprawdę wyjątkowa! Dawno nie widziałam okładki książki, którą można by od niej oddzielić i interpretować, jak te przeklęte plakaty na języku polskim. Jest tak szczegółowa, że mnie zatkało(bywały ostatnio...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-19
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co napisać musi, krótko tę niezwykłą scenę podsumował w trzecim tomie i postanowił rozpocząć wyjaśnienia co, jak i dlaczego działo się z Jeanem Valjean i małą Kozetą, ale bardzo często musiał je przerywać na inne odskocznie tematyczne.
Środkowa część tego tomu, to wyjątkowo różnorodna seria zdarzeń, wypadków, wątków, które często zdają się nie mieć wiele wspólnego z całą resztą, dodatkowo jest to przeplatane rozważaniami, lekcjami pisarza przeznaczonymi dla czytelnika, który z przerażeniem przewraca kartki i widzi, że powrót do właściwego toku opowieści jeszcze nie nadszedł, a gdy już nadchodzi, to szybko pojawia się nowa myśl, nowy temat i historia ponownie zmienia tory(ha ha ha... chyba pobiłam swój rekord w pisaniu długiego zdania).
Jednak nie należy się martwić, wszystko ma jakiś cel, jakiś sens, jakieś znaczenie...
Rozpoczyna się rewolucja, a losy bohaterów głównego przebiegu zdarzeń i tych, którzy kręcili się między stronicami na trzecim planie(choć szczegółowo przedstawieni) coraz bardziej się zapętlają, przybliżają. Przyspiesza akcja, historia szykuje się do kolejnego wielkiego kroku w przyszłość, a Mariusz i Kozeta nie zdają sobie z tego sprawy nic, a nic... Ach ci zakochani, co słowa z sobą nie zamienili!
Ale i ich historia w końcu zaczyna nabierać tempa.
Jako że jestem sobą, to oczywiście największym moim zainteresowaniem w tym tomie cieszył się język i rewolucja.
Ten pierwszy był fascynujący. Hugo porzucił na parę stron świat ludzi porozumiewających się tzw. językiem cywilizowanym i zanurzył się w prawdziwym języku ulicy i zrobił o nim prawdziwie uniwersytecki wykład, przy okazji tłumacząc dlaczego uważa jego zastosowanie w powieści za konieczne, właściwe i nie mające wzbudzać oburzenia.
"Nędznicy" to przecież powieść o ludziach z najniższych klas społecznych, również tych wypaczonych i najtragiczniejszych. To dlatego świat przestępców i losy małoletnich uliczników nie mogły zostać pominięte.
Co do rewolucji z roku 1830 i roku 1832, to akcja "Nędzników" zawiera w sobie tę drugą, ale Victor Hugo nie byłby sobą, gdyby genezy obu z nich, i w ogóle samego tematu, czym jest rewolucja nie poruszył.
Tak więc szczegółowe rozmyślania autora na ten temat, wraz z krótkim przebiegiem zdarzeń, książka zawierać musiała.
Jest to mój drugi ulubiony(zaraz po Waterloo) fragment powieści. Został napisany tak, że nie mogłam nie być zachwycona. Po tym co napisał Hugo, ja musiałam dowiedzieć się, co tylko się da o Ludwiku Orleańskim, królu, który zamiast berła nosił parasol, a zamiast korony, czapkę.
Co do samej rewolucji z 1832 roku, to była ona najmniej głośną rewolucją we Francji i chyba najbardziej ignorowaną przez historię, a szkoda. Hugo pokazuje ją w zupełnie innym świetle.
Ten tom nareszcie rozwija temat paczki Enjolrasa, a dokładniej barykady i karczmy. Świetny fragment, który był tak żywo i energicznie napisany, jak żaden inny w tej powieści. Zresztą najlepszy był w tym fragmencie humor:
"- Courfeyrac, czemu nie wziąłeś parasola? Będziesz miał katar!"
"- Pójdziemy? - zapytał Bossuet.
- Deszcz leje - rzekł Joly. - Przysięgałem, że pójdę w ogień, ale nie przysięgałem, że pójdę w wodę. Nie chcę się mocniej zakatarzyć."
"Myślę, że w taki dzień jak dzisiaj Ludwik Filip będzie mógł użyć swej królewskiej godności w dwojaki sposób: przeciw ludowi - wyciągnąć berło, a przeciw niebu - parasol."
Te trzy fragmenty rozwaliły mnie na łopatki.
W sumie tom III "Nędzników" to tom, w którym nareszcie dużo się dzieje i kończy się w idealnym momencie.
Polecam
Tom III "Nędzników" Victora Hugo zaczyna się cofnięciem w czasie.
Przy końcu drugiego tomu działo się niezwykle wiele. Pewien starszy człowiek został zaatakowany przez bandę opryszków, Mariusz miał dylemat moralny podczas podsłuchiwania pod ścianą, a sprawy przybrały rekordowo niebezpieczny obrót w postaci inspektora Javerta.
Victor Hugo jako pisarz świadomy, tego co...
2017-11-27
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce gdzie chciałoby się przeczytać co było za murem, pisarz umieścił parędziesiąt stron rozważań na tematy religijne, opis różnego rodzaju klasztorów, ich osobistą ocenę, anegdoty z życia klasztornego i własnych doświadczeń.
I gdyby mnie to potwornie nie nudziło, to powiedziałabym, że było to ciekawe. Ale nudziło i muszę przyznać, że był to mój czas zwątpienia w celowość swojego planu przeczytania tej powieści w całości.
Do pary głównych bohaterów Hugo w końcu powrócił. W ciekawy sposób opisał ich działania i miejsce pobytu i pozostawił ich poza swoim tokiem rozważań na kolejne 200/300 stron.
Okazuje się, że tom drugi prawie w całości Victor Hugo poświęcił trzeciemu z bohaterów historii - Mariuszowi. Co oczywiście nie oznacza, że te strony były całkowicie mu poświęcone. Oj, co to, to nie!
