-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2023-11-26
2023-03-14
Trwa wojenna zawierucha. Pośród niej toczy się życie, w tym również to konspiracyjne, które wymaga odrobiny szaleństwa i niewyobrażalnej ilości odwagi. Obie te cechy posiada młoda lekarka, Eliszka, uwikłana w gorący romans z żonatym wykładowcą. W szpitalu, gdzie pracuje, poznaje wyjątkowego pacjenta, o ile o kimś, kto wygląda jak Quasimodo, można powiedzieć, że jest wyjątkowy. Okazuje się jednak, że mężczyzna ma rzadki dar. Zwykłe opowieści z jego życia nabierają poetyckiego kolorytu, a miejsce, które opisuje, odbija się w sercu Eliszki niczym fotografia z camera obscura, wypieszczona czułym dotykiem światła. Przychodzi jednak moment, w którym zmienia się wszystko. Eliszka ucieka przed Niemcami. Jej życie trwale splata się z życiem Jozy. Oboje wracają do Żelar, ona już jako Hanulka, z czasem nazywana Hanulką Jozy.
Jakie będzie to nowe życie u boku w zasadzie nieznajomego mężczyzny? Jakie prawdy o sobie odkryje lekarka i co okaże się ułudą, a co uzna za najważniejsze? Przekonacie się, czytając nowelę tej czeskiej autorki, do czego gorąco Was zachęcam, ale tak naprawdę gorąco!
Kiedy myślę o Hanulce mam przed oczami Martinóna z „Wilczej skóry”, Lenniego z „Myszy i ludzie” a przede wszystkim jasno i wyraźnie widzę — Franciszkę Diabelec! „Akuszerki”! Zrozumiecie ten mix podczas lektury. Legátová tworzy u schyłku życia. Tu nie ma czasu na zbędę słowa, wszystko jest wysublimowane i dogłębnie poruszające. Absolutnie apetyczna, otulająca historia. Kocham ją <3
IG @angelkubrick
Trwa wojenna zawierucha. Pośród niej toczy się życie, w tym również to konspiracyjne, które wymaga odrobiny szaleństwa i niewyobrażalnej ilości odwagi. Obie te cechy posiada młoda lekarka, Eliszka, uwikłana w gorący romans z żonatym wykładowcą. W szpitalu, gdzie pracuje, poznaje wyjątkowego pacjenta, o ile o kimś, kto wygląda jak Quasimodo, można powiedzieć, że jest...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-06-08
Francine Prose, amerykańska eseistka i krytyczka literacka, jeszcze w 1999 roku na łamach Haeper`s Magazine ostro krytykowała autobiograficzną książkę Angelou, nazywając ją „manipulacyjnym melodramatem”. Podejrzewam jednak, że zrobiła to z czystej zazdrości, niewielu jest bowiem ludzi, których pisanie Marguerite Annie Johnson zupełnie nie porusza. Czy to pod względem językowym, czy też z powodu historii i emocji, jakie niesie z sobą tekst, ciężko pozostać obojętnym.
Droga Mayai Angelou zaczęła się w St. Louis (Missouri) 4 kwietnia 1928 roku a skończyła w Winston-Salem (Północna Karolina) 28 maja 2014 roku. Przez 86. lat życie doświadczało ją dzień po dniu, niewyobrażalną wręcz ilością nie do końca przypadkowych zdarzeń, które niczym skalpel wprawnego chirurga, tworzyły nową Mayę, silną, upartą, odważną. Ból, upokorzenia związane z kolorem skóry, czy też zwyczajny seksizm nie były przeszkodą do walki o własne marzenia.
Wydaje mi się, że tę wyjątkową prozę czyta się znacznie lepiej, jeśli pozwolimy sobie na nieocenianie poszczególnych postaci, nawet jeśli współczesny świat nie kryje oburzenia względem niektórych zachowań. Dajmy się ponieść słowom autorki, która w sposób mistrzowski rozprawia się z każdą emocją, z każdej wynosząc coś dla siebie, małą cegiełkę, która wzmocni zarówno jej empatię, jak i hardość. To jedna z tych książek, które czytając, wchłaniamy. Morze słów przenika przez niewidzialne żyły, tworząc bezpieczny atol, tętniący życiem, którego puls stapia się z naszym. Pozwólcie sobie na tę przyjemność, czytajcie...
IG @angelkubrick
Francine Prose, amerykańska eseistka i krytyczka literacka, jeszcze w 1999 roku na łamach Haeper`s Magazine ostro krytykowała autobiograficzną książkę Angelou, nazywając ją „manipulacyjnym melodramatem”. Podejrzewam jednak, że zrobiła to z czystej zazdrości, niewielu jest bowiem ludzi, których pisanie Marguerite Annie Johnson zupełnie nie porusza. Czy to pod względem...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-25
W poniedziałkowe przedpołudnie chciałabym zwrócić Waszą uwagę na książkę, która otwiera wiele drzwi, przede wszystkim te, za którymi ukryty jest głęboki relaks.
Dziś swoją premierę mają cztery Slow przewodniki. W tym tygodniu pokażę Wam dwa, Beskid Niski i Bieszczady, czyli te góry, które wielbię najbardziej. Czy kupując nową książkę, patrzycie na jej wymiary? Mnie nie często się to zdarza, więc czasem wynika pewne zaskoczenie, jak w tym przypadku. To nie są książki, które zabierzemy ze sobą do plecaka (w którym każdy gram ma znaczenie), chyba że mamy mięśnie ze stali, które się nie męczą. Slow przewodniki, jak na przewodniki, są po prostu zbyt duże, za to idealne do przeglądania w domowych pieleszach, w których najlepiej rozplanowuje się każdy etap górskiej wyprawy.
Katarzyna Zaparaniuk w sposób niezwykle interesujący przedstawia nam swój ukochany Beskid Niski, gdzie sama prowadzi ekologiczną winnicę. Zaczyna od królewskiego miasta Grybowa a kończy na Rymanowie-Zdroju. Historia Beskidu to opowieść O LUDZIACH, którzy tu żyli i miejscowościach, których już nie ma. Na marginesie dodam, że ten przewodnik wymusił na mnie wyprawę do bibliotek przemyskich, gdzie między innymi znalazłam „Pusty las” Moniki Sznajderman, który jest kontynuacją opowieści o Beskidzie, a na wyklejce jest mapka, która pozwala lepiej zwizualizować sobie szlak, jakim prowadzi nas Katarzyna Zaparaniuk. Wracając do przewodnika. Tu też znajdziemy ciekawie przedstawione mapki, które bardzo ułatwią niejedną wyprawę. Historia Łemków przeplata się ze współczesnością. Zadziwiające jest to, jak wiele ludzi z miasta przeniosło swoje życie w te regiony, i jak wiele z nich próbuje zachować PAMIĘĆ o poprzednich mieszkańcach. Zachwycam się doborem fotografii, których jest tu niezliczona ilość. Mnogość inspiracji nie tylko do wspólnych wycieczek, przyprawia o zawrót głowy. Mocno zachęcam do przejrzenia tego wydania w księgarniach stacjonarnych, zakochacie się :)
IG @angelkubrick
W poniedziałkowe przedpołudnie chciałabym zwrócić Waszą uwagę na książkę, która otwiera wiele drzwi, przede wszystkim te, za którymi ukryty jest głęboki relaks.
Dziś swoją premierę mają cztery Slow przewodniki. W tym tygodniu pokażę Wam dwa, Beskid Niski i Bieszczady, czyli te góry, które wielbię najbardziej. Czy kupując nową książkę, patrzycie na jej wymiary? Mnie nie...
