-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński6
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać9
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
2023-05-15
2023-04-12
O matko i córko, jak te Niemce się na ten ruski tron pchały, olaboga! Choć tak naprawdę, Ci co zasiadali na tronie, niewiele mieli do powiedzenia, bo tutaj górę brały interesy rodów panujących i państw, dokładnie w tej kolejności. Jak wyglądała procedura przemienienia? Wystarczyło odrzucić luteranizm, przyjąć wiarę prawosławną i tak oto z Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst robiła się Katarzyna II Aleksiejewna Wielka, z kolei jej mężna przemianowano na Piotra Fiodorowicza. Krócej i ładniej, nieprawdaż? Choć Piotr akurat nie cierpiał wszystkiego, co rosyjskie, co za pech!
Katarzyna II bez wątpienia była postacią wyjątkową, bo już samo to, że przez 34 lata rządziła Rosją, wiele mówi. My, jako naród, chyba jednak nie przepadamy za nią jakoś specjalnie. Wraz z Poniatowskim, na marginesie, jej kochankiem, zawarła traktat gwarancyjny, który czynił Rzeczpospolitą protektoratem rosyjskim. Potem bez zmrużenia okiem uczestniczyła w trzech rozbiorach Polski. To się nazywa mieć dobry układ polityczny, caryca wiedziała, kogo, gdzie i w jakim momencie historii usadzić na stanowisku, żeby jak najwięcej zyskać dla siebie i Rosji.
Jaka była prywatnie? Co czuła, jak wyglądało jej małżeństwo, ile była w stanie znieść w imię dobra państwa? O wszystkim, szczerze jak na spowiedzi, opowiada w fikcyjnym wywiadzie sama Katarzyna II, rozmawiając z nie kim innym, tylko samym Stasiem, bo to z nim właśnie, oprócz spraw łóżkowych, łączyły ją jeszcze inteligentne rozmowy. Ceniła je sobie. Wywiad oparty na faktach historycznych, dopełniony wstawkami uzupełniającymi treść. Duża ilość ilustracji zdecydowanie na plus. Swobodny język zachęci do lektury nawet tych, co biografii normalnie nie trawią. I jak to w końcu było z koniem? Hmmmm...
IG @angelkubrick
O matko i córko, jak te Niemce się na ten ruski tron pchały, olaboga! Choć tak naprawdę, Ci co zasiadali na tronie, niewiele mieli do powiedzenia, bo tutaj górę brały interesy rodów panujących i państw, dokładnie w tej kolejności. Jak wyglądała procedura przemienienia? Wystarczyło odrzucić luteranizm, przyjąć wiarę prawosławną i tak oto z Sophie Friederike Auguste von...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-12
Wreszcie! W końcu pojawiła się książka, przy której śmiało mogę użyć mojego ulubionego słowa :) Otóż „Absurdalne fakty z historii. Mózg Lenina, zwłoki Chaplina i ostatni dodo” to pozycja pełna fintifluszek, ot niby wiedza, ale jednak głupotki. Czy ja widzę w tym coś złego? Absolutnie nie, ponieważ nasz mózg też czasem potrzebuje chwili wytchnienia, i zamiast bezsensownie scrollować Tik Toka, można przeczytać kompromitujący, absurdalny fakt dotyczący znanej postaci z niedalekiej przeszłości. Można też oczywiście wejść na Wikipedię i znaleźć tam wiele z przytoczonych tu przypadków, ale czas spędzony z książką fizyczną zawsze uważam za terapeutyczny, i o wiele korzystniejszy dla nas.
Polecam ją szczególnie młodzieży starszej, bo o ile Hitler narkoman nie zrobi już na nikim wrażenia, to na pewno interesująca wyda im się kobieta, którą wystawiano na widok publiczny z powodu jej dużych genitaliów i niewyobrażalnie wielkiej pupy (wspaniale pokazane jak Europejczycy traktowali rdzenne ludy Afryki), bądź losy hrabiego Francesco Cenci, który miał w zwyczaju wykorzystywać damy do masowania jąder, gdyż jak twierdził, tylko to przynosiło mu ulgę, gdy roztocza atakowały jego skórę. Niestety przez takiego obleśnego kacapa zginęła piękna Beatrice, którą skrócono o głowę. Z tego galimatiasu zwycięsko wyszedł tylko jeden człowiek. Papież Klemens VIII, który wszystkie dobra po zmarłych przypisał do swojego majątku. Kościół, jaki jest, każdy widzi. Mówiłam, same fintifluszki :)
IG @angelkubrick
Wreszcie! W końcu pojawiła się książka, przy której śmiało mogę użyć mojego ulubionego słowa :) Otóż „Absurdalne fakty z historii. Mózg Lenina, zwłoki Chaplina i ostatni dodo” to pozycja pełna fintifluszek, ot niby wiedza, ale jednak głupotki. Czy ja widzę w tym coś złego? Absolutnie nie, ponieważ nasz mózg też czasem potrzebuje chwili wytchnienia, i zamiast bezsensownie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-21
@wydawnictwohistory ma coś dla głodnych wiedzy. Nową serię książek popularnonaukowych rozpoczyna publikacja Theodore Papakostasa, greckiego magistra archeologii prehistorycznej, który na Instagramie publikuje pod nazwą Archaeostoryteller, zaś liczba obserwujących jego konto jest dowodem na to, że gość nie przynudza jak wykładowca akademicki, nie obrażając wykładowców :)
Przydługi tytuł publikacji wynika z rozmowy, jaką przeprowadzili dwaj nieznajomi w tytułowej windzie i jak widać, można w niej zmieścić wiele, bez przeciążenia konstrukcji. Autor na samym początku wyjaśnia, dlaczego człowiek potrzebuje takich wycieczek wstecz, i że to właśnie dzięki nim umacnia się nasza tożsamość zbiorowa, oparta na wartościach, kulturze, wspólnej przeszłości, a odkrywanie tego wszystkiego już jako osoba dorosła niesie ze sobą nowy wymiar przyjemności z czerpanej tu garściami wiedzy na temat ludzkości, również widzianej od tej niedoskonałej strony, którą zazwyczaj pomijają szkolne podręczniki. Kiedy więc na kolejnym rodzinnym spotkaniu jakiś mizantropijny wujek Janusz będzie wyklinał czarnoskórego piłkarza drużyny przeciwnej, powiedz mu, żeby wstrzymał swoje konie, bo koniec końców wszyscy pochodzimy z Afryki, i są na to dowody.
W książce Archaeostorytellera cywilizacje rozwijają się, upadają i tworzą na nowo, to nieprzerwany krąg życia, w którym i my żyjemy, a to, na jakim etapie teraz jesteśmy, niech pozostanie zagadką do odkrycia dla tych, którzy zechcą sięgnąć po tę książkę. Lekka, przyjemna lektura, która bez spiny porusza wiele ciekawych kwestii. Do łyknięcia w każdym wieku i każdym możliwym miejscu.
