-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać1
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2023-08-02
2023-01-27
„Kuklany las” to oniryczna baśń sprytnie połączona z wierzeniami ludów zachodnioafrykańskich. Autorka hipnotyzuje czytelnika już od pierwszych stron, las przestaje być tu oazą spokoju, jawi się jako coś niepokojącego, bliżej nieokreślonego, ale mimo wszystko zachodzącego za skórę. Różnorodną plejadę bohaterów z wolna zaczynają łączyć niewidzialne nici. Każde wydarzenie ma swoje źródło w umyśle kobiety, którą od śmierci dzieli tylko krok, jednak nie odejdzie, póki nie wypełni sobie danej obietnicy. Do czego może posunąć się matka, chcąca zapewnić swojej córce szczęście? Odpowiedź znajdziecie w książce Anny Musiałowicz. Sposób użycia: najlepiej czytać w jakiś wybitnie ponury wieczór, kiedy za oknem wyje wiatr i leje.
IG @angelkubrick
„Kuklany las” to oniryczna baśń sprytnie połączona z wierzeniami ludów zachodnioafrykańskich. Autorka hipnotyzuje czytelnika już od pierwszych stron, las przestaje być tu oazą spokoju, jawi się jako coś niepokojącego, bliżej nieokreślonego, ale mimo wszystko zachodzącego za skórę. Różnorodną plejadę bohaterów z wolna zaczynają łączyć niewidzialne nici. Każde wydarzenie ma...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-08-09
Przez pół życia zastanawiałam się, jak nazwać te wnerwiające fragmenty, przeważnie kiepskich piosenek, puszczanych w radiu, które potem trzymają się człowieka przez cały boży dzionek. I oto pojawia się ON, Andrzej Wardziak, i jego „poranne narośla muzyczne”. Dzięki Panie autorze :D
„Słoneczny” to genialna psychodela, podrasowana brudnym, głośnym, agresywnym punk rockiem, który idealnie współgra z bohaterami wykreowanymi przez autora. Z pozoru nudnawa podróż pociągiem zamienia się w j3bitne delirium, które wywraca mózg czytelnika na dwudziestą ósmą stronę. Doprawdy trudno się odnaleźć w tym kokonie złożonym z omamów, nieistniejących głosów, halucynacji i poczucia zagrożenia, które bohater skutecznie transferuje na odbiorcę, przyznaję, że sama dałam się wkręcić, może dlatego, że mój mózg też ma czasem swoje halo ;) Na marginesie, drugie zdjęcie w karuzeli jest z miejsca, które mnie z kolei przyprawia o szybsze bicie serca i duszności. Zgubcie się kiedyś w podziemiach wielkiego szpitala...
Jedno jest pewne, kiedy dziwnie wyglądający konduktor łypie na Was spod krzaczastych brwi, pytając, czy na pewno wiedzie, gdzie jedziecie, to się nawet nie zastanawiajcie, tylko bierzcie nogi za pas. Chyba że macie COŚ NA SUMIENIU, wtedy nie będzie już tak łatwo. Sławek, główny bohater „Słonecznego” celowo miał dojechać do Pragi, czy tam dotarł? Przekonajcie się sami.
Okładka — Krzysztof Wroński
Ilustracje wewnątrz — Jan Wojciechowski
Przez pół życia zastanawiałam się, jak nazwać te wnerwiające fragmenty, przeważnie kiepskich piosenek, puszczanych w radiu, które potem trzymają się człowieka przez cały boży dzionek. I oto pojawia się ON, Andrzej Wardziak, i jego „poranne narośla muzyczne”. Dzięki Panie autorze :D
„Słoneczny” to genialna psychodela, podrasowana brudnym, głośnym, agresywnym punk rockiem,...
2022-05-24
Orson w cichym zawstydzeniu oznajmia bliskim, że nie zamierza odprawić swojego rytuału. Rodzina szykująca się na najważniejszą uroczystość w całym życiu wujka, odczuwa coraz większą konsternację, a nawet złość. Tymczasem ten w najlepsze przesiaduje w parku, czerpiąc przyjemność z trzymanego w gołych dłoniach ciepłego, papierowego kubka z kawą. Celebruje chwilę. W świecie równoległym rządzą kobiety. Mężczyźni trzymani są w menażeriach na wypadek awarii urządzeń sztucznego zapładniania. Pragnienie bycia matką to drogie marzenie. Na szczęście można kupić godzinę miłości z facetem. Kolejny świat bombarduje nazwami znanych marek, każda z nich może być sponsorem wesela, bo to coś, na co normalnie nie można sobie pozwolić. Jaką cenę płaci się za podpisanie cyrografu? Jak żyć z zaprogramowanym mózgiem? Pytania, setki pytań ciśnie się na usta po skończeniu opowiadań młodego, amerykańskiego pisarza, Matthew Bakera.
„Odwiedź nas w Ameryce” zaskoczyło mnie pomysłem, konstrukcją, mieszanką gatunkową a przede wszystkim dobrym pisarstwem. Przyznam szczerze, że po lekturze pierwszego opowiadania zupełnie nie zaiskrzyło, natomiast przy każdym kolejnym miałam coraz większe oczy i coraz głośniej mówiłam „wow, to było dobre, naprawdę bardzo dobre!” Tak równego poziomu opowiadań dawno nie spotkałam. Najfajniejsze było to, że zupełnie nie miałam pojęcia, w którą stronę zmierzy autor, żeby mnie zaskoczyć, tymczasem on to robił ZA KAŻDYM RAZEM!