W tomie drugim czytelnik zostaje zapoznany z dziadkiem, ciocią, kuzynem, grupą przypadkowych acz ważnych przyjaciół(którzy na tym etapie zostali szczegółowo, co do jednego opisani, ale ich udział w toku opowieści na opisie się kończy), znajomym ojca+jego służącą i w końcu z sąsiedztwem Mariusza. Sam zaś bohater zostaje nam pokrótce przedstawiony i potulnie pozwala się wcześniej wymienionym wodzić za nos i przestawiać z kąta w kąt.
Międzyczasie autor powoli zapoznaje czytelnika z mrocznymi zaułkami, tajemniczymi przypadkami i pewną bandą opryszków.
Warto wspomnieć również o tym, że Mariusz jako bohater romantyczny, postanowił się nieszczęśliwie zakochać. Wśród wszystkich rzeczy, które dzieją się na kartach tej powieści, ta oczywiście wysuwa się w końcu naprzód i w sumie wcale, a wcale mnie ta kwestia nie obchodziła - działo się zbyt wiele ciekawych rzeczy, abym przejmowała się nieciekawymi.
Co mogę jeszcze dodać? Całym sercem pokochałam paczkę Enjolrasa.
W jakim momencie kończy się tom 2?
Och, dziś powiedziałoby się, że w idealnym.
Akurat takim, abym cieszyła się, że ta książka ma 150 lat i mogę bez czekania czytać tom kolejny.
Podsumowując: to jest ten tom, który zgubili chyba wszyscy filmowcy, kiedy pisali swoje scenariusze i dlatego właściwie nie wiadomo w filmach skąd się ten Mariusz w ogóle wziął. Więc dobrze się było tego dowiedzieć.
Polecam
PS: Denerwuje mnie okropnie pewna sprawa: otóż "Nędzników" wydaje się zwykle w czterech tomach i w środku informuje, kiedy jaka część się zaczyna. Części jest pięć. Czy to naprawdę takie wielce trudne tych części nie porwać przy podziale na cztery tomy!? Bo końcówka części III "Mariusz" znajduje się dopiero w tomie 3, a tom 2 zawiera na początku końcówkę części II "Kozeta", która teoretycznie mogła się przecież zmieścić w tomie I.
"Nędznicy" Victora Hugo tom 2 zaczyna się w prawie tym samym miejscu, co zakończył się tom 1. Prawie, ponieważ autor musiał odlecieć w inne rejony swojej historii na kilka stron. Właściwie nie musiał, ale to zrobił. I właściwie nie na kilka stron, ale trochę więcej.
Po krótkiej i bardzo porwanej historii Jeana Valjean i Kozety autor ponownie odleciał myślami. W miejsce...
2017-11-13
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje latka i jest niezaprzeczalnym klasykiem literatury, przenoszonym wielokrotnie na ekran, raz nawet w wersji śpiewanej.
Więc nic nowego mówić nie będę, za to napiszę recenzję, ignorując fakt, że powiedziano już wszystko czy w ogóle cokolwiek.
"Nędznicy" Victora Hugo to powieść rozłożona na cztery tomy(ta recenzja dotyczyć będzie jedynie tomu I), które z kolei dzielą się na części, które dzielą się jeszcze na rozdziały. Historia składa się z niezliczonej ilości wątków i jeszcze większej ilości odskoczni od jakichkolwiek wątków w rozważania autora, który kreśli nie tyle losy Jeana Valjean czy innych bohaterów swojej powieści, co dokładny i szczegółowy portret swojego kraju, jego stolicy, poszczególnych klas społecznych narodu, samego narodu i epoki, w której rozgrywają się wydarzenia.
Historia przyspiesza, zwalnia, zmienia się czas i miejsce akcji. Kiedy czytelnik przewraca stronicę - nigdy nie wie, czy dalej będzie rozgrywał się aktualnie toczący się wątek czy z powodu jednego zdania rzuconego poprzednio, zmieni się zupełnie tok myśli Victora Hugo i jego rozważania przejdą do jakiegoś historycznego wydarzenia, dysput filozoficzno-polityczno-moralnych i lekcji życiowych.
Jedno jest pewne - nawet jeśli jakieś wydarzenie, postać czy przedmiot, ma odegrać choćby mikroskopijną rolę w toczącej się opowieści, to musi być skrupulatnie, szczegółowo i bez protestu omówione.
Właśnie dlatego pierwszy tom "Nędzników" otwiera kilkadziesiąt stron przedstawiających biskupa Myriel. Przedstawienia postaci, której rola w historii Jeana Valjean była niezwykle ważna, spotkanie to zupełnie zmienia dalsze losy głównego bohatera, ale aby zrozumieć jak to ważne, aby w ogóle przeczytać tą krótką scenę, musimy wpierw poznać ze szczegółami każdy mebel w domu duchownego.
Biskup Myriel to postać wyidealizowana, ale niosąca w sobie niezwykłe światło, zwłaszcza w kontraście z innymi duchownymi, o których Hugo wspomina. Mimo, że było to ciekawe doświadczenie, to przy brnięciu przez te strony bardzo się męczyłam, ale było warto. Było warto dla kilku stron. Kilku stron, na których pisarz ukazał zestawienie dwóch starców, ich trudną rozmowę i to w skrajnych okolicznościach. Stary rewolucjonista i duchowny, jeden uważany przez miejscową ludność za potwora, drugi za świętego. Niesamowity fragment.
Po tym "krótkim" wstępie rozpoczyna się historia powszechnie znana. Pisarz przedstawia dzieje Jeana Valjean(choć o wiele mniej szczegółowo!), Javerta, Fantyny i Thenardierów. Przy okazji przedstawiając też Paryż i Montreuil-sur-Mer, karczmę oraz paczkę młodzieńców, w tym jednego, którego chętnie powiodłoby się na galery(szanownego tatusia małej Kozety).
