-
ArtykułyKsiążki o przyrodzie: daj się ponieść pięknu i sile natury podczas lektury!Anna Sierant4
-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński37
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać417
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz2
Biblioteczka
2024-05-05
2019-04-20
2019-10-21
2019-10-31
2019-02-13
"Droga do sławy" Soman'a Chainani'ego to czwarty tom trylogii, na który osobiście bardzo się cieszyłam.
Cykl "Akademia Dobra i Zła" bardzo szybko stała się moją serią roku, a jej bohaterowie głęboko zapadli mi w serce...
Tylko po to, aby mnie nudzić w czwartym tomie.
Niestety wygląda na to, że zmęczyłam się tematem. Całe ostatnie półrocze czytałam książki w tym stylu, oglądałam serial "Dawno dawno temu" i nałogowo słuchałam Studia Accantus. Chyba czas spoważnieć i na chwilę pożegnać się ze światem bajek.
Nie ulega wątpliwości, że mimo mego znudzenia, "Droga do sławy" trzyma poziom poprzednich części, świetnie rozwija zapoczątkowane wątki i kłóci się z rozumem czytelnika jak tylko może.
Chainani miesza w fabule w ten sposób, że czytelnik jest już prawie pewny rozwiązania zagadki, a autor tak kombinuje, aby się wydawało, że to nie ma sensu. A koniec końców, okazuje się że...
Nieprzewidywalnie przewidywalna. I dzięki temu genialna.
Prawidła baśni zachowane, a czytelnik i tak rozkminia.
Parę słów o bohaterach. Nie zmienili się ani trochę(to te 5 słów).
A finał był taki...
Tylko czekać na piąty tom.
Polecam,
ale nie bierzcie ze mnie przykładu i nie przemęczcie tematu...
"Droga do sławy" Soman'a Chainani'ego to czwarty tom trylogii, na który osobiście bardzo się cieszyłam.
Cykl "Akademia Dobra i Zła" bardzo szybko stała się moją serią roku, a jej bohaterowie głęboko zapadli mi w serce...
Tylko po to, aby mnie nudzić w czwartym tomie.
Niestety wygląda na to, że zmęczyłam się tematem. Całe ostatnie półrocze czytałam książki w tym stylu,...
2018-08-24
"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)
Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo gdzie się znajduje.
"Duchy rebelii" są przede wszystkim nudne, bo poprzednie dwa tomy naprawdę budziły emocje, a teraz akcja polegała na odchaczaniu kolejnych punktów z listy rzeczy, które należy umieścić w finale serii.
Śmierć uwielbianej przez czytelników postaci? Odchaczone.
Spektakularna ucieczka? Odchaczone.
Spotkanie postaci znanej z poprzednich części? Odchaczone.
Wprowadzenie ciekawej aczkolwiek niepotrzebnej, a więc niewykorzystanej postaci? Odchaczone.
Trzeba coś jeszcze powciskać pomiędzy.
Autorka zaniedbała kompletnie drugoplanowe postacie. Ten tom należy wyłącznie do Amani. A ona nie jest postacią zdolną udźwignąć te 500 stron w pojedynkę. Dziewczyna nie ma dość charyzmy, a dodatkowo włącza się jej jeszcze momentami(tak bardzo popularna wśród głównych bohaterek) skłonność do użalania się nad sobą i swoją nieodpowiednością do zadania, które jej przypadło. To męczące.
Jest w tej serii kilka postaci, które naprawdę miały świetny wstęp i rozwinięcie. Nie doczekały się zakończenia(z wyjątkiem tych, które autorka poświęciła w toku akcji śmierci, bo a) nie miała pomysłu na ich dalsze poprowadzenie lub b) uznała, że będzie to dobry zwrot akcji. A ja tylko mogłam wzdychać nad powtarzalnością(tak idzie mi o Finnicka, pani Collins(tfu, Hamilton;)))).
Zabrakło też rozwinięcia strony technicznej. W tym tomie obracamy się cały czas w obeznanych już terenach i wątkach. Autorka wzięła sobie za cel domknięcie tematów otwartych i naprawienie tego, co wcześniej nabroiła swoim świetnym zakończeniem "Zdrajcy tronu", bo rzecz oczywista trzeba to było jakoś odkręcić. I chyba po raz pierwszy mam poczucie, że czwarty tom by nie zaszkodził... Zwykle narzekam na rozszerzanie, a tym razem naprawdę brakuje tu parę zdań.
Pozostał baśniowy klimat. W książce pojawiają się rozdziały opowiadacza, czyli takie, które mówią jak te wydarzenia będą opowiadane za lat paręset. Tyle, że wyraźnie opowiada je Amani.
Ale nie bez powodu mówię o tym elemencie powieści jako o wypadającym na plus. Właśnie dzięki temu seria ta się kończy kończy, a nie jak jest to ostatnio modne. Bo większość obecnych serii kończy się zamknięciem jednego wątku, pozostawieniem wszystkich innych otwartych i moją z tego powodu irytacją na pisarza. Tu nie, wszystko zostaje przymknięte ładnym opowiadaniem z refleksją. A dodatkowo w przeciwieństwie do "Makbeta" historia się domyka(do Banko piję...).
Męczyłam się czytając "Duchy rebelii". Nudziłam się. I przewracałam oczami, kiedy "wielkie zwroty akcji" szły według tak bardzo już wtórnych schematów.
Boli. To byłaby świetna trylogia, a trzeci tom to popsuł:(
Mimo to samą serię polecam, bo jest naprawdę ciekawa i zabierająca czytelników do innego magicznego świata...
"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)
Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo...
2018-05-29
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym będę teraz pisać napisała Marie Lu, a ja sobie ubzdurałam, że będę czytać jej wszystkie książki. I w sumie spodziewałam się, że ta książka mnie zawiedzie.
Dużo gwiazdek dałam, prawda? To jest uzasadnione. Książka jest dobra. to bardzo poprawne zwieńczenie cyklu z ładnym morałem dla młodszych czytelników. Czyli dla mnie już nie bardzo.
"Wszechdrzewo" posiada ten sam problem, co każdy z poprzednich tomów. Tą serię umyślono z przeznaczeniem dla dzieci. I dano ją pisać autorom, którzy nie bardzo mają pojęcie jak dla dzieci pisać.
I mogłabym te nieskładne elementy znowu wymieniać, ale nie o to idzie. Po "Spirit animals" mam w głowie dużo wątków, elementów fabuły, które domagały się rozwinięcia, podkreślenia, jakiejś głębszej dygresji(zwłaszcza Pożeracz) i brak...
A można było coś z tym zrobić. I wtedy ta seria naprawdę byłaby warta dłuższej uwagi. I choć te elementy tylko zarysowano, a nie kontynuowano pewnie dlatego, że uznano to za zbędne w książkach dla dzieci, to właśnie gdyby coś takiego rozwinięto byłyby świetne dla dzieci. A nie są.
No i właśnie Pożeracz, Zielone Płaszcze, wątek Xue, która nie była zadowolona ze stanu faktycznego organizacji - gdzieś się te wszystkie etyczne konteksty rozmyły. I wyszła kołomyja.
Parę słów tylko o "Wszechdrzewie":
W pewnych wątkach i elementach świata przedstawionego, które przywołano w tym tomie, na oślep bym rozpoznała Marie Lu. To takie pomysły, które właśnie jej do głowy przyjść by mogły, ale tylko momentami. Większa część tej objętościowo maleńkiej książki, to następstwa tego co już było, więc trzeba było to kontynuować, a mało indywidualnych pomysłów autorki.
Wcale mnie to nie dziwi, ale smuci. Dlatego nie miałam dla tego cyklu zbyt wiele serca od pierwszego wejrzenia.
