-
ArtykułyJames Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7
-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2019-07-08
2019-05-20
Czytając już kolejną książkę z następnego cyklu pani V. C. Andrews, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest to specyficzna Autorka, której książki nie każdy polubi. Można odnieść wrażenie, jakby Autorka w swoich sagach odtwarzała ciągle jedną i tę samą historię- losy osieroconej dziewczyny z syndromem "biednego Kopciuszka". Czasem nawet zastanawiałam się- już kiedy dowiedziałam się, iż książki te zostały wydane pośmiertnie, czy nie były to wciąż poprawiane szkice jednej sagi... Tak czy inaczej, powieści pani Andrews mają w sobie ten niezwykły klimat i bardzo lubię je czytać. Jest to dla mnie gwarancja dobrej lektury.
Willow to studentka, mieszkająca z rodzicami adopcyjnymi. Jest starsza od innych bohaterek (siłą rzeczy je porównuję) i dojrzalsza. Najbliższą jej osobą jest niania Isabel, matka adopcyjna jawnie nie toleruje dziewczyny, a ojciec, wzięty psychiatra, jest pochłonięty pracą. Już w opisie można przeczytać, że ojciec Willow ginie nagle na atak serca, więc nie zdradzę niczego, pisząc o tym. Śmierć ojca to także początek czegoś nowego- dziewczyna dowiaduje się, kim była jej prawdziwa matka i postanawia ją odszukać. W Palm Beach zmuszona jest do serii kłamstw i półprawd, żeby móc zbliżyć się do Grace. Poznaje chłopaka, który może ułatwić kontakt z biologiczną matką... Jednak więcej nie zdradzę. Jest tak, jak w książkach Virginii Cleo Andrews- tajemniczo, brutalnie, ludźmi targają skomplikowane uczucia lub rządza pieniądza czy prestiżu.
Wciągnęłam się w drugiej połowie książki i oczywiście będę kontynuować cykl. Jedynym, co mi się nie podobało- to list Annie z "Rodziny Casteel" do Willow, dodany na samym końcu książki. Wyglądało mi to na próbę scalenia dwóch cykli przez Ghostwritera, w dodatku nieudolną- nigdzie nie ma wzmianki, żeby dziewczyny mogły się poznać- zresztą sama Annie pisze, że przeczytała "dzieje Willow". To było zupełnie niepotrzebne.
Czytając już kolejną książkę z następnego cyklu pani V. C. Andrews, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że jest to specyficzna Autorka, której książki nie każdy polubi. Można odnieść wrażenie, jakby Autorka w swoich sagach odtwarzała ciągle jedną i tę samą historię- losy osieroconej dziewczyny z syndromem "biednego Kopciuszka". Czasem nawet zastanawiałam się- już kiedy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2018-03-31
Pierwsza powieść nowo poznanej pisarki podobała mi się, i to nawet bardziej niż na początku zakładałam. Owszem, widać pewne niedociągnięcia, jak choćby nierówne tempo akcji, lecz pozostałe rzeczy przyćmiły to i sprawiły, że z prawdziwą przyjemnością przeczytałam tę powieść. Najbardziej urzekła mnie postać głównej bohaterki- z którą zresztą trochę się utożsamiam. Rina żyje tak, jak sama chciałabym żyć- wyjąwszy oczywiście fakt, że Rina jest wdową. Mieszkać na ranczu pełnym zwierząt uratowanych od złych ludzi, utrzymywać się z tego co lubi się robić- opisy "szarej egzystencji" głównej bohaterki podziałały na mnie w sposób na pół marzycielski, na pół pobudziły moją ambicję- też chciałabym zamieszkać na swoim kawałku ziemi gdzie moje trzy psy mogłyby biegać bez przeszkód i wzbudzania pewnej sensacji, a czasem i strachu. Fragmenty dotyczące zwierząt skłaniały mnie do refleksji, czuję też "przez skórę" że Autorka to wielką miłośniczką naszych Braci Mniejszych. Najbardziej wzruszyłam się losem kucyka Lucka, podobał mi się też prezent od Igora o imieniu Viki. Właśnie, Igor... Facet w każdym calu, czy tacy mężczyźni istnieją naprawdę? A jeśli tak, czy nie mogłoby być ich więcej? Gorąco pragnęłam, by znajomość naszej bohaterki z tym mężczyzną się rozwinęła. Wśród drugoplanowych bohaterów mamy także Matyldę, zwaną Mati, przyjaciółkę Riny, która nie jest szczęśliwa w swoim małżeństwie. Chcąc odreagować, zabiera Rinę na grecką wyspę Thassos, co będzie brzemienne w skutkach. Wraz ze zmianą miejsca akcji przyspiesza tempo wydarzeń...
