-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-09-05
2023-04-16
Mam wrażenie, że u Wszystkich widziałam już tę książkę, więc nie będę zbyt głęboko wchodzić w fabułę. „Cieszę się, że moja mama umarła” to jedna z tych książek, które w dużej mierze stanowią literaturę terapeutyczną, w tym przypadku dla Jennette McCurdy, hollywoodzkiej gwiazdy dziecięcej, znanej z takich produkcji jak „ICarly” oraz „Sam i Cat”. Osobiście nie znam kobiety, nie widziałam ani jednego serialu z nią w roli głównej, a mimo to zachęcam gorąco do lektury i zapoznania się z obezwładniająco złym modelem wychowania, który niszczy dziecko od najwcześniejszych lat. Echa traumy zaznanej w dzieciństwie odbijają się jeszcze przez wiele, wiele lat w życiu dorosłym.
Momentami ta książka była dla mnie po prostu szokująca. Poprawka, w niepoliczalnej ilości momentów ta książka mnie rozwalała na kawałki. Ogrom zachowań matki wobec dziecka w tym konkretnym przypadku jest dla mnie zwyczajnie niewyobrażalna. Przenoszenie swoich marzeń na córkę, osiąganie ich przez cielesną ofiarę własnego dziecka, blokowanie dojrzewania, głodzenie (w Stanach, gdzie jedzenie ma status świętego sakramentu!), totalny brak przygotowania do dorosłego życia (zdziwienie podczas pierwszego zbliżenia), wykorzystywanie własnej choroby do emocjonalnych manipulacji, wreszcie bezpardonowe wysysanie kasy (rozmowy wyglądały mniej więcej tak: szantaż, groźby, poniżanie a na koniec hasło: pamiętaj o $ na lodówkę). Mózg staje.
Ta książka jest bardziej przerażająca niż literatura grozy, a to wszystko ukryte za lukrowaną, słodziutką, niewinnie wyglądającą okładką. Szok i niedowierzanie. Czytajcie, jeśli jeszcze nie znacie i nie róbcie tak!
IG @angelkubrick
Mam wrażenie, że u Wszystkich widziałam już tę książkę, więc nie będę zbyt głęboko wchodzić w fabułę. „Cieszę się, że moja mama umarła” to jedna z tych książek, które w dużej mierze stanowią literaturę terapeutyczną, w tym przypadku dla Jennette McCurdy, hollywoodzkiej gwiazdy dziecięcej, znanej z takich produkcji jak „ICarly” oraz „Sam i Cat”. Osobiście nie znam kobiety,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-12
O matko i córko, jak te Niemce się na ten ruski tron pchały, olaboga! Choć tak naprawdę, Ci co zasiadali na tronie, niewiele mieli do powiedzenia, bo tutaj górę brały interesy rodów panujących i państw, dokładnie w tej kolejności. Jak wyglądała procedura przemienienia? Wystarczyło odrzucić luteranizm, przyjąć wiarę prawosławną i tak oto z Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst robiła się Katarzyna II Aleksiejewna Wielka, z kolei jej mężna przemianowano na Piotra Fiodorowicza. Krócej i ładniej, nieprawdaż? Choć Piotr akurat nie cierpiał wszystkiego, co rosyjskie, co za pech!
Katarzyna II bez wątpienia była postacią wyjątkową, bo już samo to, że przez 34 lata rządziła Rosją, wiele mówi. My, jako naród, chyba jednak nie przepadamy za nią jakoś specjalnie. Wraz z Poniatowskim, na marginesie, jej kochankiem, zawarła traktat gwarancyjny, który czynił Rzeczpospolitą protektoratem rosyjskim. Potem bez zmrużenia okiem uczestniczyła w trzech rozbiorach Polski. To się nazywa mieć dobry układ polityczny, caryca wiedziała, kogo, gdzie i w jakim momencie historii usadzić na stanowisku, żeby jak najwięcej zyskać dla siebie i Rosji.
Jaka była prywatnie? Co czuła, jak wyglądało jej małżeństwo, ile była w stanie znieść w imię dobra państwa? O wszystkim, szczerze jak na spowiedzi, opowiada w fikcyjnym wywiadzie sama Katarzyna II, rozmawiając z nie kim innym, tylko samym Stasiem, bo to z nim właśnie, oprócz spraw łóżkowych, łączyły ją jeszcze inteligentne rozmowy. Ceniła je sobie. Wywiad oparty na faktach historycznych, dopełniony wstawkami uzupełniającymi treść. Duża ilość ilustracji zdecydowanie na plus. Swobodny język zachęci do lektury nawet tych, co biografii normalnie nie trawią. I jak to w końcu było z koniem? Hmmmm...
