Ogród kości Tess Gerritsen 7,7
ocenił(a) na 94 tyg. temu Ogrodem kości okazał się teren wokół domu niedawno nabytego przez Julię Hamill w Weston niedaleko Bostonu. Szanse na zidentyfikowanie do kogo szkielet należał są marne ze względu na wiek kości sięgający dwustu lat. Okazuje się jednak, ze poprzednia właścicielka domostwa, Hilda Chamblett, zostawiła po sobie ciekawą spuściznę w postaci kilkudziesięciu pudeł szczelnie wypchanych dokumentami, listami i wycinkami prasowymi, z których najstarsze datowane są właśnie na lata 1830-te. Są one obecnie w posiadaniu krewnego Hildy, dobiegającego dziewięćdziesiątki Henry’ego Page’a, mieszkającego w Isleboro w stanie Maine. Udaje się Henry’emu przekonać Julię, aby wspólnie z nim przestudiowała zawartość pudeł.
W ten sposób inicjuje Tess Gerritsen historyczny thriller medyczny. W okrutny sposób zamordowane zostały wówczas trzy osoby zatrudnione na oddziale położniczym bostońskiego szpitala, dwie pielęgniarki i lekarz. Ich śmierć przypisywana jest tajemniczej postaci, zwanej Aniołem Śmierci, jaką zauważyło co najmniej dwoje świadków, siostra zmarłej położnicy, Rose Connolly i student pierwszego roku medycyny, Norris Marshall. Tendencyjne, nieudolnie prowadzone śledztwo przez funkcjonariusza policyjnej Straży Nocnej, nazwiskiem Pratt, stanowi samo w sobie dość ciekawy wątek. Ilustruje między innymi narodowościowe uprzedzenia policji, dla której kozłem ofiarnym byli wtedy często biedni imigranci z Irlandii. Mimo że debilne posunięcia Pratta przyczyniają się do tragicznego finału bostońskiego dramatu, to nie one ogniskują uwagę czytelnika w opisie okoliczności wydarzeń prowadzących do tragedii.
Rozwarstwienie społeczne i obłuda obyczajowa należą do obowiązkowych motywów przy literackim przedstawianiu dziewiętnastowiecznej rzeczywistości, pod warunkiem że autor, jak robi to Tess Gerritsen, potrafi nadać im przejmujący, ludzki wymiar poprzez skorelowanie tych zjawisk z wykreowanymi przez siebie postaciami. Niebywałą wartością dodaną w wykonaniu tej autorki jest osadzenie ich w kontekście zwanym dziś, nieco górnolotnie, ochroną zdrowia. I to zarówno od strony pacjentów, przede wszystkim kobiet mrących jak muchy z powodu gorączki połogowej, jak i bezsilności lekarzy, którzy nie znali wówczas ani przyczyn większości groźnych chorób, na jakie zapadali ich pacjenci, ani lekarstw na nie czy nawet prostych, higienicznych procedur. Do grozy opisującej sale szpitalne należą w powieści również sceny z sal wykładowych i z prosektorium, gdzie przeprowadzane są zajęcia dla przyszłych lekarzy. Nawet jeśli nie wszyscy studenci w pełni zdają sobie sprawę, skąd pochodzą zwłoki, na których przychodzi im wykonywać ćwiczenia praktyczne z anatomii.
Dość powiedzieć, że szczególnie przed pójściem spać miałam poważne obawy, czy nie przyśnią mi się na przykład działania tzw. rezurekcjonistów z Bostonu. Ale oczywiście o przerwaniu lektury książki Gerritsen, jak zwykle zresztą, mowy być nie mogło. Absolutnym majstersztykim było, moim zdaniem, rozwiązanie dziewiętnastowiecznej intrygi kryminalnej. A skrótowe prześledzenie lekarskich losów niektórych bohaterów i ich potomków oraz sympatyczne zamknięcie klamry tworzącej współczesny plan powieści nie tylko podniosły mi nastrój, rownież potwierdziły mój niesłabnący podziw dla Tess Gerritsen.