Pod satyrą i absolutną abstrakcyjnością tych historii kryje się prawdziwy obraz Ameryki, z wszystkimi jej ułomnościami, problemami i hypem wokół godnego życia, cokolwiek ta definicja oznacza. Nie pozwólcie sobie na przeoczenie tak dobrej książki!
IG @angelkubrick
Orson w cichym zawstydzeniu oznajmia bliskim, że nie zamierza odprawić swojego rytuału. Rodzina szykująca się na najważniejszą uroczystość w całym życiu wujka, odczuwa coraz większą konsternację, a nawet złość. Tymczasem ten w najlepsze przesiaduje w parku, czerpiąc przyjemność z trzymanego w gołych dłoniach ciepłego, papierowego kubka z kawą. Celebruje chwilę. W świecie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-07-20
11/10
IG @angelkubrick
Jakiego ja miałam nosa, żeby na czytanie "Terroru" wyjechać do Babci, OMG, co to była za opowieść! Dan Simmons wykreował taki świat, że autentycznie człowiek przymarza do fotela i jak zahipnotyzowany przewraca kartkę po kartce, by dobrnąć do końca, a potem jeszcze przez długi czas myśli o tym, co przeczytał. I tych myśli są tysiące, bo wiele jest tu wątków, które można rozpatrywać i o nich dyskutować, całymi nocami. O ile "Na południe od Brazos" miało u mnie 10/10 tak "Terror" ma 11/10, bo opowiedzieć w ten sposób o czymś, co wydarzyło się naprawdę i co w gruncie rzeczy jest trudne do przekazania, to już jest jakiś arcypoziom, który osiąga ledwie garstka literatów. To jest ta książka, do której wrócę zimą, jesienią i wiosną. Rok po roku. Czytana teraz, w upalne dni, przyniosła chwile wytchnienia tak potrzebne, kiedy od upału lasował się mózg.
Tytułowy HMS TERROR to nazwa statku badawczego, który wraz z HMS EREBUS wyruszył ku północnym wybrzeżom Kanady, by wytyczyć nowe Przejście Północno-Zachodnie, które znacząco skróciłoby czas przepłynięcia statków handlowych kursujących między wybrzeżami Atlantyku i Pacyfiku. Imperium Brytyjskie z ochotą wysyłało jednostki badawcze na nowe, nieznane tereny. Wiele z takich miejsc stawało się przecież koloniami, z których bez żadnych skrupułów czerpano zysk, kosztem ludności rdzennej. Bez trudu znajdowano też załogi na tego typu wyprawy, które obarczone były przecież ogromnym ryzykiem. Jeżeli takiemu zespołowi udało się wrócić, kończąc misję sukcesem, jedną z nagród była nobilitacja, taką otrzymał John Franklin – brytyjski oficer, żeglarz i badacz Arktyki, dowódca tej ekspedycji. Motywacja była więc ogromna, zysk przesłaniał wszelkie trudności.
Na te nowoczesne, jak na owe czasy, jednostki pływające, czytelnik natyka się w momencie, kiedy obie tkwią uwięzione w lodzie, który rozciąga się aż po horyzont. 129 osób uwięzionych gdzieś między wyspami Archipelagu Arktycznego, miesiącami czekało na nadejście "cieplejszych" dni w tym wyjątkowo nieprzyjaznym środowisku. Teoretycznie ekspedycja dysponowała zapasami, które miały zapewnić przeżycie całej tej grupy przez okres pięciu lat (ponad 4. tony czekolady na pokładach, tyleż samo soku cytrynowego, tysiące konserw i tony węgla do ogrzewania statków). Praktyka pokazała zupełnie inny obraz rzeczywistości. Simmons doskonale buduje klimat grozy. Bez trudu można sobie wyobrazić te minusowe temperatury, wycie wiatru bądź ciszę, w której słychać lód napierający na burty, skrzypienie, trzaski i zgrzyty. Do tego szczypta innuickiej mitologii i mamy historię, która nie bierze jeńców.
Tutaj zupełnie naturalnie nasuwa się pytanie, o czym tak ten Dan się rozpisuje na tych 660. stronach? Co takiego może się wydarzyć na statku skutym lodem? Statku, który stoi w miejscu, gdzie nie sposób się ruszyć, bo można wrócić bez palców. Można w ogóle nie wrócić... Odpowiedź jest równie banalna jak pytanie, bo tutaj może zdarzyć się WSZYSTKO (a wszystko przez Edgara Allana Poe, ech, gdyby tylko Aylmore`y nie czytał tej książki). To, oraz znikające zapasy żywności i pewne okoliczności, dzięki którym kapitan Francis Crozier przejmuje dowodzenie, napędza tę opowieść nie lepiej niż silniki parowe lokomotyw, które skrywały wnętrza statków. Obserwowanie ludzkich zachowań z pozycji czytelnika to chyba największa zaleta tej historii. Simmons mistrzowsko buduje swoje postacie. Mamy okazję zżyć się z bohaterem, a potem mocniej przeżywać emocje, które targają również nim. Są osoby, które budzą podziw oraz te, których nie da się lubić, które z każdą sytuacją sprawiają, że sami mamy ochotę je unicestwić.
