-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-05-16
2024-05-08
Dwa lata temu przeczytałam książkę Magdy Knedler ,,Pani Labiryntu”. Całkowicie mnie ona zachwyciła i chociaż różniła się od fantastycznych, magicznych retellingów, które zazwyczaj czytam, to do dziś nazywam ją moim ulubionym. Byłam bardzo podekscytowana, kiedy autorka ogłosiła, że wraca do klimatów greckich, tym razem do historii Medei. I chociaż wysokie oczekiwania łatwo zawieść, tu miałam dziwną pewność, że nic takiego się nie stanie.
Młodziutka Mada od dziecka jest skazana na siebie. Nie zna swoich korzeni, wie jedynie, że jej ojciec zabił siebie i swoje dzieci, z których tylko ona przeżyła. Ratunkiem wydaje się dla niej rozpoczęcie pracy na odludnej Wyspie Wisielców u bogatego Adreasa Schwietza. Jednak szybko orientuje się, że w zamian za wsparcie Schwietz oczekuje od niej bardzo wiele… Gdy na wyspę przybywa nowy ogrodnik, Johann, Mada po raz pierwszy zaczyna wierzyć, że ktoś naprawdę może ją kochać i chcieć jej dobra. Dla nowego życia z ukochanym będzie w stanie poświęcić wiele.
Magda Knedler po raz kolejny mnie urzekła i chyba będą tu same zachwyty. Co prawda, mam mieszane uczucia co do jednego wątku, ale ma to być trylogia, więc zaczekam, aż się wszystko rozwinie. Mimo że tym razem akcja powieści nie dzieje się w Grecji, ale na Śląsku przed I wojną światową i jest przesiąknięta klimatem tego polsko-niemieckiego świata, to jednocześnie w ogóle nie ginie tu antyczny duch. Pisarka zgrabnie zaadaptowała mit o Medei do innych realiów, dzięki czemu wielbiciele mitologii będą mieli frajdę z wyłapywania nawiązań, a pozostali powinni się cieszyć samą fabułą. Co więcej, Mada mimo swojego pochodzenia miała możliwość zdobyć wykształcenie, zna mit o Medei i tragedię Eurypidesa. Sama utożsamia się z mitologiczną bohaterką, wiele razy się do niej odnosi czy wchodzi w polemikę z innymi postaciami na ten temat. To w moim odczuciu swoisty hołd dla ,,oryginału”, ale też zaproszenie do refleksji. Czy mamy prawo winić człowieka za to, że postępuje w drastyczny sposób, jeśli nie rozumiemy jego sytuacji? Czy zawsze winimy właściwą osobę, zamiast nie poszukać jej motywów? A może właśnie na siłę próbujemy usprawiedliwiać i nie dostrzegamy, że wolna wola nie znika nawet w najgorszych momentach? Autorka w moim odczuciu nie wybiela i nie ocenia ani mitycznej Medei ani swojej bohaterki, a zaprasza nas do samodzielnego myślenia, nawet jeśli wiąże się ono z dyskomfortem.
Zresztą nie tylko motyw zbrodni i zemsty może tu zszokować. Całość jest brutalna, ponura i melancholijna. Widzimy tu życie biednej, skazanej na siebie dziewczyny bez upiększania i większej nadziei. I chociaż warstwa historyczna odgrywa tu ważną rolę, to czytając o tym, że molestowana przez pracodawcę Mada mogła się lepiej bronić i przecież wiedziała, po co szła, trudno nie poczuć, że pewne sprawy zmieniają się wyjątkowo powoli. W ogóle nad tą powieścią unosi się takie poczucie zbliżającego się dramatu, co upodabnia ją do greckich tragedii. Ja często mam problemy z pozycjami, gdzie bohaterom przydarza się tylko zło, nie czuję sensu kibicowania im, skoro nie ma szansy na poprawę sytuacji, ale tutaj byłam zaangażowana w sytuację Mady i naprawdę chciałam wierzyć, że w końcu zaświeci dla niej słońce. Nie znaczy to, że jest to bohaterka jednoznacznie kochana i pozytywna. Ma wiele warstw, popełnia błędy, przeżycia zostawiają na niej brutalny ślad. Chwilami byłam przerażona jej zachowaniem, ale zawsze rozumiałam, z czego ono wynika. Bardzo działa wątek jej macierzyństwa, podany bez lukrowania, mocno bolesny. Pozostałe postacie też robią wrażenie. Świetnie wykreowany jest Johann, który początkowo może wydawać się wybawcą, ale z każdą stroną pokazuje swoje kolejne ,,czerwone flagi”. Knedler pokazuje tu zachowania, które w wielu powieściach są romantyzowane i pokazywane jako dowód na prawdziwe zaangażowanie, takie jak zaborczość czy próby wychowywania partnerki, i udowadnia, że w realnym życiu w pewnym momencie zmienią się one w koszmar. Ciekawy był wyobcowany Fritz, niejednoznaczna hrabina czy Horst Achilles, który chyba jako jedyny naprawdę starał się widzieć w bohaterce człowieka.
Dla mnie to jest jedna z tych powieści, w których absolutnie nic bym nie zmieniła i każda strona budziła we mnie emocje. Właściwie tak wyobrażałam sobie współczesny mit o Medei i jest to komplement. Czekam na drugi tom i wciąż liczę, że jednak los uśmiechnie się do Mady.
,, Nie zawsze winny zbrodni jest ten, kto trzyma narzędzie. Czasem tak naprawdę winne są okoliczności.”
Dwa lata temu przeczytałam książkę Magdy Knedler ,,Pani Labiryntu”. Całkowicie mnie ona zachwyciła i chociaż różniła się od fantastycznych, magicznych retellingów, które zazwyczaj czytam, to do dziś nazywam ją moim ulubionym. Byłam bardzo podekscytowana, kiedy autorka ogłosiła, że wraca do klimatów greckich, tym razem do historii Medei. I chociaż wysokie oczekiwania łatwo...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-03
Jedna z wersji mitu o Dionizosie, który po dołączeniu do grona Olimpijczyków rusza w drogę po Grecji, by szerzyć swój kult. W końcu dociera do swojego ojczystego miasta, Teb, gdzie wraz z tytułowymi bachantkami ma odprawiać rytuały przez taniec, radość i szaleństwo. Nie wszyscy są zadowoleni z takiego celebrowania religii, włącznie z królem Penteusem, który odmawia uznania swojego krewniaka za boga.
Myślę, że jest to jedna z trudniejszych i dziwniejszych tragedii antycznych. Całość odnosi się do faktycznego wprowadzania kultu Dionizosa, który podobno spotykał się z dużymi kontrowersjami i sprzeciwem. Głównym wątkiem jest odrzucenie czci danego boga i kara za to, co dla współczesnego człowieka jest raczej czymś egzotycznym (szczególnie że jesteśmy otoczeni kulturą, gdzie Bóg ma być kochający i miłosierny oraz chcieć by ludzie uwierzyli w niego dla własnego szczęścia). Wprawdzie pobrzmiewają tu echa tego, że Dionizos nienawidzi swojej ciotki Aguae(Agawy), ponieważ ta doprowadziła do śmierci jego matki, ale potem ten motyw osobistej krzywdy nie jest tak rozwinięty jak w ,,Elektrze” czy ,,Medei”. Nie oznacza to jednak, że całość źle się zestarzała. Pod otoczką mitu i kultu mamy bowiem historię o dwoistości natury ludzkiej – z jednej strony statecznej i uporządkowanej, z drugiej szalonej, żywiołowej i przekraczającej granice. Penteus reprezentuje skostniałość i sztywność, z kolei kult Dionizosa obiecuje radość i spełnienie, ale między szczęściem i zabawą a szaleństwem i dzikością granice okazują się być bardzo cienkie. Zapewne najlepiej jest być pośrodku.
Nie polecam tej pozycji dla osób, które chciałyby zacząć czytać literaturę tego typu, bo na pierwszy rzut oka tematyka wydaje się dziwaczna i dla nas obca. Ale dla mnie, kogoś, kto siedzi w tym temacie od lat, to była ciekawa przygoda.
,, Ktoś mądry dla głupiego zawsze będzie głupi.”
Jedna z wersji mitu o Dionizosie, który po dołączeniu do grona Olimpijczyków rusza w drogę po Grecji, by szerzyć swój kult. W końcu dociera do swojego ojczystego miasta, Teb, gdzie wraz z tytułowymi bachantkami ma odprawiać rytuały przez taniec, radość i szaleństwo. Nie wszyscy są zadowoleni z takiego celebrowania religii, włącznie z królem Penteusem, który odmawia uznania...
więcej mniej Pokaż mimo to
Starożytni twórcy nie musieli się martwić o to, że ktoś nazwie ich twórczość mało oryginalną albo (jeszcze gorzej) odmówi wystawienia sztuki w dawnym teatrze, bo jest ,,fanfickiem". Przeciwnie, poruszanie znanych tematów i motywów świadczyło o odwadze i inteligencji, chęci współzawodnictwa z innymi w ukazaniu znanej historii. Toteż mamy aż dwie tragedie pod tytułem ,,Elektra" - jedną autorstwa Sofoklesa, a drugą Eurypidesa. Obie podchodządo tematu trochę inaczej i powinny być traktowane jako osobne uniwersa, chociaż pewnie nie obejdzie się bez kilku porównań.
Po latach nieobecności książę Orestes przybywa do ojczystych Myken, aby pomścić śmierć ojca na matce Klitajmestrze. Pozorując własną śmierć, obserwuje swoją siostrę Elektrę, która jest dręczona przez matkę i ojczyma, co prowadzi do tego, że samodzielnie zaczyna planować zemstę. Jej siostra Chrysotemis próbuje ją od tego odwieść, szukając zgody zarówno z matką, jak i Elektrą.
Tragedia Sofoklesa różni się od Eurypidesa głównie tym, że jest bardziej ,,klasyczna", więcej tu roli bogów i przeznaczenia, więcej też morałów (Sofokles podobno powiedział, że on przedstawia ludzi takimi, jacy powinni być, a Eurypides takimi, jacy są), chociaż paradoksalnie chyba jest też więcej samego zła i przemocy dla przemocy (mam wrażenie, że on musiał chwilami żałować, że nie może pokazać krwi i ludzkich zwłok na scenie). Konflikty są mniej niejednoznaczne, zarówno te między poszczególnymi bohaterami, jak i te, które przechodzi się we własnym wnętrzu. Orestes i Elektra nie mają żadnych wątpliwości, że ich matka jest zła i zasługuje na karę, a akcja toczy się w sposób, który nie pozwala czytelnikowi na inne wnioski (nie dochodzimy jeszcze do motywu Eryni ścigających matkobójców). Sama Klitajmestra, która u Eurypidesa ma swoje motywacje i można jej współczuć, tutaj jest typową występną żoną i matką, a nawet wzmianka o tym, że zabiła Agamemnona z powodu własnych krzywd nie pozwala na większą głębię tej postaci - bo nie mamy tu wątku ze zmuszeniem jej do ślubu i zabiciem jej pierwszej rodziny, a bohaterowie w prostych słowach informują nas, że Ifigenia przecież żyje, więc tak naprawdę Agamemnon nie zrobił nic złego. Całość sprowadza się do bardzo prostego podziału na winę i wymierzenie kary, psychologia postaci też nie jest szczególnie głęboka i mam wątpliwości, na ile niektóre decyzje postaci są realne, głównie przez ukazanie stosunku Klitajmestry do rodziny (rozumiem, że tu jej dzieci nie pochodzą z gwałtu, ale nadal jest dla mnie nielogiczne, że ogólnie to ona kocha wszystkie poza Elektrą i to tylko nad nią czuje potrzebę znęcania się).
