-
ArtykułyCzytamy w majówkę 2024LubimyCzytać101
-
ArtykułyBond w ekranizacji „Czwartkowego Klubu Zbrodni”, powieść Małgorzaty Oliwii Sobczak jako serialAnna Sierant1
-
ArtykułyNowe „Książki. Magazyn do Czytania”. Porachunki z Sienkiewiczem i jak Fleming wymyślił BondaKonrad Wrzesiński1
-
ArtykułyKrólowa z trudną przeszłościąmalineczka740
Biblioteczka
2024-03-01
2023-12-13
Pod koniec roku 2023 udało mi się w końcu dostać w ręce, kultową niemalże, pozycję Marginesów pt. „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Ciekawostka. Ostatni raz zapisywałam się w kolejce po książkę w czasach Harry’ego Pottera, czyli lekko licząc, jakieś dwadzieścia lat temu! O.O Popularność „Chłopek” przeszła wszelkie wyobrażenia i to jest zjawisko, które mnie osobiście mocno intryguje, bo to nie jest tak, że Joanna Kuciel-Frydryszak odkrywa przed czytelnikiem jakieś niezbadane dotąd lądy.
Pierwszy wieszcz narodowy w swoim najbardziej znanym poemacie bardzo dobrze oddał obraz ówczesnego chłopstwa, na który praktycznie nikt nie zwraca uwagi. „Pan Tadeusz” mami wątkiem miłosnym Tadeusza i Zosi, uwypukla tak lubiane przez Polaków spory, obowiązkowo roztrząsa wątek niepodległościowy. Pomiędzy wierszami skrywa się zaś gigantyczna odraza szlachcica do chłopów, która przejawia się między innymi w dialogu Gerwazego:
„Alem słyszał, że chłopi pochodzą od Chama,
Żydowie od Jafeta, my, szlachta, od Sema,
a więc panujem jako starsi nad obiema. ”
Owa odraza rozpanoszyła się na tyle skutecznie, że jeszcze do niedawna przyznawanie się do chłopskiego pochodzenia było passe. Takie sukcesywne podcinanie własnych korzeni kończy się kryzysem tożsamościowym, co aktualnie ma miejsce. „Chłopki” dają przestrzeń do pokoleniowych rozmów, które, chociaż częściowo, pozwalają zakotwiczyć się w przeszłości, bez której nasza tożsamość nie byłaby pełna.
Książka bez wątpienia warta jest uwagi, chociaż nie jest pozycją bez wad. W jakim stopniu reprezentatywne są wybrane rejony, o których mowa w opracowaniu? Dlaczego autorka skupia się tylko na losie kobiet (wiem, tytuł obliguje), jednakże nie tylko chłopkom było źle. Na pewno jest tak, że wracając do losów babek, jesteśmy w stanie zrozumieć nie tyle ich żywot, ile nasz własny, bo jak wiadomo, traumy dziedziczymy, to one wpływają na to, kim teraz jesteśmy. Czytając o czasach ciemnoty, rozjaśniamy nieco własną teraźniejszość. Tu chyba należy szukać przyczyny sukcesu „Chłopek”.
IG @angelkubrick
Pod koniec roku 2023 udało mi się w końcu dostać w ręce, kultową niemalże, pozycję Marginesów pt. „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Ciekawostka. Ostatni raz zapisywałam się w kolejce po książkę w czasach Harry’ego Pottera, czyli lekko licząc, jakieś dwadzieścia lat temu! O.O Popularność „Chłopek” przeszła wszelkie wyobrażenia i to jest zjawisko, które mnie osobiście...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-12-04
„Ganbare! Warsztaty umierania” Katarzyny Boni (Agora) to jeden z tych reportaży, do których warto wrócić, ZANIM sięgnie się po takie bestsellery jak „Zanim wystygnie kawa” Toshikazu Kawaguchi (Relacja) czy też wydana ostatnio „Pójdę sama” Chisako Wakatake (W.A.B.). Temat starzenia się i odchodzenia jest czymś, co dla Japończyków stało się numerem jeden, a co my, Europejczycy spychamy raczej na dalszy plan. To, co tam staje się bestsellerem, u nas odbierane jest naprawdę różnie. Czytelnicy są podzieleni na tych absolutnie zachwyconych i tych, co nie mają oporów napisać, że taka choćby powieść Kawaguchiego to kpina z czytelnika. A kawa i rozmowy z kimś z przeszłości nie wzięły się znikąd.
Po epickiej katastrofie z 11 marca 2011 roku, gdzie w naprawdę okrutny sposób tsunami pochłonęło około dwudziestu tysięcy ofiar, a miliony zostało bez dachu nad głową, emocjonalna huśtawka wystrzeliła w kosmos.
Oficjalne chodzenie do psychologa jest dla Japończyka potwierdzeniem, że sobie nie radzi, a to ostatnia rzecz, do której się przyzna. Nic dziwnego, że w przestrzeni publicznej pojawiła się budka nazywana „wietrznym telefonem” Kaze no denwa, z której od roku 2011 użytek zrobiło ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców. Może z niej skorzystać każdy, a symboliczne skomunikowanie się ze zmarłymi przynosi wymierne korzyści, zwłaszcza tym, którzy stracili kogoś, kogo ciała nigdy nie odnaleziono.
Dużo dobrego zrobiła też kawa, ściślej mówiąc mnich Taio Kaneta, który swoich samochodzikiem z logo Cafe de Monk wybrał się tam, gdzie ludzie doświadczyli trzęsienia ziemi, tsunami i skażenia nuklearnego. „Ludzie stracili zdolność odczuwania, stali się pozbawieni emocji. To tak, jakby ich serca zamarzły do tego stopnia, że nie mogli nawet płakać”. Przy kawie i ciasteczkach wysłuchuje każdego nieszczęścia, uwalniając tym samym zablokowane emocje każdego, kto tego potrzebuje. A on sam? Jest mnichem, mnisi mają dodatkowe skille. Wszystko to w odbywa się przy aromatycznym zapachu kawy i nie może trwać zbyt długo, tuż za rokiem czekają kolejni...
Japońskie społeczeństwo starzeje się na potęgę, stąd też ich pragmatyczne podejście do własnej śmierci. Nie zdają się na innych, często sami dużo wcześniej planują swoją ceremonię pogrzebową, uwzględniając w niej absolutnie wszystko, zgodnie ze swoimi wyobrażeniami. Cały ten proces otrzymał nawet swoją nazwę. To shukatsu.