2022-04-24
Bardzo niesprawiedliwie ktoś urządził ten świat, to już koty mają lepiej, mogą się nażyć w dowolnych konfiguracjach, a my, ludzie, mamy tylko jedno życie i wybory, które czasem przywalają jak głaz.
„Proste równoległe” z pewnością poruszą wrażliwe serca. To historia napisana przez kobietę o kobietach, inspirowana innymi kobietami, Wandą Wiłkomirską, Idą Haendel, Kają Danczowską czy Eugenią Umińską. Życie polskich skrzypaczek w okresie PRL-u z pewnością nie należało do łatwych, lekkich i przyjemnych. Agata Romaniuk w sposób niezwykły tchnęła ducha epoki w swoje bohaterki, które zmagały się nie tylko z wszechobecnym patriarchatem, ale też z wyborami, rodzin, partnerów, swoimi własnymi. Każda z nich dochodząc do rozstaju dróg, wybierała tę, która teoretycznie była najlepsza, ale czy dokonane wybory okazały się słusznymi? To zawsze jest wielka niewiadoma, która z czasem przytłacza rozczarowaniem lub mile zaskakuje, najczęściej jednak to pierwsze. To jedna z tych książek, których los bohaterek staje się dla czytelnika ważny, a po skończonej lekturze, jak w grze RPG, chętnie dałoby się postaciom drugie życie i zupełnie inne opcje wyborów.
Fenomenalna jest tu relacja dwóch skrzypaczek, uczennicy i mistrzyni. Dzielimy z nimi trud, znój i poświęcenie, cieszymy się sukcesami. Autorka zadbała o jeszcze jeden detal, który nadaje smaku całej tej opowieści. To muzyka. Utwory z książki można posłuchać na Spotify — Proste równoległe. Utwory z książki
Serdecznie Polecam! Wybornie smaczny kąsek!
IG @angelkubrick
Bardzo niesprawiedliwie ktoś urządził ten świat, to już koty mają lepiej, mogą się nażyć w dowolnych konfiguracjach, a my, ludzie, mamy tylko jedno życie i wybory, które czasem przywalają jak głaz.
„Proste równoległe” z pewnością poruszą wrażliwe serca. To historia napisana przez kobietę o kobietach, inspirowana innymi kobietami, Wandą Wiłkomirską, Idą Haendel, Kają...
2022-02-06
Amor Towles w swej debiutanckiej powieści, którą ku mojej olbrzymiej radości, wznowiło Wydawnictwo ZNAK, przenosi nas do przedwojennego Nowego Jorku, w którym blichtr miesza się z sentymentalizmem, a nieliczne, wielkie fortuny lśnią pośród zgliszczy ofiar czarnego czwartku. Wraz z bohaterami tej historii zejdziemy w nielegalne podziemia żydowskiej knajpy, gdzie rosyjscy emigranci siedzą naprzeciw groźnych gangsterów, oraz ponad dachy Manhattanu, do miejsc, w których noga większości nowojorczyków nigdy nie postanie.
Zimą 1937 roku przypadkowe spotkanie zmienia losy Eve i Kate, dwóch przyjaciółek mieszkających w pensjonacie pani Martingale. Czarujący dżentelmen, bankier, Theodore Grey, odkryje przed nimi nie tylko swoje serce, ale też luksusy, o jakich dotąd nie przyszło im nawet pomarzyć, bo Nowy Jork to takie miejsce, gdzie nagle świat może się wywrócić do góry nogami, zmieniając całkowicie bieg ludzkich planów. W pewnym momencie drogi Eve i Kate się rozchodzą, która z nich osiągnie stan zwany szczęściem? Kim naprawdę jest Tinker i o co chodzi z tym dobrym wychowaniem?
Trudno mi uwierzyć, że to debiut Towlesa, to, z jakim pietyzmem oddał klimat kultowych miejsc Nowego Jorku, że choćby wspomnę słynny Klub 21 (którego nie pokonała nawet prohibicja, za to pandemia uśmierciła na stałe), zasługuje na podziw. I choć to absolutnie inna powieść niż "Dżentelmen w Moskwie" da się wyczuć pewien styl i elegancję słowa, która uwodzi czytelnika nie gorzej niż pan Grey, którego prawdziwe oblicze pozna ten, kto da się zaprosić w tę podróż. Pierwsza klasa gwarantowana.
IG @angelkubrick
Amor Towles w swej debiutanckiej powieści, którą ku mojej olbrzymiej radości, wznowiło Wydawnictwo ZNAK, przenosi nas do przedwojennego Nowego Jorku, w którym blichtr miesza się z sentymentalizmem, a nieliczne, wielkie fortuny lśnią pośród zgliszczy ofiar czarnego czwartku. Wraz z bohaterami tej historii zejdziemy w nielegalne podziemia żydowskiej knajpy, gdzie rosyjscy...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-18
Ile warci są ludzie?
"A ludzie — proszę to podkreślić kilka razy — są tyle warci, jak wielka jest pustka, co po nich pozostaje".
I to jest piękna, najczystsza na świecie, prawda. To zdanie wypowiada jedna z bohaterek "Soroczki" Angeliki Kuźniak, do której materiały autorka zbierała skrupulatnie przez piętnaście lat, każdemu z rozmówcy dając tyle czasu, ile go potrzebował. Nie ma się czemu dziwić, dziś o śmierci się nie mówi. Nie ma jej w planach u ludzi współcześnie żyjących. Nie ma nawet czasu o niej pomyśleć, kiedy głowę zaprzątają setki innych bodźców. Tymczasem są takie osoby, które do dnia, w którym ich ciało odda niebu ostatni oddech, przygotowują się na tyle, na ile mogą. Gdzieś tam w szafach wiszą ubrania, w których wyruszą w ostatnią podróż. Panie w ulubionych spódnicach i bluzkach, które wbrew pozorom, nie zawsze mają kolor czarny, oraz panowie w eleganckich garniturach, czasem w tych, w których szli do ślubu, bo chcą mieć ze sobą coś, co mieli w dniu poślubienia ukochanej (omg, miłość jednak istnieje).
Chociaż motywem "Soroczki" jest odzież, to jednak przy okazji rozmów z autorką, rozmówcy wspominają dawne czasy, w tym okres wojny i powojnia, życia i zwyczajów polskiej wsi, w której śmierć była czymś wyjątkowym, a jej święto (choć absolutnie nieradosne) trwało aż trzy dni i jak każde, wymagało pewnych rytuałów. Mnie najbardziej poruszył rozdział "Tej, która patrzy". Dla mnie to była najsmutniejsza historia, taka, która porusza serce i uczy — nie oceniaj! Nawet jak cię kusi — nie oceniaj!
Warta przeczytania.
IG @angelkubrick
Ile warci są ludzie?
"A ludzie — proszę to podkreślić kilka razy — są tyle warci, jak wielka jest pustka, co po nich pozostaje".
I to jest piękna, najczystsza na świecie, prawda. To zdanie wypowiada jedna z bohaterek "Soroczki" Angeliki Kuźniak, do której materiały autorka zbierała skrupulatnie przez piętnaście lat, każdemu z rozmówcy dając tyle czasu, ile go potrzebował....
2021-12-06
Tom, stylizowany na wiekowy album ze zdjęciami, skrywa na swych kartkach uniwersalną, ponadczasową opowieść, którą każdy odczyta na swój sposób. To historia rodziny, która zostaje rozdzielona. Smutek, lęk, tęsknota i strach snują się między kadrami. Tu nie ma strzelistych metafor. Jest życie z całym jego trudem i ludzie, którzy dokładają ciężar emocji, z którymi "czytelnik" musi sobie poradzić.