Niewiarygodny jest płomień determinacji i podążanie za głosem nadziei samego kapitana Croziera, który w pewnym momencie już wie, że on sam jest żywym trupem, bo nawet jeśli jakimś cudem przeżyje, jego kariera jako komandora, jest skończona. Rozczula moment pożegnania się ze statkiem, kiedy delikatnie poklepuje burtę, jakby to był najlepszy przyjaciel. Książka składa się z rozdziałów, które są głosem poszczególnych osób z załogi. To świetny zabieg, bo często mamy okazję poznać daną sytuację z innej perspektywy. Bardzo ciekawy jest prywatny dziennik doktora Harry`ego D.S. Goodsira, który zmaga się z wieloma przypadkami nieznanych wówczas objawów chorób (przypominam, że mamy rok 1846). O ile dobrze znany i opisany jest już szkorbut, tak zatrucie toksyną botulinową to zupełne novum (zbadano i nazwano ją dopiero w roku 1897). Doktor w swoim dzienniku interesująco opisuje każdy z tych przypadków. Ostatnia notatka w dzienniku chwyta za serce. Wiele jest w tej opowieści samouśmiercania jednak swego rodzaju sokratejska ironia, z jaką pożegnał ten świat ostatni lekarz tej ekspedycji, naprawdę robi wrażenie. Tak na marginesie, nie jestem sobie w stanie wyobrazić zapachu, który unosił się na statku.
Ekstremalne warunki najlepiej uwypuklają hardość ducha. Postępowanie względem drugiego człowieka jest najlepszą miarą człowieczeństwa. Dan Simmons pokazał w "Terrorze" całą skalę ludzkich zachowań. Od głębokiego poświęcenia, kiedy to część załogi zajmuje Williamem Heather`em po absolutną, sięgającą dna Rowu Mariańskiego, podłość Corneliusa Hickey`a. Gdyby ktoś zechciał zrealizować ostatnie sceny tego jegomościa, to byłoby to epickie widowisko. Jeśli czytaliście "Ludzi na drzewach" Hanya Yanagihary, to możecie się domyśleć, w jakim kierunku nakreślono tę postać (chodzi o chorobę neurodegradacyjną, która była pokłosiem pożywienia, jakim raczył się Hickey).
Mój szczery podziw wzbudza nawiązywanie autora do innych dzieł literackich, które nie polega jedynie na wymienieniu tytułu czy nazwiska pisarza, ale sprytnym wykorzystaniu motywu, na którym Simmons buduje swoją opowieść. Miłośnicy Johna Steinbecka będą wręcz zachwyceni, nie da się nie porównać pary Manson-Hickey do George’a i Lenniego. Zwolennicy Shirley Jackson znajdą tu najbardziej dramatyczne elementy "Loterii", Poe zaś może się tylko cieszyć realizacją planu, który wymyślił w swojej głowie. Te elementy powieści są jak szkatułki ze skarbami, ich obecność cieszy podwójnie.
Na koniec clou całej tej historii. Mitologia ludności inuickiej, którą autor genialnie wykorzystał w procesie tworzenia i która jest obecna niemal od pierwszych stron "Terroru". Owa nieuchwytna postać, która niesie śmierć, mocno zakorzeniona w wierzeniach rdzennych mieszkańców obszarów arktycznych. Anioł Zemsty wysłany przez samą Naturę. Śmierć za śmierć. Śmierć za pychę. Śmierć za wkroczenie do świata, gdzie noga białego człowieka miała nigdy nie postać. Mitologia rzuca światło na wiele zachowań, które opisuje autor. Samotność Lady Ciszy czy polowanie na zwierzynę (piękna scena z zabitą foką, w której Cisza przeprasza duszę - INUA - martwego zwierzęcia za zadany cios, przez szacunek do niego. Podobną scenę zaserwował Cooper w "Ostatnim Mohikaninie". W każdym przypadku poszanowanie dla życia i śmierci zwierząt jest porażająca i niezrozumiała po dzień dzisiejszy przez białego człowieka). Ta pycha i brak wiary w to, co mówią ludzie o odmiennej kulturze, do tej pory jest widoczna gołym okiem. Wrak HMS „Terror” znalazłby się kilka lat wcześniej, gdyby ktoś wysłuchał i uwierzył w to, co mówił Sammy Kogvik, Inuita, który wskazał szczątki masztu "Terroru". Nie sprawdzono tej informacji. Zrobiono to dopiero w roku 2016.
O wielowymiarowości samego tytułu tej powieści nawet nie wspominam, Simmons to geniusz. Do lektury będę zachęcać gorąco, dla mnie to jest absolutne PODIUM, nie do pokonania.
11/10
IG @angelkubrick
Jakiego ja miałam nosa, żeby na czytanie "Terroru" wyjechać do Babci, OMG, co to była za opowieść! Dan Simmons wykreował taki świat, że autentycznie człowiek przymarza do fotela i jak zahipnotyzowany przewraca kartkę po kartce, by dobrnąć do końca, a potem jeszcze przez długi czas myśli o tym, co przeczytał. I tych myśli są tysiące, bo wiele jest...
2021-07-06
Każdy z nas (mam na myśli społeczność bookstagrama) ma swoich ulubionych autorów i ulubione książki. Potwierdzą to zwłaszcza Ci, którzy na Targach Książki tworzą kilometrowe kolejki po autograf. Po prostu, dla "swojego" autora czytelnik jest w stanie zrobić wszystko. W niektórych przypadkach dla "wszystkiego" nie ma żadnej granicy.
Grzegorz Kopiec serwuje miłośnikom grozy opowieść o nich samych. To historia krakowskiego Kfasonu, zafascynowanych horrorem i okropnościami czytelników, domorosłych opiniotwórców szumnie nazywających się recenzentami i maruderów, którym zawsze coś nie pasuje :)))
Podczas takiej właśnie imprezy ginie grupa przyjaciół, rozpoczyna się więc wątek kryminalny, który w pewnym momencie łączy się ze sprawą paryskiego zaginięcia fanów znanego pisarza, tworząc międzynarodową aferę związaną z literaturą grozy. Karta po karcie odsłania się prawdziwa cena uwielbienia, wszystko dla dobra czytającej ludzkości.
