-
ArtykułyKsiążka na Dzień Dziecka: znajdź idealny prezent. Przegląd promocjiLubimyCzytać1
-
Artykuły„Zaginiony sztetl”: dalsze dzieje Macondo, a może alternatywna historia Goraja?Remigiusz Koziński1
-
Artykuły„Zależy mi na tym, aby moje książki miały kilka warstw” – wywiad ze Stefanem DardąMarcin Waincetel1
-
ArtykułyMagdalena Hajduk-Dębowska nową prezeską Polskiej Izby KsiążkiAnna Sierant2
Biblioteczka
2022-02-13
2020-01-02
2019-04-20
2019-10-21
2019-10-31
2019-09-12
2019-02-13
"Droga do sławy" Soman'a Chainani'ego to czwarty tom trylogii, na który osobiście bardzo się cieszyłam.
Cykl "Akademia Dobra i Zła" bardzo szybko stała się moją serią roku, a jej bohaterowie głęboko zapadli mi w serce...
Tylko po to, aby mnie nudzić w czwartym tomie.
Niestety wygląda na to, że zmęczyłam się tematem. Całe ostatnie półrocze czytałam książki w tym stylu, oglądałam serial "Dawno dawno temu" i nałogowo słuchałam Studia Accantus. Chyba czas spoważnieć i na chwilę pożegnać się ze światem bajek.
Nie ulega wątpliwości, że mimo mego znudzenia, "Droga do sławy" trzyma poziom poprzednich części, świetnie rozwija zapoczątkowane wątki i kłóci się z rozumem czytelnika jak tylko może.
Chainani miesza w fabule w ten sposób, że czytelnik jest już prawie pewny rozwiązania zagadki, a autor tak kombinuje, aby się wydawało, że to nie ma sensu. A koniec końców, okazuje się że...
Nieprzewidywalnie przewidywalna. I dzięki temu genialna.
Prawidła baśni zachowane, a czytelnik i tak rozkminia.
Parę słów o bohaterach. Nie zmienili się ani trochę(to te 5 słów).
A finał był taki...
Tylko czekać na piąty tom.
Polecam,
ale nie bierzcie ze mnie przykładu i nie przemęczcie tematu...
"Droga do sławy" Soman'a Chainani'ego to czwarty tom trylogii, na który osobiście bardzo się cieszyłam.
Cykl "Akademia Dobra i Zła" bardzo szybko stała się moją serią roku, a jej bohaterowie głęboko zapadli mi w serce...
Tylko po to, aby mnie nudzić w czwartym tomie.
Niestety wygląda na to, że zmęczyłam się tematem. Całe ostatnie półrocze czytałam książki w tym stylu,...
2018-12-11
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk książkę, którą mi się chciało przeczytać. Mam ostatnio blokadę czytelniczą.
"Dwór szronu i blasku gwiazd" jest nowelką przeznaczoną tylko i wyłącznie dla czytelników trylogii. A ci z pewnością posiadają swoje zdanie, na temat tego czy ją czytać.
Nie powiem, więc wiele. A tylko i wyłącznie tyle, że stan umysłowy naszych ukochanych postaci jest zły...
Ale samą nowelkę czyta się z przyjemnością.
To trochę taki ostatni rozdział, którego nie było w ostatnim tomie trylogii, bo się nie zmieścił(wiecie, jakby dołożyli tam te 320 stron, to do księgarni po "Dwór skrzydeł i zguby" trzeba by pojechać wózkiem widłowym).
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk...
2018-09-03
"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?
Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę kiedyś w końcu dorwę!).
W sumie nie będą tu jakoś szczególnie opisywać fabuły. Grunt, że powieść opowiada historię Królowej Kier, kiedy to jeszcze nie była Królową Kier, ale Król Kier smalił do niej cholewki. Bardzo z nie wprawą.
Wobec czego urocza dziewuszka, kochająca wypieki i nie mająca ochoty zostać żoną starszego od niej zdziecinniałego króla, swoje serce oddała komu innemu.
Tu spójrzcie na tytuł i skompletujcie go ze swoją wiedzą o przyszłej monarchini Krainy Czarów.
Marissa Meyer wykonała świetną rolę w kwestii przemiany osobowości bohaterki. Nie mając zbyt wielkiego pola do manewru w kwestii zaskakiwania czytelnika rozwojem akcji, pozostało jej skupić się na interpretacji postaci bardzo dobrze nam znanych, przybliżenia mniej znanych i napisaniu kilku, których trzeba się było później pozbyć(z wiadomego powodu). Tak psychika, wcześniejsze losy bohaterów i interpretacja pewnych aspektów dalszej historii wypadła świetnie. Kapelusznika to ja chyba kocham w każdej odsłonie, a tutaj...
Kolejnym aspektem na plus(z mojego subiektywnego i bardzo nieprzywiązanego do oryginału napisanego przez Lewisa Carrola punktu widzenia) jest fakt, że "Bez serca" klimatem osadza się raczej w wizji Burtona niż Disneya(nie lubiłam tej bajki jako dziecko, historię pokochałam dopiero oglądając film Burtona) i proszę nie rzucać za to we mnie kamieniami:)
Kraina Czarów jest światem cukierkowo radosnym i tak polanym lukrem, że może zrobić się niedobrze. I jest to idealny kontrast do chwil pełnych brutalności. Mieści się tu wiele scen groteskowo niesmacznych i niezrozumiałych, niepasujących do bajkowego świata, a przez to mocno uderzających w emocje czytającego.
Burton jest w klimacie, ale miłośnicy Carrola mogą być spokojni. Autorka bardzo poważnie traktuje autora i jego przedziwny twór. Widać to w drobiazgowym wprowadzeniu każdej postaci mającej swoją rolę do odegrania w "Alicji(...)", ale też aluzjach słownych i wykorzystywaniu fragmentów jego twórczości.
Meyer z całą pewnością odrobiła pracę domową.
Po tych plusach czas na rzeczywistość. Wyglądającą tak, że Marissa Meyer napisała romans. Romans dopisała do bohaterki będącą przecież Królową Kier(Serc). I tu spójrzcie ponownie na tytuł.
Zignorujmy fakt, że jakiś niezwykle mądry tłumacz nazwał ukochanego przyszłej królowej Figlem(oryginalnie Jest, co oznacza Żart. Zdaję sobie sprawę, że ciężko to sensownie przetłumaczyć w formie imienia, ale czy było trzeba to tłumaczyć? Pominąwszy już, że bohater wabi się imieniem typowym dla naszych czworonogich przyjaciół???).
