-
ArtykułyPan Tu Nie Stał i książkowa kolekcja dla czytelników i czytelniczek [KONKURS]LubimyCzytać4
-
ArtykułyWojciech Chmielarz, Marta Kisiel, Sylvia Plath i Paulo Coelho, czyli nowości tego tygodniaLubimyCzytać3
-
ArtykułyMama poleca: najlepsze książki dla najmłodszych czytelnikówEwa Cieślik20
-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński6
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2022-02-12
Aby w pełni wejść w świat, jaki serwuje czytelnikom autorka "Akuszerek" zachęcam do obejrzenia choćby kilku filmów chłopaka, który tworzy kanał BEZ GRANIC (YT), ze szczególnym uwzględnieniem typowych wiejskich domków, z dwoma, góra trzema izbami. Poznacie dokładnie atmosferę, która towarzyszyła bohaterom tej powieści, a takie słowa jak "ślubanek" nie będą miały przed Wami tajemnic. Osobiście oglądam je od dawna i ubolewam nad przemijaniem wszystkiego, jednak "Akuszerki" pozwoliły mi ożywić w głowie każdy kąt tych zapomnianych chat, bo każda z nich mogłaby być miejscem akcji, w którym toczy się życie poszczególnych postaci z tej niesamowitej książki. Ogołocone ściany otulone pajęczym płótnem nagle wypełniły się życiem, gorącym, tętniącym życiem pełnym prostych prawd i wzruszeń, które gorącymi łzami przesłaniają spojrzenie.
Drugą polecajką jest film na kanale @osrodekkarta na YT. "Baron Jan Albin Götz Okocimski" to ciekawie zrealizowany dokument ukazujący postać niemieckiego przedsiębiorcy, Jana Albina bar. Götz-Okocimskiego, który osiadłszy w Okocimiu, wniósł na ziemie galicyjskie nie tylko receptury najlepszych wirtemberskich piw, ale też kaganek oświaty, a gdy trzeba było, także altruistyczną pomoc mieszkańcom Brzeska, kiedy słynny pożar zniszczył 2/3 budynków tego miasteczka. Pomocne są też wyklejki książki, które dość dobrze obrazują zarówno samo Brzesko, jak i wieś, w którym mieszka główna bohaterka. Tyle tytułem wstępu, czas na samą historię.
Mamy rok 1885. Sroga zima mrozi ludzkie oddechy i wnika do kości. Osiemnastoletnia Franciszka pod okiem starej akuszerki, notabene, własnej matki, rodzi swoje pierwsze dziecko. Tuż obok stary Diablec, jej mąż, mrukliwy wielce i naburmuszony, uczestniczy w cudzie, którego nikt nie chciał.
I tutaj muszę zakończyć, gdyż zdradzenie, co było dalej, odbierze przyjemność z czytania i samodzielnego łączenia "kropek". "Akuszerki" są jak Patrick Swayze i Demi Moore w słynnej scenie z filmu "Uwierz w ducha". Ten tekst trzeba po prostu przerobić własnymi rękami (oczami też). Czytając, odnajdujemy własne emocje, które przy pomocy opiekuńczych dłoni Sabiny Jakubowskiej, łączą się z wizją autorki, tworząc dzieło doskonałe, pełne zmysłowości i prawdy. Tu nie ma postaci, które pojawiają się przypadkowo. Wszystko jest po coś i na coś, dlatego nie warto biec przez kolejne rozdziały po łepkach, na czas. Powolne budowanie powiązań pomiędzy bohaterami jest trochę jak lepienie w glinie, tylko od naszej cierpliwości zależy, jaki efekt uzyskamy na końcu.
Ogromną zaletą tej powieści jest prawda, i nie mam tu na myśli tylko historii prababki autorki, akuszerki, Anny Czarneckiej, choć to ona była kanwą do odmalowania obyczajów dawnej wsi, koegzystencji narodów i kultur, zmian, jakie zachodziły w dziedzinie położnictwa, a także samej historii, z przemarszami wojsk, zamachami na przywódców, ludowym poruszeniem i oficjalnym zrzeszeniem, z dwoma Wojnami Światowymi i plagami chorób, w tym tyfusem, który zebrał więcej ofiar, niż obie wojny. Do tego obraz galopującej inflacji, która z dnia na dzień niszczyła majątki, a rolnikom odbierała godność. W całym tym tyglu pojawia się nawet wątek LGBT, który w jakubowskiej układance jest tak naturalny i na miejscu, że mam obawy, czy książka nie zostanie zakazana za deprawowanie obywateli (tak jak wymieniony tu już Ośrodek Karta), OL nie śpi.
Przede wszystkim jest to jednak historia o kobietach. O ich sile, możliwościach i wspólnocie, jaką mogą mieć, trwając razem i wspierając się nawzajem. Aktualne badania pokazują, że 6 na 10 kobiet (do 24 roku życia) cieszy się z porażek innych kobiet. Te same badania pokazują, że kobiety na wsi wspierają się chętniej, niż te skupione w większych miastach. Dawniej było inaczej i to właśnie pokazuje nam autorka. Jest taka wspaniała scena, kiedy przy jednym z porodów zebrała się spora grupa starych ciotek, które gderały ze sobą nieustająco, kiedy jednak nadszedł moment strategiczny, potrafiły się zebrać i być jednym ciałem, ciałem, które pomaga przyjść na świat nowemu życiu. Nie da się nie zauważyć zmian społecznych, które nastąpiły na przełomie wieków. Zmieniają się kolejne pokolenia kobiet, które coraz później wychodzą za mąż, najpierw wybierając wykształcenie. Kobiety uzyskują prawa wyborcze i w końcu mają odwagę sprzeciwiać się konwenansom. Cała ta herstoria przepięknie wplata się w losy głównych bohaterów "Akuszerek".
Nie sposób pominąć informacji o getcie brzeskim i całkowitym wręcz wyjałowieniu tych ziem z licznej grupy etnicznej, jaką stanowili Żydzi. Tak opisanego wątku nie powstydziłaby się rasowa literatura obozowa, brawa dla Sabiny Jakubowskiej. A skoro już jesteśmy przy śmierci, pani Łaskawości, jakże inny od dzisiejszego jest jej obraz...
"Akuszerki" nie powinny przejść bez echa. To arcyciekawa, zajmującą, poruszająca i pod każdym względem dopracowana lektura. Obcowanie z nią to ogromna przyjemność. 10/10.
IG @angelkubrick
Aby w pełni wejść w świat, jaki serwuje czytelnikom autorka "Akuszerek" zachęcam do obejrzenia choćby kilku filmów chłopaka, który tworzy kanał BEZ GRANIC (YT), ze szczególnym uwzględnieniem typowych wiejskich domków, z dwoma, góra trzema izbami. Poznacie dokładnie atmosferę, która towarzyszyła bohaterom tej powieści, a takie słowa jak "ślubanek" nie będą miały przed Wami...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-12-07
Najpiękniejszy album, jaki mam. Magiczny. Za każdym razem, kiedy potrzebuję odrobiny wewnętrznego spokoju, otwieram tę księgę.
Świat, który oglądam dzięki szczęściu i cierpliwości fotografa
koi zmysły. Niektóre ujęcia są tak niesamowite, że czuję, jakbym dotykała samej duszy zwierzęcia. Przepływająca energia Natury uzdrawia każdą ranę, jaką zadaje mi teraźniejszość. Moc kręgu życia zaklęta w kredowym papierze przenika przez czubki palców. Kiedy przestaję wierzyć w dobro, zaglądam do "Bieszczadzkich Mocarzy". Jest jeszcze piękny kawałek Ziemi, dla którego warto żyć.
Najpiękniejszy album, jaki mam. Magiczny. Za każdym razem, kiedy potrzebuję odrobiny wewnętrznego spokoju, otwieram tę księgę.
Świat, który oglądam dzięki szczęściu i cierpliwości fotografa
koi zmysły. Niektóre ujęcia są tak niesamowite, że czuję, jakbym dotykała samej duszy zwierzęcia. Przepływająca energia Natury uzdrawia każdą ranę, jaką zadaje mi teraźniejszość. Moc...