Były tu dwie fajne sceny z Shanem i jedna cudowna z Meilin. I w sumie ostateczna bitwa w pewnym sensie była brawurowo emocjonująca, ale jej głupi początek mnie zniechęcił.
I te drobne perełki zostały uwieńczone mało ciekawym podsumowaniem, ale przynajmniej było zakończenie, to przyznaje...
W sumie mam bardzo mieszane uczucia w kwestii tego tomu i całego cyklu. Mam wrażenie, że ze sto stron więcej do każdego tomu oraz kurs dla autorów, jak pisze się książki dla dzieci... I byłoby o wiele lepiej.
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym...
2018-05-17
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron... Zadowoleni?
Tak więc "Wieżę świtu" bez żadnych wątpliwości można uznać za kolejny(oficjalnie 5,5) tom cyklu "Szklany tron", bez którego raczej trudno będzie ogarnąć finał(będzie finał Sarah?).
Chaol i Nesryn docierają na Południowy kontynent(tak się to nazywało?), a ściślej mówiąc do ojczyzny pani kapitan, miasta Antica. I wbrew pozorom dużo się będzie działo...
Ja nie lubię Chaola od pierwszego tomu. Moja pierwsza reakcja na wieść o nowelce, której miał być głównym bohaterem polegała na stwierdzeniu, że czytać tego nie będę. Jednak muszę przyznać, że Westfall jest bohaterem wykreowanym bardzo dobrze. Wiecie dlaczego? Bo w każdej recenzji jaką czytałam(i jaką pisałam) na temat kolejnych tomów "Szklanego tronu" jest zamieszczana czyjaś osobista refleksja na temat lubienia bądź nie lubienia tej właśnie postaci i chyba nawet Aelin jest rzadziej tak pieczołowicie oceniana.
Chaol miał być głównym bohaterem nowelki "Wieża świtu", ale z każdą stroną z którą nowelka urastała do coraz grubszej powieści, jego znaczenie było bardziej marginalizowane. I ostatecznie z trójki bohaterów na których Maas się skupia, Chaol ma najmniej do powiedzenia."Wieża świtu" poza rozważaniami nad nogami, męskością i słabą psychiką Chaola, ma do zaoferowania dużo więcej.
Bo super bohaterkami tego tomu są Nesryn Faliq i Yrene(właśnie dlatego u Maas trzeba czytać nowelki, nawet te krótkie(nie wspominając o 800-stronicowych)).
Sarah J. Maas stworzyła w tej książce nowy, fascynujący i mający wiele tajemnic do zaoferowania świat, którego prawa, kultura i rodzina królewska są drastycznie różne od tego co obserwowaliśmy w cyklu przez ostatnie 5 tomów.
A wielkimi kurami i wieżą bez schodów byłam zachwycona(zwłaszcza piwnico-łaźnią tej wieży).
Poza tym, że w "Wieży świtu" znowu mamy parowy misz masz, bo byłoby nudno dalej ciągnąć dopiero rozpoczęty związek, to jest i sporo tajemnic, nie tylko związanych z aktualnymi problemami na dworze Antici, ale i szerzej z moimi ulubionymi czarnymi charakterami. No i w końcu się doczekałam paru zdań więcej o pajęczakach, które dyskretnie autorka wprowadzała do historii już tak długo i cały czas tylko się ledwie na te tematy zająkiwała.
Aby nie było, nie polubiłam Chaola, ale jego sesje leczniczo-terapeutyczne były naprawdę ciekawe. No i momentami starał się trochę ogarnąć, jaki jest nie fair wobec najbliższych przyjaciół. Jako, że jest też jedynym bohaterem w tym cyklu, który w pewnym momencie wycisnął ze mnie łezkę(nie w tym tomie), to w sumie jest bohaterem wartym uwagi.
Yrene ma pazura, jak na uzdrowicielkę. I pod względem psychologicznym miała w tej historii najdłuższą drogę do przejścia. I byłam zachwycona tym, jak za pierwszym spotkaniem pojechała po Chaolu... I chyba w cyklu mamy tu pierwszą bohaterkę, która nie lata z mieczem lub pazurami i wszystkich zarzyna(nie wliczając poprzedniej uzdrowicielki).
Nesryn za to najwięcej w tym tomie podróżuje i ogólnie jako jedyna coś robi(no, bo wiecie Chaol głównie siedzi;)) Jej wątek to najlepsze fragmenty i też w sumie przez wzgląd na przyszłość najważniejsze. W dodatku przy okazji autorka dopisała przy tym wątku kilka fajnych postaci(a jedna też się urwała z nowelki...).
Podsumowując: książka jednak nie do pominięcia i naprawdę dobra. Przy okazji cykl nabrał trochę świeżości. Pisarka wróciła na ziemię i przestała nareszcie rozpisywać kilometrami sceny erotyczne(prawie ich nie było), co może mieć związek z tym, że zamierza napisać powieść dla dorosłych i wobec tego zdała sobie sprawę, że ciężko napisać pierwszą powieść dla dorosłych, jak sceny "dla dorosłych" wpycha się do książek dla młodszych czytelników;)
Mi się nawet bardzo podobało, i
Polecam
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron......
więcej mniej Pokaż mimo to2018-03-22
"Zdrajca tronu" to drugi tom "Buntowniczki z pustyni" Alwyn Hamilton. Nie dam rady zaprzeczyć stwierdzeniu, że jestem tą książką zachwycona. Po prostu. Choć ma kilka wad, których w pierwszym tomie nie było, a tu się pojawiły.
Amani po ucieczce z rodzinnego miasta dołączyła do rebelii Księcia Buntownika, zakochała się w Jinie, odkryła, że jest pół dżinem i podjęła walkę o wolność. Ale wkrótce czeka ją największe z dotychczasowych wyzwań - ukrywanie się i knucie w najbardziej niebezpiecznym miejscu w jakim mogłaby się znaleźć pod nosem samego bezwzględnego sułtana Miraji.
Obie części są cudowne szczególnie pod jednym względem. Książki Hamilton są wyważone pod względem akcji. Nic nie dzieje się bez podstaw, wszystko ma właściwe tempo. Jest tak także w relacjach między bohaterami.
Sami bohaterowie są cudowni. Tak pierwszoplanowi, jak i drugoplanowi. Wprawdzie zbytnio posłodzono przy Ahmedzie, ale i tak jest w tej serii postacią, której nie sposób nie pokochać. Sam sułtan jest świetnym czarnym charakterem, a jako władca sprawdza się "świetnie". Posiadł zdolność nie zawodzenia czytelnika.
Niestety na jednym z bohaterów autorka się przejechała. Bardzo nie podobała mi się postać Sultrima. I nie dlatego, że był rywalem Księcia Buntownika czy miał świński charakter. Tylko dlatego, że Alwyn Hamilton zrobiła z niego kompletnego idiotę. Co nie trzyma się kupy, bo facet w prawdzie Sultrimem został oszukując, ale jednak doszedł do finału z Ahmedem. I przecież w tej książce przedstawiono aż pięcioro dzieci Sułtana oraz samego Sułtana, a żadna z tych osób z wyjątkiem pierworodnego synalka oznak zidiocenia nie wykazywała. Wobec tego możnaby chyba dać mu chociaż kilka szarych komórek?
Drugą kwestią jest to, że autorka trochę zakręciła się w świecie fantastycznym, który stworzyła i powstało przez to trochę nieporozumień i dziur fabularnych. Chodzi tu w szczególności o kwestię Dżinów. Nie do końca też mi podpasował wątek wprowadzony podczas zakończenia, ale o tym rzecz jasna nie wspomnę(może się rozpiszę przy trzecim tomie).