Powiem szczerze, że trudno mi oceniać ten tytuł, zwłaszcza w obliczu osób, które były tą książką zachwycone, bo to one sprawiły, że bardzo chciałam ją przeczytać (dziękuję Magdaleno za tę możliwość). Mówiąc ogólnie, nie jest źle, ale mogło być lepiej (tu zakłopotany uśmiech). Największą bolączką tej historii są powtórzenia. Nie chodzi o jedno słowo, chodzi o całe połacie tekstu. To opisy wyglądu postaci, miejsc, sytuacji. Tomasz Hoga powiedział kiedyś, że nie wszystko trzeba opisywać dokładnie, nie wszędzie trzeba dopowiadać, nie zawsze trzeba wykładać czytelnikowi kawa na ławę, bo założenie jest takie, że czytelnik — nie jest debilem ;D O innych bolączkach nie wspominam, bo koniec końców "Eksperyment" bardzo mnie ubawił, zwłaszcza zamek Królewny Śnieżki połączony z posiadłością Manderley. Styl historyzujący ma swoje prawa, ale bez przesady ;) Gdzie tu gotyk :D
By the way, czytajcie, to spoko lektura na wakacje, trochę chłodu piwnic i śliskich kamieni oderwie myśli od skwaru za oknem. "Eksperyment" to też ukłon w stronę innych powieści grozy, można więc zakończyć książkę z poważną listą tytułów.
IG @angelkubrick
Każdy z nas (mam na myśli społeczność bookstagrama) ma swoich ulubionych autorów i ulubione książki. Potwierdzą to zwłaszcza Ci, którzy na Targach Książki tworzą kilometrowe kolejki po autograf. Po prostu, dla "swojego" autora czytelnik jest w stanie zrobić wszystko. W niektórych przypadkach dla "wszystkiego" nie ma żadnej granicy.
Grzegorz Kopiec serwuje miłośnikom grozy...
2021-06-24
Boję się opowiadań. Zawsze, kiedy sięgam po taki zbiór, pojawia się lęk przed niezadowoleniem, a ostatnie czego bym sobie życzyła, to narzekanie z powodu straty czasu. W przypadku antologii "Nocne" od Wydawnictwa IX nie mogło być o tym mowy. Paweł Mateja serwuje czytelnikom totalnie odjechaną podróż w głąb... czego? Oniryzm miesza się tu z psychodelą, abstrakcja z mrożącymi krew niedopowiedzeniami. Już od pierwszych stron autor rzuca nas na głęboką wodę. Tu nie ma miejsca na zastanawianie się, dlaczego ktoś zwisa z sufitu jak pająk, tylko co się za moment wydarzy i dlaczego to będzie takie krwawe? Bohaterowie kluczą między fikcją a rzeczywistością, z kolei autor jeszcze bardziej dekonstruuje świat, jaki znamy, i już nie tylko postacie z opowiadań błądzą w lepkim, chaotycznym niebycie, który równomiernie rozkład się na kolejne czterysta stron, od których naprawdę ciężko się oderwać. Nie jestem fanką grozy ekstremalnej, jeśli Wy także, to zachęcam do sięgnięcia po "Nocne". Dreszczyk niepokoju, który nakazuje przewracać kartka po kartce, uwzględniając jedynie przerwę na siku, gwarantowany.
Nie mogę nie wspomnieć o wydaniu. Twarda oprawa (która się nie palcuje!), klimatyczna wyklejka (Julianna Mateja), dedykowana okładka (Łukasz Gwiżdż), zakładka a przede wszystkim krój czcionki, papier i szycie. Ciężko było mi się rozstać z tą pozycją. Każdy detal ma znaczenie. Tu wszystko jest na plus. Mały minus za kilka słów, które umknęły w trakcie korekty. Pani grzebiąca PACAMI w torebce stała się moją ulubioną pomyłką ever <3 :D Czytajcie "Nocne"!
IG @angelkubrick
Boję się opowiadań. Zawsze, kiedy sięgam po taki zbiór, pojawia się lęk przed niezadowoleniem, a ostatnie czego bym sobie życzyła, to narzekanie z powodu straty czasu. W przypadku antologii "Nocne" od Wydawnictwa IX nie mogło być o tym mowy. Paweł Mateja serwuje czytelnikom totalnie odjechaną podróż w głąb... czego? Oniryzm miesza się tu z psychodelą, abstrakcja z mrożącymi...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-18
"Pieśń bogini Kali" to debiutancka powieść Dana Simmonsa, która pozornie może wydawać się opowieścią z dreszczykiem. Akcja rozgrywa się w Indiach lat 70. Aktualnie w pięknym stylu wznowiona przez Vesper.
Robert Luczak, pracownik amerykańskiego czasopisma literackiego, wraz z żoną i sześciomiesięczną córeczką, udaje się w podróż służbową do Kalkuty. Jego zadanie jest proste, ma zdobyć prawa do publikacji najnowszego dzieła wybitnego poety indyjskiego, M. Dasa. Jest tylko jeden szkopuł. Das uznawany jest za zaginionego, natomiast próbka tekstu jednoznacznie wskazuje na jego pracę autorską. Czy umysł Luczaka będzie w stanie pojąć spektrum zjawisk, w których będzie miał okazję uczestniczyć? Jaką cenę będzie musiał zapłacić za dziennikarską ciekawość?