IG @angelkubrick
@wydawnictwohistory ma coś dla głodnych wiedzy. Nową serię książek popularnonaukowych rozpoczyna publikacja Theodore Papakostasa, greckiego magistra archeologii prehistorycznej, który na Instagramie publikuje pod nazwą Archaeostoryteller, zaś liczba obserwujących jego konto jest dowodem na to, że gość nie przynudza jak wykładowca akademicki, nie obrażając wykładowców...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-12
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz, wszy i pluskwy. Kiedy wszystkim wydawało się, że umrą na tej nieprzyjaznej ziemi, pojawia się generał Anders z misją utworzenia Wojska Polskiego, ale on nie poprzestaje tylko na rekrutacji żołnierzy. Postanawia wywieźć z Rosji tyle Polaków, ile się da, wliczając w to dzieci, co staje się możliwe dzięki ogłoszeniu amnestii.
Podróż bydlęcymi wagonami przy -50℃ i minimalnej ilości pożywienia dziesiątkuje kolejnych zesłanych, mimo to pozostali wciąż wierzą w cud. Przez azjatyckie stepy, Iran, Indie, Afrykę, Nową Zelandię czy Meksyk, docierają do nowego domu tymczasowego. Częścią dzieci opiekuje się Hanka Ordonówna, którą NKWD wraz z mężem również zesłało w głąb Rosji. Łagry nieodwracalnie odbijają się na zdrowiu aktorki. Wojciech Lada bardzo ciekawie opisał losy dzieci, a one same, już jako dorośli, z dużym wzruszeniem wspominały czasy zesłania, bo wbrew pozorom, część z nich, mimo tęsknoty, w nowym domu czuła się bezpiecznie. Na szczególną uwagę zasługują historie afrykańskie. To właśnie tam, specjalnie dla nich, ukazywała się lokalna wersja „Płomyczka”. Przy całej tej dziecięcej tragedii, jaką bez wątpienia jest tułaczka, najbardziej zaskakują reakcje w kraju. Jakie? O tym już przeczytacie w książce „Mali tułacze”. Dzięki niej dowiedziałam się o panu Stanisławie Lula z Przemyśla, który był jednym z dzieci Andersa.
IG @angelkubrick
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-20
Anatomiczna wiedza o człowieku nie spadła z nieba. To, że dziś możemy (teoretycznie, bo w praktyce bywa różnie) pójść do lekarza i w cywilizowany sposób uleczyć to, co się w ciele popsuło, to prawdziwy luksus, za który powinniśmy być wdzięczni, ale na co dzień o tym zapominamy, traktując to jako oczywistą oczywistość. I nie ma w tym nic złego, gdyby jednak kogoś naszła ochota na lekcję historii medycyny, to nowa książka Adama Kay`a jest czystym złotem, które gorąco Wam polecam.
Dla dużych i małych gwarantuję, że będziecie się przy niej śmiać do łez i puszczać pawie dalej niż sięga Wasz wzrok. „Twoja anatomia” to było zaledwie preludium do tej wspaniałości, jaką zdecydowało się wydać Insignis. Książkę wystarczy położyć gdzieś pod ręką, dzieciaki zaglądają do niej same, bez specjalnej zachęty. Mojego bratanka mocno zainteresowała okładka, kiedy zobaczył wnętrze, przepadł, kartkując w tę i nazad ;D Swoją drogą, jest co oglądać, bo Henry Parker zrobił rysunki do niemal każdej strony, i to był strzał w dziesiątkę.
To jak zmieniała się medycyna to rzeczywiście niezwykła i ciekawa historia. Nawet te niechlubne momenty w dziejach ludzkości, takie jak wojny, przyczyniły się do jej rozwoju. Pełno w niej postaci, które uporem i ciekawością, a czasem gigantycznym kłamstwem, wniosły swój wkład w obecny kształt opieki zdrowotnej. Absolutny hicior, kupujcie dzieciakom na mikołaja, warto <3
IG @angelkubrick
Anatomiczna wiedza o człowieku nie spadła z nieba. To, że dziś możemy (teoretycznie, bo w praktyce bywa różnie) pójść do lekarza i w cywilizowany sposób uleczyć to, co się w ciele popsuło, to prawdziwy luksus, za który powinniśmy być wdzięczni, ale na co dzień o tym zapominamy, traktując to jako oczywistą oczywistość. I nie ma w tym nic złego, gdyby jednak kogoś naszła...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-21
Kiedy czyta się „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” trudno nie zainteresować się jedną z oprawczyń tego lagru. Po jednej stronie barykady stoją ci, dla których wspomnienia z nią związane przywołują ból i rozpacz, po drugiej zaś ci, którym objawiła się jako anioł, i to w miejscu, o którym zapomniał nawet Bóg. Ona sama, stojąc przed sądem, wyrzeka się niemal każdego złego uczynku, i każdej spowodowanej śmierci. To ona jest ofiarą.
Jak to naprawdę było z tą Eugenią Pol vel Genowefą Pohl? Nie da się ukryć, że dzięki swojej bezczelności, żyła dłużej niż inni kaci z łódzkiego obozu, w myśl zasady Młodych Wilków, kiedy kradniesz i złapią Cię za rękę, mów, że to nie Twoja ręka. I to działało, od końca wojny do roku 1970.
W międzyczasie Polowa imała się różnych zajęć, ale najdłużej zatrzymała ją praca w żłobku Zakładów Przemysłu Bawełnianego (dawna fabryka Adolfa Horaka). Przez piętnaście lat zajmowała się maluszkami w wieku od trzech miesięcy do trzech lat. Ktoś, kto miesiącami znęcał się w sposób szczególny nad bezbronnymi istnieniami, bezpodstawnie bił, kopał, poniżał, obnażał, znęcał się w niewyobrażalny sposób na drugim człowiekiem, po wojnie wciąż obcuje z dziećmi... To przekracza moje pojmowanie świata...
„Kat polskich dzieci. Opowieść o Eugenii Pol” to książka szokująca, o ile wcześniej nie czytaliście „Małego Oświęcimia”. Jest tu dużo powtarzających się wątków, co oczywiście jest nieuniknione, ale jest też kilka nowych faktów, dla których śmiało można po tę książkę sięgnąć. Ciekawa jest też rozmowa autora z lekarzem psychiatrą, który stara się wyjaśnić mechanizmy działania Eugenii, i w ogóle ludzi, którzy nagle dostali władzę nad innymi ludźmi. Więzienny eksperyment Philipa Zimbardo pokazał, że szczególne warunki potrafią zmienić człowieka o 180° i tak też stało się w łódzkim obozie dla polskich dzieci. Szokujące, czytajcie.