Temat emigracji, szczególnie dziś, wzbudza wiele kontrowersji. Łatwo jest wydawać wyroki siedząc w ciepłym pokoju. Ta opowieść graficzna tłumaczy to, o czym wielu ludzi zapomniało. Nie każdy ma to szczęście urodzić się w dobrobycie, czasem o dobro swoje i rodziny trzeba "powalczyć".
Wydanie, kreska i fabuła mistrzowskie.
Tom, stylizowany na wiekowy album ze zdjęciami, skrywa na swych kartkach uniwersalną, ponadczasową opowieść, którą każdy odczyta na swój sposób. To historia rodziny, która zostaje rozdzielona. Smutek, lęk, tęsknota i strach snują się między kadrami. Tu nie ma strzelistych metafor. Jest życie z całym jego trudem i ludzie, którzy dokładają ciężar emocji, z którymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-07
Najpiękniejszy album, jaki mam. Magiczny. Za każdym razem, kiedy potrzebuję odrobiny wewnętrznego spokoju, otwieram tę księgę.
Świat, który oglądam dzięki szczęściu i cierpliwości fotografa
koi zmysły. Niektóre ujęcia są tak niesamowite, że czuję, jakbym dotykała samej duszy zwierzęcia. Przepływająca energia Natury uzdrawia każdą ranę, jaką zadaje mi teraźniejszość. Moc kręgu życia zaklęta w kredowym papierze przenika przez czubki palców. Kiedy przestaję wierzyć w dobro, zaglądam do "Bieszczadzkich Mocarzy". Jest jeszcze piękny kawałek Ziemi, dla którego warto żyć.
Najpiękniejszy album, jaki mam. Magiczny. Za każdym razem, kiedy potrzebuję odrobiny wewnętrznego spokoju, otwieram tę księgę.
Świat, który oglądam dzięki szczęściu i cierpliwości fotografa
koi zmysły. Niektóre ujęcia są tak niesamowite, że czuję, jakbym dotykała samej duszy zwierzęcia. Przepływająca energia Natury uzdrawia każdą ranę, jaką zadaje mi teraźniejszość. Moc...
2021-10-27
"Na południe od Brazos" długo stało samotnie na półce, jednak cierpliwość popłaca, bo oto jest, drugi tom (który na marginesie, kończy tetralogię o Dzikim Zachodzie McMurtry`ego). Ta historia mogłaby nie powstać, gdyby nie fakt, że Brazos odniósł sukces większy, niż autor się spodziewał. Jego naturalistyczna, odarta z mitu, opowieść o kowbojach zdobywcach, skradła serca pań i panów. Rewelacyjnie nakreślone postacie postawą i humorem wryły się w pamięć, szczególnie Gus McRae, który stanowił idealne uzupełnienie nieco sztywnego kapitana Woodrowa Calla. Patrząc na przepiękne polskie wydanie "Ulic Laredo" nasuwa się pytanie, czy ten klimat da się odtworzyć?
Odpowiedź krótka jak strzała, nie, nie tylko dlatego, że w kontynuacji zabrakło Gusa. Akcja powieści toczy się kilkanaście lat po jego śmierci. Część poprzedniej ekipy albo umarła, albo żyje w zupełnie innym miejscu, a czytelnik ponownie zaczyna amerykańską przygodę w stanie Teksas. Kapitan Call nie jest już strażnikiem, ale łowcą nagród i ugania się za bandytami na zlecenie. W tym zadaniu pomaga mu księgowy, wysłany do Teksasu przymusowo przez swojego pracodawcę. Obaj muszą wytropić młodego, niezwykle okrutnego, meksykańskiego przestępcę. Joey Garza robi to, co wcześniej robili amerykanie, zabija dla samej przyjemności pozbawiania życia. W "Ulicach Laredo" całkiem sporą rolę odegra też Lorena, była kochanka Gusa, która wyszła za mąż za P.E. zwanego teraz Ślepkim oraz Maria, matka Joeya Garzy. Po raz kolejny McMurtry udowadnia, że świat, nie tylko Dziki Zachód, kobietami stoi, że to kobiety potrafią wiele znieść (nieustanna "walka" między Loreną a Callem o P.E) i wiele wybaczyć (ciche pojednanie Marii z rannym Callem), i że to czasem właśnie one płacą najwyższą cenę w męskich potyczkach (zadreptana końskimi kopytami ostatnia mieszkanka Miasta Wron).
"Ulice Laredo" spływają krwią. Wyraźnie daje się też odczuć nastrój pisarza, który wtłacza w kartki swój smutek. Temat przemijania co raz dopada czytelnika przy wątkach z kapitanem Woodrow, który nie może już nie zauważać spowolnienia, artretyzmu i ogólnego zmęczenia życiem. Przemijanie i zmiany to nuty przewodnie tej historii. Między nimi są też dźwięczne nuty pomocy i przebaczania, by człowieczeństwo nie uwierało duszy. Autor zafundował czytelnikom autentyczną, momentami brutalną, ale też pouczającą opowieść drogi, która nie ma klimatu Brazos, ale jest równie monumentalna i wyjątkowa. Gorąco zachęcam do lektury!
Ps. Pomysł ze zmianą okładki był najlepszym pomysłem roku 2021 <3 Spójność i klimat level max <3
IG @angelkubrick
"Na południe od Brazos" długo stało samotnie na półce, jednak cierpliwość popłaca, bo oto jest, drugi tom (który na marginesie, kończy tetralogię o Dzikim Zachodzie McMurtry`ego). Ta historia mogłaby nie powstać, gdyby nie fakt, że Brazos odniósł sukces większy, niż autor się spodziewał. Jego naturalistyczna, odarta z mitu, opowieść o kowbojach zdobywcach, skradła serca pań...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-05
We wrześniu, po dwudziestu latach czekania, światło dzienne ujrzało w końcu "Diablo 2: Resurrected". To znakomita okazja do tego, by w nowej oprawie graficznej pojawiła się też książka Richarda A. Knaaka "Diablo: Wojna grzechu". Kompletna trylogia, przepięknie wydana przez @insignis_media. Twarda oprawa, przyjemny dla oka druk, kremowy papier, szycie i złocenia na okładce. 1080 stron magii, bitew, diablich sztuczek, anielskich podstępów, krwi, flaków, trupów i nieumarłych. Nie wiem jak Wy, ale ja LUBIĘ TO!
Czy to będzie książka dla wszystkich miłośników literatury? Na wstępie uprzedzam, że nie. Próżno szukać tu surowej logiki. Chłodne kalkulacje czy jakaś scena miała sens czy nie, jest – bez sensu. Tak samo jak bez sensu jest zastanawianie się, czy magia jest możliwa. Za to miłośnicy gry powinni być zadowoleni, bowiem bezsprzecznie opowieść niesie ze sobą klimat, który miało Diablo. Jeszcze jak do książki dołoży się ścieżkę dźwiękową, którą bez problemu można znaleźć na SoundCloud, totalne oderwanie od rzeczywistości gwarantowane. Jak za starych, dobrych czasów, kiedy noce spędzało sie na Battlenet, nawalając wspólnie z grupą znajomych, bądź nie, Baala. Myszki paliły się w dłoniach ;)
"Diablo. Wojna grzechu" to trzy księgi. Pierwsza z nich, "Prawo krwi" przenosi nas trzy tysiące lat przed czasem, w którym mrok pochłonął Tristram. Głównego bohatera spotykamy w małej wiosce Seram, gdzie wiedzie proste życie farmera. Sanktuarium – świat, w którym żyją ludzie, przypomina trochę czasy średniowiecza, jest obmierźle i przaśnie. Ponad tym wszystkim Królestwo Niebios i Płonące Piekło toczą walkę o zdobycie nowych wiernych. Uldyzjan, wraz z bratem Mendelnem, zostają wplątani w tajemnicze, brutalne morderstwa wysłanników Katedry Światłości i Świątyni Trójcy. Dosłownie znikąd pojawia się pierwszy artefakt, który obudzi w braciach moce, o których nie mieli pojęcia. Są też dwie piękne kobiety, których siła i spryt nie odbiega od męskich postaci. Do głowy im nawet nie przyjdzie, z jakimi stworami będą musieli walczyć oraz jak mocno ukrywać swoje prawdziwe oblicza.