Największym plusem jest tu zdecydowanie główna bohaterka. Mimo że teoretycznie jest tu po tej ,,dobrej" stronie, nie jest kryształowa. Przeciwnie - od początku wprost mówi, że nienawidzi matki i życzy jej najgorszego, atakuje też siostrę, gdy ta próbuje ostudzić jej gniew, dyszy żądzą zemsty i złością. Jej czyny są umotywowane, bo autor przedstawia nam różne okropne sposoby, którymi Klitajmestra próbowała zmusić córkę do uległości, ale nadal Elektra zdecydowanie odchodzi od wzorca delikatnej, dobrej księżniczki. Przypomina trochę Medeę z tragedii Eurypidesa - robi wiele złego i jest tego świadoma, dlatego otwarcie mówi, że do zła skłoniła ją brutalność ze strony matki. Wiem, że niektórzy zarzucali tej postaci, że tak naprawdę nic nie robi, tylko czeka na brata i płacze. Prawda jest jednak taka, że trzeba tu uwzględnić kontekst kulturowy - w społeczeństwie greckim kocieta miała siedzieć cicho i nie irytować swoimi przeżyciami otoczenia, więc to, że tu Elektra pozwala sobie na doznawanie gwałtownych i skrajnych emocji, już moim zdaniem stawia ją w rzędzie tych bardziej wyemancypowanych kobiet, o czym mówi sam Orestes, porównując ją do Aresa. Mimo że zdecydowanie bardziej przemawia do mnie wizja jej czynów w późniejszej tragedii, to tutaj również da się jej współczuć i przerazić nie tyle złem dokonywanym przez Elektrę, co tym co ją do tego zła skłoniło. I uświadomić sobie, że sam w sobie ten mit nie opowiada o żądzy krwi będącej wynikiem klątwy rodowej, ale o odrzuceniu przez najbliższych i jego tragicznych konsekwencjach.
,,(…) rozumiem, że działam
Nad wiek i płonę nieprzystojnym gniewem,
Lecz twa złość przecież i twoje to czyny
Mnie popychają do gwałtu i winy,
Bo złe postępki są złego posiewem."
Starożytni twórcy nie musieli się martwić o to, że ktoś nazwie ich twórczość mało oryginalną albo (jeszcze gorzej) odmówi wystawienia sztuki w dawnym teatrze, bo jest ,,fanfickiem". Przeciwnie, poruszanie znanych tematów i motywów świadczyło o odwadze i inteligencji, chęci współzawodnictwa z innymi w ukazaniu znanej historii. Toteż mamy aż dwie tragedie pod tytułem...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-05
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść poza rolę narzuconą kobiecie i uczy ją walczyć. Jednak gdy dziewczyna dorasta, okazuje się, że ta niezależność jest tylko pozorna i niebawem przyjdzie jej wyjść za mąż za wybranego przez rodzinę mężczyznę. Nie wie też, że jej uroda i powodzenie wzbudziły nienawiść Afrodyty, która rozkazuje swojemu przybranemu synowi Erosowi rzucić na Psyche klątwę niemożliwej do spełnienia miłości. Przypadkowo jednak Eros sam kłuje się strzałą miłości do Psyche.
Ta powieść trochę różni się od retellingów, które dotąd czytałam. Zazwyczaj były one bardzo feministyczne i melancholijne. Tutaj też autorka chwilami chce wprowadzać taką atmosferę (o tym później), ale całość to raczej lekki romans w szacie mitycznej. I nie ma w tym nic złego, to nie jest ten poziom harlequinowatości, co w ,,Pamiętnikach Heleny Trojańskiej”! Dostajemy przyjemną i wiarygodną w danych realiach historię miłosną. Nie lubię motywu przeznaczenia łączącego kochanków, motywu ,,soulmates” – uważam, że zazwyczaj jest to pójście na skróty i sprowadzanie wszystkiego do losu, zamiast poświęcenia czasu na wiarygodne rozbudowanie relacji. Dlatego spodobało mi się jak McNamara bawi się tym wątkiem i zmusza Erosa i Psyche do odpowiedzenia sobie na pytanie, skąd naprawdę wzięła się ich relacja… i czym właściwie jest sama miłość. Fabuła jest wartka i wciąga, byłam naprawdę ciekawa, jak kolejne aspekty mitu zostaną zaadaptowane i co z tego wyniknie. Dużym plusem jest też ukazanie ciepłych i wspierających relacji między kobietami oraz odwrócenie drogi bohaterki. Zazwyczaj w tego typu powieściach postać damska na początku jest tłamszona i spychana w cień, by z czasem odkryć swoją siłę i stać się kimś wybitnym. Tutaj natomiast Psyche od początku łamie schematy, chce być wojowniczką, a potem uświadamia sobie, że w spokoju i postawieniu na szczęście prywatne nie ma nic złego.
Nie będzie to jednak mój ulubiony retelling. Mam z tą książką pewien problem, bo jako coś lekkiego i uroczego jest super, ale schody zaczynają się, gdy McNamara próbuje tworzyć z ,,Erosa i Psyche” coś innego, wprowadza bardziej refleksyjne czy feministyczne momenty. Moim zdaniem wyszło jej to średnio, wszystkie refleksje i złote myśli były bardzo generyczne i żywcem wzięte z innych retellingów. Rozumiem też, że mit o Psyche jest dość krótki i jeśli chce się zrobić z niego pełnoprawną powieść, należy dodać sporo od siebie, ale nie do końca mi odpowiadało, czym wypełniła go autorka. Wątek Atalanty czy Prometeusza były dobre i ciekawe, natomiast wojna trojańska to dla mnie zmarnowany temat – bardzo schematycznie, jak zwykle mamy cierpiącą Helenę i paskudnego Menelaosa (w tej wersji akurat chleje i gwałci), kilka dramatycznych momentów wypada nienaturalnie wobec optymistycznej całości, większość wątków jest ucięta i nic z nich nie wynika. Postacie bogów też są dość jednoznaczne, ich historie pojawiają się na chwilę bez wgłębienia, a Afrodyta w ogóle była mocno kreskówkowym złoczyńcą. Chwilami gryzł mi się też język, nie pasują mi tu słowa typu ,,topielica” czy ,,uprawiać seks”.
Nie jest to idealna pozycja, ale jest przyjemna i wciągająca. A czasem po prostu potrzebujemy czegoś, co nas wciągnie, ale nie sprawi, że zapomnimy o całym świecie.
,, (…) życie poświęcone temu, by chronić, co kocha się najbardziej, daje najwyższą satysfakcję.”
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść...
Wiedziałam, że lubię literaturę antyczną, a ,,Oresteja” Ajschylosa od dawna znajdowała się na mojej liście książek, które chciałabym przeczytać. Fragment przeczytany na zajęciach wystarczył, by mnie zachwycić, a przeczytanie całości tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że znalazłam kolejne cudowne dzieło literatury starożytnej.
Wojna trojańska już się skończyła. Wódz Agamemnon powraca do Myken, by radować się zwycięstwem. Nie wie jednak, że jego żona Klitajmestra, żądna zemsty za śmierć ich córki, którą Agamemnon złożył w ofierze, planuje go zamordować. Obowiązek pomsty za śmierć ojca spada na Orestesa – jedynego syna tego tragicznego małżeństwa. A wszystko dlatego, że na rodzie Atrydów ciąży klątwa od momentu, gdy ojciec Agamemnona upiekł ciała synów swego brata i podał mu je do zjedzenia.
Ta tragedia(czy raczej trylogia tragiczna) została napisana tak plastycznym stylem, że podczas czytania widziałam przed sobą Mykeny, Orestesa, Kasandrą, Agamemnona czy Elektrę. Historia jest dopasowana do klasycznych greckich motywów przeznaczenia i nieuchronności losu, ale współczesny czytelnik może zauważyć, że mimo szepczących głosów bogów, bohaterowie są poniekąd ofiarami własnych wyborów. Agamemnon ideałem nie był, z innych przekazów mitycznych można się dowiedzieć, że Klitajmestra miała też inne powody do swojej nienawiści niż tylko śmierć Ifigenii, ale jednocześnie nie da się ukryć, że jej zbrodnia była czymś potwornym. Orestes i Elektra są dwójką dzieci, które nie otrzymały należnej miłości od matki, więc szukają jej u nieobecnego ojca, i brną w swoją intrygę przekonani, że mają do tego moralne prawo. I jest jeszcze Kasandra – ukochana Agamemnona czy jego ofiara?* Mam wrażenie, że współczesna psychologia i filozofia pozwala w bardzo ciekawy sposób spojrzeć na mitologię grecką, zwłaszcza na ród Atrydów. Ale i bez tego ta trylogia jest znakomita. Nie tylko za sprawą stylu i fabuły, ale też bohaterów i ich emocji, która można namacalnie odczuć podczas czytania ich monologów. Uwielbiam postać Kasandry – jest mądra, dumna, skazana na zagładę, ale odważnie wychodząca naprzeciw swojemu przeznaczeniu. Równie ciekawa jest Elektra, zwłaszcza w scenie nad grobem ojca. Lubię, kiedy w greckich tragediach czy eposach pojawiają się postacie bogów, i pod tym względem również Ajschylos zaspokoił moje oczekiwania. Oprócz Agamemnona, Klitajmestry i ich dzieci możemy poczytać też trochę o bracie Agamemnona, Menelaosie, i jego żonie Helenie, którą Menelaos tak bardzo chciał odzyskać. Żałuję tylko, że nie pojawił się tu wątek Hermiony, ale w sumie zachęca mnie to do szukania innych greckich tragedii, gdzie Hermiona się pojawia.
Zdaję sobie sprawę, że ten tekst nie jest taką stricte mądrą i wnikliwą recenzją, ale naprawdę trudno jest pisać o tak klasycznym i tak wybitnym dziele. Dlatego warto samemu zapoznać się z tym dramatem, czytanie go nie zajmuje dużo czasu, a treść jest absolutnie warta przeczytania.
,, O, dziwne życie ludzkie! Lada cień je zmoże,
Jeżeli jest szczęśliwe, a jeśli, nieboże,
Nieszczęsne, tak je gąbka, jak litery, zmaże.”
*Biorąc pod uwagę całą mitologię skłaniam się ku drugiej opcji.
Wiedziałam, że lubię literaturę antyczną, a ,,Oresteja” Ajschylosa od dawna znajdowała się na mojej liście książek, które chciałabym przeczytać. Fragment przeczytany na zajęciach wystarczył, by mnie zachwycić, a przeczytanie całości tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że znalazłam kolejne cudowne dzieło literatury starożytnej.
Wojna trojańska już się skończyła. Wódz...
2024-03-14
2024-01-31
Bryzejda jest żoną księcia Mynesa – jej życie nie jest specjalnie szczęśliwe, mąż ją zdradza, wytykana jest jej bezdzietność. Jednak to nic w porównaniu z tym, co spotyka ją, gdy sąsiadująca z jej ojczyzną Troja znajduje się w stanie wojny z Grecją, a wojska księcia Achillesa napadają na Lyrnessos. Tak Bryzejda zostaje branką i nałożnicą Achillesa – w oczach świata jest uprzywilejowana, sama zdaje sobie sprawę, że jest teraz mniej niż człowiekiem. Postanawia jednak za wszelką cenę opowiedzieć własną historię.