IG @angelkubrick
O matko i córko, jak te Niemce się na ten ruski tron pchały, olaboga! Choć tak naprawdę, Ci co zasiadali na tronie, niewiele mieli do powiedzenia, bo tutaj górę brały interesy rodów panujących i państw, dokładnie w tej kolejności. Jak wyglądała procedura przemienienia? Wystarczyło odrzucić luteranizm, przyjąć wiarę prawosławną i tak oto z Sophie Friederike Auguste von...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-09
Każde oddalenie się od bliskiej osoby, pod pozornym poczuciem wolności, niesie ze sobą pewne poluzowanie więzi. Rodzicie i dorosłe dzieci zaczynają żyć własnym życiem. W międzyczasie zanikają relacje, a emocje tracą barwy. W pewnym momencie pojawia się coś na kształt pustki i w takiej właśnie chwili poznajemy narratorkę minipowieści „Mógłby spaść śnieg”.
Matka i córka wyruszają w podróż do Japonii. To ich pierwszy wspólny wyjazd. Dziewczyna starannie go planuje, ale czy zaimponuje tym matce? I skąd ta ciągła potrzeba zadawalania? Odwiedzają muzea i galerie, robią zakupy w małych, klimatycznych sklepikach, spacerują i zatrzymują te chwile w kadrze. Obie cerują wspomnieniami podziurawione więzi. Odmalowują detale codzienności tworząc na nowo subtelną sieć powiązań między dzieckiem a rodzicem, i mimo wielu rozdźwięków są sobie potrzebne, z dnia na dzień coraz bardziej.
Prostota tej powieści urzeka, choć jestem pewna, że nie trafi ona do wszystkich. Jej odbiór zależy od osobistych doświadczeń i świadomości upływającego czasu. Nie mamy go tutaj za wiele, i choć czasem gubimy gdzieś cel, zawsze jest ktoś, komu jesteśmy potrzebni, a bycie potrzebnym przywraca życiu sens. Polecam!
IG @angelkubrick
Każde oddalenie się od bliskiej osoby, pod pozornym poczuciem wolności, niesie ze sobą pewne poluzowanie więzi. Rodzicie i dorosłe dzieci zaczynają żyć własnym życiem. W międzyczasie zanikają relacje, a emocje tracą barwy. W pewnym momencie pojawia się coś na kształt pustki i w takiej właśnie chwili poznajemy narratorkę minipowieści „Mógłby spaść śnieg”.
Matka i córka...
2023-03-08
W każdym środowisku znajdzie się jakiś błazen, który rozbawia do łez. Mieli nasi królowie swojego Stańczyka, Ameryka nie pozostała gorsza. W latach 50. kobiety z tak zwanych wyższych sfer nie wyobrażały sobie życia towarzyskiego bez Trumana. Ten niski, zniewieściały bawidamek był znakomitym słuchaczem, obserwatorem i manipulatorem. Kobiety zdradzały mu wszystkie swoje sekrety, a on, dzięki prostej sztuczce psychologicznej, gromadził najintymniejsze szczegóły z ich życia.
Marzył o napisaniu wielkiej powieści, tymczasem jego najbardziej zjadliwą formą przekazu były eseje. Udało mu się stworzyć „Śniadanie u Tiffany’ego”, które w wersji filmowej ma absurdalnie przesłodzone zakończenie, a szkoda, bo właśnie w tej powieści autor świetnie oddaje ówczesny Nowy Jork i sytuację kobiet, które masowo przybywały do miasta, nie mając do zaoferowania nic, poza swą urodą i młodością. Tylko nieliczne dzięki sprytowi, przebiegłości, inteligencji i oczywiście urodzie, stawały się elitą tego miasta. Gdyby wtedy istniał Instagram, byłoby one najlepiej opłacanymi influencerkami na swoje czasy. Ubierali je najlepsi projektanci mody. To one tworzyły trendy. Barbara „Babe” Paley wylansowała apaszkę przewiązaną przez ucho torebki. Świat mody je kochał i wykorzystywał. Łabędzice brylowały na salonach, w wolnym czasie urządzały domy, czasem nawet kilka. Małżeństwa nie zawsze były udane, ale czy życie kończy się na jednym mężu? Dziećmi, jeśli takie się pojawiły, zajmowały się nianie. Rosło kolejne pokolenie emocjonalnych sierot. W tym wszystkim Truman czuł się jak pączek w maśle. W życiu dorosłym odrabiał dziecięce traumy, i choć do końca życia czuł się dziwakiem, były chwile, kiedy bez obawy, po prostu, był sobą.