Nie uchronił się Simmons przed powieleniem mitów, które zaczęły krążyć po rejsach pierwszych europejczyków, oszołomionych innością tego kraju. Po raz kolejny kulturowe niezrozumienie utrwaliło w opinii publicznej nieco skrzywiony obraz wierzeń, które mają miejsce w tym oficjalnie świeckim państwie, świeckim teoretycznie, bo prawie 80% ludności praktykuje hinduizm. Mity powtarzane przez całe pokolenia Europejczyków dotyczyły głównie obrzędów. Kult śmierci, kanibalizm, rozwiązłość (bez której nie było mowy o pozyskaniu mocy magicznych), dotyczyła tylko niewielkiego odłamu wierzeń indyjskich.
Simmons od pierwszych stron wspomina o Kapalikach, tajnej grupie ascetycznej, która będzie się przewijać jeszcze nie raz na kartach tej powieści. Hermetyczny krąg wyznawców bogini Kali zadziwi i przerazi amerykańskiego dziennikarza, przyprawiając go o gęsią skórkę. Momentami odbierze mu dech. Okrucieństwo i wszechobecna przemoc są sola tej ziemi, czymś, z czym trzeba się zmierzyć albo zginąć. Tymczasem w opozycji staje tu inny wielki poeta, Tagore, który sprzeciwiał się przemocy, mówiąc, że religia nie usprawiedliwia zła! Nie ma do tego żadnego prawa.
Jednak to właśnie strach przez ZŁEM zmienia ludzie losy. Przemoc jest próbą sprawowania władzy, dlatego wszystkie religie świata opierają się na zastraszeniu po to, by móc dowolnie sterować stłamszoną jednostką, a jednostki tworzą armie, a armia zmienia świat tak, jak chce tego przywódca.
Do religijnych potyczek Dobra i Zła Simmons dokłada prawdziwy obraz Kalkuty, niedostępny dla sezonowego turysty. W tym kraju miliony ludzi nie jest ujętych w żadnym spisie, żyją i umierają w ciemnych zaułkach miasta lub tuż pod jego powierzchnią, tak naprawdę nikt nie wie, ile ich jest. Bród, smród i ubóstwo kontra luksusowe hotele. To świat zaobserwowany i opisany przez autora, który na przestrzeni lat niewiele się zmienił. Dualizm odczuwa się mocno i wyraźnie, gdzieś pomiędzy tym wszystkim tkwi człowiek, którym targają słabości. Kalkuta dla każdego ma inną twarz bogini Kali. Rasowy debiut!
IG @angelkubrick
"Pieśń bogini Kali" to debiutancka powieść Dana Simmonsa, która pozornie może wydawać się opowieścią z dreszczykiem. Akcja rozgrywa się w Indiach lat 70. Aktualnie w pięknym stylu wznowiona przez Vesper.
Robert Luczak, pracownik amerykańskiego czasopisma literackiego, wraz z żoną i sześciomiesięczną córeczką, udaje się w podróż służbową do Kalkuty. Jego zadanie jest...
2021-04-09
IG @angelkubrick
"Dziecko Rosemary" mogło być 57. przeciętnym filmem wyreżyserowanym przez Williama Castle`a, gdyby nie pewna roszada w Paramount, w wyniku której na czele produkcji filmowej staje Robert Evans, aktor z zawodu, zerowe doświadczenie producenckie, za to fantazja iście ułańska.
To właśnie Evans, mimo negatywnej opinii całego środowiska filmowego, podstępem zatrudnia polskiego reżysera, który tworzy swój pierwszy hollywoodzki film. "Dziecko Rosemary" odniosło sukces, zanim książka trafiła do księgarń, mało który autor może pochwalić się takim fartem. Castle wykupił prawa do sfilmowania powieści za całe sto tysięcy dolarów.
Ira Levin maksymalnie zurbanizował swoją powieść. Film grozy przestał epatować scenami brutalnej przemocy, hordami umarlaków, flakami i morzem krwi. Tutaj strach snuje się w długich, szerokich ujęciach, czai się za plecami bohaterów (ujęcia zza pleców - point of view - stają się kultowe i stosuje je potem nawet Kubrick). Domysły rozbudzają wyobraźnię, by ostatecznie wybrzmieć w finale. Klimat niepokoju uzupełnia ścieżka dźwiękowa Krzysztofa Komedy, a Kołysanka ląduje na pierwszym miejscu list przebojów.
Sięgając po książkę, nie spodziewałam się otrzymać dużo więcej niż przewidział scenariusz, ten bowiem jest najwierniejszą kopią fabuły w dziejach kina. Przez tę drobiazgowość nie było osoby w studiu, która nie chciałaby zabić Polańskiego. Dzięki temu już w dniu premiery do kin ustawiały się kolejki. À propos studia, wszystkie sceny wewnątrz nagrywane były w pomieszczeniach studyjnych, bo mieszkańcy kamienicy nie życzyli sobie pałętających się filmowców. Przerażała ich szatańska tematyka ;D Zachęcam gorąco do lektury, nawet jeśli znacie film. Czyta się doskonale. Wydanie jak zawsze na 6, choć może w tym jednym przypadku na 666 O.O
IG @angelkubrick
"Dziecko Rosemary" mogło być 57. przeciętnym filmem wyreżyserowanym przez Williama Castle`a, gdyby nie pewna roszada w Paramount, w wyniku której na czele produkcji filmowej staje Robert Evans, aktor z zawodu, zerowe doświadczenie producenckie, za to fantazja iście ułańska.
To właśnie Evans, mimo negatywnej opinii całego środowiska filmowego, podstępem...
