-
Artykuły
Plenerowa kawiarnia i czytelnia wydawnictwa W.A.B. i Lubaszki przy Centrum Nauki KopernikLubimyCzytać2 -
Artykuły
W świecie miłości i marzeń – Zuzanna Kulik i jej „Mała Charlie”LubimyCzytać1 -
Artykuły
Zaczytane wakacje, czyli książki na lato w promocyjnych cenachLubimyCzytać2 -
Artykuły
Ma 62 lata, jest bezdomnym rzymianinem, pochodzi z Polski i właśnie podbija włoską scenę literackąAnna Sierant6
Biblioteczka
2017-11-04
2017-12-03
Nie wiem co takiego Katarzyna Grochola ma w sobie, że jej książki zawsze poprawiają mi samopoczucie. Może chodzi tutaj o podejście do życia? Nie chodzi mi o humor na zasadzie "ale było śmiesznie", ale o humor sytuacyjny, który poprawia nastrój.
W "Trochę większym poniedziałku" mamy zbiór felietonów Autorki, które były publikowane na łamach czasopisma "Uroda" pod koniec lat 90-tych i na początku obecnego wieku. Z czytaniem nie spieszyłam się. Codziennie czytałam maksymalnie trzy felietony, aby pozostawić sobie czas na refleksję. A tych miałam sporo. Katarzyna Grochola pisze o swoim życiu, dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu itd. Uwielbiam tę kobietę- jawi mi się jako osoba niesamowicie pozytywna, ciepła, serdeczna, kochająca zwierzęta i życie w każdym aspekcie, umiejącą cieszyć się małymi rzeczami- a to wielka sztuka. Z drugiej strony jest do siebie bardzo zdyntansowana- bez żadnych oporów opisuje kobiece dylematy, które wszystkie znamy, jednak przedstawione w odpowiedni sposób są zabawne. Smaku lekturze dodawał właśnie ten styl, tak charakterystyczny dla Grocholi.
Nie wiem co takiego Katarzyna Grochola ma w sobie, że jej książki zawsze poprawiają mi samopoczucie. Może chodzi tutaj o podejście do życia? Nie chodzi mi o humor na zasadzie "ale było śmiesznie", ale o humor sytuacyjny, który poprawia nastrój.
W "Trochę większym poniedziałku" mamy zbiór felietonów Autorki, które były publikowane na łamach czasopisma "Uroda" pod koniec lat...
2017-03-27
Książka ta porusza niełatwe problemy: alkoholizm, pogoń za mamoną, niepełnosprawność, aborcję. Nie łudźmy się, że będzie to miła i łatwa lektura, za to na pewno da nam ona do myślenia.
Główny bohater, nomen-omen Robert, prowadzi dostatnie życie lekkoducha, często zmieniając partnerki i nie stroniąc od kieliszka. Wracając z jednej z pijackich imprez ma wypadek samochodowy, z którego wychodzi żywy, ale jest pogrążony w śpiączce. Dużo się mówi i pisze o stanie, w jakim człowiek znajduje się podczas śpiączki, prawdą jest, że dotąd niewiele o tym wiemy. Robert, znajdując się w stanie komy, czuje jakby duszą oddzielał się od ciała i wyrusza w osobliwą wycieczkę ze swoją nigdy nienarodzoną córeczką. Spotkanie z Zygotką stanowi najważniejszy punkt książki, więc nie będę nic pisać na temat jego przebiegu. Wystarczy dodać, że pod wpływem spotkania nienarodzonej nigdy córki, Robert postanawia odmienić swoje życie.
Po wyjściu ze szpitala jednak pierwsze kroki prowadzą go do tawerny- miejsca, gdzie zawsze lubił wypić, tym razem spotkanie z dawnym kompanem jak zwykle przeradza się w małą popijawę. Małą, bo przerwaną przez atrakcyjną panią doktor, która- co za przypadek- okazuje się być kuzynką Lucka, przyjaciela Roberta. I tutaj zdenerwowałam się po raz kolejny. Jak dwóch facetów, znających się "od piaskownicy", może nie znać nawzajem swoich koligacji rodzinnych?! Niestety błędów rzeczowych jest więcej: zacznijmy od opisu skrobanki, bardzo szczegółowego opisu, który za pewne miał za zadanie od wywołać szok i łzy. Jeśli chodzi o łzy, jestem pewna, że każda kobieta w głębi serca, czytając taki opis poczuła smutek, niejedna zapłakała, a którejś może serce pękło i wyrzuty sumienia nie dają żyć?... Czy taki był cel tego drobiazgowego opisu aborcji? Dodam tutaj tylko, że problem życia poczętego jest na tyle poważny, iż nie trzeba go dodatkowo ubarwiać. Chodzi mi tutaj o czas, w jakim Barbara rzekomo dokonała aborcji. Żaden lekarz nie ryzykowałby przeprowadzenia tego zabiegu powyżej końca trzeciego miesiąca ciąży, tak więc opowieści o aborcji w końcu 5-tego miesiąca wydają mi się naciągane (już od jakiegoś czasu wcześniaki urodzone w 6-tym m-cu, mają szansę na przeżycie- rzecz jasna w inkubatorze i odpowiedniej atmosferze). Znalazłam także błąd rzeczowy a propos śmierci Barbary- otóż, jeżeli Zygotka miałaby już 20 lat, w chwili jej poczęcia Robert miał najwyżej 23 lata, a Basia była kilka lat młodsza. Jeżeli więc powikłania po aborcji były powodem śmierci Barbary, dlaczego na jej nagrobku napisane jest: "żyła lat 29"? Być może jest to błąd powstały podczas druku, gdyż zauważyłam liczne błędy drukarskie (kontynuację wypowiedzi zaczynającą się od nowego akapitu i myślnika zamiast samego myślnika, błędy składniowe itd.) Jednak przy dobrej książce są to tylko niedogodności, choć momentami uciążliwe, to będące jedynie niedopracowaniem produktu, jakim jest książka.
Z początku chciałam zatutułować moją opinię "zabili go i uciekł" ale pomyślałam, że może to być różnie odebrane. Chodzi mi mianowicie o niesamowitą wręcz zdolność naszego bohatera do odradzania się, a właściwie do powstawania ze zmarłych. O ile ze śpiączki facet jak najbardziej miał prawo się wybudzić, to już stwierdzenie zgonu i pochowanie żywego człowieka uważam za grube nadużycie literackie. Przyznam również, że w innej książce, np w powieści łotrzykowskiej, fragment z idącymi "na robotę" Gienkiem i Kazkiem byłby rewelacyjny- zresztą osobiście bardzo lubię Roberta Gonga właśnie w takim wydaniu (przykładem jest "W pogoni za miłością" tego Autora), tutaj jednak jakoś nie pasuje.