Być może historia kobiety żyjącej na ranczu ze zwierzętami nie wydaje się porywająca (choć mnie się podobała), jednak im dalej, tym więcej w powieści bohaterów, wydarzeń nie zawsze wesołych, ale jakże prawdziwych. Jest też pewna tajemnica związana z byłym mężem Riny- jeśli o mnie chodzi, myślę że Autorka mogła jeszcze lepiej wykorzystać ten pomysł (choć wtedy powieść już nie byłaby już taka sama). Z drugiej strony cieszy mnie, że w książce wielu bohaterów zostało wykreowanych tak, że chętnie bym się z nimi zaprzyjaźniła. Można też wyczuć, że książka ta jest "ukochanym dzieckiem" pani Olszanieckiej- czytając fakty z życia Autorki i widząc Jej zdjęcie (wyszperane w Internecie po lekturze książki) nie mogę się oprzeć wrażeniu, że pani Olszaniecka pisząc o Rinie tak naprawdę pisała o sobie (przynajmniej w pewnej części). Można zresztą zauważyć, że Autorka "dużo siebie" przelała na karty powieści- jeśli tak jest, musi być wyjątkową osobą, z którą chętnie zamieniłabym kilka słów (nie wspominając, że chciałabym mieć taką przyjaciółkę).
"Oddam serce w dobre ręce" nie jest to raczej książka dla wszystkich- na pewno trzeba mieć pewien rodzaj wrażliwości, żeby docenić to, o czym mówi (wprost i pomiędzy wierszami). Mnie się podobało i ciekawa jestem drugiej książki, oraz tych które być może jeszcze wyjdą spod ręki Pani Anny Olszanieckiej.
Pierwsza powieść nowo poznanej pisarki podobała mi się, i to nawet bardziej niż na początku zakładałam. Owszem, widać pewne niedociągnięcia, jak choćby nierówne tempo akcji, lecz pozostałe rzeczy przyćmiły to i sprawiły, że z prawdziwą przyjemnością przeczytałam tę powieść. Najbardziej urzekła mnie postać głównej bohaterki- z którą zresztą trochę się utożsamiam. Rina żyje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to1989
2017-03-27
Książka ta porusza niełatwe problemy: alkoholizm, pogoń za mamoną, niepełnosprawność, aborcję. Nie łudźmy się, że będzie to miła i łatwa lektura, za to na pewno da nam ona do myślenia.
Główny bohater, nomen-omen Robert, prowadzi dostatnie życie lekkoducha, często zmieniając partnerki i nie stroniąc od kieliszka. Wracając z jednej z pijackich imprez ma wypadek samochodowy, z którego wychodzi żywy, ale jest pogrążony w śpiączce. Dużo się mówi i pisze o stanie, w jakim człowiek znajduje się podczas śpiączki, prawdą jest, że dotąd niewiele o tym wiemy. Robert, znajdując się w stanie komy, czuje jakby duszą oddzielał się od ciała i wyrusza w osobliwą wycieczkę ze swoją nigdy nienarodzoną córeczką. Spotkanie z Zygotką stanowi najważniejszy punkt książki, więc nie będę nic pisać na temat jego przebiegu. Wystarczy dodać, że pod wpływem spotkania nienarodzonej nigdy córki, Robert postanawia odmienić swoje życie.