A i tak uważam, że książka jest rewelacyjna. Pochłonęłam ją migiem i z wypiekami na twarzy. Wszystko przeżywałam jakbym tam była. A główną bohaterkę uwielbiam.
Czekam na zakończenie tej fascynującej historii.
i Polecam
"Zdrajca tronu" to drugi tom "Buntowniczki z pustyni" Alwyn Hamilton. Nie dam rady zaprzeczyć stwierdzeniu, że jestem tą książką zachwycona. Po prostu. Choć ma kilka wad, których w pierwszym tomie nie było, a tu się pojawiły.
Amani po ucieczce z rodzinnego miasta dołączyła do rebelii Księcia Buntownika, zakochała się w Jinie, odkryła, że jest pół dżinem i podjęła walkę o...
2018-02-20
"Akademia Dobra i Zła" Soman Chainani to książka, która okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem.
Sofia i Agata są najlepszymi przyjaciółkami, choć różnią się od siebie w każdym nawet najmniejszym aspekcie. Poza jednym: dla każdej z nich przyjaciółka jest najbliższą i jedyną osobą, na której może polegać.
A przynajmniej tak było...
Obie dziewczynki zostają porwane do świata baśni przez tajemniczego Dyrektora Akademii Dobra i Zła i choć myślały, że dobrze znają swoje natury, ich przyszłość zapowiada się skrajnie inaczej niż tego oczekiwały.
Ogólnie "Akademia(...)" wpisuje się idealnie w trend pisania na nowo baśni z odwracaniem ról i potomkami słynnych postaci.
W szczególe wszystkie inne bije na głowę.
Szkoła dla bohaterów baśni przedstawiona w książce jest tak szablonowa i podchodząca pod wszystkie standardy baśni, w której wszystko jest oczywiste, proste i z góry ustalone, że autor osiągnął idealną karykaturę baśniowych bohaterów i ich zachowań. Obraz Akademii dopełnia plan lekcji, podręczniki i zasady obowiązujące uczniów.
Sami zaś uczniowie(nie licząc Sofii i Agaty) i nauczyciele powtarzają i wprowadzają w czyn wszystkie niepisane zasady rządzące postaciami baśni.
Zło jest czarne, dobro różowo-niebieskie.
Księżniczka musi być piękna, głupia i zdobyć faceta.
Książę waleczny i przystojny, niekoniecznie musi znaleźć dziewczynę, ale byłoby dobrze gdyby to zrobił.
Czarny charakter jest brzydki, sprytny i zły z natury.
Wszyscy wiedzą, że dobro zwycięży.
Tło historii i drugi plan jest w tej powieści tak absurdalnie cukierkowy, szablonowy i oczywisty, że główne bohaterki miały niezwykle trudne zadanie, aby się wybić i wyróżnić, tak w tej książce, jak i w kontraście do postaci opartych na tym motywie z innych książek i filmów.
Udało się.
Agata jest uważana przez wszystkich za kandydatkę na wiedźmę...
Sofia doskonale pracuje nad tym, by uważano ją za księżniczkę...
Ale co dzieje się w ich sercach i głowach?
Cała historia jest niesamowicie wciągająca(choć pierwsze rozdziały idą jak po grudzie) i w momencie przejścia przez pewną granicę nieprzewidywalna. Zakręty fabularne i labirynty myśli bohaterów stały się tak nieodgadnione, że naprawdę nie wiedziałam jaki los dla bohaterek umyślił sobie autor.
Ale nie fabuła, nie bohaterki i nie atmosfera książki podbiły moje serce. Zrobiło to całkowite i zupełne odejście od konwencji wpisanej w świat baśni i książek dla młodych czytelników.
Bo "Akademia Dobra i Zła" pozwala myśleć nie tylko bohaterom, ale i czytelnikom. Wciskając nas w grube i jasne komtury realiów panujących w tej historii, daje nam możliwość główkowania, kombinowania i wychwytywania pewnych niuansów, szczegółów... I znajdywania absurdów świata przedstawionego, myślenia bohaterów i nauk wciskanych uczniom w wieżach Akademii.
A to już coś. Brak podawania wniosków na tacy, także daje mnóstwo przyjemności.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Powieść jest momentami przezabawna i kilka motywów na pewno wciśnie mi się do głowy na stałe(szczególnie dyskusja adeptów czarnej magii na temat zwalczania miłości przez ich rodzicieli).
Ale posiada i pewną sporą wadę. Momentami nie wiedziałam z kim rozmawiają bohaterowie i brakowało mi jakichś fragmentów, może przypadkowo usuniętych, a tłumaczących jakieś sytuacje, które nie wiadomo dlaczego nastąpiły.
Sumując: powieść jest niesamowita i sprawiła mi ogromną przyjemność intelektualną. W dodatku nie kończy pewnych myśli i autor ewidentnie o tym wiedział, bo już tytuły kolejnych tomów nasuwają kolejne problemy, z którymi w świecie baśni przyszedł czas się uporać.
Polecam
"Akademia Dobra i Zła" Soman Chainani to książka, która okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem.
Sofia i Agata są najlepszymi przyjaciółkami, choć różnią się od siebie w każdym nawet najmniejszym aspekcie. Poza jednym: dla każdej z nich przyjaciółka jest najbliższą i jedyną osobą, na której może polegać.
A przynajmniej tak było...
Obie dziewczynki zostają porwane do...
2018-02-23
Doszłam do wniosku, że skoro książkę odkładam co dwa rozdziały na rzecz innych, które jednak kończę w ekspresowym tempie, to nie warto czytać dalej.
Przygodę zakończyłam więc gdzieś w połowie.
"Rycerze Pożyczonego Mroku" to powieść fantasy dla dzieci z nutkami horrory-stycznymi(takie przynajmniej odniosłam wrażenie, na podstawie sceny z żarówką). Książka jest napisana nie zbyt ciekawie i kompletnie mnie nie wciągnęła.
Nie polecam
Doszłam do wniosku, że skoro książkę odkładam co dwa rozdziały na rzecz innych, które jednak kończę w ekspresowym tempie, to nie warto czytać dalej.
Przygodę zakończyłam więc gdzieś w połowie.
"Rycerze Pożyczonego Mroku" to powieść fantasy dla dzieci z nutkami horrory-stycznymi(takie przynajmniej odniosłam wrażenie, na podstawie sceny z żarówką). Książka jest napisana nie...
2017-12-06
"Dwór skrzydeł i zguby" to finał trylogii "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.
Dwa smutne fakty:
- finał nie jest finałem, bo autorka kończyć nie potrafi;
- to najsłabsza książka Maas.
Teoretycznie wszystko było dobrze.
Feyra znalazła się z powrotem na Dworze Wiosny. Tamlin jest pewien, że odzyskał ukochaną. Ale kobieta ma własne plany i zaczyna kopać dołki pod pozycją i autorytetem dawnego narzeczonego. Jedynie Lucien domyśla się, co się dzieje, ale jak ma sam poradzić sobie z zagrożeniem ze strony przyjaciółki?
Rhysand miał dostać rozdziały ze swojej perspektywy. Dostał jeden. I czytelnik dalej musi znosić Feyrę.
Są zwroty akcji, dużo się dzieje. Zaczyna się wojna.
Dwór Nocy stara się zjednoczyć z resztą Prythianu, znaleźć sojuszników. Staje im na drodze coraz więcej przeciwności. Jednocześnie szukają sposobu na zneutralizowanie Czarnego Kotła i zniszczenie króla Hybernii.