2019-11-14
IG @angelkubrick
Wiecie, że 1000 to jest magiczna liczba? 1000 ma siłę przebicia, 1000 zmienia świat... Kiedy w 2012 roku w fabryce tekstyliów w Bangladeszu spłonęło 120 kobiet, w prasie pojawiły się tylko krótkie wzmianki. Nie pierwszy to i nie ostatni pożar, który strawił ludzi i ich miejsca pracy w Indiach. Dopiero w roku 2013, kiedy to Rana Plaza pogrzebała w swoich gruzach 1127 osób, a 2500 zostało rannych, świat spojrzał wreszcie uważniej na sytuację pracowników, których ten sam świat bezdusznie wyzyskuje. Kiedy my tutaj kupujemy kolejny, modny ciuch, przykładamy swój paluch nie tylko do współczesnego niewolnictwa, ale też dewastujemy środowisko naturalne. Toksyczne substancje spływają do rzek i oceanów. Strata nieodwracalna. Koszt wyprodukowania ubrań to 2,3 dolary. Sklepy sprzedają je za 100, 200, 300 PLN. Kiedy w gigantycznej promocji możesz je kupić za 19,90 PLN marka też zarabia, DUŻO zarabia. Kiedy szwaczki w Bangladeszu próbowały prostestować, by podnieść nieco swoje zarobki, zaczęto do nich... STRZELAĆ.
A to tylko Indie. Co dzieje się w Ugandzie, USA, Kolumbii, Finlandii, Zimbabwe i Japonii? Jak przez dziurkę od klucza możemy podglądnąć zwykłe życie zwykłych ludzi z siedmiu biegunowo różnych miejsc na kuli ziemskiej. Tomasz Michniewicz zafundował czytelnikowi tornado informacji o współczesnym świecie. Zostaniecie wciągnięci, przeczołgani i wypluci. I nawet kiedy wydaje Wam się, że jesteście slow, eko i w ogóle bardzo friendly, to znaczy, że nie wiecie wszystkiego. Inaczej, nie zdajecie sobie sprawy z pewnych mechanizmów. Dowiecie się po lekturze "CHROBOTU".
Na uwagę zasługuje również Marcin Perchuć, który "Chrobot" czyta wręcz genialnie. To jest ten głos, który chce się słuchać GODZINAMI. Więcej audio poproszę.
Książka wysłuchana w ramach akcji CZYTAJ.PL i już druga, którą muszę mieć na półce w wersji tradycyjnej.
IG @angelkubrick
Wiecie, że 1000 to jest magiczna liczba? 1000 ma siłę przebicia, 1000 zmienia świat... Kiedy w 2012 roku w fabryce tekstyliów w Bangladeszu spłonęło 120 kobiet, w prasie pojawiły się tylko krótkie wzmianki. Nie pierwszy to i nie ostatni pożar, który strawił ludzi i ich miejsca pracy w Indiach. Dopiero w roku 2013, kiedy to Rana Plaza pogrzebała w swoich...
2022-05-09
Podróżując po drogach województwa podkarpackiego, można natknąć się na stare stodoły, z desek których spoglądają tajemnicze, ledwo widoczne, blade postacie. Moje pierwsze spotkanie z nimi zostawiło mieszankę emocji. Lekkie przerażenie buzowało z dużą dawką ciekawości i fascynacji. Zastanawiałam się, kim są te osoby i co robią w tym konkretnym miejscu, a przede wszystkim, kto jest ich autorem.
Malarzem czasu i autorem „ Cichego Memoriału” jest Arkadiusz Andrejkow, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Sanoku oraz Uniwersytetu Rzeszowskiego na Wydziale Sztuki. Artyści próbują różnych dróg, poszukując własnego stylu. W tym przypadku sztuka wielkoformatowa, której korzenie sięgają street artu, jest czymś więcej. Pozwolicie, że zacytuję.
„ Stare stodoły i domy umierały stojąc. Teraz nosząc na sobie obrazy przeszłości, umrą podwójnie. I tak naprawdę nie będzie wiadomo, co zrobić z tymi zamalowanymi deskami, które są jak dawne portrety trumienne...” Andrzej Potocki
Tak oto wyjaśnia się, kim są duchy z rozpadających się stodół, które moczone deszczem i prażone w ostrym słońcu, nabierają faktury, która jeszcze mocniej podkreśla rysy ludzi, zwierząt czy przedmiotów. Mieszkańcy, których już nie ma, powrócili dzięki zdolnym dłoniom artysty, który wykrada z czasu minionego ujęcia przeszłości. W albumie znajduje się ponad sto prac i historii danego zdjęcia. Ujęcia z bliska i daleka, czasami z góry, wszystko po to, by jak najlepiej pokazać przestrzeń i deskal. Przepięknie wydany album, który warto mieć, jeśli bliska jest Wam sztuka bądź miejsce.
IG @angelkubrick
Podróżując po drogach województwa podkarpackiego, można natknąć się na stare stodoły, z desek których spoglądają tajemnicze, ledwo widoczne, blade postacie. Moje pierwsze spotkanie z nimi zostawiło mieszankę emocji. Lekkie przerażenie buzowało z dużą dawką ciekawości i fascynacji. Zastanawiałam się, kim są te osoby i co robią w tym konkretnym miejscu, a przede wszystkim,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-02-08
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że oto pojawiła się najważniejsza książka tego roku, która może zmienić życie wielu seniorów oraz ich rodzin, na znośniejsze i przyjemniejsze, a wszystko to dzięki ogromnemu samozaparciu i dobrej woli kobiety, która zdecydowała się podzielić tym, jak widzi, odbiera i czuje świat, który JEST INNY niż ten, do którego przywykliśmy.
Nasze społeczeństwo starzeje się w zastraszającym tempie i to się raczej nie zmieni. Coraz częściej w gabinecie lekarskim będzie można usłyszeć diagnozę — DEMENCJA. Będzie ona dotyczyć Twojej babci, dziadka, wujka, ale też Twojej matki lub ojca (sama autorka została zdiagnozowana w wieku 58. lat). Lekarze POWINNI umieć prawidłowo przekazać tę informację, bo to od nich zależy, czy wzmocnią pacjenta, czy też sprawią, że załamie się zupełnie już na starcie. Forma słowna, w jaką ubiera się tę chorobę, na ten moment, pozostawia wiele do życzenia. Drugą niezwykle ważną kwestią jest uświadomienie rodziny, że demencja to ZABURZENIE NEUROLOGICZNE, a nie choroba psychiczna.
To, czego nie ma w książce, a co mogę powiedzieć z posiadanych informacji na temat poszczególnych znanych mi przypadków — to wybór leków, jakie aplikuje się chorym. Czasem ten wybór i dawki w szybkim tempie po prostu zabijają, bo są za duże, bardzo szybko z człowieka robi się roślinka, a potem już z górki. Zawsze KONSULTUJCIE leki i dawki u kilku lekarzy! Demencja to coś, co cały czas poznajemy, posiadanie jej nie oznacza końca życia!
Trzecią istotną kwestią jest brak diagnozy, bo nie każdy senior do lekarza pójdzie, jak dajmy na to moja Babcia, która w styczniu skończyła już 88 lat :) Z wiekiem zmienia się wiele rzeczy, zmysły nie działają już tak jak dawniej, humory występują częściej, częściej też pojawiają się zachowania, których młody człowiek nie rozumie. Po przeczytaniu tej książki zupełnie inaczej podejdziecie do swoich sędziwych członków rodziny, ale też sąsiadów, którzy gdzieś tam za ścianą ŻYJĄ.
Wartość tej książki nie da się przeliczyć na żadne pieniądze. Pozycja obowiązkowa.
IG @angelkubrick
Nie mam najmniejszej wątpliwości, że oto pojawiła się najważniejsza książka tego roku, która może zmienić życie wielu seniorów oraz ich rodzin, na znośniejsze i przyjemniejsze, a wszystko to dzięki ogromnemu samozaparciu i dobrej woli kobiety, która zdecydowała się podzielić tym, jak widzi, odbiera i czuje świat, który JEST INNY niż ten, do którego przywykliśmy.