Skupmy się na fakcie, że pisząc historię o tym, jak Królowa Kier została Królową Kier można opowieść poprowadzić na setki różnych sposobów. Pisarka wybrała najbardziej banalny - złamane serce. Napisała bohatera, który ma je złamać. Mogła to zrobić na dwa sposoby. Wybrała łatwiejszy. Zakończenie mogło być tylko jedno.
Powód obsesji Catherine wyjaśniony.
Ok, ale nie rozumiem. Mając do dyspozycji całą Krainę Czarów, świat w oryginale i w większości interpretacji cudownie pozbawiony wątków romantycznych - pisarka napisała romans w ramce bajki dla dzieci. I to takie smutne. Było tyle możliwości. To taka świetna postać, a autorka napisała o niej romans, który był prosty, jednoznaczny i w oczywisty sposób zakończony(a miałam lekką nadzieję na romans pomiędzy Królową a Kapelusznikiem - to by było coś! I miałoby taki wydźwięk.).
Troszkę stracona szansa, jak na mój gust. Zawsze jestem zawiedziona, kiedy ktoś próbuje absolutnie wszystko wytłumaczyć za pomocą wątku Romea i Julii.
Powieść nie złamała mi serca ani go nie ukradła ani nie kupiła, czy co tam jeszcze z serce zrobić można.
Jednak klimat był, powieść napisana dobrym językiem...
No i był Kot Cheshire(tu diabelski uśmiech na cześć mojego ulubieńca wśród kotowatych).
"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?
Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę...
2018-08-24
"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)
Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo gdzie się znajduje.
"Duchy rebelii" są przede wszystkim nudne, bo poprzednie dwa tomy naprawdę budziły emocje, a teraz akcja polegała na odchaczaniu kolejnych punktów z listy rzeczy, które należy umieścić w finale serii.
Śmierć uwielbianej przez czytelników postaci? Odchaczone.
Spektakularna ucieczka? Odchaczone.
Spotkanie postaci znanej z poprzednich części? Odchaczone.
Wprowadzenie ciekawej aczkolwiek niepotrzebnej, a więc niewykorzystanej postaci? Odchaczone.
Trzeba coś jeszcze powciskać pomiędzy.
Autorka zaniedbała kompletnie drugoplanowe postacie. Ten tom należy wyłącznie do Amani. A ona nie jest postacią zdolną udźwignąć te 500 stron w pojedynkę. Dziewczyna nie ma dość charyzmy, a dodatkowo włącza się jej jeszcze momentami(tak bardzo popularna wśród głównych bohaterek) skłonność do użalania się nad sobą i swoją nieodpowiednością do zadania, które jej przypadło. To męczące.
Jest w tej serii kilka postaci, które naprawdę miały świetny wstęp i rozwinięcie. Nie doczekały się zakończenia(z wyjątkiem tych, które autorka poświęciła w toku akcji śmierci, bo a) nie miała pomysłu na ich dalsze poprowadzenie lub b) uznała, że będzie to dobry zwrot akcji. A ja tylko mogłam wzdychać nad powtarzalnością(tak idzie mi o Finnicka, pani Collins(tfu, Hamilton;)))).
Zabrakło też rozwinięcia strony technicznej. W tym tomie obracamy się cały czas w obeznanych już terenach i wątkach. Autorka wzięła sobie za cel domknięcie tematów otwartych i naprawienie tego, co wcześniej nabroiła swoim świetnym zakończeniem "Zdrajcy tronu", bo rzecz oczywista trzeba to było jakoś odkręcić. I chyba po raz pierwszy mam poczucie, że czwarty tom by nie zaszkodził... Zwykle narzekam na rozszerzanie, a tym razem naprawdę brakuje tu parę zdań.
Pozostał baśniowy klimat. W książce pojawiają się rozdziały opowiadacza, czyli takie, które mówią jak te wydarzenia będą opowiadane za lat paręset. Tyle, że wyraźnie opowiada je Amani.
Ale nie bez powodu mówię o tym elemencie powieści jako o wypadającym na plus. Właśnie dzięki temu seria ta się kończy kończy, a nie jak jest to ostatnio modne. Bo większość obecnych serii kończy się zamknięciem jednego wątku, pozostawieniem wszystkich innych otwartych i moją z tego powodu irytacją na pisarza. Tu nie, wszystko zostaje przymknięte ładnym opowiadaniem z refleksją. A dodatkowo w przeciwieństwie do "Makbeta" historia się domyka(do Banko piję...).
Męczyłam się czytając "Duchy rebelii". Nudziłam się. I przewracałam oczami, kiedy "wielkie zwroty akcji" szły według tak bardzo już wtórnych schematów.
Boli. To byłaby świetna trylogia, a trzeci tom to popsuł:(
Mimo to samą serię polecam, bo jest naprawdę ciekawa i zabierająca czytelników do innego magicznego świata...
"Duchy rebelii" Alwyn Hamilton to finałowy tom trylogii "Buntowniczka z pustyni". Bez fajerwerek. Tort był.(nie fizycznie, symbolicznie - jakby ktoś miał wątpliwości)
Amani stanęła na czele rebelii. Rebelii, która znajduje się w rozsypce, rebelii uwięzionej w mieście otoczonym ścianą ognia.
W dodatku pozbawionej celu, bo jak osadzić na tronie kogoś, kto nawet nie wiadomo...
2018-08-06
Czytelnicy kochają baśnie.
Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?
Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek została zamordowana przez Złą macochę? Gdyby nikt nigdy nie żył długo i szczęśliwie, a każda baśń kończyła się triumfem Zła?
Przecież Dobro powinno wygrywać, nieprawdaż?
Czy Czytelnicy nadal kochaliby baśnie?
"Długo i szczęśliwie" to trzeci, finałowy(to już nieaktualne) tom trylogii(nieaktualne), cyklu Soman'a Chainani'ego "Akademia Dobra i Zła".
Seria ta posiada prześliczne, szczegółowe i godne analizy okładki i wcale nie mniej godne uwagi wnętrze.
Bo jeszcze bardziej niż baśnie Czytelnicy kochają ich interpretacje.
Sofia i Agata, dwie przyjaciółki, których baśń zmieniła baśniowy świat, znalazły swoje zakończenie. Po raz drugi.
Agata i jej książę wrócili do Gawaldonu. Sofia znalazła swoje miejsce u boku Złego Dyrektora Akademii. Pary są razem, pocałunek prawdziwej miłości odchaczony... Ale Baśniarz wciąż wstrzymuje się z ostatecznym napisaniem słowa KONIEC... A świat baśni nie może istnieć bez baśni.
Będzie koniec świata!!!
Chyba, że nasi bohaterowie w końcu zdecydują się jakiego zakończenia pragną. Do trzech razy sztuka, prawda?
Z grobów powstają legendarni nigdziarze, a Akademia staje się wyłącznie Zła, tak jak jej Dyrektor. I Królowa?