Książka dla sympatyków Nowego Jorku, koneserów pięknych kobiet i miłośników literatury, z tej pojawiają się takie nazwiska jak Harper Lee, Betty Friedan, Newton Arvin (National Book Award 1951), Hemingway czy Steinbeck.
W każdym środowisku znajdzie się jakiś błazen, który rozbawia do łez. Mieli nasi królowie swojego Stańczyka, Ameryka nie pozostała gorsza. W latach 50. kobiety z tak zwanych wyższych sfer nie wyobrażały sobie życia towarzyskiego bez Trumana. Ten niski, zniewieściały bawidamek był znakomitym słuchaczem, obserwatorem i manipulatorem. Kobiety zdradzały mu wszystkie swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-08
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że oto pojawiła się najważniejsza książka tego roku, która może zmienić życie wielu seniorów oraz ich rodzin, na znośniejsze i przyjemniejsze, a wszystko to dzięki ogromnemu samozaparciu i dobrej woli kobiety, która zdecydowała się podzielić tym, jak widzi, odbiera i czuje świat, który JEST INNY niż ten, do którego przywykliśmy.
Nasze społeczeństwo starzeje się w zastraszającym tempie i to się raczej nie zmieni. Coraz częściej w gabinecie lekarskim będzie można usłyszeć diagnozę — DEMENCJA. Będzie ona dotyczyć Twojej babci, dziadka, wujka, ale też Twojej matki lub ojca (sama autorka została zdiagnozowana w wieku 58. lat). Lekarze POWINNI umieć prawidłowo przekazać tę informację, bo to od nich zależy, czy wzmocnią pacjenta, czy też sprawią, że załamie się zupełnie już na starcie. Forma słowna, w jaką ubiera się tę chorobę, na ten moment, pozostawia wiele do życzenia. Drugą niezwykle ważną kwestią jest uświadomienie rodziny, że demencja to ZABURZENIE NEUROLOGICZNE, a nie choroba psychiczna.
To, czego nie ma w książce, a co mogę powiedzieć z posiadanych informacji na temat poszczególnych znanych mi przypadków — to wybór leków, jakie aplikuje się chorym. Czasem ten wybór i dawki w szybkim tempie po prostu zabijają, bo są za duże, bardzo szybko z człowieka robi się roślinka, a potem już z górki. Zawsze KONSULTUJCIE leki i dawki u kilku lekarzy! Demencja to coś, co cały czas poznajemy, posiadanie jej nie oznacza końca życia!
Trzecią istotną kwestią jest brak diagnozy, bo nie każdy senior do lekarza pójdzie, jak dajmy na to moja Babcia, która w styczniu skończyła już 88 lat :) Z wiekiem zmienia się wiele rzeczy, zmysły nie działają już tak jak dawniej, humory występują częściej, częściej też pojawiają się zachowania, których młody człowiek nie rozumie. Po przeczytaniu tej książki zupełnie inaczej podejdziecie do swoich sędziwych członków rodziny, ale też sąsiadów, którzy gdzieś tam za ścianą ŻYJĄ.
Wartość tej książki nie da się przeliczyć na żadne pieniądze. Pozycja obowiązkowa.
IG @angelkubrick
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że oto pojawiła się najważniejsza książka tego roku, która może zmienić życie wielu seniorów oraz ich rodzin, na znośniejsze i przyjemniejsze, a wszystko to dzięki ogromnemu samozaparciu i dobrej woli kobiety, która zdecydowała się podzielić tym, jak widzi, odbiera i czuje świat, który JEST INNY niż ten, do którego przywykliśmy.
Nasze...
2022-10-23
Najpierw różowy becik, potem różowe sukieneczki, wstążki, kokardki, mini kuchenki, płaczące lalki robiące siusiu. Później różowe okładki, futerkowy piórnik i Barbie w full makeupie. Różowy błyszczyk do ust zmienia się z czasem w trwałą szminkę, tylko te usta jakieś takie...
Wanda Hagedorn wszystkie te zabiegi nazwała ukobiecaniem i faktycznie, kiedy się tak zastanowić, sięgnąć pamięcią wstecz, dla pewności zerknąć jeszcze na Instagram, wszystko się zgadza. Już nawet kobiety w dzikim pędzie życia nie zauważają, jak same wkładają się w ramy patriarchatu, wrzucając tam też jeszcze swoje córki.
Być może w ukobiecaniu nie byłoby nic złego, gdyby nie fakt, że kalka piękna nałożona przez mężczyzn na kobiety powoduje frustracje, zaburzone postrzeganie swojego ciała, a to w konsekwencji owocuje głęboką depresją, którą większość kobiet nigdy nie przepracuje.
