-
ArtykułySpecjalnie dla pisarzy ta księgarnia otwiera się już o 5 rano. Dobry pomysł?Anna Sierant1
-
ArtykułyKeith Richards, „Życie”: wyznanie człowieka, który niczego sobie nie odmawiałLukasz Kaminski2
-
ArtykułySzczepan Twardoch pisze do prezydenta. Olga Tokarczuk wśród sygnatariuszyKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułySkandynawski kryminał trzyma się solidnie. Michael Katz Krefeld o „Wykolejonym”Ewa Cieślik2
Biblioteczka
2024-05-05
2023-09-21
2019-10-21
2019-10-31
2018-12-11
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk książkę, którą mi się chciało przeczytać. Mam ostatnio blokadę czytelniczą.
"Dwór szronu i blasku gwiazd" jest nowelką przeznaczoną tylko i wyłącznie dla czytelników trylogii. A ci z pewnością posiadają swoje zdanie, na temat tego czy ją czytać.
Nie powiem, więc wiele. A tylko i wyłącznie tyle, że stan umysłowy naszych ukochanych postaci jest zły...
Ale samą nowelkę czyta się z przyjemnością.
To trochę taki ostatni rozdział, którego nie było w ostatnim tomie trylogii, bo się nie zmieścił(wiecie, jakby dołożyli tam te 320 stron, to do księgarni po "Dwór skrzydeł i zguby" trzeba by pojechać wózkiem widłowym).
Sarah J. Maas napisała nową nowelkę. Tym razem jest rzeczywiście w rozmiarach nowelki... A nie, przepraszam. Trochę mi się już pokręciło i nawet nie wiem, ile zwykle trwa nowelka... W każdym razie "Dwór szronu i blasku gwiazd" posiada zaledwie 320 stron... To mało, jeśli nie wierzycie, to sprawdźcie ile stron ma "Wieża świtu"!
W każdym razie w końcu dostałam do rąk...
2018-09-03
"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?
Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę kiedyś w końcu dorwę!).
W sumie nie będą tu jakoś szczególnie opisywać fabuły. Grunt, że powieść opowiada historię Królowej Kier, kiedy to jeszcze nie była Królową Kier, ale Król Kier smalił do niej cholewki. Bardzo z nie wprawą.
Wobec czego urocza dziewuszka, kochająca wypieki i nie mająca ochoty zostać żoną starszego od niej zdziecinniałego króla, swoje serce oddała komu innemu.
Tu spójrzcie na tytuł i skompletujcie go ze swoją wiedzą o przyszłej monarchini Krainy Czarów.
Marissa Meyer wykonała świetną rolę w kwestii przemiany osobowości bohaterki. Nie mając zbyt wielkiego pola do manewru w kwestii zaskakiwania czytelnika rozwojem akcji, pozostało jej skupić się na interpretacji postaci bardzo dobrze nam znanych, przybliżenia mniej znanych i napisaniu kilku, których trzeba się było później pozbyć(z wiadomego powodu). Tak psychika, wcześniejsze losy bohaterów i interpretacja pewnych aspektów dalszej historii wypadła świetnie. Kapelusznika to ja chyba kocham w każdej odsłonie, a tutaj...
Kolejnym aspektem na plus(z mojego subiektywnego i bardzo nieprzywiązanego do oryginału napisanego przez Lewisa Carrola punktu widzenia) jest fakt, że "Bez serca" klimatem osadza się raczej w wizji Burtona niż Disneya(nie lubiłam tej bajki jako dziecko, historię pokochałam dopiero oglądając film Burtona) i proszę nie rzucać za to we mnie kamieniami:)
Kraina Czarów jest światem cukierkowo radosnym i tak polanym lukrem, że może zrobić się niedobrze. I jest to idealny kontrast do chwil pełnych brutalności. Mieści się tu wiele scen groteskowo niesmacznych i niezrozumiałych, niepasujących do bajkowego świata, a przez to mocno uderzających w emocje czytającego.
Burton jest w klimacie, ale miłośnicy Carrola mogą być spokojni. Autorka bardzo poważnie traktuje autora i jego przedziwny twór. Widać to w drobiazgowym wprowadzeniu każdej postaci mającej swoją rolę do odegrania w "Alicji(...)", ale też aluzjach słownych i wykorzystywaniu fragmentów jego twórczości.
Meyer z całą pewnością odrobiła pracę domową.
Po tych plusach czas na rzeczywistość. Wyglądającą tak, że Marissa Meyer napisała romans. Romans dopisała do bohaterki będącą przecież Królową Kier(Serc). I tu spójrzcie ponownie na tytuł.
Zignorujmy fakt, że jakiś niezwykle mądry tłumacz nazwał ukochanego przyszłej królowej Figlem(oryginalnie Jest, co oznacza Żart. Zdaję sobie sprawę, że ciężko to sensownie przetłumaczyć w formie imienia, ale czy było trzeba to tłumaczyć? Pominąwszy już, że bohater wabi się imieniem typowym dla naszych czworonogich przyjaciół???).
Skupmy się na fakcie, że pisząc historię o tym, jak Królowa Kier została Królową Kier można opowieść poprowadzić na setki różnych sposobów. Pisarka wybrała najbardziej banalny - złamane serce. Napisała bohatera, który ma je złamać. Mogła to zrobić na dwa sposoby. Wybrała łatwiejszy. Zakończenie mogło być tylko jedno.
Powód obsesji Catherine wyjaśniony.
Ok, ale nie rozumiem. Mając do dyspozycji całą Krainę Czarów, świat w oryginale i w większości interpretacji cudownie pozbawiony wątków romantycznych - pisarka napisała romans w ramce bajki dla dzieci. I to takie smutne. Było tyle możliwości. To taka świetna postać, a autorka napisała o niej romans, który był prosty, jednoznaczny i w oczywisty sposób zakończony(a miałam lekką nadzieję na romans pomiędzy Królową a Kapelusznikiem - to by było coś! I miałoby taki wydźwięk.).
Troszkę stracona szansa, jak na mój gust. Zawsze jestem zawiedziona, kiedy ktoś próbuje absolutnie wszystko wytłumaczyć za pomocą wątku Romea i Julii.
Powieść nie złamała mi serca ani go nie ukradła ani nie kupiła, czy co tam jeszcze z serce zrobić można.
Jednak klimat był, powieść napisana dobrym językiem...
No i był Kot Cheshire(tu diabelski uśmiech na cześć mojego ulubieńca wśród kotowatych).
"Bez serca" Marissy Meyer to historia Catherine Pinkerton, córki markiza i markizy Żółwiowej Zatoki.
Nie wiecie o kim mówię?
To może więcej będzie Wam mówić tytuł Królowa Kier?
Tak, "Bez serca" to prequel(a może sequel? zawsze mi się myli) "Alicji w Krainie Czarów". A autorka zainspirowała się do napisania tej powieści słynnym "Wicked" Gregory Maguiere'a(którą tą książkę...
2018-08-06
Czytelnicy kochają baśnie.
Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?
Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek została zamordowana przez Złą macochę? Gdyby nikt nigdy nie żył długo i szczęśliwie, a każda baśń kończyła się triumfem Zła?
Przecież Dobro powinno wygrywać, nieprawdaż?
Czy Czytelnicy nadal kochaliby baśnie?
"Długo i szczęśliwie" to trzeci, finałowy(to już nieaktualne) tom trylogii(nieaktualne), cyklu Soman'a Chainani'ego "Akademia Dobra i Zła".
Seria ta posiada prześliczne, szczegółowe i godne analizy okładki i wcale nie mniej godne uwagi wnętrze.
Bo jeszcze bardziej niż baśnie Czytelnicy kochają ich interpretacje.
Sofia i Agata, dwie przyjaciółki, których baśń zmieniła baśniowy świat, znalazły swoje zakończenie. Po raz drugi.
Agata i jej książę wrócili do Gawaldonu. Sofia znalazła swoje miejsce u boku Złego Dyrektora Akademii. Pary są razem, pocałunek prawdziwej miłości odchaczony... Ale Baśniarz wciąż wstrzymuje się z ostatecznym napisaniem słowa KONIEC... A świat baśni nie może istnieć bez baśni.
Będzie koniec świata!!!
Chyba, że nasi bohaterowie w końcu zdecydują się jakiego zakończenia pragną. Do trzech razy sztuka, prawda?
Z grobów powstają legendarni nigdziarze, a Akademia staje się wyłącznie Zła, tak jak jej Dyrektor. I Królowa?
Serce Sofii nadal ma wątpliwości i coraz mniej czasu.
A Baśnie są pisane od nowa. I tym razem nie triumfuje w nich Dobro.