Autorka w końcu ograniczyła swoje wybujałe fantazje erotyczne i nie ma już tak wiele kartek do przerzucania.
Jak zawsze u Maas drugi plan rządzi.
Dzieje się mnóstwo. Każda strona, to coś nowego do odkrycia, poznania.
(Jak nie chce Wam się czytać co było źle, to omińcie poniższy akapit)
A zarazem wielka wojna poszła po łebkach. Rozwiązanie problemów poszło za łatwo, za szybko. I powtórnie.
Powtórnie? No właśnie. Tom pierwszy to "Piękna i Bestia" oraz mit o Psyche - podobało mi się. Tom drugi to mit o Persefonie - bardzo mi się podobało.
Więc czemu czepiam się tomu trzeciego?
Nie od razu to załapałam, ale cały czas coś mi nie pasowało. Cały czas wiedziałam jak się historia potoczy. I nie miałam szczególnych wątpliwości. I zaczął mi uwierać ten Czarny Kocioł...
Dopiero po skończeniu załapałam.
"Kroniki Prydainu" Lloyd Alexander - czytałam masę czasu temu i pewnie bym się nie skapnęła, bo mi się nie podobała, bo wydano tylko jeden tom, ale ostatnio obejrzałam tzw. największą klapę finansową Disneya, czyli "Czarny kocioł" na podstawie tej książki.
I nie miałabym obiekcji o inspirowanie się celtycką mitologią. Ależ skąd. Maas przecież robi to od początku.
Ale w tym przypadku na twórczą interpretację się nie pokusiła. To nie luźna inspiracja, a zerżnięta historia. Zgapione wątki i rozwiązania. I nawet zmiany nazw wyszły, jak wyszły.
Naprawdę wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, ale Prythian a Prydain, a o Czarnym Kotle, którego w ogóle nie zmieniono to szkoda mówić.
No i co pomyślę, to mam większego nerwa.
Aby nie było, że tylko źle:
Ja naprawdę kocham drugoplanowe postacie tej serii. Absolutnie ubóstwiam Rhysa, ale to oczywiste.
Gwiazdami tej części są siostrzyczki, Kasjan i Lucien. Ta czwórka to główny motyw do przeczytania tej części, bo nareszcie jest ich więcej niż poprzednio.
Plusy zdobył w końcu Tamlin, ale nie powiem nic więcej...
A naj? Rzeźbiący w Kościach, Tkaczka, Iantha.
Pięknie wyszły polityczne gierki. Dwory i ich Książąt poznajemy w tej części coraz lepiej. Pewna scena, w pewnym pałacu, a tam pewna bójka - cudeńko.
I nareszcie fakt, że nie musiałam sobie żył podcinać z żałoby...
To najsłabsza powieść Sarah J. Maas, ale to nie znaczy, że jest słaba. I nie znaczy to, że nie przeczytam wszystkich kontynuacji, nowelek, dodatków i nawet instrukcji do traktora, jeśli takową autorka wyda;)
Polecam
mimo tych powyższych żalów
po prostu maruda ze mnie...
"Dwór skrzydeł i zguby" to finał trylogii "Dwór cierni i róż" Sarah J. Maas.
Dwa smutne fakty:
- finał nie jest finałem, bo autorka kończyć nie potrafi;
- to najsłabsza książka Maas.
Teoretycznie wszystko było dobrze.
Feyra znalazła się z powrotem na Dworze Wiosny. Tamlin jest pewien, że odzyskał ukochaną. Ale kobieta ma własne plany i zaczyna kopać dołki pod pozycją i...
2017-11-23
"Jej Wysokość Marionetka" to finał trylogii "Córka Zjadaczki Grzechów" Melindy Salisbury. Oba poprzednie tomy przeczytałam z ogromną przyjemnością.
Pierwsza część była historią Twylli, która jako potomkini bogów, Daunen Wcielona mieszkała w zamku Lormere i była zaręczona z następcą tronu. Na skutek manipulacji i oszustw bliskich jej osób jej życie skrajnie się zmieniło.
Druga część "Śpiący książę", to historia Errin, siostry Liefa-ukochanego Twylli, a jej akcja dzieje się w kilka miesięcy później po finale pierwszej.
Los obu bohaterek splótł się z sobą już w drugim tomie przygód, ale szybko zostały brutalnie rozdzielone. Teraz każda z nich musi radzić sobie z nowymi wyzwaniami.
Errin zostaje uwięziona przez Aureka(Śpiącego Księcia) w zajętym przez niego zamku Lormere, ale nie poddaje się i dalej szuka sposobu na: zabicie go, ucieczkę, uwolnienie Silasa... W każdym razie ma sporo do roboty, ale sama nie jest...
Errin przypadła zaledwie 1/3 narracji w tym tomie, ale wykorzystała je w pełni. I choć jej punkt widzenia zajmuje środkową część książki, to początkowe rozdziały są rozdzielane krótkimi epizodami z jej losów.
Dziewczyna budzi naprawdę sporo sympatii i choć jej romansik jest od czapy to szczególnie nie przeszkadza.
Mówiąc szczerze, choć polubiłam Errin i uważam, że II tom trylogii był lepszy od I, to jednak miałam nadzieję, że finał trylogii będzie poświęcony w większej mierze Twylli. I tak się stało.
Córka Zjadaczki Grzechów znajduje się na początku "Jej Wysokości Marionetki" w sytuacji nawet gorszej od Errin. Została sama w podziemnym mieście, które stało się już jedynie miastem trupów. Otacza ją śmierć i pustka, a w jej głowie biją się myśli. Teoretycznie wie już wszystko, ostatnia rozmowa z matką dała jej oczekiwaną prawdę, ale co z nią zrobi? I jak ma zrozumieć ludzi, których los postawił na jej drodze?
W finale trylogii autorka świetnie wytonowała z sobą wydarzenia i nadała im właściwe tempo. W tym tomie, zaledwie trochę obszerniejszym od poprzednich, dzieje się naprawdę wiele. Pisarce udało się to jednak zgrabnie sklecić w całość i ani przez moment nie mogłam marudzić na to, że dzieje się za mało bądź za dużo. Pani Salisbury doszła też do mądrego wniosku, że nie wszystko trzeba opisać bądź streścić, a po prostu zostawić w spokoju. Więc w miejsce szczegółowych działań powstańców i relacji z podróży, poświęciła miejsce na psychikę bohaterów.
O głównych bohaterkach już pisałam. Są to postacie kobiece, jakie chciałabym stale spotykać na kartach książek. Z przyjemnością stwierdzam, że te panie nie mają problemów z problemami z powodu problemów. I zamiast rozwodzić się nad swoimi uczuciami - rozmawiają. Piękne.
Trzecią bohaterką, o której nie mogę nie wspomnieć jest Nadzieja. To dojrzała i rozsądna kobieta, która robi w tej historii nie tylko za mentorkę młodocianych, ale i wojowniczkę z ogromnym doświadczeniem i ostrym charakterem. Kilka scen z jej udziałem i książka zyskuje na jakości.
Ale, ale... Panie grają pierwsze skrzypce, ale męska część bohaterów też robi ile może, aby nie zostać definitywnie zepchniętym na margines.
Lief to typ faceta, który wszędzie wlezie i wszyscy mają go szybko dosyć. W życiu rzeczywistym są to osoby niezwykle nieznośne, ale w książkach często wypadają pozytywnie. Powód? To proste: to co nas irytuje, gdy musimy to znosić osobiście, na odległość bawi i dodaje smaku do historii. Ale nie tym razem. Lief to jedna z bardziej zagadkowych postaci powieści młodzieżowych w ostatnim czasie, co mu siedzi w głowie pozostaje tajemnicą, ale z pewnością ta gnida napędza akcję w całej trylogii.