Po wyjściu ze szpitala jednak pierwsze kroki prowadzą go do tawerny- miejsca, gdzie zawsze lubił wypić, tym razem spotkanie z dawnym kompanem jak zwykle przeradza się w małą popijawę. Małą, bo przerwaną przez atrakcyjną panią doktor, która- co za przypadek- okazuje się być kuzynką Lucka, przyjaciela Roberta. I tutaj zdenerwowałam się po raz kolejny. Jak dwóch facetów, znających się "od piaskownicy", może nie znać nawzajem swoich koligacji rodzinnych?! Niestety błędów rzeczowych jest więcej: zacznijmy od opisu skrobanki, bardzo szczegółowego opisu, który za pewne miał za zadanie od wywołać szok i łzy. Jeśli chodzi o łzy, jestem pewna, że każda kobieta w głębi serca, czytając taki opis poczuła smutek, niejedna zapłakała, a którejś może serce pękło i wyrzuty sumienia nie dają żyć?... Czy taki był cel tego drobiazgowego opisu aborcji? Dodam tutaj tylko, że problem życia poczętego jest na tyle poważny, iż nie trzeba go dodatkowo ubarwiać. Chodzi mi tutaj o czas, w jakim Barbara rzekomo dokonała aborcji. Żaden lekarz nie ryzykowałby przeprowadzenia tego zabiegu powyżej końca trzeciego miesiąca ciąży, tak więc opowieści o aborcji w końcu 5-tego miesiąca wydają mi się naciągane (już od jakiegoś czasu wcześniaki urodzone w 6-tym m-cu, mają szansę na przeżycie- rzecz jasna w inkubatorze i odpowiedniej atmosferze). Znalazłam także błąd rzeczowy a propos śmierci Barbary- otóż, jeżeli Zygotka miałaby już 20 lat, w chwili jej poczęcia Robert miał najwyżej 23 lata, a Basia była kilka lat młodsza. Jeżeli więc powikłania po aborcji były powodem śmierci Barbary, dlaczego na jej nagrobku napisane jest: "żyła lat 29"? Być może jest to błąd powstały podczas druku, gdyż zauważyłam liczne błędy drukarskie (kontynuację wypowiedzi zaczynającą się od nowego akapitu i myślnika zamiast samego myślnika, błędy składniowe itd.) Jednak przy dobrej książce są to tylko niedogodności, choć momentami uciążliwe, to będące jedynie niedopracowaniem produktu, jakim jest książka.
Z początku chciałam zatutułować moją opinię "zabili go i uciekł" ale pomyślałam, że może to być różnie odebrane. Chodzi mi mianowicie o niesamowitą wręcz zdolność naszego bohatera do odradzania się, a właściwie do powstawania ze zmarłych. O ile ze śpiączki facet jak najbardziej miał prawo się wybudzić, to już stwierdzenie zgonu i pochowanie żywego człowieka uważam za grube nadużycie literackie. Przyznam również, że w innej książce, np w powieści łotrzykowskiej, fragment z idącymi "na robotę" Gienkiem i Kazkiem byłby rewelacyjny- zresztą osobiście bardzo lubię Roberta Gonga właśnie w takim wydaniu (przykładem jest "W pogoni za miłością" tego Autora), tutaj jednak jakoś nie pasuje.
Obawiam się, że nie potrafię obiektywnie ocenić "Anielskiej etiudy", gdyż książka ta ma tyleż świetnych cech, co tych, które mnie denerwowały. Na pewno pomysł, jaki zrodził się w głowie Autora był nietuzinkowy, jednak samo wykonanie już ma pewne- wspomniane wcześniej- minusy. Powieść ta ma duży potencjał, choć może to tylko moje osobiste zdanie? Wolę Roberta Gonga nie przeintelektualizowanego, piszącego o świecie, który jest dookoła- uwielbiam jego debiutancką powieść "W pogoni za miłością". Może postać Zygotki w jakimś stopniu ratuje "Anielską etiudę", jednak całość wypadła raczej średnio. Poprzez sentyment dla Autora przeczytam kiedyś jeszcze "Kokainową miłość", czekającą na półce" i mam nadzieję, że tam odnajdę odrobinę choć tych emocji, które towarzyszyły mi podczas czytania "W pogoni za miłością".
Książka ta porusza niełatwe problemy: alkoholizm, pogoń za mamoną, niepełnosprawność, aborcję. Nie łudźmy się, że będzie to miła i łatwa lektura, za to na pewno da nam ona do myślenia.
Główny bohater, nomen-omen Robert, prowadzi dostatnie życie lekkoducha, często zmieniając partnerki i nie stroniąc od kieliszka. Wracając z jednej z pijackich imprez ma wypadek samochodowy,...