Chociaż sam reportaż Katarzyny Boni ukazał się w roku 2017 i pierwszą młodość ma już za sobą, sięgnijcie po niego, jeśli do tej pory nie mieliście okazji się z nim zapoznać. Znajdziecie tam bardzo wartościowe treści dotyczące nie tylko samego tsunami i skażenia przez elektrownię jądrową Fukushima, ale też bardzo dużo z mitologii i legend Japonii, oraz niezwykłe historie ludzi, którzy pokazują, że póki można oddychać, trzeba żyć, bez względu na warunki. Może też po lekturze tej książki, te inne, opisujące japońskie podejście do świata zmarłych, nie będą dla Was już takie dziwne :)
IG @angelkubrick
„Ganbare! Warsztaty umierania” Katarzyny Boni (Agora) to jeden z tych reportaży, do których warto wrócić, ZANIM sięgnie się po takie bestsellery jak „Zanim wystygnie kawa” Toshikazu Kawaguchi (Relacja) czy też wydana ostatnio „Pójdę sama” Chisako Wakatake (W.A.B.). Temat starzenia się i odchodzenia jest czymś, co dla Japończyków stało się numerem jeden, a co my,...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-11-17
„Dziewczynę w czarnej sukience” można spokojnie postawić obok reportaży Cezarego Łazarewicza, łączy je rzetelność, obiektywizm i naprawdę tytaniczna praca, którą potem widać, i którą się docenia. Ewa Wilczyńska wraca do zbrodni miłoszyckiej, ale robi to zupełnie inaczej, niż autorzy, którzy o niej pisali do tej pory. Autorka skrupulatnie przedstawia cały przebieg sprawy, od feralnego sylwestra 1996/1997, po czasy obecne, i robi to w taki sposób, że książkę czyta się z dużym zainteresowaniem, co jest nie lada osiągnięciem, bo na przestrzeni lat całkiem sporo już o niej powiedziano.
W tej historii najmocniejszym akcentem są rodzice zamordowanej Małgosi, którzy w początkowych fazach prowadzenia śledztwa traktowani są jak intruzi (ułomność systemu wprost przeraża), potem za każdym wznowieniem śledztwa od nowa przeżywają ból utraty dziecka, następnie oglądają śmierć córki na wielkim ekranie, a po 20. latach uczestniczą w ekshumacji i ponownym pogrzebie. Nawet mnie, osobie postronnej, wydaje się to najgorszym koszmarem, jaki może przeżyć rodzic. Wydaje mi się, że gdybym to była ja, umarłabym po drodze dziesięć razy.
Trzeba też powiedzieć głośno, że w końcu poświęcono wystarczającą ilość czasu głównej ofierze tej zbrodni, Małgosi. Uczłowieczono ją, opisując momenty poprzedzające imprezę w podrzędnej, miłoszyckiej tancbudzie. To była normalna dziewczyna, powoli wkraczająca w dorosłość, którą wyznaczały kolejne imprezy, takie jak andrzejki czy sylwester... Każdy z nas to przechodził. Były pierwsze fajki i pierwszy alkohol. Małgosia jednak natrafiła na złych ludzi. Pozostało przesłanie. Imprezuj tylko z tymi, którym ufasz.
Bardzo mocno zachęcam do sięgnięcia po ten reportaż, doskonale systematyzuje wszystkie elementy miłoszyckiej układanki, a dodatkowo porusza inne problemy, takie jak rosnąca agresja wśród dzieci i młodzieży. W roku 1994. odnotowano wśród tej grupy 51 przypadków agresji bez żadnego motywu. Boję się nawet myśleć, jaka jest ta liczba w roku 2022. Książka, której zdecydowanie warto poświęcić swój czas.
IG @angelkubrick
„Dziewczynę w czarnej sukience” można spokojnie postawić obok reportaży Cezarego Łazarewicza, łączy je rzetelność, obiektywizm i naprawdę tytaniczna praca, którą potem widać, i którą się docenia. Ewa Wilczyńska wraca do zbrodni miłoszyckiej, ale robi to zupełnie inaczej, niż autorzy, którzy o niej pisali do tej pory. Autorka skrupulatnie przedstawia cały przebieg sprawy, od...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-10-04
„Już nie żyjesz. Historia bombardowania” mogłaby być bardzo dobrym reportażem, gdyby nie forma. Początkowo byłam zachwycona paragrafem, ale po paru „skokach” i przyswojeniu sobie treści zachwyt wyparował, jak ciała cywilów znajdujących się bezpośrednio w polu rażenia fali uderzeniowej „Little Boy`a”. Wydaje mi się, że ta książka powinna być też o wiele grubsza, gdyby tak bardziej uwypuklić zbrodnicze działania samych Niemiec, a nie tylko skupiać się na atakach skierowanych przeciwko nim.
Nie sposób nie wspomnieć o czasie wydania, do którego doszło niemal ćwierć wieku temu. W przypadku rozwoju technologicznego te dwie dekady są jak lata świetlne, a udoskonalanie śmiercionośnych maszyn wychodzi człowiekowi o niebo lepiej niż badania nad skutecznością leków na raka. Gdyby tak uwzględnić nowinki, śmiało rzec można, że samoloty z bombami są już passe, dziś królują drony, bo na dobrą sprawę można nimi bezproblemowo przemycić przez granicę niewielkie fiolki z bronią biologiczną i voilà, padamy jak muchy, bez hałasu, bez rozlewu krwi, bez wiedzy, co naprawdę nas zabija. Czy nie tak kończą się wielkie cywilizacje?
Książkę Lindqvista skończyłam za trzecim podejściem, kiedy po prostu zaczęłam czytać ją tak jak każdą inną, bez przeskakiwania pomiędzy stronami, to czynność rozpraszająca i w perspektywie czasu, denerwująca. Jakby jej nie czytał, treść jest bardzo ciekawa, ale jednocześnie potęguje taką dawkę smutku, że naprawdę ciężko się potem otrząsnąć. Ten wielokrotnie nagradzany, szwedzki dziennikarz, bardzo sprawnie władał piórem. Jego historie o ludzkim upadku czyta się z zapartym tchem, nie tylko ze względu na fakty, ale też szeroką analizę owej „chęci niszczenia” drugiego człowieka, począwszy od Biblii po książki science fiction. Fani tego gatunku znajdą tu imponujący zbiór tytułów (autor był doktorem historii literatury). Lektura szokująca, potrzebna i pouczająca.
IG @angelkubrick
„Już nie żyjesz. Historia bombardowania” mogłaby być bardzo dobrym reportażem, gdyby nie forma. Początkowo byłam zachwycona paragrafem, ale po paru „skokach” i przyswojeniu sobie treści zachwyt wyparował, jak ciała cywilów znajdujących się bezpośrednio w polu rażenia fali uderzeniowej „Little Boy`a”. Wydaje mi się, że ta książka powinna być też o wiele grubsza, gdyby tak...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-09
Od kilku dni chodzi za mną książka, która wręcz zmusza do zajęcia pewnego stanowiska, a ja czuję się przygnieciona jej ciężarem, wręcz spłaszczona jak naleśnik, więc jak tu podjąć decyzję...
