Ateny do zjedzenia Bartek Kieżun 7,9

Lubię literaturę podróżniczą, w której przewija się historia. Niestraszne są mi również książki pełne przepisów. Jednak nie może być chyba nic lepszego, gdy wszystkie te „elementy” można znaleźć w jednej publikacji. W Atenach do zjedzenia Bartka Kieżuna jest wszystko to i dużo więcej. Coś dla ducha i dla ciała. Po prostu ideał. No prawie ideał.
Ateny do zjedzenia to moje pierwsze spotkanie piórem Bartka Kieżuna i na pewno nie ostatnie. Autor kupił mnie całkowicie tym, jak fantastycznie opowiada o odwiedzanych przez siebie miejscach. I to nie są tylko opisy jego wrażeń z podróży, ale wplata w nie również sporo historii. I to jest ten zestaw, który oczarowuje. Który chłonie się całym sobą. Bartek Kieżun bowiem opowiada szalenie soczyście i obrazowo, do tego stopnia, że czuje się atmosferę i klimat Aten i okolic. Do tego pióro autora dalekie jest od patosu, za to pełno w nim humoru a niekiedy może się zdawać, że Bartek Kieżun delikatnie flirtuje z czytelnikiem, roztaczając przed nim obietnicę niemałych doznań nie tylko estetycznych, ale również kulinarnych.
Właściwie lektura przypominała mi trochę spotkanie z dobrym kumplem przy piwie, który relacjonuje, co robił na wakacjach i jego entuzjazm udziela się słuchaczowi, tak samo, jak pasja, która płynie z tych relacji. Czy można po czymś takim nie chcieć odwiedzić Aten? Nie wydaje mi się...
Przyznam jednak, że nie jest to książka na jedno posiedzenie z kubkiem gorącej herbaty albo szklaneczką ouzo. I nie chodzi mi tutaj o format książki, który jest spory w porównaniu z przeciętnymi książkami i prezentuje się zacnie, przykuwając wzrok, a o wielkość czcionki. Zabranie się za przeczytanie jej na raz to trochę misja samobójcza dla oczu, nieważne jak świetnie spędza się z nią czas i jak bardzo wciągające są to relacje Bartka Kieżuna. Po prostu oczy nie podołają temu wyzwaniu. I choć jest to znaczący mankament, to jednocześnie jest zaletą. Dlaczego? Bo przyjemności należy sobie dozować, a spędzenie kilku dni z Atenami do zjedzenia i Bartkiem Kieżunen to czyta przyjemność. Poza tym, kto to widział, by Ateny zwiedzić w jednego dnia? Fizyczna niemożliwość!
Okey, teraz słów kilka, które zainteresują miłośników kuchni wszelakich, a szczególnie greckiej. Jak głosi tytuł – Ateny do zjedzenia – nie mogło zabraknąć w tej książce przepisów na greckie specjały. Od przystawek, przez dania główne, na chlebach i słodkich wypiekach kończąc. Każda z receptur zawiera oczywiście listę składników i opis, jak owe danie przygotować. I jeśli Bartkowi Kiezunowi się udało je przyrządzić, to i Wam się uda. Ja przyznaję, że jeszcze nie próbowałam się za nic zabrać – choć już na wstępnie odpuszczam sobie ośmiorniczki, których już nigdy więcej nie wezmę do ust – to w planach mam kilka przedstawionych przez autora przepisów. Nie ukrywam, że głównie kuszą mnie ciasta, ale i rybnymi recepturami nie pogardzę, bo kocham większość gatunków ryb (które miałam okazję próbować).
I to by mogło być na tyle, jeśli chodzi o Ateny do zjedzenia, ale! Nie można pominąć cudownych zdjęć, które pojawiają się wewnątrz książki. Większość wykonał sam autor i... nie sposób oderwać od nich wzroku. Niezależnie, czy prezentują dane danie, czy krajobrazy albo eksponaty z muzeów. Piękno Aten i Grecji zachwyca w każdej odsłonie.
Jeśli czytaliście poprzednie publikacje Bartka Kieżuna i przypadły Wam one do gustu, wówczas wiecie, że warto sięgnąć i po ten tytuł. Jeśli tak jak ja dopiero poznajecie się z autorem, wiedzcie, że warto poświecić tej publikacji każdą wolną chwilę i odbyć podróż do miejsc, które mają niesamowitą historię, pozwalają nacieszyć oczy i spróbować czegoś nowego w postaci greckiej kuchni. ;)
Gorąco polecam!