Serce Sofii nadal ma wątpliwości i coraz mniej czasu.
A Baśnie są pisane od nowa. I tym razem nie triumfuje w nich Dobro.
Z kolei życie Agaty i Tedrosa, na garnuszku matki bohaterki, nie jest usłane różami, tylko stosem, podpałką, wściekłym tłumem i kłótniami. A co najgorsze, zakochanej parce coraz bardziej brakuje najlepszej przyjaciółki.
Wkrótce znów muszą zanurzyć się w zdradliwej i niebezpiecznej Puszczy. Czy Liga Bohaterów będzie im w stanie pomóc?
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, ile da się wyciągnąć ze starych, wszystkim znanych baśni. Zwłaszcza z historii Kopciuszka. Choć trochę mniej zachwycona tym, co Chainani wyciągnął z legend arturiańskich(poświęcę temu później akapit).
Ale przede wszystkim ta historia przedstawia baśń o Sofii i Agacie. Baśń, która niekoniecznie zaczęła się tam, gdzie wszyscy sądzili. Bo każda baśń ma początek w baśni. Ale czy doczekałam się w końcu zakończenia, które wszystkich usatysfakcjonuje?
Krew się lała. Bohaterowie ginęli, a nasze bohaterki przeszły prawdziwą szkołę życia. I było trochę więcej Tedrosa, który nareszcie trochę się zaczął udzielać, a nie tylko rozglądać z dezorientacją. W sumie miał chłopak naprawdę ciężko. Kto by wytrzymał z takimi dziewuchami po tym jak zawiodła go własna matka?
Główni bohaterowie z jednej strony są przedstawicielami Dobra lub Zła, ale w rzeczywistości ich decyzje nie zawsze pokrywają się z tymi stronami. Ich charaktery i postępowanie to różne warianty szarości. A Dobro lub Zło są tylko celami, do których dążą.
Książka jest pokręcona, zakręcona i nieogarnięta, a mimo to wszystko się układa w jedną logiczną całość. Czytelnik miejscami może być naprawdę zdezorientowany tym co się dzieje, a po chwili się wszystko przejaśnia tylko po to, aby wrzucić nas w jeszcze większy rozgardiasz.
A na tym fabularnym torze wyścigowym nie zabrakło miejsca dla bohaterów pierwszego ani drugiego planu. Zwłaszcza młodzi nigdziarze, których poznaliśmy w poprzednich tomach mają tu pole do popisu. Nie zabrakło też miejsca na rodzicielskie problemy Lady Lesso i szaleństwa szalonego czarodzieja Merlina(jak wiadomo wszyscy mędrcy są ciutkę stuknięci).
Łezka w oku się kręci, gdy pomyśli się o biednym Stefanie...
Baśnie są w powieści przedstawione cudownie niejednoznacznie, a ich starzy bohaterowie rozwalają system. Śmiechu co nie miara.
Trochę gorzej jest w kwestii legend arturiańskich. Na upartego: Merlin, Ginewra i Lancelot wypadają na plus. Ich wątek jest poprowadzony ciekawie i z rozmysłem pasującym idealnie do fabuły. Jednak mnie razi to jak autor potraktował tę historię, jak ją uszczuplił, powycinał i niewiele dał w zamian. W końcu legendy trzeba zmieniać z większym staraniem i nie wycinać przy okazji 99% procent oryginalnej historii. Zwłaszcza, że akurat te legendy mają rekordowego pecha i co się ktoś za nie nie zabierze, to jeszcze bardziej oddala się od mitów, zostawiając jedynie tytuł.
Fakt: ta seria jest wspaniałą rozrywką dla dzieci i młodzieży, a już dla mnie w szczególności. Dorośli też znajdą coś dla siebie.
POLECAM
i czekam na 4, nadprogramowy tom:)
Czytelnicy kochają baśnie.
Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?
Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek...
2018-07-25
"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i właściwie jakby nie trafiła, to nie byłaby to żadna strata.
Nie warto dla tych tomów skrobać dwóch osobnych recenzji, bo właściwie można by upchać całą treść w jednym tomie i by to nie bolało. Zresztą pierwszy kończy się w taki sposób w jaki w moim regulaminie czytelniczym tom I kończyć się nie ma prawa.
Cykl "Incanceron" to historia dwóch światów, które są rozdzielone, a zarazem nierozłącznie połączone.
Incanceron to olbrzymie więzienie w którym mieszczą się całe miasta, lasy, morza i góry. Piekło dla osadzonych tam więźniów, którzy żyjąc w nim od pokoleń zaczynają tracić pojęcie, czy w ogóle jest coś na Zewnątrz.
Z kolei Zewnętrzne, zwane przez mieszkańców Epoką, to królestwo, gdzie mimo wysoko rozwiniętej technologii panują surowe zasady, aby przestrzegać realiów jednego wieku i nie iść naprzód. Bo? Bo była wojna i ktoś doszedł do wniosku, że jak wszystko stanie w miejscu, to będzie bardzo fajnie.
W tych realiach żyją kolejno Finn i Claudia. On, więzień Incanceronu, dziecko zrodzone w trzewiach więzienia. I ona, córka Naczelnika, narzeczona księcia i przyszła królowa.
Wykreowane światy, koleje losów bohaterów i cała fabuła budzi z miejsca zainteresowanie. Ale niestety na świetnym pomyśle moje uznania dla autorki się kończy.
Catherine Fisher stworzyła sobie historię, która zdecydowanie ją przerosła. Światu zabrakło szczegółów, pierwszoplanowym bohaterom charakteru(takiego stałego, bo zwykle się zachowywali, tak jak trzeba było na użytek fabuły a nie według swoich cech osobowości), a drugiemu planowi miejsca w fabule i określonych zadań. Dużo wątków i postaci pojawiło się właściwie bez żadnego pomysłu na ich wykorzystanie. Drugi plan wypełniali bohaterowie, których całym celem było zachowywanie się tak, jak określono ich w pierwszym zdaniu o nich i koniec.
Najgorzej jednak wypada fabuła. Cała intryga, problemy społeczne i spiski, wokół których historia się kręci, to kwestia potraktowana bardzo po macoszemu. A nawet nie, zwyczajnie od czapy.
Historia jest grubymi nićmi szyta, i to z różnych materiałów. Wszystko razem tworzy bardzo pokraczną całość, gdzie czytelnik często musi łapać się za głowę, skąd jakiś wątek w ogóle się wziął, nie mówiąc już o tym po co.
No tak, historia ciekawa. Pomysł był dobry, ale pisarce zabrakło zdolności i dobrego warsztatu.