2021-02-05
IG @angelkubrick
13 września 2024 roku nastąpił koniec wszystkiego. Przeżyło tylko pokolenie N, którego matki zdecydowały się przyjąć eksperymentalną szczepionkę z partią nano, która miała chronić płód. Nikt nie przewidział skutków ubocznych. Człowiek stał się nieśmiertelny. Jego ciała nie można zniszczyć, każdy uszczerbek na zdrowiu jest neutralizowany. Cielesne cierpienia znikają w mgnieniu oka, to, co pozostaje, to urazy psychiczne, które z dnia na dzień stają się coraz głębsze. Tak zaczyna się snuć opowieść Dawida Kaina "Wszystkie grzechy korporacji Somnium", którą wczoraj zaraził mnie @sandman.oli używając magicznego zaklęcia "130". Należąca do tego nielicznego grona literackich degeneratów, którzy są na wiecznym głodzie nowych tomów, odpaliłam najlepszego dilera w mieście @czytamzlegimi i pobrałam sobie idealną dawkę prozy na noc, stając się częścią tego świata z przyszłości. Zapewniam, że czytając Kaina nie dopadnie Was melanchujnia i nie wylądujecie w Zakładzie Skrzywdzonych Literacko :)
Jeśli macie ochotę na coś wyjątkowego (bez zagłębiania się, do jakiego gatunku literackiego to należy), to zachęcam do sięgnięcia po tom siedmiu opowiadań tego autora, przygoda niezapomniana. To się TAK DOBRZE czytało...
IG @angelkubrick
13 września 2024 roku nastąpił koniec wszystkiego. Przeżyło tylko pokolenie N, którego matki zdecydowały się przyjąć eksperymentalną szczepionkę z partią nano, która miała chronić płód. Nikt nie przewidział skutków ubocznych. Człowiek stał się nieśmiertelny. Jego ciała nie można zniszczyć, każdy uszczerbek na zdrowiu jest neutralizowany. Cielesne...
2020-10-02
IG @angelkubrick
Bram Stoker, przedstawiając swój rękopis pierwszemu wydawcy, podkreślał, że historia przez niego spisana jest prawdziwa. Odmówiono publikacji. Stoker wycofuje swoją pracę, jednocześnie gryząc się (nomen omen), że jeżeli nie dokona żadnych zmian, być może jego przekaz nigdy nie wypłynie na szerokie wody. Miesiącami pracował nad poprawkami, spierając się z wydawcą, co musi zostać, a co zniknąć. W 1897 roku w końcu ukazuje się "Drakula" z której wyjęto ponad sto stron tekstu pierwotnego. W marcu 2017 roku, Paul Allen, zaprasza potomka Brama Stokera do obejrzenia oryginalnego rękopisu "Nieumarłego", bo taki pierwotnie tytuł nosiła ta książka. KLAUZULA POUFNOŚCI spisana pomiędzy Dacre Stokerem a Allenem kategorycznie zabraniała ujawniania treści pierwowzoru, jednak pamiętając jego zawartość i wspomagając się notatkami, które w rodzinie były i są pieczołowicie przechowywane, powstała powieść "Dracul", która ZAWIERA W SOBIE historię spisaną przez Brama Stokera, zmienioną na tyle, by uniknąć kary z tytułu niedotrzymania tajemnicy. Prequel jest więc CZĘŚCIĄ HISTORII ORYGINALNEGO "Drakuli", którą wydawcy przed laty ocenzurowali. Zmieniają się nazwy bohaterów, co jest zrozumiałe z ww. powodu, jednak klimat pozostaje zachowany. Trumny z artefaktami, trupami i cmentarną ziemią są, opuszczone kościoły, zamkowe wieże, zapyziałe zajazdy, konie, karety, mrok, mgła i magią, są. Nieumarli w różnych odmianach, są. Krzyże, dzikie róże i święcona woda, jest. Fani wiktoriańskich powieści, z wampirami w tle, powinni być zadowoleni. Książka, jak na dzisiejsze czasy, jest poprawnie napisana, nieco ugłaskana, mroczna, ale nie straszna. Taka młodzieżówka z wyższej półki (mówię z wyższej, bo dzisiejsza literatura młodzieżowa momentami pozostawia wiele do życzenia). "Dracul" to literacka ciekawostka. Do zapoznania się zachęcam, z ciekawości :)
IG @angelkubrick
Bram Stoker, przedstawiając swój rękopis pierwszemu wydawcy, podkreślał, że historia przez niego spisana jest prawdziwa. Odmówiono publikacji. Stoker wycofuje swoją pracę, jednocześnie gryząc się (nomen omen), że jeżeli nie dokona żadnych zmian, być może jego przekaz nigdy nie wypłynie na szerokie wody. Miesiącami pracował nad poprawkami, spierając się z...
2020-07-10
IG @angelkubrick
Ponad 120 lat temu ukazała się "Wyspa doktora Moreau", autorstwa Herberta Georgea Wellsa, jednego z pionierów gatunku science fiction i mogę sobie tylko wyobrazić, jak obrazoburcza była to książka. Mimo upływu lat i zmieniającej się epoki oburzenie wciąż drąży sumienia czytelników, gdyż główny temat tej powieści, wbrew pozorom, nadal pozostaje aktualny.