Aurek, czyli sam Śpiący Książę we własnej osobie, to czarny, wręcz diaboliczny charakter, który w tej książce jest głównym złym i to by było na tyle. Tego pana w książce jest tyle co kot napłakał, a może i mniej. Zdecydowanie najsłabszy element historii.
Merek, czyli mój ulubiony bohater tej historii, z którego powodu zdenerwowałam się w drugim tomie, na szczęście żyje. I byłam pod dużym wrażeniem tego, jak dojrzała jest to postać. Młody król jest niezwykle dobrze napisanym bohaterem, który potrafi podejmować mądre, przemyślane decyzje i jest przeuroczy. Jeśli wrócę(a wrócę) do tej trylogii, to głównie dla niego.
Podsumowując całą trylogię, to zdecydowanie jest ona moją numer 1(na współę z "Malfetto") w tym roku serią fantasy.
Po pierwsze to trylogia, a trylogia jest uznawana przeze mnie za najlepszą formę serii. A po drugie wypadła naprawdę świetnie na tle innych, a autorka stworzyła niesamowitą historię, umieszczając ją w zrozumiałym i przedstawionym w pełni świecie.
Dodatkowo(jak na ironię) napisała trzeci, finałowy tom serii, tak jak miała to zrobić Victoria Avejard, co tej drugiej zdecydowanie nie wyszło(czasem to dobrze, że seria nie robi zbyt dużo szumu, przynajmniej pisarze nie kombinują, jakby tu z(a)robić więcej;)).
Całą trylogię
POLECAM
i to z serduszkiem
PS: Takie tam a propos. W tym tomie jedna z bohaterek pobiła chyba jakiś rekord w zmienianiu koloru włosów w jednym tomie. Z moich obserwacji wynika, że bohaterki robią to góra dwa razy na serię, a ścinają włosy raz na serię w ramach zasady: zmienię swoje życie - zacznę od fryzury. Z jakiegoś powodu zwykle zmienianie swojego życia kobiety zwykle zaczynają od fryzury, nie rozumiem tylko dlaczego zwykle na tym też ten proces kończą(a jestem kobietą). Na szczęście w tym wypadku tak do końca nie było...
Choć(spojler spojler spojler) zaczynam tęsknić za ślubami na końcu bajki:(
"Jej Wysokość Marionetka" to finał trylogii "Córka Zjadaczki Grzechów" Melindy Salisbury. Oba poprzednie tomy przeczytałam z ogromną przyjemnością.
Pierwsza część była historią Twylli, która jako potomkini bogów, Daunen Wcielona mieszkała w zamku Lormere i była zaręczona z następcą tronu. Na skutek manipulacji i oszustw bliskich jej osób jej życie skrajnie się...
2017-09-19
Nie wiem czy lubię czy nie lubię opowiadań dopisywanych do różnych serii.
Niezmiennie po nie sięgam, gdy tylko dowiem się o ich powstaniu, ale zwykle czuję się albo zdezorientowana albo zawiedziona albo zniesmaczona.
Bywam zadowolona? Raz na jakiś czas.
Tym razem połowicznie.
Do serii Amy Ewing "Klejnot" powróciłam w tym roku, tak jakoś bez szczególnego powodu, chyba takiego wyłącznie, że nie wiedziałam czemu wcześniej zrezygnowałam.
Trylogia nie jest zachwycająca, ale teraz będę mówić o dwóch opowiadaniach, których bohaterowie - Raven i Garnet, byli zdecydowanymi plusami dziełka Emy Ewing(które mogę określić w wielkim skrócie po prostu płytkim).
Nie tylko byli plusami,ale chętnie bym ich widziała, jako głównych bohaterów(w zastępstwie za Violet).
Powinnam zaznaczyć z góry: oba opowiadania nie są przeznaczone do przeczytania przed serią właściwą, wydarzenia w nich pokrywają się z tymi w pierwszym tomie i popsułyby efekt,które powinno dać zakończenie tomu pierwszego.
Nie radzę też czytać osobom niezaznajomionym z pierwszym tomem, moich dalszych wypocin. Tym mogę tylko nie polecić trylogii;)
"Dom kamienia" to historia z punktu widzenia Raven, przyjaciółki Violet, głównej bohaterki serii. Miałam co do tej dziewczyny mieszane uczucia. Nie byłam też pewna jak autorka podejdzie do jej historii w tym opowiadaniu. Głównie dlatego, że tej autorce nie ufam.
Amy Ewing napisała serię, która powinna być mocna w wydźwięku, poruszyła ciekawe i dość dorosłe tematy i zrobiła z tego słabe romansowo-fantastyczne czytadło, które okazało się... w nawiasie powyżej użyłam jedynego słowa, które mam na ten temat.
Ale, ale wróćmy do Raven.
W trylogii autorce udało się przynajmniej jej nie popsuć. A w opowiadaniu?
Oczekiwałam więcej.
Pisarka zaczyna od sceny przedstawionej w książce, a opisanej z punktu widzenia Violet i kończy na scenie przedstawionej w książce, a opisanej z punktu widzenia Violet, po drodze opisując scenę przedst... Rozumiecie?
Właściwie opowiadanie mogło być dobre, ale się autorce nie chciało.
W miejscu, gdzie mogłaby dopiero zacząć - skończyła.
I to by było w tej kwestii na tyle.
W prawdzie samą Raven udało mi się trochę lepiej poznać, ale nic po za tym.
Liczyłam i się przeliczyłam.
"Garnet" to opowiadanie z punktu widzenia Garneta(a to niespodzianka!), mojej ulubionej postaci w serii.
I nie wiem czy z tego powodu, ale bardzo mi się podobało. Dało mi uczucie, że autorka jednak potrafi dobrze pisać, tylko się nie stara.
Bohater jest dobrze i zgodnie z mymi przewidywaniami poprowadzony(dla mnie nie było żadnej zaskoczki w finale pierwszego tomu), ale w tym opowiadaniu są i inne ciekawe postacie, o których z pewnością niejeden czytelnik "Klejnotu" zechce więcej poczytać.
Ogólnie oba opowiadania wypadają o wiele lepiej od trylogii.
Więc jeśli ją przeczytaliście, to weźcie się za dodatek.
Nie wiem czy lubię czy nie lubię opowiadań dopisywanych do różnych serii.
Niezmiennie po nie sięgam, gdy tylko dowiem się o ich powstaniu, ale zwykle czuję się albo zdezorientowana albo zawiedziona albo zniesmaczona.
Bywam zadowolona? Raz na jakiś czas.
Tym razem połowicznie.
Do serii Amy Ewing "Klejnot" powróciłam w tym roku, tak jakoś bez szczególnego powodu, chyba...
2017-06-02
Jestem bardzo zła na wydawnictwo. Gdybym nałogowo nie przeszukiwała internetu(szczególnie strony wydawnictwa) w poszukiwaniu wieści o finale trylogii "Malfetto", to nadal bym o niej nie wiedziała. Nawet nie wspomniano o konkretnej dacie. Ostatnia informacja na facebooku informowała jedynie o okładce i stwierdzenia, że będzie w maju. Koniec.
Ale po za tym ani wydaniu ani samej powieści nie mam wiele do zarzucenia.
"Gwiazda północy" ma chyba najpiękniejszą okładkę z dotychczasowych powieści Marie Lu. Wydanie jest śliczne, dopracowane, ale nie w środku. Momentami naprawdę wściekałam się na błędy redakcyjne, trochę ich było za dużo i rzucały się w oczy.
Bla, bla, bla...
Nareszcie finał!
