-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać259
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński18
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński13
Biblioteczka
2024-05-08
Dwa lata temu przeczytałam książkę Magdy Knedler ,,Pani Labiryntu”. Całkowicie mnie ona zachwyciła i chociaż różniła się od fantastycznych, magicznych retellingów, które zazwyczaj czytam, to do dziś nazywam ją moim ulubionym. Byłam bardzo podekscytowana, kiedy autorka ogłosiła, że wraca do klimatów greckich, tym razem do historii Medei. I chociaż wysokie oczekiwania łatwo zawieść, tu miałam dziwną pewność, że nic takiego się nie stanie.
Młodziutka Mada od dziecka jest skazana na siebie. Nie zna swoich korzeni, wie jedynie, że jej ojciec zabił siebie i swoje dzieci, z których tylko ona przeżyła. Ratunkiem wydaje się dla niej rozpoczęcie pracy na odludnej Wyspie Wisielców u bogatego Adreasa Schwietza. Jednak szybko orientuje się, że w zamian za wsparcie Schwietz oczekuje od niej bardzo wiele… Gdy na wyspę przybywa nowy ogrodnik, Johann, Mada po raz pierwszy zaczyna wierzyć, że ktoś naprawdę może ją kochać i chcieć jej dobra. Dla nowego życia z ukochanym będzie w stanie poświęcić wiele.
Magda Knedler po raz kolejny mnie urzekła i chyba będą tu same zachwyty. Co prawda, mam mieszane uczucia co do jednego wątku, ale ma to być trylogia, więc zaczekam, aż się wszystko rozwinie. Mimo że tym razem akcja powieści nie dzieje się w Grecji, ale na Śląsku przed I wojną światową i jest przesiąknięta klimatem tego polsko-niemieckiego świata, to jednocześnie w ogóle nie ginie tu antyczny duch. Pisarka zgrabnie zaadaptowała mit o Medei do innych realiów, dzięki czemu wielbiciele mitologii będą mieli frajdę z wyłapywania nawiązań, a pozostali powinni się cieszyć samą fabułą. Co więcej, Mada mimo swojego pochodzenia miała możliwość zdobyć wykształcenie, zna mit o Medei i tragedię Eurypidesa. Sama utożsamia się z mitologiczną bohaterką, wiele razy się do niej odnosi czy wchodzi w polemikę z innymi postaciami na ten temat. To w moim odczuciu swoisty hołd dla ,,oryginału”, ale też zaproszenie do refleksji. Czy mamy prawo winić człowieka za to, że postępuje w drastyczny sposób, jeśli nie rozumiemy jego sytuacji? Czy zawsze winimy właściwą osobę, zamiast nie poszukać jej motywów? A może właśnie na siłę próbujemy usprawiedliwiać i nie dostrzegamy, że wolna wola nie znika nawet w najgorszych momentach? Autorka w moim odczuciu nie wybiela i nie ocenia ani mitycznej Medei ani swojej bohaterki, a zaprasza nas do samodzielnego myślenia, nawet jeśli wiąże się ono z dyskomfortem.
Zresztą nie tylko motyw zbrodni i zemsty może tu zszokować. Całość jest brutalna, ponura i melancholijna. Widzimy tu życie biednej, skazanej na siebie dziewczyny bez upiększania i większej nadziei. I chociaż warstwa historyczna odgrywa tu ważną rolę, to czytając o tym, że molestowana przez pracodawcę Mada mogła się lepiej bronić i przecież wiedziała, po co szła, trudno nie poczuć, że pewne sprawy zmieniają się wyjątkowo powoli. W ogóle nad tą powieścią unosi się takie poczucie zbliżającego się dramatu, co upodabnia ją do greckich tragedii. Ja często mam problemy z pozycjami, gdzie bohaterom przydarza się tylko zło, nie czuję sensu kibicowania im, skoro nie ma szansy na poprawę sytuacji, ale tutaj byłam zaangażowana w sytuację Mady i naprawdę chciałam wierzyć, że w końcu zaświeci dla niej słońce. Nie znaczy to, że jest to bohaterka jednoznacznie kochana i pozytywna. Ma wiele warstw, popełnia błędy, przeżycia zostawiają na niej brutalny ślad. Chwilami byłam przerażona jej zachowaniem, ale zawsze rozumiałam, z czego ono wynika. Bardzo działa wątek jej macierzyństwa, podany bez lukrowania, mocno bolesny. Pozostałe postacie też robią wrażenie. Świetnie wykreowany jest Johann, który początkowo może wydawać się wybawcą, ale z każdą stroną pokazuje swoje kolejne ,,czerwone flagi”. Knedler pokazuje tu zachowania, które w wielu powieściach są romantyzowane i pokazywane jako dowód na prawdziwe zaangażowanie, takie jak zaborczość czy próby wychowywania partnerki, i udowadnia, że w realnym życiu w pewnym momencie zmienią się one w koszmar. Ciekawy był wyobcowany Fritz, niejednoznaczna hrabina czy Horst Achilles, który chyba jako jedyny naprawdę starał się widzieć w bohaterce człowieka.
Dla mnie to jest jedna z tych powieści, w których absolutnie nic bym nie zmieniła i każda strona budziła we mnie emocje. Właściwie tak wyobrażałam sobie współczesny mit o Medei i jest to komplement. Czekam na drugi tom i wciąż liczę, że jednak los uśmiechnie się do Mady.
,, Nie zawsze winny zbrodni jest ten, kto trzyma narzędzie. Czasem tak naprawdę winne są okoliczności.”
Dwa lata temu przeczytałam książkę Magdy Knedler ,,Pani Labiryntu”. Całkowicie mnie ona zachwyciła i chociaż różniła się od fantastycznych, magicznych retellingów, które zazwyczaj czytam, to do dziś nazywam ją moim ulubionym. Byłam bardzo podekscytowana, kiedy autorka ogłosiła, że wraca do klimatów greckich, tym razem do historii Medei. I chociaż wysokie oczekiwania łatwo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-04
Kiedy byłam ,,początkującą" nastolatką namiętnie zaczytywałam się w osadzonych w dawnych czasach opowieściach miłosnych. I wiecie co? Nadal mi nie przeszło. Moją ukochaną książką było ,,Romeo i Julia", które nadal uwielbiam. Na drugim miejscu były ,,Dzieje Tristana i Izoldy" o których na jakiś czas zapomniałam. Postanowiłam ją sobie przypomnieć.
Fabuła jest wszystkim dobrze znana, ale pozwolę ją sobie przypomnieć - Tristan, młody i piękny książę loński przybywa na dwór swojego wuja, króla Marka. Szybko staje się jego ulubieńcem. Jego szczęście nie trwa jednak długo. Splot wypadków doprowadza do tego, że Tristan zakochuje się z wzajemnością w irlandzkiej królewnie, Izoldzie, która wkrótce zostaje żoną Marka.Para nadal bardzo się kocha i potajemnie spotyka, ale wokół nich jest wielu wrogów, którzy chcą się pozbyć Tristana i wykorzystać do tego celu Izoldę.
Pomysł z magicznym napojem, który sprawił, że Tristan i Izolda się w sobie zakochali, od początku wydawał mi się dziwny. Bo co to za miłość, którą sprawiła magia? Dopiero Kalissa swoją recenzją uświadomiła mi, że magiczny napój można potraktować symbolicznie. Każda miłość jest w pewnym sensie takim napojem, bo przecież nie wybieramy tych, w których się zakochujemy, i czasem nasza miłość przeczy wszelkiemu rozsądkowi. Tristan i Izolda w imię miłości dokonują wielu nierozważnych, okrutnych lub nieprzemyślanych czynów. A przecież łatwiej jest powiedzieć, że to sprawka napoju, niż przyznać się, że Izolda już wtedy, gdy dowiedziała się, że Tristan zdobył ją dla Marka, czuła rozgoryczenie. Miłość jednak prowadzi nas krętymi ścieżkami.
,,Dzieje..." to opowieść o miłości i tylko o miłości. Miłości, która rodzi się i trwa wbrew wszelkiej logice, która odbiera bohaterom wolną wolę, zmusza do wyrzeczeń i cierpień, ale nadal trwa. Nie jest to typowa średniowieczna miłość platoniczna, ale zakazany romans między królową a krewnym i poddanym jej męża. Tristan zdradził króla, Izolda zdradziła męża. A jednak autor cały czas jest po ich stronie i przedstawia ich jako niewinnych. Bo to przecież wina napoju. Bo przecież miłość nie wybiera. A jest to miłość opisana cudownie, pełna poświęceń, wyrzeczeń, w której obie strony oddałyby wszystko dla drugiej osoby, miłość po prostu piękna.
Joseph Bedier żył na przełomie XIX i XX wieku, ale w książce dobrze oddał atmosferę średniowiecza. Język, niewgłębiane się w szczegóły, elementy fantastyczne sprawiają, że wydaje się, że ,,Dzieje Tristana i Izoldy" zostały spisane w średniowieczu. Dawniej nie rozumiałam ostatnich słów skierowanych do czytelników. Teraz rozumiem. Miłość jest czymś, co doświadcza każdy z nas, czymś co łączy szczęście i gorycz, a każdy z nas mógłby być Tristanem lub Izoldą.
Teraz zacznę wymieniać minusy. A więc praktycznie jeden wątek, jak mówiłam, daje to średniowieczny klimat, ale czasem aż się prosi o zagłębienie się w szczegóły. Nie da się też ukryć, że kochankowie skrzywdzili wiele osób. Król Marek i Izolda o Białych Dłoniach nie byli niczemu winni, chcieli dobrze, ale ich starania o utrzymanie współmałżonków były skazane na porażkę. Jednak miałam wrażenie, że postać Marka jest niekonsekwentnie poprowadzona. Raz jest mądrym i szlachetnym władcą, oddanym mężem i wujem, ale nie przeszkadza mu to wydać Izoldy trędowatym, a potem przyjąć jej z powrotem z otwartymi ramionami. Chciał uszczęśliwić wszystkich wokół siebie, ale nie zabierał się do tego zbyt dobrze.
A wiecie jaką książkę chciałabym przeczytać?* O królu Marku i Brangien, służącej Izoldy. Jak wiedzą czytelnicy, Brangien zastąpiła Izoldę podczas nocy poślubnej z królem, żeby ukryć brak dziewictwa swojej pani. Krótka i szybka historia. A gdyby ją tak pociągnąć i pokazać, że to nie było takie proste i oczywiste? Gdyby pojawiło się między nimi coś więcej? Dobra, jestem dziwna, ale marzy mi się takie coś przeczytać albo chociaż obejrzeć(mam kilka pomysłów). Bo przecież miłość jest dla wszystkich, dlaczego mamy jej komuś odmawiać?
,,Dzieje Tristana i Izoldy" nie będą jedną z moich ulubionych historii miłosnych, ale na pewno jedną z tych najbardziej wzruszających i pobudzających wyobraźnię. Tyle wątków zostało pominiętych, kto wie, co siedziało w głowach drugoplanowym bohaterom... Ale dała mi też do myślenia i skłoniła do zastanowienia się, ile można wybaczyć i odpuścić w imię miłości. Zakończę cytatem z listu św. Piotra: ,,Przede wszystkim miejcie wytrwałą miłość, jedni ku drugim, bo miłość zakrywa wiele grzechów"
,,(…) nadzieja(…) w sercu ludzi wyżywi się byle jaką strawą."
Edit: Książka nie trafi na półkę ,,Lektury humanistki", ponieważ moja polonistka jej nie lubi i omawialiśmy tylko fragmenty. Pozdrawiam ją, jeśli to czyta.