2017-06-20
Całkiem ciekawie ułożona fabuła, w której pozorne zbiegi okoliczności okazują się czasem nadto brzemienne w skutki. Chciałam bać się podczas lektury i choć były momenty podczas których odczuwało się napięcie, we wciągnięciu się w akcję przeszkadzał mi układ książki- równoległe prowadzenie dwóch oddzielnych wątków, które łączą się dopiero na samym końcu. Tymczasem, kiedy wciągnęłam się w opowieść o Katrin, Lif i Gadnarze (który to wątek jednak- przynajmniej przez większą część powieści- podobał mi się bardziej), musiałam "przeskoczyć" do świata Freyra, opłakującego synka. Z drugiej strony mamy trójkę bohaterów: parę i ich przyjaciółkę- owdowiałą niedawno Lif, którzy postanawiają płynąć do osady na północy, żeby remontować zakupiony dom. Od początku nie podobały mi się stosunki Gardnera i Lif, te ich wspólne wypady. Jednak prawda była jeszcze gorsza. Niepokoją mnie ostatnie zdania książki... Niestety, Autorka nawet nie wyjaśniła co dokładnie stało się z Katrin, co może podsyciło zakończenie książki, ale osobiście mnie wkurzyło. Zresztą w wielu miejscach pani Yrsa stosuje zabieg skrótu myślowego- ma to owszem wpływ na to, że czytamy dalej, by za najdalej kilka stron znaleźć odpowiedź, bywa jednak denerwujące- szczególnie dlatego, że się to powtarza. Znalazłam też jeden dość poważny błąd rzeczowy- wcześniej była mowa o tym, że komórki Gadnara, Katrin i Lif się rozładowały i nie mogli zadzwonić do szypra, by ich zabrał. Tymczasem kilka rozdziałów później Katrin robi zdjęcia komórką...
Jeżeli chodzi o bohaterów, to z trójki z Hesteyri polubiłam jedynie Katę, na długo przed jakimikolwiek wyjaśnieniami wzajemnych stosunków. Jeżeli chodzi o bohaterów wątku równoległego- w zasadzie wszystko kręciło się dookoła Freyra, jednak Ursula wydała mi się postacią może nawet nie drugoplanową, ale zapadającą w pamięć.
W skrócie- nie jest to tak przerażający horror, jakiego się spodziewałam. Ale może ja mam już nieco wypaczony gust, poza tym jeszcze nie bardzo odnajduję się w klimatach skandynawskich (czy tutaj nawet około- podbiegunowych). Niemniej, jak już wspominałam, pomysł na intrygę uważam za świetny, a niektóre fragmenty zapadną mi w pamięć. W podsumowaniu możnaby napisać: gdyby tak wszystkie dzieci mówiły prawdę, nie byłoby problemów...
Yrsa Sigurdardottir nie wyjaśniła do końca wszystkiego, co, oprócz losu Katrin, ma swój urok. Wielbiciele powieści grozy powinni być zadowoleni jeżeli nie będzie im przeszkadzało niezbyt szybkie tempo rozwoju akcji w większej części.
Całkiem ciekawie ułożona fabuła, w której pozorne zbiegi okoliczności okazują się czasem nadto brzemienne w skutki. Chciałam bać się podczas lektury i choć były momenty podczas których odczuwało się napięcie, we wciągnięciu się w akcję przeszkadzał mi układ książki- równoległe prowadzenie dwóch oddzielnych wątków, które łączą się dopiero na samym końcu. Tymczasem, kiedy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to1992
2017-10-23
Zaczęłam czytać właściwie przez przypadek, segregując książki. Nawet nie zauważyłam, kiedy mnie, kobietę "w kwiecie wieku", wciągnęła ta króciutka powiastka licząca trochę ponad 100 stron.
Książka zaczyna zwyczajnie, ale coś w opisach każe nam przypuszczać że za chwilę coś się wydarzy. I faktycznie- już na pierwszych stronach tytułowa Ewa ulega wypadkowi samochodowemu. Obrażenia okazują się bardzo poważne i nasza bohaterka zostaje przewieziona do szpitala. Od tego momentu już nie mogłam się oderwać. Tym bardziej, że Autor bardzo dobrze oddał klimat panujący w szpitalu i nastroje chorej osoby. A i opisy tego, co unieruchomiona Ewa widziała z okna swojej sali też bardzo mi się podobały- były wyjątkowo plastyczne. Oczywiście najbardziej interesowało mnie, czy dziewczynka wyzdrowieje.
Nie będę zdradzać więcej z treści książki, ale podobała mi się ona. Takie oderwanie od codzienności, jednak dające dużo do myślenia. Jak bardzo kruche jest nasze życie, jak ważna rodzina, umiejętność docenienia tego, co się ma i cieszenia chwilą. O tym wszystkim jest ta książka. I nie zgodzę się, że jest to tylko książka dla młodych ludzi. Nadzieja jest uczuciem które znane jest nam wszystkim...