Jest to bardzo zgrabnie, choć ponownie opisowo, napisany fragment, w którym oczywiście pisarz przedstawił całą masę bohaterów i szczegółowo ich opisał.
Jednak kiedy wydaje się, że wiemy już dość dużo i Jean Valjean może spokojnie ruszać w dalszą wyboistą drogę swojego życia, kierunek myśli Victora Hugo przenosi się w zupełnie inne rejony...
Przeskakuje do 1815 roku, w rejony wioski Waterloo i z każdym najdrobniejszym szczegółem opisuje bitwę, która się tam rozegrała.
Jest to jak na razie(jestem przy końcu III tomu) najlepszy i najrozwleklejszy fragment zawarty w tej powieści.
Opis bitwy, nie nie...
Nie bitwy - ludzi, emocji, miejsc i jednostkowych historii, wspomnień.
To nie data, nie bitwa, to kalejdoskop doświadczeń osób, które tam były.
Lubię, kiedy właśnie tak uczy się mnie historii.
Nie znoszę metody: data, miejsce, zwycięzca.
Historia to ludzie - całe wojsko, dowódcy i żołnierze, ludzie poboczni - ci, którzy wygrali i ci, którzy przegrali i ci, którzy zginęli i ci, którzy przeżyli.
I tak właśnie napisał to Victor Hugo.
A po co? Aby na koniec w kilku zdaniach wspomnieć o pewnym małym incydencie, który odegra olbrzymią rolę w życiu bohaterów, ale do tego jeszcze długa, długa droga...
Tak się w skrócie ukazuje pierwszy tom powieści "Nędznicy". Ponoć to właśnie on jest najtrudniejszy do przebrnięcia, ale Waterloo mi tą drogę wynagrodziło.
Jak na razie jestem zdania, że to cudowna historia, która została bardzo trudno napisana, ale warto przez nią przebrnąć, choć wiem, że pewnie trudniejsze będzie o tym przekonanie, co poniektórych osób.
Polecam
Z ambitnym planem przeczytania "Nędzników" Victora Hugo nosiłam się odkąd parę lat temu wciągnęła ją moja mama - w tydzień. Mi czytanie zajmuje o wiele dłużej(zwłaszcza, że sobie książki przeplatam), a w dodatku plan w czyn przerodził się dopiero teraz, kiedy doszłam do wniosku, że przyda mi się to do matury.
O "Nędznikach" trudno jest napisać coś nowego. Książka ma swoje...
2017-12-10
Nie przeczytałam do końca i pewnie tego nie zrobię.
Miałam obowiązek przeczytać cztery opowiadania, przeczytałam pięć i chyba było to dla mnie o trzy za dużo. Przeczytałam jeszcze, jako tako, ale gdy musiałam jedną ze scen opisać na sprawdzianie, to o mało nie zwymiotowałam.
Są to jednak bardzo dobrze napisane opowiadania i podoba mi się styl Tadeusza Borowskiego, chętnie przeczytałabym coś nie związanego z obozami w jego wykonaniu, ale chyba nie znajdę.
"Pożegnanie z Marią" jest pięknie i poetycko napisane, a chociaż tytuł sugeruje, jak ma się skończyć, to na koniec naprawdę jest "bum".
"Chłopiec z Biblią" to opowiadanie, które przeczytałam z rozpędu. Jest króciutkie i bardzo trudne w przetrawieniu.
O pozostałych trzech nie będę nic pisała. Przeczytałam i to wyczerpało moje siły całkowicie.
"Dzień na Hermenzach"
"Proszę Państwa do gazu"
"U nas w Auschwitzu"
Nie przeczytałam do końca i pewnie tego nie zrobię.
Miałam obowiązek przeczytać cztery opowiadania, przeczytałam pięć i chyba było to dla mnie o trzy za dużo. Przeczytałam jeszcze, jako tako, ale gdy musiałam jedną ze scen opisać na sprawdzianie, to o mało nie zwymiotowałam.
Są to jednak bardzo dobrze napisane opowiadania i podoba mi się styl Tadeusza Borowskiego, chętnie...
2017-10-27
To piękne i groteskowe!
To istna parodia lektury szkolnej, omawiania lektury szkolnej, nauczycieli i szkoły!
Mam obecnie cudowną nauczycielkę polskiego, ale jak pomyślę sobie o innych nauczycielach, których spotkałam lub o których słyszałam, to się całą sobą śmieję. Niestety, ale takich gombrowiczowskich Bladaczek i Pimków nadal mamy całą masę.
A teraz na poważnie:
"Ferdydurke" Witolda Gombrowicza to powieść w każdym calu wyjątkowa. Czyta się ją niesamowicie, jak gdyby cały świat odbił się w krzywym zwierciadle. Momentami wprawdzie męczy i trzeba się oderwać, wrócić do codzienności, aby się całkowicie nie pogubić w świecie "pupy, łydki, gęby" i zwariowanych dialogów pomiędzy bohaterami.
Fabuła jest tak pokręcona, że przeszła już do legend uczniowskich, a jej fragmenty są cytowane zupełnie nieświadomie przez młodszych(jeszcze przed) i całkowicie świadomie(ze złośliwych uśmiechem i cieniem szyderstwa) przez starszych.
Myślę, że akurat przed tą lekturą uciekać nie należy, a wręcz przeciwnie - pozytywnie i z dystansem do niej podejść, a można być mile zaskoczonym.
Tym razem szczerze polecam bez patrzenia na fakt, że lektura, więc przeczytać każdy...
No i wiecie, uczynienie tej książki szkolną lekturą obowiązkową(z gwiazdką!!!) i nakazanie czytania jej uczniom i wtaczania im w głowy, jak mądra jest to książka, po tym jak poprzednie trzy lata nauczania spędziło się na wbijanie tym uczniom do głów, że "Słowacki wielkim poetą był"...
To piękne i groteskowe!