IG @angelkubrick
We wrześniu, po dwudziestu latach czekania, światło dzienne ujrzało w końcu "Diablo 2: Resurrected". To znakomita okazja do tego, by w nowej oprawie graficznej pojawiła się też książka Richarda A. Knaaka "Diablo: Wojna grzechu". Kompletna trylogia, przepięknie wydana przez @insignis_media. Twarda oprawa, przyjemny dla oka druk, kremowy papier, szycie i złocenia na okładce....
więcej mniej Pokaż mimo to2021-08-25
Tom pierwszy "Pana Lodowego Ogrodu" zostawił mnie z wykrzyknikiem i wielkim znakiem zapytania. Naturalną koleją rzeczy było sięgnięcie po tom drugi, czy przebił on tom pierwszy? Nie do końca, ale znowu dałam się oczarować tej historii.
Planeta Midgaard nie była łaskawa dla nowo przybyłego wojownika. Vuko zostaje uziemiony i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Cudem udaje mu się wyplątać z gałęziastego problemu, traci jednak swój szósty zmysł, boleśnie odczuwając uszkodzenie cyfrala. Mimo praktycznie zerowego wyposażenia rusza w dalszą drogę na ratunek naukowcom. Z kolei syn cesarza Kirenenów, Filar, realizuje ostatni rozkaz swego ojca, choć nie jest to łatwe zadanie, kiedy odradza się pradawny kult, a ziemię trawi potężna susza.
Świat przedstawiony przez autora jest w tym tomie bardziej baśniowy, są fantastyczne istoty, magia, duchy i uroczyska. Bohaterowie są wiarygodni i zaciekawiają, mają swoje wzloty i upadki, walczą z problemami natury moralnej, można się z nimi utożsamiać bądź szczerze nie lubić. Wiele czasu poświęcił Jarosław Grzędowicz na dopieszczenie języka. Soczyste opisy malują w głowie obrazy, dzięki którym człowiek zapomina o współczesnych problemach. Czy potrzeba jest bardziej wysublimowana rekomendacja? Dajcie się porwać na planetę Midgaard :)
Przypominam, że w Fabryce Słów wyszło nowe wydanie PLO, w miękkiej i twardej oprawie. Twarda posiada dodatkowo złocenia na okładce (info dla okładkowych srok) :)
Tom pierwszy "Pana Lodowego Ogrodu" zostawił mnie z wykrzyknikiem i wielkim znakiem zapytania. Naturalną koleją rzeczy było sięgnięcie po tom drugi, czy przebił on tom pierwszy? Nie do końca, ale znowu dałam się oczarować tej historii.
Planeta Midgaard nie była łaskawa dla nowo przybyłego wojownika. Vuko zostaje uziemiony i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Cudem udaje...
2021-08-11
IG @angelkubrick
Moje postrzeganie drzew znacząco odmienił Peter Wohlleben, którego książka w Polsce ukazała się w roku 2016. W tym samym roku ukazał się też film, w którym przedstawiono wyniki badań Suzane Simard, profesorki ekologii lasu, w którym potwierdzono obserwacje Wohllebena na temat komunikacji między drzewami. Leśnik z 30-letnim doświadczeniem i naukowczyni z wieloma dyplomami są absolutnie zgodni, że drzewa to wysoce społeczne jednostki, które widzą, czują, mówią, a nawet przemieszczają się, choć robią to bardzo wolno.
Mimo badań i dowodów dla większości ludzi pozostają jedynie produktem na opał lub czymś, co czyha przy drodze na ludzkie życie, co przesłania widok lub niespodziewanie zwala się na dach. Jeszcze te liście! Wszystko pięknie, ładnie, póki nie trzeba ich jesienią grabić.
Choć książka o drzewach stała się bestsellerem, wciąż pozostawała na półce z literaturą faktu lub popularnonaukową, po którą sięga mniejszy odsetek czytelników niż w przypadku sympatyków literatury obyczajowej czy kryminałów.
W roku 2018 pojawia się "The Overstory", powieść, która w sposób mistrzowski łączy w sobie fakty naukowe oscylujące wokół dendrologii i bezdyskusyjnego wpływu człowieka na nieodwracalne zmiany w przyrodzie, z powieścią obyczajową z wątkiem kryminalnym.
Ekologiczny manifest, który ma szansę dotrzeć do większego grona odbiorców, który w obliczu ostatniego raportu IPCC powinien w końcu poruszyć serca i otworzyć oczy tym wszystkim, którzy uparcie starają się NIE WIDZIEĆ tych wszystkich sygnałów, które wysyła nam ledwie zipiąca Matka Natura. Nawet jeżeli gdzieś w środku ludzkiej duszy tli się ognik zmian, niknie zagłuszony wiatrem niewiary w sprawczość. Dorodne nasiona własnej niemocy unoszą się w rzece wymówek, wprost do morza bezpardonowych usprawiedliwień. Prawda jest taka, że jeżeli NIC NIE ZMIENIMY, my jako gatunek najbardziej szkodzący Naturze, to NIC SIĘ NIE ZMIENI.
O eksploatacji zasobów naturalnych, o ludzkich życiach splatających się ze sobą w obronie idei, o świecie drzew, w którym to MY jesteśmy gośćmi, opowiada Richard Powers. Fascynująco, zajmująco, emocjonalnie. W tej książce jest wszytko, co musisz wiedzieć, żeby dalej egzystować na tej planecie. Najgorsza jest OBOJĘTNOŚĆ i KRÓTKOWZROCZNOŚĆ. ZRÓB COŚ!
IG @angelkubrick
Moje postrzeganie drzew znacząco odmienił Peter Wohlleben, którego książka w Polsce ukazała się w roku 2016. W tym samym roku ukazał się też film, w którym przedstawiono wyniki badań Suzane Simard, profesorki ekologii lasu, w którym potwierdzono obserwacje Wohllebena na temat komunikacji między drzewami. Leśnik z 30-letnim doświadczeniem i naukowczyni z...
2021-07-20
11/10
IG @angelkubrick
Jakiego ja miałam nosa, żeby na czytanie "Terroru" wyjechać do Babci, OMG, co to była za opowieść! Dan Simmons wykreował taki świat, że autentycznie człowiek przymarza do fotela i jak zahipnotyzowany przewraca kartkę po kartce, by dobrnąć do końca, a potem jeszcze przez długi czas myśli o tym, co przeczytał. I tych myśli są tysiące, bo wiele jest tu wątków, które można rozpatrywać i o nich dyskutować, całymi nocami. O ile "Na południe od Brazos" miało u mnie 10/10 tak "Terror" ma 11/10, bo opowiedzieć w ten sposób o czymś, co wydarzyło się naprawdę i co w gruncie rzeczy jest trudne do przekazania, to już jest jakiś arcypoziom, który osiąga ledwie garstka literatów. To jest ta książka, do której wrócę zimą, jesienią i wiosną. Rok po roku. Czytana teraz, w upalne dni, przyniosła chwile wytchnienia tak potrzebne, kiedy od upału lasował się mózg.