Z kolei życie Agaty i Tedrosa, na garnuszku matki bohaterki, nie jest usłane różami, tylko stosem, podpałką, wściekłym tłumem i kłótniami. A co najgorsze, zakochanej parce coraz bardziej brakuje najlepszej przyjaciółki.
Wkrótce znów muszą zanurzyć się w zdradliwej i niebezpiecznej Puszczy. Czy Liga Bohaterów będzie im w stanie pomóc?
Jestem pod ogromnym wrażeniem tego, ile da się wyciągnąć ze starych, wszystkim znanych baśni. Zwłaszcza z historii Kopciuszka. Choć trochę mniej zachwycona tym, co Chainani wyciągnął z legend arturiańskich(poświęcę temu później akapit).
Ale przede wszystkim ta historia przedstawia baśń o Sofii i Agacie. Baśń, która niekoniecznie zaczęła się tam, gdzie wszyscy sądzili. Bo każda baśń ma początek w baśni. Ale czy doczekałam się w końcu zakończenia, które wszystkich usatysfakcjonuje?
Krew się lała. Bohaterowie ginęli, a nasze bohaterki przeszły prawdziwą szkołę życia. I było trochę więcej Tedrosa, który nareszcie trochę się zaczął udzielać, a nie tylko rozglądać z dezorientacją. W sumie miał chłopak naprawdę ciężko. Kto by wytrzymał z takimi dziewuchami po tym jak zawiodła go własna matka?
Główni bohaterowie z jednej strony są przedstawicielami Dobra lub Zła, ale w rzeczywistości ich decyzje nie zawsze pokrywają się z tymi stronami. Ich charaktery i postępowanie to różne warianty szarości. A Dobro lub Zło są tylko celami, do których dążą.
Książka jest pokręcona, zakręcona i nieogarnięta, a mimo to wszystko się układa w jedną logiczną całość. Czytelnik miejscami może być naprawdę zdezorientowany tym co się dzieje, a po chwili się wszystko przejaśnia tylko po to, aby wrzucić nas w jeszcze większy rozgardiasz.
A na tym fabularnym torze wyścigowym nie zabrakło miejsca dla bohaterów pierwszego ani drugiego planu. Zwłaszcza młodzi nigdziarze, których poznaliśmy w poprzednich tomach mają tu pole do popisu. Nie zabrakło też miejsca na rodzicielskie problemy Lady Lesso i szaleństwa szalonego czarodzieja Merlina(jak wiadomo wszyscy mędrcy są ciutkę stuknięci).
Łezka w oku się kręci, gdy pomyśli się o biednym Stefanie...
Baśnie są w powieści przedstawione cudownie niejednoznacznie, a ich starzy bohaterowie rozwalają system. Śmiechu co nie miara.
Trochę gorzej jest w kwestii legend arturiańskich. Na upartego: Merlin, Ginewra i Lancelot wypadają na plus. Ich wątek jest poprowadzony ciekawie i z rozmysłem pasującym idealnie do fabuły. Jednak mnie razi to jak autor potraktował tę historię, jak ją uszczuplił, powycinał i niewiele dał w zamian. W końcu legendy trzeba zmieniać z większym staraniem i nie wycinać przy okazji 99% procent oryginalnej historii. Zwłaszcza, że akurat te legendy mają rekordowego pecha i co się ktoś za nie nie zabierze, to jeszcze bardziej oddala się od mitów, zostawiając jedynie tytuł.
Fakt: ta seria jest wspaniałą rozrywką dla dzieci i młodzieży, a już dla mnie w szczególności. Dorośli też znajdą coś dla siebie.
POLECAM
i czekam na 4, nadprogramowy tom:)
Czytelnicy kochają baśnie.
Są tam piękne księżniczki, waleczni i przystojni książęta, miłość od pierwszego wejrzenia,
ziejące ogniem smoki, szklane pantofelki, dobre i złe wróżki..
I oczywiście bohaterowie na końcu żyją zawsze Długo i Szczęśliwie...
A gdyby tak nie było?
Co gdyby Pinokio skończył w kominku, Piotruś Pan przegrał pojedynek z Kapitanem Hakiem, Kopciuszek...
2018-07-17
Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.
Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być trylogią, to właśnie doczekała się czwartego tomu, który ma premierę w tym miesiącu, a ja wzięłam się już za tom trzeci(ten na półce grzecznie czekał). A skoro pierwszymi dwoma tomami jestem zachwycona, to myślę, że mogę oczekiwać że tak pozostanie.
"Świat bez książąt" jest wspaniałą kontynuacją "Akademii Dobra i Zła".
Agata i Sofia wróciły do domu, a miasteczko jest uszczęśliwione złamaniem klątwy.
A przynajmniej jest tak dopóki z Puszczy nie zaczną w ich stronę lecieć płonące strzały i głazy burzące ich domy. A niewidzialni napastnicy nie zaczną domagać się wydania...
Obie przyjaciółki, przez jedno nierozsądnie wypowiedziane życzenie muszą wrócić do swojej baśni i Akademii, która nie jest już taka sama...
Wzorce i schematy opowiadanych baśni zostały zachwiane, a dziewczęta zrozumiały, że ich Długo i Szczęśliwie nie musi zakończyć się u boku księcia.
A skoro nie musi, to może nie powinno?
Do krainy baśni przyszedł feminizm w postaci Eweliny Sader. A to może oznaczać tylko kłopoty. W których centrum znajdą się oczywiście nasze dwie bohaterki.
Czy Sofia pozostanie dobra? A może zmieni się ponownie w przerażającą, paskudną wiedźmę?
Jakiego zakończenia baśni pragnie serce Agaty?
I jak na to wszystko zareaguje Tedros?
"Kiedy jesteś dzieckiem, wydaje ci się, że najlepszy przyjaciel jest całym światem. Ale gdy znajdziesz prawdziwą miłość... to się zmienia. Wasza przyjaźń nigdy już nie może być taka sama, ponieważ nie ważne, jak bardzo starasz się zatrzymać jedno i drugie, musisz być lojalny tylko wobec jednego z nich."
Baśnie są okrutne.
Fabuła i bohaterowie zmieniają się i dojrzewają(tak fabuła dojrzewa, nie czepiać się). Wszystko nabiera pełniejszych kształtów(z wyjątkiem Dot). A Akademia Dziewcząt i Akademia Chłopców stają w obliczu wojny, która może się zakończyć jedynie tragicznie.
Soman Chainani w dalszym ciągu karykaturalizuje świat baśni. Wyolbrzymia absurdy, które tam żądzą i sygnalizuje jak bardzo te wzorce są widoczne w naszym świecie.
Pierwszy bezsensowny podział na Dobro i Zło został zachwiany, więc zostaje stworzony nowy, jeszcze bardziej niebezpieczny i napędzany nienawiścią. I choć nieliczni nauczyciele starają się uzmysławiać swoim uczniom, że nie tędy droga, to jest to spowodowane głównie ich zatwardziałymi poglądami, a nie przeświadczeniem, że żaden w tych układów nie jest dobry, bo podziały zawsze prowadzą do konfliktów.
Wszyscy bohaterowie są więźniami stereotypów, zatwardziałych poglądów i oczekiwań wobec wyznaczonego im losu. Samodzielnych i rzeczywistych decyzji nie podejmują, bo nie wiedzą, że mogą.
A w centrum tego wszystkiego są Sofia i Agata, które chcą żyć inaczej, które chcą innego zakończenia. A wszyscy w koło im mówią, że nie ma rozwiązania innego niż te, które są zapisane w baśniach, nie ma miejsca na nic nowego. Zło albo Dobro, książę albo przyjaciółka. Możesz by tylko jednym, możesz mieć tylko jedną osobę, której oddasz serce.
A co zrobią bohaterki?
Feminizm jest sprawą wiodącą. Agata ma bardzo niepewne poglądy, nie wie jakiego chce życia, ale ma jasne przeświadczenie o tym, że nie chce żyć w męskim świecie. Ale chce mieć swojego księcia. Tyle, że na innych zasadach. Równych prawach.
W tym czasie Akademia Dziewcząt jest nastawiona na pozbycie się męskiej generacji raz na zawsze.
Uczennice rezygnują z miłości i książąt. Ale przy okazji również z dbania o urodę, garderobę, a nawet higienę osobistą.
Z kolei chłopcy w swojej części Akademii zachowują się jak małpki wypuszczone z klatki i pałają żądzą zemsty, bo im coś odebrano.
Mamy więc starcie zdrowej feminizacji, polegającej na równości i prawie do decyzji, a kompletnie idiotycznego rodzaju feminizmu, który dąży do napędzania nienawiści. I to wszystko napisane przez faceta. Między linijkami, ale napisane. No cudnie po prostu.