To istna parodia lektury szkolnej, omawiania lektury szkolnej, nauczycieli i szkoły!
Mam obecnie cudowną nauczycielkę polskiego, ale jak pomyślę sobie o innych nauczycielach, których spotkałam lub o których słyszałam, to się całą sobą śmieję. Niestety, ale takich gombrowiczowskich Bladaczek i Pimków nadal mamy całą masę.
A teraz na...
2017-10-15
"Listy do utraconej" Brigid Kemmerer wpadły mi w oko z miejsca.
Tytuł, który niezwłocznie zatrzymuje w miejscu i okładka, która potęguje zainteresowanie. A dodatkowo niekonwencjonalny zaczątek historii i prawdziwie piękna zawartość.
Na szczęście powieść zakupiła moja biblioteka szkolna, a ja nie musiałam czekać, bo dorwałam się do niej z miejsca(porzuciwszy wszystkie inne lektury).
Juliet nie może pogodzić się ze śmiercią mamy. Aby poradzić sobie z trudną żałobą, pisze listy do zmarłej i zostawia je na grobie. Są to bardzo osobiste i poetycko napisane przemyślenia, które pewnego dnia odnajduje Declan.
Declan odbywa nałożone mu przez sąd prace społeczne na cmentarzu, nie znosi tego i nie może sobie poradzić sam z sobą, kiedy znajduje list pozostawiony na kamieniu nagrobka, postanawia odpisać.
Dwa proste słowa: Ja też.
Między dwójką nastolatków nawiązuje się korespondencja, z czasem zaczną rozmawiać na czacie, ale wolą pozostawić swoje tożsamości w tajemnicy - tak jest łatwiej. Kiedy nie znasz odbiorcy swoich słów, możesz zdobyć się na większą szczerość - nie oceni cię...
Juliet i Declan chodzą do jednej szkoły, ale mijają się i nie wiedzą co ich łączy. Jak to się zakończy?
Powieść czyta się z łatwością i w ekspresowym tempie. Trudno się od niej oderwać. Bohaterowie przeżywają swoje historie, przekazują uczucia i przemyślenia, czasami kłócą i są przy tym naprawdę sympatyczni.
Ponieważ historia trzyma się tematyki żałoby i podejmuje tę kwestię w sposób delikatny i melancholijny, to szczególnie wyróżniają się momenty w których dochodzi do natężenia emocji i czytelnik czuje, że zaraz się coś wydarzy.
Ciekawe jest podejście osób otaczających Juliet - "minęło kilka miesięcy - powinna już wrócić do normalności, a nie chodzić na cmentarz i ciągle płakać", ale nie istnieje coś takiego jak limit żałoby! Nie ma momentu, w którym każdemu powinno "przejść", jeśli w ogóle może przejść. Żałoba to coś, co każdy przeżywa inaczej, indywidualnie i nauczanie jak to powinno wyglądać jest chore.
Cała historia bardzo mi się podobała. Pochłonęłam ją w weekend i chyba z ostatnich czytanych przeze mnie młodzieżówek najbardziej przypadła mi do gustu. Jednak warto nie ograniczać jej do wieku nastoletniego, rodzice też mogę odnieść z nie korzyści.
Polecam
"Listy do utraconej" Brigid Kemmerer wpadły mi w oko z miejsca.
Tytuł, który niezwłocznie zatrzymuje w miejscu i okładka, która potęguje zainteresowanie. A dodatkowo niekonwencjonalny zaczątek historii i prawdziwie piękna zawartość.
Na szczęście powieść zakupiła moja biblioteka szkolna, a ja nie musiałam czekać, bo dorwałam się do niej z miejsca(porzuciwszy wszystkie inne...
2017-10-10
"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to powieść Matthew Quick'a(nie ryzykuję odmieniać), który znany jest między innymi z "Poradnika pozytywnego myślenia", którego nie przeczytałam, ale obejrzałam film. Bynajmniej nie sięgnęłam po książkę z tego powodu wręcz przeciwnie - dobrze, że doczytałam tę informację dopiero w trakcie lektury.
Finley urodził się w mieście rządzonym przez irlandzką mafię i nigdy go nie opuszczał. To ważna informacja, bo nieźle mnie zszokowała. 18-letni chłopak, który nigdy nie wyjeżdżał poza swoje rodzinne miasto?! Ach ta wspaniała, bogata Ameryka, gdzie każdy może wszystko!
Pozostawmy ten szokujący mnie aspekt historii i przejdźmy do konkretów.
Finley nie mówi wiele. Ma w życiu dwie pasje: koszykówkę i swoją dziewczynę Erin. Mieszkając w mieście i chodząc do szkoły w której jest jednym z bardzo niewielu białych, stale czuje się odosobniony.
Sam ma swoją, nieopowiedzianą historię i zbyt wiele zna innych tragicznych historii, aby chcieć pozostać na całe życie w tym mieście.
Pewnego dnia trener jego drużyny prosi go o przysługę, chce aby zajął się nowym uczniem szkoły, osieroconym synem przyjaciela mężczyzny.
Chłopcy zaprzyjaźniają się, choć jeden prawie nigdy nie mówi, a drugi żyje we własnym świecie. Jednak Finley coraz bardziej martwi się o swoje miejsce w drużynie koszykówki, a jego życie komplikuje się też w innych aspektach.
Książka posiada narrację pierwszoosobową i wypada dzięki temu świetnie. Finley jest bardzo dobrym obserwatorem i ma ciekawe przemyślenia. Chłopak niewiele mówi, ale potrafi słuchać.
Ogólnie cała książka jest bardzo stonowana, ale przy tym potęguje emocje w najmniej spodziewanych momentach.
Polecam
"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" to powieść Matthew Quick'a(nie ryzykuję odmieniać), który znany jest między innymi z "Poradnika pozytywnego myślenia", którego nie przeczytałam, ale obejrzałam film. Bynajmniej nie sięgnęłam po książkę z tego powodu wręcz przeciwnie - dobrze, że doczytałam tę informację dopiero w trakcie lektury.