Naczekałam się, naczekałam. Bardzo rzadko udaje mi się czytać finał serii(zwłaszcza dobrej, bo te rzadko są do końca wydawane(a badziewie owszem)), więc emocji było przy tym mnóstwo. Książkę dostałam w łapki o 10 rano, ale miałam na przedostatniej lekcji klasówkę z przeklętego języka angielskiego, więc czekałam do 13, to bolało(dla ciekawskich: klasówka nie poszła pomyślnie). Została skończona przed północą i finish zostałby opłakany, gdybym nie była zbyt rozdarta emocjonalnie(ostatnio mam jakieś dziwne reakcje na pewne wątki - płaczę na śmiesznych, śmieję się na smutnych(to wina Maas)).
Adelina została królową, ale nie potrafi się tym wystarczająco cieszyć. Dąży do coraz większych podbojów, ale cel ma tylko jeden: odnaleźć Violettę.
Jej umysł coraz częściej nie chce funkcjonować jak należy i nie tylko ona ma problemy ze swoim darem.
Nadszedł czas na znalezienie powodu, z którego pojawiły się Mroczne Piętna i sposobu na ich zniwelowanie. Wkrótce wszystkich może czekać śmierć.
Oczywiście narrację nadal dzierży Adelina(a jej "głosy z tyłu głowy" przy okazji), więc nie zawsze wiadomo co się dzieje. Pozostałe rozdziały zwykle kradnie Rafaelle, który tym razem naprawdę sporo się udziela. Teren tym razem nie miesza w narracji, choć w historii rolę sporą i tak odgrywa.
O wiele więcej spodziewałam się po Maeve, niestety wyszła dość nijaka w zestawieniu z pozostałymi bohaterami.
Zakończenie było satysfakcjonujące(naprawdę lubię zakończenia pisane przez Marie Lu) i poetyckie... Nic więcej nie wspomnę.
Bardzo, ale to bardzo polecam książki Marie Lu i liczę, że wydawnictwo na przyszłość pomyśli o efektowniejszej reklamie powieści tej autorki.
Jestem bardzo zła na wydawnictwo. Gdybym nałogowo nie przeszukiwała internetu(szczególnie strony wydawnictwa) w poszukiwaniu wieści o finale trylogii "Malfetto", to nadal bym o niej nie wiedziała. Nawet nie wspomniano o konkretnej dacie. Ostatnia informacja na facebooku informowała jedynie o okładce i stwierdzenia, że będzie w maju. Koniec.
Ale po za tym ani wydaniu ani...
2017-05-22
"Imperium burz" Sarah J. Maas!!! Hura!!!
Część recenzji dla jeszcze nie znających:
Pani Maas jest pisarką, która bardzo lubi się rozpisywać, ale jeśli lubicie fantastykę, powieści młodzieżowe, pełne akcji, humoru i chwil grozy(a z Waszej strony wahań nastroju), to zdecydowanie czeka Was niezapomniana przygoda i radzę się zabierać czym prędzej za lekturę:)
Dalszej recenzji proszę nie czytać, jeśli nie czytaliście jeszcze tomów poprzednich.
Polecam
"Imperium burz" niestety mógł otrzymać tylko ocenę 10/10. Dlaczego niestety? Bo mi się skala skończyła. W sumie ostatnie trzy tomy serii(z tą włącznie) utrzymuje się na jednym poziomie, więc jeszcze mogę to wytrzymać(gorzej sprawa ma się z "Dworem(...)").
W tej części przewija się multum postaci i dzieje się tyle, że nie wiadomo na którym wątku się skupić. W dodatku serce moje, biednego czytelnika jęczało parokrotnie z rozpaczy i nie było w stanie płakać, ponieważ autorka postanowiła wzloty i upadki, radości i tragedie tak poprzeplatać, że nie miałam czasu skupić się na konkretnym uczuciu, bo zaraz wpadałam w kolejne i jedynym sposobem na cieszenie się daną chwilą było chwilowe od lektury się oderwanie(jak wiadomo niemożliwe). Na szczęście moja rodzina widziała w jakim jestem stanie(zwłaszcza przy końcu) i była wyrozumiała dla tych dziwnych wahań nastrojów(to znaczy mama była, bo brat nie rozumiał czemu chcę go zamordować za znalezienie się między mną a książką).
Aelin nie ma czasu na wytchnienie. Czy komuś nie podobało się idylliczne zakończenie "Królowej cieni"(mi się podobało)? W takim razie zapewniam, że piąty tom rujnuje wszystkie nadzieje baśniowe rozwiązanie problemów. Rozpoczyna się wojna.
Czas nawiązać nowe sojusze, pościągać długi, odnaleźć starych przyjaciół i zaciekłych wrogów. Pora przewartościować konkretne znajomości i zrewidować poglądy.
Jeśli do tej pory nie przeczytaliście nowelek z "Zabójczyni", to nadszedł czas aby to w końcu nadrobić. I to czas najwyższy! Bo stracicie sporo radości przy czytaniu "Imperium burz" w momentach pojawienia się pewnych imion i za nimi samych bohaterów.
Ciekawym odkryciem tego tomu są Lorcan i Elide, których ścieżki niespodziewanie się schodzą(oj, schodzą), którzy(a przynajmniej Elide) nie byli szczególnie pasjonujący w "Królowej cieni".
Osobiście kocham przekomarzania Aediona i Lysandry, nadal uwielbiam każdy moment, kiedy Aelin wchodzi w rolę zabójczyni bądź królowej i cieszę się nieobecnością w tej części Chaola(choć podejrzewam, że w kolejnym się to pewnie zmieni).
Z mojej strony nastąpiła jedna pewna i jedna nowa reakcja na dwie postacie.
Doriana uwielbiam od pierwszej części(zdecydowanie mój ulubiony bohater z racji książek i bałaganu w pokoju) i jestem przeszczęśliwa, że tym razem było go naprawdę dużo. Jego stosunki(mogę już mówić o związku?) z pewną wiedźmą zapowiadają się całkiem ciekawie.
Druga reakcja dotyczy Rowana - otóż polubiłam gościa. I nie wiem dlaczego. Może dlatego, że kiedy na parę stron oddalił się od Aelin, to nagle nabrał na powrót charakteru, za czym przyszła moja sympatia(no i te zakończenie(taka piękna akcja, a później...) o którym nic nie wspomnę).
W celu przetrzymania czasu do premiery "Imperium burz" musiałam na nowo przeczytać wszystkie poprzednie tomy i wspomóc się jeszcze drugą serią pisarki, czyli "Dworem cierni i róż". Zastanawiam się jak wytrzymam do pojawienia się tomu szóstego, który wydaje się na tę chwilę tak daleki...
Pewnie znowu zacznę od początku(na szczęście gdzieś po drodze ma się pojawić finish "Dworu(...)"). Ah...
Kocham, kocham i kocham...
No i polecam
"Imperium burz" Sarah J. Maas!!! Hura!!!
Część recenzji dla jeszcze nie znających:
Pani Maas jest pisarką, która bardzo lubi się rozpisywać, ale jeśli lubicie fantastykę, powieści młodzieżowe, pełne akcji, humoru i chwil grozy(a z Waszej strony wahań nastroju), to zdecydowanie czeka Was niezapomniana przygoda i radzę się zabierać czym prędzej za lekturę:)
Dalszej recenzji...
2017-04-22
Szczęście w nieszczęściu.
Co to jest?
Zobrazuje to tak:
Pierwszy tom trylogii dostaje od Ciebie 10/10 gwiazdek.
Czytasz drugi tom...
I nie masz skali ocen, właściwej swoim oczekiwaniom.