„Twarz, brzuch, głowa” to bardzo intymna opowieść o doświadczeniach Wandy Hagedorn z własnym ciałem i dla mnie, kobiety po czterdziestce, to jest lustro, w którym widzę swoje odbicie. Ok, jeszcze nic sobie nie wstrzyknęłam w twarz, ale może nadejść dzień, w którym jak Wanda powiem, pie*rzyć Sontag. Jestem pewna, że im starsza czytelniczka, tym bardziej ta powieść graficzna do niej przemówi. Świetna rzecz, choć... smutna.
IG @angelkubrick
Najpierw różowy becik, potem różowe sukieneczki, wstążki, kokardki, mini kuchenki, płaczące lalki robiące siusiu. Później różowe okładki, futerkowy piórnik i Barbie w full makeupie. Różowy błyszczyk do ust zmienia się z czasem w trwałą szminkę, tylko te usta jakieś takie...
Wanda Hagedorn wszystkie te zabiegi nazwała ukobiecaniem i faktycznie, kiedy się tak zastanowić,...
2022-05-24
Pokazywanie siebie i zarabianie na tym nie jest niczym nowym, jednak ten model zarobkowy wydaje się być coraz bardziej popularny. Niech dowodem na to będą wyniki ankiety z roku 2021, w których aż 48% nastolatków jako wymarzony zawód wskazuje bycie youtuberem. Ogółem social media to istne Eldorado, niestety dostępne dla nielicznych, choć miliony próbują ugrać coś dla siebie. O pewnym sukcesie może już chyba powiedzieć Emily Ratajkowski, która siłę rozpoznawalności przekuwa na realne dolary, które regularnie zasilają jej konto, pozwalając na wolność i kontrolę. Czy aby na pewno jest to właściwa wolność?
„Zarabiałam na swoim ciele w świecie cis-heteroseksualnym, kapitalistycznym, patriarchalnym, gdzie wartość piękna i seksapilu zależy wyłącznie od satysfakcji męskiego spojrzenia”.
Swoją pracę uważała za tymczasową. Skoro już kobiety są uprzedmiotowiane i seksualizowane, Ratajkowski stwierdziła, że będzie to robić na własnych warunkach. Brzmiało to nieco buńczucznie, w rzeczywistości jeździła od sesji do sesji, z toną ubrań na tylnym siedzeniu samochodu, by pośród maszynek do golenia w łazienkach podstarzałych fotografów wyskakiwać z tego, co aktualnie miała na sobie. W międzyczasie jej ciało dawało sygnały, mówiąc — zwolnij.
„Odkąd liczba na mojej wadze zmalała, liczba na moim koncie stale się zwiększała”.
W tej książce pod całym amerykańskim blichtrem jest obraz zagubionej kobiety, która istnieje, by cieszyć męskie oko, która traktuje ciało jak narzędzie, wygląd jako ozdobę, dekorację. Która rozbiera się po to, by poczuć, że nikt nie obnaży jej bardziej, a kiedy czasem spogląda na swoje ciało, nie ma wrażenia, że jest jej. Im bardziej stara się realizować swoje pierwotne założenie, tym mocniej zaciska się na niej patriarchalny pancerz. Czy to jest wolność? Polecam książkę młodemu pokoleniu kobiet, prosty, obrazowy przekaz powinien przekonać, że nie wszystko złoto, co się świeci.
IG @angelkubrick
Pokazywanie siebie i zarabianie na tym nie jest niczym nowym, jednak ten model zarobkowy wydaje się być coraz bardziej popularny. Niech dowodem na to będą wyniki ankiety z roku 2021, w których aż 48% nastolatków jako wymarzony zawód wskazuje bycie youtuberem. Ogółem social media to istne Eldorado, niestety dostępne dla nielicznych, choć miliony próbują ugrać coś dla siebie....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-14
„Stulecie kobiet. Usłyszeć siebie” to książka, której założenia bardzo mi się podobały. Ostatnie sto lat naszego kraju pokazane z perspektywy kobiet, które niezależnie od epoki, codziennie zmagały się (i wciąż zmagają) z wszechobecnym patriarchatem. Chłopki, ziemianki, pisarki, pielęgniarki, lekarki, akuszerki, dziennikarki, działaczki społeczne, łódzkie robotnice, radiosłuchaczki, polityczki, funkcjonariuszki służb mundurowych, pracownice naukowe, matki, żony, kochanki, zakonnice. Fragmenty listów, pamiętniki, wspomnienia, wywiady przeprowadzone przez redaktorki niniejszego wydania, jasno pokazują, że każda kobieta nosi odciśnięte piętno, które budzi ból, złość, żal i smutek.