"-Zamknij się! - zagrzmiała Hester i znowu odwróciła się do Agaty. - Nikt nie lubi chłopców! Nawet dziewczęta, którym się podobają, nie mogą z nimi wytrzymać! Chłopcy śmierdzą, za dużo gadają, wszystko psują i zawsze trzymają ręce w kieszeniach spodni, ale to nie znaczy, że możemy chodzić do szkoły, w której ich nie ma! To jak stymf bez kości! To jak wiedźma bez brodawek! Bez chłopców ŻYCIE JEST BEZ SENSU!"
Oba tomy "Akademii(...)" są tak pouczające, pełne morałów i szerokiego pola do własnych przemyśleń, że zaraz zacznę podskakiwać z radości. I to jest lektura dla dorastających dziewczynek!
Polecam, polecam, polecam...
I to jeszcze jak!
Na "Świat bez książąt" Somana Chainaniego, czyli drugi tom "Akademii Dobra i Zła" czekałam w bibliotece ponad pół roku, ale jakaś wiedźma ją wypożyczyła i nie oddała od października - naprawdę jakaś czytelniczka z mojej biblioteki uczyła się chyba w Akademii Zła.
W końcu dałam sobie spokój i znalazłam e-booka.
Muszę powiedzieć, że wyczułam czas, bo choć seria miała być...
2018-05-29
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym będę teraz pisać napisała Marie Lu, a ja sobie ubzdurałam, że będę czytać jej wszystkie książki. I w sumie spodziewałam się, że ta książka mnie zawiedzie.
Dużo gwiazdek dałam, prawda? To jest uzasadnione. Książka jest dobra. to bardzo poprawne zwieńczenie cyklu z ładnym morałem dla młodszych czytelników. Czyli dla mnie już nie bardzo.
"Wszechdrzewo" posiada ten sam problem, co każdy z poprzednich tomów. Tą serię umyślono z przeznaczeniem dla dzieci. I dano ją pisać autorom, którzy nie bardzo mają pojęcie jak dla dzieci pisać.
I mogłabym te nieskładne elementy znowu wymieniać, ale nie o to idzie. Po "Spirit animals" mam w głowie dużo wątków, elementów fabuły, które domagały się rozwinięcia, podkreślenia, jakiejś głębszej dygresji(zwłaszcza Pożeracz) i brak...
A można było coś z tym zrobić. I wtedy ta seria naprawdę byłaby warta dłuższej uwagi. I choć te elementy tylko zarysowano, a nie kontynuowano pewnie dlatego, że uznano to za zbędne w książkach dla dzieci, to właśnie gdyby coś takiego rozwinięto byłyby świetne dla dzieci. A nie są.
No i właśnie Pożeracz, Zielone Płaszcze, wątek Xue, która nie była zadowolona ze stanu faktycznego organizacji - gdzieś się te wszystkie etyczne konteksty rozmyły. I wyszła kołomyja.
Parę słów tylko o "Wszechdrzewie":
W pewnych wątkach i elementach świata przedstawionego, które przywołano w tym tomie, na oślep bym rozpoznała Marie Lu. To takie pomysły, które właśnie jej do głowy przyjść by mogły, ale tylko momentami. Większa część tej objętościowo maleńkiej książki, to następstwa tego co już było, więc trzeba było to kontynuować, a mało indywidualnych pomysłów autorki.
Wcale mnie to nie dziwi, ale smuci. Dlatego nie miałam dla tego cyklu zbyt wiele serca od pierwszego wejrzenia.
Były tu dwie fajne sceny z Shanem i jedna cudowna z Meilin. I w sumie ostateczna bitwa w pewnym sensie była brawurowo emocjonująca, ale jej głupi początek mnie zniechęcił.
I te drobne perełki zostały uwieńczone mało ciekawym podsumowaniem, ale przynajmniej było zakończenie, to przyznaje...
W sumie mam bardzo mieszane uczucia w kwestii tego tomu i całego cyklu. Mam wrażenie, że ze sto stron więcej do każdego tomu oraz kurs dla autorów, jak pisze się książki dla dzieci... I byłoby o wiele lepiej.
No, śliczna ta okładka!
"Nieprawdaż? Prawdaż."
7 tomów i 8 autorów cyklu "Spirit animals" mam w końcu za sobą. I nie będę się raczej wysilać, aby dobierać się do kolejnych serii umiejscowionych w tym świecie(tak są kolejne, a jakżeby inaczej).
Tom 7, czyli "Wszechdrzewo" przez ostatnie miesiące był moim motywatorem do czytania poprzednich tomów po kolei. Bo ten, o którym...
2018-04-24
"Naprzeciw falom" Tui T. Sutherland to już 5 tom cyklu "Spirit Animals", którego każdą część pisze inny autor. Czyli do wielkiego finału w wykonaniu Marie Lu jestem coraz bliżej!(tak, dlatego czytam - Marie Lu)
Od razu powiem: to najlepszy tom z dotąd przeze mnie przeczytanych. Historia nareszcie nabrała wiatru w żagle.
W Erdas trwa wojna. Meilin, Abeke, Conor i Rollan wraz ze swoimi Zwierzoduchami podróżują z miejsca na miejsce aby odnaleźć talizmany Wielkich Bestii, ale po nogach depczą im wojownicy Najeźdźców. Teraz muszą spotkać się z Ośmiornicą Mulopem.
Tui T. Sutherland poradziła sobie z tą historią wyśmienicie. Nabrała pełnymi garściami ze szczegółów rzuconych przez poprzedników i poszła własną drogą.
Zwroty akcji, które się tu pojawiły były wprawdzie oczywiste i przewidziane już w poprzednich tomach(kluczowa kwestia nawet od 1-ego), ale świat przedstawiony mi to w pełni zrekompensował.
Choć kwestia wieku i zachowania bohaterów jest nadal dość jaskrawa, to tym razem pisarka nie cisnęła aż tak bohaterów w miłostki, jak jej poprzedniczka, co mnie trochę uspokoiło. Same dzieciaki trochę zginęły w szybkiej i po raz pierwszy skomplikowanej akcji, ale na zakończenie były emocjonalne fajerwerki.
Co zdecydowało o tym, że uznałam ten tom za jak na razie najlepszy? Wielka Ośmiornica Mulop.
Niby mówiący dziwnie mędrcy to dość oklepany epizod, ale tutaj wypadł wyjątkowo dobrze. Mulop podbił swoją gadaniną i postępowaniem moje serce i jestem za to autorce wdzięczna, bo w tej serii dostałam taką postać po raz pierwszy.
"Nieprawdaż? Prawdaż."
A samo zakończenie pozwoliło mi po raz pierwszy sięgnąć po kolejny tom nie tylko dlatego, że czeka Marie Lu.
Polecam
PS: Tak się Mulopem zachwycałam, że zapomniałam pozachwycać się okładką. A więc się zachwycam;)
"Naprzeciw falom" Tui T. Sutherland to już 5 tom cyklu "Spirit Animals", którego każdą część pisze inny autor. Czyli do wielkiego finału w wykonaniu Marie Lu jestem coraz bliżej!(tak, dlatego czytam - Marie Lu)
Od razu powiem: to najlepszy tom z dotąd przeze mnie przeczytanych. Historia nareszcie nabrała wiatru w żagle.
W Erdas trwa wojna. Meilin, Abeke, Conor i Rollan...
2018-05-17
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron... Zadowoleni?
Tak więc "Wieżę świtu" bez żadnych wątpliwości można uznać za kolejny(oficjalnie 5,5) tom cyklu "Szklany tron", bez którego raczej trudno będzie ogarnąć finał(będzie finał Sarah?).
Chaol i Nesryn docierają na Południowy kontynent(tak się to nazywało?), a ściślej mówiąc do ojczyzny pani kapitan, miasta Antica. I wbrew pozorom dużo się będzie działo...
Ja nie lubię Chaola od pierwszego tomu. Moja pierwsza reakcja na wieść o nowelce, której miał być głównym bohaterem polegała na stwierdzeniu, że czytać tego nie będę. Jednak muszę przyznać, że Westfall jest bohaterem wykreowanym bardzo dobrze. Wiecie dlaczego? Bo w każdej recenzji jaką czytałam(i jaką pisałam) na temat kolejnych tomów "Szklanego tronu" jest zamieszczana czyjaś osobista refleksja na temat lubienia bądź nie lubienia tej właśnie postaci i chyba nawet Aelin jest rzadziej tak pieczołowicie oceniana.
Chaol miał być głównym bohaterem nowelki "Wieża świtu", ale z każdą stroną z którą nowelka urastała do coraz grubszej powieści, jego znaczenie było bardziej marginalizowane. I ostatecznie z trójki bohaterów na których Maas się skupia, Chaol ma najmniej do powiedzenia."Wieża świtu" poza rozważaniami nad nogami, męskością i słabą psychiką Chaola, ma do zaoferowania dużo więcej.