Jest to kolejny retelling mitu wojny trojańskiej, tym razem z perspektywy Bryzeidy, podobno ukochanej branki Achillesa, której odebranie spowodowało rozbrat między nim a Agamemnonem. Do tej pory kiedy spotykałam się z wersjami tego mitu ich relacja zazwyczaj była opisywana jako romantyczna (przynajmniej jednostronnie, jak w ,,Złotych jabłkach Afrodyty”) albo w ogóle ją pomijano czy czyniono bardziej niewinną (jak w ,,Pieśni o Achillesie” czy ,,Tysiącach okrętów”). Pat Barker zaproponowała całkowicie nowe spojrzenie. ,,Milczenie dziewcząt” to tak naprawdę historia o niewolnictwie i gwałcie, Bryzejda jest zniewolona i przymuszona do nowej sytuacji. Z pozoru dostosowuje się i nie opiera Achillesowi, jednak w rzeczywistości nie może mu wybaczyć rzezi, jakiej dokonał, i przechowuje wspomnienia o wolności. I mimo że mi nigdy nie przeszkadzała myśl o miłości tej dwójki, okazało się, że chyba jednak umiem być obiektywna, bo wizja Pat Barker mnie kupiła. Chyba przede wszystkim dlatego, że pod pozorem opowieści o wojnie trojańskiej i jednej z niewielu słynnych niewolnic kryją się uniwersalne i aktualne tematy. Pisarka nie szczędzi brutalnych opisów, wzmianek o okrutnych zachowaniach wojowników, o upodleniu wziętych w niewolę, opisuje gwałty czy syndrom sztokholmski, więc warto mieć to na uwadze. I podczas czytania niestety ma się świadomość, że to nie jest coś, co minęło, a nadal się zdarza i przez tysiąclecia mieliśmy wiele takich Bryzejd. Początkowo byłam zaskoczona nietypowym stylem, często wulgarnym i bardzo bezpośrednim, ale szybko przekonałam się do niego. Uważam, że niektóre wyrażenia można byłoby zastąpić mniej współczesnymi, ale uświadomiłam też sobie, że żołnierze podczas wojen, w sytuacji nieustannego stresu, w męskim otoczeniu, zapewne klną w podobny sposób.
Chociaż o wojnie trojańskiej czytałam już trochę powieści plus teksty starożytne, to wersja Pat Barker pod wieloma względami mnie zaskoczyła i wyróżniła się z tłumu. Chociażby relacja Achillesa i Patroklesa była całkiem inna, owszem – nadal piękna i wzruszająca, ale jednocześnie mocno niezdrowa, z podkreśleniem nierówności i niesnasek między nimi. Również zaciekawiła mnie relacja Patroklesa i Bryzeidy, gdzie przyjaźń mieszała się ze świadomością stania po przeciwnych stronach. Wiele miejsca autorka poświęciła także innym brankom w obozie, dała im historie i imiona, dzięki czemu czytelnik zyskuje świadomość, ile kobiet musiało znosić podobny los, a motyw siostrzeństwa i siły kobiecości wybrzmiewa dużo mocniej niż w niektórych retellingach. Nawet Helenie się nie oberwało. Również relacja Bryzejdy i Achillesa przykuła moją uwagę – jest chora, straszna, oparta na wykorzystywaniu, ale z czasem Bryzejda zdaje sobie sprawę, że musi współpracować z Achillesem i widzieć w nim człowieka. Nie jest to jeden z tych retellingów, gdzie główny bohater oryginału staje się czystym złem, Achilles jest okrutny i przemocowy, ale ma swoją historię z dzieciństwa, która nieco wyjaśnia jego sposób myślenia. Uważam, że ta książka jest obowiązkową lekturą dla tych, którzy bronią toksycznych romansów z syndromem sztokholmskim twierdzeniami, że przecież takie relacje istnieją i że nie można pokazywać paluszkiem, co jest dobre a co złe. Ta książka doskonale ukazuje, że można pisać o toksycznych związkach i okropnych zachowaniach, bez moralizowania, ale tak by czytelnik ani przez chwilę nie wątpił, że czyta o czymś okropnym.
Nie jest to powieść bez wad. Dzięki narracji Bryzejdy i skupieniu się na niewolnicach nie miałam takiego poczucia, jak przy innych ,,trojańskich” książek – że jest tu za dużo skrótów i za mało rozpisania jak na tak obszerny mit. Miałam jednak wręcz wrażenie, że ta powieść mogłaby być krótsza i zacząć się później, bo początek był napisany dość nudno, bez konkretnych scen i sytuacji, Bryzejda po prostu streszczała nam swój pobyt w obozie. I o ile Patrokles i Achilles zostali ciekawie rozpisani, inni mężczyźni występujący w tej książce są po prostu fałszywi i bestialscy, składając się na jedną masę. Niestety, znowu oberwało się Menelaosowi, który prawie się nie pojawia, ale gdy już jest, to pozwala, żeby inni Grecy śpiewali, jak chcą zagwałcić na śmierć jego żonę. Przypominam, facet, który w mitologii obrywał za bronienie tejże żony i zapewne za takie teksty powiesiłby za przyrodzenie.
Nie mogę powiedzieć, że polecam ,,Milczenie dziewcząt” każdemu, bo to ciężka książka, przygnębiająca i zdecydowanie dla osób co najmniej 16+, jeśli nie 18+. Jednak jeśli czujecie się na siłach, warto ją poznać.
,, (…) żałoba nie dobija targów. Nie ma sposobu, by uniknąć cierpienia – czy choćby uporać się z nim szybciej.”
Bryzejda jest żoną księcia Mynesa – jej życie nie jest specjalnie szczęśliwe, mąż ją zdradza, wytykana jest jej bezdzietność. Jednak to nic w porównaniu z tym, co spotyka ją, gdy sąsiadująca z jej ojczyzną Troja znajduje się w stanie wojny z Grecją, a wojska księcia Achillesa napadają na Lyrnessos. Tak Bryzejda zostaje branką i nałożnicą Achillesa – w oczach świata jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-30
Starożytna Grecja po wojnie z tytanami. Władzę nad światem sprawują aroganccy, myślący tylko o sobie bogowie. Kora jest jedną z córek Zeusa, ale dorasta na Sycylii odizolowana od Olimpu, pod okiem matki, która śledzi każdy jej ruch i zmusza ją do bycia taką, jak jej imię – dziewicza, niewinna, skromna. Gdy Zeus zaczyna szukać męża dla córki, przerażona Kora posuwa się do desperackiego czynu – postanawia zmusić Hadesa, pana umarłych, aby ukrył ją w swoim królestwie.
Jest to jeden z wielu (na szczęście!) wydawanych obecnie retellingów greckich, natomiast bardzo różni się od książek Jennifer Saint, Madeline Miller czy Natalie Hayes. Nie jest to literatura piękna, a młodzieżowa, skierowana do nastoletniego odbiorcy. Nie znaczy to, że starsi nie znajdą w niej nic interesującego, ale warto być świadomym, że ten gatunek ma swoje prawa. Autorka kreuje bogów na postacie ze świata fantasy, nie stara się przenieść nas do starożytnej Grecji. Bohaterowie mają współczesną wiedzę naukową, używają potocznego, prostego języka. Chwilami może to razić, ale pasuje do całości i chyba bardziej pasuje mi taka całkowicie nowoczesna konwencja niż mieszanie potocyzmów z archaizacją, jak było u Marilu Olivy. Mamy tu też typowe motywy literatury młodzieżowej – bohaterkę odkrywającą swoją siłę, dojrzewanie, relacje rodzinne, pierwszą miłość do tajemniczego, irytującego mężczyzny. I sprawdza się to bardzo dobrze. Fabuła wciąga, angażuje, czytelnik szybko przywiązuje się do Hadesa i Persefony i wyczekuje, by między nimi coś się zdarzyło. Od początku jest między nimi chemia i namiętność, ale Fitzgerald nie pośpiesza akcji i daje tej parze czas, by się poznać i dotrzeć. Bardzo podobało mi się też wykorzystanie oryginalnego mitu i dopisanie do niego wersji Persefony, w której nie jest już przerażoną dziewczynką, ale siłą sprawczą, oraz wykorzystanie jej dwojakiej natury – bogini życia i śmierci. Mimo że nie jest to rozbudowana, głęboka opowieść, to research został zrobiony i całość jest naprawdę porządna.
Jednak ,,Girl, godess, queen” nie jest tylko lekką opowieścią o miłości. Autorka ukryła tu ważne przesłanie i osobiście chciałabym, by dzisiejsze nastolatki czytały takie książki. Od początku mamy tu wyraźny wydźwięk feministyczny, ukazanie wpychania kobiet w szufladki, zmuszanie ich do schodzenia z drogi. Oczywiście, jest to dostosowane do grupy odbiorczej, więc przekaz jest chwilami bardzo prosty i łopatologiczny, ale nie razi. Spotkałam się z porównaniem do filmu ,,Barbie” i się z nim zgadzam, myślę, że jeśli przekaz tego filmu przypadł Wam do gustu, to powieść Fitgzerald też może. Pisarka nie skupia się tylko na losie kobiet, zwraca uwagę na drugą stronę medalu – męską presję na bycie macho, nieokazywanie uczuć, traktowanie płci przeciwnej wyłącznie w kategoriach seksualnych, co niszczy obie strony. W wątku miłosnym dużą rolę odgrywa rozmowa, zrozumienie, a także zgoda. W świecie historii romantyzujących przemoc miło jest poczytać o bohaterach, którzy nie narzucają się sobie, dbają o komfort drugiej połówki, ale nie sprawia to, że nie czuć napięcia i pożądania (sceny łóżkowe są, ale subtelne i delikatne). Oprócz tego śledzimy tu bardzo trudną relację Persefony z matką i obserwujemy, jak bardzo dziecko potrzebuje kochać i szanować swoich rodziców, nawet jeśli go zawodzą. Nie jest to jednak tak jednoznaczne i jeśli denerwują Was interpretacje robiące z Demeter potwora, to tutaj możecie być zadowoleni.
Czy było idealnie? Nie do końca. Rozumiem chęci autorki, by przybliżyć mit współczesnemu odbiorcy, ale niektóre fragmenty były ,,przedobrzone”. Mitologia bywa dziwna i kontrowersyjna, czasami lepiej to przyjąć, a jeśli już ją łagodzić, to spójnie. Tutaj jednocześnie Persefona ma współczesną wiedzę na temat genetycznych skutków kazirodztwa i boi się małżeństwa z przyrodnim bratem, a zarazem kończy w związku z własnym wujkiem. Zmniejszenie różnicy wieku między nią a Hadesem także uważam za wymuszone. I chociaż doceniam, że Fitzgerald zwraca uwagę na konieczności szanowania swojego partnera i łączenie pożądania z szacunkiem, to chwilami to powtarzanie: ,,Nie będę cię wykorzystywał, nie możemy uprawiać seksu, bo jesteś zbyt zmęczona”, wydawało mi się przesadzone. Zdaję też sobie sprawę, że to nie jest książka historyczna i bardziej miała mówić o współczesnych bolączkach, stąd podejście do seksualności kobiet jest bardziej judeochrześcijańskie niż greckie, ale dla mnie to trochę zabierało starożytny klimat. Zdarzały się też błędy techniczne, typu Persefona mówiąca o swoim ożenku czy literówki. Pojawia się też określenie ,,filia” jako miłość dusz, gdy do tej pory zawsze spotykałam się z tym określeniem wyłącznie w kategorii przyjaźni, uczucia aromantycznego.
Jeśli ktoś szuka w tematyce mitologicznej wzniosłego języka, patosu, to ta pozycja raczej go rozczaruje. Ale jeśli potrzebuje dobrej rozrywki, ciekawego, nietoksycznego romansu, wiarygodnych bohaterów i pewnej dozy myśli, z którymi można podyskutować, to będzie to dobry wybór. Osobiście chętnie poleciłabym tę książkę nastolatkom, żeby zachęcić je do zgłębiania mitologii.
,, Gdyby był mi niezbędny, gdyby życie takie, jakie kocham, zależało tylko od niego, bez zastanowienia – bo żeby móc tak kochać, potrzebuję wolności, którą w końcu udało mi się wywalczyć.”