Nasze...
2022-11-15
Nino, Nino, tyś mą heroiną! Odcięłaś mnie od świata na całe dwa dni. Praktycznie nie wychodziłam z łóżka. Wlałaś w moje żyły potężną dawkę emocji, wyrzeźbiłaś herstorię, której nie sposób zapomnieć. To był mój pierwszy raz z tobą, a ty wiesz, że będę chciała więcej...
Nino Haratischwili serwuje czytelnikom wspaniałą powieść opartą na genialnym pomyśle. Wystawa fotografii. Dla brukselskiej elity z roku 2019 kadry z sowieckiej Gruzji dotkniętej bratobójczą wojną wydają się tak odległe, tak egzotyczne, i tak zachwycające w całej swej brutalności, że aż ogarnia człowieka zdziwienie, że nawet teraz widzą tylko to, co chcą widzieć, bez głębszej refleksji. Ta wojna nie poruszyła posadami świata, podobnie jak obecnie trwająca. Ta wojna wdarła się w życie zwykłych obywateli gwałtownie, siejąc potężne spustoszenie i niszcząc wszystko, co ludzie budowali latami. Każda fotografia jest ścieżką do wspomnień, którą prowadzi nas główna bohaterka. Cofamy się wraz z nią aż do roku 1987, do sowieckiego Tbilisi z gruzińskim duchem, którego pieczołowicie chronią autochtoni. Wystawa jest też pierwszą okazją, kiedy grupa przyjaciółek spotyka się po latach, oddając siebie w objęcia przeszłości, czasem czułe, czasem bolesne, ale zawsze do bólu prawdziwe. W całej bezsensowności wojny jest też czas na zwyczajne emocje, które nie znikają tylko dlatego, że w dali słychać huk broni. Kiedy zaś wojna się kończy, kiedy gdzieś tam na górze ktoś składa podpis pokoju, ona wciąż trwa, ukryta w głowach tych wszystkich, którzy przeżyli.
Nino Haratischwili buduje tak autentyczne postacie, że po skończonej lekturze, ciężko wejść w inne historie. Jeśli jeszcze jest ktoś, kto nie zna twórczości tej autorki, to ja z całego swojego SERDUCHA gorąco polecam. Niech Wam nie umknie tak mądra, pouczająca i emocjonująca herstoria.
IG @angelkubrick
Nino, Nino, tyś mą heroiną! Odcięłaś mnie od świata na całe dwa dni. Praktycznie nie wychodziłam z łóżka. Wlałaś w moje żyły potężną dawkę emocji, wyrzeźbiłaś herstorię, której nie sposób zapomnieć. To był mój pierwszy raz z tobą, a ty wiesz, że będę chciała więcej...
Nino Haratischwili serwuje czytelnikom wspaniałą powieść opartą na genialnym pomyśle. Wystawa fotografii....
2021-05-14
W życiu przeciętnego czytelnika (a za takiego się uważam) czasem nadchodzi moment, kiedy zderza się ze ścianą. U mnie to bolesne doświadczenie właśnie miało miejsce a przyczynił się do tego "Czarny lampart, czerwony wilk" wydane przez ECHA, imprint literacki @wydawnictwoczarnaowca
Marlon James znany jest już w polskim kręgu miłośników literatury ("Księga nocnych kobiet", "Diabeł Urubu" oraz " Krótka historia siedmiu zabójstw" za którą otrzymał The Man Booker Prize 2015). Opisywał w nich głównie problemy, które wiążą się z Jamajką, miejscem jego pochodzenia. Bunt niewolnic, religijne potyczki, brak stabilności politycznej był kanwą do snutych przez Jamesa opowieści. Jednak tuż obok leży kontynent, który zainspirował go do stworzenia czegoś zupełnie nowego. We współpracy z badaczami, uczonymi i bibliotekarzami z Timbuktu powstało coś, co próbuje postawić się na półce z fantasy, ale które jednocześnie jest czym o wiele więcej. Zapewniam, że nie jest to przyjemna lektura, ale warto poznać ją w całości, zdanie po zdaniu, na spokojnie, dawkując ją sobie porcjami, by móc wyłapać to, co w szlamie brudnych słów jest sensem tej historii.
Pierwszy tom tej afrykańskiej trylogii oscyluje wokół Tropiciela, myśliwego o doskonałym węchu, który dostał zadanie życia. Ma odnaleźć zaginionego chłopca. Do poszukiwań dołącza lampart, zmiennokształtny myśliwy, którego spotkamy w kilku innych wcieleniach. W tym typowo męskim, brutalnym świecie musi być przeciwwaga, którą tu stanowi Sogolon, wiedźma, którą dziś śmiało można nazwać feministką - cyt.: "żadna kobieta nie jest wychowana dla użytku mężczyzny" - remember! Podążając za zapachem dziecka, przemierzają krainy, które zamieszkują nekromanci, mścicielki, leśne skrzaty, obłąkane istoty, konstable, dziwki, trole, wampiry i inne indywidua, w większości niezbyt przyjaźnie nastawieni do nowoprzybyłych. Jak zakończy się ta wyprawa? Po 748 stronach wszystko stanie się jasne.
W mitach ludu Joruba możemy znaleźć tę oto mądrość: "Ten, który uderza, zanim zapyta, a zabija, zanim padnie odpowiedź, jest jak ślepiec, który nie odróżnia gęsi od kruka". "Czarny lampart, czerwony wilk" właśnie pada na kolana, niezrozumiany, smagany surowymi ocenami polskich odbiorców. Jest jak kruk, którego większość pomyliła z gęsią.
Wulgarna cielesność w powieści Jamesa skupia chyba najwięcej uwagi. Już od pierwszych stron serwowany jest seks ze zwierzętami (wywodzący się z mitologicznych wierzeń Fonów, gdzie mężczyźni łączyli się z kozami a kobiety z kozłami), obcowanie z nieletnimi (szybszy okres dojrzewania kreuje apetyczność młodego ciała, patrz "Biel" Kydryńskiego), zbiorowe akty homoseksualne i tym podobne wydają się nie do przejścia przez bigoteryjną kulturę europejską. Kiedy u nas Instagram blokuje zdjęcia karmiących matek (bo widać fragment nagiej piersi), kobiety Himba dumnie je prężą, nie widząc w nich absolutnie nic intymnego. Mimo to, my, Europejczycy, my, ludzie rasy białej dajemy sobie prawo do oceniania cielesności innej kultury.
"Dziewczę, któremu nie wycięli wewnętrznego chłopca, po dwakroć jest pobłogosławione przez boga rozkoszy i obfitości".
"Pierwszy mężczyzna zazdrościł pierwszej kobiecie błyskawicy, która była przepotężna".
W swojej powieści autor odnosi się też do problemu rytualnego okaleczania narządów intymnych kobiet. Pokoleniowa gehenna milionów Afrykanek. Wycinanie łechtaczki w części, całości lub wraz z wargami sromowymi. Bez znieczulenia, po wcześniejszym nacieraniu narządu parzącą pokrzywą w celu jego powiększenia. Czy to może być opisane poetyckim językiem? Chyba nie. Na pewno nie! James robi to idealnie, bo rzeczywistość fundowana kobietom jest brudna i brutalna.
Wiele jest w "Czarnym lamparcie, czerwonym wilku" kontekstów religijnych. Pogarda wobec wiary monoteistycznej jest odczuwalna ponad miarę, bo ta znów potępia to, co w Afryce jest instynktowne (poszukiwanie pokarmu i seks w celu zapewnienia ciągłości gatunku). "Zachowujesz się jak stara kobieta, która zapomniała, że była młoda. Jak ten - twój jedyny bóg, który rozkosz uważa za marność". W tym temacie James jest trochę niezdecydowany, bo z jednej strony śmiało ukazuje absurdy wierzeń plemiennych, z drugiej zaś strony chce chronić kulturę ludową przed często siłową chrystianizacją. Nasuwa się też podstawowe pytanie, czy takie "nawracanie" jest w ogóle potrzebne?