Mowa tu o niedawnej premierze wydawnictwa @filianafaktach „W imię miłości. Opowieść o wielkim uczuciu w najtrudniejszych chwilach”, która jest zapisem niezwykłym, dotyczącym bowiem śmierci na własnych warunkach. Śmierci w pełni legalnej, zaznaczam. Historia amerykańskiego małżeństwa, architekta Briana Ameche i pisarki Amy Bloom pokazuje nie tylko, jak łatwo można przeoczyć symptomy choroby trawiącej mózg, ale też jak żyć, kiedy ta ostateczna diagnoza zyska potwierdzenie.
Brian Ameche nie chciał być ciężarem dla żony, jej dzieci i wnuków, i choć decyzję o odejściu podjął w tydzień po badaniach, upłynie jeszcze dużo czasu, zanim nastąpi ostateczne. Okazuje się bowiem, że w Ameryce legalna śmierć na własnych warunkach jest praktycznie niemożliwa. Autorka wymienia na kartach tej książki wszystkie obwarowania i absurdalne wymogi, które utrudniają pacjentom godne pożegnanie się z tym światem. Kiedy Amy znajduje już kraj, w którym wspomagane samobójstwo jest możliwe, papierologia sięga granic absurdu (przeszkodą jest nawet zły format wymaganego formularza).
„W imię miłości” nie jest jedynie smutnym zapisem ostatniej prostej. Między jednym a drugim problemem do pokonania wciąż jeszcze wibruje życie, a to, z jaką swobodą opowiada o tym Bloom, jest godne pozazdroszczenia. Ta książka nie tylko daje wskazówki, jak radzić sobie z chorobą Alzheimera, ale też udowadnia, jak ważne jest spotkanie osoby, z którą można przeżyć absolutnie WSZYSTKO, jakie to szczęście mieć ją przy sobie. Wyjątkowa pozycja na rynku, czytajcie.
IG @angelkubrick
Od kilku dni chodzi za mną książka, która wręcz zmusza do zajęcia pewnego stanowiska, a ja czuję się przygnieciona jej ciężarem, wręcz spłaszczona jak naleśnik, więc jak tu podjąć decyzję...
Mowa tu o niedawnej premierze wydawnictwa @filianafaktach „W imię miłości. Opowieść o wielkim uczuciu w najtrudniejszych chwilach”, która jest zapisem niezwykłym, dotyczącym bowiem...
2023-08-25
Sprawa śmierci krakowskiego studenta, Stanisława Pyjasa († 07.05.1977) to jeden z mitów założycielskich wolnej Polski, a ponieważ stosunkowo niedawno zdjęto klauzulę tajności, z chyba ostatnich już akt, dotyczących tego tajemniczego zgonu, Cezary Łazarewicz, mistrz polskiego reportażu, postanowił zebrać całą wiedzę na temat wydarzeń z przeszłości i podać ją na tacy współczesnemu odbiorcy.
Zwolenników szybkich, prostych odpowiedzi muszę rozczarować, to nie jest książka dla Was. Tym, którzy wyciągają wnioski z drugiego, trzeciego, a nawet czwartego dna, reportaż ten gorąco polecam.
„Na Szewskiej. Sprawa Stanisława Pyjasa” to historia poświęcenia jednostki dla budowania czegoś większego, z tym że jednostka nie do końca ma świadomości swojego poświęcenia. Tę wiedzę mają inni, w tym przypadku Jacek Kuroń, Adam Michnik, Antoni Macierewicz i Jan Józef Lipski. To z ust Kuronia padła pierwsze oskarżenie, że Pyjas został zamordowany przez organa porządku publicznego. Dzięki temu KOR (Komitet Obrony Robotników) nagłośnił swoją działalność i nabrał wiatru w żagle, czego efektem była fala strajków przyczyniająca się między innymi do zmiany ustroju.
Największą przegraną w tej sprawie jest matka Stanisława, która przez długie lata nie znajduje spokoju ducha. Spływają do niej skrajne informacje, od tej, że jej syn, opozycjonista, jest ofiarą systemu, po tak banalną i jednocześnie przykrą, że nawalony jak messerschmitt upada z piętra i dogorywa na chłodnej posadzce krakowskiej kamienicy. Za każdą teorią stoją osoby ją potwierdzające. Dochodzi nawet do ekshumacji zwłok, by ostatecznie potwierdzić to, co od początku było wiadome, ale bardzo niewygodne dla świeżo powstałego mitu.
Interesującą postacią jest tu tajny współpracownik SB — Ketman, który sam po latach przyznaje, że to, co robił, było złe, że przekroczył wszelkie granice, jednak „to działało jak morfina”... szach-mat.
PRL w oparach wielkich idei, nikotynowego dymu i wódki, w niepodrabialnym stylu Łazarewicza. Czytajcie! Polecam!
IG @angelkubrick
Sprawa śmierci krakowskiego studenta, Stanisława Pyjasa († 07.05.1977) to jeden z mitów założycielskich wolnej Polski, a ponieważ stosunkowo niedawno zdjęto klauzulę tajności, z chyba ostatnich już akt, dotyczących tego tajemniczego zgonu, Cezary Łazarewicz, mistrz polskiego reportażu, postanowił zebrać całą wiedzę na temat wydarzeń z przeszłości i podać ją na tacy...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-07-30
Polska to nie kraj, to stan umysłu, w dodatku takiego, którego nie sposób rozpracować żadnym prawem logicznym. Jan Mencwel udowodnił to przy okazji premiery „Betonozy”. Teraz potwierdza to najnowszą publikacją Krytyki Politycznej: „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać”.
Ta książka zadziwia, zaciekawia i przeraża, a jednocześnie daje cień nadziei w przypadkach, kiedy wydaje nam się, że wszystko jest już przesądzone. Na jej kartach mieszają się postacie prawdziwe z fikcyjnymi, i jakby na to nie patrzeć, zamysł autora ma głęboki sens, ponieważ pokazuje mentalność, która tkwiła w naszym społeczeństwie od dawien dawna, ale dopiero teraz rozmach działań z nią związanych zaczyna naprawdę zatrważać.
Choćby taka regulacja rzek. Uwierzysz, że Wody Polskie wydają miliony na prostowanie rzek? Dobra, napiszę to jeszcze raz, bo sama nie wierzę. MILIONY ZŁOTYCH idą na PROSTOWANIE RZEK. Wygląda to tak, jak w przypadku rzeczki Małej, o której z ogromną pasją i miłością w oczach opowiada Daniel Pertyczkiewicz. Pewnego dnia rozjechano rozlewisko, przekopano je, z rzeczki zrobiono prosty RÓW, a roślinność zniszczono. Legalną dewastację nazwano „pracami utrzymaniowymi”. Jeśli dla Ciebie to mało, proszę, oto inny przykład. Bobry. Temat rzeka. Ogólnie się ich nie lubi. Pracują nocami, zwalają drzewa, tworzą tamy i mokradła, tam, gdzie człowiek chciałby mieć sucho. Tymczasem w skali kraju retencjonują co najmniej 100 milionów m3 wody, za darmo! Co robią Wody Polskie? Wydają kolejne MILIONY z budżetu państwa na „likwidowanie szkód”. W tym przypadku warto zapamiętać, kto jest prawdziwym szkodnikiem i zniwelować go w najbliższych wyborach.