Starożytna Grecja po wojnie z tytanami. Władzę nad światem sprawują aroganccy, myślący tylko o sobie bogowie. Kora jest jedną z córek Zeusa, ale dorasta na Sycylii odizolowana od Olimpu, pod okiem matki, która śledzi każdy jej ruch i zmusza ją do bycia taką, jak jej imię – dziewicza, niewinna, skromna. Gdy Zeus zaczyna szukać męża dla córki, przerażona Kora posuwa się do...
więcej mniej Pokaż mimo to
Trzy lata temu na polskim rynku pojawiła się książka Madeline Miller ,,Kirke", retelling mitologii greckiej, w pięknej, błyszczącej oprawie. Po pierwszych entuzjastycznych słowach wobec warstwy wizualnej i samej książki zaczęły jednak pojawiać się bardzo negatywne słowa i w pewnym momencie chyba trudno było znaleźć osobę zajmującą się sferą książkową, która by tę powieść polecała (ja należę do tej grupy, której się bardzo podobała). Jednocześnie przebijały się echa, że słabo dostępna jest inna książka tej autorki, opowiadająca o Achillesie, która miała być znacznie lepsza. Po trzech latach wydawnictwo Albatros postanowiło wznowić tę historię pod tytułem ,,Pieśń o Achillesie". I rzeczywiście pierwsze recenzje były pełne pochwał, uznające książkę za genialną i wybitną, po czym powtórzyła się sytuacja z ,,Kirke" i znów zaczęły przeważać głosy, że ,,Pieśń" jest nudna i o niczym. Początkowo byłam dość sceptycznie nastawiona do tej książki, ale nie ze względu na owe recenzje, a ponieważ sam pomysł na tę konkretną fabułę mnie nie przyciągał (więcej o tym potem). Jednak moja miłość do mitologii potęgowana małą ilością tego typu pozycji w języku polskim wygrała. W końcu książka jest tak cudownie wydana, że nawet jeśli mi się nie spodoba, będę mogła zaspokajać swój gust estetyczny patrzeniem się na okładkę (na żywo wygląda o wiele lepiej niż na zdjęciach).
Książka pisana jest z perspektywy Patroklosa, syna króla Mentojiona. Mimo wysokiego urodzenia chłopiec od dzieciństwa jest uważany za słabeusza i lekceważony przez ojca. Szansa na poprawę jego sytuacji nadchodzi, gdy zmuszony zostaje do opuszczenia rodzinnego królestwa i trafia na dwór Peleusa, ojca Achillesa. O tym synu bogini morskiej już krążą legendy, wróżące mu wielką chwałę równą bogom. Patroklos jest pod wrażeniem siły oddziaływania królewskiego syna, a ten niespodziewanie to jego wybiera na swojego towarzysza zabaw. Z biegiem lat ta więź zamienia się w coś głębszego i bardziej intensywnego, ale na drodze do spokojnego życia młodzieńców stoi matka Achillesa, Tetyda, która darzy Patroklosa niezrozumiałą antypatią.
Żeby ta recenzja miała jakiś kontekst, muszę wspomnieć, że jak może wiecie, nie tylko czytam, ale także piszę (link do mojego Wattpada jest w opisie) i moja własna powieść (czy też twór aspirujący do tego miana) także opowiada o wojnie trojańskiej. Patrzę więc na ,,Pieśń o Achillesie" trochę inaczej niż przeciętny czytelnik i to jest jednocześnie pozytywne i negatywne dla samej książki. Pozytywne, bo niestety wszystkie negatywne opinie o niej biorę trochę do siebie, bo sama słyszałam podobne słowa o własnej twórczości, i mam przez to ochotę jej bronić. A jednocześnie negatywne, bo mimo że staram się być dojrzałym i obiektywnym czytelnikiem, to nie da się ukryć, że czasami przebija się to myślenie ,,a u mnie było inaczej", ,,ja lubię inną wersję" (chociaż staram się z tym walczyć). I moja opinia jest trochę rozdarta między tymi dwoma aspektami. ,,Pieśń o Achillesie" ogólnie mi się podobała i zakończyłam ją głęboko poruszona, ale podczas czytania wiele rzeczy mnie uwierało i mi przeszkadzało. Natomiast większość z nich jest całkowicie subiektywna i nie uważam, żeby to była zła książka. Rozumiem, dlaczego niektórym się nie podobała, ale mam wrażenie, że lwia część negatywnych recenzji wynika z tego, że polski czytelnik nie rozumie tej konwencji. Na naszym rynku praktycznie nie ma książek opisujących na nowo historie mityczne, bez szczególnych zmian i udziwnień, jedyne bardziej rozreklamowane książki w tym temacie to właśnie powieści Miller, może jeszcze trochę ,,Penelopiada". Polski czytelnik zna mitologię z serii o Percym Jacksonie oraz filmów przygodowych i kiedy spotyka się z czymś innym, spokojniejszym, bardziej melancholijnym, uważa to za coś dziwnego i chwilami niepoprawnego (bo i z takimi opiniami się spotykałam). Oczywiście, każdy ma prawo do swojego gustu i mówienia o nim wprost, natomiast nie można twierdzić, że to najbardziej rozreklamowana wersja jest jedyną poprawną. Mitologia od starożytności służyła ukazywaniu bardzo różnych tematów, więc to, że w powieści na ten temat nie ma szybkiej akcji, przygód czy scen batalistycznych nie jest błędne, może być jedynie niezgodne z czyimś gustem. Wydaje mi się, że gdyby w Polsce było więcej książek na ten temat, chociażby takie pozycje jak ,,Ariadne", ,,A thousand ships" czy ,,Trojan Woman", to każda kolejna książka byłaby przyjmowana cieplej, bo może część czytelników zrozumiałby taki sposób pisania i przekonała się do niego, albo po prostu osoby, które uznały, że to nie dla nich, nie sięgałaby po kolejne pozycje i miałyby one może mniej czytelników, ale takich do których taki sposób opowiadania historii by trafiał.
Bo zdecydowanie nie można powiedzieć, żeby ,,Pieśń o Achillesie" była zła. Owszem, akcja mknie w niej bardzo powoli, nie ma tu wybuchów czy nagłych zwrotów akcji, ale ma to swój urok i pozwala wniknąć w ten świat, jeśli tylko nie będziemy nastawiać się, że mitologia równa się przygodówce. Madeline Miller ma przepiękny styl, który jest dla mnie wyważony w punkt. Nie brakuje tu opisów świata czy przestrzeni, które pozwalają nam poczuć aurę starożytności, ale są na tyle krótkie i treściwe, aby nie znudzić i nie przesłonić fabuły. Jest on też na swój sposób, baśniowy, pełen poetyckich metafor, nie brakuje tu cytatów, które ma się ochotę wypisać na ścianie... Przy czym język nadal jest naturalny i dostosowany do współczesnego odbiorcy. Powiedziałabym, że jest doskonale dobrany pod każdą sytuację - we fragmentach romantycznych i emocjonalnych mamy aforyzmy i metafory, w momentach tyczących się wojny i polityki słowa bardziej formalne lub dostojne, a gdy bohaterowie rozmawiają o czymś mało dla nich istotnym, staje się nieco potoczny i luźny. I nie gryzie się to ze sobą. Jestem też dość wyczulona na schematy w tego typu opowieściach i cieszę się, że w wielu kwestiach Madeline Miller nie poszła za najbardziej oklepaną, popkulturową wersją. Powieść w dużym stopniu omija wyeksponowane w filmie ,,Troja" wątki rywalizacji Achillesa z Agamemnonem i Hektorem i jest to chyba pierwsza współczesna wersja mitu trojańskiego, gdzie Menelaos nie jest ani psychopatą, ani słabeuszem - przeciwnie, jest jedną z najlepszych i najbardziej kochanych postaci (chociaż oczywiście Helena musiała być zła i puszczalska).
Skłamałabym jednak, gdybym zaprzeczyła, że nie należę do grona tych osób, które miewały przy tej książce chwile nudy i zirytowania. I nie tyczy się to wolnej akcji (jestem na nią uodporniona i naprawdę trzeba się postarać, żeby mnie znudzić), a tego, czym ta akcja jest wypełniona. Nigdy nie ukrywałam, że wątki LGBT nie są tym, co mnie przyciąga w literaturze. Owszem, mogę o nich poczytać (jak w tym wypadku), ale nie umiem się z nimi utożsamić, nie jest to moja reprezentacja i coś, co byłoby mi bliskie. I absolutnie nie powinno być to odczytywane jako oznaka, że mam coś przeciwko takim osobom i w jakiś sposób je dyskryminuję - trudno oczekiwać, żeby każdy motyw był dla każdego tak samo ważny, mnie przyciągają inne rzeczy. Tutaj natomiast przez całą pierwszą połowę mieliśmy do czynienia praktycznie tylko z rozwijającym się uczuciem między Patroklosem i Achillesem, a ja nie umiałam się w to wgryźć i przeżywać ich losów. Oboje byli mi też dość obojętni - Patroklos w założeniu miał być tym łagodnym i nieśmiałym, który świadomie stoi w cieniu ukochanego, ale w rzeczywistości jest bardziej wartościowym człowiekiem, co moim zdaniem było przesadnie eksponowane, a robienie z niego bożyszcza kobiet trochę mnie bawiło. Natomiast w momentach, kiedy ten rzeczywiście ,,służył" Achillesowi i był jego cieniem, wydawało mi się to wręcz niezdrowe. Z kolei Achilles, widziany głównie przez Patroklosa, moim zdaniem miał zmarnowany potencjał. Od początku jest nazywany największym z wojowników, nieustannie powtarza się, że inni nie mogą się z nim równać, ale Miller z jakiegoś powodu nie pozwoliła mu walczyć i pokazywać się ludziom przed wojną trojańską, więc ta jego sława wydawała mi się nielogiczna, nawet w kontekście mitologii. W małym stopniu też wybrzmiała dla mnie jego przemiana z niewinnego chłopca w wojennego zabójcę. Moim zdaniem to głównie wina streszczeniowości - rozumiem, że wojna trojańska jest obszerną historią i nie chcąc, żeby książka stała się prawdziwym kolosem, trzeba było coś pominąć albo tylko krótko o tym wspomnieć, ale mnie zbyt wiele streszczeń denerwuje i tu sprawiało, że nie do końca byłam zaangażowana w opowieść, gdy autorka twierdzi, że wojownicy są świetnymi przyjaciółmi albo że Achilles stał się brutalny, a nie ma żadnych konkretnych fragmentów ukazaujących to.
To prawdopodobnie najbardziej niepopularna opinia w polskim Internecie, ale uważam, że ,,Kirke" jest lepszą książką. Może ma jeszcze powolniejszą akcję, ale w moim odczuciu tamta powieść jest dojrzalsza, chociażby w ukazaniu postaci, których teoretycznie mamy nie lubić - przykładowo w ,,Kirke" czyny Pazyfae, absolutnie niemoralne, są ukazane z pewną motywacją i wyczuciem, podczas gdy w ,,Pieśni" księżniczka Deidameja, zwykła nastolatka nierozsądnie lokująca swoje uczucia, jest przedstawiona w bardzo groteskowy sposób (jej scena z Patroklosem bardzo mnie zniesmaczyła) i miałam wrażenie, że była nam zohydzana na siłę, co kojarzyło mi się z jakimiś serialami dla młodzieży z tak zwanym motywem ,,boyxboy", gdzie jeśli pojawia się postać damska, to musi być złem wcielonym i na siłę dążyć do rozdzielenia głównych bohaterów. Postacie drugoplanowe ogólnie moim zdaniem były tam bardziej rozbudowane i charakterystyczne (chociaż i w ,,Pieśni" znalazły się perełki). Obie książki są pisane też z perspektywy osoby w pewien sposób odrzuconej i będącej obiektem drwin w swoim środowisku, jednak w przypadku Kirke bardzo widoczna była dla mnie jej przemiana i radzenie sobie ze swoją opinią, z kolei Patroklos praktycznie się nie zmienia i wojenne przeżycia nie wywierają na niego żadnego wpływu.