Obawiam się, że nie potrafię obiektywnie ocenić "Anielskiej etiudy", gdyż książka ta ma tyleż świetnych cech, co tych, które mnie denerwowały. Na pewno pomysł, jaki zrodził się w głowie Autora był nietuzinkowy, jednak samo wykonanie już ma pewne- wspomniane wcześniej- minusy. Powieść ta ma duży potencjał, choć może to tylko moje osobiste zdanie? Wolę Roberta Gonga nie przeintelektualizowanego, piszącego o świecie, który jest dookoła- uwielbiam jego debiutancką powieść "W pogoni za miłością". Może postać Zygotki w jakimś stopniu ratuje "Anielską etiudę", jednak całość wypadła raczej średnio. Poprzez sentyment dla Autora przeczytam kiedyś jeszcze "Kokainową miłość", czekającą na półce" i mam nadzieję, że tam odnajdę odrobinę choć tych emocji, które towarzyszyły mi podczas czytania "W pogoni za miłością".
Książka ta porusza niełatwe problemy: alkoholizm, pogoń za mamoną, niepełnosprawność, aborcję. Nie łudźmy się, że będzie to miła i łatwa lektura, za to na pewno da nam ona do myślenia.
Główny bohater, nomen-omen Robert, prowadzi dostatnie życie lekkoducha, często zmieniając partnerki i nie stroniąc od kieliszka. Wracając z jednej z pijackich imprez ma wypadek samochodowy,...
2017-08-16
Motyle zawsze mnie fascynowały i chciałam dowiedzieć się o nich czegoś więcej, gdyż spotkałam się już z wieloma nieprawdziwymi stereotypami, powielanymi na temat tych owadów. Choćby pogląd, że motyle żyją jeden dzień. W rzeczywistości, zależnie od gatunku, żyją od kilku dni do kilku tygodni, a nieliczne nawet prawie rok. Dzięki tej książce dowiedziałam się, jak dokładnie wygląda etap przemiany gąsiennicy w motyla. Jednak najbardziej uderzyło mnie to, jak bardzo motyle są zagrożone wyginięciem (ponad 230 gatunków figuruje na Czerwonej Liście Zwierząt Ginących i Zagrożonych w Polsce). Skrajnym przykładem jest tutaj niepylak apollo, którego populację w Pieninach liczy się w pojedynczych sztukach, a chronienie siedlisk w tym przypadku jest jedną z najważniejszych prac ochrony gatunku.
Książka wydana jest w formie niedużego albumu, formatu nieco większego niż zeszytowy. W twardej oprawie, szyta, wydrukowana na kredowym papierze, zachwyca ilością zdjęć- każdy z 250 gatunków motyli dziennych i nocnych- ciem, oprócz opisu ma zdjęcie. Z zainteresowaniem szukałam zdjęć motyli, które widziałam w swoim życiu (choćby w zeszłym roku- wleciał na moją klatkę schodową rusałka admirał, zrobił na mnie ogromne wrażenie i zainspirował, by lepiej przyjrzeć się motylom- jego samego udało mi się złapać delikatnie i wypuścić przez okno). Opisy zawierają najważniejsze informacje- wielkość, wygląd, miejsce występowania, dane dotyczące cyklu życiowego. Nie wiedziałam, że w Polsce żyje tak wiele pięknych motyli- przed spotkaniem admirała najrzadszy wydawał mi się paź królowej (którego zresztą myliłam z rusałką pawikiem i rusałką pokrzywnikiem).
Polecam tę książkę każdemu, kto lubi naturę. Osobiście cieszę się, że ją przeczytałam, gdyż jestem bogatsza o wiadomości na temat motyli, które pozostaną w mojej pamięci. Mając na uwadze zagrożenie dla tak wielu gatunków, gorąco zachęcam do lektury.
Dodam jeszcze, że kolejną zaletą książki są zawarte w niej zdjęcia mogą sprawić, że osoby lubiące rysować czy malować będą chciały przenieść na papier jej bohaterów.
Motyle zawsze mnie fascynowały i chciałam dowiedzieć się o nich czegoś więcej, gdyż spotkałam się już z wieloma nieprawdziwymi stereotypami, powielanymi na temat tych owadów. Choćby pogląd, że motyle żyją jeden dzień. W rzeczywistości, zależnie od gatunku, żyją od kilku dni do kilku tygodni, a nieliczne nawet prawie rok. Dzięki tej książce dowiedziałam się, jak dokładnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-12
Niewątpliwie najlepsza z książek nt. akwarystyki, jaką ostatnimi czasy miałam przyjemność czytać (a przeglądałam ich sporo, gdyż postanowiłam znów założyć akwarium). Od strony technicznej mamy tutaj podstawy-gdyż jak tytuł mówi- jest to książka skupiająca się na rybach. Opisane gatunki należą do mieszkańców wód słodkich, ciepłych. Jak Autor napisał w przedmowie- wybrał gatunki odpowiednie do akwarium towarzyskiego, rezygnując z niektórych gatunków sumowatych, pyszczaków i in., a także z ryb które wymagają innych warunków bytowych (np ryb morskich czy tych z akwarium o wodzie "zimnej"). Taki dobór gatunków wskazuje na pewne doświadczenie, gdyż żadna książka nie pomieści wszystkich gatunków spotykanych w handlu. Jeżeli chodzi o opisy gatunków- choć właściwie nie musiałam ich czytać, robiłam to z czystą przyjemnością- wiadomości podawane są w sposób zarówno konkretny, jak i wzbudzający ciekawość. Autor dokładnie opisuje każdy gatunek, a że jest ich wiele, tym bardziej uważam tę książkę za udaną, a na tle innych o tej tematyce- wręcz wybitną. Opisy poszczególnych gatunków opatrzone są zdjęciami formy nominalnej i jeśli występują- także mutacjami (dzięki czemu dowiedziałam się np., że brzanka mszysta jest w rzeczywistości mutacją barwną brzanki sumatrzańskiej). W przypadku innych gatunków pokazane są formy wielkopłetwe, długopłetwe czy o zmienionym kolorze. Zdjęcia są dobrej jakości i widać na nich ładne ryby. W opisach nie zabrakło nawet wskazówek dotyczących rozmnażania przeróżnych gatunków, a informacje takie bywają bardzo przydatne nawet dla bardziej zaawansowanych doświadczeniem akwarystów. Opisy gatunków podzielone są według systematyki. Charakterystyka poszczególnych gatunków sprawia, że książka ta wyróżnia się bardzo na korzyść spośród wielu innych- pozornie podobnych- tytułów.