IG @angelkubrick
Kiedy czyta się „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” trudno nie zainteresować się jedną z oprawczyń tego lagru. Po jednej stronie barykady stoją ci, dla których wspomnienia z nią związane przywołują ból i rozpacz, po drugiej zaś ci, którym objawiła się jako anioł, i to w miejscu, o którym zapomniał nawet Bóg. Ona sama, stojąc przed sądem, wyrzeka się niemal każdego złego...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-09-28
„W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung - mord na Żydach” to kolejne świadectwo zbrodni hitlerowskich Niemiec, śmiem twierdzić, że jedno z ważniejszych, a w Polsce jedyne takie.
Filip Müller był jeden z kilkudziesięciu członków Sonderkommando, specjalnej grupy „operacyjnej” powstałej w obozie Auschwitz, mającej za zadanie „oczyszczanie” miejsca zbrodni. Sonderkommando w czasie swojej działalności liczyło dwa tysiące dwustu więźniów, z czego około setki udało się przeżyć, natomiast Müller był jedną z pięciu osób, które pracowały w obozie głównym. Świadek eksterminacji setek tysięcy niewinnym ludzi, przeżył, jak sam przyznaje, dzięki szczęśliwym przypadkom, ale też dzięki sile tych, dla których to życie już się kończyło (fragment, kiedy młode kobiety wypychają Müllera z komory gazowej, jest czymś tak poruszającym, że nie sposób się potem zebrać).
Relacja słowackiego Żyda jest niezwykle szczegółowa i zaczynając czytać, trzeba się nastawić na masę detali, niespotykaną w innych książkach tego typu. Z początku może to nieco przytłaczać, ale warto się przemóc, bo po kilkunastu stronach kartki przewracają się same. Ogrom bólu i cierpienia nie do pojęcia. To, z jakimi emocjami mierzy się człowiek, który jest świadkiem spalania ciał swoich najbliższych, wie tylko on sam. To, co jest niezmienne, to niewiara w to, co się dzieje. Nikt nie jest w stanie przetłumaczyć sobie, jak to możliwe, żeby w środku Europy, w XX wielu działy się takie rzeczy. Świat widzi. Świat milczy.
Jest w tym wszystkim też ziarno sprawiedliwości, kaci, choć nie wszyscy, zostali osądzeni. To ogromna zasługa tych, którym udało się przetrwać. Książkę polecam ogromnie, zwłaszcza tym, których interesuje ta tematyka. Nie będziecie zawiedzeni.
IG @angelkubrick
„W krematoriach Auschwitz. Sonderbehandlung - mord na Żydach” to kolejne świadectwo zbrodni hitlerowskich Niemiec, śmiem twierdzić, że jedno z ważniejszych, a w Polsce jedyne takie.
Filip Müller był jeden z kilkudziesięciu członków Sonderkommando, specjalnej grupy „operacyjnej” powstałej w obozie Auschwitz, mającej za zadanie „oczyszczanie” miejsca zbrodni. Sonderkommando...
To był obóz w obozie, świat miał o nim nie wiedzieć, a wszystko, co świadczyło o jego istnieniu, miało zostać zniszczone. O tym, jak wielkiej wagi był (i jest) to wstyd dla Niemiec niech świadczy fakt, jak jeszcze wiele lat po wojnie zacierano ślady, niszcząc ostatnie, cudem uchowane, dokumenty, wyłudzając je uprzednio od ocalałych pod pretekstem "zachowania w pamięci tego miejsca".
Nie będę ukrywać, że „Mały Oświęcim. Dziecięcy obóz w Łodzi” czyta się z przyjemnością, jednak w tym wypadku nie o nią chodzi. Głównym powodem, dla którego powstała ta książka, jest upublicznienie wszystkich tych okropności, jakie tylko może wymyślić człowiek przeciw bliźniemu. Najmocniejszą stroną są tu wspomnienia osób, które do łódzkiego lagru trafiły jako dzieci, bo to dla nich właśnie to miejsce powstało. Miało być zesłaniem dla synów i córek witaszkowców oraz tych wszystkich rzekomych „dziecięcych bandytów”, którymi spływały teraz nie tylko łódzkie ulice. Wojna jest okrutną matką sierot, jak się jednak okazuje, osamotnienie i strata rodziców była dopiero pierwszym kręgiem piekła. Upostaciowione zło pochłaniało kolejne bezbronne ofiary, nikt nie miał nadziei na cud, ten jednak nastąpił, ale o tym już w książce, do której gorąco zachęcam. Pamięć o tym miejscu musi trwać.
IG @angelkubrick
To był obóz w obozie, świat miał o nim nie wiedzieć, a wszystko, co świadczyło o jego istnieniu, miało zostać zniszczone. O tym, jak wielkiej wagi był (i jest) to wstyd dla Niemiec niech świadczy fakt, jak jeszcze wiele lat po wojnie zacierano ślady, niszcząc ostatnie, cudem uchowane, dokumenty, wyłudzając je uprzednio od ocalałych pod pretekstem "zachowania w pamięci tego...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-01
Żadne opracowanie na temat powstania warszawskiego nie da czytelnikowi tyle, co relacje świadków tego buntowniczego zrywu, spisane na gorąco lub w ramach wspomnień, kilka lub kilkanaście lat później. Nie ma dwóch takich samych historii, choć wniosek nasuwa się jeden. Wojna wszędzie była, jest i będzie taka sama. Podsycana nienawiść wybucha, sieje spustoszenie, głód, gwałt i śmierć. Wojna uwalnia hekatombę bólu, który krąży w przestrzeni, póki nie znajdzie miejsca, w które uderzy ze zdwojoną siłą. Jak teraz...
78. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Nie mogę powiedzieć, że PAMIĘTAM, jednak dzięki takim pozycjom, jakie wydaje między innymi Ośrodek Karta czy Dom Spotkań z Historią, mogę powiedzieć, że WIEM jak było, bo Ci, co przetrwali, podzielili się swoją traumą. „Mieszkańcy Warszawy w czasie powstania 1944”, warto!
IG @angelkubrick
Żadne opracowanie na temat powstania warszawskiego nie da czytelnikowi tyle, co relacje świadków tego buntowniczego zrywu, spisane na gorąco lub w ramach wspomnień, kilka lub kilkanaście lat później. Nie ma dwóch takich samych historii, choć wniosek nasuwa się jeden. Wojna wszędzie była, jest i będzie taka sama. Podsycana nienawiść wybucha, sieje spustoszenie, głód, gwałt i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-07-28
Kiedy czyta się takie książki jak „Demony śmierci”, w głowie wciąż pojawia się pytanie, co trzeba w sobie nosić, żeby dopuścić się do takich brutalności na drugim człowieku. Taki choćby Anton Thumann, w innym życiu prosty człowiek, bawarki stolarz, w okresie wojny błyskawicznie awansujący na stopień kapitana SS, największy zwyrodnialec obozu Gross-Rosen, przez Anglików skazany na śmierć jeszcze przed zakończeniem wojny. Jak można siać zło bez cienia obawy, co potem...