Tytułowy HMS TERROR to nazwa statku badawczego, który wraz z HMS EREBUS wyruszył ku północnym wybrzeżom Kanady, by wytyczyć nowe Przejście Północno-Zachodnie, które znacząco skróciłoby czas przepłynięcia statków handlowych kursujących między wybrzeżami Atlantyku i Pacyfiku. Imperium Brytyjskie z ochotą wysyłało jednostki badawcze na nowe, nieznane tereny. Wiele z takich miejsc stawało się przecież koloniami, z których bez żadnych skrupułów czerpano zysk, kosztem ludności rdzennej. Bez trudu znajdowano też załogi na tego typu wyprawy, które obarczone były przecież ogromnym ryzykiem. Jeżeli takiemu zespołowi udało się wrócić, kończąc misję sukcesem, jedną z nagród była nobilitacja, taką otrzymał John Franklin – brytyjski oficer, żeglarz i badacz Arktyki, dowódca tej ekspedycji. Motywacja była więc ogromna, zysk przesłaniał wszelkie trudności.
Na te nowoczesne, jak na owe czasy, jednostki pływające, czytelnik natyka się w momencie, kiedy obie tkwią uwięzione w lodzie, który rozciąga się aż po horyzont. 129 osób uwięzionych gdzieś między wyspami Archipelagu Arktycznego, miesiącami czekało na nadejście "cieplejszych" dni w tym wyjątkowo nieprzyjaznym środowisku. Teoretycznie ekspedycja dysponowała zapasami, które miały zapewnić przeżycie całej tej grupy przez okres pięciu lat (ponad 4. tony czekolady na pokładach, tyleż samo soku cytrynowego, tysiące konserw i tony węgla do ogrzewania statków). Praktyka pokazała zupełnie inny obraz rzeczywistości. Simmons doskonale buduje klimat grozy. Bez trudu można sobie wyobrazić te minusowe temperatury, wycie wiatru bądź ciszę, w której słychać lód napierający na burty, skrzypienie, trzaski i zgrzyty. Do tego szczypta innuickiej mitologii i mamy historię, która nie bierze jeńców.
Tutaj zupełnie naturalnie nasuwa się pytanie, o czym tak ten Dan się rozpisuje na tych 660. stronach? Co takiego może się wydarzyć na statku skutym lodem? Statku, który stoi w miejscu, gdzie nie sposób się ruszyć, bo można wrócić bez palców. Można w ogóle nie wrócić... Odpowiedź jest równie banalna jak pytanie, bo tutaj może zdarzyć się WSZYSTKO (a wszystko przez Edgara Allana Poe, ech, gdyby tylko Aylmore`y nie czytał tej książki). To, oraz znikające zapasy żywności i pewne okoliczności, dzięki którym kapitan Francis Crozier przejmuje dowodzenie, napędza tę opowieść nie lepiej niż silniki parowe lokomotyw, które skrywały wnętrza statków. Obserwowanie ludzkich zachowań z pozycji czytelnika to chyba największa zaleta tej historii. Simmons mistrzowsko buduje swoje postacie. Mamy okazję zżyć się z bohaterem, a potem mocniej przeżywać emocje, które targają również nim. Są osoby, które budzą podziw oraz te, których nie da się lubić, które z każdą sytuacją sprawiają, że sami mamy ochotę je unicestwić.
Niewiarygodny jest płomień determinacji i podążanie za głosem nadziei samego kapitana Croziera, który w pewnym momencie już wie, że on sam jest żywym trupem, bo nawet jeśli jakimś cudem przeżyje, jego kariera jako komandora, jest skończona. Rozczula moment pożegnania się ze statkiem, kiedy delikatnie poklepuje burtę, jakby to był najlepszy przyjaciel. Książka składa się z rozdziałów, które są głosem poszczególnych osób z załogi. To świetny zabieg, bo często mamy okazję poznać daną sytuację z innej perspektywy. Bardzo ciekawy jest prywatny dziennik doktora Harry`ego D.S. Goodsira, który zmaga się z wieloma przypadkami nieznanych wówczas objawów chorób (przypominam, że mamy rok 1846). O ile dobrze znany i opisany jest już szkorbut, tak zatrucie toksyną botulinową to zupełne novum (zbadano i nazwano ją dopiero w roku 1897). Doktor w swoim dzienniku interesująco opisuje każdy z tych przypadków. Ostatnia notatka w dzienniku chwyta za serce. Wiele jest w tej opowieści samouśmiercania jednak swego rodzaju sokratejska ironia, z jaką pożegnał ten świat ostatni lekarz tej ekspedycji, naprawdę robi wrażenie. Tak na marginesie, nie jestem sobie w stanie wyobrazić zapachu, który unosił się na statku.
Ekstremalne warunki najlepiej uwypuklają hardość ducha. Postępowanie względem drugiego człowieka jest najlepszą miarą człowieczeństwa. Dan Simmons pokazał w "Terrorze" całą skalę ludzkich zachowań. Od głębokiego poświęcenia, kiedy to część załogi zajmuje Williamem Heather`em po absolutną, sięgającą dna Rowu Mariańskiego, podłość Corneliusa Hickey`a. Gdyby ktoś zechciał zrealizować ostatnie sceny tego jegomościa, to byłoby to epickie widowisko. Jeśli czytaliście "Ludzi na drzewach" Hanya Yanagihary, to możecie się domyśleć, w jakim kierunku nakreślono tę postać (chodzi o chorobę neurodegradacyjną, która była pokłosiem pożywienia, jakim raczył się Hickey).
Mój szczery podziw wzbudza nawiązywanie autora do innych dzieł literackich, które nie polega jedynie na wymienieniu tytułu czy nazwiska pisarza, ale sprytnym wykorzystaniu motywu, na którym Simmons buduje swoją opowieść. Miłośnicy Johna Steinbecka będą wręcz zachwyceni, nie da się nie porównać pary Manson-Hickey do George’a i Lenniego. Zwolennicy Shirley Jackson znajdą tu najbardziej dramatyczne elementy "Loterii", Poe zaś może się tylko cieszyć realizacją planu, który wymyślił w swojej głowie. Te elementy powieści są jak szkatułki ze skarbami, ich obecność cieszy podwójnie.
Na koniec clou całej tej historii. Mitologia ludności inuickiej, którą autor genialnie wykorzystał w procesie tworzenia i która jest obecna niemal od pierwszych stron "Terroru". Owa nieuchwytna postać, która niesie śmierć, mocno zakorzeniona w wierzeniach rdzennych mieszkańców obszarów arktycznych. Anioł Zemsty wysłany przez samą Naturę. Śmierć za śmierć. Śmierć za pychę. Śmierć za wkroczenie do świata, gdzie noga białego człowieka miała nigdy nie postać. Mitologia rzuca światło na wiele zachowań, które opisuje autor. Samotność Lady Ciszy czy polowanie na zwierzynę (piękna scena z zabitą foką, w której Cisza przeprasza duszę - INUA - martwego zwierzęcia za zadany cios, przez szacunek do niego. Podobną scenę zaserwował Cooper w "Ostatnim Mohikaninie". W każdym przypadku poszanowanie dla życia i śmierci zwierząt jest porażająca i niezrozumiała po dzień dzisiejszy przez białego człowieka). Ta pycha i brak wiary w to, co mówią ludzie o odmiennej kulturze, do tej pory jest widoczna gołym okiem. Wrak HMS „Terror” znalazłby się kilka lat wcześniej, gdyby ktoś wysłuchał i uwierzył w to, co mówił Sammy Kogvik, Inuita, który wskazał szczątki masztu "Terroru". Nie sprawdzono tej informacji. Zrobiono to dopiero w roku 2016.
O wielowymiarowości samego tytułu tej powieści nawet nie wspominam, Simmons to geniusz. Do lektury będę zachęcać gorąco, dla mnie to jest absolutne PODIUM, nie do pokonania.