„Hydrozagadka” nie jest jedynie dokładnie spisaną listą porażek rodzaju ludzkiego względem cudu, jakim jest woda. Są tu też konkretne przykłady działań jednostek, które na przekór wszystkiemu umiejętnie łączą kropki, wyciągają wnioski i działają na rzecz ochrony swoich małych ojczyzn. Czasem wystarczy odrobina uważności, by zapobiec kolejnej katastrofie. Lektura obowiązkowa!
IG @angelkubrick
Polska to nie kraj, to stan umysłu, w dodatku takiego, którego nie sposób rozpracować żadnym prawem logicznym. Jan Mencwel udowodnił to przy okazji premiery „Betonozy”. Teraz potwierdza to najnowszą publikacją Krytyki Politycznej: „Hydrozagadka. Kto zabiera polską wodę i jak ją odzyskać”.
Ta książka zadziwia, zaciekawia i przeraża, a jednocześnie daje cień nadziei w...
2023-05-21
Jestem pewna, że na Instagramie nie raz zetknęliście się już z reklamą i zachwytami nad AI. O sztucznej inteligencji usłyszałam ostatnio nawet na kazaniu, w czasie mszy żałobnej. Mój poziom konsternacji wystrzelił w kosmos. Księża straszą, marketingowcy zachwalają, kogo słuchać?
Prawdą jest, że obecna ilość informacji na temat AI jest wypełniona fake newsami. Ci, co wiedzą (teoretycznie) trochę więcej, żerują na strachu i braku wiedzy większości. „Mądre głowy” od budowania zasięgów na Instagramie wysyłają teraz w świat nierealne obietnice dotyczące ChatGPT w zamian za Waszą uwagę i kaskę. Wszystko sprowadza się do złapania pierwszych naiwniaków. Jeśli ktoś serio uwierzy, że AI wypisze mu krop po kroku ORYGINALNĄ I NIEPOWTARZALNĄ strategię budowania konta, to nawet mi tego ktosia nie żal. Osobiście ChatGPT wykorzystałam raz, po to, żeby przekonać się, że ten system nie jest doskonały, i jeszcze długo nie będzie (o tym będzie oddzielny post). Oczywiście, AI wygrała w Go, pokonała Kasparowa (co nie było problemem przy 200. milionach posunięć na sekundę, dla porównania Kasparów przewidywał jedynie kilka). Nie jest to jednak dowód na to, że ten komputerowy twór niebawem zastąpi człowieka. Choćby nie wiem jak wielka była moc obliczeniowa (ta zresztą podwaja się co dwa lata), na wielu polach AI nie ma szans z człowiekiem. Pokonujemy ją swoją NIEPRZEWIDYWALNOŚCIĄ, chaosem, który generujemy, intuicją i moralnością. To, czego ludzkie dziecko jest w stanie nauczyć się po kilkukrotnym pokazaniu przedmiotu, AI nie jest w stanie pojąć nawet po setkach powtórzeń. To tylko taki przykład, po więcej trzeba sięgnąć do książki.
„Zdrowy umysł w sieci algorytmów” to przewodnik po współczesnych osiągnięciach technologicznych, ich wpływie na nasze życie i sposobach zapanowania nad słabościami, które bezpardonowo wykorzystują takie firmy jak Meta czy podobne portale. Do zapoznania się z tym tytułem zachęcam każdego. To taka brakująca cegiełka w podstawowej edukacji współczesnego człowieka. Będę do niej wracać!
IG @angelkubrick
Jestem pewna, że na Instagramie nie raz zetknęliście się już z reklamą i zachwytami nad AI. O sztucznej inteligencji usłyszałam ostatnio nawet na kazaniu, w czasie mszy żałobnej. Mój poziom konsternacji wystrzelił w kosmos. Księża straszą, marketingowcy zachwalają, kogo słuchać?
Prawdą jest, że obecna ilość informacji na temat AI jest wypełniona fake newsami. Ci, co...
2023-05-09
„Maxima Culpa. Co kościół ukrywa o Janie Pawle II” przeczytałam jeszcze w kwietniu, ale musiałam ochłonąć po tej lekturze, zebrać myśli, wyjechać w góry, przewietrzyć głowę, zajrzeć do wiejskich kościółków. To, co w nich znalazłam, utwierdza mnie w przekonaniu, że walka o prawdę będzie trudna i można się na tym polu wykrwawić, a i tak niewiele to zmieni. Każdy fakt jest defragmentowany i układany tak, by pasował do przekazu Kościoła. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia gazetki zabranej z przedsionka świątyni w Lutowiskach, by się o tym przekonać. Ekke Overbeek o chlebie, Kościół o niebie. Tu nie ma punktów stycznych.
Overbeek wykonał podobną robotę co Michael D'Antonio. Na jakiś czas zagrzebał się w papierach, spajając w całość to, co zostało w aktach, których wykaz czytelnik znajdzie na końcu książki. Daty, miejsca, nazwiska, opis czynności. Autor, rozważając, czy Jan Paweł II wiedział o nadużyciach, przenosi nas do archidiecezji krakowskiej lat 60. i 70. Dostajemy szczegółowo opisany przypadek księdza Lenarta, Lorenca, Surgenta, Sadusia, a nawet Sapiechy. Archiwa IPN-u dotyczące tych person świecą pustkami, ale nie wszystko zostało zniszczone. Dużo dowiadujemy się też z materiałów SB. Papież wiedział i konsekwentnie trzymał się swoich żelaznych zasad: milczał, unikał skandali, bronił interesów kościoła i modlił się... o miłosierdzie DLA SPRAWCÓW! Nie! Nie ofiar, nie tych złamanych żyć, skrzywdzonych osobowości, tylko tych chorych ludzi, dla których mała dziewczynka lub mały chłopiec to chodzące pokuszenie.
W tej książce uderza też obraz ofiar, z którymi autor przeprowadzał rozmowy. Niewyobrażalna ilość powtórzeń, szarpanych wypowiedzi, wyparcia... podczas gdy dokumenty z przeszłości mówią coś zupełnie innego. Dorośli ludzie, których trawi trauma, nieustannie, podskórnie, do śmierci. Ciężkostrawna to jest pozycja, ale moim zdaniem warto poznać.