Finley urodził się w mieście rządzonym przez...
2017-09-12
Nie wiem co jest trudniejsze: przekonanie się do przeczytania kolejnej powieści Jodi Picoult, przeczytanie jej bez rozstrojenia emocjonalnego czy napisanie po skończeniu jej recenzji.
Przy każdym z tych trzech kroków mam pewność, że jestem przy tym najtrudniejszym. Niestety, Anna Jantar racji nie miała śpiewając "najtrudniejszy pierwszy krok...", bo proporcjonalnie z dzisiejszej perspektywy zdjęcie książki z półki nie wydaje się takie trudne.
Nina Frost jest prokuratorem sądowym i w swojej karierze niejednokrotnie zajmowała się sprawami molestowania seksualnego, dlatego gdy odkrywa, że spotkało to jej pięcioletniego synka, jest pewna, że wie co powinna zrobić, aby ochronić swoje dziecko przed kolejną traumą.
Swoim czynem uruchamia machinę sądową, której nie sposób zatrzymać, a najtrudniejsze może się okazać przeskoczenie własnej prokuratorskiej natury. Czy Nina zdoła uratować siebie, gdy na włosku wisi przyszłość jej rodziny?
Jodi Picoult praktycznie zawsze pisze tak samo, jeśli idzie o plan fabularny czy rozłożenie narracji, nie zmienia się też temat jej powieści - zawsze równie aktualny, trudny i kontrowersyjny. Tym bardziej nie idzie znaleźć różnicy w jakości - inny niż najwyższy możliwy w grę nie wchodzi.
Jedyne co się zmieniło to moje podejście do tematu.
O ile w każdej poprzedniej książce byłam ciekawa różnych punktów widzenia i moja opinia o sprawie się zmieniała, to w tym wypadku nie byłam w stanie nie zgadzać się z wyborami Niny Frost.
Jedyny błąd jaki w jej rozumowaniu wychwyciłam, to zbyt szybkie działanie i to że w końcu okazała się mylić...
Naprawdę, jeśli idzie o krzywdę dziecka, to wszelkie argumenty przeciw wymierzeniu kary są dla mnie przestępstwem wymiaru sprawiedliwości.
Ale w sumie nie o to w tej historii chodziło...
Dam sobie już spokój z pisaniem o tej książce, po zaraz palnę coś, co wzbudzi zbytnie oburzenie czy odejdę za daleko od tematu czy tam nie wiem co...
Trudno nie polecić, ale tylko jeśli jesteście opanowani i nie macie w zwyczaju rzucać książkami w ścianę(zwłaszcza jeśli chcecie czytać w formie elektronicznej;))
Nie wiem co jest trudniejsze: przekonanie się do przeczytania kolejnej powieści Jodi Picoult, przeczytanie jej bez rozstrojenia emocjonalnego czy napisanie po skończeniu jej recenzji.
Przy każdym z tych trzech kroków mam pewność, że jestem przy tym najtrudniejszym. Niestety, Anna Jantar racji nie miała śpiewając "najtrudniejszy pierwszy krok...", bo proporcjonalnie z...
2017-05-31
Żeromskiemu mówię: nie!
"Przedwiośnie" miało szansę być dobrą powieścią polityczną, gdyby:
a) autor nie umieścił w niej jej głównego bohatera(ponownie, tą samą propozycję wysunęłam przy "Ludziach bezdomnych")
b) darował sobie paplaninę ojca głównego bohatera o szklanych domach(tak, ogarnęłam po co ta gadka, ale więcej złego niż dobrego wywołała(główne zło polega na tym, że musiałam to czytać))
c) darował sobie próbę opisywania kobiet i jakichkolwiek wątków miłosnych, bo tak żałosnych postaci i romansu od dawna nie spotkałam(już Zosia miała więcej charakteru od tych trzech razem wziętych(nawet dodając te z "Ludzi bezdomnych"). Dochodzę do wniosku, że facet próbował zrozumieć kobiety(jak wielu przed nim i po nim), ale poszedł w bardzo złym kierunku i spłaszczył je do granic możliwości.
Wyciąć to wszystko i byłoby całkiem dobrze. Początek powieści, czyli przedstawienie rodziców Cezarego, rewolucji w Baku i początki państwa polskiego złożyłyby się w coś godnego uwagi.
A tak mamy młokosa, którego nie tylko nie da się lubić, ale wręcz chciałoby się zatłuc za głupotę i durne przeświadczenie o głupocie wszystkich innych. Smarkacz uważa, że ma we wszystkim słuszność, nie mając jednocześnie żadnych absolutnie określonych poglądów i huśtając się jak szmatka na wietrze. Ciska się, rzuca na ślepo, chce działać, ale właściwie nie ma pomysłu jak(identycznie jak Judym).
Dochodzę do wniosku, że Żeromski kompletnie nie potrafi tworzyć postaci. Te, które do mnie przemawiały, były ograniczone w historii do absolutnego minimum. Za to, te których lubić po prostu nie mogłam(znieść nie byłam w stanie) rozpanoszyły się w powieści zupełnie bez potrzeby.
Teraz przyjdzie czas na omawiane tego "dzieła" na lekcjach polskiego...
To smutne, biorąc pod uwagę jak wiele jest naprawdę świetnych powieści polskich.
PS: Jestem również po lekturze opracowania, przymontowanego do mojego wydania książki. I zastanawia mnie etyka wynikająca z ich pisania. Otóż w przedziałce o charakterystyce postaci zostało napisane: "Śledząc spotkania(...), zapłonęła zazdrością i nie wahała się otruć rywalkę. Okazała przy tym niebywały spryt, ponieważ niczego jej nie udowodniono." - bardzo mnie ten fragment fascynuje, ponieważ nigdzie w powieści nie zostało powiedziane wprost: ona zabiła. Z treści wynika raczej, że sprawa nie była wyjaśniona. Równie dobrze bohaterka mogła otruć się sama lub zatruć przez przypadek. Czy opracowanie może interpretować wprost coś, co nie jest pewne???