Dodatkowo warto wspomnieć o atrakcyjnym wydaniu- twarda oprawa, kredowy papier, wielkość A4. Podsumowując to wszystko, mogę "Poradnik encyklopedyczny..." jedynie polecić tym, których interesuje akwarystyka, lub którzy chcą mieć źródło rzetelnych informacji o rybach akwariowych.
Niewątpliwie najlepsza z książek nt. akwarystyki, jaką ostatnimi czasy miałam przyjemność czytać (a przeglądałam ich sporo, gdyż postanowiłam znów założyć akwarium). Od strony technicznej mamy tutaj podstawy-gdyż jak tytuł mówi- jest to książka skupiająca się na rybach. Opisane gatunki należą do mieszkańców wód słodkich, ciepłych. Jak Autor napisał w przedmowie- wybrał...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-06-03
Czy można ułożyć uniwersalny spis książek, które trzeba przeczytać? Jak się okazuje- owszem. Książka ta już kilka lat stała na półce w rodzinnym domu i dzisiaj, będąc u Mamy, postanowiłam się w nią zagłębić (wcześniej już kilka razy czytałam tę książkę wyrywkowo- to pozycja której raczej nie czyta się "od deski do deski", a wraca do niej co jakiś czas).
Liczyłam na dużą liczbę tytułów, które dodam do półki "chcę przeczytać"- dodałam tylko jedną. Nie znaczy to, że książka jest zła, proszę mnie źle nie zrozumieć. Jest po prostu.... subiektywna, nie zawiera wielu dzieł "wielkiej literatury", a niespodzianką są np książki, o których autorach czytałam pierwszy raz. Myślę, że każdy z nas mógłby ułożyć taki spis, gorzej już z uzasadnieniem, dlaczego przeczytać akurat te, a nie inne książki (zresztą Autor również nie stara się nas przekonać, jedynie w przypisach przy każdym tytule z listy pisze, czego możemy się po konkretnej książce spodziewać- a to już wymaga pewnej wiedzy). Czasami rzuci jakąś ciekawostką a propos okoliczności powstania dzieła, innym razem- po prostu opisze zwięźle treść książki. Poziomu nie mogę uznać za wyrównany, gdyż rzecz jasna ciekawostki na temat genezy powstania lubianych przeze mnie książek podobały mi się o wiele bardziej, niż oczywiste informacje, o czym np jest "Księga tysiąca i jednej nocy" (którą również lubię, ale jeszcze sama w całości nie czytałam). Co jednak uderzyło mnie najbardziej? Subiektywizm tego poradnika (potraktowałam tę książkę jako poradnik z rodzaju "książki o książkach"). Zabierając się do pisania tak zobowiązującego dzieła, powinno się uwzględnić nie tylko własny gust, ale wartości przekazywane w książkach, swoiste fenomeny, a także szerokie grono odbiorców. Nie uważam się za osobę o ograniczonych gustach literackich, jestem otwarta na nowości. Ale tytuł zobowiązuje... Ciężko to wszystko pogodzić i za pewne dlatego wyszło tak, jak wyszło- zbyt dużo bardzo starych książek, wręcz starożytnych, a z nowości- wiele tytułów "odkrywczych" (dla Autora) i polecanych nam. Jako że książka ta wydana została ponad 10 lat temu, śmiem twierdzić, że wiele "obowiązkowych" książek przeszło bez echa, a pojawiły się nowe, które "wstrząsnęły" wręcz środowiskiem czytelniczym.
Jeżeli o mnie chodzi, tysiąc (i jeden) książek, przyjmując- z pewnym zaniżeniem na własną lekturę- ilość 50-ciu książek przeczytanych rocznie, da nam wynik 20-stu lat czytania "książek, które musimy przeczytać". Wolę w tym czasie czytać to, co lubię. Jednocześnie cieszy mnie, że jest książka, w której mogę coś sprawdzić, "doczytać"- w ten sposób np postanowiłam, że chcę przeczytać "Zwierzę-człowiek"- w Polsce wydane pod innym tytułem.
Podziwiam Autora za to, że podjął się pracy nad tą książką. Taką listę musiała zrobić osoba oczytana, z wyrobionym własnym gustem literackim i pewnymi wiadomościami (wrażenie robi też bogata bibliografia).
A jeśli chodzi o dobór tytułów... Chyba właśnie o to chodzi, że każdemu się nie dogodzi.
Czy można ułożyć uniwersalny spis książek, które trzeba przeczytać? Jak się okazuje- owszem. Książka ta już kilka lat stała na półce w rodzinnym domu i dzisiaj, będąc u Mamy, postanowiłam się w nią zagłębić (wcześniej już kilka razy czytałam tę książkę wyrywkowo- to pozycja której raczej nie czyta się "od deski do deski", a wraca do niej co jakiś czas).
Liczyłam na dużą...
2017-06-20
Całkiem ciekawie ułożona fabuła, w której pozorne zbiegi okoliczności okazują się czasem nadto brzemienne w skutki. Chciałam bać się podczas lektury i choć były momenty podczas których odczuwało się napięcie, we wciągnięciu się w akcję przeszkadzał mi układ książki- równoległe prowadzenie dwóch oddzielnych wątków, które łączą się dopiero na samym końcu. Tymczasem, kiedy wciągnęłam się w opowieść o Katrin, Lif i Gadnarze (który to wątek jednak- przynajmniej przez większą część powieści- podobał mi się bardziej), musiałam "przeskoczyć" do świata Freyra, opłakującego synka. Z drugiej strony mamy trójkę bohaterów: parę i ich przyjaciółkę- owdowiałą niedawno Lif, którzy postanawiają płynąć do osady na północy, żeby remontować zakupiony dom. Od początku nie podobały mi się stosunki Gardnera i Lif, te ich wspólne wypady. Jednak prawda była jeszcze gorsza. Niepokoją mnie ostatnie zdania książki... Niestety, Autorka nawet nie wyjaśniła co dokładnie stało się z Katrin, co może podsyciło zakończenie książki, ale osobiście mnie wkurzyło. Zresztą w wielu miejscach pani Yrsa stosuje zabieg skrótu myślowego- ma to owszem wpływ na to, że czytamy dalej, by za najdalej kilka stron znaleźć odpowiedź, bywa jednak denerwujące- szczególnie dlatego, że się to powtarza. Znalazłam też jeden dość poważny błąd rzeczowy- wcześniej była mowa o tym, że komórki Gadnara, Katrin i Lif się rozładowały i nie mogli zadzwonić do szypra, by ich zabrał. Tymczasem kilka rozdziałów później Katrin robi zdjęcia komórką...