Narrator tej historii, Edward Prendick, to rozbitek, który przypadkiem zostaje wyrzucony na brzeg wyspy znajdującej się na nieprzebranych wodach oceanu. Trafia tam wraz z doktorem Montgomerym, któremu zawdzięcza życie, oraz jego nadzwyczaj osobliwą świtą. Na wyspę przybywają też zwierzęta, w tym piękna, dzika puma oraz niezliczone pary królików, wypuszczone od razu w celu prokreacji. Prendick z nieskrywanym obrzydzeniem obserwuje dziwnych mieszkańców tego skrawka ziemi, ich groteskowa brzydota jest wręcz hipnotyzująca. Jego mózg nie jest w stanie pojąć, kim są te nieboskie stworzenia. Niby ludzie, a jednak sporo w nich cech zwierzęcych. Ich rysy twarzy są odpychające a sposób poruszania dziwny i nieporadny. Duszą rozbitka owładnął głęboki niepokój i strach, który potęguje spotkanie z doktorem Moreau. Już wie, że na wyspie przeprowadzane są eksperymenty, co potwierdzają nieludzkie jęki i salwy bólu, które dane mu słyszeć w dzień i noc. Czy uda mu się uciec z tego piekła?
"Wyspa doktora Moreau" przypomina o tym, że człowiek, mimo całego geniuszu, jaki posiada, nie jest bogiem. Prawda ta nie dotarła jednak do doktora Moreau, który zatracił się w wiwisekcji, nie bacząc na cierpienia, jakie zadawał żywym istotom. Jego celem było dotarcie do granic plastyczności żywego ciała, stosując systematyczną, antyseptyczną chirurgię. Ta troska o czystość operacji wydaje się wręcz śmieszna, biorąc pod uwagę, jaki ból zadawał żywym zwierzętom, które próbował uczłowieczyć, przy okazji manipulując w ich mózgach, gdzie zaszczepiał ideologię swojej osoby jako bóstwa, które muszą wielbić. To znęcanie się nad zwierzętami zostało do dziś i stanowi kanwę sukcesu wielu firm, których produkty używamy na co dzień. Polecam gorąco ten tytuł, zwłaszcza młodszej części moich obserwatorów. W późniejszych latach popkultura czerpała garściami z dzieł Wellsa, znacie filmy, gry i komiksy, w których wykorzystano dziedzictwo tego brytyjskiego pisarza i biologa, czas poznać pierwowzór. Zachęcam do lektury.
IG @angelkubrick
Ponad 120 lat temu ukazała się "Wyspa doktora Moreau", autorstwa Herberta Georgea Wellsa, jednego z pionierów gatunku science fiction i mogę sobie tylko wyobrazić, jak obrazoburcza była to książka. Mimo upływu lat i zmieniającej się epoki oburzenie wciąż drąży sumienia czytelników, gdyż główny temat tej powieści, wbrew pozorom, nadal pozostaje...
2020-06-21
IG @angelkubrick
Grady Hendrix, pisząc "Sprzedaliśmy dusze", zrobił nie lada prezent fanom ciężkich brzmień. Wisienką na tym metalowym torcie jest grafika Macieja Kamudy (!TOTALNA!), który wraz z zespołem Vesper stworzył absolutnie dopracowaną pod względem wizualnym książkę, wbrew pozorom nie tylko dla blackmetalowców, która bez cienia wątpliwości, ma najładniejszą okładkę na świecie, dla tej opowieści oczywiście (brawo polski wydawca!).
Kris Pulaski to dziewczyna z głową pełną marzeń. Godzinami przesiaduje w piwnicy i ćwiczy riffy z repertuaru Black Sabbath, Metalliki czy Megadeth. Mocno zapatrzona w Joan Jett z zespołu The Runaways (a także The Blackhearts) pragnie stworzyć własny band, który wpisze się w historię muzyki. Znajduje ludzi i zakłada Dürt Würk, który mimo licznych koncertów, nie odnosi sukcesu. Supportowanie Slayera miało ich podnieść z kolan, jednak stało się inaczej. Pojawił się ktoś, kto zaoferował kontrakt, który miał zadowolić każdego członka zespołu. Ostatecznie tylko wokalista odnosi sukces. Kris po latach chce wyjaśnić, co tak naprawdę stało się w tamtą noc. Zaczyna się podróż i ucieczka jednocześnie. Gros nieoczekiwanych, momentami makabrycznych wydarzeń, zmienia jej życie nieodwracalnie.
Ta opowieść wciąga. Człowiek zaczyna czytać i nie ma ochoty na odłożenie książki. Pod czarnym płaszczem black metalu kryje się przekaz o ekonomicznym wyzysku zwykłych ludzi, o bezsensowności tkwienia w jednym miejscu, mimo poniżających ciosów otoczenia, o stłumionych marzeniach, które bezdusznie depczą zachłanni kapitaliści. Wreszcie to książka o braku autentyczności artystów, ich płytkich przekazach zadowalających masy, "sprzedających się" dla osiągnięcia większego zysku. Nie sposób nie odnieść się tu do zespołów, które w latach świetności tworzyły, to co im w duszy grało, a następnie grali to, co lepiej się sprzedawało. Tak właśnie przestałam słuchać Paradise Lost, bo od albumu "Host" (1999) poszli w jakieś niebezpiecznie elektroniczne brzmienie, podczas gdy ja pragnęłam tonów głębokich jak Rów Mariański. Podsumowując książkę, czytajcie i znajdujcie sens życia :)
IG @angelkubrick
Grady Hendrix, pisząc "Sprzedaliśmy dusze", zrobił nie lada prezent fanom ciężkich brzmień. Wisienką na tym metalowym torcie jest grafika Macieja Kamudy (!TOTALNA!), który wraz z zespołem Vesper stworzył absolutnie dopracowaną pod względem wizualnym książkę, wbrew pozorom nie tylko dla blackmetalowców, która bez cienia wątpliwości, ma najładniejszą okładkę...