Żeromskiemu mówię: nie!
"Przedwiośnie" miało szansę być dobrą powieścią polityczną, gdyby:
a) autor nie umieścił w niej jej głównego bohatera(ponownie, tą samą propozycję wysunęłam przy "Ludziach bezdomnych")
b) darował sobie paplaninę ojca głównego bohatera o szklanych domach(tak, ogarnęłam po co ta gadka, ale więcej złego niż dobrego wywołała(główne zło polega na tym, że...
2017-05-11
Cykl "Mimo moich win" Tarryn Fisher postanowiłam przeczytać, bo:
a) okładki mi się podobały;
b) byłam ciekawa narracji z trzech perspektyw(inna w każdej części);
c) historia wydawała się nieschematyczna i interesująca;
d) nie miałam aktualnie nic ciekawszego.
Ponieważ wszystkie trzy części ekstremalnie szybko przeczytałam, bo:
a) gabarytem nie imponują;
b) litery są duże;
c) chciałam szybko skończyć, bo dorwałam się do bardziej mnie interesujących,
to postanowiłam napisać jedną recenzję dla wszystkich trzech, a następnie użyć tych oto pięknych słów: kopiuj/wklej.
A więc "Mimo moich win" jest napisane bardzo dobrze, styl jest ciekawy, lekki i niezobowiązujący. Autorce wyszła również część emocjonalna bohaterów, która jest zrozumiała, prosta, możliwa do akceptacji i zaakceptowania.
Niestety tu należy przejść do fabuły, a ta się kupy nie trzyma.
Znalazłam w tych trzech tomach sporo niezgodności i niedopowiedzeń, a momentami płakałam nad powtarzalnością danych sytuacji(i nie chodzi mi oto, że niektóre sceny były opisane z trzech perspektyw, co akurat mi się podobało).
Teraz bohaterowie:
a) Olivia
b) Leah
c) Caleb
Ad. a) Oliwię bardzo polubiłam. Mimo jej(nie win) głupoty i absolutnie stałego negatywnego myślenia o sobie i brania na siebie odpowiedzialności za wszystko, co inni nawywijali. Ta sympatia utrzymała się przez wszystkie trzy tomy, mimo mojego niezrozumienia dla jej wielkiego(a raczej chorego) uczucia do Caleba.
Ad. b) Leah kompletnie nie zrozumiałam. Babka chyba miała coś z głową, bo nie sądzę, aby jej odjazdy były efektem jedynie trudnego dzieciństwa. Szczególnie(podobnie jak przy Olivii) nie zrozumiałam jej obsesji na punkcie Caleba.
Ad. c) Caleb to dla mnie nowa wielka zagadka literatury. Przez dwa pierwsze tomy cyklu zachodziłam w głowę, co one wszystkie w nim widzą. Przez trzeci tom męczyłam się z jego narracją i nadal się zastanawiałam, jak to możliwe, że dwie naprawdę silne i jako tako rozgarnięte(choć w wypadku Leah mam wątpliwości, co do trafności użycia tego przymiotnika) kobiety się o niego zabijają.
Nie rozumiem dalej, dlatego z tomu na tom ocena się obniża o jedną gwiazdkę(za zakończenie chętnie bym odebrała kolejne dwie, ale nie będę aż tak wredna).
Miło się nawet czytało, ale głównie wtedy gdy w toku wydarzeń Caleb nie był obecny.
Ale ogólnie cykl ciekawy i wciągający.
Cykl "Mimo moich win" Tarryn Fisher postanowiłam przeczytać, bo:
a) okładki mi się podobały;
b) byłam ciekawa narracji z trzech perspektyw(inna w każdej części);
c) historia wydawała się nieschematyczna i interesująca;
d) nie miałam aktualnie nic ciekawszego.
Ponieważ wszystkie trzy części ekstremalnie szybko przeczytałam, bo:
a) gabarytem nie imponują;
b) litery są...
2017-05-08
Cykl "Mimo moich win" Tarryn Fisher postanowiłam przeczytać, bo:
a) okładki mi się podobały;
b) byłam ciekawa narracji z trzech perspektyw(inna w każdej części);
c) historia wydawała się nieschematyczna i interesująca;
d) nie miałam aktualnie nic ciekawszego.
Ponieważ wszystkie trzy części ekstremalnie szybko przeczytałam, bo:
a) gabarytem nie imponują;
b) litery są duże;
c) chciałam szybko skończyć, bo dorwałam się do bardziej mnie interesujących,
to postanowiłam napisać jedną recenzję dla wszystkich trzech, a następnie użyć tych oto pięknych słów: kopiuj/wklej.
A więc "Mimo moich win" jest napisane bardzo dobrze, styl jest ciekawy, lekki i niezobowiązujący. Autorce wyszła również część emocjonalna bohaterów, która jest zrozumiała, prosta, możliwa do akceptacji i zaakceptowania.
Niestety tu należy przejść do fabuły, a ta się kupy nie trzyma.
Znalazłam w tych trzech tomach sporo niezgodności i niedopowiedzeń, a momentami płakałam nad powtarzalnością danych sytuacji(i nie chodzi mi oto, że niektóre sceny były opisane z trzech perspektyw, co akurat mi się podobało).
Teraz bohaterowie:
a) Olivia
b) Leah
c) Caleb
Ad. a) Oliwię bardzo polubiłam. Mimo jej(nie win) głupoty i absolutnie stałego negatywnego myślenia o sobie i brania na siebie odpowiedzialności za wszystko, co inni nawywijali. Ta sympatia utrzymała się przez wszystkie trzy tomy, mimo mojego niezrozumienia dla jej wielkiego(a raczej chorego) uczucia do Caleba.