Jeżeli chodzi o bohaterów, to z trójki z Hesteyri polubiłam jedynie Katę, na długo przed jakimikolwiek wyjaśnieniami wzajemnych stosunków. Jeżeli chodzi o bohaterów wątku równoległego- w zasadzie wszystko kręciło się dookoła Freyra, jednak Ursula wydała mi się postacią może nawet nie drugoplanową, ale zapadającą w pamięć.
W skrócie- nie jest to tak przerażający horror, jakiego się spodziewałam. Ale może ja mam już nieco wypaczony gust, poza tym jeszcze nie bardzo odnajduję się w klimatach skandynawskich (czy tutaj nawet około- podbiegunowych). Niemniej, jak już wspominałam, pomysł na intrygę uważam za świetny, a niektóre fragmenty zapadną mi w pamięć. W podsumowaniu możnaby napisać: gdyby tak wszystkie dzieci mówiły prawdę, nie byłoby problemów...
Yrsa Sigurdardottir nie wyjaśniła do końca wszystkiego, co, oprócz losu Katrin, ma swój urok. Wielbiciele powieści grozy powinni być zadowoleni jeżeli nie będzie im przeszkadzało niezbyt szybkie tempo rozwoju akcji w większej części.
Całkiem ciekawie ułożona fabuła, w której pozorne zbiegi okoliczności okazują się czasem nadto brzemienne w skutki. Chciałam bać się podczas lektury i choć były momenty podczas których odczuwało się napięcie, we wciągnięciu się w akcję przeszkadzał mi układ książki- równoległe prowadzenie dwóch oddzielnych wątków, które łączą się dopiero na samym końcu. Tymczasem, kiedy...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-17
Jakiś czas temu czytałam już inną książkę pani Gerritsen, lecz nie był to thiller ani żadna część cyklu Rizzolli/Isles, utwór, przy tworzeniu którego Autorka mogła wykorzystać swoje medyczne wykształcenie. W przypadku "Chirurga" od pierwszych stron książka mnie pochłonęła. Wielokrotnie czytałam pełne zachwytów opinie Czytelników tego cyklu i teraz cieszę się, że w końcu mogłam osobiście poznać Autorkę od tej strony.
O samej książce napiszę króciutko, gdyż już wiele osób świetnie ją opisało i skomentowało. Akcja wartka, nie ma czasu na nudę. Zagadka- pierwszorzędna, a jako bonusik dostajemy jeszcze "coś"- choć nie wiem, czy podążam dobrym tropem- zagadkową czarnowłosą kobietę u której Chirurg miał swoją "pracownię"- czy przeczucie dobrze mi podpowiada, że ta postać jeszcze zagości w następnych częściach cyklu? Zaintrygowało mnie to. Czy może była to kolejna ofiara, o której Autorka zapomniała wspomnieć? Jak na razie nie wiem i cieszy mnie to- jeszcze bardziej rozbudza ciekawość.
Troszkę zdziwiła mnie tutaj nieobecność doktor Isles- ponoć ona i Jane Rizzolli stworzą dobrany duet, ale widocznie stanie się to później. To kolejna rzecz, na jaką czekam z przyjemnością.
Doktor Cordwell , ocalała ofiara chirurga, zaimponowała tutaj swoją zaradnością- ale w końu przecież- jakby nie było, to córka wojskowego. Historia romansu jej i Moore'a dodaje smaczku książce, bez zbędnego lukru. Choć muszę przyznać, że szkoda mi było Jane Rizzoli...
Myślę że ten cykl, a "Chirurg" wraz z nim, nie potrzebuje polecania, gdyż chyba nie znam osoby zawiedzionej tą książką. Niemniej przyłączam się do grona zwolenników cyklu Rizzoli/Isles i oczywiście zamierzam kontynuować cykl.
Jakiś czas temu czytałam już inną książkę pani Gerritsen, lecz nie był to thiller ani żadna część cyklu Rizzolli/Isles, utwór, przy tworzeniu którego Autorka mogła wykorzystać swoje medyczne wykształcenie. W przypadku "Chirurga" od pierwszych stron książka mnie pochłonęła. Wielokrotnie czytałam pełne zachwytów opinie Czytelników tego cyklu i teraz cieszę się, że w końcu...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-10-23
Zaczęłam czytać właściwie przez przypadek, segregując książki. Nawet nie zauważyłam, kiedy mnie, kobietę "w kwiecie wieku", wciągnęła ta króciutka powiastka licząca trochę ponad 100 stron.
Książka zaczyna zwyczajnie, ale coś w opisach każe nam przypuszczać że za chwilę coś się wydarzy. I faktycznie- już na pierwszych stronach tytułowa Ewa ulega wypadkowi samochodowemu. Obrażenia okazują się bardzo poważne i nasza bohaterka zostaje przewieziona do szpitala. Od tego momentu już nie mogłam się oderwać. Tym bardziej, że Autor bardzo dobrze oddał klimat panujący w szpitalu i nastroje chorej osoby. A i opisy tego, co unieruchomiona Ewa widziała z okna swojej sali też bardzo mi się podobały- były wyjątkowo plastyczne. Oczywiście najbardziej interesowało mnie, czy dziewczynka wyzdrowieje.
Nie będę zdradzać więcej z treści książki, ale podobała mi się ona. Takie oderwanie od codzienności, jednak dające dużo do myślenia. Jak bardzo kruche jest nasze życie, jak ważna rodzina, umiejętność docenienia tego, co się ma i cieszenia chwilą. O tym wszystkim jest ta książka. I nie zgodzę się, że jest to tylko książka dla młodych ludzi. Nadzieja jest uczuciem które znane jest nam wszystkim...
Zaczęłam czytać właściwie przez przypadek, segregując książki. Nawet nie zauważyłam, kiedy mnie, kobietę "w kwiecie wieku", wciągnęła ta króciutka powiastka licząca trochę ponad 100 stron.
Książka zaczyna zwyczajnie, ale coś w opisach każe nam przypuszczać że za chwilę coś się wydarzy. I faktycznie- już na pierwszych stronach tytułowa Ewa ulega wypadkowi samochodowemu....