Skończyło się na dwóch tomach, które tworzą jako taką całość, ale finalnie są absurdalnie słabo napisane, a zwroty akcji i ostateczne rozwiązania kompletnie niejasne i nie wiadomo skąd wytrzaśnięte.
"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i...
2018-07-10
"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i właściwie jakby nie trafiła, to nie byłaby to żadna strata.
Nie warto dla tych tomów skrobać dwóch osobnych recenzji, bo właściwie można by upchać całą treść w jednym tomie i by to nie bolało. Zresztą pierwszy kończy się w taki sposób w jaki w moim regulaminie czytelniczym tom I kończyć się nie ma prawa.
Cykl "Incanceron" to historia dwóch światów, które są rozdzielone, a zarazem nierozłącznie połączone.
Incanceron to olbrzymie więzienie w którym mieszczą się całe miasta, lasy, morza i góry. Piekło dla osadzonych tam więźniów, którzy żyjąc w nim od pokoleń zaczynają tracić pojęcie, czy w ogóle jest coś na Zewnątrz.
Z kolei Zewnętrzne, zwane przez mieszkańców Epoką, to królestwo, gdzie mimo wysoko rozwiniętej technologii panują surowe zasady, aby przestrzegać realiów jednego wieku i nie iść naprzód. Bo? Bo była wojna i ktoś doszedł do wniosku, że jak wszystko stanie w miejscu, to będzie bardzo fajnie.
W tych realiach żyją kolejno Finn i Claudia. On, więzień Incanceronu, dziecko zrodzone w trzewiach więzienia. I ona, córka Naczelnika, narzeczona księcia i przyszła królowa.
Wykreowane światy, koleje losów bohaterów i cała fabuła budzi z miejsca zainteresowanie. Ale niestety na świetnym pomyśle moje uznania dla autorki się kończy.
Catherine Fisher stworzyła sobie historię, która zdecydowanie ją przerosła. Światu zabrakło szczegółów, pierwszoplanowym bohaterom charakteru(takiego stałego, bo zwykle się zachowywali, tak jak trzeba było na użytek fabuły a nie według swoich cech osobowości), a drugiemu planowi miejsca w fabule i określonych zadań. Dużo wątków i postaci pojawiło się właściwie bez żadnego pomysłu na ich wykorzystanie. Drugi plan wypełniali bohaterowie, których całym celem było zachowywanie się tak, jak określono ich w pierwszym zdaniu o nich i koniec.
Najgorzej jednak wypada fabuła. Cała intryga, problemy społeczne i spiski, wokół których historia się kręci, to kwestia potraktowana bardzo po macoszemu. A nawet nie, zwyczajnie od czapy.
Historia jest grubymi nićmi szyta, i to z różnych materiałów. Wszystko razem tworzy bardzo pokraczną całość, gdzie czytelnik często musi łapać się za głowę, skąd jakiś wątek w ogóle się wziął, nie mówiąc już o tym po co.
No tak, historia ciekawa. Pomysł był dobry, ale pisarce zabrakło zdolności i dobrego warsztatu.
Skończyło się na dwóch tomach, które tworzą jako taką całość, ale finalnie są absurdalnie słabo napisane, a zwroty akcji i ostateczne rozwiązania kompletnie niejasne i nie wiadomo skąd wytrzaśnięte.
"Więzień Incanceron" i "Uciekinier Sapphique" Catherine Fisher to dwa tomy cyklu, który skończył się równie szybko, jak się zaczął. Szeroko reklamowany, doczekał się jedynie dwóch pierwszych tomów, a o kontynuacji internet milczy. Całe szczęście otwarte zakończenie drugiego tomu nie wymaga szczególnie dalszej historii.
Mi ta seria wpadła w ręce całkiem przypadkiem i...
2018-07-17
Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.
Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być trylogią, to właśnie doczekała się czwartego tomu, który ma premierę w tym miesiącu, a ja wzięłam się już za tom trzeci(ten na półce grzecznie czekał). A skoro pierwszymi dwoma tomami jestem zachwycona, to myślę, że mogę oczekiwać że tak pozostanie.
"Świat bez książąt" jest wspaniałą kontynuacją "Akademii Dobra i Zła".
Agata i Sofia wróciły do domu, a miasteczko jest uszczęśliwione złamaniem klątwy.
A przynajmniej jest tak dopóki z Puszczy nie zaczną w ich stronę lecieć płonące strzały i głazy burzące ich domy. A niewidzialni napastnicy nie zaczną domagać się wydania...
Obie przyjaciółki, przez jedno nierozsądnie wypowiedziane życzenie muszą wrócić do swojej baśni i Akademii, która nie jest już taka sama...
Wzorce i schematy opowiadanych baśni zostały zachwiane, a dziewczęta zrozumiały, że ich Długo i Szczęśliwie nie musi zakończyć się u boku księcia.
A skoro nie musi, to może nie powinno?
Do krainy baśni przyszedł feminizm w postaci Eweliny Sader. A to może oznaczać tylko kłopoty. W których centrum znajdą się oczywiście nasze dwie bohaterki.
Czy Sofia pozostanie dobra? A może zmieni się ponownie w przerażającą, paskudną wiedźmę?
Jakiego zakończenia baśni pragnie serce Agaty?
I jak na to wszystko zareaguje Tedros?
"Kiedy jesteś dzieckiem, wydaje ci się, że najlepszy przyjaciel jest całym światem. Ale gdy znajdziesz prawdziwą miłość... to się zmienia. Wasza przyjaźń nigdy już nie może być taka sama, ponieważ nie ważne, jak bardzo starasz się zatrzymać jedno i drugie, musisz być lojalny tylko wobec jednego z nich."
Baśnie są okrutne.
Fabuła i bohaterowie zmieniają się i dojrzewają(tak fabuła dojrzewa, nie czepiać się). Wszystko nabiera pełniejszych kształtów(z wyjątkiem Dot). A Akademia Dziewcząt i Akademia Chłopców stają w obliczu wojny, która może się zakończyć jedynie tragicznie.
Soman Chainani w dalszym ciągu karykaturalizuje świat baśni. Wyolbrzymia absurdy, które tam żądzą i sygnalizuje jak bardzo te wzorce są widoczne w naszym świecie.
Pierwszy bezsensowny podział na Dobro i Zło został zachwiany, więc zostaje stworzony nowy, jeszcze bardziej niebezpieczny i napędzany nienawiścią. I choć nieliczni nauczyciele starają się uzmysławiać swoim uczniom, że nie tędy droga, to jest to spowodowane głównie ich zatwardziałymi poglądami, a nie przeświadczeniem, że żaden w tych układów nie jest dobry, bo podziały zawsze prowadzą do konfliktów.