Obóz Gross-Rosen był jednym z najbardziej wyniszczających obozów III Rzeszy, nieopodal obecnej wsi Rogoźnica. Do dziś niewiele się z niego zachowało. Największe wrażenie robi jednak zalany obecnie kamieniołom, z którego wydobywano granit. 16 godzin pracy w tym miejscu, brak żywności, bicie łopatami, niemal zerowa opieka lekarska, przyczyniały się do masowych śmierci ogromnej liczby ludności. Swoje ofiary dokładali do tego blokowi i kapo, nadzorcy mieli wręcz przyzwolenie na bicie i mordowanie, bez konsekwencji, i oddawali się tej czynności z ogromną przyjemnością. W obozie panowały abstrakcyjne rytuały higieniczne, nawet one przyczyniały się do niszczenia jednostki ludzkiej. Upodlenie i odczłowieczenie więźnia było dla nich czymś normalnym. Ile z tych osób poniosło odpowiedzialność? Odpowiedzi szukajcie w książce „Demony śmierci. Zbrodniarze z Gross-Rosen”. To kolejne świadectwo wyrwane z otchłani przeszłości dzięki tytanicznej pracy autora. Liczne zdjęcia, relacje świadków i dokumenty stanowią wartość dodaną tej publikacji. Warto się zapoznać. Polecam.
IG @angelkubrick
Kiedy czyta się takie książki jak „Demony śmierci”, w głowie wciąż pojawia się pytanie, co trzeba w sobie nosić, żeby dopuścić się do takich brutalności na drugim człowieku. Taki choćby Anton Thumann, w innym życiu prosty człowiek, bawarki stolarz, w okresie wojny błyskawicznie awansujący na stopień kapitana SS, największy zwyrodnialec obozu Gross-Rosen, przez Anglików...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-30
„Pusty las ” to jedna z tych książek, po którą chciałam sięgnąć, czytając przewodnik po Beskidzie Niskim. Monika Sznajderman stworzyła ją z miłości i szacunku do miejsca, w którym dane było jej żyć. Jakoś nie dziwi mnie specjalnie ta publikacja, mieszkając w domu, w którym mieszkali kiedyś inni ludzie, których boleśnie doświadczyła historia, opowieść pisze się sama.
„Pusty las ” to odkrywanie tożsamości każdego kawałka łemkowskiej ziemi, wypełnianie pustki, jaką pozostawili po sobie ludzie, próba wyłonienia z przeszłości krajobrazów, rzeczy, sensów słów i heideggerowskich refleksji nad istotą języka. Autorka funduje czytelnikowi historię w pigułce, od czasów Galicji pod rządami austriackiej monarchii po powojenny obraz zagłady ostatnich autochtonów (mowa o Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie). Przerażający jest ten obraz Polski, która chce być tylko polska, przeraża osierocony krajobraz i rzeczy należące do ludzi, których w jednym momencie wyrwano z ich życia. Na „Pusty las ” składa się wiele źródeł, których wykaz znajduje się na końcu książki. Pozycje, które pogłębią tematy, które poruszyła autorka. Jestem pewna, że z tej układanki każdy znajdzie pasujący do siebie puzzel.
IG @angelkubrick
„Pusty las ” to jedna z tych książek, po którą chciałam sięgnąć, czytając przewodnik po Beskidzie Niskim. Monika Sznajderman stworzyła ją z miłości i szacunku do miejsca, w którym dane było jej żyć. Jakoś nie dziwi mnie specjalnie ta publikacja, mieszkając w domu, w którym mieszkali kiedyś inni ludzie, których boleśnie doświadczyła historia, opowieść pisze się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-23
"Maus" to powieść graficzna, która może wzbudzać wiele kontrowersji, na wielu płaszczyznach, a biorąc pod uwagę czasy, w jakich obecnie żyjemy, gdzie każde, choćby nieświadomie, źle użyte słowo jest natychmiast naświetlane w SM, o "Maus" powinno być głośno. Nie jest, bo raz, że to komiks, dwa, wydanie zbiorcze ukazało się już jakiś czas temu. Jakby nie na czasie temat, a jednak tak wiele kwestii wciąż tak bardzo aktualnych. 27 stycznia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Pamięci Ofiar Holokaustu, to chyba najlepszy moment, żeby opowiedzieć o jednym z ważniejszych komiksów w historii w ogóle.
W "Maus" nie ma miejsca na fantazjowanie. To rysunkowa opowieść o Władku Spiegelmanie, chłopaku z Częstochowy, więźniu Auschwitz, spisana i naszkicowana przez jego syna, Aciego. Tutaj może pojawić się pierwsza wątpliwość co do wyboru medium. Okazuje się jednak, że trafność przekazu jest na tyle celna, że z tego tytułu w roku 1992 Art Spiegelman został laureatem Nagrody Pulitzera. Genialnym pomysłem okazało się również zezwierzęcenie postaci. Mamy tu więc myszy, koty i świnie, czasem przewijają się też psy. Z historycznego punktu widzenia dopasowanie tak bardzo w punkt, że aż trudno w to uwierzyć. Przed oczami wciąż przewijają mi się poszczególne sceny, które porażają autentycznością.
Ta powieść wynikła nie tylko z chęci zatrzymania i upublicznienia historii swojej rodziny. Art miał ze swoim ojcem trudne relacje, i kiedy czytelnik powoli poznaje tę personę, trudno się temu dziwić. Wspólne rozmowy i praca nad projektem to czas, który w końcu poświęcają tylko sobie. Wracają wszystkie wspomnienia, Władek Spiegelman krwawi historią... a sztuka po raz kolejny jest płaszczyzną porozumienia międzypokoleniowego.
IG @angelkubrick
"Maus" to powieść graficzna, która może wzbudzać wiele kontrowersji, na wielu płaszczyznach, a biorąc pod uwagę czasy, w jakich obecnie żyjemy, gdzie każde, choćby nieświadomie, źle użyte słowo jest natychmiast naświetlane w SM, o "Maus" powinno być głośno. Nie jest, bo raz, że to komiks, dwa, wydanie zbiorcze ukazało się już jakiś czas temu. Jakby nie na czasie temat, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-15
Przemyśl, jak wiele innych miast w Polsce, był wielokulturowy. W czasie II Wojny Światowej, z racji geopolitycznego położenia, zbierał baty raz po raz. Miasto przedzielone rzeką na pół, z jednej strony zmagało się z niemieckim najeźdźcą, z drugiej krwawiło przez rosyjskiego okupanta. W lipcu 1942 roku Niemcy przystąpiły do "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej". Do utworzonego getta sprowadzono 22 tysiące Żydów z Przemyśla i okolic. Do końca wojny przeżyło niecałe pół tysiąca.