Na pewnym etapie powieści po raz kolejny przebija się głos kobiet. "Jesteśmy bestie, u których kobieta daje zadania, a mężczyzna zadania wykonuje. Skoro mężczyźni urządzili to tak, że największy fiut rządzi niebem i ziemią, czy nie sensowne jest, żeby to kobiety miały większe ptaki?".
Bunt kulturowy podnosi zdanie: "wszelkie potomstwo pochodzi z woli matki, a nie ze spłodzenia przez ojca". James odwołuje się w tym miejscu do ludu Idżau, w którym to najwyższym bytem jest bogini-matka, Matka Świata. Do dnia dzisiejszego to ona umieszcza w łonach matek embriony dzieci i to dzięki jej mocy w mężczyznach płynie nasienie. Po raz kolejny trzeba się wykazać dawką szacunku i zrozumienia wobec innej kultury, czy to jest wykonalne?
To, co jeszcze rzuca się w oczy uważnego czytelnika, to znów wypowiedź Sogolon o ochronie chłopca przed czarnoksięstwem i - białą nauką. Kiedy biali kolonizatorzy wdarli się na kontynent afrykański, uważali, że sprowadzają cywilizację i kulturę. Do tej pory wiele osób nie jest w stanie pojąć, że przed NASZĄ ERĄ istniały na tym lądzie cywilizacje, które rozwojem naukowym były posunięte dużo dalej niż piętnastowieczna Europa. Udoskonalanie rzemiosła czy tworzenie dokładnych map to nie były czary, bo była praca połączona z nauką. Autor nie pominął tej kwestii w swojej powieści.
À propos cywilizacji i nawiązań do Marvela, które pojawia się okładce książki. Chodzi oczywiście o film "Czarna pantera", który to garściami czerpie inspiracje z minionych epok. Wakanda mogłaby być odpowiednikiem Aksum, a wojownicze amazonki pojawiające się u boku Bosemana wojskiem z Dahomej, do którego werbowano tylko kobiety, wyjątkowo agresywne zabójczynie (na co pewnie po części wpływ miał celibat, który musiały zachowywać jak i też pierwotna forma rekrutacji, przymusowa niestety). Tak więc Marvel tego sam nie wymyślił, ale FILM POLECAM, głównie ze względu na kostiumy! Odpowiada za nie Ruth E. Carter, która najpierw musiała wyszkolić swój zespół ilustratorów, pokazując i tłumacząc piękno Afryki dawnej i obecnej, a następnie opracować każdy projekt, doprowadzając go do perfekcji. Połączenie afropunku, stylów rdzennych plemion i afrofuturyzmu po prostu zachwyca.
"Czarny lampart, czerwony wilk" to nie fantasy, jakie funduje nam Tolkien czy R.R. Martin (choć podobnie jak u niego trup ściele się gęsto). Marlon James tworzy coś nowego. Łączy afrykańską kulturę z baśniowością, poruszając jednocześnie bolesne tematy toczące Afrykę niczym rak, i robi to przy pomocy prostego, brutalnego języka, a hedonistyczna kreacja bohaterów tej powieści jest kwintesencją robaczywej cywilizacji, której mamy "przyjemność" być częścią.
PS Oklaski za wydanie! Przepiękna (KLIMATYCZNA) okładka i ukłon w pas za opis postaci występujących w książce!
IG @angelkubrick
W życiu przeciętnego czytelnika (a za takiego się uważam) czasem nadchodzi moment, kiedy zderza się ze ścianą. U mnie to bolesne doświadczenie właśnie miało miejsce a przyczynił się do tego "Czarny lampart, czerwony wilk" wydane przez ECHA, imprint literacki @wydawnictwoczarnaowca
Marlon James znany jest już w polskim kręgu miłośników literatury ("Księga nocnych...
2020-12-14
IG @angelkubrick
Raz na jakiś czas pojawia się książka skarb. Wydarta z trzewi zapomnianej historii, będąca częścią ziemi dziś nazywanej Polską. Gdybym miała kilka życzeń do spełnienia, jednym z nich byłaby podróż w czasie, do miejsc, gdzie na ulicach słychać było język polski, rosyjski, niemiecki, karaimski i jidysz. Z dziką rozkoszą próbowałabym każdej potrawy, jaką serwowały wówczas poszczególne nacje, dobrze zapamiętując smaki, których dziś próżno szukać. Na szczęście, dzięki staraniom sporej grupy osób kochających kulturę żydowską, możemy cieszyć się kuchnią minionych lat.
Fania Lewando swoje dania szlifowała na luksusowym statku pasażerskim Batory. Tam nawet karty dań były misternymi działami sztuki. Kuchnia serwowała jedzenie dla 760 osób jednocześnie a jej szefową była Fania. Doświadczenie tam zdobyte ukazało się w formie książkowej, w nakładzie 3000 egzemplarzy. Wybuch wojny skazał ten zbiór na zapomnienie. Jeden egzemplarz odnalazł się potem w kolekcji Biblioteki Narodowej, kolejny na targu książek używanych w Londynie. W 2015 po raz kolejny wydano książkę z przepisami Lewando, która szybko stała się bestsellerem. Po oryginalne przepisy sięgnął też kolektyw Mecyje, dzięki któremu możemy odtworzyć minioną kuchnię, prostą i doskonałą jednocześnie. Z 400 przepisów wybrano 80 najbardziej popularnych, z czego chałka jest tu moją królową. Dzięki dodatkowym przypisom od dziewczyn w końcu udało mi się zrobić chałkę idealną, zarówno pod względem smaku jak i wielkości. Stokrotne dzięki <3
"Dietojarska kuchnia żydowska" to prawdziwy wehikuł czasu. Absolutnie piękne wydanie, graficzny majstersztyk. Klimatyczna okładka i materiałowy grzbiet przywodzi na myśl dawną jakość i dbałość o szczegóły. Jeśli szukacie wyrafinowanego prezentu dla kogoś, kto lubi eksperymentować w kuchni, to coś dla Was. Polecam gorąco.
IG @angelkubrick
Raz na jakiś czas pojawia się książka skarb. Wydarta z trzewi zapomnianej historii, będąca częścią ziemi dziś nazywanej Polską. Gdybym miała kilka życzeń do spełnienia, jednym z nich byłaby podróż w czasie, do miejsc, gdzie na ulicach słychać było język polski, rosyjski, niemiecki, karaimski i jidysz. Z dziką rozkoszą próbowałabym każdej potrawy, jaką...
2020-03-04
IG @angelkubrick
Dla Mirosława Tryczyka, doktora nauk humanistycznych, rok 1941 jest studnią bez dna, z której hektolitrami czerpie informacje zmieniające obraz naszej historii. Po "Miastach śmierci" nadeszła pora na książkę, która pokazuje, jak traumatyczna przeszłość i niewygodne fakty wpływają na życie ludzi w świecie współczesnym. Na Podlasiu prawda zakopana jest pod ziemią, "Drzazga" ją odkopuje. Radziłów, Barchów koło Węgrowa, Wąsocz, Trzcianne, Szczuczyn. Miejsca, w których przed wojną w większości zamieszkiwali Żydzi, to przystanki, w których autor doszukuje się prawdy ostatecznej, a prawda jest taka, że w 1941 roku to Polacy, a nie Niemcy, mordowali w sposób okrutny, całe rodziny żydowskie.
Głęboko zakorzeniona niechęć do tej nacji znalazła swoje ujście. Wojna, bezprawie, chęć zemsty i wzbogacenia się przesłoniły szlachetne uczucia, takie jak pomoc bliźniemu, współczucie, bezinteresowność. W 1941 roku sąsiad sąsiadowi wbijał nóż w plecy, jakikolwiek sprzeciw mógł skończyć się śmiercią. Jesteś Żydem, giń. Jesteś za Żydem, giń razem z nim. Żadnych skrupułów. Te niewygodne dla Polski fakty były przez wiele lat ukrywane. W wielu śledztwach, dotyczących pogromu, manipulowano danymi, zmieniano słowa, tak, że treść oskarżenia była zgoła inna od pierwotnej wersji. Kategorycznie pomijano rolę kościoła katolickiego w budowaniu nastrojów antysemickich. Wojennych i powojennych bandytów w czasach obecnych, przemianowywano na bohaterów AK. Mirosław Tryczyk dociera w końcu do ludzi, którzy z różnych powodów, chcą prawdy. Teraz mogą powiedzieć już wszystko.