Wszyscy bohaterowie są więźniami stereotypów, zatwardziałych poglądów i oczekiwań wobec wyznaczonego im losu. Samodzielnych i rzeczywistych decyzji nie podejmują, bo nie wiedzą, że mogą.
A w centrum tego wszystkiego są Sofia i Agata, które chcą żyć inaczej, które chcą innego zakończenia. A wszyscy w koło im mówią, że nie ma rozwiązania innego niż te, które są zapisane w baśniach, nie ma miejsca na nic nowego. Zło albo Dobro, książę albo przyjaciółka. Możesz by tylko jednym, możesz mieć tylko jedną osobę, której oddasz serce.
A co zrobią bohaterki?
Feminizm jest sprawą wiodącą. Agata ma bardzo niepewne poglądy, nie wie jakiego chce życia, ale ma jasne przeświadczenie o tym, że nie chce żyć w męskim świecie. Ale chce mieć swojego księcia. Tyle, że na innych zasadach. Równych prawach.
W tym czasie Akademia Dziewcząt jest nastawiona na pozbycie się męskiej generacji raz na zawsze.
Uczennice rezygnują z miłości i książąt. Ale przy okazji również z dbania o urodę, garderobę, a nawet higienę osobistą.
Z kolei chłopcy w swojej części Akademii zachowują się jak małpki wypuszczone z klatki i pałają żądzą zemsty, bo im coś odebrano.
Mamy więc starcie zdrowej feminizacji, polegającej na równości i prawie do decyzji, a kompletnie idiotycznego rodzaju feminizmu, który dąży do napędzania nienawiści. I to wszystko napisane przez faceta. Między linijkami, ale napisane. No cudnie po prostu.
"-Zamknij się! - zagrzmiała Hester i znowu odwróciła się do Agaty. - Nikt nie lubi chłopców! Nawet dziewczęta, którym się podobają, nie mogą z nimi wytrzymać! Chłopcy śmierdzą, za dużo gadają, wszystko psują i zawsze trzymają ręce w kieszeniach spodni, ale to nie znaczy, że możemy chodzić do szkoły, w której ich nie ma! To jak stymf bez kości! To jak wiedźma bez brodawek! Bez chłopców ŻYCIE JEST BEZ SENSU!"
Oba tomy "Akademii(...)" są tak pouczające, pełne morałów i szerokiego pola do własnych przemyśleń, że zaraz zacznę podskakiwać z radości. I to jest lektura dla dorastających dziewczynek!
Polecam, polecam, polecam...
I to jeszcze jak!
Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.
Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być...
2018-07-02
"Nocny ogrodnik" to powieść, która z miejsca mnie zafascynowała...
jakością egzemplarza.
Zobaczywszy malowniczą, surrealistyczną okładkę, twardą oprawę ze sznurkami i ten idealny papier - musiałam po prostu odkryć co znajduje się wewnątrz.
Tyle, że kiedy książka zachwyca tym co jest na zewnątrz, to jakoś ciężko ją otworzyć i czytać. Więc lektura trochę postała na półce.
Jonathan Auxier pisząc "Nocnego ogrodnika", jak sam opowiada w posłowiu, inspirował się masą różnych rzeczy. Powieść jest więc napisana w wiktoriańskim duchu, z motywem sieroctwa, widma głodu i ciągłego niebezpieczeństwa. Pisarz nawiązuje do Wielkiego głodu, który w XIX wieku nawiedził Irlandię, porusza kwestię angielskiego snobizmu i jeszcze na dokładkę dodaje nawiązania do niezliczonych tekstów kultury, w tym "Tajemniczego ogrodu".
Wszystko to jest jednak w powieści przez większość czasu niewidoczne. Dlatego, że tym co jest najbardziej widoczne w tej historii jest jej dziwaczność, pewna pokraczność i fakt, że choć opowieść jest napisana malowniczo, a jej wątki i postacie zostały głęboko przemyślane, to coś w niej zgrzyta, czegoś brakuje. Brakowało mi w niej jakiegoś powodu, aby dalej czytać.
A przecież mi się podobało i czytałam... Długo, bo długo...
Molly i Kip, dwójka osieroconych irlandzkich dzieci, zostają zatrudnieni w tajemniczym domu państwa Windsorów. Domu położonym z dala od miasta i skrupulatnie omijanym przez okoliczną ludność. Domu, w którym przed laty wydarzyło się coś strasznego i wciąż niewyjaśnionego. Domu, którego mieszkańcy z dnia na dzień są coraz słabsi, jakby coś wysysało z nich siły życiowe.
Kim jest człowiek chodzący nocą po domu i dlaczego olbrzymie drzewo, które zrasta się z domem jest tak ważne?
Dzieciom i ich chlebodawcom grozi ogromne niebezpieczeństwo.
Relacja pomiędzy Molly i Kipem jest najciekawszym elementem tej powieści. Kochające się rodzeństwo, znajduje się w sytuacji, kiedy jedno z nich musi przejąć obowiązki rodziców i utrzymać się przy życiu. Ich zachowania wobec siebie były urocze.
Z kolei rodzina Windsorów, choć autor poświęca jej mniej uwagi, jest obrazem tego jak kochający się ludzie, potrafią zagubić się i doprowadzić do wzajemnej obojętności.
Psychologiczny aspekt historii jest bardzo silny, a wątki paranormalne wzmagają nie tylko poczucie niebezpieczeństwa(upiór i epoka wiktoriańska powodują atmosferę jak z horroru), ale i nasilają relacje międzyludzkie.
Sama intryga jest zrozumiała, szybko da się w niej połapać. A w powieści najciekawsze są drobne smaczki. A ja mam tylko ciągłe wrażenie, że czegoś zabrakło, ale nie mogę dojść co.
Cała powieść jest warta uwagi, ale myślę, że jako powieść o ludziach, a nie historia fantasy, choć dreszcz na plecach czułam.
"Nocny ogrodnik" to powieść, która z miejsca mnie zafascynowała...
jakością egzemplarza.
Zobaczywszy malowniczą, surrealistyczną okładkę, twardą oprawę ze sznurkami i ten idealny papier - musiałam po prostu odkryć co znajduje się wewnątrz.
Tyle, że kiedy książka zachwyca tym co jest na zewnątrz, to jakoś ciężko ją otworzyć i czytać. Więc lektura trochę postała na...
2018-06-06
"Podróżniczka" to drugi i finałowy tom duologii Alexandry Bracken o podróżach w czasie. Nie byłam zachwycona już przy pierwszym tomie, ponieważ przy wszystkich zaletach, które książki te posiadają(a naprawdę trochę ich jest), leży jeden mankament - niestety, ale podróży w czasie przy nich nie doświadczyłam.
Etta została osierocona przez swój czas naturalny i budzi się w zupełnie obcym miejscu i obcej epoce, w dodatku znajdując się na łasce tajemniczych Cierni.