"Przemyśl w czasie II Wojny Światowej — w fotografiach" to w większości zbiór zdjęć nigdzie wcześniej niepublikowanych. Prawdopodobnie zrobili je niemieccy fotografowie, lubujący się w dokumentacji każdego, najmniejszego nawet triumfu faszystowskiej siły nad drugim człowiekiem. Historia miasta i historia ludzi. Budynki, które przetrwały. Cegły, kamienie i płyty nasączone przeszłością.
@angelkubrick
Przemyśl, jak wiele innych miast w Polsce, był wielokulturowy. W czasie II Wojny Światowej, z racji geopolitycznego położenia, zbierał baty raz po raz. Miasto przedzielone rzeką na pół, z jednej strony zmagało się z niemieckim najeźdźcą, z drugiej krwawiło przez rosyjskiego okupanta. W lipcu 1942 roku Niemcy przystąpiły do "ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej"....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-30
Apeluję do wszystkich nauczycieli historii w szkołach średnich, a w zasadzie na polskim czy godzinie wychowawczej też można ją omawiać — czytajcie z młodymi ludźmi "Rzeczy osobiste" Karoliny Sulej, absolutnie najpierwsza książka o tematyce obozowej, jaką powinni przeczytać uczniowie, zanim zagłębią się w tę całą martyrologię serwowaną przez <Cz> arnka. Jest w niej nieco ciekawych wątków z historii ubrań — po lekturze już nie pałam miłością do bluzeczek w paski — ale przede wszystkim jest o tym, jak w prosty sposób upodlić człowieka, szatańsko prosty sposób. W obozach oprawcy osiągnęli w tej dziecinie perfekcję i tylko naprawdę żelazna wola życia pozwalała przetrwać to tym, którzy nieszczęśliwie w tych obozach się znaleźli. Myślę, że ta książka umożliwiłaby głębsze zrozumienie kolejnych lektur obozowych, czy to tych szkolnych, czy to tych, po które sięgamy z własnej woli. Jestem przekonana, że w ten sposób o modzie nie pisał jeszcze nikt, a na ubrania spojrzycie zupełnie inaczej niż do tej pory. Zresztą nie tylko na nie, zmieni się nieco sposób postrzegania samego obozu, do tej pory kojarzony wyłącznie z pasiakami i śmiercią. Jak wszystko w życiu, tak i to miejsce ma swoje kolory, nie tylko odcienie szarości, ten kalejdoskop barw Was zaskoczy. Świetnie napisana książka i już teraz mogę Wam zdradzić, że jutro pojawi się w mojej top liście książek z 2021 roku.
IG @angelkubrick
Apeluję do wszystkich nauczycieli historii w szkołach średnich, a w zasadzie na polskim czy godzinie wychowawczej też można ją omawiać — czytajcie z młodymi ludźmi "Rzeczy osobiste" Karoliny Sulej, absolutnie najpierwsza książka o tematyce obozowej, jaką powinni przeczytać uczniowie, zanim zagłębią się w tę całą martyrologię serwowaną przez <Cz> arnka. Jest w niej nieco...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-14
Nie da się ukryć, że książki Artura Pacuły podobają się i starszym, i młodszym czytelnikom. To bardzo ciekawe przygodówki w stylu opowieści Zbigniewa Nienackiego, które zajmują nie tylko warstwą obyczajową, ale i historyczną. Pacuła to miłośnik historii i z przyjemnością dzieli się swoją pasją z innymi, nie omieszkam dodać, że robi to znakomicie.
Akcja najnowszej powieści toczy się głównie na wodach polskich rzek. Grupa dzieciaków pod opieką nauczyciela rusza w podróż od Zalewu Wiślanego do Iławy. W zasadzie młodzież ma zupełnie inne plany na tę wyprawę niż historyk, ale właśnie z tej różnicy wynikają zabawne historie. Szukanie skarbów wcale nie jest takie łatwe, choć pewien dziennikarz na tym właśnie opiera swoją karierę radiową. Przez całą książkę toczy się wyścig, a kto go wygra? To już musicie przekonać się sami.
Akcja jest dynamiczna, dzieje się dużo i szybko, a umiejętności żeglarskie młodzieży mogą zawstydzić niejednego wilka morskiego (plusy za rysunek żaglówki z opisem elementów żeglarskich). Czytając, podciągamy słownictwo, a także wiedzę historyczną. Nie miałam pojęcia, że w Ostródzie gościł Napoleon, ani że z tego tytułu wybito pamiątkową monetę. Koniec końców lektura okazała się ciekawa i godna polecenia młodzieży, także tej 18+ :D
IG @angelkubrick
Nie da się ukryć, że książki Artura Pacuły podobają się i starszym, i młodszym czytelnikom. To bardzo ciekawe przygodówki w stylu opowieści Zbigniewa Nienackiego, które zajmują nie tylko warstwą obyczajową, ale i historyczną. Pacuła to miłośnik historii i z przyjemnością dzieli się swoją pasją z innymi, nie omieszkam dodać, że robi to znakomicie.
Akcja najnowszej powieści...
2021-07-20
11/10
IG @angelkubrick
Jakiego ja miałam nosa, żeby na czytanie "Terroru" wyjechać do Babci, OMG, co to była za opowieść! Dan Simmons wykreował taki świat, że autentycznie człowiek przymarza do fotela i jak zahipnotyzowany przewraca kartkę po kartce, by dobrnąć do końca, a potem jeszcze przez długi czas myśli o tym, co przeczytał. I tych myśli są tysiące, bo wiele jest tu wątków, które można rozpatrywać i o nich dyskutować, całymi nocami. O ile "Na południe od Brazos" miało u mnie 10/10 tak "Terror" ma 11/10, bo opowiedzieć w ten sposób o czymś, co wydarzyło się naprawdę i co w gruncie rzeczy jest trudne do przekazania, to już jest jakiś arcypoziom, który osiąga ledwie garstka literatów. To jest ta książka, do której wrócę zimą, jesienią i wiosną. Rok po roku. Czytana teraz, w upalne dni, przyniosła chwile wytchnienia tak potrzebne, kiedy od upału lasował się mózg.
Tytułowy HMS TERROR to nazwa statku badawczego, który wraz z HMS EREBUS wyruszył ku północnym wybrzeżom Kanady, by wytyczyć nowe Przejście Północno-Zachodnie, które znacząco skróciłoby czas przepłynięcia statków handlowych kursujących między wybrzeżami Atlantyku i Pacyfiku. Imperium Brytyjskie z ochotą wysyłało jednostki badawcze na nowe, nieznane tereny. Wiele z takich miejsc stawało się przecież koloniami, z których bez żadnych skrupułów czerpano zysk, kosztem ludności rdzennej. Bez trudu znajdowano też załogi na tego typu wyprawy, które obarczone były przecież ogromnym ryzykiem. Jeżeli takiemu zespołowi udało się wrócić, kończąc misję sukcesem, jedną z nagród była nobilitacja, taką otrzymał John Franklin – brytyjski oficer, żeglarz i badacz Arktyki, dowódca tej ekspedycji. Motywacja była więc ogromna, zysk przesłaniał wszelkie trudności.