Byłam bardzo ciekawa, jak autorka rozwinie wątek Bryzeidy i opisanych w ,,Iliadzie" branek Achillesa i jak połączy to z wielkim uczuciem między nim a Patroklosem. Nie będę spoilerować, ale na szczęście zostało to przedstawione naprawdę niewinnie, chociaż może zbyt idealistycznie, i nie ma tu żadnego usprawiedliwiania zdrady ani dzikich trójkątów. Sama Bryzeida i jej relacja z Patroklosem są całkiem ciekawe, podobnie jak tajemnicza postać Tetydy, która osacza syna, chociaż wielka szkoda, że książka nie jest dłuższa i nie można było poświęcić więcej miejsca tym bohaterkom. I chociaż główna para nie wzbudziła mojego specjalnego entuzjazmu, to bardzo polubiłam Menelaosa, mądrego i doświadczonego nauczyciela Chirona, Diomedesa oraz Odyseusza, chociaż ostatni dwaj teoretycznie nie są pozytywnymi postaciami. Pierwszy jest jednak po prostu zabawny i charyzmatyczny, a Odys jest moim zdaniem najlepiej wykreowanym i najbardziej skomplikowanym bohaterem - jest cwany, manipulujący i chwilami brutalny, ale nie da się ukryć, że to on najlepiej rozumie prawidła wojny i ma największą wolę przetrwania. Okazuje się być też zdolny do współczucia i zrozumienia. Jako czarna charaktery bardzo dobrze prezentowali się Agamemnon, początkowy będący typowym surowym królem i z każdą stroną odsłaniający swoją mroczną naturę, oraz Neoptolemos, podczas czytania o których można mieć ciarki.
Mimo pewnych mankamentów nie można odmówić ,,Pieśni o Achillesie", że jest to książka bardzo dobrze napisana i wywołująca wiele emocji. Druga połowa książki, ta wojenna, podobała mi się znacznie bardziej i chociaż nadal widziałam pewne wady, to jednocześnie miałam ciarki podczas przemów i przepowiedni bohaterów, śmiałam się na przekomarzaniach Odyseusza i Diomedesa, a chociaż sam wątek miłosny nie podbił mojego serca, to pod koniec naprawdę się rozpłakałam. Wtedy też bardziej rzucały się w oczy inne aspekty poza romansem bohaterów. ,,Pieśń o Achillesie" to w dużej mierze opowieść o tym, co to znaczy być wielkim, czym jest prawdziwy honor i poświęcenie, i że to, co w obiegowej opinii jest oznaką tej wielkości, wcale nie musi być wspaniałe, a na znacznie większą uwagę zasługują osoby skromne i ciche. To też historia o zatracaniu się w żądzy wielkości, o upadku, ale też o tym, że współczucie i miłość mogą ocalić serce człowieka, dzięki czemu końcówka, którą wszyscy dobrze znają, nie wybrzmiewa tak pesymistycznie. Już w ,,Kirke" bardzo podobało mi się, jak Miller używa mitologii do opowiadania o przemijaniu i śmierci i że wybrzmiewa tu przesłanie, że tak naprawdę zostaje po nas to, co kochamy. Żałuję tylko, że te wątki nie zostały rozwinięte tak, jakbym chciała i nieco przyćmiła je sama miłość Achillesa i Patroklosa. Warto też docenić warstwę merytoryczną autorki, która nawiązuje do wielu mitów, ale także do filozofii starożytnej Grecji.
,,Pieśń o Achillesie" to dla mnie znakomity przykład tego, że tak naprawdę w literaturze trudno znaleźć rzeczy stuprocentowo dobre lub złe. Wiem, że te aspekty, które mnie nudziły lub degustowały, dla wielu osób będą plusem, tak samo jak kogoś zirytuje w tej powieści to, co mnie zachwyciło. Zdecydowanie nie jest to książka dla każdego i warto być świadomym czym tak naprawdę jest i czego powinniśmy od niej oczekiwać, natomiast myślę, że jako całość wypada naprawdę przyzwoicie i każdy miłośnik mitologii powinien ją przeczytać, ot, dla poszerzenia horyzontów.
,,Rozpoznałbym go po dotyku, po samym zapachu; poznałbym go na ślepo po tym, jak oddycha i jak stawia kroki. Poznałbym go w śmierci, na końcu świata."
Ps. Miałam problem z oceną, ale uznałam, że w tym samym gatunku oceniłam chociażby ,,Mgły Avalonu" na 8, a frustrowały mnie znacznie bardziej.
Trzy lata temu na polskim rynku pojawiła się książka Madeline Miller ,,Kirke", retelling mitologii greckiej, w pięknej, błyszczącej oprawie. Po pierwszych entuzjastycznych słowach wobec warstwy wizualnej i samej książki zaczęły jednak pojawiać się bardzo negatywne słowa i w pewnym momencie chyba trudno było znaleźć osobę zajmującą się sferą książkową, która by tę powieść...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-17
Starożytna Grecja. Król Amfitrion po wyprawie wraca stęskniony do żony, pragnąc nacieszyć się małżeńskimi przywilejami. Ze zdumieniem odkrywa, że według Alkmeny wrócił i współżył już z nią wcześniej. Amfitrion dowiaduje się, że sam Zeus przybrał jego postać, by spłodzić z Alkmeną herosa, który przerośnie wszystkich i będzie równy bogom. Na świat przychodzą jednak bliźnięta – Alkides i Ifikles, a przecież heros nie miał mieć żadnej konkurencji…
Na książkę trafiłam przypadkowo, oczywiście przyciągnęła mnie tematyka. Trzeba przyznać, że zamysł był intrygujący. Podobał mi się sam pomysł na to, żeby na równi ukazać Ifiklesa i Alkidesa i rozdzielenie historii Heraklesa na ich dwóch oraz związany z tym motyw mitologii jako dawnych opowieści, które zostały przerobione i zniekształcone przez ludzi. Przypominało mi to czasy, gdy na studiach czytałam ,,Nikt” Andrzejewskiego czy ,,Przygody Telemacha” Aragona. Bardzo podobał mi się początek, który wiele zapowiadał, a skupiał się na Amfitrionie – cały wątek mężczyzny, który sam wiele razy sprzeniewierzył się wierności małżeńskiej, a teraz nie może pogodzić się z tym, że jego żona spała z innym (choć nieświadomie), i paradoksalnie to uświadamia mu, że ją kocha. A także jego trudne ojcostwo w poczuciu ciągłej rywalizacji z Zeusem i świadomości, że jeden z bliźniaków nie jest jego biologicznym synem i nie zostanie tak zapamiętany. Świetne były kreacje kilku bogów. Hades i Hermes jako ci, którzy ze względu na swoje funkcje są najbliżej ludzi i nie do końca przystają do boskości, naprawdę budzili zainteresowanie. Podobnie jak Ares, który nie jest tu typowym zabijaką, a kimś znudzonym intrygami i matactwami na Olimpie, który wybiera przemoc fizyczną – bo jest prosta i nie opiera się na kłamstwie.
Jednak jako całość powieść nie podobała mi się. Główny problem mam z jej konwencją – uważam, że o mitologii można mówić na przeróżne sposoby, ale tutaj wyszedł zbyt dziwny miszmasz. ,,Heros powinien być jeden” mógłby być powieścią przygodową, ale jak na lekką, odprężającą historię jest tu za dużo nietypowych rozwiązań i symboli, które trudno zrozumieć. Akcja biegnie też bardzo wolno, a zapowiadana od początku bitwa jest chaotyczna, z kolei zakończenie zbyt przyśpieszone. Z kolei jak na powieść z przesłaniem i głębią, coś właśnie w stylu Andrzejewskiego czy Aragorna, te symbole wydają mi się zbyt wydumane, a sam ciąg fabularny za prosty. Główny wątek dzielenia losu herosa między braćmi wydawał się ciekawy, ale w pewnym momencie sprawił, że nie wiedziałam już, z którym mamy do czynienia. Postacie są w większości słabo zarysowane, a ich losy nie angażują. Mitologiczna chronologia jest dziwna i pełna luk, bo prawdopodobnie mity powstawały niezależnie od siebie w różnych polis i dopiero potem zostały połączone, ale tutaj autorzy moim zdaniem w ogóle się nie postarali, żeby to powiązań i logicznie złączyć. Może to też kwestia tłumaczenia z ukraińskiego (Henry Lion Old to pseudonim dwóch ukraińskich pisarzy), ale niektóre określenia były dziwne, niezręczne i burzyły klimat, chociażby nazywanie herosa ,,Śmieciarzem”.
Przez długi czas łudziłam się, że będę mogła powiedzieć o tym tytule, że mi się podoba, ale niestety, nie dałam rady. Mimo obiecującego początku i ciekawego zamysłu za dużo tu dla mnie chaosu i dziwności – nawet jak na mitologię. Jednak wolę te bardziej melancholijne i spokojne retellingi.
,, — Życie zaczyna się od nowa?(…) Powiedzcie, że tak… i ja wam nie uwierzę.
— Nie(…) Życie trwa dalej i nie zawsze jest darem losu.”
Starożytna Grecja. Król Amfitrion po wyprawie wraca stęskniony do żony, pragnąc nacieszyć się małżeńskimi przywilejami. Ze zdumieniem odkrywa, że według Alkmeny wrócił i współżył już z nią wcześniej. Amfitrion dowiaduje się, że sam Zeus przybrał jego postać, by spłodzić z Alkmeną herosa, który przerośnie wszystkich i będzie równy bogom. Na świat przychodzą jednak bliźnięta...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-14
Znalezione przypadkowo, chciałam zobaczyć jak w pierwszej połowie XX wieku interpretowano mitologię. I mocno się zaskoczyłam. Gdyby zmienić formę na powieść i unowocześnić styl, ,,Pluton i Persefona" spokojnie mogłoby zostać wydane w dzisiejszych czasach, a fabuła niespecjalnie odbiega od popularnych romansów. Hades jest mroczny, silny i bezkompromisowy, a zarazem wierzy w tę jedyną prawdziwą miłość, Persefona to niedopasowana dziewczyna pragnąca ,,czegoś więcej", a akcja skupia się głównie na jej... erotycznych fantazjach i potem ich realizacji XD Wiadomo, że pewne wzorce są dyskusyjne, ale cóż, różne są fetysze... Czyta się lekko i przyjemnie. Sztuka jest dostępna za darmo w Internecie, więc można sobie ściągnąć i przeczytać, tylko nie dawać tego dzieciom.
Znalezione przypadkowo, chciałam zobaczyć jak w pierwszej połowie XX wieku interpretowano mitologię. I mocno się zaskoczyłam. Gdyby zmienić formę na powieść i unowocześnić styl, ,,Pluton i Persefona" spokojnie mogłoby zostać wydane w dzisiejszych czasach, a fabuła niespecjalnie odbiega od popularnych romansów. Hades jest mroczny, silny i bezkompromisowy, a zarazem wierzy w...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-21
W końcu i ja przeczytałam ,,Iliadę” – dzieło będące jednym z fundamentów kultury europejskiej. Od dzieciństwa uwielbiam mitologię grecką, wersję Jana Parandowskiego przeczytałam niezliczoną ilość razy i wiele razy gościłam u zafascynowanej Homerem rodziny Borejków. Trochę żałuję, że nie zabrałam się za ,,Iliadę” wcześniej, ale może dzięki temu bardziej ją doceniłam.
Oficjalnie akcja eposu obejmuje ostatnie dni wojny trojańskiej od sporu Achillesa i Agamemnona do śmierci Hektora, ale ze względu na niektóre wydarzenia, które teoretycznie powinny wydarzyć się wcześniej(np. pojedynek Menelaosa i Parysa), można powiedzieć, że jest to po prostu historia przebiegu wojny trojańskiej, która rozpoczęła się porwaniem Heleny, żony króla Sparty, przez księcia Troi Parysa. Po najpiękniejszą kobietę na świecie wyruszają wojska greckie na czele z Agamemnonem, bratem Menelaosa. Przepowiednia głosi, że wojna nie zostanie wygrana bez Achillesa, syna boginki Tetydy, co rodzi pewne komplikacje, gdyż Achilles i Agamemnon nie darzą się sympatią. Troi broni Hektor, brat Parysa, który jest oburzony postępowaniem brata, ale wie, że jeśli Grecy zdobędą Troję, jego ojczyzna przepadnie na zawsze. Zgodnie z duchem starożytności, całość obserwują bogowie, którzy często mieszają się w ludzkie sprawy i mają znaczny wpływ na przebieg wojny.