Tak, właśnie tak jest z "Dworem cierni i róż". Tak właśnie jest z Sarah J. Maas.
Kiedyś może się przyzwyczaję.
"Dwór mgieł i furii" co najmniej spełnił moje oczekiwania, a właściwie je przeskoczył.
Spodziewałam się tego co zawsze od Sarah dostaje - szybkiej i rozbudowanej fabuły i genialnych postaci pierwszego i drugiego planu, które zapełnią mi rozrywkę i masę emocji na kilka zbyt krótkich godzin. I tak było.
Ale bohaterów tego drugiego planu naprawdę pokochałam. Jeśli kogoś tu w ogóle mogę nazwać drugoplanowym bohaterem.
Bowiem widzicie, moim zdaniem najodpowiedniejsza wizytówką dla twórczości Sarah J. Maas są pewne pamiętne dwie strony drugiego tomu "Szklanego tronu", na których poznajemy bohaterkę, która nigdy wcześniej ani nigdy później się w serii nie pojawia, nie znamy nawet jej imienia... a jednak ona tam jest i to czujemy i...
Każdy z bohaterów tej pisarki żyje i boli nazywanie go drugoplanowym. Postać drugiego planu to znajomy, postać pierwszego planu to przyjaciel(nawet gdy go nie lubimy), którego znamy jak własną kieszeń.
Aby wytłumaczyć mojej mamie, dlaczego jej córka od grudnia tacha za sobą grube tomiska serii "Szklany tron" choć już przecież je czytała, a następnie zabija na miejscu wzrokiem, za jakąkolwiek przeszkodę w czytaniu "Dworu mgieł i furii" i wyrazić swój zachwyt, powiedziałam tak:
"Mamo ona pisze jak Sienkiewicz!"
(co w języku tak jednej, jak i drugiej z nas jest największym możliwym komplementem dla pisarza, jaki można wyrazić słowami).
Właściwie, to muszę się przyznać, że każdy pisarz jest przeze mnie oceniany za pomocą porównania do Sienkiewicza, a każdy bohater przyrównywany do bohaterów jego trylogii.
Tak więc Feyra w pierwszym tomie odgrywała wedle zamysłu pisarki rolę Belle, ale w mojej głowie została Skrzetuskim, a Tamlin został Heleną(co nie jest chyba zbyt dobrą wróżbą).
Ale tak naprawdę to liczy się w książce pojawienie postaci takiej jak Zagłoba. I w "Dworze(...)" on jest(w dodatku w liczbie mnogiej(a i nie chodzi o podobieństwo w kwestii braku jednego oka)).
Chyba czas na recenzję właściwą:
Feyra walczy ze stresem pourazowym, swoim nowym ciałem i niechęcią do wszystkiego, co wiąże się z jej nadchodzącym ślubem z Tamlinem(którego nadal nie cierpię, zresztą wiedziałam, że coś z nim nie tak). Nadchodzi ślub, ona wygląda jak beza i...
w odwiedziny wpada Rhys(którego dla odmiany uwielbiam, jak chyba wszystkie czytelniczki).
Z Tamlina wyszła świnia, zresztą już wcześniej pokazywał tego zaczątki. Nie wiem jak Feyra(to znaczy wiem, bo już przeczytałam, ale Wam nie powiem), ale ja wyznaję zasadę: jak mnie nie chcesz jaką masz, to nie będziesz mieć wcale.
Koniec i kropka
Szkoda, że nad Tamlinem nie taka kropka(ale cicho sza!)
Dwór Nocy niestety już mnie tak opisami nie zachwycał, jak w poprzednim tomie Dwór Wiosny i okolice, ale opisy w końcu musiały mi się znudzić(poprzednio za ten element przydzieliłam 10 gwiazdek).
Fabuła, fabułą. Nic ponad powyższe nie powiem, bo widzicie: za często autorka zmienia sytuację, aby nie spoilerować. Ważne, że siostrzyczki wróciły do gry! i to na dobre...
Muszę Wam powiedzieć, że TO TRZEBA PRZECZYTAĆ
Tak na marginesie, nowi bohaterowie to moi nowi ulubieńcy(co nie zmienia faktu, że 1. Rhysand; 2. siostrzyczki; 3. Lucien pozostało na swych miejscach), kocham Dwór Snów, a Amrena w mojej głowie ma twarz i sylwetkę pewnej projektantki mody z filmu "Iniemamocni" - kto oglądał, ten zrozumie.
Nadal nie przepadam za Feyrą choć jest świetnie poprowadzoną bohaterką, która ma swoje wzloty i upadki, wady i zalety, mocne i słabe strony, a jej odczucia i reakcje są tak autentyczne. Nie przepadam, ale parę razy oklaski dostała(zwłaszcza jak coś sobie w głowie zaczęła układać). Jej zmiana jest bardzo widoczna i trzymam kciuki na przyszłość.
"Dwór cierni i mgieł" jest drugim tomem trylogii, co ponoć nadal aktualne pozostaje i w co trudno mi uwierzyć. To oznacza, że następny tom będzie ostatni, ale przepraszam niby jakim prawem? Wiem, że autorka wydaje grube tomy, ale trzeci będzie musiał być chyba grubości "Don Kichota"(którego nie czytałam, ale widziałam te jakże "małe" tomiszcze w Empiku), aby to wszystko, co się zaczęło, sensownie, klarownie i zgodnie z oczekiwaniami na odpowiednim(czytać: najwyższym) poziomie zakończyć.
Nie mogę się doczekać.
Polecam(tak Sarah J. Maas, jak i Sienkiewicza, po jej zakończeniu do powtórzenia)
Szczęście w nieszczęściu.
Co to jest?
Zobrazuje to tak:
Pierwszy tom trylogii dostaje od Ciebie 10/10 gwiazdek.
Czytasz drugi tom...
I nie masz skali ocen, właściwej swoim oczekiwaniom.
Tak, właśnie tak jest z "Dworem cierni i róż". Tak właśnie jest z Sarah J. Maas.
Kiedyś może się przyzwyczaję.
"Dwór mgieł i furii" co najmniej spełnił moje oczekiwania, a właściwie je...
2014-11-24
Ciekawa, szybka akcja i zakończenie, którego domyślałam się od początku. A mimo to autorce kilka razy udało się mnie zaskoczyć. Jednak to nie historia mnie wciągnęła, tylko postacie. Tak rzadko zdarza się, że postacie są ciekawe i jednocześnie niezbyt irytujące- a w dodatku cała trójka bohaterów "grzeszy" całkiem sporą inteligencją. Po książkach pełnych zakompleksionych i mazgających się głównych postaci, Caleana jest przemiłą odmianą.
Polecam
Ciekawa, szybka akcja i zakończenie, którego domyślałam się od początku. A mimo to autorce kilka razy udało się mnie zaskoczyć. Jednak to nie historia mnie wciągnęła, tylko postacie. Tak rzadko zdarza się, że postacie są ciekawe i jednocześnie niezbyt irytujące- a w dodatku cała trójka bohaterów "grzeszy" całkiem sporą inteligencją. Po książkach pełnych zakompleksionych i...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-16
"Niepowszedni. Porwanie" to druga część serii Justyny Drzewickiej.
Musiałam to przeczytać, chociaż pierwsza część kończyła się, tak aby nie wymagać kontynuacji, to bardzo przywiązałam się do bohaterów i faktu, że polska fantastyka jednak istnieje i nie musi nudzić(moje poprzednie spotkania z polską fantastyką nie należały do dobrych, udanych ani nawet znośnych).