Ad. b) Leah kompletnie nie zrozumiałam. Babka chyba miała coś z głową, bo nie sądzę, aby jej odjazdy były efektem jedynie trudnego dzieciństwa. Szczególnie(podobnie jak przy Olivii) nie zrozumiałam jej obsesji na punkcie Caleba.
Ad. c) Caleb to dla mnie nowa wielka zagadka literatury. Przez dwa pierwsze tomy cyklu zachodziłam w głowę, co one wszystkie w nim widzą. Przez trzeci tom męczyłam się z jego narracją i nadal się zastanawiałam, jak to możliwe, że dwie naprawdę silne i jako tako rozgarnięte(choć w wypadku Leah mam wątpliwości, co do trafności użycia tego przymiotnika) kobiety się o niego zabijają.
Nie rozumiem dalej, dlatego z tomu na tom ocena się obniża o jedną gwiazdkę(za zakończenie chętnie bym odebrała kolejne dwie, ale nie będę aż tak wredna).
Miło się nawet czytało, ale głównie wtedy gdy w toku wydarzeń Caleb nie był obecny.
Ale ogólnie cykl ciekawy i wciągający.
Cykl "Mimo moich win" Tarryn Fisher postanowiłam przeczytać, bo:
a) okładki mi się podobały;
b) byłam ciekawa narracji z trzech perspektyw(inna w każdej części);
c) historia wydawała się nieschematyczna i interesująca;
d) nie miałam aktualnie nic ciekawszego.
Ponieważ wszystkie trzy części ekstremalnie szybko przeczytałam, bo:
a) gabarytem nie imponują;
b) litery są...
2017-05-06
Cykl "Mimo moich win" Tarryn Fisher postanowiłam przeczytać, bo:
a) okładki mi się podobały;
b) byłam ciekawa narracji z trzech perspektyw(inna w każdej części);
c) historia wydawała się nieschematyczna i interesująca;
d) nie miałam aktualnie nic ciekawszego.
Ponieważ wszystkie trzy części ekstremalnie szybko przeczytałam, bo:
a) gabarytem nie imponują;
b) litery są duże;
c) chciałam szybko skończyć, bo dorwałam się do bardziej mnie interesujących,
to postanowiłam napisać jedną recenzję dla wszystkich trzech, a następnie użyć tych oto pięknych słów: kopiuj/wklej.
A więc "Mimo moich win" jest napisane bardzo dobrze, styl jest ciekawy, lekki i niezobowiązujący. Autorce wyszła również część emocjonalna bohaterów, która jest zrozumiała, prosta, możliwa do akceptacji i zaakceptowania.
Niestety tu należy przejść do fabuły, a ta się kupy nie trzyma.
Znalazłam w tych trzech tomach sporo niezgodności i niedopowiedzeń, a momentami płakałam nad powtarzalnością danych sytuacji(i nie chodzi mi oto, że niektóre sceny były opisane z trzech perspektyw, co akurat mi się podobało).
Teraz bohaterowie:
a) Olivia
b) Leah
c) Caleb
Ad. a) Oliwię bardzo polubiłam. Mimo jej(nie win) głupoty i absolutnie stałego negatywnego myślenia o sobie i brania na siebie odpowiedzialności za wszystko, co inni nawywijali. Ta sympatia utrzymała się przez wszystkie trzy tomy, mimo mojego niezrozumienia dla jej wielkiego(a raczej chorego) uczucia do Caleba.
Ad. b) Leah kompletnie nie zrozumiałam. Babka chyba miała coś z głową, bo nie sądzę, aby jej odjazdy były efektem jedynie trudnego dzieciństwa. Szczególnie(podobnie jak przy Olivii) nie zrozumiałam jej obsesji na punkcie Caleba.
Ad. c) Caleb to dla mnie nowa wielka zagadka literatury. Przez dwa pierwsze tomy cyklu zachodziłam w głowę, co one wszystkie w nim widzą. Przez trzeci tom męczyłam się z jego narracją i nadal się zastanawiałam, jak to możliwe, że dwie naprawdę silne i jako tako rozgarnięte(choć w wypadku Leah mam wątpliwości, co do trafności użycia tego przymiotnika) kobiety się o niego zabijają.
Nie rozumiem dalej, dlatego z tomu na tom ocena się obniża o jedną gwiazdkę(za zakończenie chętnie bym odebrała kolejne dwie, ale nie będę aż tak wredna).
Miło się nawet czytało, ale głównie wtedy gdy w toku wydarzeń Caleb nie był obecny.
Ale ogólnie cykl ciekawy i wciągający.
Cykl "Mimo moich win" Tarryn Fisher postanowiłam przeczytać, bo:
a) okładki mi się podobały;
b) byłam ciekawa narracji z trzech perspektyw(inna w każdej części);
c) historia wydawała się nieschematyczna i interesująca;
d) nie miałam aktualnie nic ciekawszego.
Ponieważ wszystkie trzy części ekstremalnie szybko przeczytałam, bo:
a) gabarytem nie imponują;
b) litery są...
2017-04-25
Czytając "Ludzi bezdomnych" doczytałam w przypisie, że Stasia Bozowska wspomniana przez Podborską jest bohaterką nowelki "Siłaczka" również autorstwa Żeromskiego. Oczywiście musiałam, więc to sprawdzić, miałam nadzieję na jakieś uszczegółowienie, któregoś z licznych napoczętych, a nie uściślonych wątków z pamiętnika Joasi.
Niestety, tak jak mętne były przemyślenia bohaterki "Ludzi bezdomnych" tak i mętna jest "Siłaczka". - Szczegółów brak.
Do nowelek Młodej Polski mam raczej pozytywne uczucia, ale ta mnie zawiodła. Znowu były "liście" i nic poza tym. A szkoda. Żeromski potrafi zacząć, zaciekawić i porzucić wątek przed jakimkolwiek rozwinięciem - i z tych umiejętności skwapliwie korzysta.