Jeśli czytaliście "Płuczki" i uważacie, że to był bardzo dobry i ważny reportaż, sięgnijcie PROSZĘ po "Drzazgę". To nie będzie łatwa lektura, ale jest znacznie lepsza, niż ww. Po setnej stronie musiałam ją przerwać. Wróciłam dokończyć na drugi dzień. Dwa dni po przeczytaniu całości wciąż czuję psychiczne obciążenie. Czuję to bagno okropności i kłamstw, które oblepia mi duszę. Co za kraj, co za ludzie, myślę. Jestem w totalnej dekonstrukcji. Na szczęście mam w zanadrzu książkę, która przywróci mi wiarę w bliźniego. Czytajcie, proszę...
IG @angelkubrick
Dla Mirosława Tryczyka, doktora nauk humanistycznych, rok 1941 jest studnią bez dna, z której hektolitrami czerpie informacje zmieniające obraz naszej historii. Po "Miastach śmierci" nadeszła pora na książkę, która pokazuje, jak traumatyczna przeszłość i niewygodne fakty wpływają na życie ludzi w świecie współczesnym. Na Podlasiu prawda zakopana jest pod...
2019-06
Kiedy Michał Fajbusiewicz zaczynał program "Magazyn kryminalny 997", na "kogutach" pojazdów uprzywilejowanych widniał jeszcze napis MILICJA. Kiedy zaczynałam go "podglądać" (o oglądaniu mowy nie było, dorośli zabraniali), miałam jakieś 10 lat. Muzyka z czołówki do dziś podnosi mi ciśnienie. Jest w niej zawarty jakiś wrzask i niepokój, który idealnie oddawał atmosferę programu. W końcu, po latach, autor daje się poznać szerzej dzięki książce "Fajbus 997 przypadków z życia". Jak ja czekałam na to wydanie!
Książka jest wynikiem wywiadu, jaki przeprowadziła Magda Omilianowicz i muszę przyznać, że wyszło jej to świetnie, bo literki same wchodzą do głowy, nie trzeba się nawet zmuszać do czytania. Swoją drogą, sam pytany jest postacią niezwykle interesującą i wielowymiarową, dlatego też gorąco zachęcam do lektury. Michał Fajbusiewicz urodził się w Łodzi, i tak naprawdę nie miał na imię Michał :) Był dzieckiem ludzi po przejściach, dwójki rozbitków, których los połączył razem i obdarzył dwójką synów. To był specyficzny dom, ale o tym nie będę już więcej mówić, przeczytacie sobie sami. O swojej młodości w czasach PRL-u Michał opowiada zwięźle, trafnie i zabawnie. To kolejny powód, dla którego warto ją kupić.
Podczas wywiadu Michał wspomina o swoich pierwszych pracach (tak, było ich wiele), a także materiałach, które z różnych względów najbardziej utkwiły w jego pamięci. Np. ja nie miałam pojęcia, że jako jeden z pierwszych robił materiał z udziałem Jana Karskiego, materiał życia, bo zbiory do tegoż trwały cztery lata. Fajbusiewicz opowiada o ludziach, których spotkał na swojej drodze, jak sam podkreśla, najczęściej przypadkiem. W mojej głowie utkwił Marc Brafman, Żyd spotkany na pokazie mody w Lyonie. Przyznaję, że nawet mnie zakręciła się w oku łza. Życzyłabym sobie, żeby ktoś stworzył jakieś archiwum, z którym byłyby wszystkie materiały tego wybitnego reportera, bo Michał Fajbusiewicz to nie tylko "MK 997", o czym większość ludzi nie ma bladego pojęcia. A ja po raz kolejny mocno zachęcam do lektury.
Ocena 10/10 bo choć to nie literackie ARCYDZIEŁO, to jednak mój osobisty kawałek wspomnień, ale dobrze napisany, więc 10 należy się jak psu buda :)
IG @angelkubrick
Kiedy Michał Fajbusiewicz zaczynał program "Magazyn kryminalny 997", na "kogutach" pojazdów uprzywilejowanych widniał jeszcze napis MILICJA. Kiedy zaczynałam go "podglądać" (o oglądaniu mowy nie było, dorośli zabraniali), miałam jakieś 10 lat. Muzyka z czołówki do dziś podnosi mi ciśnienie. Jest w niej zawarty jakiś wrzask i niepokój, który idealnie oddawał atmosferę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-10-25
Jeśli powiem — FRANCJA — to jakie danie przychodzi Wam na myśl w pierwszej kolejności?
Moje myśli orbitują zaraz wokół czekoladowego fondata (możemy wymawiać tę nazwę fonetycznie, ale o ileż cudowniej brzmi wymowa francuska — fądą, uwodzącego miękkim wnętrzem skrywającym płynną lawę o boskim smaku najlepszej czekolady. Michel de Montaigne uważał, że na duszę człowieka oddziaływuje to, co przyswaja jego ciało, idąc tym tropem, niewiele trzeba, by poczuć się jak w raju. Uda się to na pewno z najnowszą premierą od @wydawnictwoznakpl
Powiedzieć, że jest to opus magnum kuchni francuskiej, to jakby nic nie powiedzieć. Ponad setka autorów wyłoniła crème de la crème z każdego zakątka tego kraju, oddając czytelnikowi jedyną w swoim rodzaju księgę z całym dziedzictwem kulturowym Francji, w którym jedzenie i picie odgrywa niebagatelną rolę.
„Francja na talerzu” to 375 oryginalnych przepisów, w tym takich, które w pędzie za nowoczesnością uległy zmianom lub poszły w zapomnienie. To przede wszystkim proste dania, z niewielką ilością składników dla ludzi pokroju Maurice Edmonda Saillanda, ps. Curnonsky, francuskiego pisarza, ale też krytyka kulinarnego, który powiedział: „lubię, kiedy rzeczy smakują jak to, czym są”. W pełni popieram i rozumiem, sama nie lubię jeść jabłek o smaku gruszki :) Muszę przyznać, że Curnonsky to nie jedyny pisarz, który znalazł się na kartach tej przepysznie wydanej księgi. W Wikipedii nie znajdziemy informacji o tym, jak wybitną gospodynią była znana z ekscentrycznego zachowania George Sand. W swoich dziennikach zgromadziła ponad siedemset receptur, wydawała kameralne przyjęcia i karmiła niejedną sławę tamtych czasów. Uwaga! Jest przepis na jej ciasteczka!
Ilość anegdot i ciekawostek zapewnia rozrywkę na kilka jesiennych wieczorów, niektóre naprawdę zaskakują. Tę pozycję zdecydowanie WARTO MIEĆ w domu i WARTO do niej często zaglądać.
IG @angelkubrick
Jeśli powiem — FRANCJA — to jakie danie przychodzi Wam na myśl w pierwszej kolejności?
Moje myśli orbitują zaraz wokół czekoladowego fondata (możemy wymawiać tę nazwę fonetycznie, ale o ileż cudowniej brzmi wymowa francuska — fądą, uwodzącego miękkim wnętrzem skrywającym płynną lawę o boskim smaku najlepszej czekolady. Michel de Montaigne uważał, że na duszę człowieka...
2023-04-03
Od jakiegoś czasu dźga mnie taka wewnętrzna rozterka, co jest ważniejsze, uszanowanie woli zmarłego czy postępowanie wbrew prawnym wytycznym, w imię dobra wyższego. Jaka byłaby Wasza postawa?