Na te nowoczesne, jak na owe czasy, jednostki pływające, czytelnik natyka się w momencie, kiedy obie tkwią uwięzione w lodzie, który rozciąga się aż po horyzont. 129 osób uwięzionych gdzieś między wyspami Archipelagu Arktycznego, miesiącami czekało na nadejście "cieplejszych" dni w tym wyjątkowo nieprzyjaznym środowisku. Teoretycznie ekspedycja dysponowała zapasami, które miały zapewnić przeżycie całej tej grupy przez okres pięciu lat (ponad 4. tony czekolady na pokładach, tyleż samo soku cytrynowego, tysiące konserw i tony węgla do ogrzewania statków). Praktyka pokazała zupełnie inny obraz rzeczywistości. Simmons doskonale buduje klimat grozy. Bez trudu można sobie wyobrazić te minusowe temperatury, wycie wiatru bądź ciszę, w której słychać lód napierający na burty, skrzypienie, trzaski i zgrzyty. Do tego szczypta innuickiej mitologii i mamy historię, która nie bierze jeńców.
Tutaj zupełnie naturalnie nasuwa się pytanie, o czym tak ten Dan się rozpisuje na tych 660. stronach? Co takiego może się wydarzyć na statku skutym lodem? Statku, który stoi w miejscu, gdzie nie sposób się ruszyć, bo można wrócić bez palców. Można w ogóle nie wrócić... Odpowiedź jest równie banalna jak pytanie, bo tutaj może zdarzyć się WSZYSTKO (a wszystko przez Edgara Allana Poe, ech, gdyby tylko Aylmore`y nie czytał tej książki). To, oraz znikające zapasy żywności i pewne okoliczności, dzięki którym kapitan Francis Crozier przejmuje dowodzenie, napędza tę opowieść nie lepiej niż silniki parowe lokomotyw, które skrywały wnętrza statków. Obserwowanie ludzkich zachowań z pozycji czytelnika to chyba największa zaleta tej historii. Simmons mistrzowsko buduje swoje postacie. Mamy okazję zżyć się z bohaterem, a potem mocniej przeżywać emocje, które targają również nim. Są osoby, które budzą podziw oraz te, których nie da się lubić, które z każdą sytuacją sprawiają, że sami mamy ochotę je unicestwić.
Niewiarygodny jest płomień determinacji i podążanie za głosem nadziei samego kapitana Croziera, który w pewnym momencie już wie, że on sam jest żywym trupem, bo nawet jeśli jakimś cudem przeżyje, jego kariera jako komandora, jest skończona. Rozczula moment pożegnania się ze statkiem, kiedy delikatnie poklepuje burtę, jakby to był najlepszy przyjaciel. Książka składa się z rozdziałów, które są głosem poszczególnych osób z załogi. To świetny zabieg, bo często mamy okazję poznać daną sytuację z innej perspektywy. Bardzo ciekawy jest prywatny dziennik doktora Harry`ego D.S. Goodsira, który zmaga się z wieloma przypadkami nieznanych wówczas objawów chorób (przypominam, że mamy rok 1846). O ile dobrze znany i opisany jest już szkorbut, tak zatrucie toksyną botulinową to zupełne novum (zbadano i nazwano ją dopiero w roku 1897). Doktor w swoim dzienniku interesująco opisuje każdy z tych przypadków. Ostatnia notatka w dzienniku chwyta za serce. Wiele jest w tej opowieści samouśmiercania jednak swego rodzaju sokratejska ironia, z jaką pożegnał ten świat ostatni lekarz tej ekspedycji, naprawdę robi wrażenie. Tak na marginesie, nie jestem sobie w stanie wyobrazić zapachu, który unosił się na statku.
Ekstremalne warunki najlepiej uwypuklają hardość ducha. Postępowanie względem drugiego człowieka jest najlepszą miarą człowieczeństwa. Dan Simmons pokazał w "Terrorze" całą skalę ludzkich zachowań. Od głębokiego poświęcenia, kiedy to część załogi zajmuje Williamem Heather`em po absolutną, sięgającą dna Rowu Mariańskiego, podłość Corneliusa Hickey`a. Gdyby ktoś zechciał zrealizować ostatnie sceny tego jegomościa, to byłoby to epickie widowisko. Jeśli czytaliście "Ludzi na drzewach" Hanya Yanagihary, to możecie się domyśleć, w jakim kierunku nakreślono tę postać (chodzi o chorobę neurodegradacyjną, która była pokłosiem pożywienia, jakim raczył się Hickey).
Mój szczery podziw wzbudza nawiązywanie autora do innych dzieł literackich, które nie polega jedynie na wymienieniu tytułu czy nazwiska pisarza, ale sprytnym wykorzystaniu motywu, na którym Simmons buduje swoją opowieść. Miłośnicy Johna Steinbecka będą wręcz zachwyceni, nie da się nie porównać pary Manson-Hickey do George’a i Lenniego. Zwolennicy Shirley Jackson znajdą tu najbardziej dramatyczne elementy "Loterii", Poe zaś może się tylko cieszyć realizacją planu, który wymyślił w swojej głowie. Te elementy powieści są jak szkatułki ze skarbami, ich obecność cieszy podwójnie.
Na koniec clou całej tej historii. Mitologia ludności inuickiej, którą autor genialnie wykorzystał w procesie tworzenia i która jest obecna niemal od pierwszych stron "Terroru". Owa nieuchwytna postać, która niesie śmierć, mocno zakorzeniona w wierzeniach rdzennych mieszkańców obszarów arktycznych. Anioł Zemsty wysłany przez samą Naturę. Śmierć za śmierć. Śmierć za pychę. Śmierć za wkroczenie do świata, gdzie noga białego człowieka miała nigdy nie postać. Mitologia rzuca światło na wiele zachowań, które opisuje autor. Samotność Lady Ciszy czy polowanie na zwierzynę (piękna scena z zabitą foką, w której Cisza przeprasza duszę - INUA - martwego zwierzęcia za zadany cios, przez szacunek do niego. Podobną scenę zaserwował Cooper w "Ostatnim Mohikaninie". W każdym przypadku poszanowanie dla życia i śmierci zwierząt jest porażająca i niezrozumiała po dzień dzisiejszy przez białego człowieka). Ta pycha i brak wiary w to, co mówią ludzie o odmiennej kulturze, do tej pory jest widoczna gołym okiem. Wrak HMS „Terror” znalazłby się kilka lat wcześniej, gdyby ktoś wysłuchał i uwierzył w to, co mówił Sammy Kogvik, Inuita, który wskazał szczątki masztu "Terroru". Nie sprawdzono tej informacji. Zrobiono to dopiero w roku 2016.