2017-12-22
Jest to już mój czwarty kalendarz zaprojektowany przez Panią Beatę Pawlikowską i nie dość, że od tylu lat pozostaję przy tym samym kalendarzu, uważam że z roku na rok jest on coraz lepszy. W tym roku jak zawsze mamy twardo-miękką okładkę, zabawne rysuneczki autorstwa Pani Beaty przy na każdej kartce, ciekawe myśli i cytaty oraz nietypowe święta- np Dzień Uprzejmych Kierowców. O ile w poprzednich kalendarzach były wymienione święta obchodzone w różnych zakątkach naszego globu, co do niektórych z tych zaznaczonych w kalendarzu na rok 2018 mam pewne wątpliwości co do ich genezy. Z kolei bardzo miłą niespodzianką są piosenki do posłuchania za pomocą aplikacji Tap2c- wystarczy zrobić zdjęcie strony z daną piosenką i już leci znany przebój sprzed lat albo całkiem nowy. Przy doborze muzyki pani Pawlikowska za pewne kierowała się własnym gustem ale myślę że każdy znajdzie tutaj piosenkę króra mile go zaskoczy. Smakoszy, którzy narzekali że jest za mało przepisów warto poinformować że w roku 2018 Autorka zamieściła ich więcej- wprawdzie tylko trochę, ale zawsze. Na końcu kalendarza znajdziemy też kilka wolnych stron na osobiste notatki- akurat dla mnie jest to bardzo przydatne. Myślę że kolejny Rok Dobrych Myśli jest równie udany jak jego poprzednicy, a najbardziej cieszą mnie te dodane piosenki- specjalnie nie patrzyłam na wszystkie tytuły, żeby mieć pózniej niespodziankę.
Polecam, dni z tak optymistycznym kalendarzem nie mogą być nijakie! W swojej kategorii jak co roku: 10/10.
Jest to już mój czwarty kalendarz zaprojektowany przez Panią Beatę Pawlikowską i nie dość, że od tylu lat pozostaję przy tym samym kalendarzu, uważam że z roku na rok jest on coraz lepszy. W tym roku jak zawsze mamy twardo-miękką okładkę, zabawne rysuneczki autorstwa Pani Beaty przy na każdej kartce, ciekawe myśli i cytaty oraz nietypowe święta- np Dzień Uprzejmych...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-01
Książka wyjątkowa, od której napisania minęło niemal sto lat, a problemy w niej zawarte są wciąż- o ironio, aktualne. Zmieniał się ustrój, różni rządzili naszym krajem, a u samego dołu, w zaułkach podwórek takich jak to na Nowolipkach, wciąż są dziewczyny takie jak Frania, Bronka, Janka, Amelka i Cechna, Kwiryna. Warszawa jest dzisiaj metropolią, jeździmy samochodami i metrem, a w głębi podwórek na Pradze, Woli czy Śródmieśćiu (jak i w całej Warszawie) wciąż są dziewczyny bez perspektyw, z takich czy innych powodów decydujące się na pójście łatwiejszą drogą. I o wiele w przypadku naszych bohaterek- Franki, Broni, Cechny, wybór ten wynikał z biedy, głodu, chęci zakosztowania lepszego życia, dzisiaj dziewczyny oddają się choćby za narkotyki. Dlatego też nie będę oceniać postępowania "Dziewcząt...", zresztą przecież nie o to chodzi. Powieść ta skłania do mnóstwa refleksji, choćby- dokąd zmierza ten świat? Co sprawia, że jesteśmy tymi, kim jesteśmy? Już rówieśniczki naszych babć miały problemy z odnalezieniem sensu w tej wiecznej pogoni za pieniądzem, z zachowaniem szacunku dla siebie samych, by jednocześnie móc- paradoks- godnie żyć. Godnie, czyli nie żebrać, mieć co na grzbiet założyć... Dzisiaj potrzeby ludzi są o wiele bardziej wygórowane. Czy kogoś jeszcze cieszy słońce na majówkę? Czy organizowane są spontaniczne wypady, nie do drogich hoteli, ale "za miasto", po to by po prostu pobyć ze sobą... A dzieci? W młodości swej nasze bohaterki były idealistkami, czytały Prusa, Frania w każdym mężczyźnie doszukiwała się Wokulskiego- co z resztą zapoczątkowało jej upadek, ta jej zbytnia ufność. Ale kto miał tę inteligentną, lecz okrutnie zaniedbanę dziewczynkę, nauczyć życia? Żyła więc Frania historiami z książek które pochłaniała, pisywała wiersze, szukała miłości- tej odrobiny uczucia, którego pozbawiona była już jako dziecko... Jednocześnie doświadczała przy tym za każdym razem zderzenia z rzeczywistością... Zresztą każda z dziewczyn z Nowolipek nie miała łatwego życia, nawet bogatsza od reszty Kwiryna, której przyszło szybko wydorośleć (choć akurat to właśnie Kwiryna, pozornie najmniej atrakcyjna, z warstwą tłuszczyku, zawsze myślała najbardziej trzeźwo i nawet po tragedii, jaką ją spotkała, szybko podźwignęła się na nogi, a nawet rozkręciła rodzinny interes). Każda z nich była inna, każda tak opisana przez Polę Gojawiczyńską, jakby żyła naprawdę, tutaj nie było miejsca na papierowe postaci (z notki na okładce można się dowiedzieć, że w wielu miejscach Autorka posłużyła się doświadczeniami autobiograficznymi). Zgodzę się również, że jest to "najbardziej <<warszawska>> pisarka ostatniego półwiecza" (czytałam wydanie z lat 70-tych XX w., a to zdanie widnieje na okładce).
Opisy przedwojennej Warszawy, mojego miasta, budzą ciekawość. Złapałam się na tym, że próbowałam znaleźć ocalałe z wojennej zawieruchy punkty opisane w powieści- niestety, prócz Ogrodu Saskiego i nazw ulic nie było tego wiele... Dzisiaj na Nowolipkach nie ma przedwojennych kamienic.
"Dziewczęta z Nowolipek" wciągnęły mnie w swoją historię niespiesznie, powoli zabierałam się do lektury, by pod koniec książki nie mogąc się od niej oderwać. Pola Gojawiczyńska zawarła w tej powieści coś, czego nie udaje się wielu autorom- przedstawiła Warszawę w pewnym historycznym momencie, choć książka ta nie jest dokumentem, to o życiu codziennym mieszkańców Warszawy można dowiedzieć się więcej niż z niejednego pamiętnika czy biografii.
Będę chciała przeczytać, jak potoczyły się dalsze losy dziewcząt, opisane w "Rajskiej jabłoni".