Nie bez kozery o to pytam, bo album, którym trzymam w ręce, jest efektem niewypełnienia testamentowej woli Franza Kafki, skreślonej jego ręką w roku 1921, i choć jego stosunek do własnych prac był więcej niż obojętny, wszystko, co „narysowane” zostało ujęte w rozporządzeniu testamentowym, z wyraźną prośbą, by pisma, listy i rysunki — spalić w całości, bez czytania.
Stało się inaczej, bo Kafka miał swojego anioła stróża, który każdy szkic, każde maźnięcie piórem, każdy kształt narysowany na marginesie gazety, wycinał, zbierał i ukrywał przed zniszczeniem przez samego autora. Swoją drogą ciekawa to była postać. Max Brod był przyjacielem Franza i wykonawcą jego testamentu. Czech urodzony w Pradze, w rodzinie niemieckojęzycznych Żydów. Od okresu studiów aż do śmierci wspierał pisarza i zapewniał o jego talencie (kiedy ten ciągle w niego wątpił). Dogłębnie dobroduszny człowiek, czego dowodem niech będzie zapisanie dzieł Kafki swojej sekretarce, w ramach uznania za jej pracę. Na marginesie, za rękopis „Procesu” zgarnęła kobieta okrągły milion funtów (co w roku 1988. było gigantyczną sumą). Ilse Ester Hoffe miała też wszystkie szkice, które przejęła po śmierci Broda. Nigdy nie chciała się z nimi rozstać ani podzielić. Po wielu sądowych bataliach trafiły one w końcu do Biblioteki Narodowej Izraela, tak więc od 2019. roku mogą je oglądać wszyscy, wciąż wbrew woli Franza.
Album „Rysunki” zawiera doskonałej jakości wydruk prac zachowanych w oryginalnym kształcie i kolorze. Minimalistyczne szkice pełne dynamiki, pociągnięcia, które wydają się niedokończone, postacie niekształtne i przerysowane, wręcz karykaturalne, dalekie od klasycznej definicji „piękna”. Zachwycająca jest to księga.
IG @angelkubrick
Od jakiegoś czasu dźga mnie taka wewnętrzna rozterka, co jest ważniejsze, uszanowanie woli zmarłego czy postępowanie wbrew prawnym wytycznym, w imię dobra wyższego. Jaka byłaby Wasza postawa?
Nie bez kozery o to pytam, bo album, którym trzymam w ręce, jest efektem niewypełnienia testamentowej woli Franza Kafki, skreślonej jego ręką w roku 1921, i choć jego stosunek do...
2023-03-23
Zanim zabiorę się za czytanie najnowszej książki Agory „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”, chcę Wam przedstawić i jednocześnie przypomnieć inną pozycję, wydaną w roku 2013, czyli jakby nie było, jakieś jedenaście lat temu, o której nie było zbyt głośno. Być może dlatego, że antyklerykalizm skutecznie piętnowano, a kontrowersyjną tematykę zamiatano pod dywan. A szkoda, bo to kawał solidnego reportażu jest, mającego ponad trzydzieści stron samego wykazu not źródłowych.
Michael D'Antonio wykonał mrówczą robotę, przeglądając archiwa spraw na trzydzieści lat wstecz, kiedy to pierwsze pozwy trafiły do sądów. W głównej mierze autor skupia się na Stanach Zjednoczonych, ale w trakcie dochodzenia wychodzi też poza amerykański kontynent, trafiając do Afryki i Europy. Książka gęsta od faktów, momentami tak przykrych, że pięści zaciskają się same.
Kościół wije się jak wąż, unikając odpowiedzialności w każdy możliwy sposób. Ma do dyspozycji armię prawników, którzy manipulują prawdą i bezwzględnie umniejszają wiarygodność świadków. Główny antagonista Kościoła, prawnik Jeff Anderson, prekursor walki z purpurową bestią, w pewnym momencie prowadził ponad setkę spraw, jeżdżąc po całym kraju, co już samo w sobie było męczące. Nieustannie odpierał ataki kościelnych prawników, których głównym orężem była wątpliwość co do ISTOTY PAMIĘCI, co znacząco deprymowało zeznania ofiar molestowanych i gwałconych jako dzieci.
Interesującą kwestią jest tu raport ojca Toma Doyle, w którym to przedstawił nazwiska ofiar przemocy i sprawców, wyniki testów medycznych, i w którym jasno podkreślił tuszowanie zbrodni przez biskupa. Jest dowód na to, że Jan Paweł II otrzymał ten raport i UWAGA! Odpowiedział na niego po 7. latach (słowem - SIEDMIU! latach), pozwalając, aby przez ten czas pedofile łamali życie kolejnym ofiarom. W odpowiedzi, całą tę sytuację, nie nazywa inaczej niż SKANDALEM, a jedyną reakcją na nią jest wyrażenie „ubolewania” i modlitwa.
Książka jest niezwykle ciekawa i jeśli jeszcze jej nie znacie, gorąco polecam! Wnioski bolą.
IG @angelkubrick
Zanim zabiorę się za czytanie najnowszej książki Agory „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”, chcę Wam przedstawić i jednocześnie przypomnieć inną pozycję, wydaną w roku 2013, czyli jakby nie było, jakieś jedenaście lat temu, o której nie było zbyt głośno. Być może dlatego, że antyklerykalizm skutecznie piętnowano, a kontrowersyjną tematykę zamiatano pod dywan. A szkoda, bo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-14
Trwa wojenna zawierucha. Pośród niej toczy się życie, w tym również to konspiracyjne, które wymaga odrobiny szaleństwa i niewyobrażalnej ilości odwagi. Obie te cechy posiada młoda lekarka, Eliszka, uwikłana w gorący romans z żonatym wykładowcą. W szpitalu, gdzie pracuje, poznaje wyjątkowego pacjenta, o ile o kimś, kto wygląda jak Quasimodo, można powiedzieć, że jest wyjątkowy. Okazuje się jednak, że mężczyzna ma rzadki dar. Zwykłe opowieści z jego życia nabierają poetyckiego kolorytu, a miejsce, które opisuje, odbija się w sercu Eliszki niczym fotografia z camera obscura, wypieszczona czułym dotykiem światła. Przychodzi jednak moment, w którym zmienia się wszystko. Eliszka ucieka przed Niemcami. Jej życie trwale splata się z życiem Jozy. Oboje wracają do Żelar, ona już jako Hanulka, z czasem nazywana Hanulką Jozy.
Jakie będzie to nowe życie u boku w zasadzie nieznajomego mężczyzny? Jakie prawdy o sobie odkryje lekarka i co okaże się ułudą, a co uzna za najważniejsze? Przekonacie się, czytając nowelę tej czeskiej autorki, do czego gorąco Was zachęcam, ale tak naprawdę gorąco!
Kiedy myślę o Hanulce mam przed oczami Martinóna z „Wilczej skóry”, Lenniego z „Myszy i ludzie” a przede wszystkim jasno i wyraźnie widzę — Franciszkę Diabelec! „Akuszerki”! Zrozumiecie ten mix podczas lektury. Legátová tworzy u schyłku życia. Tu nie ma czasu na zbędę słowa, wszystko jest wysublimowane i dogłębnie poruszające. Absolutnie apetyczna, otulająca historia. Kocham ją <3
IG @angelkubrick
Trwa wojenna zawierucha. Pośród niej toczy się życie, w tym również to konspiracyjne, które wymaga odrobiny szaleństwa i niewyobrażalnej ilości odwagi. Obie te cechy posiada młoda lekarka, Eliszka, uwikłana w gorący romans z żonatym wykładowcą. W szpitalu, gdzie pracuje, poznaje wyjątkowego pacjenta, o ile o kimś, kto wygląda jak Quasimodo, można powiedzieć, że jest...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-03
Luis Sepúlveda, chilijski pisarz, dziennikarz, reżyser i scenarzysta filmowy, którego mój mózg nieustająco porównuje do Javiera Bardema (jest podobieństwo, prawda?) napisał kiedyś: „lubię być bardzo wierny swoim bohaterom, zakochiwać się w nich, bo wiem, że czytelnik, czytając, będzie odczuwał wzruszenie bardzo podobne do tego, które czuję, pisząc, a to jest najpiękniejsze w literaturze, móc dzielić się emocjami i wrażeniami”.