*(po dwóch latach od napisania recenzji) Jakiś czas temu dowiedziałam się, że nie ja pierwsza wpadłam na ten pomysł i że jest taka książka, ,,The Wite Raven", autorką jest Diana L. Paxson, który kontynuowała cykl ,,Mgły Avalonu" po śmierci Marion Zimmer Bradley. Została napisana dość dawno, ale wydaje mi się, że nie to byłoby przeszkodą w wydaniu jej w Polsce(seria Poldark została wydana po ponad pół wieku!), ale to że(co wywnioskowałam z recenzji na GoodReads i opisu) jest to książka dość mocno osadzona w tradycji celtyckiej i niektóre motywy pewnie byłyby niezrozumiałe dla większości polskich czytelników. Aczkolwiek nie tracę nadziei i liczę, że jakieś wydawnictwo w końcu zainteresuje się tą powieścią, zwłaszcza, że jeden fragment, który(dość nieudolnie) przetłumaczyłam dla siebie z angielskiego bardzo mi się spodobał.
Kiedy byłam ,,początkującą" nastolatką namiętnie zaczytywałam się w osadzonych w dawnych czasach opowieściach miłosnych. I wiecie co? Nadal mi nie przeszło. Moją ukochaną książką było ,,Romeo i Julia", które nadal uwielbiam. Na drugim miejscu były ,,Dzieje Tristana i Izoldy" o których na jakiś czas zapomniałam. Postanowiłam ją sobie przypomnieć.
Fabuła jest wszystkim...
2024-04-12
Młodziutka Eliana straciła dom i rodziców, ale nie wie, kim tak naprawdę jest i co ją spotkało. Trafia do ekskluzywnej akademii dla dziewcząt, która należy do tajemniczego hrabiego Dariana, który staje się jej przyjacielem i mentorem. Mijają lata, a Eliana powoli zaczyna widzieć w hrabim kogoś więcej. Tymczasem on znika w dniu jej urodzin…
Opowiadanie ma raptem czterdzieści pięć stron, ale jest pełne treści i nie czuję, żeby mi czegoś brakowało. Ciekawym zabiegiem jest to, że nie wiemy, gdzie dzieje się akcja, czy to nasz świat, czy fikcyjny, i co to za czasy. Dzięki temu całość jest uniwersalna. Autork fantastycznie oddała klimat luksusowej szkoły oraz wplotła wątki artystyczne, wspaniale opisując miłość bohaterów do muzyki i literatury. Ale najpiękniej wypada wątek miłosny. Może się wydawać, że relacja nauczyciela i uczennicy powinna nas gorszyć i budzić sprzeciw, ale Syryńska opisuje to ze smakiem i wrażliwością. Darian nie wychowuje Eliany jak dziecka, on chce jej pomóc i poznać jej potencjał. Nie ma tu scen erotycznych, ale jest niesamowita chemia, a wszystkie sceny opisane są zmysłowo i intensywnie. Zakończenie wzrusza i wzbudza wiele emocji. To nieco poetycka, bardzo subtelna opowieść, napisana w takim staroświeckim stylu, ale jest to plusem.
Polecam to krótkie opowiadanie osobom lubiącym motywy dark academia czy mistrz-uczennica.
,, — Wolałbym nigdy cię nie kochać, niż patrzeć teraz, jak cierpisz.
— A ja wolałbym umrzeć niż nigdy cię nie pokochać.”
Ps. Dziękuję autorce za ebooka do recenzji.
Młodziutka Eliana straciła dom i rodziców, ale nie wie, kim tak naprawdę jest i co ją spotkało. Trafia do ekskluzywnej akademii dla dziewcząt, która należy do tajemniczego hrabiego Dariana, który staje się jej przyjacielem i mentorem. Mijają lata, a Eliana powoli zaczyna widzieć w hrabim kogoś więcej. Tymczasem on znika w dniu jej urodzin…
Opowiadanie ma raptem...
2024-04-01
2024-03-26
Cecylia Neville, księżna Yorku, to matka aż dwóch królów: Edwarda IV i Ryszarda III. Ja kojarzyłam ją z cyklu o Wojnie Dwóch Róż Philippy Gregory i jego ekranizacji. Mimo że nie była tam do końca pozytywną postacią, od początku przykuła moją uwagę jako bardzo ambitna i aktywna politycznie kobieta, która nie wahała się przed konfliktami z własnymi dziećmi, naruszeniem swojej reputacji i nie zrezygnowała z działań do późnej starości. Dlatego gdy dowiedziałam się, że ukazuje się powieść typowo o niej, byłam niezwykle podekscytowana.
Cecylia Neville jako młodziutka dziewczyna zostaje wydana za Ryszarda, księcia Yorku. Szybko odnajduje się w nowej roli i mimo że oficjalnie jest tylko żoną, ma zamiar odgrywać ważną rolę w życiu politycznym Anglii. Popycha swojego męża ku kolejnym zaszczytom i funkcjom. Gdy okazuje się, że młody król Henryk VI wykazuje cechy chorego psychicznie, Cecylia jest coraz mocniej przekonana, że to jej małżonek powinien zająć jego miejsce.
Historia opowiedziana przez Annie Garthwaite wciągnęła mnie od początku i nie puściła do ostatnich stron. Co prawda, chwilami denerwowały mnie przeskoki czasowe, przez co nie wszystkie wątki w pełni wybrzmiały, szczególnie relacje Cecylii z jej młodszymi dziećmi, jedynie ta z najstarszą córką była ciekawa i niejednoznaczna. Ale jako całość powieść bardzo mi się podoba. Autorka bardzo umiejętnie wprowadza w świat i przemyca kolejne zdarzenia historyczne, więc wydaje mi się, że nawet jeśli nie znacie historii Wojny Dwóch Róż, nie pogubicie się w fabule. Wątki obyczajowe są płynnie przeplatane politycznymi, a całość ma taki surowy klimat, który bardzo kojarzy mi się ze średniowieczem.
Cecylia Neville została tu przedstawiona tak, jak ją sobie wyobrażałam. To bardzo silna, dumna i mądra kobieta. Sprawnie porusza się w politycznym bagienku, nie waha się przed intrygami i kłamstwami. Chwilami jest wręcz wredna, chociażby w stosunku do królowej Małgorzaty czy Jakobiny Luksemburskiej, a jej stawianie na pierwszym miejscu władzy i pozycji w dzisiejszych czasach może irytować. Ale ja w ostatnim czasie w powieściach czy filmach historycznych bądź ,,kostiumowych” natrafiam głównie na bohaterki, które nie rozumieją swojej epoki, są wiecznie nieszczęśliwe, i obowiązkowo mają podłych, narzuconych mężów. A ja wtedy mam wrażenie, że autor stoi mi nad głową i wrzeszczy: ,,Ta postać jest biedna, masz ją lubić”. Cecylia nie jest najsympatyczniejszą postacią, ale jest postacią wielowymiarową i taką, w którą da się uwierzyć. Nie myśli o prawach kobiet, ale zdecydowanie wyrasta poza epokę. Kocha swoje dzieci, ale serce matki wciąż walczy u niej z umysłem polityczki. Akceptuje aranżowane małżeństwo, nie marzy o zakazanej miłości i księciu na białym koniu. Jej relacja z mężem jest bardzo uczuciowa, ale nie brakuje w niej kłótni i rzucania się polityki na codzienność. Ryszard York jest mądrym i dalekowzrocznym człowiekiem, ale zdecydowanie spokojniejszym i mniej zdecydowanym od żony, co rodzi różne konflikty i zmusza bohaterów do konfrontacji. Ciekawie został przedstawiony młody król Henryk i cały jego dwór, gdzie nie ma miejsca na sentymenty i litość. Tutaj w pełni została ukazana bezwzględność władzy i zmagań o nią, a czytelnik sam musi zdecydować, czy jest w stanie sympatyzować z tymi postaciami.
Mnie ta powieść urzekła i polecam ją wszystkim, którzy szukają w literaturze silnych postaci i dużego tła politycznego.
,, (…) jeśli kobieta staje do walki, musi być pewna wygranej.”
Cecylia Neville, księżna Yorku, to matka aż dwóch królów: Edwarda IV i Ryszarda III. Ja kojarzyłam ją z cyklu o Wojnie Dwóch Róż Philippy Gregory i jego ekranizacji. Mimo że nie była tam do końca pozytywną postacią, od początku przykuła moją uwagę jako bardzo ambitna i aktywna politycznie kobieta, która nie wahała się przed konfliktami z własnymi dziećmi, naruszeniem swojej...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-22
Blanka jest młodą studentką do szaleństwa zakochaną w swoim chłopaku Sebastianie. Gdy podejmuje decyzję, że chce z nim zamieszkać i rozpocząć współżycie, dochodzi do tragedii – Sebastian ginie w wypadku samochodowym, a Blanka całkowicie zamyka się na świat i ludzi. W dodatku wydaje się, że ktoś bardzo próbuje doprowadzić do jej wypadku.
Pamiętam, kiedy ładnych parę lat temu znalazłam tę powieść w wersji wattpadowej i zaczęłam ją czytać skuszona pozytywnymi opiniami, chociaż nie lubię współczesnych romansów obyczajowych. Ale w historii Blanki od razu przepadłam. Kamila Śliwińska pisze bardzo emocjonalnie, znakomicie oddaje rozterki i przeżycia młodej dziewczyny po bolesnej stracie, która boi się zacząć od nowa. Mimo że Blanka czasem zachowuje się źle i rani innych, to wie się, z czego jej zachowania wynikają, nie ma też wrażenia, że autorka romantyzuje czy gloryfikuje trwanie w traumach. Wszystkie zmiany, jakie zachodzą w bohaterach, są naturalne i stopniowe. Mamy tu też motyw red flagów w związku i jak łatwo ich nie dostrzegać, godzić się z tym, że czasami czujemy się niekomfortowo, i że toksyczne relacje zazwyczaj na pierwszy rzut oka nie budzą obaw, a wręcz wydają się piękne i romantyczne. Poruszane tu problemy są realne i nie wydają się wydumane – pewnie jest wiele takich kobiet jak Blanka, które przymykają oko na wszystko, bo czują, że to jedyny sposób kochania, czy chłopaków takich jak Sebastian (nie zdradzę wiele, bo nie chcę spoilerować). Ale mamy tu też ukazanie, jak można budować zdrową i wartościową relację, która jest ukazana po prostu przepięknie. I mimo że znałam zakończenie, i tak poczułam ten sam ból, co przed laty.
Ale autorka nie epatuje tylko smutkiem, pozwala też nam na towarzyszenie bohaterom w ich codzienności i chwile radości. Bardzo pozytywny jest wątek rodziców Blanki, który pokazuje, że rozwód nie musi być tragedią, można się po nim lubić i szanować. Humor i lekkość wprowadzają też przyjaciele głównej bohaterki – Monika i Dominik, którzy są wobec niej naprawdę ciepli i kochani. Sama Blanka może irytować, ale jednocześnie budzi współczucie i po prostu jest taką normalną dziewczyną, która nie ma wyjątkowych talentów i ekscytującego życia, więc łatwo się z nią utożsamić. Sebastian z pozoru wydaje się ideałem, ale pod tą otoczką widzimy pewne subtelne sygnały, że jednak nie powinno się tak postępować. Doskonały wydaje się też troskliwy, serdeczny i wrażliwy Konrad, który cały czas wspiera Blankę i nie stara się na siłę przełamywać jej oporów, jednak on również ma swoje sekrety, które mogą wstrząsnąć. Całość tworzy historię, która po prostu wciąga, intryguje i trzyma w emocjach do końca. Minusy? Mam wrażenie, że czasem w narracji zbyt wprost padało, dlaczego bohaterowie podejmują takie, a nie inne decyzje i co nimi kieruje. Ale nie było to jakieś uciążliwe.
Wspaniale było powrócić do tej pozycji. Polecam ją, nawet jeśli nie przepadacie za obyczajowymi romansami i postrzegacie je jako nudne i z wydumanymi problemami. Tutaj jest poruszająco, chwilami sensacyjnie, a zarazem naturalnie.
,, Wiesz, że z każdego dołka można wyjść, prawda?(…) Albo się z niego wyczołgać, ewentualnie wypełznąć. Ale na pewno można sobie z tym poradzić.”
Blanka jest młodą studentką do szaleństwa zakochaną w swoim chłopaku Sebastianie. Gdy podejmuje decyzję, że chce z nim zamieszkać i rozpocząć współżycie, dochodzi do tragedii – Sebastian ginie w wypadku samochodowym, a Blanka całkowicie zamyka się na świat i ludzi. W dodatku wydaje się, że ktoś bardzo próbuje doprowadzić do jej wypadku.
Pamiętam, kiedy ładnych parę lat...
Wiedziałam, że lubię literaturę antyczną, a ,,Oresteja” Ajschylosa od dawna znajdowała się na mojej liście książek, które chciałabym przeczytać. Fragment przeczytany na zajęciach wystarczył, by mnie zachwycić, a przeczytanie całości tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że znalazłam kolejne cudowne dzieło literatury starożytnej.
Wojna trojańska już się skończyła. Wódz Agamemnon powraca do Myken, by radować się zwycięstwem. Nie wie jednak, że jego żona Klitajmestra, żądna zemsty za śmierć ich córki, którą Agamemnon złożył w ofierze, planuje go zamordować. Obowiązek pomsty za śmierć ojca spada na Orestesa – jedynego syna tego tragicznego małżeństwa. A wszystko dlatego, że na rodzie Atrydów ciąży klątwa od momentu, gdy ojciec Agamemnona upiekł ciała synów swego brata i podał mu je do zjedzenia.
Ta tragedia(czy raczej trylogia tragiczna) została napisana tak plastycznym stylem, że podczas czytania widziałam przed sobą Mykeny, Orestesa, Kasandrą, Agamemnona czy Elektrę. Historia jest dopasowana do klasycznych greckich motywów przeznaczenia i nieuchronności losu, ale współczesny czytelnik może zauważyć, że mimo szepczących głosów bogów, bohaterowie są poniekąd ofiarami własnych wyborów. Agamemnon ideałem nie był, z innych przekazów mitycznych można się dowiedzieć, że Klitajmestra miała też inne powody do swojej nienawiści niż tylko śmierć Ifigenii, ale jednocześnie nie da się ukryć, że jej zbrodnia była czymś potwornym. Orestes i Elektra są dwójką dzieci, które nie otrzymały należnej miłości od matki, więc szukają jej u nieobecnego ojca, i brną w swoją intrygę przekonani, że mają do tego moralne prawo. I jest jeszcze Kasandra – ukochana Agamemnona czy jego ofiara?* Mam wrażenie, że współczesna psychologia i filozofia pozwala w bardzo ciekawy sposób spojrzeć na mitologię grecką, zwłaszcza na ród Atrydów. Ale i bez tego ta trylogia jest znakomita. Nie tylko za sprawą stylu i fabuły, ale też bohaterów i ich emocji, która można namacalnie odczuć podczas czytania ich monologów. Uwielbiam postać Kasandry – jest mądra, dumna, skazana na zagładę, ale odważnie wychodząca naprzeciw swojemu przeznaczeniu. Równie ciekawa jest Elektra, zwłaszcza w scenie nad grobem ojca. Lubię, kiedy w greckich tragediach czy eposach pojawiają się postacie bogów, i pod tym względem również Ajschylos zaspokoił moje oczekiwania. Oprócz Agamemnona, Klitajmestry i ich dzieci możemy poczytać też trochę o bracie Agamemnona, Menelaosie, i jego żonie Helenie, którą Menelaos tak bardzo chciał odzyskać. Żałuję tylko, że nie pojawił się tu wątek Hermiony, ale w sumie zachęca mnie to do szukania innych greckich tragedii, gdzie Hermiona się pojawia.
Zdaję sobie sprawę, że ten tekst nie jest taką stricte mądrą i wnikliwą recenzją, ale naprawdę trudno jest pisać o tak klasycznym i tak wybitnym dziele. Dlatego warto samemu zapoznać się z tym dramatem, czytanie go nie zajmuje dużo czasu, a treść jest absolutnie warta przeczytania.
,, O, dziwne życie ludzkie! Lada cień je zmoże,
Jeżeli jest szczęśliwe, a jeśli, nieboże,
Nieszczęsne, tak je gąbka, jak litery, zmaże.”
*Biorąc pod uwagę całą mitologię skłaniam się ku drugiej opcji.
Wiedziałam, że lubię literaturę antyczną, a ,,Oresteja” Ajschylosa od dawna znajdowała się na mojej liście książek, które chciałabym przeczytać. Fragment przeczytany na zajęciach wystarczył, by mnie zachwycić, a przeczytanie całości tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że znalazłam kolejne cudowne dzieło literatury starożytnej.
Wojna trojańska już się skończyła. Wódz...
2024-02-05
W 2022 jedną z moich ukochanych książek zostało ,,Srebrne wrzeciono” Ewy Sobieniewskiej. Byłam bardzo podekscytowana, gdy ukazała się jej kolejna powieść. Szczególnie, że miała rozwinąć postać Eufrozyny, matki Wiktorii, na co bardzo liczyłam.
Rok 1833, wkrótce po upadku powstania listopadowego. Młodziutka Eufrozyna zakochuje się głęboko w sąsiedzie, przystojnym Fryderyku Ankwiczu. Jednak jej rodzina uważa go za zbyt ubogiego i mało stabilnego życiowo jak na męża. Rodzice próbują przekonać córkę do związku z zamożnym i mającym patriotyczną przeszłość, ale znacznie od niej starszym Januszem Słoczyńskim.
Dwadzieścia lat później na Litwie Eliza Ruczyńska szykuje się do ślubu z aprobowanym przez jej rodzinę Dominikiem Łempickim. Jednak gdy poznaje przystojnego Rosjanina Dmitrija zapomina o patriotycznym wychowaniu i obowiązkach narzeczonej – postanawia iść za głosem serca i wyjść za Dmitrija. Jednak wkrótce po ślubie mąż zaczyna traktować ją coraz bardziej chłodno i szorstko.
W twórczości Ewy Sobieniewskiej jest coś, co mnie porusza i trafia mi do serca. Zarówno ,,Srebrne wrzeciono”, jak i ,,Zaklęte zwierciadło” wydają się idealnie skrojone pode mnie. I nawet jeśli czasem mam wątpliwości i chciałabym się do czegoś doczepić, to autorka i tak zaraz udowadnia mi, że nie ma innej możliwości zbudowania fabuły 😉 Zaczynając od strony bardziej technicznej, od przyjemnego, ale artystycznego stylu, pięknych opisów przyrody, ale przede wszystkim uczuć bohaterów. Autorka w emocjonalny i poruszający sposób ukazuje zarówno przemyślenia i rozterki, jak i sceny bardziej ,,cielesne”. Do tego minimalny wątek mistyczny, który tworzy klimat i sprawia, że drżymy o losy postaci.
Mam wrażenie, że głównym wątkiem tej powieści jest miłość pod różnymi postaciami. Losy Eufrozyny i Elizy są niejako odwróconym odbiciem – pierwsza zostaje zmuszona do porzucenia pierwszej miłości i musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest w stanie zaznać chociaż odrobiny szczęścia w aranżowanym małżeństwie, Eliza wybiera poryw serca i z bólem odkrywa, że codzienne życie składa się z czegoś innego. Oprócz tego mamy tu wiele innych par, z których jedną łączy zakazany romans, drugą pewien układ, który przeradza się w coś więcej, znajdziemy tu też mocno psychodeliczną i toksyczną relację, która przynosi tylko zło. To wszystko składa się na opowieść o tym, na jak różne sposoby może przyjść miłość i że szczęście nie zawsze jest tam, gdzie go szukamy, co jest mi osobiście bliskie. Autorka świetnie splotła wiele wątków, tak że nie czuć, że czegoś jest za dużo albo za mało. I każda historia wciągnęła mnie praktycznie tak samo.
Jak wspominałam, po pierwszym tomie byłam bardzo ciekawa, jak wyglądały losy Eufrozyny, postaci, którą na początku niemalże gardziłam, by potem jej współczuć. Ale chyba nie spodziewałam się, że jej historia aż tak mnie wzruszy. Wprawdzie początkowo irytowała mnie swoim uporem i karaniem męża za coś, co tak naprawdę nie było jego winą, ale z czasem coraz bardziej rozumiałam jej postawę. Wykreowany przez autorkę Janusz Słoczyński to postać zaradnego, mądrego, opiekuńczego mężczyzny, który mimo że nie pokazuje tego na zewnątrz, kocha całą duszą, ale jednocześnie nadal człowiek, który popełnił sporo błędów. Czytając o losach jego i Eufrozyny, zarazem potępiałam ich niektóre działania i chciałam krzyczeć, by się opamiętali, ale jednocześnie rozumiałam, z czego te zachowania wynikają i nie dziwiłam się, że nie umieją inaczej. Dla mnie to historia dwójki ludzi, którzy mogliby być ze sobą szczęśliwi, ale przegapili swój moment. Nieco mieszane uczucia miałam do wątku z Fryderykiem – nie przepadam za motywem zakazanej miłości, zwłaszcza gdy bohaterowie nie robią nic, by być razem, zawsze mam wrażenie, że to nie jest miłość, a upór na zasadzie ,,na złość babci odmrożę sobie uszy”. I tutaj też miałam wątpliwości i nie do końca porwała mnie ta para, nadal nie lubię Ankwicza za to, co robił Wiktorii, ale też trudno mi wyobrazić sobie inne zakończenie, które współgrałoby z pierwszym tomem i zarazem wpisywało się w ukazanie zaczynania od nowa i godzenia się z przeszłością. Miło było też na chwilę powrócić do Wiktorii i zobaczyć, jak układa się jej życie małżeńskie.
Wątek Elizy jest inny. Mniej skupia się na miłości, a bardziej na ukazaniu roli kobiet. W przeciwieństwie do niektórych autorów Ewa Sobieniewska nie romantyzuje przemocy i brutalności, pokazuje, jak może wyglądać prawdziwe życie z takim ,,seksownym bad boyem”. Ukazuje w wyrazisty sposób, jak łatwo można kogoś zniszczyć i skrzywdzić, ale też jak mogły myśleć kobiety dawnych czasów, które zgadzały się na przemoc czy zdrady. Eliza mimo teoretycznego zapatrzenia w męża nie irytuje, a gdy odnajduje w sobie siłę i nadzieję, czytelnik łatwo jej kibicuje. Bardzo podobało mi się też, gdy pozwalała sobie na nowe uczucia, może cichsze i spokojniejsze niż poprzednio. Natomiast Dmitrij to postać, którą się brzydziłam i wiele razy wywołał u mnie krwiożercze instynkty, ale nie jest czarno-biały: autorka pokazuje, jak sytuacja rodzinna i realia epoki pozwalały mu usprawiedliwiać to, co czynił. I chociaż wiele jego zachowań jest absolutnie nie do obronienia, to pod koniec też poczułam do niego coś na kształt litości i nie byłam zniesmaczona, że autorka pokazuje też jego wrażliwszą stronę, co czasem mi się zdarza. Może przez brak łatwych rozwiązań i zaznaczenie, że miłość nie jest cudownym medykamentem, nie wszystko da się przebaczyć i zapomnieć.
Mogłabym opowiadać o tej książce wiele, bo właściwie każdy aspekt wzbudził we mnie jakieś emocje i zapadł w pamięć. Chyba po prostu Ewa Sobieniewska ma w sobie coś, co do mnie przemawia i łączy wiele motywów, których szukam w literaturze – tło historyczne, dążenie kobiet do niezależności, miłość, która nie opiera się tylko na fajerwerkach, a na wspólnym trwaniu. Czekam na kolejne części tej serii i mam nadzieję, że autorka nie złamie mi serca.
,, Tam, gdzie w związku jest strach, nie ma miejsca na miłość i szacunek. A tam, gdzie nie ma miłości, nie ma związku.”
W 2022 jedną z moich ukochanych książek zostało ,,Srebrne wrzeciono” Ewy Sobieniewskiej. Byłam bardzo podekscytowana, gdy ukazała się jej kolejna powieść. Szczególnie, że miała rozwinąć postać Eufrozyny, matki Wiktorii, na co bardzo liczyłam.
Rok 1833, wkrótce po upadku powstania listopadowego. Młodziutka Eufrozyna zakochuje się głęboko w sąsiedzie, przystojnym Fryderyku...
2024-01-07
,,Władca Prawdy” to drugi tom ,,Dziedzica kłamstwa”. Jak Wam mówiłam, ja tę dylogię znam już z Wattpada, tam ją pokochałam i na papierze ta miłość pozostała, aczkolwiek trochę bolało mnie skrócenie całości do wersji wydanej. Liczyłam na to, że drugi tom jednak rozwinie wątki i pokaże nam bogactwo tego świata. I nie rozczarowałam się.
Alexander zaginął i wszyscy są przekonani, że nie żyje. Jedynie Maybeth chce wierzyć w odnalezienie księcia. Nie może liczyć na wsparcie swojego przyjaciela Henry’ego, który po odkryciu tajemnicy swojego pochodzenia, pogrąża się w marzeniach o wynagrodzeniu sobie straconych lat i zdobyciu pozycji. Tymczasem Edward Withmoore planuje wywołanie wojny.
Ten tom zdecydowanie bardziej rozbudowuje świat i sytuację wszystkich bohaterów. Oczywiście, to nadal low fantasy, więc nie ma tu zaklęć i smoków, jest to też fantastyka bardziej dla młodzieży i debiut, więc czasem możemy zatęsknić za większą ilością szczegółów… ale nie jest to też płytka historyjka. Autorka nie szczędzi nam wątków politycznych i intryg, ukazywania, jak władza niszczy i rozbija nawet relacje rodzinne. Pokazuje jak trudno wyrwać się z dysfunkcyjnego kręgu i zrezygnować z przemocy i wykorzystywania ludzi, gdy całe życie słyszało się, że jest to normalne. Pokazuje też, jak ambicja i nagłe odmiany losu potrafią niszczyć do tej pory niewinnych i wrażliwych ludzi. Mamy tu także motyw przeszłości wojennej, związanej z dawną masakrą, która naznacza zarówno ocalonych, jak i następne pokolenie. Maria Magdalena Syryńska nie epatuje brutalnością, nie używa okrutnych scen jako shock value, podaje to w dojrzały i wyważony sposób, który naprawdę przejmuje. Daje też nadzieję, że jako ludzie jesteśmy w stanie wybrać to, co dobre i budujące, ale też nie cukruje. Nie każda decyzja bohaterów, nawet protagonistów, jest moralna, nie wszystkie wątki doczekają się jednoznacznie pozytywnego zakończenia, musimy sami odpowiedzieć sobie na pytanie, czy bohaterom uda się pokonać mrok. Nie zmusza też swoich postaci do przełamywania konwenansów i zmieniania świata, to nadal są politycy, którzy umieją działać w uniwersum, gdzie intrygi, aranżowane małżeństwa i stawianie racji stanu pod prywatę są normą.
W tym tomie różnice między Alexandrem i May zaczynają się zacierać. On pokornieje, zaczyna tęsknić za dobrocią i niewinnością, których pozbawił go ojciec, i zastanawiać się, co to znaczy być człowiekiem. Ona nabiera charakteru, nadal jest wrażliwa i sympatyczna, ale umie też zdobyć się na trudne decyzje i bunt. O wiele większą rolę odgrywa tu Henry i jego zmaganie się ze swoją przeszłością, kompleksami, chęcią ,,zapłaty”. Mimo że nie przepadam za trójkątami, ten mnie kupuje, bo nie jest na zasadzie ,,kocham obu, nie wiem, kogo wybrać”. Każde z ramion łączy inna relacja, każda jest skomplikowana i bolesna. Edward nadal jest tu bezwzględny i przeraża, ale jest w tym konsekwentny, rozumiemy, jak maskuje swoje okrucieństwo i wymusza posłuszeństwo. Lepiej poznajemy Caspara, brata Alexandra, który też jest mocno pokomplikowaną osobą. Moją uwagę zdobyła też Clementina, która nie jest stereotypową pustą zołzą, z którą ma konkurować główna bohaterka. Jej zachowanie jest kontrowersyjne, ale sama Tina ma swoje motywy i nie jest bez uczuć. Trochę brakowało mi rozbudowania przemyśleń i reakcji bohaterów wokół śmierci pewnej postaci i całej sytuacji w rodzinie Alexandra, ale być może byłoby to zbyt drastyczne.
Powrót do tej książki był bardzo przyjemnym doświadczeniem i będzie to moja pierwsza maksymalna ocena w tym roku. Polecam Wam tę dylogię, jeśli lubicie klimaty ,,Okrutnego księcia” – fantastyki młodzieżowej, ale z dużą rolą polityki, subtelnym romansem i bez epatowania erotyką.
,, Człowieczeństwo to nie dar.
Człowieczeństwo to zadanie.”
Ps. Współpraca barterowa z autorką i wydawnictwem Lekkie.
,,Władca Prawdy” to drugi tom ,,Dziedzica kłamstwa”. Jak Wam mówiłam, ja tę dylogię znam już z Wattpada, tam ją pokochałam i na papierze ta miłość pozostała, aczkolwiek trochę bolało mnie skrócenie całości do wersji wydanej. Liczyłam na to, że drugi tom jednak rozwinie wątki i pokaże nam bogactwo tego świata. I nie rozczarowałam się.
Alexander zaginął i wszyscy są...
2024-01-02
Juliette i Warner zostają uprowadzeni i uwięzieni. Chłopak sam nie wie, gdzie jest – za to wracają do niego wspomnienia, których pozbawił go ojciec. Natomiast Juliette trafia do domu swoich prawdziwych rodziców i odkrywa, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo. Ich przyjaciele, na czele z Kenjim, szukają sposobów, by ich uwolnić i zarazem uświadamiają sobie, że niebezpieczeństwo wcale nie zostało zażegnane.
Ten tom skupia się głównie na odkrywaniu przeszłości Warnera i Juliette oraz temu, jak wpływa ona na teraźniejszość. I ponownie – widać wyraźnie, że autorka nie planowała tego od początku, że musiała rozbudować uniwersum, żeby mieć materiał na kolejne tomy i że mamy tu typowe dla kontynuacji zabiegi, gdy okazuje się, że eliminacja zła się nie udała, że ktoś znał kogoś, kto jest niezbędny dla zakończenia misji. A jednak Mafi ograła to naprawdę dobrze. Historia rodziny Juliette oraz dzieciństwa dziewczyny jest wstrząsająca, emocjonalna i dobrze współgra z jej wcześniejszym zachowaniem. Mam wrażenie, że ta część jest najbardziej brutalna i pełna psychodeli. Podoba mi się też, że rozwinęliśmy mocniej obraz świata, jego wizja jest cały czas obecna i że nie mamy już jednego złego, który wszystkim steruje.
Ten tom rzuca kolejne światło na relację Juliette i Warnera i mam do tego mieszane uczucia. Z jednej strony wizja tego, jak cały czas ich do siebie ciągnęło, jest wzruszająca, ale jako osoba, która dorosła z tą serią, która lata temu czytała z wypiekami na twarzy pierwszą trylogię, poczułam się trochę oszukana, że wcale nie śledziłam początków ich relacji (i że główna bohaterka zmienia imię – teraz już polscy fani nie będą nazywać jej Julką, tylko… Helenką?). Ale opisane jest to dobrze i ciekawie. Tęsknię trochę za dawnym gniewnym Warnerem, dlatego moje ulubione fragmenty to te pokazujące, że ta brutalność i agresja pielęgnowana przez Andersona dalej w nim jest i że każdego dnia musi walczyć ze sobą. Wątek Adam układa się bardzo logicznie i spójnie i chyba ostatecznie jest bardziej realny niż to, co mogło się wydawać po zakończeniu ,,Rozbudź mnie”. Jak zawsze dużo koloru wnosi Kenji, jego przepychanki z Warnerem, ale też relacja z Nazeerą, która dodaje temu bohaterowi dużo głębi.
Widzę, że ta dodatkowa trylogia różni się od pierwotnej. Być może to kwestia tego, że sposób pisania fantastyki młodzieżowej z romansem zmienił się na przestrzeni lat. Dlatego domyślam się, że do tych kolejnych tomów nie będę nigdy czuła takiego przywiązania jak do pierwszych, ale i tak kocham tę serię, kocham bohaterów i ,,jaram się”, czytając o nich. Nie mogę się doczekać, jak to wszystko się zakończy.
,, (…) jak możemy opierać się tyranii, jeśli sami jesteśmy wypełnieni nienawiścią?”
Juliette i Warner zostają uprowadzeni i uwięzieni. Chłopak sam nie wie, gdzie jest – za to wracają do niego wspomnienia, których pozbawił go ojciec. Natomiast Juliette trafia do domu swoich prawdziwych rodziców i odkrywa, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo. Ich przyjaciele, na czele z Kenjim, szukają sposobów, by ich uwolnić i zarazem uświadamiają sobie, że...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Dzisiaj przychodzę z kolejną recenzją powieści debiutującej za sprawą Wattpada. ,,Dziedzic kłamstwa” to historia, którą kilka lat temu czytałam z wypiekami na twarzy, wyczekiwałam kolejnych rozdziałów i drżałam o dalsze losy Maybeth i Alexandra. Teraz mam ją już na papierze i mogę serdecznie polecić Wam to samo.
Przed laty w królestwie Array doszło do brutalnej rzezi za sprawą Edwarda, władcy sąsiedniego kraju Reedial. Teraz mężczyzna sprawuje brutalne rządy i tego samego uczy swoich synów, w tym Alexandra – zblazowanego młodego księcia uchodzącego za równego ojcu w okrucieństwie i zapatrzeniu w siebie. Księżniczka Maybeth czci pamięć ofiar rzezi i w głębi serca nie chce żadnych sojuszów z Reedialem, ale w imię poczucia obowiązku i posłuszeństwa ojcu zgadza się na towarzyszenie księciu podczas organizowanego balu.
,,Dziedzic kłamstwa” to powieść low fantasy, czyli rozgrywająca się w fikcyjnym świecie, ale nieposiadająca większych elementów magicznych. Autorka bardziej skupia się na polityce – mamy tu królestwa tkwiące w skomplikowanych relacjach, gdzie nie ma wiele miejsca na domaganie się uczciwości i sprawiedliwości, bo najważniejsze jest przetrwanie. Widzimy wiele zła i brutalności, które w końcu muszą przyczynić się do wybuchu, ale jeśli chodzi o kwestie małżeństw politycznych, przestrzegania konwenansów, bohaterowie się nie buntują, a starają przystosować, co na tle innych książek jest ciekawym odświeżeniem. Nie brakuje tu też tajemnic i zwrotów akcji, a chociaż głównymi bohaterami są Alexander i Maybeth, to cały czas pamiętamy, że historia zaczęła się od tajemniczej kobiety o imieniu Velvicia.
Na pierwszym planie mamy jednak wątek miłosny, który od razu mnie kupił. Maria Magdalena Smyryńska naprawdę świetnie pokazała powoli rodzącą się więź między Alexandrem i May, która zaczęła się od niechęci i nieufności, by przejść do powolnego trzymania swojej strony, z której może narodzić się coś więcej. Jest tu wiele scen, gdzie czuć chemię, intensywność, pulsującą namiętność, i które opisane są w piękny sposób. Bohaterów bardzo polubiłam. May na początku jest bardzo delikatna i niewinna, nieco przestraszona, kieruje się poczuciem obowiązku. Z czasem odkrywa w sobie siłę i sama wyrabia swoje zdanie na temat tego, co jest słuszne, ale nadal pozostaje bardzo wrażliwa i subtelna, co jest miłą odmianą od wielu ,,herod-bab”. Alexander to typ postaci w stylu Cardana z ,,Okrutnego księcia” czy Aaarona z ,,Dotyku Julii”, który z pewnością pokocha wiele czytelniczek. Po wychowaniu przez ojca kieruje się jedynie własnym zyskiem i nie waha się przed bezwzględnością, ale tak naprawdę czuje się jak w złotej klatce i po poznaniu May coraz częściej dopuszcza do siebie moralność i marzenia o wolności. Na uwagę zasługuje też Edward Whitmoore, zły król, który przeraża brakiem skrupułów, ale który pokazuje też, jak bardzo rozumie realia polityczne, oraz Nicole – oddana służąca May, świetnie odnajdująca się w dworskich meandrach.
Mimo mojej ogromnej sympatii i sentymentu do tej książki, muszę przyznać, że nie jest ona pozbawiona wad. Obecna wersja nieco różni się od wattpadowej, mam wrażenie, że jest krótsza i mniej szczegółowa. Nieco zredukowano intrygi i politykę na rzecz rozwoju relacji Alexandra i May, co może być plusem lub minusem, w zależności od preferencji. Zmniejszony został także wątek Henry’ego, co sprawia, że nie mamy tak wyraźnego trójkąta, nie zastanawiamy się, kogo wybierze bohaterka oraz jak rozwiną się relacje między dwójką kluczowych męskich bohaterów. Nieco tego żałuję i chwilami brakowało mi niektórych elementów z wersji internetowej, ale rozumiem, że jest to debiut i nie mógł być za długi. Liczę też na to, że w drugim tomie pewne wątki zostaną rozwinięte.
Za każdym razem, gdy recenzuję książkę z Wattpada, wydaną przez osobę, którą miałam okazję poznać i mieć z nią jakieś kontakty, mam świadomość, że ktoś z boku może uznać, że brakuje mi obiektywizmu i kieruje się sentymentem. Jednak wiem, że gdy sięgałam po pierwszą wersję, była dla mnie czystą kartą i pokochałam ją, a obecna nie zmieniła moich ciepłych uczuć. Dlatego wierzę, że wiele nowych czytelników także pokocha Alexa i May.
,, Nie ma idealnego rozwiązania. Bez względu na to, co się wybierze, i tak nie uniknie się konsekwencji. A wraz z nimi niespodziewanych klęsk.”
Ps. Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z autorką i wydawnictwem Lekkie oraz bookture'u organizowanego przez autorkę.
Dzisiaj przychodzę z kolejną recenzją powieści debiutującej za sprawą Wattpada. ,,Dziedzic kłamstwa” to historia, którą kilka lat temu czytałam z wypiekami na twarzy, wyczekiwałam kolejnych rozdziałów i drżałam o dalsze losy Maybeth i Alexandra. Teraz mam ją już na papierze i mogę serdecznie polecić Wam to samo.
Przed laty w królestwie Array doszło do brutalnej rzezi za...
2023-12-12
Julia Starsza była córką i jedynym uznanym dzieckiem Oktawiana Augusta. Najbardziej (przynajmniej w moim mniemaniu) zasłynęła z odrzucania stylu życia swojego ojca i licznych romansów, nieudanego małżeństwa z cesarzem Tyberiuszem, a ostatecznie związku z Jullusem, synem Marka Antoniusza, za co została wygnana przez własnego ojca. Michał Kubicz proponuje nieco inną opowieść o tej kobiecie – cofa nas do czasów wczesnej młodości Julii i jej pierwszego małżeństwa.
Julię poznajemy jako nastoletnią dziewczynę wychowywaną przez surowego, wiecznie nieobecnego ojca i macochę, która uważa ją za rywalkę na drodze do dobrobytu własnych synów. Julia marzy o wyrwaniu się z domu i małżeństwie z miłości, ale nie ma na to szans, gdy Oktawian próbuje wykorzystać ją do korzystnego sojuszu z przyszłym cesarzem, a Liwia ze wszystkich sił stara się obniżyć jej pozycję. Jednocześnie w otoczeniu Oktawiana pojawiają się dążenia do odsunięcia go od władzy.
Książka należy do Cyklu Rzymskiego autora i jest niejako kontynuacją ,,Liwii, matki bogów” (mojej ulubionej książki Kubicza) oraz prequelem ,,Tyberiusza. Cesarstwa na skraju przepaści”. Polski pisarz przyzwyczaił mnie już do tego, że nie opisuje całej historii danej postaci i nie skupia się na najbardziej znanym okresie jej życia i tu też tak było – daje nam obraz tego, co doprowadziło Julię do odrzucenia ideałów ojca i późniejszych wyborów. Nie opiera się też na najbardziej znanych stereotypach związanych z ówczesną rzymską rodziną cesarską. Często romantyzowane w popkulturze małżeństwo Oktawiana i Liwii (mimo licznych zdrad cesarza, które wypominał mu nawet Marek Antoniusz!) jest tu ukazane jako typowy układ, gdzie mąż otwarcie zdradza żonę, a ta przechowuje pamięć o swoim pierwszym małżonku. Oktawia, przedstawiana często jako zupełnie niewinna i altruistyczna kobieta, która chciała dla wszystkich bardzo dobrze, jest tu równie żądna władzy i zdolna do intryg, co jej brat i bratowa. Natomiast sama Julia nie jest jeszcze wyzwoloną, korzystającą z życia damą, a nieco naiwną, zastraszoną nastolatką. Warto dodać, że autor zaznacza, że nie twierdzi, że ta wersja jest najbardziej słuszną i kanoniczną, a nawet że niektóre z postaci mogły zostać ukazane zbyt negatywnie (np. król Juba). Zazwyczaj jestem za tym, żeby trzymać się naszej wiedzy o historii, ale w tym wypadku nawet jeśli coś jest mniej prawdopodobne, akceptuję to, bo taki obraz jest nie tylko emocjonujący, ale przede wszystkim pokazuje pewne prawdy o życiu i zmusza do refleksji. Zwraca uwagę, że wizerunek u szczytu władzy, zawsze jest wykreowany i może nie mieć nic wspólnego z rzeczywistością. Pokazuje, jak pod idealnym obrazkiem sielankowej rodziny kryje się patologia – zapewne wiele osób będzie wstrząśniętych wizją małżeństwa jedzącego obiady z kochanką pana domu czy ojca w imię dobrej opinii gotowego ryzykować życiem i zdrowiem własnej córki. Widać też, jak dążenie do władzy i zachowania idealnej opinii niszczą ludzi – Julia popada w alkoholizm, jej dawniej pełna serdeczności relacja z kuzynem Marcellusem staje się czymś zgoła innym. Warto też mieć świadomość, że starożytny Rzym może szokować rozpasaniem nawet w naszych czasach i ukazanie postrzeganie niewolników, wykorzystywania swojej i innych seksualności może budzić dyskomfort, ale myślę, że taki był cel.
Kubicz w ogóle po raz kolejny nie szczędzi czytelnikowi kontrowersyjnych i brutalnych momentów. Zdecydowanie można współczuć bohaterom i martwić się ich sytuacją, ale przy tym trudno tu kogoś szczerze polubić i mu kibicować (co jednak występowało w ,,Liwii”), ale w tym wypadku to nie przeszkadza. Widzimy brak zasad, upadek wartości i skupienie się tylko na sobie. Nawet to, co mogłoby uchodzić za elementy dobroci i nadziei – przyjaźń Julii z Marcellusem czy jej naiwne, ale chyba szczere uczucie do Jullusa, miłość Liwii do własnych dzieci, mogą stać się motorem zła czy załamać się pod przeżyciami. W tym wszystkim postacie są jednak bardzo realne i prawdziwe. Wierzy się, że mogły istnieć takie dziewczyny jak Julia, romantyczne, uczuciowe i sentymentalne, jak wiele nastolatek, które pod wpływem przeżyć załamują się, a potem uświadamiają sobie, że aby przetrwać, muszą stwardnieć. Kobiety jak Liwia czy Oktawia – zgorzkniałe życiem, kochające najbliższych i w imię tej miłości gotowe odrzucić inne relacje czy wartości. A także tacy przywódcy jak despotyczny i moralizujący innych Oktawian, ambitni, chwilami do przesady młodzieńcy jak Marcellus czy wytrawni politycy, których każde działanie jest motywowane własną korzyścią jak Warron czy Marek Agrypa. Oprócz tego jak zawsze czuć tu klimat starożytnego Rzymu, budowany przez opisy miasta, obyczajów, nieustanną obecność wzorców historycznych czy mitycznych. I mimo że ten świat przeraża, to na swój sposób też fascynuje.
,,Julia. Dom Cezarów” to powieść, która daje rozrywkę i wciąga, ale zarazem zmusza do refleksji i zawiera sporo życiowych przemyśleń. Jeśli szukacie czegoś w tym stylu, to zdecydowanie polecam, a sama czekam na nowe książki autora.
,, Samotność jest podstępnym wrogiem, który zabija powoli.”
Ps. Dziękuję autorowi za podarowanie mi książki.
Julia Starsza była córką i jedynym uznanym dzieckiem Oktawiana Augusta. Najbardziej (przynajmniej w moim mniemaniu) zasłynęła z odrzucania stylu życia swojego ojca i licznych romansów, nieudanego małżeństwa z cesarzem Tyberiuszem, a ostatecznie związku z Jullusem, synem Marka Antoniusza, za co została wygnana przez własnego ojca. Michał Kubicz proponuje nieco inną opowieść...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-12-03
Salama to młoda Syryjka, której sielankowe życie z rodziną niszczy wybuch wojny i wprowadzenie dyktatury. Dziewczyna ze studentki farmacji staje się medyczką na pierwszej linii frontu, a z rodziny pozostaje jej jedynie Layla, szwagierka i najlepsza przyjaciółka, z którą związała się przysięgą – przyrzekła bratu, że zrobi wszystko, aby ocalić jego ukochaną i nienarodzone dziecko. Dlatego dziewczynę coraz częściej nawiedzają myśli o ucieczce za granicę, chociaż wie, że będzie to okupione wieloma wysiłkami i że może nigdy nie wrócić do ojczyzny.
Słyszałam o tej książce w samych superlatywach i przyznam, że przez to się jej bałam. Zwłaszcza że w ostatnim czasie rozczarowało mnie sporo pozycji, w których miałam się zakochać. Na szczęście, tym razem było inaczej. Rozumiem, dlaczego tak wiele osób pokochała ,,Dopóki rosną drzewa cytrynowe”. To mądra i poruszająca historia, która przywraca pamięć o wojnie w Syrii, o której mam wrażenie kilka lat temu dużo się mówiło, a teraz temat ucichł. Autorka zwraca uwagę na codzienność, pokazuje nam dziewczynę taką jak wiele – która miała marzenia, studiowała, plotkowała z przyjaciółką, ubóstwiała swoją rodzinę i po cichu chciała się zakochać, a która teraz jest zmuszana do cichego heroizmu, z którego nie zdaje sobie sprawy. Powieść porusza bardzo wiele tematów – trauma i niekiedy bolesne sposoby radzenia sobie z nią, używanie nowoczesnych mediów podczas walki zbrojnej, rozdarcie między patriotyzmem a chęcią ułożenia sobie życia w spokoju. Widzimy, do jak skrajnych zachowań są w stanie posunąć się ludzie, których bezpieczeństwo wisi na włosku. Warto też dodać, że Zoulfa Katouh sama pochodzi z Syrii i napisała tę powieść, by przybliżyć sytuację swojego kraju. Nie wiem, czy było to celowe, ale przybliżyła też kulturę. Salama z jednej strony jest nam bliska, a z drugiej wiele jej działań dla Europejczyków może być dziwne. Dziewczyna, mimo że studiowała i planowała pracę zawodową, ze spokojem podchodziła do planów swojej matki, która aranżowała jej małżeństwo. Naturalnym jest dla niej noszenie hidżabu i że mężczyzna nie zobaczy jej włosów przed ślubem. Ta książka pokazuje nam, że choć są rzeczy niedopuszczalne i okropne, to sam fakt, że czegoś nie rozumiemy, nie znaczy, że należy to potępić.
Co ważne – nie jest to książka, która stoi przekazywaną ideą i na tym opiera cały swój sens. Katouh zdecydowanie umie pisać i prowadzić fabułę. Akcja jest bardzo emocjonalna i pełna napięcia, a ostatnie rozdziały to całkowity rollercoaster, gdzie wciąż zastanawiamy się, czy Salamie i jej bliskim uda się przeżyć. I chociaż rozumiemy już realia i że nie ma tu miejsca na cukierkowość, to chcemy wierzyć, że tym bohaterom nic się nie stanie. Jak wspomniałam, Salama to bardzo ludzka bohaterka, z którą łatwo się utożsamić. Nie ma specjalnie wyróżniających się cech, ale dzięki temu ukazuje, jak wojna zmieniła życie prostych ludzi. Wątek miłosny z jednej strony jest przewidywalny, ale też oparty na motywie, którego raczej nie spotkamy w literaturze młodzieżowej (chociaż ta książka jest zdecydowanie 16+), a przede wszystkim subtelny, uroczy i jednocześnie realny i intensywny. Pięknie opisana jest też relacja Salamy i Layli, a rozwiązanie tego wątku wbija w fotel i wyciska łzy z oczu. Oprócz historii obyczajowych mamy tu też nutę realizmu magicznego, przez co ,,Dopóki rosną cytrynowe drzewa” kojarzyło mi się z ,,Ulissesem z Bagdadu” Schmitta.
Mimo trudnego tematu, lektura tej powieści była dla mnie pięknym przeżyciem. I jest to pierwsza od dawna książka, która tak mnie zachwyciła.
,, Nie możesz skupiać się na mroku i smutku(…) Przez to przeoczysz światło, nawet jeśli będzie oślepiająco intensywne.”
Salama to młoda Syryjka, której sielankowe życie z rodziną niszczy wybuch wojny i wprowadzenie dyktatury. Dziewczyna ze studentki farmacji staje się medyczką na pierwszej linii frontu, a z rodziny pozostaje jej jedynie Layla, szwagierka i najlepsza przyjaciółka, z którą związała się przysięgą – przyrzekła bratu, że zrobi wszystko, aby ocalić jego ukochaną i nienarodzone...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-15
Polscy fani bardzo długo czekali na ukazanie się w Polsce kontynuacji cyklu ,,Shatter me” Taherah Mafi. Ja, jak wiecie, byłam jako nastolatka ogromnie zakochana w tej serii i w końcu musiałam się pogodzić, że nie dane będzie mi poznać dalszych losów Julii/Juliette (dla mnie to po prostu Julka XD). Kiedy w końcu wydawnictwo WeNeedYa wznowiło serię wyczekiwałam dalszego ciągu, ale nie ukrywam, że też trochę się bałam, że o ile do pierwszych tomów przyciągnął mnie sentyment, tak kolejne będą już dla mnie średnie. Ale z jakiegoś powodu ja nadal się bawię przy tej serii równie dobrze, co dziesięć lat temu.
Juliette udało się pokonać Andersona i teraz ona sprawuje władzę w Ameryce Północnej. Dość szybko okazuje się jednak, że nie ma żadnego przygotowania do tej roli i zaczyna się w tym gubić, w dodatku przywódcy innych państw dostrzegają w niej zagrożenie. Z kolei Warner próbuje zapomnieć o przeszłości i cieszyć się wspólnym życiem z Juliette, ale ich sielankę zakłóca odkrycie prawdy o rodzinie Juliette.
Nie jest to pozycja idealna. Bardzo widać, że Mafi początkowo planowała trylogię i tutaj od nowa musiała wymyślać intrygi i fabułę, która będzie spinać kolejne trzy tomy. Stąd wątek tajemnicy rodzinnej Juliette, który trochę naciąga wydarzenia z głównej trylogii, konflikt Kenjiego oraz Warnera, który wziął się nie wiadomo skąd, czy przede wszystkim wątek Adama – pod koniec ,,Rozbudź mnie” wydawało się, że znalazł nową miłość w Alii i pogodził się z przeszłością, tutaj okazuje się, że nie do końca i pewnie kolejne tomy będą prowadzić do tego, żeby uświadomił sobie coś po raz drugi. Fabuła po prostu musi się toczyć. Czytając tę serię też jako osoba po dwudziestce, podchodzę już z dużą dozą politowania do wątków nastolatków, które nagle przejmują władzę i rządzą wszystkimi, bez żadnego doświadczenia i umiejętności. Chociaż trzeba przyznać, że Mafi zdaje sobie sprawę z absurdu tego motywu i próbuje trochę nam to pokazać.
Nie zmienia to faktu, że bardzo dobrze bawię się przy tej historii i uważam, że wiele motywów Mafi ogrywa bardzo dobrze. Relacja Juliette i Warnera wydaje mi się naturalna i realna – po pierwszym upojeniu odkrytą miłością do ich relacji wkracza po prostu życie, okazuje się, że oboje jeszcze muszą zmierzać się ze swoimi słabościami i mrocznymi stronami i odpowiedzieć na pytanie, czy naprawdę będą umieli budować związek. W tym tomie Warner staje się równorzędnym narratorem, przez co lepiej poznajemy jego reakcje na poszczególne wydarzenia, widzimy, że brutalność ciągle w nim jest, ale też że w głębi serca nie czuje się godny Juliette. Podobało mi się też, że autorka wprowadza wątek jego dawnych związków i nie pokazuje tego na zasadzie ,,czym się przejmujesz, przecież tamte dziewczyny były głupie”. Zyskuje też Kenji, który przestaje być tylko comic reliefem, poznajemy jego dawne traumy i odkrywamy, że za humorem kryje się autentyczna potrzeba przynależności. Na plus jest także rozbudowanie świata i że w końcu w jakiejś młodzieżowej dystopii wychodzimy poza ramy Ameryki 😉 W tym tomie Mafi rozwija motyw walki Przywrócenia z kulturami i ludzką indywidualnością, motywowaną rzekomą chęcią tolerancji, czego niejako symbolem jest Nazeera – arabska dziewczyna, która zaczyna nosić chustę w hołdzie dla kobiet, które straciły taką możliwość. Znając życiorys autorki i mając świadomość, że ona sama zmaga się z podobnymi problemami, widać, że ten świat wcale nie jest taki płytki i pod maską lekkości i romantyzmu cykl o Julii niesie ze sobą pewne przesłania.
Mimo że było kilka momentów, w których unosiłam brew, to całość przeczytałam błyskawicznie, a po zakończeniu od razu zamówiłam kolejny tom. Miło, że zostało we mnie trochę z nastoletnich fascynacji 😊
,, (…) ogień nienawiści nie zapłonie bez obecności tlenu uczucia.”
Polscy fani bardzo długo czekali na ukazanie się w Polsce kontynuacji cyklu ,,Shatter me” Taherah Mafi. Ja, jak wiecie, byłam jako nastolatka ogromnie zakochana w tej serii i w końcu musiałam się pogodzić, że nie dane będzie mi poznać dalszych losów Julii/Juliette (dla mnie to po prostu Julka XD). Kiedy w końcu wydawnictwo WeNeedYa wznowiło serię wyczekiwałam dalszego...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-09-09
,,Labirynt sekretów” to jedna z książek, na której premierę czekałam najbardziej. Podobnie jak w przypadku wcześniejszej premiery autorki miałam już okazję ją przeczytać – tym razem na Wattpadzie, i zakochałam się w niej. Na bieżąco śledziłam próby Małgorzaty Niemtur, by ją wydać i byłam cała w skowronkach, gdy okazało się, że się udało.
Uporządkowane życie młodej Mathilde Cormier kończy się wraz ze śmiercią jej ojca. Matka z dnia na dzień podejmuje decyzję o opuszczeniu Francji i powrocie do swojej rodzinnej Anglii, co dla Mathilde jest szczególnie trudne, ponieważ musi opuścić Theo, przyjaciela z dzieciństwa, do którego zaczyna czuć coś więcej. Gdy rodzina znajduje się w Anglii, do ich domu nagle wkracza policja informująca, że lady Cormier jest oskarżona o morderstwo własnego męża. Mathilde wraca do Francji, by udowodnić niewinność matki.
Pamiętam emocje, które towarzyszyły mi, gdy zapoznawałam się z pierwszą wersją tej opowieści – przyśpieszone bicie serca przy kolejnym rozdziale, nerwowe wyczekiwanie rozwiązania zagadki i coraz większe przywiązanie do bohaterów. Przyznam, że teraz, gdy znałam zakończenie, nie było to już tak mocne doświadczenie, natomiast czułam się trochę tak, jakbym wracała do starych, dobrych przyjaciół i to też było bardzo przyjemne. Myślę jednak, że wielu nowych czytelników ma szansę powtórzyć moje wrażenia. ,,Labirynt sekretów” zaskakuje już na samym początku – po pierwszych rozdziałach można mieć wrażenie, że to będzie spokojna, sielankowa historia osadzona w dawnych realiach, może trochę w stylu Jane Austen. Tymczasem okazuje się, że to historia o tajemnicach rodzinnych, skrywanej przeszłości, z zagadką kryminalną i oskarżeniem o zabójstwo. Małgorzata Niemtur nie szczędzi nam skrajnych uczuć, zwrotów akcji i odkrywania kolejnych sekretów rodziny Cormier. W połączeniu z bohaterami, którym chce się kibicować, i ich relacjami tworzy to mieszankę zmuszającą czytelnika do nieustannej lektury.
Mathilde Cormier nie jest typem zbuntowanej bohaterki, która chce przełamywać konwenanse i nie odnajduje się w swojej epoce. To spokojna, dobrze wychowana dziewczyna, trzeźwo myśląca i akceptująca swoją rolę, która nagle musi odnaleźć się w zupełnie innej sytuacji i odkrywa, że historia jej rodziny miała swoją stronę, o której nie mówi się w towarzystwie. Mathilde odkrywa w sobie odwagę, upór i stanowczość, ale nadal pozostaje wrażliwa i łagodna. Zupełnie inna jest jej siostra Julie, bardziej charakterna i żywiołowa, niebojąca się wyrażać własnego zdania – i tutaj moja jedyna uwaga jest taka, że w porównaniu do Wattpada rola tej siostry została ograniczona, ale mam nadzieję, że jest to zapowiedź kontynuacji 😉 Mimo to czytelnik dostaje wystarczająco informacji, by uwierzyć, że więź między tymi różnymi bohaterkami jest silna i głęboka. Obserwujemy także ich matkę lady Cormier, która nie przystaje do wizerunku matrony z epoki i jest chyba najbardziej tajemnicza. Autorce bardzo dobrze udało się pokazać ten etap, gdy dziecko odkrywa słabości swoich rodziców i musi nauczyć się z tym żyć i patrzeć na nich jak na ludzi, a nie idealne wzorce. Warto też zwrócić uwagę na wątek miłosny. O ile ten kryminalny będzie przepełniony dramatami i zakrętami losu, to romantyczny nie sili się na przesadne zawirowania, które często wypadają sztucznie, jakby autorzy za wszelką cenę chcieli pokazać, że wcale nie tworzą słodkich opowiastek. Tutaj wszystko jest bardzo stonowane, dopasowane do epoki i dojrzałe, a jednak czuje się ogromne emocje między Mathilde i Theo i ich więź jest przedstawiona po prostu pięknie. Pojawia się też coś na kształt trójkąta miłosnego, ale jest on bardzo naturalny i realistyczny, rozumie się postawy postaci i nie ma wrażenia, że coś zostało dodane dla dramy. A zarówno Theo, jak i Thomas, są postaciami, które da się polubić i chcieć dla nich dobrze.
Bardzo się cieszę, że ta powieść została wydana i mogę ją mieć na półce. Jestem pewna, że skradnie niejedno serce.
,, Nie chodzi jednak o to, na co zasługują inni, bo często zasługują na znacznie gorsze rzeczy, niż ich spotykają. Chodzi o to, w co wierzysz i jak postanawiasz postępować.”
,,Labirynt sekretów” to jedna z książek, na której premierę czekałam najbardziej. Podobnie jak w przypadku wcześniejszej premiery autorki miałam już okazję ją przeczytać – tym razem na Wattpadzie, i zakochałam się w niej. Na bieżąco śledziłam próby Małgorzaty Niemtur, by ją wydać i byłam cała w skowronkach, gdy okazało się, że się udało.
Uporządkowane życie młodej Mathilde...
2023-09-09
Jestem osobą, która lubi pogłębiać swoją wiedzę i nawet jeśli na co dzień się czymś nie interesuję, wystarczy drobny impuls, bym nagle zapragnęła wejść w to głębiej. W przypadku ,,Dżinów” był to kurs z literatury i kultury Turcji, jaki miałam na ostatnim semestrze studiów, a że przechodzę jeszcze syndrom opuszczonego studenta, to ta książka spadła mi jak z nieba.
Huseyn jest głową rodziny, która przed laty wyemigrowała z Turcji do Niemiec. Teraz mężczyzna powraca do ojczyzny i stoi na progu marzenia: własnego mieszkania w Stambule. Jednak gdy przekracza jego próg, dostaje ataku serca i umiera. Pozostała w Niemczech rodzina Huseyna wyrusza na pogrzeb. Podczas tej drogi jego żona oraz czwórka dzieci będą musieli skonfrontować się z przeszłością i niewyjaśnionymi sporami.
Ta powieść to typowa współczesna literatura piękna: pełna niedopowiedzeń, pewnej ulotności. Mimo że nie jest zbyt długa, raczej nie da się jej szybko przeczytać. Zdecydowanie jednak jest wartościowa i dająca do myślenia, mimo wszystko napisana w płynny sposób, a forma nie przytłacza tu treści. Jest też jednocześnie mocno zakorzeniona w historii i kulturze Turcji oraz uniwersalna. Głównym motywem jest tu opowieść o rodzinie, relacjach między jej członkami, skrywanych konfliktach i bolesnych sekretach. Ciekawym zabiegiem jest to, że poznając narrację Huseyna, początkowo może się wydawać, że wśród jego bliskich panuje sielanka, po czym każda strona ukazuje nam coś zupełnie innego. Niektóre przedstawione elementy są bardzo osadzone w tureckości i chwilami mogą nas szokować, tak jak aranżowane małżeństwa nastolatków czy zupełnie realne obawy kobiet, że jeśli wyjdą same na ulicę, zostaną zamordowane. Bardzo istotny jest także wątek kurdyjskiego pochodzenia i relacji kurdyjsko-tureckich, o których bohaterowie woleliby zapomnieć, a które wbrew pozorom wywierają na nich gigantyczny wpływ. Ale znajdą się tu też tematy, które zapewne dla wielu będą znajome: obawa przed wyznaniem rodzinie prawdy o swojej tożsamości, konflikt pokoleń czy lansowanie modelu rodziny, w którym ojciec nie ma żadnych obowiązków, a matka ma to tolerować i cierpliwie znosić. Wszystko jest podane bardzo kompleksowo i tak naprawdę każdy element tej historii w pewien sposób otwiera oczy. Jedyne, do czego mam wątpliwości, to to, że w pewnym momencie okazuje się, że każde z rodzeństwa czuje mniejszy lub większy pociąg do swojej płci. Oczywiście – autor ma prawo kreować takie postacie, jakie chce, ale gdy okazuje się, że każdy bohater ma identyczny sekret, który nie jest dobrze rozwinięty, a który ma pełnić rolę wielkiego zaskoczenia, to jest to dla mnie dość sztuczne. Szczególnie że pod koniec książki pojawia się jeszcze jedna postać LGBT, której historia jest przedstawiona w o wiele bardziej wnikliwy sposób.
Każdy z członków rodziny prezentuje nieco inne podejście do ich miejsca w społeczeństwie, konfliktu rodzinnego czy przeszłości. I ciekawe jest to, że właściwie nikt nie osiąga spełnienia i nie znajduje jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jak wyrwać się z kręgu. Mamy dwóch braci, z których jeden próbuje ukryć przed rodzicami, że nie przystaje do ich wzorca męskości, a drugi wydaje się stereotypowym macho, ale obaj są uwięzieni w pewnych schematach. Mamy siostry, z których jedna prowadziła życie stereotypowej kury domowej i dopiero próbuje odkryć niezależność, a druga poprzez używki i przygodny seks starała się całkowicie odciąć się od konserwatywnej rodziny – i żadna nie jest szczęśliwa. Boleśnie wypada kontrast między narracją Huseyna a jego żony Emine, gdzie on idealizuje ich małżeństwo (chociaż miał swoje na sumieniu), a ona przez większość życia czuła się stłamszona i zniewolona. Bardzo zapada w pamięć też stosunek relacja córki z matką, która nie akceptuje jej potrzeby wolności i chce niejako uwięzić ją w schemacie, w którym sama trwała. Gdzieś od początku przeplata się także wątek pierwszego, utraconego dziecka w rodzinie, które zawsze było przez Emine wynoszone na piedestał kosztem pozostałej czwórki, którą traktowała jako namiastkę. Jest tu więc sporo cierpienia i gorzkiej wizji życia, ale nie jest to wizja całkowicie beznadziejna, na marginesie mamy też dobre uczucia i próbę uporania się z losem. Jednocześnie autorka przypomina, że przeszłości nie da się wymazać.
,,Dżiny” nie są lekką, rozluźniającą pozycją, która umili Wam dzień. Są natomiast pozycją, do której warto sięgnąć, zamyślić się, zobaczyć doświadczenia zarówno nam obce, jak i te zaskakująco podobne.
,, Bo wybaczenie to jedyna rzecz, która pomaga na samotność. Bo wybaczenie innym to jedyny sposób, by inni wybaczyli tobie. Byś mogła wybaczyć sama sobie.”
Jestem osobą, która lubi pogłębiać swoją wiedzę i nawet jeśli na co dzień się czymś nie interesuję, wystarczy drobny impuls, bym nagle zapragnęła wejść w to głębiej. W przypadku ,,Dżinów” był to kurs z literatury i kultury Turcji, jaki miałam na ostatnim semestrze studiów, a że przechodzę jeszcze syndrom opuszczonego studenta, to ta książka spadła mi jak z nieba.
Huseyn...
2023-08-21
W końcu i ja przeczytałam ,,Iliadę” – dzieło będące jednym z fundamentów kultury europejskiej. Od dzieciństwa uwielbiam mitologię grecką, wersję Jana Parandowskiego przeczytałam niezliczoną ilość razy i wiele razy gościłam u zafascynowanej Homerem rodziny Borejków. Trochę żałuję, że nie zabrałam się za ,,Iliadę” wcześniej, ale może dzięki temu bardziej ją doceniłam.
Oficjalnie akcja eposu obejmuje ostatnie dni wojny trojańskiej od sporu Achillesa i Agamemnona do śmierci Hektora, ale ze względu na niektóre wydarzenia, które teoretycznie powinny wydarzyć się wcześniej(np. pojedynek Menelaosa i Parysa), można powiedzieć, że jest to po prostu historia przebiegu wojny trojańskiej, która rozpoczęła się porwaniem Heleny, żony króla Sparty, przez księcia Troi Parysa. Po najpiękniejszą kobietę na świecie wyruszają wojska greckie na czele z Agamemnonem, bratem Menelaosa. Przepowiednia głosi, że wojna nie zostanie wygrana bez Achillesa, syna boginki Tetydy, co rodzi pewne komplikacje, gdyż Achilles i Agamemnon nie darzą się sympatią. Troi broni Hektor, brat Parysa, który jest oburzony postępowaniem brata, ale wie, że jeśli Grecy zdobędą Troję, jego ojczyzna przepadnie na zawsze. Zgodnie z duchem starożytności, całość obserwują bogowie, którzy często mieszają się w ludzkie sprawy i mają znaczny wpływ na przebieg wojny.
Według mnie nie ma tu jednego głównego bohatera. Każdy z herosów ma swoją historię i to od czytelnika zależy kogo polubi i komu będzie kibicować. Z pewnością też większość czytelników oceniać będzie postacie nie tylko przez pryzmat ,,Iliady”, ale i całej swojej mitologicznej wiedzy, co nie jest dziwne, zważywszy, że w eposie Homera nie pojawiają się wszystkie informacje o postaciach znane z późniejszych przekazów, np. nie ma tu nic o wieszczym darze Kasandry czy sposobie w jaki Tetyda zapewniła Achillesowi niezniszczalność. Każdy bohater ma swój unikalny charakter, nikt nie jest doskonały, każdy ma swoje wady i niechlubne czyny na sumieniu, ale też zalety i dokonania czyniące go herosem. Ja ulubieńców mam trzech – pierwszym jest zdecydowanie odważny i honorowy Hektor, który bez wahania staje do obrony ojczyzny, a jednocześnie wie, że będzie musiał poświęcić osobiste szczęście i cierpi z tego powodu. Nie bez znaczenia jest też to, że potrafił powiedzieć Parysowi, co o nim myśli. Drugi jest Odyseusz, sprytny, inteligentny, z poczuciem humoru, po prostu ktoś o kim dobrze się czyta i kogo może fajnie byłoby spotkać. Trzeci jest Menelaos – nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak pomijają jego postać! Moim zdaniem, to jeden z najciekawszych herosów, zarówno biorąc pod uwagę wojnę trojańską, jak i jego późniejsze losy.* Jest odważny, zdeterminowany, pała żądzą zemsty, a jednocześnie cierpi z powodu utraty żony, szanuje swoich towarzyszy i docenia ich poświęcenie dla niego, czasem jest bezwzględny, ale w większości przypadków i tak na końcu postąpi słusznie. To niesprawiedliwe, że jego postać zazwyczaj jest pomijana na koszt Parysa, który jest bardzo denerwującym bohaterem. Pamiętam jak oglądałam film ,,Troja”(który bardzo mi się podobał, ale trochę psuły mi go sceny z Parysem) i nie znosiłam księcia Troi w wykonaniu Blooma. Po ,,Iliadzie” stwierdzam, że Orlando był tak naprawdę dobrze dobrany do swojej roli(chociaż i tak za nim nie przepadam) – Parys naprawdę był tchórzem, który korzystał z życia, gdy inni ginęli, nie miał w sobie żadnej odpowiedzialności ani poczucia obowiązku. W tym przypadku epos ma tą przewagę nad filmem, że w ,,Iliadzie” jest zaznaczone, że Parys nie jest pozytywną postacią. Ale przynajmniej można się czasem pośmiać z jego zachowania, np. gdy ucieka przed Menelaosem.
Drugim nielubianym przeze mnie bohaterem jest Agamemnon, chociaż on oczywiście jest ciekawą postacią jako dumny, bezwzględny król, niemniej jednak zdecydowanie nie radził sobie ze swoim libido przez co zaprzepaścił wiele wojennych szans. W ,,Iliadzie” czasami udaje mu się rehabilitować, natomiast wiedząc jak doszedł do władzy i co po wojnie zrobił Kasandrze nie można czuć do niego sympatii. Bardzo chciałam zobaczyć jak Homer przedstawił Helenę i stwierdzam, że mimo swojej płaczliwości i tego że była powodem wojny, królowa Sparty jest przedstawiona w całkiem pozytywnym świetle. Przede wszystkim jest uosobieniem pozycji kobiety w starożytnym świecie, mimo swojej urody i pochodzenia Helena nie może decydować o sobie, jedynie przygląda się sytuacji i ma nadzieję, że dane jej będzie zaznanie spokoju. I odnoszę wrażenie, że Helena z ,,Iliady” nie jest zakochana w Parysie, z opisów wynika, że była nim zauroczona, co szybko przeminęło i teraz jedynie go toleruje(co biorąc pod uwagę jego zachowanie, jest dużym osiągnięciem). Drugą ciekawą postacią kobiecą jest Andromacha, która wie, że po śmierci swojego męża straci nie tylko ukochanego człowieka, ale też opiekę i bezpieczeństwo jakie daje pozycja żony.