Książka wyjątkowa, od której napisania minęło niemal sto lat, a problemy w niej zawarte są wciąż- o ironio, aktualne. Zmieniał się ustrój, różni rządzili naszym krajem, a u samego dołu, w zaułkach podwórek takich jak to na Nowolipkach, wciąż są dziewczyny takie jak Frania, Bronka, Janka, Amelka i Cechna, Kwiryna. Warszawa jest dzisiaj metropolią, jeździmy samochodami i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-03-29
Muszę podkreślić, że choć cykl książek o ptakach egzotycznych Autorki został wydany w latach 90-tych, osobiście wyniosłam z książki "Nierozłączki" (tak samo jak z jej poprzedniczek) więcej, niż mogłabym dowiedzieć się z książek wydawanych współcześnie, którym brak jest podstaw (a częstym "usprawiedliwieniem" słowa: "takie wiadomości można znaleźć w internecie"). Ja jednak cenię sobie słowo pisane, dlatego bardzo podobały mi się opisy wszystkich gatunków nierozłączek, zawarte w książce. Autorka musiała porządnie przygotować się do wydania tej książki (co potwierdza bibliografia)- przy każdym gatunku znajdziemy historię jego odkrycia, udomowienia, opis środowiska, w jakim dany gatunek żyje, rodzaj pożywienia, wygląd, zwyczaje lęgowe, charakter i w końcu- sytuację każdego z opisanych gatunków nierozłączek na początku lat 90-tych w hodowlach polskich i zagranicznych. Rzecz jasna, fragment dotyczący mutacji na dzień dzisiejszy byłby bogatszy, gdyż mutacji barwnych jest obecnie więcej, a i Polska nie jest już zaściankiem Europy, co sprawia, że przed hodowcami pojawiły się nowe możliwości, a w naszych wolierach fruwają coraz rzadsze gatunki i mutacje papug (oraz innych ptaków).
Warto wspomnieć także o pierwszej części książki, która zatytułowana jest "Nierozłączki w hodowli domowej". I faktycznie, poruszony jest każdy aspekt "z życia papugi": odpowiednie pomieszczenie do trzymania nierozłączek (woliery i klatki), żywienie, rozmnażanie- który to dział spodobał mi się wyjątkowo ze względu na różne ciekawostki, o których nie wiedziałam, i w końcu "Higiena i choroby" z opisem najczęściej spotykanych schorzeń i metod leczenia domowymi sposobami, czyli niezbyt inwazyjnymi, a mogącymi przynieść ptakowi ulgę.
Ciężko uwierzyć, ale w tej cienkiej książeczce nie brakuje niczego, co powinna zawierać dobra publikacja. Jest oczywiście pokazana przynależność systematyczna nierozłączki, a każdy gatunek opatrzony barwną ryciną (w przypadku gatunków, u których występuje dymorfizm płciowy, na rycinie przedstawiony jest samiec i samica, niestety brak oznaczeń, które jest które). U gatunków, wśród których utrwaliły się mutacje barwne na tyle, by wyjść spoza wąskiego grona- przedstawione są także nierozłączki poszczególnych mutacji (i tutaj przyznam, że niespodzianką dla mnie było, że w roku 1990 najwięcej mutacji barwnych w Polsce spotykało się u nierozłączki czerwonoczelnej, dzisiaj palma pierwszeństwa należy do nierozłączki Fishera i czarnogłowej.
Nie muszę chyba dodawać, że książkę polecam każdemu miłośnikowi papug, jednak w dzisiejszych czasach warto uzupełnić wiedzę dotyczącą genetyki (mutacji barwnych) i metod hodowlanych (nowocześniejszych rozwiązań) choćby poprzez fora tematyczne w internecie.
Muszę podkreślić, że choć cykl książek o ptakach egzotycznych Autorki został wydany w latach 90-tych, osobiście wyniosłam z książki "Nierozłączki" (tak samo jak z jej poprzedniczek) więcej, niż mogłabym dowiedzieć się z książek wydawanych współcześnie, którym brak jest podstaw (a częstym "usprawiedliwieniem" słowa: "takie wiadomości można znaleźć w internecie"). Ja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-12-22
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Moniki Szwaji wypadło bardzo dobrze- a jeżeli, jak piszą niektórzy, pozostałe książki są jeszcze lepsze, na pewno niedługo po którąś sięgnę.
W tej krótkiej opowieści mamy sympatycznego głównego bohatera, który cieszy się wolnością po uzyskaniu rozwodu. Żeby nie zdradzać fabuły, napiszę tylko, że- ccytuję- "Wolność jest przereklamowana", w sensie wolności od związków międzyludzkich. Książeczka niby cienka, a porusza wiele istotnych problemów, które z racji takiej formy wydania zostały potraktowane odrobinę zbyt powierzchownie, ale jak na niespełna sto stron udało się znakomicie- moim zdaniem fabuła starczyłaby (po rozwinięciu) na pełnowymiarową powieść. Mamy tu wątek miłosny, wielu nietuzinkowych bohaterów, ważne problemy społeczne, a do tego dającą się wyczuć miłość do ojczyzny (czy osoba nie kochająca Polski potrafiłaby z takim polotem przedstawić Beskidy?). Piorunujący koktajl, który sprawił że "połknęłam" tę książkę. Daje do myślenia, a przy tym sprawia, że człowiek czuje się lepiej.
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Moniki Szwaji wypadło bardzo dobrze- a jeżeli, jak piszą niektórzy, pozostałe książki są jeszcze lepsze, na pewno niedługo po którąś sięgnę.
W tej krótkiej opowieści mamy sympatycznego głównego bohatera, który cieszy się wolnością po uzyskaniu rozwodu. Żeby nie zdradzać fabuły, napiszę tylko, że- ccytuję- "Wolność jest...
2018-10-13
Podczas poprzedniej mojej opinii nie doceniłam tej książki. Tym samym, wczytując się dokładnie w rozdział o kanarkach, musiałam podwyżyć swoją ocenę dla tej książki i zedytować opinię- uznałam że dawka wiedzy o kanarkach, którą Autor zaserwował w roku 1991, zasługuje na wyróżnienie. A może ja też dorosłam, żeby zrozumieć te wszystkie tabelki zawarte w książce? (Rozdział o kanarkach jest rozdziałem dla zaawansowanych, amator może się tutaj pogubić!).
Przeczytałam wiele książek o hodowli ptaków egzotycznych, jednak kiedy tylko mam okazję- sięgam po książkę, której dotąd nie czytałam i siłą rzeczy- porównuję z przeczytanymi już publikacjami. W przypadku tej konkretnej pozycji jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, a dodam tutaj, że książka pochodzi z początku lat 90-tych XX wieku!
Solidna dawka wiedzy, zaserwowana przez Autora, zadowoli zarówno początkujących, którzy dowiedzą się wszystkiego o warunkach utrzymania i charakterach wymarzonego ptaka- papugi, astryldów, kanarka czy też nielicznych ptaków innych rzędów, które również bywają trzymane w domowej bądź przydomowej hodowli (np. przepiórka, gołąbek diamentowy i in.).