IG @angelkubrick
„Maxima Culpa. Co kościół ukrywa o Janie Pawle II” przeczytałam jeszcze w kwietniu, ale musiałam ochłonąć po tej lekturze, zebrać myśli, wyjechać w góry, przewietrzyć głowę, zajrzeć do wiejskich kościółków. To, co w nich znalazłam, utwierdza mnie w przekonaniu, że walka o prawdę będzie trudna i można się na tym polu wykrwawić, a i tak niewiele to zmieni. Każdy fakt jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-12
O matko i córko, jak te Niemce się na ten ruski tron pchały, olaboga! Choć tak naprawdę, Ci co zasiadali na tronie, niewiele mieli do powiedzenia, bo tutaj górę brały interesy rodów panujących i państw, dokładnie w tej kolejności. Jak wyglądała procedura przemienienia? Wystarczyło odrzucić luteranizm, przyjąć wiarę prawosławną i tak oto z Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst robiła się Katarzyna II Aleksiejewna Wielka, z kolei jej mężna przemianowano na Piotra Fiodorowicza. Krócej i ładniej, nieprawdaż? Choć Piotr akurat nie cierpiał wszystkiego, co rosyjskie, co za pech!
Katarzyna II bez wątpienia była postacią wyjątkową, bo już samo to, że przez 34 lata rządziła Rosją, wiele mówi. My, jako naród, chyba jednak nie przepadamy za nią jakoś specjalnie. Wraz z Poniatowskim, na marginesie, jej kochankiem, zawarła traktat gwarancyjny, który czynił Rzeczpospolitą protektoratem rosyjskim. Potem bez zmrużenia okiem uczestniczyła w trzech rozbiorach Polski. To się nazywa mieć dobry układ polityczny, caryca wiedziała, kogo, gdzie i w jakim momencie historii usadzić na stanowisku, żeby jak najwięcej zyskać dla siebie i Rosji.
Jaka była prywatnie? Co czuła, jak wyglądało jej małżeństwo, ile była w stanie znieść w imię dobra państwa? O wszystkim, szczerze jak na spowiedzi, opowiada w fikcyjnym wywiadzie sama Katarzyna II, rozmawiając z nie kim innym, tylko samym Stasiem, bo to z nim właśnie, oprócz spraw łóżkowych, łączyły ją jeszcze inteligentne rozmowy. Ceniła je sobie. Wywiad oparty na faktach historycznych, dopełniony wstawkami uzupełniającymi treść. Duża ilość ilustracji zdecydowanie na plus. Swobodny język zachęci do lektury nawet tych, co biografii normalnie nie trawią. I jak to w końcu było z koniem? Hmmmm...
IG @angelkubrick
O matko i córko, jak te Niemce się na ten ruski tron pchały, olaboga! Choć tak naprawdę, Ci co zasiadali na tronie, niewiele mieli do powiedzenia, bo tutaj górę brały interesy rodów panujących i państw, dokładnie w tej kolejności. Jak wyglądała procedura przemienienia? Wystarczyło odrzucić luteranizm, przyjąć wiarę prawosławną i tak oto z Sophie Friederike Auguste von...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-27
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe okazy zwierząt egzotycznych, oraz Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, które czekało na preparowane ptaki. Oprócz swojej pracy bacznym okiem śledził codzienne życie i zwyczaje brazylijskich Indian, co nie było łatwym zadaniem, ponieważ Koroadzi byli bardzo nieufni wobec europejskich przybyszów, mając ich za mierniczych, do których pałali jawną wrogością (Fiedler podróżował z leśnikiem Antonim Wiśniewskim).
Książka ukazała się na rynku w roku 1966. Wyobraźcie sobie, jak ten przedstawiony przez Arkadego świat oddziaływał na czytelników, kiedy w Polsce szarość i apatia wychylała się z każdej lodówki, o ile ją ktoś miał. Niestety raj miał też swoje mroczne oblicza. Przez kontynent przewalały się epidemie, gryzły muchy, których larwy rozwijały się pod skórą, a w tropikalnym lesie można było stanąć na żararakę, czasem niestety po raz ostatni w życiu. „Rio de Oro” czyta się jak najprawdziwszą przygodówkę. Zdania są zwięzłe, opisy trafne i czasem nawet dowcipne, dialogi ciekawe. Do sięgania po takie starocie gorąco zachęcam.
IG @angelkubrick
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-27
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe okazy zwierząt egzotycznych, oraz Muzeum Przyrodniczego w Poznaniu, które czekało na preparowane ptaki. Oprócz swojej pracy bacznym okiem śledził codzienne życie i zwyczaje brazylijskich Indian, co nie było łatwym zadaniem, ponieważ Koroadzi byli bardzo nieufni wobec europejskich przybyszów, mając ich za mierniczych, do których pałali jawną wrogością (Fiedler podróżował z leśnikiem Antonim Wiśniewskim).
Książka ukazała się na rynku w roku 1966. Wyobraźcie sobie, jak ten przedstawiony przez Arkadego świat oddziaływał na czytelników, kiedy w Polsce szarość i apatia wychylała się z każdej lodówki, o ile ją ktoś miał. Niestety raj miał też swoje mroczne oblicza. Przez kontynent przewalały się epidemie, gryzły muchy, których larwy rozwijały się pod skórą, a w tropikalnym lesie można było stanąć na żararakę, czasem niestety po raz ostatni w życiu. „Rio de Oro” czyta się jak najprawdziwszą przygodówkę. Zdania są zwięzłe, opisy trafne i czasem nawet dowcipne, dialogi ciekawe. Do sięgania po takie starocie gorąco zachęcam.
IG @angelkubrick
Lubię wygrzebywać stare książki podróżniczo-przyrodnicze, bo jest w nich świat, którego dziś już nie ma, albo wygląda zupełnie inaczej, i nawet sposób pisania o nim jest inny. Książka „Rio de Oro” Arkadego Fiedlera przenosi nas do niemal zupełnie dzikiej Brazylii. Przyrodnik znalazł się tam na zlecenie Poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, do którego miały trafić nowe, żywe...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-23
Zanim zabiorę się za czytanie najnowszej książki Agory „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”, chcę Wam przedstawić i jednocześnie przypomnieć inną pozycję, wydaną w roku 2013, czyli jakby nie było, jakieś jedenaście lat temu, o której nie było zbyt głośno. Być może dlatego, że antyklerykalizm skutecznie piętnowano, a kontrowersyjną tematykę zamiatano pod dywan. A szkoda, bo to kawał solidnego reportażu jest, mającego ponad trzydzieści stron samego wykazu not źródłowych.
Michael D'Antonio wykonał mrówczą robotę, przeglądając archiwa spraw na trzydzieści lat wstecz, kiedy to pierwsze pozwy trafiły do sądów. W głównej mierze autor skupia się na Stanach Zjednoczonych, ale w trakcie dochodzenia wychodzi też poza amerykański kontynent, trafiając do Afryki i Europy. Książka gęsta od faktów, momentami tak przykrych, że pięści zaciskają się same.