O wielowymiarowości samego tytułu tej powieści nawet nie wspominam, Simmons to geniusz. Do lektury będę zachęcać gorąco, dla mnie to jest absolutne PODIUM, nie do pokonania.
11/10
IG @angelkubrick
Jakiego ja miałam nosa, żeby na czytanie "Terroru" wyjechać do Babci, OMG, co to była za opowieść! Dan Simmons wykreował taki świat, że autentycznie człowiek przymarza do fotela i jak zahipnotyzowany przewraca kartkę po kartce, by dobrnąć do końca, a potem jeszcze przez długi czas myśli o tym, co przeczytał. I tych myśli są tysiące, bo wiele jest...
2021-07-07
Patriarchat zawsze i wszędzie. W 1920 roku, kiedy dyplomy Oksfordu zaczęły zdobywać pierwsze kobiety, anonimowy konfident napisał tak: "nie można już liczyć na męską swobodę na uczelni i sposobność spędzania czasu w wyłącznie męskim gronie". Od razu nasuwa mi się pytanie, co to znaczy ta męska swoboda? Że mogą chodzić z pitokiem na wierzchu? Czy o co chodzi? Wracając do meritum, przez całe dekady edukowanie kobiet uważano za coś nienaturalnego, podkreślam, NIENATURALNEGO, nawet więcej, NIEBEZPIECZNEGO! Patrząc na poczynania rządowe, daję sobie rękę uciąć, że w wielu głowach ta myśl pozostała niezmieniona. Rozumiecie więc, że pierwsze absolwentki uczelni nie miały łatwo. Kiedy już jednak zdobyły dyplomy, dziarsko wyruszyły w świat w celu kategoryzowania, poznawania i katalogowania wiadomości o innych kulturach.
Katherine Routledge badała Wyspę Wielkanocną.
Beatrice Blackwood filmowała wojowników z Nowej Gwinei.
Barbara Freire-Marreco zamieszkiwała z indiańskim pueblos.
Winifred Blackman fotografowała krwawe bójki w Egipcie.
Maria Czapska przemierzała arktyczną tundrę, badając życie szamanów i nomadów.
Ta książka to hołd dla wysiłku tych kobiet.
Przy okazji lektury warto, a nawet trzeba, zwrócić uwagę na obraz, który maluje się obok opowieści o pierwszych antropolożkach. To brutalne zajmowanie ziemi ludności rdzennej i wykorzystywanie jej jako taniej siły roboczej. To gwałty i mordy na niewinnych ludziach bez żadnych skrupułów, bez grama człowieczeństwa.
W pueblach w Nowym Meksyku nauczyciele, duchowni i urzędnicy szkolili kobiety ludności rdzennej do prowadzenia domów na WZÓR gospodyń europejskich. Dzieci zmuszano do nauki bez poszanowania ich własnej kultury, miały bawić się, rozmawiać, czesać i ubierać jak dzieci białych. Pod pretekstem ochrony zawłaszczano ziemie należące do puebli. Rdzenna ludność była ZASOBEM do zarządzania. Na domiar złego spustoszenie wśród autochtonów czyniły też europejskie choroby. Historia antropolożek przeplatana jest historią ziemi i ludzi, którą badały. Zachęcam do lektury i rozpatrywania jej na wielu płaszczyznach.
IG @angelkubrick
Patriarchat zawsze i wszędzie. W 1920 roku, kiedy dyplomy Oksfordu zaczęły zdobywać pierwsze kobiety, anonimowy konfident napisał tak: "nie można już liczyć na męską swobodę na uczelni i sposobność spędzania czasu w wyłącznie męskim gronie". Od razu nasuwa mi się pytanie, co to znaczy ta męska swoboda? Że mogą chodzić z pitokiem na wierzchu? Czy o co chodzi? Wracając do...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-06-14
IG @angelkubrick
"Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia" to książka ze wszech miar wyjątkowa, nie tylko ze względu na opis wojny oczami dzieci, ale też z powodu wyjątkowych prac w niej zawartych. W roku 1946 na prośbę Ministerstwa Oświaty, dzieci w całym kraju rysowały to, co najbardziej zapamiętały z okresu wojny. Miasta, miasteczka, wsie. Powstało tysiące prac, które pokazują, jak dobrymi obserwatorami są dzieci oraz jak mocno przemoc odciska na nich swoje piętno. Dwanaście wspomnień przelanych na papier obrazuje dwanaście opowieści bohaterów najnowszej książki Magdaleny Grzebałkowskiej, które bezapelacyjnie trzeba poznać.
Wartością dodaną tego reportażu jest różnorodność. Autorka wychodzi poza granicę Polski i pokazuje, że wojna nie wszędzie wygląda tak samo, choć ma jeden wspólny mianownik, mnoży sieroty. Przeważnie mamy w głowie jeden, tragiczny obraz ówczesnej rzeczywistości. Czy dzieci widziały go tak samo? W większości tak, ale zdarzały się przypadki, że pobyt w obozie był czasem szczęśliwym, a internowanie do innego kraju było jak wymarzony prezent urodzinowy. Dziś brzmi to szokująco, mamy więc kolejny powód, by sięgnąć po książkę.
Ciekawostką z psychologicznego punktu widzenia jest widoczny w wywiadach mechanizm przywiązania, który jest biologicznie zaprogramowany w naturze istot żywych, a który nie zawsze działa zgodnie z oczekiwaniami społecznymi. Więź między dzieckiem a rodzicem tworzy się poprzez zapachy, faktury, dźwięki i miejsca, nie tylko poprzez podawanie pokarmu. Dzieciństwo pozbawione tych elementów rozluźnia naturalne więzi, zrozumiały jest zatem brak emocji przy późniejszych spotkaniach z rodziną. Poczucie obcości pogłębia poczucie osierocenia.
"Wojenka" to znów trochę historii wyrwanej z otchłani pamięci, która powoli umiera. Ostatni świadkowie, nawet z tej grupki tu zebranych, odchodzą. Dziękuję autorce za pracę i zapisanie tego wszystkiego na papierze. Czytajcie!
IG @angelkubrick
"Wojenka. O dzieciach, które dorosły bez ostrzeżenia" to książka ze wszech miar wyjątkowa, nie tylko ze względu na opis wojny oczami dzieci, ale też z powodu wyjątkowych prac w niej zawartych. W roku 1946 na prośbę Ministerstwa Oświaty, dzieci w całym kraju rysowały to, co najbardziej zapamiętały z okresu wojny. Miasta, miasteczka, wsie. Powstało tysiące...