Bo super bohaterkami tego tomu są Nesryn Faliq i Yrene(właśnie dlatego u Maas trzeba czytać nowelki, nawet te krótkie(nie wspominając o 800-stronicowych)).
Sarah J. Maas stworzyła w tej książce nowy, fascynujący i mający wiele tajemnic do zaoferowania świat, którego prawa, kultura i rodzina królewska są drastycznie różne od tego co obserwowaliśmy w cyklu przez ostatnie 5 tomów.
A wielkimi kurami i wieżą bez schodów byłam zachwycona(zwłaszcza piwnico-łaźnią tej wieży).
Poza tym, że w "Wieży świtu" znowu mamy parowy misz masz, bo byłoby nudno dalej ciągnąć dopiero rozpoczęty związek, to jest i sporo tajemnic, nie tylko związanych z aktualnymi problemami na dworze Antici, ale i szerzej z moimi ulubionymi czarnymi charakterami. No i w końcu się doczekałam paru zdań więcej o pajęczakach, które dyskretnie autorka wprowadzała do historii już tak długo i cały czas tylko się ledwie na te tematy zająkiwała.
Aby nie było, nie polubiłam Chaola, ale jego sesje leczniczo-terapeutyczne były naprawdę ciekawe. No i momentami starał się trochę ogarnąć, jaki jest nie fair wobec najbliższych przyjaciół. Jako, że jest też jedynym bohaterem w tym cyklu, który w pewnym momencie wycisnął ze mnie łezkę(nie w tym tomie), to w sumie jest bohaterem wartym uwagi.
Yrene ma pazura, jak na uzdrowicielkę. I pod względem psychologicznym miała w tej historii najdłuższą drogę do przejścia. I byłam zachwycona tym, jak za pierwszym spotkaniem pojechała po Chaolu... I chyba w cyklu mamy tu pierwszą bohaterkę, która nie lata z mieczem lub pazurami i wszystkich zarzyna(nie wliczając poprzedniej uzdrowicielki).
Nesryn za to najwięcej w tym tomie podróżuje i ogólnie jako jedyna coś robi(no, bo wiecie Chaol głównie siedzi;)) Jej wątek to najlepsze fragmenty i też w sumie przez wzgląd na przyszłość najważniejsze. W dodatku przy okazji autorka dopisała przy tym wątku kilka fajnych postaci(a jedna też się urwała z nowelki...).
Podsumowując: książka jednak nie do pominięcia i naprawdę dobra. Przy okazji cykl nabrał trochę świeżości. Pisarka wróciła na ziemię i przestała nareszcie rozpisywać kilometrami sceny erotyczne(prawie ich nie było), co może mieć związek z tym, że zamierza napisać powieść dla dorosłych i wobec tego zdała sobie sprawę, że ciężko napisać pierwszą powieść dla dorosłych, jak sceny "dla dorosłych" wpycha się do książek dla młodszych czytelników;)
Mi się nawet bardzo podobało, i
Polecam
"Wieża świtu" Sarah J. Maas miała być nowelką, a ja nie bardzo wiem jak wszystko co tu autorka wcisnęła miało się znaleźć w "tylko" nowelce lub jak chciała to upchnąć w kolejnym tomie. W sumie to wydaje mi się, że autorka próbuje w ten sposób obudzić u czytelników więcej apetytu: dostaniecie opowiadanie, może jednak nowelkę, ale to w sumie taką nowelkę na ponad 800 stron......
więcej mniej Pokaż mimo to2018-04-26
"Wzlot i upadek" Eliota Schrefera to już 6 tom cyklu "Spirit Animals"(a więc czas na Marie Lu), którego każdy tom pisany jest przez innego autora.
Conor, Rollan, Meilin i Abeke, a wraz z nimi ich zwierzoduchy podróżują po całej Erdas w poszukiwaniu talizmanów Wielkich Bestii, które mają ich wspomóc w wojnie z Pożeraczem. Jednak tym razem stanęli przed naprawdę wielkimi wyzwaniami. Zostali rozdzieleni. Dziewczęta znajdują się w niewoli wrogów, a chłopcy wraz z Tarikiem szykują się na spotkanie z najgroźniejszą z Wielkich Bestii- Lwem Cabaro. Nareszcie będzie się działo!
Ten tom jest(podobnie jak 5) świetny. Nareszcie w tej serii jest wartka akcja i prawdziwe emocje. No i zwroty akcji na każdym kroku, które da się ogarnąć, ale tylko kiedy się na moment zatrzyma, a na to czasu brakuje. Bardzo podoba mi się to ile treści autorowi udało się tu zmieścić(stron 233, duża czcionka) i przy tym nie poplątać wątków i nie zapomnieć o bohaterach.
Na okładce znajduje się śliczny, duży kotek, który niestety nie jest Aslanem, ale i tak wyszedł świetnie(tak w środku, jak i na okładce), choć trudno, żeby mnie zachwycił po tym jak poznałam Mulopa;)
Sami bohaterowie na charakterze nie stracili. Pisarzowi udało się w końcu trochę miejsca poświęcić Abeke, która przez poprzednich pisarzy była bardzo zaniedbywana i dodać trochę ikry Conorowi.
Ogólnie wszystko ładnie, pięknie, Marie Lu będzie miała szerokie pole do popisu, po zakończeniu jakie zafundował Schrefer. A ja mam ogromną radochę, że mogę zacząć 7, finałowy tom.
Polecam
PS: Oby się nie okazało, że na koniec zawiedzie mnie ulubiona pisarka.
"Wzlot i upadek" Eliota Schrefera to już 6 tom cyklu "Spirit Animals"(a więc czas na Marie Lu), którego każdy tom pisany jest przez innego autora.
Conor, Rollan, Meilin i Abeke, a wraz z nimi ich zwierzoduchy podróżują po całej Erdas w poszukiwaniu talizmanów Wielkich Bestii, które mają ich wspomóc w wojnie z Pożeraczem. Jednak tym razem stanęli przed naprawdę wielkimi...
2018-04-17
"Ogień i lód" Shannon Hale to IV tom cyklu "Spirit Animals", którego każda część pisana jest przez innego autora.
Ten tom zdecydowanie otrzymał najpiękniejszą jak na razie okładkę. Te kolory, Essix i ten misio... Och, śliczna jest po prostu.
W Erdas każdy jedenastolatek może przywołać zwierzoducha, czyli zwierzęcego towarzysza, który może mu udzielać mocy i wsparcia.
A czwórka bohaterów: Meilin, Conor, Rollan i Abeke, potrzebują tej pomocy jak mało kto...
Erdas pogrąża się w wojnie, a dzieci i towarzyszące im Wielkie Bestie: lamparcica Uraza, panda Jhi, wilk Briggan i sokolica Essix, muszą zdobyć kolejny talizman, a w tym celu muszą udać się na spotkanie białej niedźwiedzicy Suki(super imię, prawda?), która jak głosi legenda śpi w lodowym grobowcu...
Shannon Hale zdecydowanie lepiej poradziła sobie z tą historią od Williamsa i Nixa. Za to ewidentnie kompletnie zapomniała o tym, że miała pisać dla dzieci i o tym, że główni bohaterowie mają po 11 lat. O tym drugim zapominali już jej wszyscy poprzednicy, więc nie ważne, ale w kwestii zapomnienia o grupie docelowej to już trochę trzeba powiedzieć.
Bo ten wstęp i kilka scen w środku, to było stanowczo zbyt brutalnie dla dzieci.
I tyle uwag.
Hale złapała rytm, który na 300 stronach sprawdził się idealnie. Nie ma za mało ani(co byłoby gorsze) za dużo akcji. Ładnie wypadł też świat przedstawiony, bo autorce widocznie podszedł temat kultur dalekiej północy.
W krajobrazie Arktyki i rwącej akcji znalazło się dość miejsca dla bohaterów. I dzieciaki wypadły trochę bardziej realistycznie niż w poprzednim tomie(gdzie wyraźnie byli dużym obciążeniem dla pisarzy).
Nie wiem tylko, dlaczego wszyscy dotychczasowi pisarze skupiają się zawsze na Rollanie, a innych traktują raczej po macoszemu(szczególnie Abeke).
W sumie dobra kontynuacja cyklu
i po tym stwierdzeniu mogę brać się za kolejny tom(Marie Lu czeka...)
Polecam
"Ogień i lód" Shannon Hale to IV tom cyklu "Spirit Animals", którego każda część pisana jest przez innego autora.
Ten tom zdecydowanie otrzymał najpiękniejszą jak na razie okładkę. Te kolory, Essix i ten misio... Och, śliczna jest po prostu.
W Erdas każdy jedenastolatek może przywołać zwierzoducha, czyli zwierzęcego towarzysza, który może mu udzielać mocy i wsparcia.