O ile jednak opisy papug, astryldów i pozostałych ptaków mogę uznać po prostu za dokładne i poprawne, swoistą perełkę stanowi w tej książce część dotycząca kanarków. Widać, iż to właśnie te małe, śpiewające ptaszki skradły serce Autora. Jestem jednak pod ogromnym wrażeniem, że w 1991 roku powstała książka opisującą takie niuanse hodowli kanarków, które nawet dzisiaj bywają omawiane na tematycznych grupach w internecie. W literaturze jest to pierwsza publikacja (nie licząc prasy fachowej, która siłą rzeczy jest na bieżąco) gdzie opisano kanarki z grupy melaniny pastelowej, przedstawiono tabelkę wd której kanarki są oceniane i grupowane na konkursach C.O.M./O.M.J. oraz omówiono ją! A żeby to zrobić, trzeba włożyć w zadanie nie tylko mnóstwo pracy, ale mieć też wiedzę o kanarkach w przysłowiowym "małym palcu". Nieskromnie przyznam, iż wątpiłam, że nauczę się jeszcze czegoś o kanarkach z jakiejś książki- a jednak! Jakiś czas temu zaczęłam zastanawiać się nad pewnym towarzyszącym podstawowej barwie faktorze, który oznaczany jest literką "S", ale w dyskusjach z innymi hodowcami zawsze słyszałam, żebym nie zawracała sobie tym głowy (!)- pomimo iż ów faktor do dziś istnieje w tabeli, którą trzeba wypełnić, zgłaszając swojego kanarka na wystawę. Faktor ten sprawia, że barwa z żółtej staje się "cytrynowa", a z czerwonej- ogniście czerwona. Pan Paweł Pogodała- za co mu ogromnie dziękuję- jest pierwszą osobą, która zmierzyła się z tym zagadnieniem i opisała je. Znalazłam odpowiedź na problem, który męczył mnie od kilku lat i mam teraz świadomość, że moje rozumowanie szło dobrym torem- duża satysfakcja. Jednak nie będę opisywać tak zawiłych tajników hodowli- natomiast z całego serca pragnę uświadomić właścicielom i hodowcom kanarków, że nie zawsze te najnowsze książki są tymi najlepszymi. Rzecz jasna, mutacje które były w tamtym czasie uznane (a których w Polsce można było szukać na darmo) są opisane dokładnie, Autor nie pomija takich "szczegółów" jak geneza powstania mutacji oraz sposób dziedziczenia. Tłumaczy, które odmiany kanarków z grupy melanin klasycznych można łączyć z jakimi melaninami tzw. pastelowymi- co w tamtym czasie musiało być wielką nowością, gdyż nawet dzisiaj niektóre mutacje są u nas nieosiągalne i gdy ktoś chce zakupić ptaki np. phaeo, musi "jechać na zakupy" do Włoch. Tym większy szacunek dla Autora! Owszem, ktoś mógłby się przyczepić i pomyśleć skąd gwarancja, że uwagi są napisane przez p.Pogodałę, a nie "przepisane" ze standardów C.O.M.-owskich? Napiszę tyle: wystarczy przeczytać! Autor po prostu zna te ptaki jak własną kieszeń. Jedyne, co mi się nie podobało- w końcu coś musiało- to tablice barwne zamieszczone w książce, przedstawiające różne warianty kolorystyczne kanarków (mniej to się rzuca w oczy u innych ptaków). Rozumiem, że w 1991 roku (a nawet dzisiaj) ciężko- jeśli nie niemożliwie- było zdobyć zdjęcia takiej ilości kombinacji kanarków, jednak barwy w niektórych przypadkach są nieco przejaskrawione i nie przypominają w efekcie ptaka, którego mają przedstawiać. Lecz cóż to znaczy przy takiej dawce wiedzy i książce, która jest po prostu napisana rzetelnie? (Przypomnę może przepiękny album w formacie A4, który opiniowałam jakiś czas temu- o tematyce tej samej, z pięknymi zdjęciami, rzadkimi ptakami na zdjęciach i tyloma błędami, że zrezygnowałam z wymieniania ich, kiedy postanowiłam zaopiniować książkę. Skromna, ilustrowana rycinami książka autorstwa Pawła Pogodały, powstała ponad 25 lat temu to przy tamtym- skąd inąd efektownie się prezentującym albumie- prawdziwy skarb. Wszystkich miłośników kanarków gorąco namawiam, a raczej ujmę inaczej- to powinna być lektura obowiązkowa każdego hodowcy kanarków. Polecam z wielką przyjemnością. Brawo, Panie Pawle Pogodała!
Podczas poprzedniej mojej opinii nie doceniłam tej książki. Tym samym, wczytując się dokładnie w rozdział o kanarkach, musiałam podwyżyć swoją ocenę dla tej książki i zedytować opinię- uznałam że dawka wiedzy o kanarkach, którą Autor zaserwował w roku 1991, zasługuje na wyróżnienie. A może ja też dorosłam, żeby zrozumieć te wszystkie tabelki zawarte w książce? (Rozdział o...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-04-23
"Bezsenność" jest w pewnym sensie wyjątkowym kryminałem. Choć właściwie od początku wiemy, o co chodzi w całej intrydze, jakoś nie powoduje to zniechęcenia, a nawet odwrotnie- staramy się odszukać motywy, jakimi kierowali się niektórzy bohaterowie, oraz wraz z główną bohaterką- Lidią- rozwikłać do końca tajemnicę jej koszmaru sennego. Niestety, miałam wrażenie, że Autorce zabrakło pomysłów jak doprowadzić pewne sprawy do końca- choćby wątek rytualnych mordów nie zostaje wyjaśniony tak, jakbym chciała. Wymyślony bożek jakoś mnie tutaj nie przekonuje, szkoda, że nie było np. jakiegoś powiązania z np. mitologią słowiańską. Może się czepiam, ale takie szczegóły budują klimat powieści, sprawiają że wydaje się ona bardziej wiarygodna, a na pewno nie urazilibyśmy uczuć religijnych wyznawców choćby Pripegala (pierwsze lepsze bóstwo z mitologii słowiańskiej, które "wyguglowałam"). Czyżby Autorka odrobinę poszła na skróty?
Zakończenie odrobinę mnie rozczarowało, wydawało się niedopracowane, a szkoda, gdyż byłam ciekawa, czy będą jakieś elementy zaskoczenia. Te owszem, były, ale dotyczyły wątków pobocznych. Co podobało mi się w tej powieści? Chyba to, że pani Siuda nie wahała się uśmiercić któregoś z bohaterów i że nie zawsze byli to "ci źli". Autorka złamała w tej powieści kilka schematów i pomimo że początkowo byłam nieco sceptyczna, niemal od razu jej opowieść wciągnęła mnie na dobre. Ciężko nazwać tę książkę prawdziwym kryminałem- zbyt wiele rzeczy mamy podanych "na tacy", ale w końcu choćby Chmielewska też typowych kryminałów nie pisywała (choć u Pani Joanny Chmielewskiej była zawsze zagadka, "śledztwo" i jakieś zaskoczenie, nie wspominając o humorystycznych wstawkach, które nadawały powieściom tej Autorki szczególny klimat). U Moniki Siudy zabrakło mi ty tych elementów. Właściwie ciężko jest uzasadnić, dlaczego "Bezsenność" mi się podobała... Nastrój grozy, który tutaj chyba miał być wyczuwalny, niestety był bardziej wymuszony. Czasem nawet stos trupów nie wystarczy, by wzbudzić w Czytelniku dreszczyk (i odwrotnie- czasami nie trzeba żadnego trupa, żeby nastrój grozy wyzierał z każdej kartki).