11/10
IG @angelkubrick
Jakiego ja miałam nosa, żeby na czytanie "Terroru" wyjechać do Babci, OMG, co to była za opowieść! Dan Simmons wykreował taki świat, że autentycznie człowiek przymarza do fotela i jak zahipnotyzowany przewraca kartkę po kartce, by dobrnąć do końca, a potem jeszcze przez długi czas myśli o tym, co przeczytał. I tych myśli są tysiące, bo wiele jest...
2021-06-30
IG @angelkubrick
Nasz mózg, najważniejszy, zaraz po jelitach, organ naszego ciała, jest zaprogramowany tak, by wyłapywać z otoczenia to, co może zagrażać człowiekowi. Świat traktuje trochę jak wielką pułapkę i robi wszystko, żeby przeżyć. Trochę tak było, tysiące, nawet miliony lat temu. Dziś wszystko się zmieniło, ale mózgowi nie przetłumaczy, wciąż skupia się na negatywach. Aktualnie są to złe wieści, które mają gigantyczną chwytliwość, medialnie żyją długo i paskudnie brużdżą w byciu szczęśliwym.
Rashmi Sirdeshpande jest Hinduską prawniczką, która została pisarką. Jej twórczość skierowana jest głównie do dzieci i muszę przyznać, że jej pióro + wyuczony zawód to G E N I A L N E połączenie jeśli chodzi o M O C przekazywanych treści. Również format książki jest znakomity, spokojnie mogłaby posłużyć za podręcznik w szkole podstawowej i mam cichą nadzieję, że wychowawcy zechcą bodaj zajrzeć do tej pozycji, bo wszystkie poruszone tu tematy są aktualne i palące.
Co jest w książce? Podstawowa sprawa to fake newsy, które zalewają Internet. Fałszywe informacje robią wiele złego, warto więc nauczyć się wyłapywać te treści, a przede wszystkim szukać prawdy u wielu źródeł. Kolejna sprawa to ludzie. Mówi się o tych złych, dobrych pomija, a ludzie mimo wszystko, mają w sobie dobro, tylko muszę mieć okazję, żeby się nim wykazać. Wiele nauczyłam się o ludziach obserwując story @podrozodbyta Pakistan to była taka dawka wiedzy, którą na próżno szukać w książkach. Jest też sporo o politykach, poszanowaniu kultury i ludności rdzennej, ochronie przyrody, pracy zespołowej, o walce o równe traktowanie każdej osoby, bez względu na płeć czy wiarę, o warunkach zdrowotnych i wiele, wiele innych, równie ważnych tematów, o których warto, a nawet TRZEBA ROZMAWIAĆ Z DZIECIAKAMI. Bardzo ważna książka, bardzo mocno POLECAM!
IG @angelkubrick
Nasz mózg, najważniejszy, zaraz po jelitach, organ naszego ciała, jest zaprogramowany tak, by wyłapywać z otoczenia to, co może zagrażać człowiekowi. Świat traktuje trochę jak wielką pułapkę i robi wszystko, żeby przeżyć. Trochę tak było, tysiące, nawet miliony lat temu. Dziś wszystko się zmieniło, ale mózgowi nie przetłumaczy, wciąż skupia się na...
2021-06-22
IG @angelkubrick
Zacznę od tego, że "Sex, disco i kasety video. Polska lat 90." to bardzo fajnie wydana książka. Podoba mi się jej format, czcionka, grubość papieru i okładka, która wielokrotnie mnie zwodziła swoją aparycją. Ilekroć ją widziałam, miałam dziką ochotę na zdarcie z niej folii ochronnej, którą w rzeczywistości nie jest obłożona :D Brawa dla autora, Tomasza Majewskiego :)
Jeśli chodzi o treść, nie będę ukrywać, kocham! Kocham każdą książkę, która przenosi mnie do lat młodości, bowiem z upływem czasu, z ubolewaniem w głosie to mówię, zapominam. Nasz mózg jest trochę jak taśma video, potrzebuje prądu (impulsu elektrycznego) do zapisania wspomnień. Prąd potrzebny jest również do tego, by te wspomnienia odtworzyć. Właśnie takie książki są jak przenośne stacje zasilania, generują impulsy elektryczne i wspomnienia, niczym Frankenstein, budzą się ponownie do życia.
Wojciech Przylipiak podzielił książkę na rozdziały (wiadomo) i każdy zaopatrzył w kilka tytułów, które poleca obejrzeć, przeczytać lub posłuchać. Mamy tu trochę książek, płyt lub filmów, o których mowa w dalszej części rozdziału, lub które rzucą więcej światła na poruszany temat. Świetny pomysł, dzięki któremu dotarłam do produkcji, o których nie wiedziałam lub... zapomniałam :)
Początki lat 90. to fascynujący obraz przemian. Pamiętam, jak miałam wątpliwą przyjemność stać za czymś, co było na kartki (tak, robiłam za słup :D) a po kilku latach, w tym samym sklepie robiłam zakupy, sama w samoobsługowym, no szał! Jak każdy nastolatek miałam też swoich idoli, i kupując kasety magnetofonowe w przemyskim sklepie muzycznym, byłam przekonana, że to oryginały, tymczasem teraz już wiem, że nie bardzo. A skoro już o muzyce mowa. Sklepy również przegrywały taśmy (prawa autorskie nie były wówczas nawet w powijakach). A czy ktoś nagrywał na Grundiga - reklamy? Prosto z telewizora? Tak, była taka faza :D Po więcej historii zajrzyjcie do książki. Zabawa gwarantowana, polecam!
IG @angelkubrick
Zacznę od tego, że "Sex, disco i kasety video. Polska lat 90." to bardzo fajnie wydana książka. Podoba mi się jej format, czcionka, grubość papieru i okładka, która wielokrotnie mnie zwodziła swoją aparycją. Ilekroć ją widziałam, miałam dziką ochotę na zdarcie z niej folii ochronnej, którą w rzeczywistości nie jest obłożona :D Brawa dla autora, Tomasza...
2021-04-07
IG @angelkubrick
"Na południe od Brazos" czekało na swoją kolej dwa lata. Ciekawiła mnie ta książka, ale jednocześnie przerażała objętość, nie tyle ilość stron, co po prostu jej ciężar (nie da się jej czytać na leżąco, omdlenie rąk gwarantowane), mimo to po tysiąckroć zapewniam, że warto poświęcić jej bezcenne godziny życia, bo jeszcze nikt tak prosto i pięknie o życiu Wam nie opowiedział. I nie opowie, albowiem Larry McMurtry odszedł w trzecim miesiącu roku 2021, dokładnie wtedy, kiedy ja zbliżałam się małymi krokami do końca jego powieści. Och Larry! :(
Zdawać by się mogło, że w roku 1985 rynek filmowy i wydawniczy o westernie powiedział już wszystko. Wtedy to ukazuje się monumentalna powieść McMurtry`go, który wszystkim znawcom westernu mówi "potrzymajcie mi whiskey" (tak trafnie określiła to Monika @thebookofchange, i celniej się nie da). Historia Ameryki zakorzeniona jest w przeszłości pisarza. Młodość jego dziadka, właściciela rancza przypada na pierwsze dekady XX wieku, okres, w którym etos kowboja powoli odchodzi do lamusa. Larry podejmuje ten temat, pisząc w 1971 roku scenariusz do filmu, w którym jedną z głównych ról miał zagrać John Wayne (tworząc postać kapitana Calla). Ostatecznie odmówił, nie mogąc pogodzić się z faktem, że western o tak schyłkowym charakterze nie jest tym, do czego przywykł. Lepiej być nie mogło, choć kosztowało to autora 35 000 dolarów (musiał bowiem odkupić prawa autorskie do własnego scenariusza od Warner Bros). Ponad dekadę dojrzewała w nim historia, która poprzez swoją intertekstualność wymyka się ogólnemu pojęciu definicji westernu. Takiego tygla emocjonalno-historyczno-obyczajowego nie spotyka się na co dzień.