Kościół wije się jak wąż, unikając odpowiedzialności w każdy możliwy sposób. Ma do dyspozycji armię prawników, którzy manipulują prawdą i bezwzględnie umniejszają wiarygodność świadków. Główny antagonista Kościoła, prawnik Jeff Anderson, prekursor walki z purpurową bestią, w pewnym momencie prowadził ponad setkę spraw, jeżdżąc po całym kraju, co już samo w sobie było męczące. Nieustannie odpierał ataki kościelnych prawników, których głównym orężem była wątpliwość co do ISTOTY PAMIĘCI, co znacząco deprymowało zeznania ofiar molestowanych i gwałconych jako dzieci.
Interesującą kwestią jest tu raport ojca Toma Doyle, w którym to przedstawił nazwiska ofiar przemocy i sprawców, wyniki testów medycznych, i w którym jasno podkreślił tuszowanie zbrodni przez biskupa. Jest dowód na to, że Jan Paweł II otrzymał ten raport i UWAGA! Odpowiedział na niego po 7. latach (słowem - SIEDMIU! latach), pozwalając, aby przez ten czas pedofile łamali życie kolejnym ofiarom. W odpowiedzi, całą tę sytuację, nie nazywa inaczej niż SKANDALEM, a jedyną reakcją na nią jest wyrażenie „ubolewania” i modlitwa.
Książka jest niezwykle ciekawa i jeśli jeszcze jej nie znacie, gorąco polecam! Wnioski bolą.
IG @angelkubrick
Zanim zabiorę się za czytanie najnowszej książki Agory „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”, chcę Wam przedstawić i jednocześnie przypomnieć inną pozycję, wydaną w roku 2013, czyli jakby nie było, jakieś jedenaście lat temu, o której nie było zbyt głośno. Być może dlatego, że antyklerykalizm skutecznie piętnowano, a kontrowersyjną tematykę zamiatano pod dywan. A szkoda, bo...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-03-08
W każdym środowisku znajdzie się jakiś błazen, który rozbawia do łez. Mieli nasi królowie swojego Stańczyka, Ameryka nie pozostała gorsza. W latach 50. kobiety z tak zwanych wyższych sfer nie wyobrażały sobie życia towarzyskiego bez Trumana. Ten niski, zniewieściały bawidamek był znakomitym słuchaczem, obserwatorem i manipulatorem. Kobiety zdradzały mu wszystkie swoje sekrety, a on, dzięki prostej sztuczce psychologicznej, gromadził najintymniejsze szczegóły z ich życia.
Marzył o napisaniu wielkiej powieści, tymczasem jego najbardziej zjadliwą formą przekazu były eseje. Udało mu się stworzyć „Śniadanie u Tiffany’ego”, które w wersji filmowej ma absurdalnie przesłodzone zakończenie, a szkoda, bo właśnie w tej powieści autor świetnie oddaje ówczesny Nowy Jork i sytuację kobiet, które masowo przybywały do miasta, nie mając do zaoferowania nic, poza swą urodą i młodością. Tylko nieliczne dzięki sprytowi, przebiegłości, inteligencji i oczywiście urodzie, stawały się elitą tego miasta. Gdyby wtedy istniał Instagram, byłoby one najlepiej opłacanymi influencerkami na swoje czasy. Ubierali je najlepsi projektanci mody. To one tworzyły trendy. Barbara „Babe” Paley wylansowała apaszkę przewiązaną przez ucho torebki. Świat mody je kochał i wykorzystywał. Łabędzice brylowały na salonach, w wolnym czasie urządzały domy, czasem nawet kilka. Małżeństwa nie zawsze były udane, ale czy życie kończy się na jednym mężu? Dziećmi, jeśli takie się pojawiły, zajmowały się nianie. Rosło kolejne pokolenie emocjonalnych sierot. W tym wszystkim Truman czuł się jak pączek w maśle. W życiu dorosłym odrabiał dziecięce traumy, i choć do końca życia czuł się dziwakiem, były chwile, kiedy bez obawy, po prostu, był sobą.
Książka dla sympatyków Nowego Jorku, koneserów pięknych kobiet i miłośników literatury, z tej pojawiają się takie nazwiska jak Harper Lee, Betty Friedan, Newton Arvin (National Book Award 1951), Hemingway czy Steinbeck.
W każdym środowisku znajdzie się jakiś błazen, który rozbawia do łez. Mieli nasi królowie swojego Stańczyka, Ameryka nie pozostała gorsza. W latach 50. kobiety z tak zwanych wyższych sfer nie wyobrażały sobie życia towarzyskiego bez Trumana. Ten niski, zniewieściały bawidamek był znakomitym słuchaczem, obserwatorem i manipulatorem. Kobiety zdradzały mu wszystkie swoje...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-02-08
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że oto pojawiła się najważniejsza książka tego roku, która może zmienić życie wielu seniorów oraz ich rodzin, na znośniejsze i przyjemniejsze, a wszystko to dzięki ogromnemu samozaparciu i dobrej woli kobiety, która zdecydowała się podzielić tym, jak widzi, odbiera i czuje świat, który JEST INNY niż ten, do którego przywykliśmy.
Nasze społeczeństwo starzeje się w zastraszającym tempie i to się raczej nie zmieni. Coraz częściej w gabinecie lekarskim będzie można usłyszeć diagnozę — DEMENCJA. Będzie ona dotyczyć Twojej babci, dziadka, wujka, ale też Twojej matki lub ojca (sama autorka została zdiagnozowana w wieku 58. lat). Lekarze POWINNI umieć prawidłowo przekazać tę informację, bo to od nich zależy, czy wzmocnią pacjenta, czy też sprawią, że załamie się zupełnie już na starcie. Forma słowna, w jaką ubiera się tę chorobę, na ten moment, pozostawia wiele do życzenia. Drugą niezwykle ważną kwestią jest uświadomienie rodziny, że demencja to ZABURZENIE NEUROLOGICZNE, a nie choroba psychiczna.
To, czego nie ma w książce, a co mogę powiedzieć z posiadanych informacji na temat poszczególnych znanych mi przypadków — to wybór leków, jakie aplikuje się chorym. Czasem ten wybór i dawki w szybkim tempie po prostu zabijają, bo są za duże, bardzo szybko z człowieka robi się roślinka, a potem już z górki. Zawsze KONSULTUJCIE leki i dawki u kilku lekarzy! Demencja to coś, co cały czas poznajemy, posiadanie jej nie oznacza końca życia!