Nicholas i Sophia starają się ją odnaleźć, ale głównie marnotrawią czas na kłótnie, nieopisane przeskoki i pakowanie się w kolejne kłopoty.
A jest jeszcze Ironwood, który przecież musi znaleźć astrolabium...
Bardzo podoba mi się kreacja bohaterów przez autorkę. Mają ikrę, określone cechy charakteru i potrafią naprawdę wleźć czytelnikowi na emocje. Poza głównymi bohaterami, są też postacie drugiego planu, które zupełnie nie odstają pod względem kreacji charakterów. Osobiście zakochałam się w dwulicowym duecie rodziców Etty, którzy to byli naprawdę trudni do rozgryzienia.
Ross Linden i Henry Hemlock dostali zresztą dla siebie opowiadanie, które przymontowano na koniec książki i były to właśnie te strony, które jako jedyne czytałam z wypiekami na twarzy:)
Opisana w książce intryga, zwroty akcji i w ogóle wszystko co się tu działo były emocjonujące i często wpadałam bez pamięci w rozgryzanie, co się może stać.
Nadal jednak rozczarowują mnie tła historyczne zaprezentowane przez autorkę. Nie zaprzeczę, że odrobiła pracę domową i nazbierała kilka ciekawostek historycznych. Zaskoczyła mnie rzucając bohaterów do starożytnej Kartaginy, a jeszcze bardziej wspominając o Ching Shih(super babka, tu znajdziecie więcej: https://menway.interia.pl/styl-zycia/ciekawostki/news-ching-shih-kobieta-w-bardzo-meskim-zawodzie,nId,1398786 ), ale były to drobne szczegóły, których właściwie nie wykorzystała w choćby minimalnym stopniu. Poza tymi drobnymi wstawkami nie było historii. Bracken skacze po epokach i rekordowo bezpiecznie się na nich opiera. A ja te książki wzięłam do ręki, aby odwiedzić inne epoki, a nie tylko po nich poskakać bez głębszego sensu.
Dziwnie się czyta duologię. Ta jest pierwszą od dawna na jaką trafiłam i trochę mnie to zbiło z tropu, bo jestem przyzwyczajona do czytania pojedynczych powieści(cenionych najwyżej) lub trylogii(które niezwykle często chorują na którąś z dwóch chorób: kończenie się na tomie drugim lub na rozrastanie się o kolejną nieokreśloną liczbę tomów(ku mojej irytacji te dobre zwykle chorują na przypadłość pierwszą, a te słabsze na drugą:())
W sumie to dobry pomysł, ale nadal czuję konsternację.
"Pasażerkę" i "Podróżniczkę" warto przeczytać. To świetna młodzieżowa przygodówka, z sympatycznymi bohaterami, wciągającą intrygą i emocjonującą fabułą.
Rozczarowuje mnie jednak ilość Historii w tej historii i dość słabe zakończenie(takie niedokończone). Ale zakończenie zrekompensowało mi końcowe opowiadanie. Książka byłaby ciekawsza, gdyby chodziło w niej o Henry'ego i Ross.
No, to już tam w sumie
Polecam
"Podróżniczka" to drugi i finałowy tom duologii Alexandry Bracken o podróżach w czasie. Nie byłam zachwycona już przy pierwszym tomie, ponieważ przy wszystkich zaletach, które książki te posiadają(a naprawdę trochę ich jest), leży jeden mankament - niestety, ale podróży w czasie przy nich nie doświadczyłam.
Etta została osierocona przez swój czas naturalny i budzi się w...
2018-05-29
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym będę teraz pisać napisała Marie Lu, a ja sobie ubzdurałam, że będę czytać jej wszystkie książki. I w sumie spodziewałam się, że ta książka mnie zawiedzie.
Dużo gwiazdek dałam, prawda? To jest uzasadnione. Książka jest dobra. to bardzo poprawne zwieńczenie cyklu z ładnym morałem dla młodszych czytelników. Czyli dla mnie już nie bardzo.
"Wszechdrzewo" posiada ten sam problem, co każdy z poprzednich tomów. Tą serię umyślono z przeznaczeniem dla dzieci. I dano ją pisać autorom, którzy nie bardzo mają pojęcie jak dla dzieci pisać.
I mogłabym te nieskładne elementy znowu wymieniać, ale nie o to idzie. Po "Spirit animals" mam w głowie dużo wątków, elementów fabuły, które domagały się rozwinięcia, podkreślenia, jakiejś głębszej dygresji(zwłaszcza Pożeracz) i brak...
A można było coś z tym zrobić. I wtedy ta seria naprawdę byłaby warta dłuższej uwagi. I choć te elementy tylko zarysowano, a nie kontynuowano pewnie dlatego, że uznano to za zbędne w książkach dla dzieci, to właśnie gdyby coś takiego rozwinięto byłyby świetne dla dzieci. A nie są.
No i właśnie Pożeracz, Zielone Płaszcze, wątek Xue, która nie była zadowolona ze stanu faktycznego organizacji - gdzieś się te wszystkie etyczne konteksty rozmyły. I wyszła kołomyja.
Parę słów tylko o "Wszechdrzewie":
W pewnych wątkach i elementach świata przedstawionego, które przywołano w tym tomie, na oślep bym rozpoznała Marie Lu. To takie pomysły, które właśnie jej do głowy przyjść by mogły, ale tylko momentami. Większa część tej objętościowo maleńkiej książki, to następstwa tego co już było, więc trzeba było to kontynuować, a mało indywidualnych pomysłów autorki.
Wcale mnie to nie dziwi, ale smuci. Dlatego nie miałam dla tego cyklu zbyt wiele serca od pierwszego wejrzenia.
Były tu dwie fajne sceny z Shanem i jedna cudowna z Meilin. I w sumie ostateczna bitwa w pewnym sensie była brawurowo emocjonująca, ale jej głupi początek mnie zniechęcił.
I te drobne perełki zostały uwieńczone mało ciekawym podsumowaniem, ale przynajmniej było zakończenie, to przyznaje...
W sumie mam bardzo mieszane uczucia w kwestii tego tomu i całego cyklu. Mam wrażenie, że ze sto stron więcej do każdego tomu oraz kurs dla autorów, jak pisze się książki dla dzieci... I byłoby o wiele lepiej.
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym...
2018-04-24
"Naprzeciw falom" Tui T. Sutherland to już 5 tom cyklu "Spirit Animals", którego każdą część pisze inny autor. Czyli do wielkiego finału w wykonaniu Marie Lu jestem coraz bliżej!(tak, dlatego czytam - Marie Lu)
Od razu powiem: to najlepszy tom z dotąd przeze mnie przeczytanych. Historia nareszcie nabrała wiatru w żagle.