Gwarantuję Wam, że czytając „Historię białego wieloryba” będziecie bardzo blisko duszy Sepúlveda, zanurzając się w całym morzu emocji, których ta niewielka objętościowo książka nie zapowiada, a które będziecie odkrywać, kartka po kartce...
Historia rozpoczyna się nad brzegiem morza, na którym spoczywa ciało martwego kaszalota. Aby okazać zwierzęciu szacunek, rybacy zabierają go z powrotem w morze, tam rozetną jego brzuch, pozwalając na ostatnie zanurzenie wieloryba. Wróci do domu, gdzie zostanie już na zawsze. Tę smutną scenę obserwuje z daleka dwóch chłopców. Jednym z nich jest lafkenche, człowiek morza, i choć smutku nie da się zmierzyć żadną ludzką miarą, jego emocje są dużo głębsze. Podaje on rówieśnikowi muszlę, która przemówi prastarym językiem morza, snując dzieje wieloryba...
Pełna liryzmu i melancholii jest to opowieść, w której Natura po raz kolejny pokazuje, jak uczuciową, odpowiedzialną i społeczną jednostką są największe ssaki na naszej planecie, i jak chciwą, podłą i zachłanną istotą jest człowiek. Jak piękne i wzruszające są tu sceny, te rozmowy, kiedy najważniejsze jest patrzenie sobie w OKO, by w pełni zrozumieć interlokutora — ludzie tego teraz nie potrafią...
„Historia białego wieloryba” to próba uchwycenia legendy z 1820 roku, kiedy to biały wieloryb zatopił statek wielorybniczy „Essex”, niedaleko wyspy Mocha. W całej historii nie zmienia się tylko jedno, podłość człowieka.
IG @angelkubrick
Luis Sepúlveda, chilijski pisarz, dziennikarz, reżyser i scenarzysta filmowy, którego mój mózg nieustająco porównuje do Javiera Bardema (jest podobieństwo, prawda?) napisał kiedyś: „lubię być bardzo wierny swoim bohaterom, zakochiwać się w nich, bo wiem, że czytelnik, czytając, będzie odczuwał wzruszenie bardzo podobne do tego, które czuję, pisząc, a to jest najpiękniejsze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-11-23
Dla mnie książki Bartka Kieżuna to jest zawsze przygoda 10/10. To najlepsze książki kulinarne, które bezwstydnie wymykają się proponowanej kategorii. "Hiszpania do zjedzenia" to wyprawa na Półwysep Iberyjski, odkrywanie najsmaczniejszych dań hiszpańskich oraz poznawanie architektury i sztuki arabskiej, która jest ściśle związana z tą ziemią. Historia miejsc, ludzi, budynków, okraszona wielkoformatowymi zdjęciami albumowymi, uzupełniona o przepisy, które może wykonać każdy. Jedzenie jest proste i smaczne, w większości oparte na kuchni roślinnej, choć są też owoce morza i mięso, ale nie ma tego wiele.
Autor odważnie komentuje zmiany, jakie zaszły na przestrzeni wieków, które korzystnie bądź nie, wpłynęły nie tylko na sam Półwysep, ale też kuchnię tego regionu. Czytelnik dowie się na przykład, dlaczego hiszpańskie papryczki chili nie są już tak ostre jak pierwotne, meksykańskie. Takie dane wykraczają poza zwykłą książkę kucharską, są wartością dodaną, którą naturalnie przyswajamy w trakcie przygotowywania potrawy. Cenne są też informacje o książkach czy filmach związanych z hiszpańskimi miejscówkami (urzekła mnie notka o Scarlett Johansson :D).
"Hiszpania do zjedzenia" utrzymana jest w jakości i formacie swoich poprzedniczek (dla przypomnienia, zjadamy też Włochy, Stambuł i Portugalię). Kultura i sztuka pełną gębą. Mnie brakuje tylko Włoch, ale... dostanę je na imieniny :) Bardzo serdecznie Wam polecam to cudo.
IG @angelkubrick
Dla mnie książki Bartka Kieżuna to jest zawsze przygoda 10/10. To najlepsze książki kulinarne, które bezwstydnie wymykają się proponowanej kategorii. "Hiszpania do zjedzenia" to wyprawa na Półwysep Iberyjski, odkrywanie najsmaczniejszych dań hiszpańskich oraz poznawanie architektury i sztuki arabskiej, która jest ściśle związana z tą ziemią. Historia miejsc, ludzi,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-08
Nie policzę, ile razy szukałam w Internecie nazwy ptaka, wpisując na przykład: brązowy ptak w ogrodzie z nakrapianym brzuszkiem. Opis mistrz, wiem, wiem ;D Czasami nawet udaje się trafić, w tym przypadku szukałam drozda śpiewaka, bo tego roku w ogrodzie mojej Babci tych jegomości jest najwięcej. Chodzą razem z kosami i kurami. Są przezabawne w kąpieli, są też wyjątkowo pobłażliwe, wczoraj jeden z nich kąpał się razem z wróblem, pełna zgoda i całe mnóstwo rozchlapanej wody :) Patrząc na nich, nie sposób się nie uśmiechnąć. Obserwacja Natury uczy cierpliwości i daje mnóstwo radości. Ostatnio zaś natrafiłam na księgę, która pozwala czerpać z przyrody jeszcze więcej.
„Ilustrowana encyklopedia zwierząt i roślin Polski ” wydana przez PWN oczarowuje pod każdym względem. Same jej wymiary robią wrażenie, ma 25.0x34.0cm i waży ponad 3 kilogramy (skala na drugim zdjęciu). W środku kredowy papier, na którym setki zdjęć zachwycają czytelnika kolorami, detalami i magią uchwyconej chwili. Po ogólnym przedstawieniu świata fauny i flory przechodzimy do konkretnych rozdziałów, które podzielone są na gromady, rzędy i rodziny. Oprócz podstawowych informacji o danym osobniku znajdziemy również ślad danego zwierzęcia, skalę porównawczą, występowanie na mapce, info o obserwacjach w terenie oraz ciekawostki. Wszystko okraszone przepięknymi zdjęciami w środowisku naturalnym. Taką księgę przegląda się z niesłabnącym zainteresowaniem.
IG @angelkubrick
Nie policzę, ile razy szukałam w Internecie nazwy ptaka, wpisując na przykład: brązowy ptak w ogrodzie z nakrapianym brzuszkiem. Opis mistrz, wiem, wiem ;D Czasami nawet udaje się trafić, w tym przypadku szukałam drozda śpiewaka, bo tego roku w ogrodzie mojej Babci tych jegomości jest najwięcej. Chodzą razem z kosami i kurami. Są przezabawne w kąpieli, są też wyjątkowo...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2021-05-31
IG @angelkubrick
Milion razy zaczynałam pisać swoją opinię na temat książki "Kleopatra. Królowa, która rzuciła wyzwanie Rzymowi i zdobyła wieczną sławę" (jest jakiś konkurs na najdłuższy tytuł przeczytanej książki?), i tyleż samo razy się poddawałam, bo z mistrzem słowa, cesarzem narracji, Alberto Angelo, iść w szranki, nie sposób. Przysięgam tutaj uroczyście, że nie miałam jeszcze okazji czytać o historii przedstawionej w tak ciekawy, interesujący i angażujący sposób. Autor zasłania czytelnikowi oczy, a następnie w magiczny sposób przenosi go do czasów za panowania Cezara i Kleopatry. Jego opowieść wolno sączy się do ucha i tworzy obrazy, które szokują, dziwią, ale najczęściej po prostu zachwycają.