Trzecią istotną kwestią jest brak diagnozy, bo nie każdy senior do lekarza pójdzie, jak dajmy na to moja Babcia, która w styczniu skończyła już 88 lat :) Z wiekiem zmienia się wiele rzeczy, zmysły nie działają już tak jak dawniej, humory występują częściej, częściej też pojawiają się zachowania, których młody człowiek nie rozumie. Po przeczytaniu tej książki zupełnie inaczej podejdziecie do swoich sędziwych członków rodziny, ale też sąsiadów, którzy gdzieś tam za ścianą ŻYJĄ.
Wartość tej książki nie da się przeliczyć na żadne pieniądze. Pozycja obowiązkowa.
IG @angelkubrick
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że oto pojawiła się najważniejsza książka tego roku, która może zmienić życie wielu seniorów oraz ich rodzin, na znośniejsze i przyjemniejsze, a wszystko to dzięki ogromnemu samozaparciu i dobrej woli kobiety, która zdecydowała się podzielić tym, jak widzi, odbiera i czuje świat, który JEST INNY niż ten, do którego przywykliśmy.
Nasze...
2023-01-12
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz, wszy i pluskwy. Kiedy wszystkim wydawało się, że umrą na tej nieprzyjaznej ziemi, pojawia się generał Anders z misją utworzenia Wojska Polskiego, ale on nie poprzestaje tylko na rekrutacji żołnierzy. Postanawia wywieźć z Rosji tyle Polaków, ile się da, wliczając w to dzieci, co staje się możliwe dzięki ogłoszeniu amnestii.
Podróż bydlęcymi wagonami przy -50℃ i minimalnej ilości pożywienia dziesiątkuje kolejnych zesłanych, mimo to pozostali wciąż wierzą w cud. Przez azjatyckie stepy, Iran, Indie, Afrykę, Nową Zelandię czy Meksyk, docierają do nowego domu tymczasowego. Częścią dzieci opiekuje się Hanka Ordonówna, którą NKWD wraz z mężem również zesłało w głąb Rosji. Łagry nieodwracalnie odbijają się na zdrowiu aktorki. Wojciech Lada bardzo ciekawie opisał losy dzieci, a one same, już jako dorośli, z dużym wzruszeniem wspominały czasy zesłania, bo wbrew pozorom, część z nich, mimo tęsknoty, w nowym domu czuła się bezpiecznie. Na szczególną uwagę zasługują historie afrykańskie. To właśnie tam, specjalnie dla nich, ukazywała się lokalna wersja „Płomyczka”. Przy całej tej dziecięcej tragedii, jaką bez wątpienia jest tułaczka, najbardziej zaskakują reakcje w kraju. Jakie? O tym już przeczytacie w książce „Mali tułacze”. Dzięki niej dowiedziałam się o panu Stanisławie Lula z Przemyśla, który był jednym z dzieci Andersa.
IG @angelkubrick
Los dzieci nierozerwalnie związany jest z losem rodziców, a Syberią straszono ludzi już od początku XVI wieku, kiedy więc w lutym 1940 roku zaczęto deportacje obywateli polskich, tysiące dzieci zaczęło wędrówkę swojego życia, której najważniejszym celem było przeżycie. Zesłańcom nigdy nie mówiono, dokąd jadą. Trafiali na syberyjskie posiołki, w których królował głód, mróz,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-12-19
Kiedy współczesne kobiety gimnastykują się z patriarchatem, płcią noszonych ubrań czy utrzymywaniem restrykcyjnej diety, Garbo mówi — potrzymaj mi piwo! Robert Gottlieb, amerykański pisarz, redaktor, wybitny znawca kina, odsłania prawdziwą twarz Grety Lovisy Gustafsson, szwedki, która przez kilkanaście lat królowała na dużym i małym ekranie, hipnotyzując zarówno mężczyzn, jak i kobiety. Prywatnie stroniła od ludzi. Im większa była jej sława, tym głębiej zaszywała się w mieszkaniach, które zmieniała ze względu na polujących na nią fotoreporterów. Sama przyznała kiedyś, że nigdy nie czuła się młodo. Piękna kobieta ze starą duszą generowała aurę tajemniczości, która upajała kolejnych partnerów. Czy sama kochała? Być może... Czy również kobiety? Być może...
Wydawała się niepokonana. Wytwórni filmowej MGM grała na nosie, pracowała, kiedy chciała, kiedy nie miała na to ochoty (lub kiedy brakowało jej sił), znikała i żadne ponaglenia nie robiły na niej wrażenia. Rozkwitała, kiedy była rozpieszczana. Uwielbiała kąpać się nago, nosić spodnie, spać w męskich, jedwabnych piżamach. Kochała spacery, szczególnie w deszczu. Prywatnie nigdy nie nosiła szpilek. Kosmetyki uważała za fanaberię. Mając lat trzydzieści sześć, postanowiła zniknąć. Im więcej zarabiała, tym większą sknerą była. Inwestorzy kochali Garbo i pracowali dla nie za darmo. Nigdy się nie odwdzięczała. Dziwna melancholia, w której była pogrążona od urodzenia aż do śmierci, pozbawiła ją współczucia i empatii. Jedyna wierna jej osoba, szwajcarska gospodyni, po jej śmierci otrzymała nieco ponad trzy tysiące dolarów, kiedy majątek Garbo opiewał na pięćdziesiąt pięć milionów.
Gottlieb oddaje w ręce czytelnika wspaniale dopracowane bio, które czyta się z dużym zainteresowaniem. Wydanie po prostu powala. Ilość fotografii Grety wprost niewiarygodna.
IG @angelkubrick
Kiedy współczesne kobiety gimnastykują się z patriarchatem, płcią noszonych ubrań czy utrzymywaniem restrykcyjnej diety, Garbo mówi — potrzymaj mi piwo! Robert Gottlieb, amerykański pisarz, redaktor, wybitny znawca kina, odsłania prawdziwą twarz Grety Lovisy Gustafsson, szwedki, która przez kilkanaście lat królowała na dużym i małym ekranie, hipnotyzując zarówno mężczyzn,...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-29
Zadziwiające, ile traumatycznych chwil można skryć za maską komedianta. Jeśli podobał Wam się specyficzny rodzaj humoru, jakim operuje Adam Kay, to z całą pewnością powinniście sięgnąć po jego najnowszą książkę - „Nielekarz”. Nie jest łatwo tak po prostu odwiesić fartuch i stetoskop. Okazuje się, że medycyna i jej niesamowite przypadki nie mogą wprost odkleić się od autora. Książka składa się z opisów życia już po rezygnacji z wykonywania zawodu i flashbacków z przeszłości, które w jakiś sposób odcisnęły swoje piętno na psychice Adama. Trzeba przyznać, że ta kompilacja jest niesamowicie wciągająca, bo od książki trudno się oderwać. To nie jest ten sam Kay z „Będzie bolało”. „Nielekarz” jest bardziej osobisty, śmieszy, ale jednocześnie podnosi trudne tematy, momentami szokuje, jest jakby rozliczeniem się z przeszłością, wywaleniem trudnych emocji z zamiarem niewracania do nich już nigdy. To zupełnie inny obraz człowieka. Moim zdaniem ta książka jest o wiele ciekawsza od poprzedniej, dla mnie nawet lepsza. Szanuję jej szczerość i autentyczność. „Nielekarz” zaboli bardziej.