2021-06-08
IG @angelkubrick
Dużym szacunkiem darzę autorów, którym chce się grzebać w starych, archiwalnych dokumentach w poszukiwaniu prawdy historycznej. II Wojna Światowa wciąż nie jest tematem wyeksploatowanym do końca, wciąż wiele faktów zaskakuje. Tomasz Bonek w swoim najnowszym reportażu odsłania najściślej strzeżoną tajemnicę III Rzeszy, fabrykę chemiczną w Dyhernfurth (Brzeg Dolny), która miała zagwarantować wygraną fanatycznemu przywódcy NSDAP.
Zadziwiające, jak mało mówi się o Elfenhain (jak nazywał ją dyrektor Otto Ambros, fan mitologii germańskiej). Nie sposób sobie wyobrazić, jak straszne to było miejsce, skoro więźniowie przyjeżdżający tam z Auschwitz mówili, że do tej pory mieli rajskie warunki. Praca przy środkach chemicznych konsekwentnie uśmiercała kolejne ludzkie istnienia. Nie było mowy o zabezpieczeniach.
Jednak w Dyhernfurth nie zabijała tylko sama chemia. Mordowali zwykli ludzie, którzy po wojnie zasłaniali się wypełnianiem obowiązków służbowych (sic!) Wszystko opierało się tu na kłamstwach. III Rzesza nie wysyłała w świat wagonów z bronią chemiczną (notabene zakazaną już w roku 1675), ona przesyłała jedynie "środki chemiczno-piorące". Niewiarygodne.
Tyle cierpienia w jednym miejscu, że nie sposób o tym pisać. Reportaż "Chemia śmierci. Zbrodnie w najtajniejszym obozie III Rzeszy" w sposób przystępny dla czytelnika pokazuje świat, o którym każda ze stron wolałaby zapomnieć. Życie codzienne, walka o przetrwanie, ból ludzi, który przelewa się w serce czytającego. Zachęcam do lektury.
Swoją drogą zobaczcie, jak Los czy jak to tam nazwać, bywa okrutnie złośliwy. Gaz, którym wymordowano miliony Żydów stworzył - Żyd. Fabryka, w której żywot skończyło tysiące ludzi wciąż działa i należy do - firmy niemieckiej. Czytajcie po prostu.
IG @angelkubrick
Dużym szacunkiem darzę autorów, którym chce się grzebać w starych, archiwalnych dokumentach w poszukiwaniu prawdy historycznej. II Wojna Światowa wciąż nie jest tematem wyeksploatowanym do końca, wciąż wiele faktów zaskakuje. Tomasz Bonek w swoim najnowszym reportażu odsłania najściślej strzeżoną tajemnicę III Rzeszy, fabrykę chemiczną w Dyhernfurth (Brzeg...
Jeżeli czytacie literaturę obozową i wciąż jeszcze macie dla niej miejsce w sercu, to zachęcam do sięgnięcia po tytuł, który nie mówi o obozach bezpośrednio, ale jest jakby brakującym ogniwem w całej tej bolesnej mozaice ludzkiego udręczenia.
„Getto jest we mnie” argentyńsko-francuskiego pisarza, Santiago H. Amigoreny pokazuje, jak mechanizm śmierci zbiera swoje żniwo nawet po skończeniu wojny, bo wojna to nie tylko miejsce, w którym toczą się walki, wojna to pomór, który infekuje głowy kolejnych pokoleń, co doskonale widzimy na przykładzie dziadków Amigoreny, a także Martina Caparrosa, bo obaj panowie są ze sobą spokrewnieni, obaj też napisali o swoich przodkach, dziś jednak skupiam się na opowieści Santiago.
Wincenty Rosenberg to polski Żyd, który w 1928 roku wyemigrował do Argentyny. Wcześniej walczył u boku Piłsudskiego, jednak mimo stopnia oficerskiego, nie kontynuuje kariery wojskowej. Nie kończy też prawa, na które wysłała go matka. Wincenty dusi się w antysemickim sosie. Robi więc najprostszą rzecz, jaka przychodzi mu go głowy. Ucieka na inny kontynent. Ucieka trochę od pogardy, którą otrzymuje zamiast podzięki za wyzwolenie kraju, trochę od matki, której marzenie o synu prawniku nie będzie spełnione, a trochę gna go tam ciekawość i pragnienie całkowitej wolności. Na statku, który przybija do argentyńskiego portu, poznaje dwójkę przyjaciół, którzy będą mu towarzyszyć w dalszej drodze. Buenos Aires tętni życiem. Rozwija się. Tu poznaje swoją przyszłą żonę, Rositę. Tutaj rodzą się jego dzieci, dwie córki i syn. Zawodowo działa w branży meblowej. Na pierwszy rzut oka wszystko jest dobrze, ale raj nie trwa wiecznie. W Europie wrze.
Wybucha wojna, wybucha też niepokój Vincente, który stopniowo narasta. Czasem z Polski przypływa do niego list, w którym matka opisuje aktualną sytuację w kraju. Nagonki na Żydów, budowanie muru, zamknięcie w getcie, nędzę, głód, trupy na ulicach, które nikogo nie wzruszają. Vincente śledzi nagłówki gazet. W pewnym momencie nie jest w stanie przyjąć więcej tragicznych informacji. Stopniowo się zmienia, a zmiany te bardzo mocno oddziałują na rodzinę. Żona nie widzi już w nim człowieka, którego poślubiła. Dzieci nie rozumieją zachowań ojca. On sam czuje się dla siebie obcy. Mentalne mury getta stały się dla niego grobem.
„Getto jest we mnie” to opis degradacji umysłu zakleszczonego w wyobrażonym cierpieniu matki i rodzeństwa. Pokłosie zbrodni bez imienia. Zagraniczne gazety z okresu wojny bardzo długo domniemywały, co może dziać się w Polsce. Posługiwano się ogólnikami, określeniami „podobno”, „być może” kogoś tam mordują, ale jak jest naprawdę... Tragedia ujawniała się powoli, przyczyniając się do szaleństwa ludzi oddalonych od Polski nawet o tysiące kilometrów. Trauma zżerała tych, co przeżyli i kolejne pokolenie. Wspaniale opisał to Amigorena a ja gorąco zachęcam do poznania tej historii.
IG @angelkubrick
Jeżeli czytacie literaturę obozową i wciąż jeszcze macie dla niej miejsce w sercu, to zachęcam do sięgnięcia po tytuł, który nie mówi o obozach bezpośrednio, ale jest jakby brakującym ogniwem w całej tej bolesnej mozaice ludzkiego udręczenia.
więcej Pokaż mimo to„Getto jest we mnie” argentyńsko-francuskiego pisarza, Santiago H. Amigoreny pokazuje, jak mechanizm śmierci zbiera swoje żniwo...