A...
2018-03-22
"Zdrajca tronu" to drugi tom "Buntowniczki z pustyni" Alwyn Hamilton. Nie dam rady zaprzeczyć stwierdzeniu, że jestem tą książką zachwycona. Po prostu. Choć ma kilka wad, których w pierwszym tomie nie było, a tu się pojawiły.
Amani po ucieczce z rodzinnego miasta dołączyła do rebelii Księcia Buntownika, zakochała się w Jinie, odkryła, że jest pół dżinem i podjęła walkę o wolność. Ale wkrótce czeka ją największe z dotychczasowych wyzwań - ukrywanie się i knucie w najbardziej niebezpiecznym miejscu w jakim mogłaby się znaleźć pod nosem samego bezwzględnego sułtana Miraji.
Obie części są cudowne szczególnie pod jednym względem. Książki Hamilton są wyważone pod względem akcji. Nic nie dzieje się bez podstaw, wszystko ma właściwe tempo. Jest tak także w relacjach między bohaterami.
Sami bohaterowie są cudowni. Tak pierwszoplanowi, jak i drugoplanowi. Wprawdzie zbytnio posłodzono przy Ahmedzie, ale i tak jest w tej serii postacią, której nie sposób nie pokochać. Sam sułtan jest świetnym czarnym charakterem, a jako władca sprawdza się "świetnie". Posiadł zdolność nie zawodzenia czytelnika.
Niestety na jednym z bohaterów autorka się przejechała. Bardzo nie podobała mi się postać Sultrima. I nie dlatego, że był rywalem Księcia Buntownika czy miał świński charakter. Tylko dlatego, że Alwyn Hamilton zrobiła z niego kompletnego idiotę. Co nie trzyma się kupy, bo facet w prawdzie Sultrimem został oszukując, ale jednak doszedł do finału z Ahmedem. I przecież w tej książce przedstawiono aż pięcioro dzieci Sułtana oraz samego Sułtana, a żadna z tych osób z wyjątkiem pierworodnego synalka oznak zidiocenia nie wykazywała. Wobec tego możnaby chyba dać mu chociaż kilka szarych komórek?
Drugą kwestią jest to, że autorka trochę zakręciła się w świecie fantastycznym, który stworzyła i powstało przez to trochę nieporozumień i dziur fabularnych. Chodzi tu w szczególności o kwestię Dżinów. Nie do końca też mi podpasował wątek wprowadzony podczas zakończenia, ale o tym rzecz jasna nie wspomnę(może się rozpiszę przy trzecim tomie).
A i tak uważam, że książka jest rewelacyjna. Pochłonęłam ją migiem i z wypiekami na twarzy. Wszystko przeżywałam jakbym tam była. A główną bohaterkę uwielbiam.
Czekam na zakończenie tej fascynującej historii.
i Polecam
"Zdrajca tronu" to drugi tom "Buntowniczki z pustyni" Alwyn Hamilton. Nie dam rady zaprzeczyć stwierdzeniu, że jestem tą książką zachwycona. Po prostu. Choć ma kilka wad, których w pierwszym tomie nie było, a tu się pojawiły.
Amani po ucieczce z rodzinnego miasta dołączyła do rebelii Księcia Buntownika, zakochała się w Jinie, odkryła, że jest pół dżinem i podjęła walkę o...
2018-04-11
"Więzy krwi", czyli trzeci tom cyklu "Spirit Animals" został napisany przez duet pisarzy, Seana Williamsa i Gartha Nixa. Tak jakby ten cykl nie miał już dość dużo autorów, że za jeden musiało się jeszcze wziąć dwóch na raz.
Jako, że każdy tom pisany jest przez kogo innego, to mam duży dystans w entuzjazmie wobec cyklu.
I to uzasadniony.
"Więzy krwi" bardzo odróżniają się jakością od swoich dwóch poprzedników. To najsłabsza jak na razie część historii.
Pisarzy zdecydowanie za bardzo poniosło. W historii, której świat już został dość gruntownie opisany, pojawiło się zbyt wiele nazbyt nowych i bezsensownych wątków. Nie miałabym jeszcze nic przeciwko plemieniu jeżdżącym na nosorożcach czy staruszce biegającej sprintem z tobołkiem pełnym garnków(Xue zresztą bardzo polubiłam), ale panda(nawet jeśli to niezwykły Zwierzoduch i jedna z Wielkich Bestii) wywijająca bambusami i kosząca przeciwników, to mocna przesada jak dla mnie.
Nie podobał mi się też słoń Dinesh, który zdecydowanie na tle dwóch poprzednich Wielkich Bestii w pełnych rozmiarach jest zbyt potężny i posiada zbyt wiele mocy. Jak dla mnie autorzy po prostu chcieli się wyróżnić wśród innych i ich wyobraźnia poszła w kierunku absurdu.
Nie należy zapominać, że autorzy mieli nabite do głów, że piszą książkę dla dzieci. W widoczny sposób nie bardzo orientują się jak taka książka powinna wyglądać. Z jednej strony poruszają kwestie nie zbyt zrozumiałe dla dzieci(choć byłyby ciekawe w powieści dla starszych czytelników) i momentami zapominają, że powinni minimalizować brutalne sceny, a z drugiej piszą dla dzieci, więc wszystko tłumaczą. Proste działania i zachowania, które mają nawiązywać do jakichś poprzednich wątków czy sytuacji, autorzy ciągle okraszają pełnym opisem co, jak i dlaczego. Przy tej serii piszę to już drugi raz: dzieci głupie nie są.
Ta część nie zmieniła faktu, że bardzo lubię czwórkę bohaterów: Conora, Abeke, Meilin i Rollana. Problem polega na tym, że Williams i Nix, jeszcze bardziej niż ich poprzednicy nie pamiętają, że dzieciaki mają po 11 lat. I kiedy jeszcze w poprzednich tomach, zapominano głównie o tym, aby zachowywały się jak dzieci, to tu już temat poszedł w tworzenie jakichś par i miłostek! Ale po co!?
Wychodzi na to, że przy tym tomie cały czas narzekam. Ale ta książka posiada 300 stron, a ja czytałam ją miesiąc i musiałam się do tego zmuszać. A najgorszy był niespójny styl i ciągłe tłumaczenie poczynań bohaterów. Tak się nie pisze książek dla dzieci. I koniec.
A ja biorę się za czwarty tom, bo czeka tom 7(Marie Lu, dlatego czytam dalej, bo dlatego zaczęłam).
PS: Okładka cudna, ale trochę mi ją obrzydziła bezsensowność wątku do którego nawiązuje.
"Więzy krwi", czyli trzeci tom cyklu "Spirit Animals" został napisany przez duet pisarzy, Seana Williamsa i Gartha Nixa. Tak jakby ten cykl nie miał już dość dużo autorów, że za jeden musiało się jeszcze wziąć dwóch na raz.
Jako, że każdy tom pisany jest przez kogo innego, to mam duży dystans w entuzjazmie wobec cyklu.
I to uzasadniony.
"Więzy krwi" bardzo odróżniają się...
2018-03-11
"Buntowniczka z pustyni" Alwyn Hamilton jest wyjątkowo solidną i dojrzałą powieścią, jak na historię napisaną dla młodzieży. Jak na debiut autorki, jest też bardzo sprawnie napisana.
Ale zacznijmy od początku...
Amani pragnie uciec najbardziej na świecie. Tylko na tym jej zależy, a w tych planach nie uwzględnia nikogo, nawet najlepszego przyjaciela - Tamida. Trudno jej się zresztą dziwić. Matka nie żyje, zabita przez pustynię. Ojciec nie żyje, zabity przez matkę. A wkrótce ją także może to spotkać, w końcu pomogła zdrajcy...
Książka od pierwszych stron wciąga i nie daje spokoju. Jest idealnym argumentem, aby nie czytać aktualnej lektury szkolnej, jest przecież bardziej na czasie;)
Na czasie?
Pamiętacie kiedy ostatni raz młodzieżówka, fantasy, o bardzo feministycznym wydźwięku była osadzona w arabskim świecie, na pustyni, gdzie nic nie wygląda tak jak powinno?
Amani to bohaterka bardzo wyemancypowana, która wprost sprzeciwia się narzuconym zasadom i walczy o swoją wolność. Nie jest to rzadkie, ale i tak jest to inne niż zwykle.
Porzucając ten aspekt historii, "Buntowniczka..." to przede wszystkim powieść drogi, kolejna historia rebelii i proces zmieniania świata przez młodych ludzi. Nowe walczy ze starym, konflikt pokoleń, sprzeciw wobec tyranii władzy i pewien książę, który jest inny od swojego ojca, a w sumie nie tylko jeden...
I jeszcze dziewczyna, która może więcej niż jej się wydaje...