Według mnie nie ma tu jednego głównego bohatera. Każdy z herosów ma swoją historię i to od czytelnika zależy kogo polubi i komu będzie kibicować. Z pewnością też większość czytelników oceniać będzie postacie nie tylko przez pryzmat ,,Iliady”, ale i całej swojej mitologicznej wiedzy, co nie jest dziwne, zważywszy, że w eposie Homera nie pojawiają się wszystkie informacje o postaciach znane z późniejszych przekazów, np. nie ma tu nic o wieszczym darze Kasandry czy sposobie w jaki Tetyda zapewniła Achillesowi niezniszczalność. Każdy bohater ma swój unikalny charakter, nikt nie jest doskonały, każdy ma swoje wady i niechlubne czyny na sumieniu, ale też zalety i dokonania czyniące go herosem. Ja ulubieńców mam trzech – pierwszym jest zdecydowanie odważny i honorowy Hektor, który bez wahania staje do obrony ojczyzny, a jednocześnie wie, że będzie musiał poświęcić osobiste szczęście i cierpi z tego powodu. Nie bez znaczenia jest też to, że potrafił powiedzieć Parysowi, co o nim myśli. Drugi jest Odyseusz, sprytny, inteligentny, z poczuciem humoru, po prostu ktoś o kim dobrze się czyta i kogo może fajnie byłoby spotkać. Trzeci jest Menelaos – nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak pomijają jego postać! Moim zdaniem, to jeden z najciekawszych herosów, zarówno biorąc pod uwagę wojnę trojańską, jak i jego późniejsze losy.* Jest odważny, zdeterminowany, pała żądzą zemsty, a jednocześnie cierpi z powodu utraty żony, szanuje swoich towarzyszy i docenia ich poświęcenie dla niego, czasem jest bezwzględny, ale w większości przypadków i tak na końcu postąpi słusznie. To niesprawiedliwe, że jego postać zazwyczaj jest pomijana na koszt Parysa, który jest bardzo denerwującym bohaterem. Pamiętam jak oglądałam film ,,Troja”(który bardzo mi się podobał, ale trochę psuły mi go sceny z Parysem) i nie znosiłam księcia Troi w wykonaniu Blooma. Po ,,Iliadzie” stwierdzam, że Orlando był tak naprawdę dobrze dobrany do swojej roli(chociaż i tak za nim nie przepadam) – Parys naprawdę był tchórzem, który korzystał z życia, gdy inni ginęli, nie miał w sobie żadnej odpowiedzialności ani poczucia obowiązku. W tym przypadku epos ma tą przewagę nad filmem, że w ,,Iliadzie” jest zaznaczone, że Parys nie jest pozytywną postacią. Ale przynajmniej można się czasem pośmiać z jego zachowania, np. gdy ucieka przed Menelaosem.
Drugim nielubianym przeze mnie bohaterem jest Agamemnon, chociaż on oczywiście jest ciekawą postacią jako dumny, bezwzględny król, niemniej jednak zdecydowanie nie radził sobie ze swoim libido przez co zaprzepaścił wiele wojennych szans. W ,,Iliadzie” czasami udaje mu się rehabilitować, natomiast wiedząc jak doszedł do władzy i co po wojnie zrobił Kasandrze nie można czuć do niego sympatii. Bardzo chciałam zobaczyć jak Homer przedstawił Helenę i stwierdzam, że mimo swojej płaczliwości i tego że była powodem wojny, królowa Sparty jest przedstawiona w całkiem pozytywnym świetle. Przede wszystkim jest uosobieniem pozycji kobiety w starożytnym świecie, mimo swojej urody i pochodzenia Helena nie może decydować o sobie, jedynie przygląda się sytuacji i ma nadzieję, że dane jej będzie zaznanie spokoju. I odnoszę wrażenie, że Helena z ,,Iliady” nie jest zakochana w Parysie, z opisów wynika, że była nim zauroczona, co szybko przeminęło i teraz jedynie go toleruje(co biorąc pod uwagę jego zachowanie, jest dużym osiągnięciem). Drugą ciekawą postacią kobiecą jest Andromacha, która wie, że po śmierci swojego męża straci nie tylko ukochanego człowieka, ale też opiekę i bezpieczeństwo jakie daje pozycja żony.
Chyba najpiękniejsze w tej historii jest to, że nie ma podziału na dobrą i złą stronę. I Grecy, i Trojanie mają swoje racje i po obu stronach znajdą się zarówno postacie szlachetne jak i nikczemne. Księga(nie wiem jak inaczej określać dzieło Homera) została napisana w brutalnych czasach i to widać, choćby w podejściu do zabijania czy niewolnictwa, co zawsze mnie irytuje w tego typu dziełach, ale można tu też zobaczyć refleksje nad bezsensownością wojny, co po części wynika z filozofii Greków – wszyscy są tylko zabawkami w rękach bogów, nie odpowiadają za to, co ich spotkało, więc dlaczego mają się nawzajem karać? Rozterki Achillesa to prawdziwy majstersztyk literacki. Homer pięknie pisze też o uczuciach, wiele fragmentów zwyczajnie chwyta za serce jak pożegnanie Hektora z Andromachą, Afrodyta broniąca Aresa czy(mój ulubiony moment) spotkanie Achillesa z duchem Patroklesa. ,,Iliada” działa na serce i na umysł – kompozycją, doskonałością wersów, kreowanym światem. Nawet można wybaczyć autorowi, że ma problemy z chronologią i matematyką(na początku twierdzi, że od wybuchu wojny minęło dziewięć lat, a pod koniec, że dwadzieścia. A bohaterów czas się nie ima).
,,Iliada” to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika mitologii – po prostu trzeba zobaczyć od czego to wszystko się zaczęło. I nie zrażajcie się opinią tego dzieła jako wielkie, wybitne i wymagające ogromnego myślenia. Owszem, ,,Iliada” jest wielka i wybitna, ale jednocześnie czyta się ją jak najlepszą powieść przygodową i chwilami można zapomnieć, że jest pisana wierszem. Ogromnie żałuję, że Homer opisał tylko fragment wojny i losy Odyseusza. Chciałabym poczytać jego opisy śmierci Achillesa, zdobycia Troi, powrotu Heleny do męża czy dziejów Orestesa.
,, Nie ginie zatem człowiek idąc w ciemne kraje!
Jakiś jego cień lekki po śmierci zostaje.”
*Uwielbiam mit o Hermionie i jestem pod wrażeniem jak bardzo jej relacje z Menelaosem odpowiadały temu, co można zaobserwować dziś w każdej rodzinie. Dlatego też nie rozumiem, czemu żaden twórca nie wykorzystuje postaci Menelaosa – przecież jego losy świetnie odpowiadają temu przez co przechodzi większość ludzi – kryzys małżeński, trudne relacje z dzieckiem…
W końcu i ja przeczytałam ,,Iliadę” – dzieło będące jednym z fundamentów kultury europejskiej. Od dzieciństwa uwielbiam mitologię grecką, wersję Jana Parandowskiego przeczytałam niezliczoną ilość razy i wiele razy gościłam u zafascynowanej Homerem rodziny Borejków. Trochę żałuję, że nie zabrałam się za ,,Iliadę” wcześniej, ale może dzięki temu bardziej ją...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-10
Mit o władającym w Mykenach rodzie Atrydów był jednym z najpopularniejszych w starożytnej Grecji, idealnie odwzorowywała arystotelesowską zasadę, że do odbiorcy najmocniej trafiają opowieści, gdzie bliscy sobie ludzie stają naprzeciwko siebie, bo opowiada po prostu o rodzinie, która z powodu klątwy wyżyna się nawzajem 😉 Ponieważ z nauczaniem mitologii greckiej w szkole nie jest wcale tak dobrze, jak sądzą, co niektórzy (złośliwości, złośliwości…), jednak mało kto wie, o co dokładnie tam chodziło. Z pomocą może przyjść Constanza Casati ze swoją ,,Klitajmestrą”.
Klitajmestra była córką króla Sparty Tyndareosa i przyrodnią siostrą słynnej Heleny. Poznajemy ją jako młodziutką dziewczynę wychowaną w surowym domu, gdzie ojciec nie szczędzi swoim dzieciom bicia i poniżania, a matka pokornie stoi z boku, godząc się na podrzędną rolę. Klitajmestra od początku wie, że chce być inna – nie żyć w cieniu męża, ale sama władać i cieszyć się wpływami. Początkowo los wydaje jej się sprzyjać – zakochuje się z wzajemnością w starającym się o nią królu Tantalosie, który nie ma zamiaru jej tłamsić. Biorą ślub i zostają szczęśliwymi rodzicami. Jednak wkrótce przebywający na dworze Tyndareosa Agamemnon z Myken morduje jej męża i dziecko, a ona zostaje zmuszona do ślubu ze swoim oprawcą. Od początku wie, że nie da mu satysfakcji i zaczyna planować zemstę.
,,Klitajmestra” wyszła w zbliżonym czasie do ,,Eneidy. Najpiękniejszej w dziejach historii…” Marilu Olivy i dostałam pytania, która jest z nich lepsza, więc pozwolę sobie na porównanie. ,,Najpiękniejsza historia” nie była zła, natomiast ,,Klitajmestra” bije ją na głowę. Przede wszystkim stylem – tutaj nic nie zgrzyta, język jest podobny do tego, do czego przyzwyczaiły nas innego tego typu pozycje typu ,,Ariadna” czy ,,Pieśń o Achillesie”, bogaty, artystyczny, z takim mitologicznym sznytem. Zdarzają się w nim przekleństwa czy dosadne wyrażenia typu ,,zerżnąć”, ale oddają one brutalność świata i są używane w takich sytuacjach i takich ilościach, by nie razić. Bardzo ciekawe jest też to, że poznajemy świat głównie oczami Klitajmestry i ma się wrażenie, że królowa Myken wspomina swoją historię już z pewnego dystansu, co daje wrażenie pewnej nostalgii i podkręca nastrój straty. Constanza Casati także bardzo zgrabnie wykorzystała pewne sceny z klasycznych mitologicznych tekstów i przerobiła je w taki sposób, by nie było wrażenia wtórności. W ogóle mitologia jest tu użyta bardzo płynnie, pojawia się wiele nawiązań do różnych mniej znanych faktów, takich jak to, że babcią Klitajmestry była córka Perseusza, autorka przedstawia wszystko tak, że osoba nieznająca kompletnie mitologii ogarnie świat, a ktoś, kto już poznał mity na wyrywki, nie będzie znudzony. Akcja też jest dobrze rozplanowana i płynnie ukazuje wydarzenia znane z mitu, jak i te wymyślone przez pisarkę. W książkach o wojnie trojańskiej często mam wrażenie skrótowości i zostawiania zbyt wielu rzeczy w domyśle, tutaj natomiast Casati bardzo dobrze wszystko rozplanowała i każdy wątek dostał swój czas. Warto jednak przed przeczytaniem być przygotowanym na dużą dozę okrucieństwa, ponieważ znajdziemy tutaj dość wyraziste opisy przemocy czy molestowania.
Na pierwszy rzut oka można uznać Klitajmestrę z mitologii za bardzo mroczną i okrutną postać wyrodnej żony i matki. Jej linią obrony była chęć pomszczenia ukochanej córki, którą niektórzy twórcy obalali, a inni podkreślali. Eurypides wprowadził wątek jej pierwszej rodziny i brutalnych okoliczności ślubu z Agamemnonem, co rzuciło całkowicie nowe światło na tę postać i chyba sprawiło, że współcześnie jest łatwa do zrozumienia i współczucia. I bardzo łatwo byłoby Casati przedstawić ją jako biedną, poszkodowaną kobietę, którą wszyscy skrzywdzili, a ona chciała tylko dobrze. Szczególnie że autorka właściwie większość bohaterów obdarzyła paskudnymi charakterami i wybrała chyba najbardziej ,,bezecne” wersje mitologii. Tylko że z czasem okazuje się, że to nie jest tylko opowieść o nieszczęśliwej kobiecie, która niesłusznie została okryta złą sławą, przynajmniej dla mnie nie. Oczywiście, nie da się nie współczuć Klitajmestrze zła, jakie ją spotkało, ale jednocześnie Casati dość sugestywnie daje nam do zrozumienia, że ona sama coraz bardziej stawała się podobna do swoich oprawców – dała się zaślepić nie tylko zemście i cierpieniu, ale też żądzy władzy i poczucia bycia tą najsilniejszą. Jest bardzo silna, waleczna i dumna, można ją za to podziwiać, cały czas też widać, jak bardzo została zniszczona, ale im dalej z fabułą, tym mocniej Klitajmestra gubi to, co w niej dobre, posuwa się do okrucieństwa dla własnych celów, odrzuca ludzi, którzy mogliby dać jej miłość i bezpieczeństwo. Nienawidzi Agamemnona i gardzi nim, ale uczy się z nim współpracować, by mieć coś do powiedzenia w królestwie. Kocha swoje dzieci, ale cały czas ma świadomość, że pochodzą one z gwałtu i że mogłyby być takie same jak ich ojciec.