Nikt lepiej nie ujął ducha Ameryki, tu w postaci Gusa, uśmiechniętego wielbiciela kobiet, który emanuje pewnością siebie i mrukliwego Calla, którego ciężka praca buduje ten kraj. To zróżnicowanie charakterów pozwala snuć opowieść, w której na przemian przeplata się czarny humor z życiowymi problemami, z którymi muszą poradzić sobie bohaterowie tej książki. Bardziej wrażliwe dusze ostrzegam, że świat przedstawiony przez autora nie jest upiększany. Mamy więc prosty język, cięte riposty, brudnych i spoconych facetów, saloon bary, karty i whiskey. Indian nikt nie nazywa rdzennymi mieszkańcami Ameryki, w saloonach są kurwy, dzieci to tania siła robocza a zwierzęta służą do tego, aby przeżyć. Autor w paru momentach podkreśla bezsensowne wybijanie bizonów, które powoli zaczynały zanikać (scena z obłąkanym starcem zwożącym kości jest swego rodzaju epitafium upamiętniającym potęgę tych zwierząt). Z tej pozornej prostoty wybija się obraz drogi, dążenia do celu, trudnych wyborów, konsekwencji tychże, ofiar, które po drodze się ponosi, różnych rodzajów samotności i niesamowity obraz miłości, w każdym możliwym odcieniu. Tu żadna postać nie jest nijaka. Każdy szczegół ma znaczenie (tablica z Lonesome Dove, wędrujące świnki czy ogromny wół, którego nikt nie lubił - poza kapitanem - bo każdy bał się jego ogromnej siły). Należy wspomnieć, że grono bohaterów opisanych przez Larrego ma swój pierwowzór w rzeczywistości a najbardziej niezrozumiałe dla nas poczynania miały miejsce naprawdę. Na pewno warto przy tej okazji zastanowić się nad obietnicami, o ile honorowo jest je dotrzymywać, tak nie wszystkie warte są spełnienia.
Na koniec dodam, że "Na południe od Brazos" kobietami stoi. Na szczególną uwagę zasługuje Klara, właścicielka rancza, handlująca głównie końmi. Silna i niezależna. Dumna mimo bólu, jaki przyniosło jej życie. Lorie, kurwa z Lonesome Dove, w której kochają się wszyscy, a która ma dość stagnacji i mimo trudów, decyduje się na wędrówkę do miejsca, o którym od dawna marzy. Elmira, żona nieśmiałego, młodego szeryfa, która ucieka z handlarzami whiskey, pomimo tego, że ma własny dom, odchowanego już chłopca i kolejne dziecko w drodze. Dlaczego? Wreszcie Janey, niesamowita dziewczynka, która stojąc na progu dojrzałości, zmaga się z brutalnym światem mężczyzn.
"Na południe od Brazos" to naprawdę wspaniała opowieść, to jedna z tych książek, do których będę wracać, która sprawia, że na samo wspomnienie niektórych scen wzruszam się jak nienormalna. Nie będzie nowiną, jeśli powiem, że moje serce należy do Gusa (bo SZANUJE KAŻDĄ kobietę, poświęcając jest swoją uwagę i swój czas), a także do Newta, bo mamy ze sobą wiele wspólnego. A gdyby ktoś powiedział Wam, że ta książka to tylko pędzenie krów z kilkoma wątkami pobocznymi, to zróbcie taki odwrót, jaki zrobił Gus, kiedy atakowali go Indianie. Lepiej unikać zatrutych strzał ;) Na koniec dodam, że jest szansa, że w tym roku pojawi się kontynuacja. Czytajcie, czytajcie, czytajcie!
IG @angelkubrick
"Na południe od Brazos" czekało na swoją kolej dwa lata. Ciekawiła mnie ta książka, ale jednocześnie przerażała objętość, nie tyle ilość stron, co po prostu jej ciężar (nie da się jej czytać na leżąco, omdlenie rąk gwarantowane), mimo to po tysiąckroć zapewniam, że warto poświęcić jej bezcenne godziny życia, bo jeszcze nikt tak prosto i pięknie o życiu Wam...
2021-02-27
IG @angelkubrick
Kiedy spoglądam teraz na "Moją przyjaciółkę opętaną" Grady Hendrixa, uśmiecham się lekko na wspomnienie minionego weekendu i tylko jedna myśl krąży mi w głowie. Jaka to była wspaniała jazda! To miło, jak facet staje na wysokości zadania :D bo szczerze, wątpiłam, żeby po mocnym wejściu, jakim było "Sprzedaliśmy dusze", czymś mnie jeszcze zaskoczył.
Historia opowiadana przez Hendrixa rozgrywa się na początku lat 80. Zaczyna się dość bolesnym doświadczeniem nastolatki, która po raz pierwszy tak namacalnie odczuwa, że świat dzieli się na lepszych i gorszych, tych, co mają gruby portfel i tych, którym ciągle czegoś brakuje. To właśnie w tym momencie stykają się losy głównych bohaterek, dzięki którym rozpocznie się nasza literacko-muzyczna podróż w kolorowe i nieco szalone lata 80.
Młodość wymaga eksperymentów, tak więc w pewien babski wieczór dochodzi do pierwszych prób ze środkami odurzającymi. Jak to z eksperymentami bywa, nie każdy kończy się dobrze, o czym na własnej skórze przekonuje się Gretchen. Zaczyna się powolne staczanie w dół. Szaleństwo oplątuje nie tylko dziewczynę. Seria dziwnych przypadków rozsiewa obłąkanie na rodziny obu przyjaciółek i ludzi postronnych. Zło podnosi głowę coraz wyżej. Abby jako jedyna próbuje stawić temu czoła. Czy jej się uda?
Zacznę od tego, że "Moja przyjaciółka opętana" nie jest horrorem. To powieść dla młodzieży pełną gębą, choć zdaję sobie sprawę, że wiele elementów będzie dla nich nie do końca zrozumiałe. Autor oddał hołd burzliwym latom 80. przypominając wszystkie elementy, które się z nimi wiązały. Roczniki 70. będą czytać i co rusz wykrzykiwać: też tak robiłam, też tak miałam, tak było! Pod kolorową przykrywką mamy mozaikę problemów społecznych, które wciąż trawią szkolny system edukacji i problemy rodzin, które muszą stawić czoła życiu, które nie zawsze głaszcze po głowie.
Na koniec nie mogę nie wspomnieć o flircie autora z czytelnikiem. Całą historię obrazują utwory muzyczne z tamtego okresu, warto więc zwrócić uwagę na TEKSTY PIOSENEK ;) Nie tylko same tytuły. Zauważyliście, że tu nie ma spisu treści? Tak, tak, autor wymusza kartkowanie i szperanie w Internecie przy KAŻDYM rozdziale :) Ja bawiłam się ŚWIETNIE! Wam też tego życzę.
"Jak możemy tańczyć, kiedy nasz świat zatacza kręgi? Jak spać, kiedy zło się budzi? Jak możemy tańczyć, kiedy nasza ziemia się obraca? Jak spać, gdy zło powstaje? Nadszedł czas, by wymierzyć sprawiedliwość. By spłacić dług, wnieść nasz udział."
IG @angelkubrick
Kiedy spoglądam teraz na "Moją przyjaciółkę opętaną" Grady Hendrixa, uśmiecham się lekko na wspomnienie minionego weekendu i tylko jedna myśl krąży mi w głowie. Jaka to była wspaniała jazda! To miło, jak facet staje na wysokości zadania :D bo szczerze, wątpiłam, żeby po mocnym wejściu, jakim było "Sprzedaliśmy dusze", czymś mnie jeszcze...