Pięcioro Niepowszednich: Nila, Alla, Sambor, Dalko i Flawia przybywają do Ferretek i w tym momencie do nich powracamy. Od razu z uśmiechem, z powodu spotkania z dziećmi, które ten raz w końcu rzeczywiście jak dzieci mogą się zachowywać, gdy wspomni się co ich uprzednio spotkało.
Sielanka prędko się jednak kończy - Welles jest już w mieście i w przebraniu posła, próbuje znów ich porwać, tym razem za przyzwoleniem sądu.
Dzieciaki muszą zmierzyć się nie tylko z Okrutnymi Złotnikami, ale i z wymiarem sprawiedliwości - który z tą sprawiedliwością ma jakby na pieńku. W dodatku wciąż na wolności jest zdrajca - osoba, która pomogła w ich porwaniu z Kamiennych Kości.
Niepowszedni nie mają na kogo liczyć, ale się nie poddają. Jak zawsze działają wspólnie i szukają rozwiązania problemów, odegnania widma niewoli i tragicznej śmierci.
Narracja powieści podobnie jak poprzednio skupia się na Nili. Ma to swoje wady i zalety. Dzięki temu czytelnik nie zagubi się w wydarzeniach, ale też jeśli dziewczyna jest nieobecna lub nieprzytomna przy ważnych wydarzeniach, to musi polegać na tym co powiedzą jej przyjaciele(jak się okazuje również o wydarzeniach pierwszej części Nila nie wie jeszcze wszystkiego), co wprowadza lekki nieład.
Jeśli czytając "Porwanie" miało się wrażenie, że akcja leci na złamanie karku - to nie wiem jak zobrazować tempo akcji "W potrzasku". W każdym razie z pewnością nie jest mniej dynamicznie, a że wszystkie wydarzenia rozgrywają się w dość małej przestrzeni(w porównaniu z pierwszą częścią, która obejmowała wielki obszar), bo tylko w mieście i jego okolicach, to na oddech czasu brak.
Największą zaletą serii nadal pozostają bohaterowie. Dzieciaki są cudowne, chociaż mają różne charaktery, to niezmiennie trzymają się razem. Nie ma między nimi zbyt dużych różnic zdań. Dążą do wspólnego celu i koncentrują się na tym co ich łączy, a nie dzieli. Wspaniała paczka przyjaciół, i tak trzymać!
Z pozostałych postaci(starych i nowych) wyróżniają się Weles i Jaksa(uch, okropnie te imiona wyglądają obok siebie).
Weles(no cóż, dalej nie wiem czemu wszyscy się z nim tak patyczkują - po prostu uch...) jest wciąż nieobliczalny i budzi we mnie mordercze instynkty, a mimo to jego kreacja, jako czarnego charakteru jest olbrzymim plusem.
Co do Jaksy to bardzo polubiłam i jego i jego ojca. Chłopak swoim sprytem podbił moje serce, chodź szybko go rozgryzłam(to było dość łatwe).
Trzeba przyznać autorce, że ma talent do tworzenia epizodycznych postaci.
W sferze fantastycznej powieści jest dla mnie pewien problem. Pominę już kwestię nazwy Niepowszedni(nad czym rozpaczałam przy pierwszej części, da się przywyknąć), ale brakuje mi jakichś informacji o świecie przedstawionym. Wprawdzie mapka jest, pisarka częściowo wprowadza nas w sferę religii i kultury Ferretek, ale nadal nie wiem skąd biorą się moce Niepowszednich, co jest ważne, a pominięte. Zauważyłam wprawdzie, że autorzy w tym gatunku rzadko lubią wyjaśniać takie rzeczy, ale by się przydało.
Podsumowując: polska fantastyka istnieje. Powieść przeznaczona jest dla młodszych czytelników, ale starsi też nie powinni narzekać na nudę. Postacie są podzielone na dobre i złe, ale czasami potrafią zaskoczyć. Sama historia jest dynamiczna, na nudę nie pozwala(i nie ma "skoczył, kopnął, uderzył...", co by mnie nudziło, bo akcji tego typu nie lubię).
Pani Drzewicka zrobiła kawał dobrej roboty i będę dalej śledzić jej pisarstwo(chodź patrząc na zakończenie tego tomu, mam nadzieję, że bohaterowie zrobią inaczej niż chyba idzie myśl autorki i nie postanowią... mam dość Welesa).
Polecam
"Niepowszedni. Porwanie" to druga część serii Justyny Drzewickiej.
Musiałam to przeczytać, chociaż pierwsza część kończyła się, tak aby nie wymagać kontynuacji, to bardzo przywiązałam się do bohaterów i faktu, że polska fantastyka jednak istnieje i nie musi nudzić(moje poprzednie spotkania z polską fantastyką nie należały do dobrych, udanych ani nawet znośnych).
Pięcioro...
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak zwykle, bo wcześniej nie miała takich odjazdów, a później też już nie, no ale dam już sobie spokój z jej nieistniejącym charakterem.
Tempo akcji utrzymuje się w tym tomie przez CAŁY CZAS, taki jak w końcówce poprzedniego. Czyli strasznie szybko. Coś wybucha, Mare sobie biegnie, strzela błyskawicą, coś widzi, coś wybucha... O Cal! I tak dalej. Mare kiedy nie walczy, to myśli o Calu. Tak, tak... Super. Brawo dla tej Pani.
Wcześniej twierdziłam, że główna bohaterka nie posiada żadnej stałej cechy charakteru, ale okazuje się, że w toku wydarzeń nabawiła się nieustającej i chorobliwej fascynacji braćmi Calore.
To dobry moment, aby powiedzieć coś o reszcie bohaterów. Obaj wcześniej wspomniani bracia, otrzymali chwilę(tak ze dwie strony na głowę) dla swojej narracji. Co smutne, z perspektywy Mare byli o wiele ciekawsi. Autorce kompletnie nie wyszło przedstawienie ich myśli. O ile zdaję sobie sprawę, że przy Mavenie było to ponad jej siły(bądź co bądź się przy poprzednich tomach bardzo starała, żeby był nie do ogarnięcia), to nie wiem co poszło nie tak przy Calu, może się nie starała?
W poprzednim tomie autorka wprowadziła perspektywy Evangeline i niejakiej Cameron. Evangeline na szczęście w tym tomie utrzymała swoją pozycję narratorki(na szczęście, bo była to jedyna historia, która została dobrze poprowadzona i otrzymała satysfakcjonujące zakończenie), za co jestem autorce wdzięczna. Evangeline posiada dokładnie tyle charakteru, ile brakuje Mare.
O Cameron słuch zaginął. To po co w ogóle się pojawiała jej narracja? Autorka nawet nie zawraca sobie głowy tym, aby o niej coś wspominać w tym tomie.
A pamiętacie, że w poprzednich tomie udało się Mavenowi ożenić? Ja bym nie pamiętała, gdyby nie to, że jego urocza małżonka dostała w tym tomie narrację. Po co? Wprowadzona została dobrze, rozwijana była uparcie, konsekwentnie i z dobrym skutkiem, a później autorce się o niej zapomniało...
"Czerwona królowa" podbiła moje serce drugim planem. Takim sympatycznym, mającym duże miejsce w fabule, znaczącym, mającym wpływ na wydarzenia drugim planem. To był powód dla którego z tomu na tom dawałam jej kolejne szanse.
W końcu jednak, idąc prawdopodobnie za moją radą, poszła sobie na warsztaty pisarskie do Veronici Roth. Była na nich na tyle długo, aby udało jej się skutecznie pozbyć z ostatniego tomu serii drugiego planu. Nie została jednak na nich na tyle długo, aby nauczyć się pisać zakończenia.
Pa pa... Życzę autorce powodzenia.
Ale dalej ją lubię...
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
więcej Pokaż mimo toFinałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak...