-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2024-05-16
2024-05-08
Dwa lata temu przeczytałam książkę Magdy Knedler ,,Pani Labiryntu”. Całkowicie mnie ona zachwyciła i chociaż różniła się od fantastycznych, magicznych retellingów, które zazwyczaj czytam, to do dziś nazywam ją moim ulubionym. Byłam bardzo podekscytowana, kiedy autorka ogłosiła, że wraca do klimatów greckich, tym razem do historii Medei. I chociaż wysokie oczekiwania łatwo zawieść, tu miałam dziwną pewność, że nic takiego się nie stanie.
Młodziutka Mada od dziecka jest skazana na siebie. Nie zna swoich korzeni, wie jedynie, że jej ojciec zabił siebie i swoje dzieci, z których tylko ona przeżyła. Ratunkiem wydaje się dla niej rozpoczęcie pracy na odludnej Wyspie Wisielców u bogatego Adreasa Schwietza. Jednak szybko orientuje się, że w zamian za wsparcie Schwietz oczekuje od niej bardzo wiele… Gdy na wyspę przybywa nowy ogrodnik, Johann, Mada po raz pierwszy zaczyna wierzyć, że ktoś naprawdę może ją kochać i chcieć jej dobra. Dla nowego życia z ukochanym będzie w stanie poświęcić wiele.
Magda Knedler po raz kolejny mnie urzekła i chyba będą tu same zachwyty. Co prawda, mam mieszane uczucia co do jednego wątku, ale ma to być trylogia, więc zaczekam, aż się wszystko rozwinie. Mimo że tym razem akcja powieści nie dzieje się w Grecji, ale na Śląsku przed I wojną światową i jest przesiąknięta klimatem tego polsko-niemieckiego świata, to jednocześnie w ogóle nie ginie tu antyczny duch. Pisarka zgrabnie zaadaptowała mit o Medei do innych realiów, dzięki czemu wielbiciele mitologii będą mieli frajdę z wyłapywania nawiązań, a pozostali powinni się cieszyć samą fabułą. Co więcej, Mada mimo swojego pochodzenia miała możliwość zdobyć wykształcenie, zna mit o Medei i tragedię Eurypidesa. Sama utożsamia się z mitologiczną bohaterką, wiele razy się do niej odnosi czy wchodzi w polemikę z innymi postaciami na ten temat. To w moim odczuciu swoisty hołd dla ,,oryginału”, ale też zaproszenie do refleksji. Czy mamy prawo winić człowieka za to, że postępuje w drastyczny sposób, jeśli nie rozumiemy jego sytuacji? Czy zawsze winimy właściwą osobę, zamiast nie poszukać jej motywów? A może właśnie na siłę próbujemy usprawiedliwiać i nie dostrzegamy, że wolna wola nie znika nawet w najgorszych momentach? Autorka w moim odczuciu nie wybiela i nie ocenia ani mitycznej Medei ani swojej bohaterki, a zaprasza nas do samodzielnego myślenia, nawet jeśli wiąże się ono z dyskomfortem.
Zresztą nie tylko motyw zbrodni i zemsty może tu zszokować. Całość jest brutalna, ponura i melancholijna. Widzimy tu życie biednej, skazanej na siebie dziewczyny bez upiększania i większej nadziei. I chociaż warstwa historyczna odgrywa tu ważną rolę, to czytając o tym, że molestowana przez pracodawcę Mada mogła się lepiej bronić i przecież wiedziała, po co szła, trudno nie poczuć, że pewne sprawy zmieniają się wyjątkowo powoli. W ogóle nad tą powieścią unosi się takie poczucie zbliżającego się dramatu, co upodabnia ją do greckich tragedii. Ja często mam problemy z pozycjami, gdzie bohaterom przydarza się tylko zło, nie czuję sensu kibicowania im, skoro nie ma szansy na poprawę sytuacji, ale tutaj byłam zaangażowana w sytuację Mady i naprawdę chciałam wierzyć, że w końcu zaświeci dla niej słońce. Nie znaczy to, że jest to bohaterka jednoznacznie kochana i pozytywna. Ma wiele warstw, popełnia błędy, przeżycia zostawiają na niej brutalny ślad. Chwilami byłam przerażona jej zachowaniem, ale zawsze rozumiałam, z czego ono wynika. Bardzo działa wątek jej macierzyństwa, podany bez lukrowania, mocno bolesny. Pozostałe postacie też robią wrażenie. Świetnie wykreowany jest Johann, który początkowo może wydawać się wybawcą, ale z każdą stroną pokazuje swoje kolejne ,,czerwone flagi”. Knedler pokazuje tu zachowania, które w wielu powieściach są romantyzowane i pokazywane jako dowód na prawdziwe zaangażowanie, takie jak zaborczość czy próby wychowywania partnerki, i udowadnia, że w realnym życiu w pewnym momencie zmienią się one w koszmar. Ciekawy był wyobcowany Fritz, niejednoznaczna hrabina czy Horst Achilles, który chyba jako jedyny naprawdę starał się widzieć w bohaterce człowieka.
Dla mnie to jest jedna z tych powieści, w których absolutnie nic bym nie zmieniła i każda strona budziła we mnie emocje. Właściwie tak wyobrażałam sobie współczesny mit o Medei i jest to komplement. Czekam na drugi tom i wciąż liczę, że jednak los uśmiechnie się do Mady.
,, Nie zawsze winny zbrodni jest ten, kto trzyma narzędzie. Czasem tak naprawdę winne są okoliczności.”
Dwa lata temu przeczytałam książkę Magdy Knedler ,,Pani Labiryntu”. Całkowicie mnie ona zachwyciła i chociaż różniła się od fantastycznych, magicznych retellingów, które zazwyczaj czytam, to do dziś nazywam ją moim ulubionym. Byłam bardzo podekscytowana, kiedy autorka ogłosiła, że wraca do klimatów greckich, tym razem do historii Medei. I chociaż wysokie oczekiwania łatwo...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-05-08
2024-05-04
Kiedy byłam ,,początkującą" nastolatką namiętnie zaczytywałam się w osadzonych w dawnych czasach opowieściach miłosnych. I wiecie co? Nadal mi nie przeszło. Moją ukochaną książką było ,,Romeo i Julia", które nadal uwielbiam. Na drugim miejscu były ,,Dzieje Tristana i Izoldy" o których na jakiś czas zapomniałam. Postanowiłam ją sobie przypomnieć.
Fabuła jest wszystkim dobrze znana, ale pozwolę ją sobie przypomnieć - Tristan, młody i piękny książę loński przybywa na dwór swojego wuja, króla Marka. Szybko staje się jego ulubieńcem. Jego szczęście nie trwa jednak długo. Splot wypadków doprowadza do tego, że Tristan zakochuje się z wzajemnością w irlandzkiej królewnie, Izoldzie, która wkrótce zostaje żoną Marka.Para nadal bardzo się kocha i potajemnie spotyka, ale wokół nich jest wielu wrogów, którzy chcą się pozbyć Tristana i wykorzystać do tego celu Izoldę.
Pomysł z magicznym napojem, który sprawił, że Tristan i Izolda się w sobie zakochali, od początku wydawał mi się dziwny. Bo co to za miłość, którą sprawiła magia? Dopiero Kalissa swoją recenzją uświadomiła mi, że magiczny napój można potraktować symbolicznie. Każda miłość jest w pewnym sensie takim napojem, bo przecież nie wybieramy tych, w których się zakochujemy, i czasem nasza miłość przeczy wszelkiemu rozsądkowi. Tristan i Izolda w imię miłości dokonują wielu nierozważnych, okrutnych lub nieprzemyślanych czynów. A przecież łatwiej jest powiedzieć, że to sprawka napoju, niż przyznać się, że Izolda już wtedy, gdy dowiedziała się, że Tristan zdobył ją dla Marka, czuła rozgoryczenie. Miłość jednak prowadzi nas krętymi ścieżkami.
,,Dzieje..." to opowieść o miłości i tylko o miłości. Miłości, która rodzi się i trwa wbrew wszelkiej logice, która odbiera bohaterom wolną wolę, zmusza do wyrzeczeń i cierpień, ale nadal trwa. Nie jest to typowa średniowieczna miłość platoniczna, ale zakazany romans między królową a krewnym i poddanym jej męża. Tristan zdradził króla, Izolda zdradziła męża. A jednak autor cały czas jest po ich stronie i przedstawia ich jako niewinnych. Bo to przecież wina napoju. Bo przecież miłość nie wybiera. A jest to miłość opisana cudownie, pełna poświęceń, wyrzeczeń, w której obie strony oddałyby wszystko dla drugiej osoby, miłość po prostu piękna.
Joseph Bedier żył na przełomie XIX i XX wieku, ale w książce dobrze oddał atmosferę średniowiecza. Język, niewgłębiane się w szczegóły, elementy fantastyczne sprawiają, że wydaje się, że ,,Dzieje Tristana i Izoldy" zostały spisane w średniowieczu. Dawniej nie rozumiałam ostatnich słów skierowanych do czytelników. Teraz rozumiem. Miłość jest czymś, co doświadcza każdy z nas, czymś co łączy szczęście i gorycz, a każdy z nas mógłby być Tristanem lub Izoldą.
Teraz zacznę wymieniać minusy. A więc praktycznie jeden wątek, jak mówiłam, daje to średniowieczny klimat, ale czasem aż się prosi o zagłębienie się w szczegóły. Nie da się też ukryć, że kochankowie skrzywdzili wiele osób. Król Marek i Izolda o Białych Dłoniach nie byli niczemu winni, chcieli dobrze, ale ich starania o utrzymanie współmałżonków były skazane na porażkę. Jednak miałam wrażenie, że postać Marka jest niekonsekwentnie poprowadzona. Raz jest mądrym i szlachetnym władcą, oddanym mężem i wujem, ale nie przeszkadza mu to wydać Izoldy trędowatym, a potem przyjąć jej z powrotem z otwartymi ramionami. Chciał uszczęśliwić wszystkich wokół siebie, ale nie zabierał się do tego zbyt dobrze.
A wiecie jaką książkę chciałabym przeczytać?* O królu Marku i Brangien, służącej Izoldy. Jak wiedzą czytelnicy, Brangien zastąpiła Izoldę podczas nocy poślubnej z królem, żeby ukryć brak dziewictwa swojej pani. Krótka i szybka historia. A gdyby ją tak pociągnąć i pokazać, że to nie było takie proste i oczywiste? Gdyby pojawiło się między nimi coś więcej? Dobra, jestem dziwna, ale marzy mi się takie coś przeczytać albo chociaż obejrzeć(mam kilka pomysłów). Bo przecież miłość jest dla wszystkich, dlaczego mamy jej komuś odmawiać?
,,Dzieje Tristana i Izoldy" nie będą jedną z moich ulubionych historii miłosnych, ale na pewno jedną z tych najbardziej wzruszających i pobudzających wyobraźnię. Tyle wątków zostało pominiętych, kto wie, co siedziało w głowach drugoplanowym bohaterom... Ale dała mi też do myślenia i skłoniła do zastanowienia się, ile można wybaczyć i odpuścić w imię miłości. Zakończę cytatem z listu św. Piotra: ,,Przede wszystkim miejcie wytrwałą miłość, jedni ku drugim, bo miłość zakrywa wiele grzechów"
,,(…) nadzieja(…) w sercu ludzi wyżywi się byle jaką strawą."
Edit: Książka nie trafi na półkę ,,Lektury humanistki", ponieważ moja polonistka jej nie lubi i omawialiśmy tylko fragmenty. Pozdrawiam ją, jeśli to czyta.
*(po dwóch latach od napisania recenzji) Jakiś czas temu dowiedziałam się, że nie ja pierwsza wpadłam na ten pomysł i że jest taka książka, ,,The Wite Raven", autorką jest Diana L. Paxson, który kontynuowała cykl ,,Mgły Avalonu" po śmierci Marion Zimmer Bradley. Została napisana dość dawno, ale wydaje mi się, że nie to byłoby przeszkodą w wydaniu jej w Polsce(seria Poldark została wydana po ponad pół wieku!), ale to że(co wywnioskowałam z recenzji na GoodReads i opisu) jest to książka dość mocno osadzona w tradycji celtyckiej i niektóre motywy pewnie byłyby niezrozumiałe dla większości polskich czytelników. Aczkolwiek nie tracę nadziei i liczę, że jakieś wydawnictwo w końcu zainteresuje się tą powieścią, zwłaszcza, że jeden fragment, który(dość nieudolnie) przetłumaczyłam dla siebie z angielskiego bardzo mi się spodobał.
Kiedy byłam ,,początkującą" nastolatką namiętnie zaczytywałam się w osadzonych w dawnych czasach opowieściach miłosnych. I wiecie co? Nadal mi nie przeszło. Moją ukochaną książką było ,,Romeo i Julia", które nadal uwielbiam. Na drugim miejscu były ,,Dzieje Tristana i Izoldy" o których na jakiś czas zapomniałam. Postanowiłam ją sobie przypomnieć.
Fabuła jest wszystkim...
2024-04-19
Od zakończenia poprzedniego tomu cyklu ,,Między światami” minęły dwa lata. Agata stworzyła związek z Bartkiem i właśnie szykują się do ślubu. Jednak Agata odkrywa, że półdemon Dawid, z którym łączyła ją magiczna więź, po raz kolejny naraża się światu Iskier i impulsywnie postanawia go odnaleźć i jeszcze raz mu pomóc. Sprawę komplikuje fakt, że jej narzeczony stracił wszelkie wspomnienia związane z magią i nie może wiedzieć, czym w trakcie przygotowań do wesela zajmuje się jego wybranka.
Jeśli jest coś, co naprawdę lubię w tej serii, to zdecydowanie jest to humor. W tym tomie jest go najmniej, czego żałuję, ale nadal uwielbiam te docinki bohaterów, niektóre skojarzenia i pewną wariackość całości. Pisałam nie raz, że ja lubię fantastykę bardziej baśniową, ,,dworską”, z dala od współczesności, ale tutaj bardzo mi się podobają nawiązania popkulturowe i cały pomysł na ukazanie funkcjonowania magicznych ludzi w naszym środowisku. Jest to ciekawe i świeże, a zarazem stanowi dla autorki impuls do rozważań nad odmiennością i koegzystencją skrajnie różnych grup. Myślę, że świat ma naprawdę duży potencjał i chętnie przeczytałabym jeszcze coś w nim – może już nie z Agatą w roli głównej, ale pokazującego jak magia i Iskry działają w innych miejscach. Jeśli chodzi o postacie, to całkiem fajny okazał się Ksawery, który wnosił trochę zdystansowania i rozsądku do szaleństw głównej bohaterki. Ale moją ulubienicą jest mała Marta – początkowo nieco przerażająca, ,,diabelska” dziewczynka, zdystansowana, która tak naprawdę kryje w sobie ogromną potrzebę bliskości i czułości i szuka tego u swoich najbliższych, chociaż ich rodzina nie funkcjonuje zbyt tradycyjnie. Nie jestem jakąś fanką wątków związanych z dziećmi, ale tutaj czekałam na sceny z Martą i byłam urzeczona jej portretem psychologicznym. Podoba mi się też pokazanie Angeli i jej niejednoznacznych postaw, zakończenie tego wątku i reakcje Agaty były bardzo dobrze opisane i w pewien sposób mnie poruszyły.
Niestety, ten tom podobał mi się najmniej i trudno mi o tym pisać, bo poznałam autorkę i wiem, że to przeczyta, ale chcę być uczciwa. Osobiście żałuję, że nie został utrzymany klimat z pierwszego tomu, bardziej lekki i komediowy. Dodanie mroku i ,,szarości” wniosło pewne pozytywy, ale dla mnie zmniejszyło unikatowość tej historii. Największy problem miałam z wątkiem miłosnym. Z recenzji oraz sociali autorki wywnioskowałam, jak to się skończy, więc czytałam bardziej z myślą, czy zmienię zdanie na temat tego, co nie leżało mi w poprzedniej części, ale niestety nie. Agata i Dawid mają dobrą chemię i wierzę w ich pociąg do siebie, ale nie widzę ich jako pary ze wspólnym życiem, dla mnie za dużo złego się między nimi za działo, było za dużo ,,hate” w ,,hate-love” i też nie za bardzo widziałam, gdzie ten pociąg mógł przejść w prawdziwą miłość i jak przepracowali pewne kontrowersyjne kwestie. Sam trójkąt miłosny był dla mnie przewidywalny, a Bartek, który w drugiej części wydawał się barwną i przyjemną postacią, tutaj sprawiał wrażenie nijakiego i ciapowatego, niemogącego konkurować z Dawidem. I chyba wolałabym, żeby tak sympatyczna postać z potencjałem po prostu zniknęła z książki. W poprzednich częściach lubiłam Agatę, jej niezdarność i brak rozsądku mnie bawiły, ale też podziwiałam, jak troszczy się o bliskich. Natomiast tutaj trochę zrozumiałam jej ,,anyfanów” – dziewczyna stała się kompletnie zaślepiona zakochaniem, wszystkie inne wartości i relacje wydawały się dla niej nie istnieć, nie widziałam też u niej refleksji nad własnym postępowaniem, a wiecie, że takie wątki zazwyczaj mnie denerwują. Ale to moja personalna opinia i wiem, że jestem w mniejszości, więc jeśli sięgniecie po ,,Między światami”, to statystycznie jest większa szansa, że wątek romantyczny i zakończenie się Wam spodobają 😉
Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że ta trylogia mi się nie podobała. Uważam, że jako całość to jest świetna polska fantastyka, z pomysłem, humorem, dobrze wykorzystująca słowiańską mitologię i mieszająca ją z współczesnością. Nie wszystkie elementy ułożyły się tak, jakbym chciała, ale w mało której książce tak jest. Ostatecznie bardzo dobrze bawiłam się z całą serią i polecam ją osobom, które chcą się przekonać, że polska fantastyka może być świetna. A w tych trzech tomach jest tyle motywów, wątków i konwencji, że na pewno każdy znajdzie coś dla siebie.
,, Nie jestem bohaterem. Nigdy nie chciałem nim być. I potrzebuję kogoś, kto przy mnie po prostu będzie. Na dobre i na złe. Nawet w chwili, gdy kończy się świat.”
Od zakończenia poprzedniego tomu cyklu ,,Między światami” minęły dwa lata. Agata stworzyła związek z Bartkiem i właśnie szykują się do ślubu. Jednak Agata odkrywa, że półdemon Dawid, z którym łączyła ją magiczna więź, po raz kolejny naraża się światu Iskier i impulsywnie postanawia go odnaleźć i jeszcze raz mu pomóc. Sprawę komplikuje fakt, że jej narzeczony stracił...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-04-11
2024-04-05
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść poza rolę narzuconą kobiecie i uczy ją walczyć. Jednak gdy dziewczyna dorasta, okazuje się, że ta niezależność jest tylko pozorna i niebawem przyjdzie jej wyjść za mąż za wybranego przez rodzinę mężczyznę. Nie wie też, że jej uroda i powodzenie wzbudziły nienawiść Afrodyty, która rozkazuje swojemu przybranemu synowi Erosowi rzucić na Psyche klątwę niemożliwej do spełnienia miłości. Przypadkowo jednak Eros sam kłuje się strzałą miłości do Psyche.
Ta powieść trochę różni się od retellingów, które dotąd czytałam. Zazwyczaj były one bardzo feministyczne i melancholijne. Tutaj też autorka chwilami chce wprowadzać taką atmosferę (o tym później), ale całość to raczej lekki romans w szacie mitycznej. I nie ma w tym nic złego, to nie jest ten poziom harlequinowatości, co w ,,Pamiętnikach Heleny Trojańskiej”! Dostajemy przyjemną i wiarygodną w danych realiach historię miłosną. Nie lubię motywu przeznaczenia łączącego kochanków, motywu ,,soulmates” – uważam, że zazwyczaj jest to pójście na skróty i sprowadzanie wszystkiego do losu, zamiast poświęcenia czasu na wiarygodne rozbudowanie relacji. Dlatego spodobało mi się jak McNamara bawi się tym wątkiem i zmusza Erosa i Psyche do odpowiedzenia sobie na pytanie, skąd naprawdę wzięła się ich relacja… i czym właściwie jest sama miłość. Fabuła jest wartka i wciąga, byłam naprawdę ciekawa, jak kolejne aspekty mitu zostaną zaadaptowane i co z tego wyniknie. Dużym plusem jest też ukazanie ciepłych i wspierających relacji między kobietami oraz odwrócenie drogi bohaterki. Zazwyczaj w tego typu powieściach postać damska na początku jest tłamszona i spychana w cień, by z czasem odkryć swoją siłę i stać się kimś wybitnym. Tutaj natomiast Psyche od początku łamie schematy, chce być wojowniczką, a potem uświadamia sobie, że w spokoju i postawieniu na szczęście prywatne nie ma nic złego.
Nie będzie to jednak mój ulubiony retelling. Mam z tą książką pewien problem, bo jako coś lekkiego i uroczego jest super, ale schody zaczynają się, gdy McNamara próbuje tworzyć z ,,Erosa i Psyche” coś innego, wprowadza bardziej refleksyjne czy feministyczne momenty. Moim zdaniem wyszło jej to średnio, wszystkie refleksje i złote myśli były bardzo generyczne i żywcem wzięte z innych retellingów. Rozumiem też, że mit o Psyche jest dość krótki i jeśli chce się zrobić z niego pełnoprawną powieść, należy dodać sporo od siebie, ale nie do końca mi odpowiadało, czym wypełniła go autorka. Wątek Atalanty czy Prometeusza były dobre i ciekawe, natomiast wojna trojańska to dla mnie zmarnowany temat – bardzo schematycznie, jak zwykle mamy cierpiącą Helenę i paskudnego Menelaosa (w tej wersji akurat chleje i gwałci), kilka dramatycznych momentów wypada nienaturalnie wobec optymistycznej całości, większość wątków jest ucięta i nic z nich nie wynika. Postacie bogów też są dość jednoznaczne, ich historie pojawiają się na chwilę bez wgłębienia, a Afrodyta w ogóle była mocno kreskówkowym złoczyńcą. Chwilami gryzł mi się też język, nie pasują mi tu słowa typu ,,topielica” czy ,,uprawiać seks”.
Nie jest to idealna pozycja, ale jest przyjemna i wciągająca. A czasem po prostu potrzebujemy czegoś, co nas wciągnie, ale nie sprawi, że zapomnimy o całym świecie.
,, (…) życie poświęcone temu, by chronić, co kocha się najbardziej, daje najwyższą satysfakcję.”
Eros i Psyche to chyba jedna z najbardziej lubianych par mitologicznych. Piękny symbol połączenia miłości zmysłowej i duchowej oraz para, która (dosłownie) była gotowa pójść za sobą do piekła. Nic dziwnego, że doczekali się własnego retellingu.
Psyche w tej wersji jest mykeńską księżniczką, której wyrocznia przepowiedziała zostanie heroską. Dlatego ojciec pozwala jej wyjść...
2024-03-29
Adaira po poznaniu prawdy o swoim pochodzeniu udaje się na Zachód wyspy Cadence, gdzie spotyka swoją biologiczną rodzinę. Jack tęskni za ukochaną, a jednocześnie staje się obiektem nienawiści Bane’a, ducha wiatru. Ten zsyła na wyspę klątwę zarazy i głodu.
Ten tom podobał mi się bardziej niż pierwszy. Nadal to nie jest moja ulubiona seria, nie angażuje mnie tak jak moje ukochane książki, a dla mnie to jest najważniejsze, bym przeżywała losy bohaterów i cały czas czuła silne emocje. Ale to bardzo dobra i klimatyczna książka, która wygrywa właśnie tym nastrojem. Atmosfera celtyckiej wyspy, rola muzyki tworzonej przez Jacka, magia żywiołów, która odgrywa ważną rolę, ale nie przesłania całości, to wszystko tworzy cudowną mieszankę. Wątek fantastyczny jest tu delikatny, bardziej w stylu low fantasy, i tylko dopełnia obraz realnego życia na wyspie, co kojarzy mi się nieco z serialem ,,Robin z Sherwood”. Jest to nieco mistyczne i bardziej kojarzy się z baśniami niż współczesną fantastyką.
Ten tom bardziej trafił do mnie emocjonalnie. Wątek tajemniczo-magiczny robił klimat, ale nie był moim ulubionym, natomiast relacje bohaterów są coraz bardziej wyraziste. Ross przepięknie opisała uczucia Jacka i Adairy, jej sposób pisania o miłości jest bardzo poetycki i poruszający. Widać, jak główna para dojrzewa i zaczyna rozumieć, ile znaczy dla nich ta relacja. Miło było też poczytać o Torinie i Sindrze, którzy bardziej się dotarli i jak umieją celebrować miłość w prostej, szarej codzienności. Bardzo lubię też wątki trudnych relacji rodzinnych, więc byłam pochłonięta przez trudną i bolesną więź Jacka z ojcem, ale przede wszystkim Adairy z jej biologiczną rodziną. Iness, jej matka, nie była idealna, popełniła wiele błędów, ale na swój niedoskonały sposób kochała córkę. Zakończenie nie było cukierkowe, miało trochę goryczy, ale było bardzo satysfakcjonujące i przyznam, że mnie wzruszyło. Ross jednocześnie pokazuje heroizm i dorastanie do wielkich czynów, ale też, że te małe radości i prywatne szczęście również jest istotne.
To był bardzo dobrze spędzony czas z tą powieścią i chętnie sięgnę po inne książki Rebecci Ross.
,, Ja w pierwszej kolejności jestem twój, ty jesteś przede wszystkim moja – a dopiero potem są wszyscy inni.”
Adaira po poznaniu prawdy o swoim pochodzeniu udaje się na Zachód wyspy Cadence, gdzie spotyka swoją biologiczną rodzinę. Jack tęskni za ukochaną, a jednocześnie staje się obiektem nienawiści Bane’a, ducha wiatru. Ten zsyła na wyspę klątwę zarazy i głodu.
Ten tom podobał mi się bardziej niż pierwszy. Nadal to nie jest moja ulubiona seria, nie angażuje mnie tak jak moje...
2024-03-26
Cecylia Neville, księżna Yorku, to matka aż dwóch królów: Edwarda IV i Ryszarda III. Ja kojarzyłam ją z cyklu o Wojnie Dwóch Róż Philippy Gregory i jego ekranizacji. Mimo że nie była tam do końca pozytywną postacią, od początku przykuła moją uwagę jako bardzo ambitna i aktywna politycznie kobieta, która nie wahała się przed konfliktami z własnymi dziećmi, naruszeniem swojej reputacji i nie zrezygnowała z działań do późnej starości. Dlatego gdy dowiedziałam się, że ukazuje się powieść typowo o niej, byłam niezwykle podekscytowana.
Cecylia Neville jako młodziutka dziewczyna zostaje wydana za Ryszarda, księcia Yorku. Szybko odnajduje się w nowej roli i mimo że oficjalnie jest tylko żoną, ma zamiar odgrywać ważną rolę w życiu politycznym Anglii. Popycha swojego męża ku kolejnym zaszczytom i funkcjom. Gdy okazuje się, że młody król Henryk VI wykazuje cechy chorego psychicznie, Cecylia jest coraz mocniej przekonana, że to jej małżonek powinien zająć jego miejsce.
Historia opowiedziana przez Annie Garthwaite wciągnęła mnie od początku i nie puściła do ostatnich stron. Co prawda, chwilami denerwowały mnie przeskoki czasowe, przez co nie wszystkie wątki w pełni wybrzmiały, szczególnie relacje Cecylii z jej młodszymi dziećmi, jedynie ta z najstarszą córką była ciekawa i niejednoznaczna. Ale jako całość powieść bardzo mi się podoba. Autorka bardzo umiejętnie wprowadza w świat i przemyca kolejne zdarzenia historyczne, więc wydaje mi się, że nawet jeśli nie znacie historii Wojny Dwóch Róż, nie pogubicie się w fabule. Wątki obyczajowe są płynnie przeplatane politycznymi, a całość ma taki surowy klimat, który bardzo kojarzy mi się ze średniowieczem.
Cecylia Neville została tu przedstawiona tak, jak ją sobie wyobrażałam. To bardzo silna, dumna i mądra kobieta. Sprawnie porusza się w politycznym bagienku, nie waha się przed intrygami i kłamstwami. Chwilami jest wręcz wredna, chociażby w stosunku do królowej Małgorzaty czy Jakobiny Luksemburskiej, a jej stawianie na pierwszym miejscu władzy i pozycji w dzisiejszych czasach może irytować. Ale ja w ostatnim czasie w powieściach czy filmach historycznych bądź ,,kostiumowych” natrafiam głównie na bohaterki, które nie rozumieją swojej epoki, są wiecznie nieszczęśliwe, i obowiązkowo mają podłych, narzuconych mężów. A ja wtedy mam wrażenie, że autor stoi mi nad głową i wrzeszczy: ,,Ta postać jest biedna, masz ją lubić”. Cecylia nie jest najsympatyczniejszą postacią, ale jest postacią wielowymiarową i taką, w którą da się uwierzyć. Nie myśli o prawach kobiet, ale zdecydowanie wyrasta poza epokę. Kocha swoje dzieci, ale serce matki wciąż walczy u niej z umysłem polityczki. Akceptuje aranżowane małżeństwo, nie marzy o zakazanej miłości i księciu na białym koniu. Jej relacja z mężem jest bardzo uczuciowa, ale nie brakuje w niej kłótni i rzucania się polityki na codzienność. Ryszard York jest mądrym i dalekowzrocznym człowiekiem, ale zdecydowanie spokojniejszym i mniej zdecydowanym od żony, co rodzi różne konflikty i zmusza bohaterów do konfrontacji. Ciekawie został przedstawiony młody król Henryk i cały jego dwór, gdzie nie ma miejsca na sentymenty i litość. Tutaj w pełni została ukazana bezwzględność władzy i zmagań o nią, a czytelnik sam musi zdecydować, czy jest w stanie sympatyzować z tymi postaciami.
Mnie ta powieść urzekła i polecam ją wszystkim, którzy szukają w literaturze silnych postaci i dużego tła politycznego.
,, (…) jeśli kobieta staje do walki, musi być pewna wygranej.”
Cecylia Neville, księżna Yorku, to matka aż dwóch królów: Edwarda IV i Ryszarda III. Ja kojarzyłam ją z cyklu o Wojnie Dwóch Róż Philippy Gregory i jego ekranizacji. Mimo że nie była tam do końca pozytywną postacią, od początku przykuła moją uwagę jako bardzo ambitna i aktywna politycznie kobieta, która nie wahała się przed konfliktami z własnymi dziećmi, naruszeniem swojej...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-15
Teresa Horvath dorasta w konserwatywnej katolickiej rodzinie. W ramach młodzieńczego buntu wymyka się na imprezę, gdzie dochodzi do przypadkowego stosunku między nią a chłopakiem, w którym od dawna się podkochiwała. Skutki są opłakane – Teresa zachodzi w ciążę, a rodzice, by uchronić się przed utratą dobrego imienia, przeprowadzają się i postanawiają uznać jej dziecko za swoje. Przez jakiś czas Teresa żyje izolowana od rówieśników oraz własnej córki. Jej los zmienia się, gdy wybiera się na casting filmowy i dostaje rolę Jo w ekranizacji ,,Małych Kobietek”. Tak rozpoczyna się jej kariera filmowa pod pseudonimem Tessy Kent.
To moja trzecia książka Krantz i póki co najlepsza. Nadal nie jest w mojej topce, ale zdecydowanie przemówiła do mnie bardziej niż ,,Tylko Manhattan” i ,,Córka Mistrala”. Wątek relacji rodzicielskich jest jednym z moich ulubionych, szczególnie gdy są one trudne i niejednoznaczne. Krantz unika sentymentalizmu i cukierkowości. Tessa czuje więź z małą Maggie, ale przez lata się jej wypiera, przekonuje samą siebie, że dziewczynka naprawdę jest jej siostrą i że nie powinna chcieć niczego więcej. Mimo że te uczucia są spychane, są bardzo mocne. W dalszej części również uczucia Maggie zostały podane bez ckliwości, ale wyraziście. Również budowanie ich relacji wypadło naturalnie i emocjonalnie, chociaż dla mnie zbyt skrótowo. Na dalszym planie obserwujemy też relację Tessy z własną matką, która była pełna bólu i pretensji, ale miała uzasadnienie i budziła przekonanie, że wybaczenie i zrozumienie są potrzebne do przerwania pokoleniowych traum. Jest to jedna z powieści z dość prostym morałem, że nie liczą się pieniądze i sława, a proste wartości, rodzina, miłość, poczucie wspólnoty, ale nie jest to podane w bardzo zerojedynkowy sposób. Fajnie też zostały połącznie filmowe losy Tessy z realnymi wydarzeniami i życiorysami prawdziwych aktorów, dzięki czemu łatwiej było uwierzyć, że taka aktorka mogła istnieć. Nawet jeśli jak zawsze główna bohaterka dostaje Oscara na początku kariery i oczywiście jest lepsza od czołowych gwiazd tamtych lat 😉
Jeśli chodzi o inne minusy, to nie da się ukryć, że pewne fragmenty książki źle się zestarzały. Nie jestem za cenzurą i rozumiem kontekst epoki, ale dzisiaj chyba trudno czytać bez zgrzytów scenę gdy niespełna czternastolatka przekonuje, że pod wpływem alkoholu, ale z własnej woli, odbyła stosunek seksualny, czy gdy kobieta postanawia nie informować męża o odstawieniu antykoncepcji i okazuje się, że jemu to odpowiada. Autorka w podziękowaniach wspomina też o researchu na temat katolicyzmu, ale i tak nie uniknęła błędów, chociażby twierdząc, że dzieci komunijne przyjmują krew Jezusa… No i jak dla mnie za dużo miejsca poświęcono początkom kariery Tessy, a za mało jej dalszym latom.
Polecam tę powieść osobom, które lubią wątki tajemnic rodzinnych i skomplikowanych relacji, ale też motywy kariery filmowej. Z tego co wie Judith Krantz była kiedyś wielkim fenomenem, teraz jest dość zapomniana, a moim zdaniem ,,Klejnoty Tessy Kent” wypadają lepiej od ,,Siedmiu mężów Evelyn Hugo” czy ,,Córki z Włoch”, gdzie mamy podobną tematykę.
,, (…) zwyczajna, codzienna miłość, najważniejsza rzecz pod słońcem…”
Teresa Horvath dorasta w konserwatywnej katolickiej rodzinie. W ramach młodzieńczego buntu wymyka się na imprezę, gdzie dochodzi do przypadkowego stosunku między nią a chłopakiem, w którym od dawna się podkochiwała. Skutki są opłakane – Teresa zachodzi w ciążę, a rodzice, by uchronić się przed utratą dobrego imienia, przeprowadzają się i postanawiają uznać jej dziecko za...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-03-09
Panna Stefania Ilnicka wraz z rodziną spędza wakacje w podkrakowskim dworku swojego narzeczonego Artura. Nie jest to sielankowy czas – Stefania kocha narzeczonego, ale nie jest pewna jego uczuć i czy nie była dla niego ,,rozsądnym wyborem”, a jego rodzina nie kryje niechęci do niej. W pewnym momencie w majątku dochodzi do morderstwa i kradzieży. O rozwikłanie sprawy zostaje poproszony Klemens Grabiński, były detektyw, którego dni do tej pory wypełniały zabawy z wnukami i doglądanie pszczół.
Jeśli lubicie kryminały w stylu Agathy Christie, to ta pozycja jest dla Was. Nie mam na myśli samego osadzenia akcji w dawnej epoce czy morderstwa, do którego doszło w zamkniętym środowisku. To jest taki ,,cosy kryminał”, bez wielkich dramatów, mocno pokomplikowanych postaci i ukazywania najmroczniejszych stron natury ludzkiej. Zagadka jest skonstruowana ciekawie i poprawnie, kolejne rozmowy z podejrzanymi i szukanie poszlak wzbudzają zainteresowanie, ale nie ma tu nerwowego zagryzania paznokci, czy nasza ulubiona postać nie okaże się potworem, a samo rozwiązanie zagadki nie budzi jakichś gwałtownych emocji. Natomiast jest tu humor, ciepło i wykorzystanie zagadki do odkrycia dość pozytywnych rzeczy – emerytowany detektyw uświadamia sobie, że przed nim jeszcze wiele przygód, a grzeczna panna z dobrego domu, że ma w sobie inteligencję i spryt.
Bardzo dobrze niosą też fabułę bohaterowie i ich relacje. Czytałam ,,Szkic zbrodni” po raz pierwszy jako beta-czytelnik, wtedy zaznaczyłam autorce, że nie czuję tu aż tylu emocji, co przy jej wcześniejszych książkach… I nadal nie czuję, ale teraz spodobała mi się jeszcze bardziej. Nie wiem, czego to kwestia, ale po prostu czułam większe przywiązanie do tych bohaterów, traktowałam ich jak dobrych znajomych i całe to ciepło i urok jakoś mnie otulało. Klemens Grabiński to zabawny starszy pan, który jest inteligentny i bystry i który odkrywa, że mimo wieku i doświadczeń nadal czuje pęd do przygody. Bardzo miłym elementem jest jego pasja pszczelarska. Natomiast Stefania to z pozoru typowa bohaterka z XIX-wiecznego domu: spokojna, nieco nieśmiała, dopasowująca się do otoczenia. Czuje się nijaka, nawet mimo swojej pasji malarskiej, zależna od narzeczonego. Z biegiem fabuły rozwija się i odkrywa, że też ma coś do powiedzenia. Bardzo podobał mi się wątek miłosny – nie jest klasycznie romantyczny, chociaż zaręczyny bohaterów nie zostały zaaranżowane, Stefania cały czas ma wątpliwości, czy Artur poślubia ją dla niej samej. Małgorzata Niemtur w moim odczuciu zwraca uwagę na wszelkie ówczesne problemy zalotów, które toczyły się na oczach tłumu i ciężko było wtedy o szczerość i intymność, ale też na to, że same uczucia nie wystarczą do stworzenia związku, brak rozmowy, zaufania i dopasowania nie wynagrodzi pociąg fizyczny czy zakochanie. Zauważyłam, że coraz więcej autorów porusza takie problemy w wątkach miłosnych i do mnie to bardziej trafia niż te wszystkie gromy z jasnego nieba i ,,miłość ci wszystko wybaczy”. Na uwagę zasługuje też kuzyn Karol, który podkochuje się w Stefanii, ale jego intencje nie są do końca jasne. Do tego tło historyczne, ukazanie perspektywy dosyć zwyczajnych, prowadzących spokojne życie ludzi, którzy skupiają się na ploteczkach i małych intrygach, oraz umiejscowienie akcji pod moim kochanym Krakowem.
Polecam ,,Szkic zbrodni” zarówno tym, którzy lubią klimaty a’la Jane Austen, z małą społecznością w dawnych czasach, gdzie konwenanse i opinie sąsiadów są wszystkim, ale jest to ukazane z ciepłą i lekką ironią, oraz kryminały w stylu tych lżejszych i zabawniejszych Agathy Christie. Może nie będzie to bomba emocjonalna, nie będziecie na tej powieści płakać, ale zdecydowanie umili Wam czas czy poprawie humor.
,, (…) zakochane przypominało spacer po zdradliwym bagiennym terenie – nigdy nie można być pewnym, czy stawia się stopę na bezpiecznym gruncie, czy na podłożu, które wciągnie w głąb i pochłonie.”
Panna Stefania Ilnicka wraz z rodziną spędza wakacje w podkrakowskim dworku swojego narzeczonego Artura. Nie jest to sielankowy czas – Stefania kocha narzeczonego, ale nie jest pewna jego uczuć i czy nie była dla niego ,,rozsądnym wyborem”, a jego rodzina nie kryje niechęci do niej. W pewnym momencie w majątku dochodzi do morderstwa i kradzieży. O rozwikłanie sprawy zostaje...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-23
W miejscowości Butangen krąży legenda o syjamskich siostrach Hekne, które musiały umrzeć razem, i ich ojcu, który by uczcić pamięć córek odlał dwa kościelne dzwony. Po latach w Butangen pojawia się nowy pastor, który chce wprowadzić mieszkańców w nową religijność – planuje zrezygnować z użytkowania starego kościoła i wywieźć dzwony… Młoda Astrid, potomkini rodu Hekne, jest zauroczona pastorem, ale nie może pogodzić się z taką decyzją.
Dla mnie ta książka miała takie trzy części, chociaż nie wyznaczały ich konkretne zdarzenia. Początek bardzo mi się podobał – czytało się bardzo przyjemnie i płynnie, można było się przenieść do małej skandynawskiej miejscowości. Jest to jedna z wielu książek o konfliktach pomiędzy religią chrześcijańską a dawnymi wierzeniami i przesądami, ale ze względu na to, że akcja ma miejsce w XIX wieku, klimat jest całkiem inny. Mytting pozwala nam poczytać o tym, jak zmieniała się pobożność, jak mieszają się mity i legendy z nauką. Poczytamy też o rozwoju medycyny. Relacja Astrid z pastorem Kaiem była ciekawa. Czuć było chemię i przyciąganie, ale też to jedna z tych powieści, gdzie bohaterowie patrzą na świat z rozsądkiem. Zastanawiają się, czy do siebie pasują i dadzą radę być razem na dłuższą metę. Miła odmiana po romansach, gdzie miłość damsko-męska jest jedyną wartością.
Niestety, w połowie mój stosunek do tej książki nieco się zmienił. Akcja przestała mnie wciągać i chociaż starałam się rozumieć niechęć bohaterów do zmian i przywiązanie do Dzwonów, to tak wielki spór i traktowanie tego jako powód do obrażenia się na kogoś, wzbudzało we mnie politowanie. Brakowało mi jakiegoś innego, głębszego wątku, a wątki fantastyczne średnio mi pasowały. Nie przypasował mi też wątek Gerharda i Astrid, nie czułam też szczególnych uczuć i miałam wrażenie, że ta miłość wzięła się znikąd. Kai z kolei stał się przesadnie szalony i demonizowany… Jednak pod koniec znowu się zaangażowałam, sytuacja Astrid i wątek medyczny wzbudziły we mnie emocje, było też kilka zwrotów akcji. Natomiast postać pastora stała się najciekawsza, skomplikowana, rozdarta między swoimi poglądami, miłością a chęcią uszczęśliwienia Astrid, sceny z nim były najbardziej poruszające i wzruszające. Zakończenie naprawdę zrobiło wrażenie.
Mimo że przez jakiś czas byłam zmęczona tą książką, to jednak większa jej część mnie zaangażowała i wciągnęła. Nie będzie to mój ulubieniec, ale jestem naprawdę ciekawa, co będzie dalej i chętnie kupię drugi tom.
,, (…) wiara jest wiarą tylko wtedy, gdy nie ma żadnej odpowiedzi i żadnego dowodu.”
W miejscowości Butangen krąży legenda o syjamskich siostrach Hekne, które musiały umrzeć razem, i ich ojcu, który by uczcić pamięć córek odlał dwa kościelne dzwony. Po latach w Butangen pojawia się nowy pastor, który chce wprowadzić mieszkańców w nową religijność – planuje zrezygnować z użytkowania starego kościoła i wywieźć dzwony… Młoda Astrid, potomkini rodu Hekne, jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-05
W 2022 jedną z moich ukochanych książek zostało ,,Srebrne wrzeciono” Ewy Sobieniewskiej. Byłam bardzo podekscytowana, gdy ukazała się jej kolejna powieść. Szczególnie, że miała rozwinąć postać Eufrozyny, matki Wiktorii, na co bardzo liczyłam.
Rok 1833, wkrótce po upadku powstania listopadowego. Młodziutka Eufrozyna zakochuje się głęboko w sąsiedzie, przystojnym Fryderyku Ankwiczu. Jednak jej rodzina uważa go za zbyt ubogiego i mało stabilnego życiowo jak na męża. Rodzice próbują przekonać córkę do związku z zamożnym i mającym patriotyczną przeszłość, ale znacznie od niej starszym Januszem Słoczyńskim.
Dwadzieścia lat później na Litwie Eliza Ruczyńska szykuje się do ślubu z aprobowanym przez jej rodzinę Dominikiem Łempickim. Jednak gdy poznaje przystojnego Rosjanina Dmitrija zapomina o patriotycznym wychowaniu i obowiązkach narzeczonej – postanawia iść za głosem serca i wyjść za Dmitrija. Jednak wkrótce po ślubie mąż zaczyna traktować ją coraz bardziej chłodno i szorstko.
W twórczości Ewy Sobieniewskiej jest coś, co mnie porusza i trafia mi do serca. Zarówno ,,Srebrne wrzeciono”, jak i ,,Zaklęte zwierciadło” wydają się idealnie skrojone pode mnie. I nawet jeśli czasem mam wątpliwości i chciałabym się do czegoś doczepić, to autorka i tak zaraz udowadnia mi, że nie ma innej możliwości zbudowania fabuły 😉 Zaczynając od strony bardziej technicznej, od przyjemnego, ale artystycznego stylu, pięknych opisów przyrody, ale przede wszystkim uczuć bohaterów. Autorka w emocjonalny i poruszający sposób ukazuje zarówno przemyślenia i rozterki, jak i sceny bardziej ,,cielesne”. Do tego minimalny wątek mistyczny, który tworzy klimat i sprawia, że drżymy o losy postaci.
Mam wrażenie, że głównym wątkiem tej powieści jest miłość pod różnymi postaciami. Losy Eufrozyny i Elizy są niejako odwróconym odbiciem – pierwsza zostaje zmuszona do porzucenia pierwszej miłości i musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy jest w stanie zaznać chociaż odrobiny szczęścia w aranżowanym małżeństwie, Eliza wybiera poryw serca i z bólem odkrywa, że codzienne życie składa się z czegoś innego. Oprócz tego mamy tu wiele innych par, z których jedną łączy zakazany romans, drugą pewien układ, który przeradza się w coś więcej, znajdziemy tu też mocno psychodeliczną i toksyczną relację, która przynosi tylko zło. To wszystko składa się na opowieść o tym, na jak różne sposoby może przyjść miłość i że szczęście nie zawsze jest tam, gdzie go szukamy, co jest mi osobiście bliskie. Autorka świetnie splotła wiele wątków, tak że nie czuć, że czegoś jest za dużo albo za mało. I każda historia wciągnęła mnie praktycznie tak samo.
Jak wspominałam, po pierwszym tomie byłam bardzo ciekawa, jak wyglądały losy Eufrozyny, postaci, którą na początku niemalże gardziłam, by potem jej współczuć. Ale chyba nie spodziewałam się, że jej historia aż tak mnie wzruszy. Wprawdzie początkowo irytowała mnie swoim uporem i karaniem męża za coś, co tak naprawdę nie było jego winą, ale z czasem coraz bardziej rozumiałam jej postawę. Wykreowany przez autorkę Janusz Słoczyński to postać zaradnego, mądrego, opiekuńczego mężczyzny, który mimo że nie pokazuje tego na zewnątrz, kocha całą duszą, ale jednocześnie nadal człowiek, który popełnił sporo błędów. Czytając o losach jego i Eufrozyny, zarazem potępiałam ich niektóre działania i chciałam krzyczeć, by się opamiętali, ale jednocześnie rozumiałam, z czego te zachowania wynikają i nie dziwiłam się, że nie umieją inaczej. Dla mnie to historia dwójki ludzi, którzy mogliby być ze sobą szczęśliwi, ale przegapili swój moment. Nieco mieszane uczucia miałam do wątku z Fryderykiem – nie przepadam za motywem zakazanej miłości, zwłaszcza gdy bohaterowie nie robią nic, by być razem, zawsze mam wrażenie, że to nie jest miłość, a upór na zasadzie ,,na złość babci odmrożę sobie uszy”. I tutaj też miałam wątpliwości i nie do końca porwała mnie ta para, nadal nie lubię Ankwicza za to, co robił Wiktorii, ale też trudno mi wyobrazić sobie inne zakończenie, które współgrałoby z pierwszym tomem i zarazem wpisywało się w ukazanie zaczynania od nowa i godzenia się z przeszłością. Miło było też na chwilę powrócić do Wiktorii i zobaczyć, jak układa się jej życie małżeńskie.
Wątek Elizy jest inny. Mniej skupia się na miłości, a bardziej na ukazaniu roli kobiet. W przeciwieństwie do niektórych autorów Ewa Sobieniewska nie romantyzuje przemocy i brutalności, pokazuje, jak może wyglądać prawdziwe życie z takim ,,seksownym bad boyem”. Ukazuje w wyrazisty sposób, jak łatwo można kogoś zniszczyć i skrzywdzić, ale też jak mogły myśleć kobiety dawnych czasów, które zgadzały się na przemoc czy zdrady. Eliza mimo teoretycznego zapatrzenia w męża nie irytuje, a gdy odnajduje w sobie siłę i nadzieję, czytelnik łatwo jej kibicuje. Bardzo podobało mi się też, gdy pozwalała sobie na nowe uczucia, może cichsze i spokojniejsze niż poprzednio. Natomiast Dmitrij to postać, którą się brzydziłam i wiele razy wywołał u mnie krwiożercze instynkty, ale nie jest czarno-biały: autorka pokazuje, jak sytuacja rodzinna i realia epoki pozwalały mu usprawiedliwiać to, co czynił. I chociaż wiele jego zachowań jest absolutnie nie do obronienia, to pod koniec też poczułam do niego coś na kształt litości i nie byłam zniesmaczona, że autorka pokazuje też jego wrażliwszą stronę, co czasem mi się zdarza. Może przez brak łatwych rozwiązań i zaznaczenie, że miłość nie jest cudownym medykamentem, nie wszystko da się przebaczyć i zapomnieć.
Mogłabym opowiadać o tej książce wiele, bo właściwie każdy aspekt wzbudził we mnie jakieś emocje i zapadł w pamięć. Chyba po prostu Ewa Sobieniewska ma w sobie coś, co do mnie przemawia i łączy wiele motywów, których szukam w literaturze – tło historyczne, dążenie kobiet do niezależności, miłość, która nie opiera się tylko na fajerwerkach, a na wspólnym trwaniu. Czekam na kolejne części tej serii i mam nadzieję, że autorka nie złamie mi serca.
,, Tam, gdzie w związku jest strach, nie ma miejsca na miłość i szacunek. A tam, gdzie nie ma miłości, nie ma związku.”
W 2022 jedną z moich ukochanych książek zostało ,,Srebrne wrzeciono” Ewy Sobieniewskiej. Byłam bardzo podekscytowana, gdy ukazała się jej kolejna powieść. Szczególnie, że miała rozwinąć postać Eufrozyny, matki Wiktorii, na co bardzo liczyłam.
Rok 1833, wkrótce po upadku powstania listopadowego. Młodziutka Eufrozyna zakochuje się głęboko w sąsiedzie, przystojnym Fryderyku...
2024-01-31
Bryzejda jest żoną księcia Mynesa – jej życie nie jest specjalnie szczęśliwe, mąż ją zdradza, wytykana jest jej bezdzietność. Jednak to nic w porównaniu z tym, co spotyka ją, gdy sąsiadująca z jej ojczyzną Troja znajduje się w stanie wojny z Grecją, a wojska księcia Achillesa napadają na Lyrnessos. Tak Bryzejda zostaje branką i nałożnicą Achillesa – w oczach świata jest uprzywilejowana, sama zdaje sobie sprawę, że jest teraz mniej niż człowiekiem. Postanawia jednak za wszelką cenę opowiedzieć własną historię.
Jest to kolejny retelling mitu wojny trojańskiej, tym razem z perspektywy Bryzeidy, podobno ukochanej branki Achillesa, której odebranie spowodowało rozbrat między nim a Agamemnonem. Do tej pory kiedy spotykałam się z wersjami tego mitu ich relacja zazwyczaj była opisywana jako romantyczna (przynajmniej jednostronnie, jak w ,,Złotych jabłkach Afrodyty”) albo w ogóle ją pomijano czy czyniono bardziej niewinną (jak w ,,Pieśni o Achillesie” czy ,,Tysiącach okrętów”). Pat Barker zaproponowała całkowicie nowe spojrzenie. ,,Milczenie dziewcząt” to tak naprawdę historia o niewolnictwie i gwałcie, Bryzejda jest zniewolona i przymuszona do nowej sytuacji. Z pozoru dostosowuje się i nie opiera Achillesowi, jednak w rzeczywistości nie może mu wybaczyć rzezi, jakiej dokonał, i przechowuje wspomnienia o wolności. I mimo że mi nigdy nie przeszkadzała myśl o miłości tej dwójki, okazało się, że chyba jednak umiem być obiektywna, bo wizja Pat Barker mnie kupiła. Chyba przede wszystkim dlatego, że pod pozorem opowieści o wojnie trojańskiej i jednej z niewielu słynnych niewolnic kryją się uniwersalne i aktualne tematy. Pisarka nie szczędzi brutalnych opisów, wzmianek o okrutnych zachowaniach wojowników, o upodleniu wziętych w niewolę, opisuje gwałty czy syndrom sztokholmski, więc warto mieć to na uwadze. I podczas czytania niestety ma się świadomość, że to nie jest coś, co minęło, a nadal się zdarza i przez tysiąclecia mieliśmy wiele takich Bryzejd. Początkowo byłam zaskoczona nietypowym stylem, często wulgarnym i bardzo bezpośrednim, ale szybko przekonałam się do niego. Uważam, że niektóre wyrażenia można byłoby zastąpić mniej współczesnymi, ale uświadomiłam też sobie, że żołnierze podczas wojen, w sytuacji nieustannego stresu, w męskim otoczeniu, zapewne klną w podobny sposób.
Chociaż o wojnie trojańskiej czytałam już trochę powieści plus teksty starożytne, to wersja Pat Barker pod wieloma względami mnie zaskoczyła i wyróżniła się z tłumu. Chociażby relacja Achillesa i Patroklesa była całkiem inna, owszem – nadal piękna i wzruszająca, ale jednocześnie mocno niezdrowa, z podkreśleniem nierówności i niesnasek między nimi. Również zaciekawiła mnie relacja Patroklesa i Bryzeidy, gdzie przyjaźń mieszała się ze świadomością stania po przeciwnych stronach. Wiele miejsca autorka poświęciła także innym brankom w obozie, dała im historie i imiona, dzięki czemu czytelnik zyskuje świadomość, ile kobiet musiało znosić podobny los, a motyw siostrzeństwa i siły kobiecości wybrzmiewa dużo mocniej niż w niektórych retellingach. Nawet Helenie się nie oberwało. Również relacja Bryzejdy i Achillesa przykuła moją uwagę – jest chora, straszna, oparta na wykorzystywaniu, ale z czasem Bryzejda zdaje sobie sprawę, że musi współpracować z Achillesem i widzieć w nim człowieka. Nie jest to jeden z tych retellingów, gdzie główny bohater oryginału staje się czystym złem, Achilles jest okrutny i przemocowy, ale ma swoją historię z dzieciństwa, która nieco wyjaśnia jego sposób myślenia. Uważam, że ta książka jest obowiązkową lekturą dla tych, którzy bronią toksycznych romansów z syndromem sztokholmskim twierdzeniami, że przecież takie relacje istnieją i że nie można pokazywać paluszkiem, co jest dobre a co złe. Ta książka doskonale ukazuje, że można pisać o toksycznych związkach i okropnych zachowaniach, bez moralizowania, ale tak by czytelnik ani przez chwilę nie wątpił, że czyta o czymś okropnym.
Nie jest to powieść bez wad. Dzięki narracji Bryzejdy i skupieniu się na niewolnicach nie miałam takiego poczucia, jak przy innych ,,trojańskich” książek – że jest tu za dużo skrótów i za mało rozpisania jak na tak obszerny mit. Miałam jednak wręcz wrażenie, że ta powieść mogłaby być krótsza i zacząć się później, bo początek był napisany dość nudno, bez konkretnych scen i sytuacji, Bryzejda po prostu streszczała nam swój pobyt w obozie. I o ile Patrokles i Achilles zostali ciekawie rozpisani, inni mężczyźni występujący w tej książce są po prostu fałszywi i bestialscy, składając się na jedną masę. Niestety, znowu oberwało się Menelaosowi, który prawie się nie pojawia, ale gdy już jest, to pozwala, żeby inni Grecy śpiewali, jak chcą zagwałcić na śmierć jego żonę. Przypominam, facet, który w mitologii obrywał za bronienie tejże żony i zapewne za takie teksty powiesiłby za przyrodzenie.
Nie mogę powiedzieć, że polecam ,,Milczenie dziewcząt” każdemu, bo to ciężka książka, przygnębiająca i zdecydowanie dla osób co najmniej 16+, jeśli nie 18+. Jednak jeśli czujecie się na siłach, warto ją poznać.
,, (…) żałoba nie dobija targów. Nie ma sposobu, by uniknąć cierpienia – czy choćby uporać się z nim szybciej.”
Bryzejda jest żoną księcia Mynesa – jej życie nie jest specjalnie szczęśliwe, mąż ją zdradza, wytykana jest jej bezdzietność. Jednak to nic w porównaniu z tym, co spotyka ją, gdy sąsiadująca z jej ojczyzną Troja znajduje się w stanie wojny z Grecją, a wojska księcia Achillesa napadają na Lyrnessos. Tak Bryzejda zostaje branką i nałożnicą Achillesa – w oczach świata jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-02-02
2024-01-07
,,Władca Prawdy” to drugi tom ,,Dziedzica kłamstwa”. Jak Wam mówiłam, ja tę dylogię znam już z Wattpada, tam ją pokochałam i na papierze ta miłość pozostała, aczkolwiek trochę bolało mnie skrócenie całości do wersji wydanej. Liczyłam na to, że drugi tom jednak rozwinie wątki i pokaże nam bogactwo tego świata. I nie rozczarowałam się.
Alexander zaginął i wszyscy są przekonani, że nie żyje. Jedynie Maybeth chce wierzyć w odnalezienie księcia. Nie może liczyć na wsparcie swojego przyjaciela Henry’ego, który po odkryciu tajemnicy swojego pochodzenia, pogrąża się w marzeniach o wynagrodzeniu sobie straconych lat i zdobyciu pozycji. Tymczasem Edward Withmoore planuje wywołanie wojny.
Ten tom zdecydowanie bardziej rozbudowuje świat i sytuację wszystkich bohaterów. Oczywiście, to nadal low fantasy, więc nie ma tu zaklęć i smoków, jest to też fantastyka bardziej dla młodzieży i debiut, więc czasem możemy zatęsknić za większą ilością szczegółów… ale nie jest to też płytka historyjka. Autorka nie szczędzi nam wątków politycznych i intryg, ukazywania, jak władza niszczy i rozbija nawet relacje rodzinne. Pokazuje jak trudno wyrwać się z dysfunkcyjnego kręgu i zrezygnować z przemocy i wykorzystywania ludzi, gdy całe życie słyszało się, że jest to normalne. Pokazuje też, jak ambicja i nagłe odmiany losu potrafią niszczyć do tej pory niewinnych i wrażliwych ludzi. Mamy tu także motyw przeszłości wojennej, związanej z dawną masakrą, która naznacza zarówno ocalonych, jak i następne pokolenie. Maria Magdalena Syryńska nie epatuje brutalnością, nie używa okrutnych scen jako shock value, podaje to w dojrzały i wyważony sposób, który naprawdę przejmuje. Daje też nadzieję, że jako ludzie jesteśmy w stanie wybrać to, co dobre i budujące, ale też nie cukruje. Nie każda decyzja bohaterów, nawet protagonistów, jest moralna, nie wszystkie wątki doczekają się jednoznacznie pozytywnego zakończenia, musimy sami odpowiedzieć sobie na pytanie, czy bohaterom uda się pokonać mrok. Nie zmusza też swoich postaci do przełamywania konwenansów i zmieniania świata, to nadal są politycy, którzy umieją działać w uniwersum, gdzie intrygi, aranżowane małżeństwa i stawianie racji stanu pod prywatę są normą.
W tym tomie różnice między Alexandrem i May zaczynają się zacierać. On pokornieje, zaczyna tęsknić za dobrocią i niewinnością, których pozbawił go ojciec, i zastanawiać się, co to znaczy być człowiekiem. Ona nabiera charakteru, nadal jest wrażliwa i sympatyczna, ale umie też zdobyć się na trudne decyzje i bunt. O wiele większą rolę odgrywa tu Henry i jego zmaganie się ze swoją przeszłością, kompleksami, chęcią ,,zapłaty”. Mimo że nie przepadam za trójkątami, ten mnie kupuje, bo nie jest na zasadzie ,,kocham obu, nie wiem, kogo wybrać”. Każde z ramion łączy inna relacja, każda jest skomplikowana i bolesna. Edward nadal jest tu bezwzględny i przeraża, ale jest w tym konsekwentny, rozumiemy, jak maskuje swoje okrucieństwo i wymusza posłuszeństwo. Lepiej poznajemy Caspara, brata Alexandra, który też jest mocno pokomplikowaną osobą. Moją uwagę zdobyła też Clementina, która nie jest stereotypową pustą zołzą, z którą ma konkurować główna bohaterka. Jej zachowanie jest kontrowersyjne, ale sama Tina ma swoje motywy i nie jest bez uczuć. Trochę brakowało mi rozbudowania przemyśleń i reakcji bohaterów wokół śmierci pewnej postaci i całej sytuacji w rodzinie Alexandra, ale być może byłoby to zbyt drastyczne.
Powrót do tej książki był bardzo przyjemnym doświadczeniem i będzie to moja pierwsza maksymalna ocena w tym roku. Polecam Wam tę dylogię, jeśli lubicie klimaty ,,Okrutnego księcia” – fantastyki młodzieżowej, ale z dużą rolą polityki, subtelnym romansem i bez epatowania erotyką.
,, Człowieczeństwo to nie dar.
Człowieczeństwo to zadanie.”
Ps. Współpraca barterowa z autorką i wydawnictwem Lekkie.
,,Władca Prawdy” to drugi tom ,,Dziedzica kłamstwa”. Jak Wam mówiłam, ja tę dylogię znam już z Wattpada, tam ją pokochałam i na papierze ta miłość pozostała, aczkolwiek trochę bolało mnie skrócenie całości do wersji wydanej. Liczyłam na to, że drugi tom jednak rozwinie wątki i pokaże nam bogactwo tego świata. I nie rozczarowałam się.
Alexander zaginął i wszyscy są...
2024-01-02
Juliette i Warner zostają uprowadzeni i uwięzieni. Chłopak sam nie wie, gdzie jest – za to wracają do niego wspomnienia, których pozbawił go ojciec. Natomiast Juliette trafia do domu swoich prawdziwych rodziców i odkrywa, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo. Ich przyjaciele, na czele z Kenjim, szukają sposobów, by ich uwolnić i zarazem uświadamiają sobie, że niebezpieczeństwo wcale nie zostało zażegnane.
Ten tom skupia się głównie na odkrywaniu przeszłości Warnera i Juliette oraz temu, jak wpływa ona na teraźniejszość. I ponownie – widać wyraźnie, że autorka nie planowała tego od początku, że musiała rozbudować uniwersum, żeby mieć materiał na kolejne tomy i że mamy tu typowe dla kontynuacji zabiegi, gdy okazuje się, że eliminacja zła się nie udała, że ktoś znał kogoś, kto jest niezbędny dla zakończenia misji. A jednak Mafi ograła to naprawdę dobrze. Historia rodziny Juliette oraz dzieciństwa dziewczyny jest wstrząsająca, emocjonalna i dobrze współgra z jej wcześniejszym zachowaniem. Mam wrażenie, że ta część jest najbardziej brutalna i pełna psychodeli. Podoba mi się też, że rozwinęliśmy mocniej obraz świata, jego wizja jest cały czas obecna i że nie mamy już jednego złego, który wszystkim steruje.
Ten tom rzuca kolejne światło na relację Juliette i Warnera i mam do tego mieszane uczucia. Z jednej strony wizja tego, jak cały czas ich do siebie ciągnęło, jest wzruszająca, ale jako osoba, która dorosła z tą serią, która lata temu czytała z wypiekami na twarzy pierwszą trylogię, poczułam się trochę oszukana, że wcale nie śledziłam początków ich relacji (i że główna bohaterka zmienia imię – teraz już polscy fani nie będą nazywać jej Julką, tylko… Helenką?). Ale opisane jest to dobrze i ciekawie. Tęsknię trochę za dawnym gniewnym Warnerem, dlatego moje ulubione fragmenty to te pokazujące, że ta brutalność i agresja pielęgnowana przez Andersona dalej w nim jest i że każdego dnia musi walczyć ze sobą. Wątek Adam układa się bardzo logicznie i spójnie i chyba ostatecznie jest bardziej realny niż to, co mogło się wydawać po zakończeniu ,,Rozbudź mnie”. Jak zawsze dużo koloru wnosi Kenji, jego przepychanki z Warnerem, ale też relacja z Nazeerą, która dodaje temu bohaterowi dużo głębi.
Widzę, że ta dodatkowa trylogia różni się od pierwotnej. Być może to kwestia tego, że sposób pisania fantastyki młodzieżowej z romansem zmienił się na przestrzeni lat. Dlatego domyślam się, że do tych kolejnych tomów nie będę nigdy czuła takiego przywiązania jak do pierwszych, ale i tak kocham tę serię, kocham bohaterów i ,,jaram się”, czytając o nich. Nie mogę się doczekać, jak to wszystko się zakończy.
,, (…) jak możemy opierać się tyranii, jeśli sami jesteśmy wypełnieni nienawiścią?”
Juliette i Warner zostają uprowadzeni i uwięzieni. Chłopak sam nie wie, gdzie jest – za to wracają do niego wspomnienia, których pozbawił go ojciec. Natomiast Juliette trafia do domu swoich prawdziwych rodziców i odkrywa, jak naprawdę wyglądało jej dzieciństwo. Ich przyjaciele, na czele z Kenjim, szukają sposobów, by ich uwolnić i zarazem uświadamiają sobie, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2024-01-04
Jako album i ciekawostka z przymrużeniem oka ta pozycja się sprawdza, bo jest bardzo ładnie wydana, pełna zdjęć i obrazów, estetyczna. Napisana jest lekko i prosto, tekstu jest mało w stosunku do grafik, więc można ją przeczytać w pół dnia, chociaż ma ponad 200 stron. Jednak jako źródło wiedzy warto patrzeć na to z przymrużeniem oka. Nie wiem, jakie wykształcenie ma autor, ale tu bardziej to brzmi, jak zbiór opinii kogoś, kto coś tam słyszał o historii. Wiele dynastii jest opisanych tak skrótowo i wyrywkowo, że nie da się uporządkować w głowie ich historii, fragmenty biograficzne o władcach raz składają się ze streszczeń życiorysów, a kiedy indziej z pojedynczych ciekawostek czy wzmianek o ich życiu miłosnym. Zabrakło wielu istotnych władców i to nawet w dynastiach zdaje się szeroko znanych jak Romanowowie czy Tudorowie. Część tekstu to po prostu cytaty z kronik. Zdarzają się też błędy:
- autor nazywa Marię Walewską największą miłością Napoleona - to raczej polskie życzenie. Napoleon na łożu śmierci miał wymienić najważniejsze dla niego rzeczy, czyli Francję, armię i Józefinę.
- Wilhelm Habsburg owszem, pozostawał kawalerem do śmierci Jadwigi, ale potem ożenił się z Joanną Neaopolitańską II.
- pojawia się dziwna teza, że małżeństwo Jagiełły i Jadwigi zostało skonsumowane dopiero po dwunastu latach i dlatego było nieudane. Tymczasem Jadwiga stosowała kąpiele lecznicze, by zajść w ciążę, więc raczej te starania musiały trwać co najmniej kilka lat. Nie każda kobieta zachodzi w ciążę od pierwszego razu i powinniśmy mieć tego świadomość. W średniowieczu w dodatku ze względu na częste posty współżycie było nieregularne, a kobiety mogły mieć nieregularne miesiączki i np. uznać poronienie za spóźniony okres. Poza tym, nie wydaje mi się, że ich relacja byłaby udana, gdyby dorosły facet zmusił do seksu dwunastolatkę. Polecam w tym temacie poczytać o Małgorzacie Beaufort.
Widać też, że jest to praca czysto subiektywna, autor nie kryje się z tym, kogo lubi, a kogo nie, a swoje opinie czy teorie podaje bez większego uzasadnienia i zaznaczenia, że istnieją różne interpretacje. Można sobie trzymać na półce i przeczytać tę książkę, ale warto mieć świadomość, że jest to bardzo luźna i subiektywna wersja historii, po prostu zbiór skojarzeń, jakie może mieć każdy, kto spotkał się z historią danej postaci czy dynastii.
Jako album i ciekawostka z przymrużeniem oka ta pozycja się sprawdza, bo jest bardzo ładnie wydana, pełna zdjęć i obrazów, estetyczna. Napisana jest lekko i prosto, tekstu jest mało w stosunku do grafik, więc można ją przeczytać w pół dnia, chociaż ma ponad 200 stron. Jednak jako źródło wiedzy warto patrzeć na to z przymrużeniem oka. Nie wiem, jakie wykształcenie ma autor,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-24
Nie raz narzekałam tu, że w ostatnich czasach wręcz taśmowo zaczęły powstawać powieści o Piastach i Jagiellonach – niestety, większość z nich wydaje się pisana typowo na fali popularności telenoweli ,,Korona Królów”, bez chęci ujęcia tematu bardziej świeżo. Dlatego ,,Ciche wody” mnie zaintrygowały – nie dość, że sięgają do czasów nieco dawniejszych niż królowa Jadwiga, to zostały napisane przez autorkę mieszkającą w Stanach (nie wiem, jakie dokładnie jest jej pochodzenie).
Po śmierci znacznie od siebie starszego męża hrabina Caterina nie chce ponownego ślubu, dlatego zgadza się wyruszyć do Polski z Boną Sforzą, księżną Bari, i sprawować opiekę nad innymi dwórkami. Po dwóch dość spokojnych latach, w czasie Bożego Narodzenia, na dworze dochodzi do morderstwa jednego z dworzan. Znudzona życiem Caterina postanawia rozwikłać zagadkę.
Od początku czuć, że nie jest to historia napisana z myślą o polskim odbiorcy, który teoretycznie powinien mieć jakąś podbudowę w wiedzy o ostatnich Jagiellonach. Adams dokładnie wyjaśnia całą sytuację małżeńską Zygmunta Starego i Bony oraz dzieje dynastii, przez co na początku jest sporo ekspozycji. Jeśli ktoś tego nie lubi bądź dobrze zna historię Jagiellonów, może czuć znudzenie, ale dla osób, które tych faktów nie pamiętają, czytanie na pewno będzie lżejsze i płynniejsze. Ja myślę, że dość dobrze znam ten okres, bo nawet miałam z nim do czynienia… zawodowo, więc mogę powiedzieć, że research był na dobrym poziomie i autorka wiarygodnie przedstawiła dzieje Wawelu i sytuację dworską. Na plus jest to, że najbardziej sensacyjne wydarzenia nie dotyczą historycznych postaci i Adams stara się oddać im sprawiedliwość. Mam wątpliwości co do tego, że nazywa ona Beatę Kościelecką córką Zygmunta Starego, bo tak naprawdę nie jest to pewne i ja osobiście wątpię, by król był w stanie zdradzić swoją ukochaną Barbarę Zapolyę, ale w sumie możni mogli mieć inne podejście niż szary człowiek. Zdziwił mnie fragment o ,,stoliku dla dzieci” i przynoszeniu niemowląt na zamkowe uczty, ale kto wie, może i tak było?
Książkę na pewno czyta się bardzo przyjemnie, styl jest lekki i płynny, fabuła wciąga i sprawia, że chce się przewracać kartki, nawet jeśli sama intryga mnie szczególnie nie wciągnęła i mordercę odgadłam szybko. Niemniej sam motyw zbrodni i otoczka były ciekawe i zawierały w sobie pewne prawdy życiowe. Jeśli chodzi o postacie, to jest to książka raczej stojąca akcją, bohaterowie nie są szczególnie wyraziści. Aczkolwiek podobała mi się kreacja królowej Bony, bo miała ten swój temperament, cięty język i upór, ale nie była jędzą i intrygantką, jak się czasem ją przedstawia. Natomiast niestety Caterina mnie irytowała i uważam jej charakter za bardzo dziwny. Z jednej strony jej podejście do związków i roli kobiet przypomina postawę współczesnej osoby, i to bardziej nastolatki niż dorosłej kobiety – jej główny motyw to obawa, że znów zostanie wydana za kogoś starszego od siebie, i w pewnym momencie wygłasza monolog, że aranżowane małżeństwa nie różnią się niczym od gwałtów (jakby, to indywidualna kwestia, czy wierzymy, że w takich warunkach mogła narodzić się miłość, ale mężczyźni też bardzo często nie mieli wiele do gadania i uznawanie ich wszystkich za gwałcicieli jest niesmaczne. Poza tym w każdej epoce istnieli ludzie, którzy mieli parcie na związek, nieważne z kim). Jednocześnie wobec dwórek, których pilnuje, zachowuje się jak poważna matrona, a nie dwudziestolatka, która mogłaby jeszcze ułożyć sobie życie, przez co bardzo ciężko było mi sobie wyobrazić, jak ona dogadałaby się ze swoim rówieśnikiem.
Nie jest to idealna pozycja, nie należy do epickich powieści historycznych, ale jest naprawdę ciekawa, przyjemna i historycznie niegłupia. Mimo że nie spodziewałam się fajerwerków, to myślę, że chętnie przeczytam drugi tom, może nawet go kupię, bo jestem zainteresowana, jak autorka ugryzie losy Zygmunta Augusta i Barbary Radziwiłłówny.
,, (…) ludzie owładnięci namiętnością są zdolni do popełnienia największych głupstw.”
Nie raz narzekałam tu, że w ostatnich czasach wręcz taśmowo zaczęły powstawać powieści o Piastach i Jagiellonach – niestety, większość z nich wydaje się pisana typowo na fali popularności telenoweli ,,Korona Królów”, bez chęci ujęcia tematu bardziej świeżo. Dlatego ,,Ciche wody” mnie zaintrygowały – nie dość, że sięgają do czasów nieco dawniejszych niż królowa Jadwiga, to...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-19
Thomas z Hookton odnosi triumf po bitwie pod Crecy. Wydaje się, że pomścił swoją rodzinę i czeka go pogodna przyszłość z ukochaną Eleanor. Teraz chłopak postanawia wyruszyć na poszukiwanie legendarnego Świętego Graala, który miał znajdować się w rękach jego krewnych. Nie jest jednak jedynym, który pragnie zdobyć Graala…
Jak zwykle Cornwell prezentuje bardzo wysoki poziom i chociaż pierwszy tom nieco bardziej mnie zaangażował, ten także jest świetny. Brytyjski pisarz jak zwykle serwuje wyraziste tło historyczne, nie unikając mówienia o tym, co dzisiaj jest dla nas niewyobrażalne, nie szczędzi brutalności i przemocy, ale jest to pokazane w dojrzały sposób, nie dla ,,shock value”. Wrażenie robi też cały obraz średniowiecznej Anglii, gdzie ściera się ze sobą wiele sił – Anglicy, Szkoci i Francuzi, chrześcijanie, żydzi i jeszcze gdzieś obecne wierzenia pogańskie, lud i arystokracja. Każda ze stron jest oddana barwnie i szczegółowo i chociaż czasem czuć, z kim Cornwell sympatyzuje, to nie jest to nachalne i po prostu pasuje do całości. I powtórzę to, co pisałam przy Wojnach Wikingów – bardzo fajne jest to, że każda z trzech serii tego twórcy dzieje się na ziemiach brytyjskich, ale w różnych okresach i czuć, że bohaterowie poprzednich tomów zostawili coś po sobie na tej wyspie. No i oczywiście opisy bitew Cornwella jak zwykle są wybitne.
Podobnie jak przy poprzednim tomie mam wrażenie, że tutaj Cornwell wprowadził nieco więcej uczuć. Jego styl jest nadal szorstki i surowy, ale więcej w nim emocji i czułości dla bohaterów. Thomas jako młody człowiek o dość kontrowersyjnym pochodzeniu wciąż szuka odpowiedzi na pytanie, kim jest i jak przeszłość go definiuje. Jego wątek miłosny jest bardzo tragiczny i oparty na takim mocno romantycznym poczuciu niemożności osiągnięcia spełnienia. Thomas tworzy związek z Eleanor i bez wątpienia coś do niej czuje, ale wciąż ma w głowie swoją dawną kochankę Jeanette, dla której nigdy nie był najważniejszy i z którą chyba nie umiałby zbudować związku. Ten wątek może irytować i budzić skrajne emocje, ale wierzy się w postawy i myśli bohaterów, szczególnie że Thomas nie jest pozbawiony refleksji. Całość natomiast spina motyw Graala, który miał ocalić świat przed złem i nieprawością, ale bohaterowie są świadomi, że ludzkie serca nie mogą być w pełni czyste.
Jeśli lubicie powieści historyczne, ale nie te skupione na romansach i ślubach, a bardziej polityczno-militarne, koniecznie sięgnijcie po twórczość Cornwella.
,, Ludzie lubią tajemnice. Nie chcą wyjaśnień, ponieważ kiedy sprawy się wyjaśniają, znika wszelka nadzieja.”
Ps. Współpraca barterowa z wydawnictwem Otwarte
Thomas z Hookton odnosi triumf po bitwie pod Crecy. Wydaje się, że pomścił swoją rodzinę i czeka go pogodna przyszłość z ukochaną Eleanor. Teraz chłopak postanawia wyruszyć na poszukiwanie legendarnego Świętego Graala, który miał znajdować się w rękach jego krewnych. Nie jest jednak jedynym, który pragnie zdobyć Graala…
Jak zwykle Cornwell prezentuje bardzo wysoki poziom i...
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Spodziewałam się prostej, ,,szkolnej" wersji mitologii, a tymczasem mamy tu wzmianki o różnych wersjach, także mniej popularnych, cytaty z antycznych utworów i bardzo szeroki obraz mitologii. Do tego wizualnie i pod względem dobranych obrazów książka jest piękna. Polecam, na pewno dużo wiedzy zostanie w głowie.
Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Spodziewałam się prostej, ,,szkolnej" wersji mitologii, a tymczasem mamy tu wzmianki o różnych wersjach, także mniej popularnych, cytaty z antycznych utworów i bardzo szeroki obraz mitologii. Do tego wizualnie i pod względem dobranych obrazów książka jest piękna. Polecam, na pewno dużo wiedzy zostanie w głowie.
Pokaż mimo to