Bardzo podobało mi się, jak autorka opisała różne typy kobiece i problemy losu płci pięknej. Klitajmestra jest typową wojowniczką i władczynią, która wyrasta ponad swoją epokę, chce rządzić i dowodzić, ale nie jest to pokazane na zasadzie ,,ona jest lepsza od tych głupich dziewczyn, które myślą tylko o strojach i mężczyznach”. Ukazuje, że kobieca siła i mądrość objawiają się na wiele sposobów. Jest to chyba pierwsza współczesna wersja, na jaką trafiłam, w której Helena nie jest opisana jako płytka lalka, jest młodą sympatyczną dziewczyną, która mimo swojej urody nie czuje się szczęśliwa, nie chce być postrzegana tylko przez pryzmat wyglądu, czuje się gorsza od siostry. Jest łagodna i delikatna, ale okazuje się mieć też odwagę i spryt, oprócz tego w bardzo poruszający sposób został opisany jej wątek z Tezeuszem i to, jak bestialski czyn napiętnował nie sprawcę, lecz ofiarę. Siostry są skrajnie inne, ale uczą się, że to nic złego i każda z ich postaw jest potrzebna. Bardzo podobał mi się też wątek Ledy, która nieco zawiodła jako matka, ale próbuje odzyskać uczucia córki i przekonać ją, by nie popełniała jej błędów. Oprócz tego autorka wprowadza postacie mniej znanych dzieci pary spartańskiej, z czego jedna z sióstr Timandra zakochuje się w swojej przyjaciółce, co łamie mit o tym, że osoby homoseksualne miały tak cudownie w starożytnej Grecji i pokazuje, jak ohydnie traktowano lesbijki. Mnie osobiście także bardzo podobał się wątek Elektry, zbuntowanej dziewczyny, która nie akceptuje zastanego porządku i która rzuca trochę inne światło na działania Klitajmestry. Postacie męskie także są dobrze wykreowane – złamany życiem Ajgistos, mądry, ale zawodzący główną bohaterkę Odyseusz, gubiący swoją wrażliwość Orestes, czy dwa czarne charaktery Tyndareos i Agamemnon.
Mogłabym się długo zachwycać nad tą pozycją, ale ma ona jednak pewne wady, które czasem powodowały moje zgrzytanie zębów. Zaczynając od bardziej technicznych rzeczy, trochę nie widziałam sensu w dawaniu Ledzie i Tyndareosowi tak dużej ilości dzieci, skoro większość z nich nie ma znaczenia dla fabuły. Jedną z ważniejszych postaci jest mykeńska służąca Klitajmestry, która ma celtyckie imię i wygląd typowej Celtki, w żadnym miejscu nie jest wyjaśnione, skąd się tam wzięła i czemu nikogo to nie dziwi (,,Klitajmestra” jest urealistycznioną wersją mitu, więc tym bardziej to razi). Do tego, niestety, o ile Helena została naprawdę ciekawie opisana, tak znowu dostajemy wersję, w której Menelaos jest paskudnym mężem i tyranem, powiedziałabym, że jest gorszy niż w filmie ,,Troja” – bije i torturuje ludzi bez powodu, zdradza swoją żonę i stosuje wobec niej przemoc, ma w poważaniu córkę. W świecie przedstawionym generalnie ma to sens, że Helena jako skrzywdzona we wczesnej młodości wdaje się w kolejne toksyczne relacje (Parys też nie jest pozytywną postacią), więc nie będę tego jakoś bardzo krytykować, niemniej przeszkadzają mi dwie rzeczy: a) robienie z bohatera, który w starożytnych tekstach był hejtowany za monologi o równości płci (kto nie wierzy, odsyłam do ,,Andromachy” Eurypidesa) seksisty roku tylko dlatego, że ,,ludzie przyzwyczaili się, że on jest negatywny”, jest kuriozalne, b) to jest naprawdę nudne i leniwe, kiedy po raz dwusetny dostajemy dokładnie ten sam obraz wzięty z filmu, który nie jest zbyt wierny mitologii. Personalnie wolę też wersję, w której pierwszy mąż Klitajmestry także pochodzi z rodu Pelopsa i jego śmierć ma wymiar polityczny, tutaj motywacje Agamemnona nie były dla mnie tak wyraziste i jasne.
Te drobne elementy sprawiają, że nie mogę dać ,,Klitajmestrze” maksymalnej oceny, ale nadal myślę, że to jeden z lepszych retellingów greckich, jakie czytałam, i chętnie kiedyś do niego wrócę. Ta książka nie tylko używa chwytliwych haseł, ale naprawdę zmusza do myślenia.
,, (…) życie jest krótkie i tragiczne, ale niektórzy mają szczęście i spotykają kogoś, kto potrafi wyleczyć ich z samotności.”
Mit o władającym w Mykenach rodzie Atrydów był jednym z najpopularniejszych w starożytnej Grecji, idealnie odwzorowywała arystotelesowską zasadę, że do odbiorcy najmocniej trafiają opowieści, gdzie bliscy sobie ludzie stają naprzeciwko siebie, bo opowiada po prostu o rodzinie, która z powodu klątwy wyżyna się nawzajem 😉 Ponieważ z nauczaniem mitologii greckiej w szkole nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-24
Dydona to legendarna założycielka królestwa Kartaginy, która została umieszczona w ,,Eneidzie” jako kochanka Eneasza, która odtrącona przez niego popełnia samobójstwo, wcześniej przeklinając Rzym. Marilu Olivy autorka prezentuje nam dość podobny przebieg wydarzeń – Dydona zgadza się przyjąć w Kartaginie uchodźców z Troi, a czuwające nad przebiegiem wydarzeń boginie Junona i Wenus postanawiają połączyć ją z Eneaszem. Jednak w kluczowym momencie ginie nie Dydona, lecz Trojanin.
Przyznam, że gdy usłyszałam, że to ten retelling grecki (czy grecko-rzymski) będzie kolejnym wydanym u nas, nie czułam specjalnego entuzjazmu. Czytałam oryginalną ,,Eneidę” i nie mogłam znieść postaci Dydony – dla mnie była to typowa toksyczna histeryczka, która uznała, że skoro ona zakochała się w mężczyźnie, to on ma obowiązek rzucić wszystko i jej się podporządkować, nie współczułam jej w ogóle. Jednocześnie byłam ciekawa, czy autorka jakoś zmieni moje spojrzenie na ten mit. I stwierdzenie, że jej się udało, byłoby nadużyciem, niemniej jej Dydona była dla mnie zupełnie znośna. Spodobało mi się, że w tej wersji rzeczywiście jest silną, niezależną królową, która walczy o swój lud i nie gubi rozumu dla faceta. W relacji z Eneaszem kierowała się nie zaślepieniem, a rozsądkiem oraz chęcią zaznania macierzyństwa – jej relacja z Askaniuszem, synem Eneasza, była także jednym z mocnych punktów powieści. Na plus także przedstawienie Junony/Hery, która jest tu bardzo niejednoznaczną postacią. Poznajemy jej ból związany z byciem zdradzaną żoną, widzimy, jak troszczy się o Dydonę i wierzy w jej misję, a zarazem nie zapominamy, że bywa bezwzględna i że jej postawa wobec kochanek męża nie zasługuje na poklask. Styl przez większość czasu także jest dobry, artystyczny i subtelny, w stylu Madeline Miller czy Jennifer Saint. Podobało mi się również, jak w przypadku różnych wersji mitów Olivu połączyła je ze sobą i jak lawirowała między elementami fantastycznymi a tymi realniejszymi. Dobre były fragmenty o Helenie, która w końcu nie została ukazana jako pusta latawica, tylko kobieta, która została potępiona za jeden błąd, bo tak było wygodniej.
Nie jest to jednak pozycja bez wad i nie dołączy do grona moich ulubionych retellingów. Przede wszystkim miałam problem z formą oraz sposobem pisania. Chociaż język przez większość czasu jest na poziomie, to od czasu do czasu pojawiają się w nim pewne… potworki. Nie jestem przeciwniczką ani archaicznej stylizacji, ani języka współczesnego, ale uważam, że powinno się zachować spójność. Natomiast tutaj przez większość czasu mamy długie monologi, wyrażenia inspirowane tłumaczeniami Wergiliusza, szyk przestawny, by potem dostawać potocyzmy w stylu ,,zakompleksiona”, ,,impreza” czy słowa odnoszące się do zjawisk powstałych znacznie później typu ,,primadonna”. Nie wiem, czy to kwestia tłumaczenia (oryginał jest po włosku) czy autorka miała jakąś wizję, której ja nie rozumiem. Marilu Oliva także wiernie parafrazuje wydarzenia z oryginalnej ,,Eneidy”, chwilami prawie słowo w słowo, co niespecjalnie pasuje do współczesnej powieści i chwilami wypada absurdalnie – chociażby przez przepowiednie o Cezarze i Oktawianie, które Wergiliusz umieścił typowo po to, żeby przypodobać się ówczesnej władzy. Dużo zdarzeń także jest streszczanych, przez co niektóre kwestie musimy przyjąć na wiarę, a główny wątek miłosny dzieje się trochę poza kadrem. Jest to też typ retellingu, w którym autorka robi z głównego bohatera oryginału czarny charakter, za czym nie przepadam, według mnie jest to leniwe i mało ciekawe. Z kolei mam wrażenie, że Dydona została zbyt wyidealizowana i Olivu miała do niej taką słabość, że za mocno podkreślała jej perfekcję, chociażby w zestawieniu z innymi kobietami Eneasza, czyli Kreuzą i Lawinią. Niespecjalnie przemawia także do mnie feminizm w tej książce. Oczywiście, zgadzam się z przesłaniem autorki, ale sposób, w jaki je przedstawiła, był zbyt moralizatorski i czarno-biały, przemyślenia Dydony wrzucane w przypadkowe dialogi brzmiały mało naturalnie. I niestety dość wyraźnie opiera się to na opozycji mądrej, silnej wojowniczki Dydony i pozostałych kobiet, które są albo płytkimi lalkami jak Wenus (chociaż jej autorka dała się pod koniec zrehabilitować) albo kurami domowymi jak Lawinia. Również motyw podszywania się pod mężczyznę wypadł trochę groteskowo, chociaż może miało to oddawać szaleństwo samej mitologii.
Jeśli miałabym podsumować jakoś tę książkę, powiedziałabym, że jest niezła. Ma wady, które jednak jakoś mocno nie irytują, ma zalety, które jednak nie wywołują zachwytu. W porównaniu z ,,Ariadną” Jennifer Saint ta powieść nie denerwowała mnie, nie wywołała sprzecznych emocji, ale… tych emocji było za mało. Przyjemnie się ją czyta, ale po odłożeniu nie czuje się potrzeby, by zaraz do niej wrócić. Myślę, że mogę ją polecić jako taką lekką, krótką lekturę na wakacje, szczególnie że klimaty Grecji czy Włoch chyba większości kojarzą się z latem.
,, To ludzie tworzą obyczaje. A obyczaje pozostają sztywne do czasu, aż zjawi się ktoś, kto ma dość odwagi, by je zmienić.”