2020-05-28
IG @angelkubrick
Ben i Marian Rolfe, wraz z synkiem, mieszkają na Brooklynie. Ich mieszkanie jest małe, w dodatku wypełnione meblami, które Marian z pasją gromadzi i odnawia. Lubi otaczać się przedmiotami z jakąś historią. Mimo to czegoś zaczyna jej brakować, narastająca klaustrofobia i koncepcja zbliżającej się duchoty lata przyprawia ją o mdłości. Wpada na pomysł wakacyjnego wynajmu domu, w miejscu pełnym kojącej zieleni i niczym niezakłóconej przestrzeni. Trafia na ogłoszenie, które wydaje się spełnieniem jej marzeń. Tajemnicze rodzeństwo Allardyce za jedyne 900 USD oddaje do jej dyspozycji rezydencję z otaczającymi ją przyległościami, a jedynym warunkiem, jaki stawiają, jest podawanie trzech posiłków dziennie matce, która pomieszkuje w jednym z najbardziej oddalonych apartamentów. Mimo że stan techniczny budynku pozostawia wiele do życzenia, rodzina Rolfe obejmuje dom opieką. Od tego momentu autor zaczyna bawić się z czytelnikiem, podsuwając mu pod nos fragmenty układanki. Tu zdjęcia domu w czasach jego świetności, tam fotografie mieszkańców na przestrzeni lat, dziesiątki pokoi i piwnice, poprzecinane korytarzami, które prowadzą na niższe poziomy. Dom przechodzi niezauważalną metamorfozę, choć koszt tej przemiany nie da się przełożyć na żadne pieniądze. "Całopalenie" to studium narastającej obsesji, która diametralnie przewartościowuje potrzeby i idee. To diagnoza jednostki, która z determinacją, na ślepo, brnie ku swoim pragnieniom, nie patrząc na krzywdy innych. Wyidealizowana wizja miejsca, które powinno dawać ochronę i spokój, tymczasem...
Robert Marasco bez wątpienia jest mistrzem rozbudzania ciekawości, książki nie sposób odłożyć, bo nienakarmiona ciekawość czytelnika na to nie pozwala. Mało tego, po skończeniu ostatniego rozdziału ma się ochotę na więcej. Więcej, i w podobnym klimacie, można znaleźć nie tylko w książkach, ale również w filmach ;) O jednym z nich wspominałam całkiem niedawno :)
IG @angelkubrick
Ben i Marian Rolfe, wraz z synkiem, mieszkają na Brooklynie. Ich mieszkanie jest małe, w dodatku wypełnione meblami, które Marian z pasją gromadzi i odnawia. Lubi otaczać się przedmiotami z jakąś historią. Mimo to czegoś zaczyna jej brakować, narastająca klaustrofobia i koncepcja zbliżającej się duchoty lata przyprawia ją o mdłości. Wpada na pomysł...
Na początku tego roku pojawiła się w sieci wiadomość, jakoby British Museum zakazało używania słowa „mumia”, jako zbyt dehumanizujące ciała starożytnych Egipcjan. Zaproponowano korzystanie z takich wyrażeń jak: „zmumifikowana osoba” bądź „zmumifikowane szczątki”. Muzeum zdementowało te pogłoski, niemniej jednak wciąż uwrażliwia osoby zwiedzające wystawy, że patrzą na ludzi, którzy kiedyś żyli, tym samym okazanie szacunku przy sarkofagach, a już na pewno zachowanie minimum kultury, jest jak najbardziej wskazane.
Gdyby jednak uwagę taką skierować do zamożnych Brytyjczyków sto lat wcześniej, wątpliwe czy w ogóle zechcieliby jej wysłuchać. Epoka wiktoriańska kochała się w trupach i wszystkich innych związanych z tym, obrzydliwościach. W bogatych domach na porządku dziennym była ekspozycja z mumii, która stawała się swoistą atrakcją. Sędziwe damy owijały się starymi bandażami, by ująć sobie lat a kurz, który zebrano z sarkofagów, sprzedawano aptekarzom, którzy tworzyli uzdrawiające mikstury. Ile dokładnie martwych ciał przywędrowało z Egiptu do Anglii, nie sposób policzyć, ale temat był na tyle frapujący, że zajął się nim sam Bram Stoker, który w Polsce kojarzony jest bardziej z wampirami niż z ciasno obandażowanymi ciałami skrywającymi się w gorących piaskach pustyni.
„Klejnot siedmiu gwiazd” to klasyczna powieść gotycka z całym wachlarzem tajemnic, zjawiskami nadprzyrodzonymi, niedopowiedzeniami, elementami grozy, a nawet nutą romansu, który pojawia się gdzieś w trakcie rozwiązywania głównej zagadki. Młody adwokat, Malcolm Ross, zostaje uwikłany w sprawę, która wymyka się logice, ale ponieważ dotyczy jego przyjaciółki, podejmuje wyzwanie. Omal sam nie pada ofiarą klątwy, która wywołuje dziwny letarg, jednak dzięki przytomności umysłu, krok po kroku odkrywa sekret słynnego egiptologa, Abla Trelawny’ego.
Moim zdaniem to naprawdę świetna pozycja na wakacje, mnie pochłonęła bez reszty. Co ciekawe, polskie wydanie posiada dwa zakończenia. Ty wybierasz, które podoba Ci się bardziej. Polecam!
IG @angelkubrick
Na początku tego roku pojawiła się w sieci wiadomość, jakoby British Museum zakazało używania słowa „mumia”, jako zbyt dehumanizujące ciała starożytnych Egipcjan. Zaproponowano korzystanie z takich wyrażeń jak: „zmumifikowana osoba” bądź „zmumifikowane szczątki”. Muzeum zdementowało te pogłoski, niemniej jednak wciąż uwrażliwia osoby zwiedzające wystawy, że patrzą na...
więcej Pokaż mimo to