Miło czytało się też o rodzącym się uczuciu pomiędzy Amani i pewnym zdrajcą stanu, który przyplątał się w trakcie układania planów ucieczki i którego pozbyć się nie dało nawet przy pomocy środków usypiających.
Nigdy nie narzekam, jeśli zamiast miłości od pierwszego wejrzeniaaa... -dostaję parkę, która z sobą rozmawia i rzeczywiście się dobrze poznaje.
Świat przedstawiony jest fascynujący. W "Buntowniczce..." naprawdę czuć magię i to nie tylko tą dosłowną. Pustynia, czyli piasek. Ale Alwyn Hamilton udało się pokazać prawdziwe przywiązanie ludzi do otaczających ich krajobrazów. W tym wypadku pustynia jest jednym z pierwszoplanowych bohaterów i to tym najbardziej nieprzewidywalnym oraz tym, którego czytelnik pokocha najbardziej ze wszystkich.
W sumie dostałam w tej książce to na czym najbardziej mi zależy. Prawdziwy świat i żywych bohaterów w fikcyjnym, fantastycznym i magicznym świecie.
Polecam
"Buntowniczka z pustyni" Alwyn Hamilton jest wyjątkowo solidną i dojrzałą powieścią, jak na historię napisaną dla młodzieży. Jak na debiut autorki, jest też bardzo sprawnie napisana.
Ale zacznijmy od początku...
Amani pragnie uciec najbardziej na świecie. Tylko na tym jej zależy, a w tych planach nie uwzględnia nikogo, nawet najlepszego przyjaciela - Tamida. Trudno jej...
2017-09-07
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
Moja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w Klejnocie odnawiając znajomość z Violet.
Czytając "Białą różę" przez połowę książki głowiłam się, dlaczego właściwie nie wzięłam się za nią wcześniej(trzeci tom mi to objaśnił, ale o tym przy recenzji tomu trzeciego) - zakończenie było przecież tak emocjonujące.
Violet i Ash zostali przyłapani i teraz muszą uciekać z Klejnotu do niższych kręgów, na szczęście sami nie są...
Ja się na temat fabuły rozpisywać nie chcę, ale parę rzeczy napomknę przy innych tematach. Na razie z opisem koniec.
Świat przedstawiony okazał się naprawdę ciekawie wykreowany, a pomysł autorki dopiero teraz nabrał kształtów.
Nie wiem dlaczego, ale jakoś kompletnie się wcześnie nie przejęłam tym jak makabryczna jest sytuacja Violet i innych dziewcząt sprzedanych jako surogatki. Przecież to straszne. Choć winna mogła być sama Violet, bo jest osobą rekordowo sympatii niebudzącą.
W pierwszym tomie odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z jakimś pokręconym post-apo, ale się już zreflektowałam, że to fantasy - zresztą dobrze pomyślane, bo pomysł jest dość unikatowy. Bardzo przypadł mi do gustu.
Pomysł - tak
Fabuła -tak
Bohaterowie - tak i nie(parę słów za chwilę)
Wykonanie - nie
Amy Ewing wpadła na ciekawy pomysł, ale w pisaniu za dobra nie jest. W książce zdarzają się dłużyzny, opisy mogą spowodować ból głowy, a kiedy chciałoby się o powiedzenie czegoś więcej w danym temacie - to temat dobiega końca. Uświadczyłam też bardzo małą ilość ciekawych i rozwiniętych dialogów, które byłyby mile widziane. Ogólnie to mało było dialogów.
Ciekawa historia z dużym potencjałem, ale styl rozczarowujący.
Co do bohaterów mam mieszane uczucia. Są te, które mnie wkurzały(Violet, Violet, Violet... łapiecie?), te które uwielbiałam i czekałam aż pojawią się kolejny raz(Garnet i to chyba tyle, no i w sumie Sil i Raven) i te które mnie kompletnie nie obchodziły(czytać: cała reszta).
Charakter i sposób rozumowania Violet, nie mówiąc już o jej przemyśleniach są bardzo dalekie od ciekawych czy budzących jakieś ciepłe uczucia. Momentami miała dobre zrywy, ale wszystko psuła jej płaska, sztuczna, stworzona na siłę relacja z Ashem. To, że w pierwszym tomie praktycznie się nie znali i z sobą nie rozmawiali - przebolałam, ale czytam tom drugi i ten związek dalej polega na pobieżnej znajomości i nie wiem czy oni spędziwszy z sobą dłuższą część akcji książki rozmawiali z sobą naprawdę więcej niż z dwa razy! Koniec o zakochanych.
Garnet, Sil, Raven, Lucien, Ash - postacie nad których kreacją autorka naprawdę się nagłowiła, w większej połowie są ogromnym plusem dla powieści.
Garnet zdobył moje serce kilkoma zaledwie scenami w pierwszym tomie, a z każdą stroną drugiego jeszcze bardziej mi się podobał. Nie żeby coś, ale ta książka byłaby dużo ciekawsza z jego perspektywy.
Sil pominę(starczyła jej jedna scena, aby dołączyć do postaci przeze mnie lubianych).
Raven to druga moja kandydatka na zastąpienie Violet(tak autorka mnie zrozumiała - czytam obie nowelki z perspektywy tej dwójki). Jej charakterek to taka wisienka bez tortu.
Na temat Luciena powiedziałabym chętnie kilka słów jedynie dobrych, bo mnie naprawdę zaciekawił, ale ta postać jest przeholowana na wszystkie strony i nierealna(tak, tak człowiek renesansu, ale przesada). Więc przydałby się ktoś, kto by trochę przejął tych jego zalet.
A Ash to taka ciekawa zagadka. Jest postacią stworzoną do pary dla głównej bohaterki, ale bez niej funkcjonuje jako bohater o wiele lepiej.
Amy Ewing stworzyła swoim bohaterom małe piekiełko(tak właściwie to nie małe) i tych bohaterów starała się pokazać jako żywe osoby, ale momentami nie wychodziło. A te piekło? Wymyślone na poziomie wysokim, napisane na niskim.
I w sumie książkę połknęłam i zajęłam się trzecim tomem...
I mogę już tu powiedzieć, że drugi był najlepszy.
Tak więc trochę polecam(jeśli pierwszy przeczytany, drugi warto, ale inaczej nie bardzo warto zaczynać).
Kiedyś, bardzo dalekie kiedyś, czytałam pierwszą część trylogii "Klejnot" Amy Ewing, która zrobiła na mnie na tyle małe wrażenie, że nie rozglądałam się za kontynuacją. Każda książka ma swój czas - a czas dla książek pani Ewing wrócił wraz z nowym rokiem szkolnym.
Moja pamięć okazała się na tyle dobra, że nie potrzebowałam zbyt wielu przypomnień i szybko odnalazłam się w...
2018-03-06
"Polowanie" Maggie Stiefvater to drugi tom cyklu "Spirit Animals", pierwszy tom napisał Brandon Mull(a 7 tom napisała Marie Lu i dlatego to czytam).
Każdy z tomów cyklu jest pisany przez innego pisarza, co jest zarówno powodem dla którego go czytam(ostatni-Marie Lu) i powodem dla którego nie do końca jestem do lektury przekonana. Gdy miałam poprzednio do czynienia z takim projektem, to przygodę skończyłam na pierwszym tomie(Rick Riordan napisał tom 1, a nie ostatni).
Początkowo zaznaczam(i pewnie będzie to stały element moich opinii o każdym z tomów tego cyklu), że seria ta jest wydana niezwykle solidnie, posiada charakterystyczny i zapamiętywalny znak firmowy(odnalezienie któregoś z tomów wśród innych książek w bibliotece jest zaskakujące łatwe) oraz przepiękne okładki.
"Polowanie" jest zdecydowanie lepsze od poprzedniego tomu "Zwierzoduchy". Po pierwsze dlatego, że ma bardziej ogarnięty tytuł;)
Meilin, Abeke, Rollan i Conor wyruszają na kolejną wyprawę w celu odnalezienia jednej z Wielkich Bestii. Tym razem ich celem jest dzik Rumfuss.
W tym samym czasie Zdobywcy realizują swój własny mroczny plan.
Przyznaję, że nie odczułam zmiany pióra osoby piszącej książkę. Odczułam za to pewną poprawę w prowadzeniu opowieści. Autorka, w przeciwieństwie do swojego poprzednika, nie musiała zamieścić w książce zbyt wielkiej ilości informacji, więc bohaterowie dostali trochę więcej kolorytu, a i drugi plan i akcja na tym nie ucierpiały.
Ku mojej uldze w książce udało się autorce wykreować ciekawe postacie dorosłych. Dzieci nie zostały przez nie rzucone na głęboką wodę i zgniecione ciężarem czekającej je misji. No, może trochę tak, ale cały czas mogą liczyć na wsparcie dorosłych mentorów. To ważne, bo w książkach dla dzieci, dorośli są często bardziej problemem niż pomocą.