Dydona to legendarna założycielka królestwa Kartaginy, która została umieszczona w ,,Eneidzie” jako kochanka Eneasza, która odtrącona przez niego popełnia samobójstwo, wcześniej przeklinając Rzym. Marilu Olivy autorka prezentuje nam dość podobny przebieg wydarzeń – Dydona zgadza się przyjąć w Kartaginie uchodźców z Troi, a czuwające nad przebiegiem wydarzeń boginie Junona i...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-29
Chociaż starożytna Grecja kojarzy nam się z patriarchatem, walczącymi mężczyznami i kobietami sprowadzonymi do roli żon i matek, to wielu badaczy uważa, że początkowo mogło być inaczej – antyczna Hellada miała opierać się na matriarchacie i kulcie bogini matki, która została potem zastąpiona przez bogów olimpijskich. Na tej bazie Jadwiga Żylińska zbudowała swoją opowieść.
Usłyszałam o tej pozycji przy okazji recenzji antologii ,,Ziarno granatu” i spodziewałam się czegoś podobnego – zbioru opowiadań o konkretnych bohaterkach mitologii greckiej. Tymczasem mamy tu do czynienia z trochę bardziej skomplikowaną formą. Przede wszystkim: to nie jest typowy zbiór opowiadań. Większość rozdziałów to zamknięte historie, ale wszystkie składają się w jedną opowieść o upadku matriarchatu i jest to spójne, budową ta książka przypomina trochę serial z gatunku procedural. Nie jest też to wyłącznie opowieść o starożytnej Grecji. Autorka zaczyna historię na Bliskim Wschodzie, a później pojawiają się też opowieści inspirowane Egiptem czy plemionami Celtów. Świat nie jest tu bardzo ściśle wzorowany na tym, co znamy z Homera czy Ajschylosa, Żylińska próbuje odpowiedzieć na pytanie, jak mógł wyglądać matriarchalny świat Greków, więc próg wejścia jest tu wysoki i trzeba czytać uważnie, żeby zrozumieć, jak działa świat. Ja mimo, że bardzo dobrze znam mitologię grecką, chwilami potrzebowałam wracać do pewnych fragmentów. Jeśli chodzi o kwestie realizmu, to Żylińska nie oddaje do końca tej mitologii, którą znamy, ale też nie rezygnuje z postaci bogów czy ingerencji magii. Wykorzystuje także postacie historyczne, takie jak Hatszepsut czy Echnaton, ale robi to bardzo luźno i wprowadza wiele fikcji, więc lepiej się z tego nie uczyć faktów lub na bieżąco je sprawdzać z historycznymi źródłami.
Jeśli chodzi o moją opinię, książka naprawdę mi się podobała, szczególnie te fragmenty, gdy autorka pokazywała konkretne sceny, wychodziło to naprawdę ciekawie i emocjonalnie (jak chociażby tragedia Klitajmestry). To, co mnie urzekło, to fakt, że Żylińska nie powielała tu bardzo wielu elementów, które obecnie występują w tego typu literaturze i są zazwyczaj inspirowane ,,Mgłami Avalonu” – nie ma tu jakichś ,,innych”, których trzeba zniszczyć w imię słusznej sprawy, nie ma pokazywania zmuszania dzieci do seksu rytualnego jako wolności, nie ma romantyzowania kazirodztwa czy pedofilii, a wręcz jest to ukazane jako coś złego. Chciałabym, żeby więcej takich powieści powstawało teraz. I chociaż matriarchat z założenia wiąże się z tym, że mężczyźni pełnią niższą funkcję i oczywiście to też nie jest dobre, to nie ma też tu pokazanego, że wszyscy panowie są źli i tłamszą kobiety, jest pokazane, że płeć ,,brzydka” też może wspierać panie w niezależności. Najbardziej spodobał mi się rozdział o Ariadnie – jej historia była naprawdę ciekawa, zakończenie z Dionizosem napisane w uroczy sposób i ze zwróceniem uwagi, że ten mit i cały kult dionizyjski był przyjazny kobietom i pokazywał ich wyzwolenie, czego zabrakło mi u Jennifer Saint. Zaskoczyło mnie ukazanie Fedry i Medei, które autorka ,,oczyściła” z ich kontrowersyjnych wyborów, ale rozumiem, że miało to pokazać, jak łatwo zniszczyć kobiecie opinię. Rozdziały ,,egipskie” i te o Pazyfae czy Klitajmestrze też mi się podobało. Jak zwykle mam mieszane uczucia, co do pokazania Heleny i Menelaosa, których relacja jako naznaczona czynami jego brata mogła być ciekawa, ale sprowadziła się do klasycznego ,,bo ludzie ze sobą nie rozmawiają”.
Jest to dość trudna i skomplikowana pozycja, ale warto zaryzykować i ją poznać.
,, — Gdy węże walczą między sobą i pokonany położy się płasko na ziemi, zwycięzca nie zadaje mu śmiertelnego ukąszenia, lecz odpędza od ofiary.
— Nie jesteśmy wężami.
— Ale nawet człowiek niekiedy zdolny jest powstrzymać się od okrucieństwa.”
Chociaż starożytna Grecja kojarzy nam się z patriarchatem, walczącymi mężczyznami i kobietami sprowadzonymi do roli żon i matek, to wielu badaczy uważa, że początkowo mogło być inaczej – antyczna Hellada miała opierać się na matriarchacie i kulcie bogini matki, która została potem zastąpiona przez bogów olimpijskich. Na tej bazie Jadwiga Żylińska zbudowała swoją...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-06-21
Ameryka, chwilę po zakończeniu II wojny światowej. Żołnierze powoli wracają do domu – w tym Augie Mencken, którego żona Esther od lat zdradza go z jego kuzynem, Earlem ,,E.G”. Zdesperowani kochankowie zabijają mężczyznę, ale przed wymiarem sprawiedliwości udaje im się upozorować wypadek. Jedynie Ellie, córka Augiego, jest przekonana o winie matki i wuja. Gdy jej starszy brat Orrie przyjeżdża z college’u na pogrzeb ojca, postanawia przekonać go, by ukarał oprawców.
Jak można łatwo wnioskować po zarysie fabuły czy imionach, ,,Historia Orriego” jest jedną z wariacji na temat mitu o Orestesie – synu króla Agamemnona, który zamordował własną matkę, morderczynię ojca. Akcja jest jednak osadzona w XX wieku i całkowicie pozbawiona tej heroiczności i potęgi, którą miały greckie tragedie, nawet opowiadające o bezgranicznym złu. Augie Mencken nie jest ani bohaterskim zdobywcą Troi ani bezwzględnym władcą walczącym o tron, ale dość słabym, biernym człowiekiem, który daje sobą manipulować. Jego niewierna żona, Esther, nie ma w sobie nic z tej dumy i godności, jaka cechowała Klitajmestrę Ajschylosa, nie jest też sprzeciwiającą się poniżeniu ofiarą prezentowaną przez Eurypidesa – to prosta, płytka kobieta lubiąca seks i pieniądze, jej jedyną pozytywną cechą jest miłość do dzieci. Całość osadzona jest w małomiasteczkowej, powojennej społeczności ze wszystkimi jej małostkami i przywarami – zamiast greckiego chóru akcję komentują sąsiedzi popijający piwo w knajpie, morderstwo prawie nie dochodzi do skutku z powodu problemów z prądem, większość bohaterów nie zdobyła nawet specjalnego wykształcenia. Wchodzimy w bardzo prymitywny i surowy świat, gdzie nie brakuje alkoholu, przemocy domowej, sekt. Gdzie o seksie się nie rozmawia, ale nie ratuje to przed prostytucją, molestowaniem czy nawet kazirodztwem. Podobnie jak w wielu książkach wykorzystujących motywy mitologiczne, a które powstały w XX wieku, autor próbuje rozprawić się też z toksyczną męskością, przekonaniem, że zajęciem dla prawdziwego mężczyzny jest przemoc, zemsta, że kobiety są do ochrony. Pojawia się tu wiele rzeczy z dzisiejszego punktu widzenia bardzo niepoprawnych politycznie, takich jak sugestie, że przemoc seksualna może być wynikiem ,,złego prowadzenia się”, jasny podział na to, co wolno danej płci czy wstawki antysemickie, natomiast warto je czytać ze świadomością, że takie kiedyś były czasy i że perspektywa bohaterów nie zabiera czytelnikowi krytycyzmu.
Mnie osobiście ta powieść bardzo się spodobała i zmusiła do myślenia, dlatego nie do końca rozumiałam, czemu ma tak niskie oceny. Jednak po namyśle trochę to rozumiem. Nie chcę zabrzmieć jak Olga Tokarczuk w cytacie o idiotach, ale ponieważ obecnie zajmuję się mitem o Orestesie naukowo, zdaję sobie sprawę, że mam ,,kompetencje kulturowe”, żeby zrozumieć wiele nawiązań, które są w tej książce i które wiele dają, ale niekoniecznie są wyczuwalne od razu. Berger właściwie wiernie opiera się na ,,Orestei” Ajschylosa, chociaż czerpie też trochę z Sofoklesa i Eurypidesa. Nawet sam podział ,,Historii Orriego” na trzy części wyraźnie nawiązuje do oryginalnej trylogii tragicznej. Powieść jest przepełniona intertekstualnością, aluzjami do mitologii – tymi bardziej oczywistymi, jak imiona bohaterów (moim faworytem jest pan adwokat A. Pollo), jak i bardziej ukrytymi, jak ukazane tu postawy. Ellie Mencken, zbuntowana, izolująca się od świata nastolatka, która nie waha się kłamać i manipulować w imię czegoś, co uważa za słuszne, a przy tym na swój sposób jest niezwykle niewinna, właściwie mało się różni od ubranej w łachmany Elektry. Orrie nie jest bezwzględnym matkobójcą, ale łagodnym i wrażliwym chłopakiem, dla którego morderstwo jest aktem ostatecznej desperacji i który w równym stopniu jest prześladowany przez prokuratora nazwiskiem Furie, jak i własne sumienie, którego nie uspokoi żaden wyrok. Bardzo mocnym aspektem jest relacja syna i matki, która jest pełna miłości i zostaje wypaczona niejako wbrew głównym zainteresowanym A zakończenie pozostawia nas w zawieszeniu i nie daje jednoznacznej odpowiedzi, czy jest miejsce na nadzieję, czy wszystko już utracone, czy kilka dobrych elementów wystarczy, aby wyrwać się z kręgu dysfunkcyjności.
To jest powieść gorzka, brutalna, ale bardzo poruszająca i refleksyjna. Warto poznać, nawet jeśli nie znacie aż tak dobrze mitologii, bo sam obraz rodziny i społeczności jest wart uwagi.
,, (…) nie można kierować się tylko współczuciem. Jest jeszcze prawda, która bywa nieprzyjemna, może nawet niesprawiedliwa, paskudna, zła, ale prawda pozostaje prawdą.”
Ameryka, chwilę po zakończeniu II wojny światowej. Żołnierze powoli wracają do domu – w tym Augie Mencken, którego żona Esther od lat zdradza go z jego kuzynem, Earlem ,,E.G”. Zdesperowani kochankowie zabijają mężczyznę, ale przed wymiarem sprawiedliwości udaje im się upozorować wypadek. Jedynie Ellie, córka Augiego, jest przekonana o winie matki i wuja. Gdy jej starszy...
więcej mniej Pokaż mimo to
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Spodziewałam się prostej, ,,szkolnej" wersji mitologii, a tymczasem mamy tu wzmianki o różnych wersjach, także mniej popularnych, cytaty z antycznych utworów i bardzo szeroki obraz mitologii. Do tego wizualnie i pod względem dobranych obrazów książka jest piękna. Polecam, na pewno dużo wiedzy zostanie w głowie.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Spodziewałam się prostej, ,,szkolnej" wersji mitologii, a tymczasem mamy tu wzmianki o różnych wersjach, także mniej popularnych, cytaty z antycznych utworów i bardzo szeroki obraz mitologii. Do tego wizualnie i pod względem dobranych obrazów książka jest piękna. Polecam, na pewno dużo wiedzy zostanie w głowie.
Pokaż mimo to