2021-02-14
IG @angelkubrick
On pisał do niej: "Jeżeli by Ci się cokolwiek zacierało z tego, co było między nami, to przypominam Ci, że to się zaczęło w nocy 1-go lutego — data nieważna, nawet lepiej w ogóle bez dat... Zupełnie przypadkowo, w przypadkowym towarzystwie znalazłem się w STS-ie, tańczyłem z paroma dziewczynami przypadkowymi, a potem — z Tobą i przypadkowość skończyła się, bo przecież byliśmy tamtej nocy umówieni od lat i ja to od razu zrozumiałem i dlatego powiedziałem sobie: Nareszcie!"
Ona odpowiadała: "Coś Ty zrobił, Jeremi... — Zostawiłeś mnie samą w pustym mieście, w którym pełno jest tylko Twojej nieobecności."
Początek niespodziewanej miłości Agnieszki Osieckiej i Jeremiego Przybory zaowocował setkami słów, których intymność momentami zawstydza. Zauroczenie, tęsknota, namiętność, a potem nawet szaleństwo, wszystko można ułożyć ze zdań, jakie wymieniała ze sobą para kochanków, mistrzów słowa, które pokonały czas. Czytelnik "Listów na wyczerpanym papierze" ma niepowtarzalną okazję obserwacji człowieka, który pozwala sobie na zauroczenie, który karmi je i rozwija aż do momentu, w którym emocje biorą górę nad logiką. Z drugiej strony oboje byli wielkimi artystami a artysta, żeby tworzyć, musi przeżywać, dużo i silnie. Oboje byli sobie natchnieniem i ze stanu emocjonalnego, w jakim żyli, powstało mnóstwo znanych i lubianych utworów. W lutym to najlepsza lektura - polecam!
IG @angelkubrick
On pisał do niej: "Jeżeli by Ci się cokolwiek zacierało z tego, co było między nami, to przypominam Ci, że to się zaczęło w nocy 1-go lutego — data nieważna, nawet lepiej w ogóle bez dat... Zupełnie przypadkowo, w przypadkowym towarzystwie znalazłem się w STS-ie, tańczyłem z paroma dziewczynami przypadkowymi, a potem — z Tobą i przypadkowość skończyła...
2020-09-04
IG @angelkubrick
Książki Adama Wajraka i jego żony, Nurii Salvy Fernandez, to fantastyczne połączenie przygody i humoru z wiedzą, którą powinien posiadać każdy miłośnik Matki Natury. Całkiem niedawno ukazało się trzecie wydanie "Kuny za kaloryferem" uzupełnione o dalsze losy wajrakowych podopiecznych, a także w nowej, cudownej szacie graficznej projektu Uli Pągowskiej, która to szata pięknie koresponduje z wcześniejszą "Wielką księgą prawdziwych tropicieli" (patrz zdjęcie 9 i 10).
Książka, którą polecam nie tylko dzieciom i młodzieży, ale również dorosłym, a może nawet głównie im. Autor, opisując swoje własne przygodny z dziką przyrodą, przede wszystkim uczula nas, czytelników, że to po naszej stronie leży odpowiedzialność za każde zwierzę, które weźmiemy pod opiekę. Pomoc potrzebującemu to tylko jeden z etapów, z którymi trzeba się zmierzyć. Apeluje również do rozsądku. Wiele przypadków, jakimi zajmują się osoby ratujące dziką faunę, to młode osobniki zabrane rodzicom bezmyślnie, mowa tu o tych młodych (sarny, sowy), które w ciągu dnia, zupełnie naturalnie, są pozostawiane same. To, co ludziom wydaje się pomocą, dla nich jest jak kidnaping.
"Kuna za kaloryferem" jest trochę jak księga pamięci, wspomnienia, które lepiej spisać niż zapomnieć. Mnie najbardziej rozbawiła opowieść o Curro, kruku, który lubił słowa na "k", wzruszyła zaś suka Antonia, przybrana matka Julka, który jako wspaniały okaz wydry wyemigrował do Holandii, gdzie miał odegrać ważną rolę w ratowaniu wydr holenderskich, i wszystkie opowieści o bocianach, które nieodłącznie kojarzą mi się w polskim latem.
Masz dzieciaka?
Nie kupuj mu Maka,
kup mu Wajraka :)
IG @angelkubrick
Książki Adama Wajraka i jego żony, Nurii Salvy Fernandez, to fantastyczne połączenie przygody i humoru z wiedzą, którą powinien posiadać każdy miłośnik Matki Natury. Całkiem niedawno ukazało się trzecie wydanie "Kuny za kaloryferem" uzupełnione o dalsze losy wajrakowych podopiecznych, a także w nowej, cudownej szacie graficznej projektu Uli Pągowskiej,...
Nie wyobrażam sobie, co może czuć człowiek, który stoi pod ścianą całą godzinę i czeka na własną śmierć. Która minuta będzie tą ostatnią? Jak bardzo boli ciało rozrywane przez pocisk? Jak długo się umiera? Setki pytań a słów tak mało, jednak dla Anny Świrszczyńskiej wystarczy ich zaledwie kilka, by wersem równie silnym jak egzekucyjny nabój, przedrzeć się do najwrażliwszej części jestestwa potencjalnego odbiorcy swojej poezji. Bez żalu pożegnała się z wysublimowanymi metaforami na korzyść prostego przekazu, bo kiedy wojna wymusza chwytanie chwili, wydumana polszczyzna okaże się niepotrzebną groteską.
„Chociaż twoja kula trafi przez kurtkę
do mojego serca,
nie zabijesz mnie, wrogu”.
Swój język doskonaliła latami, ale dopiero gdzieś koło sześćdziesiątki odnalazła styl, w którym czuła się najlepiej, a ponieważ prawdziwa poezja powstaje z aktywnego doświadczania, to był ten idealny moment, w którym bez zbędnej ekwilibrystyki potrafiła sprawnie opisać cielesność kobiety, miłość fizyczną czy też macierzyństwo. Bez romantycznych naleciałości.
„Jesteś jędrny
jak ogień. Jestem
mroźna.
Parzę cię dotykając
długim palcem
przestrzeni”.
„Anna Świrszczyńska. Poezje zebrane” to zbiór wszystkich wierszy od roku 1938 do 1985, a także innych utworów rozproszonych, piosenek i słów nigdy wcześniej niepublikowanych. Minimalistyczna okładka nawiązuje do stylistyki niektórych tomików Świrszczyńskiej, gdzie to ewentualna grafika zajmowała prawy, dolny róg („Liryki najpiękniejsze”, „Cierpienie i radość”). To grube tomiszcze ucieszy zarówno wiernych wielbicieli poetki, jak i nowych, których bez wątpienia Świrszczyńska zdobędzie. Ze mną zostanie do grobowej deski, w sensie dosłownym. Nie mogłabym sobie wymarzyć bardziej celnych słów, które w siedmiu wyrazach opisywałyby zarówno moje życie, jak i moją śmierć.
„Ktoś dotknął mojego cienia
palcem z lodu”.
Zostanie wyryte w granicie.
Na marginesie, potrzebuję jej biografii. Jak tlenu.
IG @angelkubrick
Nie wyobrażam sobie, co może czuć człowiek, który stoi pod ścianą całą godzinę i czeka na własną śmierć. Która minuta będzie tą ostatnią? Jak bardzo boli ciało rozrywane przez pocisk? Jak długo się umiera? Setki pytań a słów tak mało, jednak dla Anny Świrszczyńskiej wystarczy ich zaledwie kilka, by wersem równie silnym jak egzekucyjny nabój, przedrzeć się do najwrażliwszej...
więcej Pokaż mimo to