Podejrzewam, że każdy z tomów będzie kręcił się mniej więcej wokół podobnego schematu opowieści, bo przecież trzeba odnaleźć 7 Bestii, a tomów jest 7. Jednak choć wiedziałam, że tym razem powinna się zdarzyć dla zasady pewna rzecz, to byłam zaskoczona tym, jak do tego finału doszło.
Wygląda na to, że w najbliższym czasie będę zaprzyjaźniona z serią "Spirit Animals".
I po drugim tomie stwierdzam, że mogę ją z pewnością polecić wszystkim młodym czytelnikom.
"Polowanie" Maggie Stiefvater to drugi tom cyklu "Spirit Animals", pierwszy tom napisał Brandon Mull(a 7 tom napisała Marie Lu i dlatego to czytam).
Każdy z tomów cyklu jest pisany przez innego pisarza, co jest zarówno powodem dla którego go czytam(ostatni-Marie Lu) i powodem dla którego nie do końca jestem do lektury przekonana. Gdy miałam poprzednio do czynienia z takim...
2018-02-26
Trzymając w jednej ręce tę książkę, czyli 1 tom cyklu "Spirit Animals"- "Zwierzoduchy" napisane przez Brandona Mulla miałam niezwykły dylemat natury czytelniczo-moralnej. Dlaczego? Bo w drugiej ręce trzymałam siódmy, finałowy tom tego cyklu napisany przez uwielbianą przeze mnie pisarkę Marie Lu.
I naprawdę miałam olbrzymią ochotę zacząć i zakończyć tę serię na tomie ostatnim.
(Żale z poniższych dwóch akapitów można śmiało pominąć, nie mają wiele wspólnego z recenzowaną książką)
Stwierdziłam jednak, że byłoby to karygodne. I że jeśli chcę, aby pisarze i wydawnictwa były fair, to ja powinnam jako czytelnik też taka być. Pomimo, że oni nie są...
Nie bardzo mi leży, że każdy tom pisze inny autor.
Szczególnie, że poza(Mullem i Lu) nie ma na tej liście nikogo mi znanego albo chociaż interesującego. Jednak głównym powodem mojej niechęci dla takich projektów jest fakt, że nie sądzę by jakikolwiek pisarz dał z siebie 100%, pisząc tom serii, której nie zaczął i nie skończy(chyba, że pisze 1 lub ostatni tom;)) i którego historii nie mógł sam poprowadzić według własnego widzimisię.
Zresztą z podobnym projektem miałam już do czynienia(tak, wbrew wstępowi książki, to nie pierwszy i niejedyny taki projekt) w przypadku Ricka Riordana i pierwszego tomu cyklu "39 wskazówek". I całe szczęście, że napisał pierwszy tom, bo przynajmniej kolejne mogłam sobie z czystym sumieniem darować.
Postanowiłam serię zacząć właściwie i sprawiedliwie, czyli od początku... Biblioteka posiada na szczęście wszystkie 7 tomów. I chociaż raz wyszła mi(a przynajmniej mam taką nadzieję) akcja "na złość wydawnictwom", polegająca w założeniu na tym, aby zaczynać czytanie serii, dopiero po wydaniu jej wszystkich tomów(w ramach wyjaśnienia: mam regularnego nerwa przy lataniu po internecie w poszukiwaniu informacji o finałach czytanych przeze mnie serii(szczególnie trylogii) i kończeniu tych poszukiwań po otrzymaniu wiadomości, że im się nie opłaca).
A więc "Zwierzoduchy" Brandona Mulla, gdy w końcu zdecydowałam się zacząć od nich lekturę i otworzyłam książkę wywołały w pierwszej kolejności śmiech.
Negatywny.
Otóż książeczka(okładka twarda, litery duże - znaki ewidentnie świadczące o przeznaczeniu dla młodszych czytelników) otworzyła się na mapie świata przedstawionego. I, no naprawdę dzieci głupie nie są. Można się było na jakąś oryginalność wysilić. A tu wzięta mapa świata w uproszczonej wersji i poobcinane lub poprzekręcane nazwy kontynentów. Ja tam mapki zwykle ignoruję, ale to to do zignorowania jest trudne.
Z Brandonem Mullem nie miałam wcześniej styczności, choć nazwisko jest mi znane. Na podstawie tej historii trudno jest powiedzieć o jego stylu cokolwiek. Bowiem w całej rozpiętości książki widać, że nie wykorzystał nawet połowy potencjału pomysłu czy swoich umiejętności(ponoć dużych).
Historia jest bardzo krótka, a dzieje się w niej dużo. Dodatkowo spotykamy w niej aż czworo pierwszoplanowych bohaterów.
Bla, bla, bla... A o czym to jest?
Otóż pomysł na tę historię to uproszczenie fabuły "Złotego kompasu"(z żalem stwierdzam, że mogę mówić tylko o filmie, bo "Mrocznych materii" do dziś w swych łapkach nie trzymałam:(). Z tą różnicą, że książka jest dla dzieci. Dodatkowo zwierzoducha może przywołać każdy jedenastolatek, ale nie każdemu się to udaje, wręcz przeciwnie mało komu(daemona miał chyba każdy).
Conor, Abeke, Meilin i Rollan mieli farta(lub ogromnego pecha) i nie tylko udało im się przywołać zwierzoduchy, ale i przywołać nie byle jakie zwierzoduchy. Owe Zwierzęta razem z opiekunami prezentują się zresztą ślicznie na okładce(a okładki seria ta posiada przepiękne).
Aby akcja szła do przodu, to jednocześnie rozpoczyna się wojna, ponieważ powróciły poległe przed laty Wielkie bestie i wzbudziło się pradawne zło.
A książka 254 strony jedynie posiada.
Mull miał za zadanie zainteresować historią, wprowadzić i przedstawić bohaterów, położyć fundamenty pod akcję, stworzyć świat przedstawiony i jakiś drugi plan...
To było oczywiste, że się nie pomieści!
W dodatku jeszcze musiał zrobić to tak, aby kolejni pisarze mieli możliwość wprowadzenia własnych pomysłów.
"Zwierzoduchy" przeczytałam bez bólu i myślę, że mogła to być książka nawet bardzo dobra, ale autor dostał w niej zdecydowanie za mało miejsca do popisu. Ja jestem wprawdzie zmotywowana, aby to przeczytać, bo siódmy tom czeka, ale nie jest to jedynie, to że muszę przebrnąć. Podobał mi tok myślenia bohaterów i zwroty akcji, zbyt przewidywalne, ale mające potencjał.
Co do bohaterów,to wyszli całkiem dobrze. Dzieciaki były sympatyczne. Szczególnie spodobała mi się Meilin. Mogłyby mieć jednak kilka lat więcej. Ich zachowanie nie było zgodne z ich wiekiem. Byli zbyt dojrzali i za bardzo zdyscyplinowani.
Oczywiście entuzjastycznie zabrałam się z tomem 1 do biblioteki i przytargałam do domu kolejne, co z tą serią będzie z pewnością zobaczę, bo tom 7 czeka, ale i mam nadzieję, że nie będzie to czas stracony. Potencjał jest. Tylko tych 7 różnych pisarzy mnie martwi.
Trzymając w jednej ręce tę książkę, czyli 1 tom cyklu "Spirit Animals"- "Zwierzoduchy" napisane przez Brandona Mulla miałam niezwykły dylemat natury czytelniczo-moralnej. Dlaczego? Bo w drugiej ręce trzymałam siódmy, finałowy tom tego cyklu napisany przez uwielbianą przeze mnie pisarkę Marie Lu.
I naprawdę miałam olbrzymią ochotę zacząć i zakończyć tę serię na tomie...
2018-02-20
"Akademia Dobra i Zła" Soman Chainani to książka, która okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem.
Sofia i Agata są najlepszymi przyjaciółkami, choć różnią się od siebie w każdym nawet najmniejszym aspekcie. Poza jednym: dla każdej z nich przyjaciółka jest najbliższą i jedyną osobą, na której może polegać.
A przynajmniej tak było...
Obie dziewczynki zostają porwane do świata baśni przez tajemniczego Dyrektora Akademii Dobra i Zła i choć myślały, że dobrze znają swoje natury, ich przyszłość zapowiada się skrajnie inaczej niż tego oczekiwały.
Ogólnie "Akademia(...)" wpisuje się idealnie w trend pisania na nowo baśni z odwracaniem ról i potomkami słynnych postaci.
W szczególe wszystkie inne bije na głowę.