W Erdas trwa wojna. Meilin, Abeke, Conor i Rollan wraz ze swoimi Zwierzoduchami podróżują z miejsca na miejsce aby odnaleźć talizmany Wielkich Bestii, ale po nogach depczą im wojownicy Najeźdźców. Teraz muszą spotkać się z Ośmiornicą Mulopem.
Tui T. Sutherland poradziła sobie z tą historią wyśmienicie. Nabrała pełnymi garściami ze szczegółów rzuconych przez poprzedników i poszła własną drogą.
Zwroty akcji, które się tu pojawiły były wprawdzie oczywiste i przewidziane już w poprzednich tomach(kluczowa kwestia nawet od 1-ego), ale świat przedstawiony mi to w pełni zrekompensował.
Choć kwestia wieku i zachowania bohaterów jest nadal dość jaskrawa, to tym razem pisarka nie cisnęła aż tak bohaterów w miłostki, jak jej poprzedniczka, co mnie trochę uspokoiło. Same dzieciaki trochę zginęły w szybkiej i po raz pierwszy skomplikowanej akcji, ale na zakończenie były emocjonalne fajerwerki.
Co zdecydowało o tym, że uznałam ten tom za jak na razie najlepszy? Wielka Ośmiornica Mulop.
Niby mówiący dziwnie mędrcy to dość oklepany epizod, ale tutaj wypadł wyjątkowo dobrze. Mulop podbił swoją gadaniną i postępowaniem moje serce i jestem za to autorce wdzięczna, bo w tej serii dostałam taką postać po raz pierwszy.
"Nieprawdaż? Prawdaż."
A samo zakończenie pozwoliło mi po raz pierwszy sięgnąć po kolejny tom nie tylko dlatego, że czeka Marie Lu.
Polecam
PS: Tak się Mulopem zachwycałam, że zapomniałam pozachwycać się okładką. A więc się zachwycam;)
"Naprzeciw falom" Tui T. Sutherland to już 5 tom cyklu "Spirit Animals", którego każdą część pisze inny autor. Czyli do wielkiego finału w wykonaniu Marie Lu jestem coraz bliżej!(tak, dlatego czytam - Marie Lu)
Od razu powiem: to najlepszy tom z dotąd przeze mnie przeczytanych. Historia nareszcie nabrała wiatru w żagle.
W Erdas trwa wojna. Meilin, Abeke, Conor i Rollan...
2018-05-27
Na "Okrutną pieśń" Victorii Schwab polowałam od miesięcy. I kiedy w końcu moja szkolna biblioteka(z której właściwie korzystam już trochę nielegalnie, bo szkołę skończyłam;)) ją zakupiła, to miałam inny priorytet(w tej samej paczce przyszła "Wieża świtu"), ale z obiema uporałam się szybko(miałam motywację, bo na obie nie byłam jedyną czekającą, a wzięłam je pierwsza).
Wobec tego mogę już stwierdzić, że książka jest tak dobra, jak na to liczyłam. I nowa dystopia z elementami fantasy dla młodzieży może wkrótce zawładnąć wszystkimi umysłami.
Verity to miasto podzielone na pół, Verity to miasto potworów i ludzi, których czyny stworzyły te pierwsze... Każdy niegodziwy uczynek, to narodzony w cieniu demon. A ludzie wciąż robią złe rzeczy...
Kate wierzy, że tylko siła, którą ojciec panuje nad stworzeniami cienia, może doprowadzić do pokoju w mieście. Dziewczyna chce wrócić do domu i podążać śladami rodziciela.
August wierzy w walkę z potworami, którą podjęli jego rodzice i brat, a także stojąca po ich stronie połowa miasta, ale kruchy sojusz zawarty ojcem Kate jest coraz słabszy, a ktoś regularnie go podkopuje... Zresztą August sam jest potworem, a jego muzyka wydziera dusze z grzeszników...
Kiedy ta dwójka się spotyka, musi zacząć się dziać.
Niespodzianka: nie ma tu romansu! Nasi bohaterowie nie mają na niego czasu, ale za to ich kontakty są bardzo ciekawe. Trochę tajemniczych rozmów, trochę knucia, trochę podejrzeń i w końcu owocnej współpracy. I jeszcze ta zagadka, jak to się stało...
Kate i Augusta nie trudno polubić. Ona wie czego chce i nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć wytyczone cele. Jest twarda i oschła, ale od początku wiadomo, że to tylko maska. Z kolei on jest delikatny, spokojny. Ma wiele przemyśleń i stara się postępować jak najlepiej. Dobry potwór czy chłopak, który nie może odnaleźć się w otaczającym go świecie?
W tej książce jest mnóstwo akcji i krwi, ale są i refleksje bohaterów i bardzo dużo ciepłych uczuć. Powieść mocna w przekazie, mocna w obrazie i naprawdę urzekająca.
Polecam
Na "Okrutną pieśń" Victorii Schwab polowałam od miesięcy. I kiedy w końcu moja szkolna biblioteka(z której właściwie korzystam już trochę nielegalnie, bo szkołę skończyłam;)) ją zakupiła, to miałam inny priorytet(w tej samej paczce przyszła "Wieża świtu"), ale z obiema uporałam się szybko(miałam motywację, bo na obie nie byłam jedyną czekającą, a wzięłam je...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-05-17
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron... Zadowoleni?
Tak więc "Wieżę świtu" bez żadnych wątpliwości można uznać za kolejny(oficjalnie 5,5) tom cyklu "Szklany tron", bez którego raczej trudno będzie ogarnąć finał(będzie finał Sarah?).
Chaol i Nesryn docierają na Południowy kontynent(tak się to nazywało?), a ściślej mówiąc do ojczyzny pani kapitan, miasta Antica. I wbrew pozorom dużo się będzie działo...
Ja nie lubię Chaola od pierwszego tomu. Moja pierwsza reakcja na wieść o nowelce, której miał być głównym bohaterem polegała na stwierdzeniu, że czytać tego nie będę. Jednak muszę przyznać, że Westfall jest bohaterem wykreowanym bardzo dobrze. Wiecie dlaczego? Bo w każdej recenzji jaką czytałam(i jaką pisałam) na temat kolejnych tomów "Szklanego tronu" jest zamieszczana czyjaś osobista refleksja na temat lubienia bądź nie lubienia tej właśnie postaci i chyba nawet Aelin jest rzadziej tak pieczołowicie oceniana.
Chaol miał być głównym bohaterem nowelki "Wieża świtu", ale z każdą stroną z którą nowelka urastała do coraz grubszej powieści, jego znaczenie było bardziej marginalizowane. I ostatecznie z trójki bohaterów na których Maas się skupia, Chaol ma najmniej do powiedzenia."Wieża świtu" poza rozważaniami nad nogami, męskością i słabą psychiką Chaola, ma do zaoferowania dużo więcej.