IG @angelkubrick
Zadziwiające, ile traumatycznych chwil można skryć za maską komedianta. Jeśli podobał Wam się specyficzny rodzaj humoru, jakim operuje Adam Kay, to z całą pewnością powinniście sięgnąć po jego najnowszą książkę - „Nielekarz”. Nie jest łatwo tak po prostu odwiesić fartuch i stetoskop. Okazuje się, że medycyna i jej niesamowite przypadki nie mogą wprost odkleić się od autora....
więcej mniej Pokaż mimo to2022-10-17
Jeśli myśleliście, że po wydaniu SODOMY Frédérica Martela i GOMORY duetu Nowak/Obirek nie przeczytacie już nic tak drastycznego na temat stanu kościoła katolickiego, to się srogo pomyliliście, bo właśnie ukazał się BABILON. Biorąc pod uwagę, że coraz więcej zakopanych pod dywan spraw wychodzi na jaw, mam wrażenie, że to nie będzie ostatnie słowo Nowaka i Obirka na te tematy. Choć przyznaję, że im więcej czytam o kościele, tym bardziej czuję się bezradna, bo choć mogę udawać, że ta instytucja w ogóle mnie nie obchodzi, ona i tak ma wpływ na obraz rzeczywistości, w której żyję ja, Ty i inni. A jakie są Wasze odczucia?
Czytając BABILON, owa bezradność przeplatała się ze złością, choćby wtedy, kiedy nadużyciami w kobiecych zakonach zajęła się pewna siostra, która sporządziła odpowiedni raport, który następnie znikł w przepastnych szufladach najwyżej postawionych kapłanów. Co prawda opublikowano go w końcu po sześciu latach, jednak przez ten czas do kolejnych nadużyć dochodziło, a już nie musiało. Opieszałość w działaniu kościoła katolickiego jest wręcz niewyobrażalna. Autorzy piszą otwarcie, że „strategią duchowieństwa jest ochrona hierarchy za wszelką cenę”. Nie ma żadnej świętości, żadnej prawdy, żadnego odkupienia win.
Nowak i Obirek poruszają tematy, które ostatnimi czasy wybrzmiały w mediach dość głośno, wszystko posegregowane rozdziałami, same najistotniejsze fakty. Działalność Matki Teresy, azyle sióstr magdalenek, ludobójstwo kulturowe realizowane przez państwo i kościół w Kanadzie. Trupy dzieci, trupy matek, całkowicie wymazana podmiotowość tych, którzy przeżyli ten koszmar. Ja tu nie widzę różnicy między obozem koncentracyjnym a instytucjami opisanymi w BABILONIE. To są te same metody niszczenia człowieka. TE SAME METODY! Powtarza się nawet motyw z owsianką, bo czy jest różnica między zjedzeniem ludzkiego kału a zwymiotowaną owsianką, która kiśnie w misce przez trzy dni? Obrzydliwe upodlenie człowieka, małego człowieka... Cóż mogę dodać. Dla ludzi o mocnych nerwach—czytajcie...
IG @angelkubrick
Jeśli myśleliście, że po wydaniu SODOMY Frédérica Martela i GOMORY duetu Nowak/Obirek nie przeczytacie już nic tak drastycznego na temat stanu kościoła katolickiego, to się srogo pomyliliście, bo właśnie ukazał się BABILON. Biorąc pod uwagę, że coraz więcej zakopanych pod dywan spraw wychodzi na jaw, mam wrażenie, że to nie będzie ostatnie słowo Nowaka i Obirka na te...
więcej mniej Pokaż mimo to
Dla tych, którzy narzekali na długość „Demona Copperheada” Barbary Kingsolver, ale wciąż interesują się tematyką poruszoną w powieści, serdecznie polecam reportaż „Zabić ból. Imperium oszustwa i kulisy epidemii opiatowej w USA”. Dobrze napisany, skondensowany i absolutnie pochłaniający. Barry Meier dość skrupulatnie pokazuje cały proces opiatowej gorączki, jaka owładnęła Amerykę i konsekwencje tegoż szaleństwa, widoczną w liczbach osób uzależnionych, leczonych na odwykach, siedzących w więzieniach, w końcu zmarłych. Czy tej sytuacji dało się uniknąć? Moim zdaniem, przy marketingu, jaki zastosował Richard Sackler, absolutnie nie.
Ból to coś, co długo pozostawało poza kręgiem zainteresowania medycyny. Był objawem, a nie chorobą, którą się leczy. Z ciekawostek, aż do połowy lat 80. XX wieku chirurdzy przeprowadzali operacje ciężko chorych noworodków bez środków przeciwbólowych... dla mnie szok. Kwestią czasu było więc zajęcie się tą dziedziną medycyny i koncertowo zrobiła to rodzina Sackler. Powstał Ruch na rzecz leczenia bólu, który miał na tyle silne poparcie, że był w stanie udaremnić inicjatywy Kongresu, który już w połowie lat 90. forsował system monitorowania recept. Bezskutecznie. Rozmach, z jakim działał Arthur M. Sackler do tej pory przyprawia o zawrót głowy. Jako szef największej amerykańskiej agencji reklamowej wiedział, że pieniądze włożone w reklamę zwracają się milionkrotnie. Był ojcem nowego modelu życia, pigułki na każdy problem. Aby być jeszcze skuteczniejszym, przejął kontrolę nad siecią czasopism medycznych. Tworzył bezpłatny dwutygodnik, który trafiał do 168 tysięcy lekarzy w całym kraju. Wymyślił własny system monitorowania recept, bynajmniej nie w celu troski o pacjentów. Dzięki niemu kontrolował skuteczność działań marketingowych, jeszcze bardziej podbijając sprzedaż leków. Mistrzowskie działania po Arthurze przejął Richard Sackler, odpalając te wrotki jeszcze bardziej.
Zadziwiające, jak bardzo można być bezkarnym, będąc bajecznie bogatym. Jak do całej sprawy podchodził sąd. Ile tam było dywagacji i mataczenia. Czytajcie.
IG @angelkubrick
Dla tych, którzy narzekali na długość „Demona Copperheada” Barbary Kingsolver, ale wciąż interesują się tematyką poruszoną w powieści, serdecznie polecam reportaż „Zabić ból. Imperium oszustwa i kulisy epidemii opiatowej w USA”. Dobrze napisany, skondensowany i absolutnie pochłaniający. Barry Meier dość skrupulatnie pokazuje cały proces opiatowej gorączki, jaka owładnęła...
więcej Pokaż mimo to