Szkoła dla bohaterów baśni przedstawiona w książce jest tak szablonowa i podchodząca pod wszystkie standardy baśni, w której wszystko jest oczywiste, proste i z góry ustalone, że autor osiągnął idealną karykaturę baśniowych bohaterów i ich zachowań. Obraz Akademii dopełnia plan lekcji, podręczniki i zasady obowiązujące uczniów.
Sami zaś uczniowie(nie licząc Sofii i Agaty) i nauczyciele powtarzają i wprowadzają w czyn wszystkie niepisane zasady rządzące postaciami baśni.
Zło jest czarne, dobro różowo-niebieskie.
Księżniczka musi być piękna, głupia i zdobyć faceta.
Książę waleczny i przystojny, niekoniecznie musi znaleźć dziewczynę, ale byłoby dobrze gdyby to zrobił.
Czarny charakter jest brzydki, sprytny i zły z natury.
Wszyscy wiedzą, że dobro zwycięży.
Tło historii i drugi plan jest w tej powieści tak absurdalnie cukierkowy, szablonowy i oczywisty, że główne bohaterki miały niezwykle trudne zadanie, aby się wybić i wyróżnić, tak w tej książce, jak i w kontraście do postaci opartych na tym motywie z innych książek i filmów.
Udało się.
Agata jest uważana przez wszystkich za kandydatkę na wiedźmę...
Sofia doskonale pracuje nad tym, by uważano ją za księżniczkę...
Ale co dzieje się w ich sercach i głowach?
Cała historia jest niesamowicie wciągająca(choć pierwsze rozdziały idą jak po grudzie) i w momencie przejścia przez pewną granicę nieprzewidywalna. Zakręty fabularne i labirynty myśli bohaterów stały się tak nieodgadnione, że naprawdę nie wiedziałam jaki los dla bohaterek umyślił sobie autor.
Ale nie fabuła, nie bohaterki i nie atmosfera książki podbiły moje serce. Zrobiło to całkowite i zupełne odejście od konwencji wpisanej w świat baśni i książek dla młodych czytelników.
Bo "Akademia Dobra i Zła" pozwala myśleć nie tylko bohaterom, ale i czytelnikom. Wciskając nas w grube i jasne komtury realiów panujących w tej historii, daje nam możliwość główkowania, kombinowania i wychwytywania pewnych niuansów, szczegółów... I znajdywania absurdów świata przedstawionego, myślenia bohaterów i nauk wciskanych uczniom w wieżach Akademii.
A to już coś. Brak podawania wniosków na tacy, także daje mnóstwo przyjemności.
Cóż jeszcze mogę powiedzieć? Powieść jest momentami przezabawna i kilka motywów na pewno wciśnie mi się do głowy na stałe(szczególnie dyskusja adeptów czarnej magii na temat zwalczania miłości przez ich rodzicieli).
Ale posiada i pewną sporą wadę. Momentami nie wiedziałam z kim rozmawiają bohaterowie i brakowało mi jakichś fragmentów, może przypadkowo usuniętych, a tłumaczących jakieś sytuacje, które nie wiadomo dlaczego nastąpiły.
Sumując: powieść jest niesamowita i sprawiła mi ogromną przyjemność intelektualną. W dodatku nie kończy pewnych myśli i autor ewidentnie o tym wiedział, bo już tytuły kolejnych tomów nasuwają kolejne problemy, z którymi w świecie baśni przyszedł czas się uporać.
Polecam
"Akademia Dobra i Zła" Soman Chainani to książka, która okazała się dla mnie dużym zaskoczeniem.
Sofia i Agata są najlepszymi przyjaciółkami, choć różnią się od siebie w każdym nawet najmniejszym aspekcie. Poza jednym: dla każdej z nich przyjaciółka jest najbliższą i jedyną osobą, na której może polegać.
A przynajmniej tak było...
Obie dziewczynki zostają porwane do...
"Lodowa Korona" Grety Kelly to debiutancki pierwszy tom dylogii. Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu:) Zwłaszcza, że nie napisałam żadnej recenzji od tak długiego czasu, że muszę sobie przypomnieć jak powinna ona brzmieć...
Nie przeczę, że liczę na to że drugi tom zostanie wydany, inaczej zakończenie pierwszego byłoby co najmniej irytujące. Więc kolejny rozdział jest konieczny.
Tylko że przy okazji miałam na tych kilku ostatnich rozdziałach taką satysfakcję, że naprawdę jest to dobre kilka gwiazdek więcej.
Księżniczce Askii korona Seraveszu się po prostu należy - została oficjalnie mianowana następczynią tronu swojego dziadka, ale w przeciwieństwie do wielu książkowych księżniczek nie było to takie oczywiste ani proste - jej życie i działania pokazały, że na to zasługuje. Ale od mianowania następcą do zostania pełnoprawnym władcą swojego kraju jeszcze daleka przed nią droga. I będzie musiała na to ciężko zapracować, ku jej utrapieniu praca ta wymaga o wiele więcej niż umiejętności władania mieczem i zrozumienia potrzeb swoich poddanych.
Szukając pomocy w walce z najeźdźcą aspirującym do roli jej narzeczonego(do którego to związku ona bardzo nie aspiruje z bardzo poważnych przyczyn), udaje się na dwór cesarza Visziru, co poza wielkim wyzwaniem politycznym i szokiem kulturowym, jest dla niej także powrotem do bolesnych wspomnień z dzieciństwa - takich w rodzaju zamordowanych rodziców(wspominam dla uściślenia w kwestii rozmiaru traumy).
"Lodowa Korona" została przez autorkę wyposażona w broń obosieczną - pierwszoosobową narrację Askii oraz pełen intryg i subtelności dwór Visziru(których ta pierwsza przez długi czas nie chce pojąć za wszelką cenę - która może być bardzo wysoka z uwagi na to w jak poważnej sytuacji się znajduje i jak wiele istnień może to kosztować).
W kwestii samej księżniczki jest ona bardzo standardową postacią w fantastyce young adult, choć zaznaczam, że nie jest to w tym przypadku zarzut, bo raczej mieści się pod względem racjonalnych zachowań dość wysoko i myślę, że jej konstrucja psychologiczna jest ciekawa i przyjemna w odbiorze. Choć warto zauważyć, że na początku powieści ma zdecydowanie więcej lat niż większość bohaterek w gatunku na pierwszej stronie(już nie 13,16 i 18, a aż 22), co pozwoliło sensowniej rozpisać jej przeszłość pod względem linii czasowej. To co jest największym atutem Askii, a przy okazji powieści, to jej gotowość do poświęceń i ukierunkowanie swojego życia w jednym kierunku. Być może wynika to właśnie z tego, że jest już jednak dorosłą kobietą, a nie nastolatką z rozchwianiem emocjonalnym i burzą mózgu na widok każdego faceta w jej zasięgu(nie żeby jej nie interesowali, ale ma priorytety).
Przechodząc do drugiego punktu - absolutnie jestem na tak. Często obiecywano mi intrygi, gry polityczne, gierki salonowe przy różnych okazjach prezentując coraz to nowe powieści osadzone w zmyślonych krainach. I zwykle na obietnicach się kończyło. A tu Viszir jawi się jako miejsce pełne intryg, zwalczających się frakcji, gdzie ludzie jednego narodu różnią się od siebie diametralnie, mają różne cele i poglądy - i to wszystko rzeczywiście mi pokazano. I choć niektóre sceny na kartach powieści wywoływały u mnie śmiech - to wierzę, że przy poważnym podejściu do tematu wywołałyby dreszcze przerażenia(ja wolałam się śmiać z tego jak Askia reagowała na poparcie ze strony z której nie tylko się nie spodziewała, ale w dodatku nie chciała).
Drugi plan mówiąc szczerze nie do końca mnie przekonał. Poza politycznymi przepychankami, które jak już wspomniałam są świetne, to ich autorzy są raczej szablonami niż postaciami. Bohaterowie odgrywający większe role nie są na tyle ciekawi by angażować się w ich historie.
Poza wątkami przyziemnymi, są jeszcze te z drugiego wymiaru(czytaj pośmiertnego) i mam wrażenie, że chyba celowo autorka ukazała je bardziej żywo od tych, które takie faktycznie są. Myślę, że elementy fantastyczne są zdecydowanie do większego rozwinięcia w kontynuacji i oby zostało to poprowadzone dobrze.
Polecam i czekam na zakończenie, liczę na dobre
"Lodowa Korona" Grety Kelly to debiutancki pierwszy tom dylogii. Za egzemplarz recenzencki serdecznie dziękuję wydawnictwu:) Zwłaszcza, że nie napisałam żadnej recenzji od tak długiego czasu, że muszę sobie przypomnieć jak powinna ona brzmieć...
więcej Pokaż mimo toNie przeczę, że liczę na to że drugi tom zostanie wydany, inaczej zakończenie pierwszego byłoby co najmniej irytujące. Więc...