Dużym zaskoczeniem była tu dla mnie historia Zofii Nałkowskiej czy też Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, której kochany Lotek zarzucał, uwaga -> kupowanie, zbyt głośne chodzenie, czytanie z przesadą [!!!], pisanie wierszy i bałagan! Historia zakonnic, które traktowane są jak „nieme bydlątka ” byłaby nawet dość zabawna, gdyby nie była tragiczna. Co myśleć o księdzu, który w trakcie kazania dla sióstr opowiada treść „Janko Muzykanta ” i „ Latarnika”, uznając je za „arcydzieła literatury polskiej”, które na marginesie, napisał Słowacki? Tego nawet Pacześ by nie wymyślił. Natomiast to, co zdradziła Małgorzata Tarasiewicz, działaczka społeczna okresu transformacji, budzi taki niesmak, że gloria chwały Solidarności powinna być wymazana z Wikipedii. To ledwie przedsmak tego, o czym można przeczytać na stronach pierwszej edycji „Stulecia kobiet”.
To nie jest książka, która dodaje skrzydeł współczesnym kobietom, choć można z niej wyłowić te chwile sukcesu, które są budujące. Ciężko mi jest również ocenić ten projekt. Owszem, cenię wybór postaci, oddanie głosu tym, które nigdy nie miały okazji powiedzieć głośno swojej historii, jednak znakomita większość „Stulecia kobiet” to przedruki fragmentów innych tytułów. Przeczytajcie sami.
„Stulecie kobiet. Usłyszeć siebie” to książka, której założenia bardzo mi się podobały. Ostatnie sto lat naszego kraju pokazane z perspektywy kobiet, które niezależnie od epoki, codziennie zmagały się (i wciąż zmagają) z wszechobecnym patriarchatem. Chłopki, ziemianki, pisarki, pielęgniarki, lekarki, akuszerki, dziennikarki, działaczki społeczne, łódzkie robotnice,...
więcej mniej Pokaż mimo to
Chyba nikt w historii Huty Katowice nie spojrzał na nią tak ujmująco i przenikliwie jak Anna Cieplak, zachowując przy tym surową sprawiedliwość dziejową, bo tyle, ile marzeń rozpaliło to przedsięwzięcie, tyle w ofiarach odebrało, i mowa tu nie tylko o ludziach, który tracili zdrowie przy budowie, a potem pracy w konglomeracie, ale też o zawłaszczeniu terenu Puszczy Łosieńskiej, karczowanej drzewo po drzewu. To przejęcie przestrzeni w latach siedemdziesiątych nie przerażało jednak tak bardzo, bowiem ten cywilizacyjny przeskok był obietnicą polepszenia bytu tysięcy ludzi, którzy wyrwani z zaścianka marzyli o innym życiu, innym niż mieli ich rodzice, latami związani z kawałkiem ziemi, który karmił, wyciskał siódme poty, ale nie dawał nic poza tym.
„Ciało huty” to wyimek z historii tego miejsca, przedstawiony na tyle interesująco, że mógłby stanowić kanwę dla setek autentycznych życiorysów wchłoniętych przez gorące trzewia największego zakładu metalurgicznego Europy.
To bardzo kobieca opowieść, przez którą się płynie, raz po raz współdzieląc emocje, jakimi obdarowują czytelnika główne bohaterki, Ewa, Ula i Maja. Od młodzieńczych fascynacji spełeczno-ideowych, po traumy, o których nie chce się pamiętać. Ma „Ciało huty” jeszcze jedną heroinę, to doskonale spersonikowana Huta Matka, która żywi i ogrzewa każdego bez wyjątku, aż ma człowiek dość w pewnym momencie, a wtedy Wielka Mać wyciąga resztki witalności, wypluwając ludzki wrak.
Bardzo dobra powieść z okresu PRL-u, która nie powinna przejść bez echa. Polecam!
IG @angelkubrick
Chyba nikt w historii Huty Katowice nie spojrzał na nią tak ujmująco i przenikliwie jak Anna Cieplak, zachowując przy tym surową sprawiedliwość dziejową, bo tyle, ile marzeń rozpaliło to przedsięwzięcie, tyle w ofiarach odebrało, i mowa tu nie tylko o ludziach, który tracili zdrowie przy budowie, a potem pracy w konglomeracie, ale też o zawłaszczeniu terenu Puszczy...
więcej Pokaż mimo to