Gdybym powiedziała, że to książka tylko Kleopatrze, skłamałabym. Starożytność to szalenie ciekawy czas. To świat zdominowany przez mężczyzn, dlatego silne, kobiece jednostki, którym udało się przebić, fascynują do dnia dzisiejszego. Kleopatra dorastała w Aleksandrii, chłonęła jedną z najwspanialszych kultur, jakie nosiła ta Ziemia, dla której sednem było umiłowanie mądrości. Doskonale wykształcona, znająca języki, obyta z wystąpieniami publicznymi, obdarzona wyjątkową urodą królowa, nie tylko powiększy pierwotny obszar panowania, ale też posiądzie serca aż dwóch potężnych władców, Gajusza Juliusza Cezara i Marka Antoniusza.
O nich ta książka opowiada. Niebagatelne opisy oddają ducha epoki, czytając, uczestniczymy w tym wszystkim, co opisuje autor. Są momenty, po których zbierałam zęby z podłogi. Śmierć Cezara czy też ostatnia bitwa pod Akcjum (moment z okrętami) wywalają z butów. Natomiast o dreszcze przyprawił mnie fragment, kiedy Kleopatra po raz pierwszy przypływa do Marka Antoniusza. Jej statek wolno sunie po rzece a całe miasto już WIDZI I CZUJE, że oto jest świadkiem czegoś absolutnie niezwykłego, czegoś, czego nikt do tej pory nie widział i czego nikt już, nigdy nie zobaczy. Bezprecedensowy przypadek w całej historii. Nie mam słów, żeby opisać, jak bardzo zachęcam Was do spotkania z tą książką.
IG @angelkubrick
Milion razy zaczynałam pisać swoją opinię na temat książki "Kleopatra. Królowa, która rzuciła wyzwanie Rzymowi i zdobyła wieczną sławę" (jest jakiś konkurs na najdłuższy tytuł przeczytanej książki?), i tyleż samo razy się poddawałam, bo z mistrzem słowa, cesarzem narracji, Alberto Angelo, iść w szranki, nie sposób. Przysięgam tutaj uroczyście, że nie...
2024-05-30
„Kobiety, o których myślę nocą” to kolejna propozycja Wydawnictwa Poznańskiego z serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, choć trochę nietypowa muszę przyznać. Mia Kankimäki pracowała w fińskich wydawnictwach, do momentu, w którym postanowiła rzucić pracę, wyjechać do Japonii i tam napisać swoją pierwszą książkę. Do napisania drugiej zainspirowały ją kobiety, które postanowiły spełnić swoje marzenia, bez patrzenia na metrykę czy obowiązujące konwenanse. Zdaję sobie sprawę, że ta akurat pozycja jest na tyle inna, że odbiór może być naprawdę różny. Od „o matko, a co mnie obchodzą biografie jakichś bab” po takie jak moja, czyli pełne dzikiego entuzjazmu, ale dla ułatwienia dodam, że jestem mniej więcej w wieku części bohaterek tej powieści i moje stare życie jest już za mną, a ja z otwartym sercem ruszam na podbój świata! Nikogo więc chyba nie zdziwi, że dla mnie to jest książka 10/10, przeczytana w dwa dni (dwa, bo teraz pilnuję SNU! ;)
Przewspaniały wachlarz kobiet, które zainteresowały panią M. rozpoczyna Karen Blixen i to jest ta najdłuższa historia. Po części ją znamy, czy to z książki, czy też z adaptacji filmowej, ale jak to bywa, ledwie kawałek to prawdy o baronowej Blixen, więcej odkrywa autorka. Jest dużo o odwadze, która popycha w świat, jest o myśliwskiej gorączce, która w tym okresie pustoszy Afrykę, jest o kolonializmie, i o tym jak bardzo rozchwiana emocjonalnie była Karen, jak daleko od tej persony przedstawionej w swojej książce. Inspirującą postacią jest również Isabella Bird (o której sama nie słyszałam), a która dzięki swoim podróżom, jako pierwsza kobieta uzyskała członkostwo w Królewskim Szkockim Towarzystwie Geograficznym, udowadniając, że krok po kroku, można wszystko. Zagadką była Mary Kingsley, która będąc w domu, chorowała na wszystko, co możliwe, zaś w podróży, w ciężkich warunkach, była zdrowa jak ryba. Wisienką na torcie jest dla mnie Artemisia, która za pomocą sztuki dokonała zemsty na swoim gwałcicielu. Inspirujące, prawda? :D Będzie o tym więcej!
Aaaaa. Są jeszcze wskazówki nocnych kobiet. Kocham! Kocham! Kocham! Czytajcie!
IG @angelkubrick
„Kobiety, o których myślę nocą” to kolejna propozycja Wydawnictwa Poznańskiego z serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich, choć trochę nietypowa muszę przyznać. Mia Kankimäki pracowała w fińskich wydawnictwach, do momentu, w którym postanowiła rzucić pracę, wyjechać do Japonii i tam napisać swoją pierwszą książkę. Do napisania drugiej zainspirowały ją kobiety, które postanowiły...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
IG @angelkubrick
Czasami wydaje mi się, że nie mamy wpływu na swoje życie. Taki Bronisław Piłsudski na pewno nie miał. Pewien splot wypadków sprawił, że mając lat 21, mało nie zginął. W 1887 roku został wciągnięty w przygotowania Woli Ludu do zamachu na cesarza Aleksandra III. Wśród zamachowców znajdował się między innymi Aleksander Uljanow (starszy brat Włodzimierza, Lenina, nie inaczej), po procesie stracony. Bronisław otarł się o śmierć, jego wyrok ostatecznie zamieniono na 15 lat katorgi i zesłanie na wyspę Sachalin.
Człowiek, który trafia na koniec świata, gdzie nie ma praktycznie nic, ma dwa wyjścia. Poddać się i zginąć, albo znaleźć w tych koszmarnie trudnych warunkach cel do życia. Tak właśnie uczynił starszy brat Józefa Piłsudskiego. Trochę z przymusu, trochę z przypadku, z bakałarza stał się antropologiem. Obiektem jego badań został rdzenny lud Sachalina. Poznawał kulturę Ajnów, Oroków, Niwchów i Mangunów. Ludy te porównywano do zaginionych Atlantydów, choć tak naprawdę nikt nie wiedział, skąd się tam wzięli. Mieli swój własny język, niespokrewniony z żadnym innym, istniejącym na Ziemi. Intrygował też ich wygląd. Uważano, że są najbardziej owłosionymi białymi na planecie. Kobiety Ajnów nosiły charakterystyczne tatuaże wokół ust, które porównywano do wąsów. Piłsudski przez 15 lat zesłania zgromadził ogromną liczbę materiałów. Spisywał każdą przypowieść czy rytuał. Najbardziej spektakularny był Iyomante, ajnuski rytuał odsyłania niedźwiedzia. Bronisław tak mocno wrósł w nowe środowisko, że stało się ono dla niego drugim domem, z kochającą żoną i dzieckiem, które sprowadzili na świat. Wybuch wojny rosyjsko-japońskiej w 1906 roku sprawił, że główny bohater wraca do kraju. Kraków, Zakopane, Szwajcaria, w końcu Paryż. Daleko od domu, daleko od ludzi, których na swój sposób kochał, popada w depresję. Jego życie kończy się nagle...
Paweł Goźliński stworzył hybrydę doskonałą. "Akan" to połączenie literatury faktu z fikcją literacką. Nastawcie się na bardzo plastyczny język, tu jest dużo kolorów, mnóstwo faktur, dokładne opisy przyrody, które momentami przypominały mi "Ludzi na drzewach" Hanya Yanagihary, co oczywiście dla mnie jest dużym plusem. Książkę czyta się niezwykle przyjemnie. Autor pod przykrywką przygodówki przemyca ceną wiedzę, i na to będę stawiać w roku 2020. "Akan", z całego serducha polecam!
IG @angelkubrick
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toCzasami wydaje mi się, że nie mamy wpływu na swoje życie. Taki Bronisław Piłsudski na pewno nie miał. Pewien splot wypadków sprawił, że mając lat 21, mało nie zginął. W 1887 roku został wciągnięty w przygotowania Woli Ludu do zamachu na cesarza Aleksandra III. Wśród zamachowców znajdował się między innymi Aleksander Uljanow (starszy brat Włodzimierza,...