Bo super bohaterkami tego tomu są Nesryn Faliq i Yrene(właśnie dlatego u Maas trzeba czytać nowelki, nawet te krótkie(nie wspominając o 800-stronicowych)).
Sarah J. Maas stworzyła w tej książce nowy, fascynujący i mający wiele tajemnic do zaoferowania świat, którego prawa, kultura i rodzina królewska są drastycznie różne od tego co obserwowaliśmy w cyklu przez ostatnie 5 tomów.
A wielkimi kurami i wieżą bez schodów byłam zachwycona(zwłaszcza piwnico-łaźnią tej wieży).
Poza tym, że w "Wieży świtu" znowu mamy parowy misz masz, bo byłoby nudno dalej ciągnąć dopiero rozpoczęty związek, to jest i sporo tajemnic, nie tylko związanych z aktualnymi problemami na dworze Antici, ale i szerzej z moimi ulubionymi czarnymi charakterami. No i w końcu się doczekałam paru zdań więcej o pajęczakach, które dyskretnie autorka wprowadzała do historii już tak długo i cały czas tylko się ledwie na te tematy zająkiwała.
Aby nie było, nie polubiłam Chaola, ale jego sesje leczniczo-terapeutyczne były naprawdę ciekawe. No i momentami starał się trochę ogarnąć, jaki jest nie fair wobec najbliższych przyjaciół. Jako, że jest też jedynym bohaterem w tym cyklu, który w pewnym momencie wycisnął ze mnie łezkę(nie w tym tomie), to w sumie jest bohaterem wartym uwagi.
Yrene ma pazura, jak na uzdrowicielkę. I pod względem psychologicznym miała w tej historii najdłuższą drogę do przejścia. I byłam zachwycona tym, jak za pierwszym spotkaniem pojechała po Chaolu... I chyba w cyklu mamy tu pierwszą bohaterkę, która nie lata z mieczem lub pazurami i wszystkich zarzyna(nie wliczając poprzedniej uzdrowicielki).
Nesryn za to najwięcej w tym tomie podróżuje i ogólnie jako jedyna coś robi(no, bo wiecie Chaol głównie siedzi;)) Jej wątek to najlepsze fragmenty i też w sumie przez wzgląd na przyszłość najważniejsze. W dodatku przy okazji autorka dopisała przy tym wątku kilka fajnych postaci(a jedna też się urwała z nowelki...).
Podsumowując: książka jednak nie do pominięcia i naprawdę dobra. Przy okazji cykl nabrał trochę świeżości. Pisarka wróciła na ziemię i przestała nareszcie rozpisywać kilometrami sceny erotyczne(prawie ich nie było), co może mieć związek z tym, że zamierza napisać powieść dla dorosłych i wobec tego zdała sobie sprawę, że ciężko napisać pierwszą powieść dla dorosłych, jak sceny "dla dorosłych" wpycha się do książek dla młodszych czytelników;)
Mi się nawet bardzo podobało, i
Polecam
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron......
więcej mniej Pokaż mimo to
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
Finałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak zwykle, bo wcześniej nie miała takich odjazdów, a później też już nie, no ale dam już sobie spokój z jej nieistniejącym charakterem.
Tempo akcji utrzymuje się w tym tomie przez CAŁY CZAS, taki jak w końcówce poprzedniego. Czyli strasznie szybko. Coś wybucha, Mare sobie biegnie, strzela błyskawicą, coś widzi, coś wybucha... O Cal! I tak dalej. Mare kiedy nie walczy, to myśli o Calu. Tak, tak... Super. Brawo dla tej Pani.
Wcześniej twierdziłam, że główna bohaterka nie posiada żadnej stałej cechy charakteru, ale okazuje się, że w toku wydarzeń nabawiła się nieustającej i chorobliwej fascynacji braćmi Calore.
To dobry moment, aby powiedzieć coś o reszcie bohaterów. Obaj wcześniej wspomniani bracia, otrzymali chwilę(tak ze dwie strony na głowę) dla swojej narracji. Co smutne, z perspektywy Mare byli o wiele ciekawsi. Autorce kompletnie nie wyszło przedstawienie ich myśli. O ile zdaję sobie sprawę, że przy Mavenie było to ponad jej siły(bądź co bądź się przy poprzednich tomach bardzo starała, żeby był nie do ogarnięcia), to nie wiem co poszło nie tak przy Calu, może się nie starała?
W poprzednim tomie autorka wprowadziła perspektywy Evangeline i niejakiej Cameron. Evangeline na szczęście w tym tomie utrzymała swoją pozycję narratorki(na szczęście, bo była to jedyna historia, która została dobrze poprowadzona i otrzymała satysfakcjonujące zakończenie), za co jestem autorce wdzięczna. Evangeline posiada dokładnie tyle charakteru, ile brakuje Mare.
O Cameron słuch zaginął. To po co w ogóle się pojawiała jej narracja? Autorka nawet nie zawraca sobie głowy tym, aby o niej coś wspominać w tym tomie.
A pamiętacie, że w poprzednich tomie udało się Mavenowi ożenić? Ja bym nie pamiętała, gdyby nie to, że jego urocza małżonka dostała w tym tomie narrację. Po co? Wprowadzona została dobrze, rozwijana była uparcie, konsekwentnie i z dobrym skutkiem, a później autorce się o niej zapomniało...
"Czerwona królowa" podbiła moje serce drugim planem. Takim sympatycznym, mającym duże miejsce w fabule, znaczącym, mającym wpływ na wydarzenia drugim planem. To był powód dla którego z tomu na tom dawałam jej kolejne szanse.
W końcu jednak, idąc prawdopodobnie za moją radą, poszła sobie na warsztaty pisarskie do Veronici Roth. Była na nich na tyle długo, aby udało jej się skutecznie pozbyć z ostatniego tomu serii drugiego planu. Nie została jednak na nich na tyle długo, aby nauczyć się pisać zakończenia.
Pa pa... Życzę autorce powodzenia.
Ale dalej ją lubię...
"Wojenna burza" to finałowy(czwarty) tom "trylogii" Victorii Aveyard "Czerwona królowa". Mimo mojej irytacji przy tomie poprzednim(a zaznaczam, że dwa pierwsze tomy były dobre), przygodę dokończyłam... Ku własnej irytacji.
więcej Pokaż mimo toFinałowy tom zaczyna się 5 minut po zakończeniu trzeciego, a Mare dalej zachowuje się irracjonalnie i niepoważnie, jak zwykle? No właśnie, nie jak...