Aby połapać się w treści obu ostatnich pozycji tego autora, musiałam wziąć się w karby z opracowaniami, aby dowiedzieć się o co w ogóle chodziło.
Wyszło więc na to, że nowelka ma 20 stron, ale drugie tyle przeczytałam o niej - trochę chore.
"Siłaczkę" traktuję jako lekturę uzupełniającą i nie oceniam.
Czytając "Ludzi bezdomnych" doczytałam w przypisie, że Stasia Bozowska wspomniana przez Podborską jest bohaterką nowelki "Siłaczka" również autorstwa Żeromskiego. Oczywiście musiałam, więc to sprawdzić, miałam nadzieję na jakieś uszczegółowienie, któregoś z licznych napoczętych, a nie uściślonych wątków z pamiętnika Joasi.
Niestety, tak jak mętne były przemyślenia...
2017-04-18
Przygodę uważam za zakończoną, ponieważ sprawdzian zaliczyłam. Ku swojemu zdziwieniu zostałam również poinformowana na lekcji, że owa powieść ma jakiś tam wymiar symboliczny...
A więc przedstawiam Państwu powieść Stefana Żeromskiego o... LIŚCIACH.
Tak, właśnie o liściach.
Początek, rozwinięcie i zakończenie polega na ciągłym opisywaniu liści.
Odkąd dobrnęłam do mniej więcej połowy "Ludzi bezdomnych" zaczęłam stwierdzać u siebie objawy alergii na słowo "liście". To jakaś masakra.
Dodatkowo mam ochotę przepisać tę powieść(a tak dokładniej ją skrócić). Otóż osobiście uważam, że niezwykle mądrym posunięciem ze strony autora byłoby 100% wycięcie z historii wszelkich wzmianek o doktorze Judymie i uroczej pannie Podborskiej(której imię cały czas ulatuje mi z głowy), występujących czy to razem czy osobno.
Jakby tak wyciąć wszystkie te liście i (niestety)głównych bohaterów, to zostałyby opisy stosunków panujących w środowisku lekarskim Warszawy końca XIX wieku, krótkie opisy ówczesnych fabryk i życia biedoty(które już u Prusa były) oraz rzut na powstawanie i funkcjonowanie Cisów wraz z opisem tamtejszych stosunków towarzyskich(uwielbiam panów zawiadujących owym uzdrowiskiem, szczególnie Krzywosąda). I w takim wydaniu powieść tę przeczytałabym z ochotą i sporą przyjemnością.
Tak, gdyby była to powieść wyłącznie o Cisach i tamtejszych inwestorach, byłby to kawał dobrej lektury. A tak, tylko zmarnotrawiony czas...
Powieści tej nie polubiłam. Stanowczo wolę Żeromskiego w nowelkach.
Przygodę uważam za zakończoną, ponieważ sprawdzian zaliczyłam. Ku swojemu zdziwieniu zostałam również poinformowana na lekcji, że owa powieść ma jakiś tam wymiar symboliczny...
A więc przedstawiam Państwu powieść Stefana Żeromskiego o... LIŚCIACH.
Tak, właśnie o liściach.
Początek, rozwinięcie i zakończenie polega na ciągłym opisywaniu liści.
Odkąd dobrnęłam do mniej...
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod dużym wrażeniem tak IV tomu, jak i powieści w całości. Jest to historia szczegółowa, wręcz drobiazgowa i zaskakująca(i to dla czytelniczki, która nałogowo ogląda od najmłodszych lat serial na jej podstawie).
Była barykada, powstanie, paczka Enjolrasa i karczma Korynt. Był wybitny strzelec, szpicel, dwóch bohaterów, pijak i dziecko.
A później było gówno i szczegółowy opis historii paryskich kanałów.
A po tym wszystkim przyszedł czas miłości i rodzinnych czułości. A na koniec coś pięknego i wzruszającego, ale to już pozostawię każdemu do osobistego odkrycia.
Jan Valjean, czyli główny bohater "Nędzników", to postać przedziwna i trudna w interpretacji. Zastanawiam się trochę, czy przypadkiem uczniowie we Francji nie muszą pisać o nim takich fajnych rozprawek, jak my o Jurandzie ze Spychowa;)
Mariusz z kolei to bohater typowo romantyczny, ale nie w całości, dlatego dla dopełnienia portretu jest jeszcze idealistyczny Enjolras, którego kochanką jest "Patria". A Mariusz? Och, Mariusz jest zakochany, oczywiście bardzo nieszczęśliwie, ale dla odmiany i ta miłość się odmienia. Więc Mariusz jest kochankiem, a Enjolras patriotą, rewolucjonistą. Oto dwa filary powyżej wspomnianej barykady.
Jedynym problemem wśród bohaterów jest Kozeta, która jest po prostu bohaterką dramatu romantycznego. Posiadającą znikomą ilość rozumu i charakteru, a nawet pamięci. Nie zmienia to wcale faktu, że i tak wszyscy męscy bohaterowie książki traktują ją na równi z jakimś bóstwem.
Moim niewątpliwie ulubionym bohaterem "Nędzników" jest Inspektor Javert. Walnięty facet, naprawdę. Ale przy tym niezwykle pasjonujący.
W całości "Nędzników" rzuca się w oczy zakończenie. Inne od całej książki, bo wyjątkowo mało szczegółowe. Nadszedł koniec opowieści, a więc koniec.
Polecam,
naprawdę niezwykła powieść, która pozostanie w pamięci na lata.
Mistrz! Nie widzę żadnego innego słowa, które oddawałoby uczynek Victora Hugo. Tylko prawdziwy mistrz literacki mógł przejść z opisu bitwy i śmierci bohaterów, wprost do rozważań nad ekonomiczną wartością gówna i nie stracić przy tym nic a nic na powadze i szacunku do tematu. A Hugo właśnie to uczynił w IV tomie "Nędzników".
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to"Nędzników" nareszcie skończyłam. Jestem pod...