Zaczęłam czytać właściwie przez przypadek, segregując książki. Nawet nie zauważyłam, kiedy mnie, kobietę "w kwiecie wieku", wciągnęła ta króciutka powiastka licząca trochę ponad 100 stron.
Książka zaczyna zwyczajnie, ale coś w opisach każe nam przypuszczać że za chwilę coś się wydarzy. I faktycznie- już na pierwszych stronach tytułowa Ewa ulega wypadkowi samochodowemu....
2018-04-28
Postanowiłam przeczytać tę książeczkę, gdyż pomyślałam, że może być odpowiednia dla małej córeczki mojej kuzynki- interesowało mnie, czy sprawdzi się w charakterze bajek czytanych na dobranoc. Na początku ciężko było mi przyzwyczaić się do bajek afrykańskich, tak innych od naszych, europejskich, lecz z liczbą przewracanych stron książeczka podobała mi się coraz bardziej. Bohaterami poszczególnych bajek są zwierzęta i ludzie, te pierwsze zawsze są antropomorfizowane. Jednak dziecięca wyobraźnia jest bardzo podatna, więc z uosobieniem zwierzęcych bohaterów nie powinno być problemów. Nie można tym bajkom odmówić ludowej mądrości- zwierzęta występujące w bajkach są przebiegłe, współzawodniczą, a nawet kłamią i kombinują- w efekcie czego spotyka je kara lub nagroda. Początkowo nastawiona nieco sceptycznie, poddałam się urokowi afrykańskich bajek i książeczka przy najbliższej okazji trafi do małej Poli. Jedyne, o czym ciężko jest mi tutaj nie wspomnieć, to szok na wiadomość (a motyw ten pojawia się kilka razy), że ludzie- bohaterowie bajek- polowali na szczury aby je zjeść (zresztą myszy również były zjadane).
Warto wspomnieć o ładnej oprawie graficznej książki: twarda okładka, bardzo dobrej jakości papier, zdjęcia uśmiechniętych dzieci Afryki autorstwa R. Kapuścińskiego.
Jeżeli głębiej się zastanowić, bajki afrykańskie tylko pozornie są tak różne od europejskich- w rzeczywistości mają te same walory, przekazują morały, uczą i bawią.
Postanowiłam przeczytać tę książeczkę, gdyż pomyślałam, że może być odpowiednia dla małej córeczki mojej kuzynki- interesowało mnie, czy sprawdzi się w charakterze bajek czytanych na dobranoc. Na początku ciężko było mi przyzwyczaić się do bajek afrykańskich, tak innych od naszych, europejskich, lecz z liczbą przewracanych stron książeczka podobała mi się coraz bardziej....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Książka, choć wydana w latach 80-tych XX wieku, wciąż okazuje się przydatna dla tych, krórzy- tak jak ja- interesują się roślinami. Palmy ostatnio przeżywają wielki "comeback", coraz częściej można je zobaczyć zarówno w sprzedaży, jak w domach , wśród innych roślin. A są to rośliny dość szczególne i bywa, że wymagające. W literaturze ogólnej potraktowane nieco po macoszemu, w tej niewielkiej książce możemy dokładnie poznać ich gatunki- jedyną wadą jest brak dobrej jakości zdjęć, jednak to już nie wina Autorki. Jeśli chodzi o wymagania tych pięknych drzew, pani Witkowska opisała je doskonale, nie wkładając wszystkich palm do jednego worka- jak to czasem bywa w innych publikacjach. Książka dla każdego, kto na poważnie zajmuje się roślinami. Wydanie jej w trudnych latach 80-tych zasługuje na dodatkową "gwiazdkę"- wiedza Autorki jest naprawdę duża, co w dobie "przed internetem" wymagało niewymiernie więcej wysiłku w zdobywaniu informacji. Polecam.
Książka, choć wydana w latach 80-tych XX wieku, wciąż okazuje się przydatna dla tych, krórzy- tak jak ja- interesują się roślinami. Palmy ostatnio przeżywają wielki "comeback", coraz częściej można je zobaczyć zarówno w sprzedaży, jak w domach , wśród innych roślin. A są to rośliny dość szczególne i bywa, że wymagające. W literaturze ogólnej potraktowane nieco po macoszemu,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to