Chyba najpiękniejsze w tej historii jest to, że nie ma podziału na dobrą i złą stronę. I Grecy, i Trojanie mają swoje racje i po obu stronach znajdą się zarówno postacie szlachetne jak i nikczemne. Księga(nie wiem jak inaczej określać dzieło Homera) została napisana w brutalnych czasach i to widać, choćby w podejściu do zabijania czy niewolnictwa, co zawsze mnie irytuje w tego typu dziełach, ale można tu też zobaczyć refleksje nad bezsensownością wojny, co po części wynika z filozofii Greków – wszyscy są tylko zabawkami w rękach bogów, nie odpowiadają za to, co ich spotkało, więc dlaczego mają się nawzajem karać? Rozterki Achillesa to prawdziwy majstersztyk literacki. Homer pięknie pisze też o uczuciach, wiele fragmentów zwyczajnie chwyta za serce jak pożegnanie Hektora z Andromachą, Afrodyta broniąca Aresa czy(mój ulubiony moment) spotkanie Achillesa z duchem Patroklesa. ,,Iliada” działa na serce i na umysł – kompozycją, doskonałością wersów, kreowanym światem. Nawet można wybaczyć autorowi, że ma problemy z chronologią i matematyką(na początku twierdzi, że od wybuchu wojny minęło dziewięć lat, a pod koniec, że dwadzieścia. A bohaterów czas się nie ima).
,,Iliada” to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika mitologii – po prostu trzeba zobaczyć od czego to wszystko się zaczęło. I nie zrażajcie się opinią tego dzieła jako wielkie, wybitne i wymagające ogromnego myślenia. Owszem, ,,Iliada” jest wielka i wybitna, ale jednocześnie czyta się ją jak najlepszą powieść przygodową i chwilami można zapomnieć, że jest pisana wierszem. Ogromnie żałuję, że Homer opisał tylko fragment wojny i losy Odyseusza. Chciałabym poczytać jego opisy śmierci Achillesa, zdobycia Troi, powrotu Heleny do męża czy dziejów Orestesa.
,, Nie ginie zatem człowiek idąc w ciemne kraje!
Jakiś jego cień lekki po śmierci zostaje.”
*Uwielbiam mit o Hermionie i jestem pod wrażeniem jak bardzo jej relacje z Menelaosem odpowiadały temu, co można zaobserwować dziś w każdej rodzinie. Dlatego też nie rozumiem, czemu żaden twórca nie wykorzystuje postaci Menelaosa – przecież jego losy świetnie odpowiadają temu przez co przechodzi większość ludzi – kryzys małżeński, trudne relacje z dzieckiem…
W końcu i ja przeczytałam ,,Iliadę” – dzieło będące jednym z fundamentów kultury europejskiej. Od dzieciństwa uwielbiam mitologię grecką, wersję Jana Parandowskiego przeczytałam niezliczoną ilość razy i wiele razy gościłam u zafascynowanej Homerem rodziny Borejków. Trochę żałuję, że nie zabrałam się za ,,Iliadę” wcześniej, ale może dzięki temu bardziej ją...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-08-05
Ostateczna konfrontacja Ludzi Lodu z Tengelem Złym zbliża się coraz bardziej. Pewnej nocy wszyscy zmarli i żyjący członkowie rodu spotykają się na Górze Demonów, gdzie mają opracować plan walki. Podczas tego spotkania żyjący członkowie rodu dowiedzą się więcej o swoim pochodzeniu, poznają zapomnianych krewnych oraz dowiedzą się na czym będą polegać ich własne zadania.
,,Góra demonów” bardzo różni się od reszty Sagi, nie ma tu klasycznej fabuły i akcji, jakiejś historii. Całość skupia się na zebraniu Ludzi Lodu i rozgrywa się w ciągu jednej nocy? Czy to znaczy, że ,,Góra” jest nudna? Wręcz przeciwnie. Jak dla mnie to jedna z najlepszych części Sagi. Przede wszystkim dzięki niezwykłemu klimatowi. Spotkanie na tajemniczej górze, powrót zmarłych członków rodu, dużo wiadomości na temat magii i czarów, a także wspomnienia z czasów pogańskich, kiedy Tengel Zły cały czas był obecny w życiu swoich potomków – to wszystko tworzy mistyczną, pradawną, urzekającą atmosferę. Kolejny plus to fakt, że wszyscy dobrzy członkowie rodu mogą się spotkać. Znowu spotkamy nie tylko Tengela, Sol, Ulvhedina czy Villemo, ale także Silje, Cecylię i Charlottę Maiden. Wszyscy członkowie rodu tworzą wielką, kochającą się rodziną i są znakomitym przykładem, że w jedności siła. Urocze były fragmenty, gdy krewni, którzy wcześniej z jakiegoś powodu się rozdzielili, mogą się zobaczyć – poruszające jest powitanie się Sol z jej matką. Spotkamy też Ludzi Lodu, którzy wcześniej nie pojawili się w serii, ludy Syberii, bezpośrednich potomków Tengela Złego czy matkę Tengela Dobrego. Każdy z tych ludzi ma swoją historię i każda z tych historii jest ciekawa i porywająca. Na jaw wyjdzie też wiele tajemnic, dowiemy się między innymi kim tak naprawdę jest Wędrowiec w Mroku.
Słowo, które nasuwa mi się po przeczytaniu ,,Góry demonów” to ,,zachwyt”. Nigdy nie przypuszczałabym, że Sandemo będzie potrafiła tak cudownie napisać o jednej nocy. Nie mogę się doczekać kolejnego tomu, zwłaszcza, że nie wszystkie tajemnice ujrzały światło dzienne.
,, Człowiek ma ogromne zdolności do przystosowywania się, nawet jeśli nie akceptuje swego otoczenia.”
Ostateczna konfrontacja Ludzi Lodu z Tengelem Złym zbliża się coraz bardziej. Pewnej nocy wszyscy zmarli i żyjący członkowie rodu spotykają się na Górze Demonów, gdzie mają opracować plan walki. Podczas tego spotkania żyjący członkowie rodu dowiedzą się więcej o swoim pochodzeniu, poznają zapomnianych krewnych oraz dowiedzą się na czym będą polegać ich własne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-07-30
Nataniel Gard, syn Christy i Abla, jest siódmym synem siódmego syna, dzięki czemu posiada niezwykłe moce. Jest również wyznaczony do ostatecznej rozprawy z Tengelem Złym. Pewnego dnia zostaje poproszony przez swojego kuzyna Rikkarda o zajęcie się sprawą pewnego nawiedzonego zajazdu. Przebywająca w nim młoda Ellen ma wrażenie, że duchy próbują się z nią skontaktować. Między Natanielem a Ellen rodzi się niezwykła więź.
Od początku uważałam, że Sandemo lepiej radzi sobie z opisywaniem nie do końca szlachetnych, skomplikowanych postaci takich jak Sol, Ulvhedin czy Villemo niż tych jednoznacznie dobrych jak Matias czy Marco. Jednak Nataniel jest tu wyjątkiem. Chłopak mimo, że teoretycznie krystalicznie czysty, honorowy i pozbawiony egoizmu, jest dla mnie całkowicie wiarygodną postacią. Mimo, że wybrany do wielkiego zadania, nie do końca czuje się na swoim miejscu, ma wątpliwości, a spoczywający na nim obowiązek go przytłacza. Jest to postać bardzo ludzka, sympatyczna i taka kochana. Równie miło wypada Ellen, dziewczyna altruistyczna, wrażliwa i pełna poświęcenia, ale także prawdziwa ze względu na swoją nieśmiałość i talent do wpadania w kłopoty.
Najmocniejszym punktem tej książki był dla mnie zdecydowanie romantyczny i ekscytujący wątek miłosny. Myślę, że wiele osób chciałoby poznać taką miłość jaka spotkała Ellen i Nataniela, miłość, która była jednocześnie przyjaźnią. Oboje nie mieli przed sobą sekretów, mogli powiedzieć sobie o wszystkim, wspierali się i rozumieli, byli bratnimi duszami. Jednak Nataniel uważa, że jego misja uniemożliwia mu nawiązanie związku z kobietą, boi się też, że mógłby skrzywdzić Ellen. Z wielką ciekawością śledziłam ich historię, a zakończenie jednoznacznie nie zamknęło tej opowieści. Co więcej, tym razem nawet nie jestem pewna w jakim kierunku pójdzie ta historia, co mnie frustruje, ale też tym bardziej zachęca do przeczytania kolejnego tomu.
To będzie kolejny z moich tomów tej Sagi – romantyczny, poruszający, wciągający i wywołujący wiele emocji. Nie mogę się doczekać, kiedy poznam dalszy ciąg tej historii, choć zarazem smutno mi, że niedługo trzeba będzie pożegnać się z Ludźmi Lodu.
,, Pokochała chłopaka, całkiem tego niegodnego. Ale nawet on jej nie chce. Rozumiesz? A my mamy siebie. Mamy kogo kochać, mamy z kim dzielić swoje uczucia.”
Nataniel Gard, syn Christy i Abla, jest siódmym synem siódmego syna, dzięki czemu posiada niezwykłe moce. Jest również wyznaczony do ostatecznej rozprawy z Tengelem Złym. Pewnego dnia zostaje poproszony przez swojego kuzyna Rikkarda o zajęcie się sprawą pewnego nawiedzonego zajazdu. Przebywająca w nim młoda Ellen ma wrażenie, że duchy próbują się z nią skontaktować. Między...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Po prostu interpretacja mitu trojańskiego, opisująca przybycie Menelaosa i Odyseusza do Sparty po porwaną Helenę i oczywiście stanowcze ,,nie" wydane przez Trojan. Moja sympatia do tej sztuki, pierwszego polskiego dramatu, wynika po części z tego, że miałam ją na kolokwium ustnym i dzięki temu dostałam piątkę.
Bardzo spodobało mi się spojrzenie Kochanowskiego na mit, bardzo różniący się od tego co znamy z popkultury i filmów takich jak ,,Troja" czy ,,Helena Trojańska". Szczególnie postać Heleny, ukazana nie jako romantyczka, która uległa zakazanej miłości, ale ofiara, której nikt nie daje prawa do głosu, a jednak udaje jej się zachować swego rodzaju wewnętrzną wolność. W ogóle postacie kobiece są tu świetnie przedstawione i w sposób miły feministkom(natknęłam się gdzieś na takie określenie), bo również Kasandra oraz stara służąca Heleny są przedstawione jako kobiety, które w nieszczęściach pozostają bardzo dumne i świadome. Postacie mężczyzn też są dosyć ciekawe i oryginalne(Menelaos nie jest ciapą ani tyranem jak w niektórych późniejszych interpretacjach, za to król Priam wychodzi na stuprocentowego egoistę, który kieruje się jedynie własną dumą). Mimo staropolskiego języka dialogi i monologi bohaterów wypadają jednocześnie zrozumiale i poruszająco, a całość poza tym, że jest alegorią na ówczesną sytuację polityczną(gorzka refleksja, że władza zawsze jest bezkarna), to dodatkowo budzi refleksje na temat tego, czy lepiej kierować się osobistymi uczuciami i lojalnością czy starać się patrzeć szerzej, nawet jeśli jest się narażonym na to, że ostatecznie nikt cię nie poprze.
A z takiego bardzo literacko-kulturowego to ciekawe jest przedstawienie mitu z punktu widzenia renesansowej filozofii i jej powiązań ze starożytnością, a także połączenie starożytnych wierzeń z chrześcijańską wizją Boga.
,,Takci na świecie być musi: raz radość,
Drugi raz smutek; z tego dwoja żywot
Nasz upleciony. I rozkoszyć nasze
Niepewne, ale i troski ustąpić
Muszą, gdy Bóg chce, a czasy przyniosą."
Ps. Recenzja w tej formie pojawiła się również na moim profilu na Wattpadzie.
Po prostu interpretacja mitu trojańskiego, opisująca przybycie Menelaosa i Odyseusza do Sparty po porwaną Helenę i oczywiście stanowcze ,,nie" wydane przez Trojan. Moja sympatia do tej sztuki, pierwszego polskiego dramatu, wynika po części z tego, że miałam ją na kolokwium ustnym i dzięki temu dostałam piątkę.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toBardzo spodobało mi się spojrzenie Kochanowskiego na mit,...