Książkę tę chciałam ocenić jako "dobrą", ale szczegóły, o których wspomniałam, sprawiły że daję jej ocenę "przeciętną"-5/10 gwiazdek. Zachęcać także nie będę- kto chce niech przeczyta... Ja wychodzę z założenia, że jest tak dużo książek, a czasu mało, że zaczynam poważniej myśleć o doborze lektur.
"Bezsenność" jest w pewnym sensie wyjątkowym kryminałem. Choć właściwie od początku wiemy, o co chodzi w całej intrydze, jakoś nie powoduje to zniechęcenia, a nawet odwrotnie- staramy się odszukać motywy, jakimi kierowali się niektórzy bohaterowie, oraz wraz z główną bohaterką- Lidią- rozwikłać do końca tajemnicę jej koszmaru sennego. Niestety, miałam wrażenie, że Autorce...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-07
Tytuł tej książki jest odrobinę nieścisły, przez co można spodziewać się przeglądu gatunków zwierząt najczęściej trzymanych w naszych domach, ale bądźmy szczerzy- termin "małe zwierzęta" jest naprawdę bardzo szeroki... W rzeczywistości podstawowym kryterium doboru gatunków opisanych w tej- skąd inąd- ładnej i estetycznej, porządnie wydanej książce jest to, jakie zwierzę będzie najbardziej odpowiednie dla dziecka w określonym wieku. I tutaj po raz pierwszy przeżyłam szok, widząc, że przedział wiekowy zaczyna się od lat trzech... I od tego wieku zaproponowana jest kawia (jeszcze jako świnka morska), natomiast od lat pięciu mamy już do wyboru królika karłowatego (choć na zdjęciu przy opisie królika jest pokazany królik standardowy), mysz, myszoskoczka, chomiki (różne gatunki). Powiem szczerze, że znając większość opisywanych gatunków, byłam nieco zdziwiona tym zestawieniem (np łagodną szynszylę, tak samo jak burunduka czy fretkę proponuje się dziecku od lat 10-ciu). Tymczasem żółwie, jako zwierzęta terraryjne "dozwolone są" dopiero od 14-tego roku życia (ttymczasem sam Autor pisze o pomocy Rodzica w opiece nad zwierzakiem, bez pomocy osoby dorosłej zwalanie na dziecko całej odpowiedzialności może jedynie spowodować uraz psychiczny w późniejszym życiu).
Opisy gatunków czy raczej rodzajów, rzędów itp, w zależności od opisywanego zwierzęcia pozostawiają dużo do życzenia, nawet jeśli nie ma tutaj mowy o rozmnażaniu zwierząt. Np chomiki, wszystkie opisane razem, a tymczasem "karłowate" i syryjskie bardzo się od siebie różnią. Już samo wyrażenie "karłowate" wprowadza w błąd, gdyż tym terminem można określić zarówno chomika dżungarskiego (w tym podgatunek Campbella, różniący się nieco temperamentem), jak i chomika Roborowskiego, również rzadziej spotykany chomik chiński też by się tutaj zaliczał. Wszystkie te gatunki mają inny charakter i zwyczaje niż najlepiej znany chomik syryjski.
Jeżeli chodzi o błędy merytoryczne, niestety jest ich więcej. Wspominałam już o systematyce która pozostawia dużo do życzenia (jako przykład podam brak pełnej nazwy gatunkowej burunduka, szynszyli, myszoskoczka, a w wypadku chomików opisanych razem pod nazwą Cricetidae- co oznacza rodzinę chomikowatych, można tutaj zauważyć zawężenie jednych zwierząt do nazwy gatunkowej, a innych- rozszerzenie właśnie do wspomnianej rodziny. Umówmy się jednak, że książka naukowa to nie jest, szkoda tylko że Autor podaje nieprawdziwe informacje choćby o liczbie odmian barwnych czy ras różnych zwierząt- w rzeczywistości w każdym przypadku jest ich o wiele więcej (pewności nie mam jedynie jeśli chodzi o fretkę, gdyż nigdy mnie te zwierzęta nie interesowały). Najbardziej szkodliwe jednak są niektóre rady dotyczące warunków bytowych dla zwierząt- beztrosko polecana sałata jako pokarm (w rzeczywistości nie powinno się podawać sałaty lodowej ze względu na duży poziom azotanów- bywa, że oprócz obstrukcji powoduje ona nawet zejście zwierzęcia- o wiele lepiej podać którąś z sałat mniej nasączonych wodą- np. roszpunkę czy inną zieleninę), labirynt do przejścia dla kawii z... cegieł (które zawsze mogą przewrócić się na zwierzątko). Informacja, że kawie mogą mieszkać razem z królikiem, szynszylą czy... szczurem (!)- oby ktoś dwa razy pomyślał, nim zastosuje się do takiej "rady". Radę o trzymaniu latem żółwii wodnych w ogrodowych oczkach wodnych przeczytałam z niedowierzaniem, gdyż o ile przy opisie "wybiegu" dla żółwii lądowych jest napisane o konieczności zabezpieczenia terenu przed ucieczką zwierzęcia, tutaj nie ma na ten temat najmniejszej wzmianki. Tymczasem wiele żółwii ucieka z oczek wodnych.
Podobnych błędów mogłabym przytoczyć tutaj jeszcze wiele. Być może za bardzo zjechałam tę książkę za sprawy, które (oprócz warunków bytowych i żywienia) nie są istotne dla zwyczajnego posiadacza domowego pupila, ale to nie jest to dobra książka dla przyszłych opiekunów zwierzaków. Widziałam już tyle małych zwierząt- kawii, żółwi, szynszyli, chomików i innych skrzywdzonych przez nieodpowiednią opiekę, że nie potrafię o tym zapomnieć. Jak najbardziej popieram wychowywanie dzieci ze zwierzętami, ale przy dużej świadomości rodzica co do potrzeb zwierzątka oraz zainteresowań dziecka (ile to razy słyszałam o okrutnych eksperymentach, jakim nieświadome dzieci poddają zwierzęta- np spuszczają chomika z balkonu "na spadochronie"). Dlatego moim skromnym zdaniem nie każde dziecko ppowinno mieć zwoerzątko- a kiedy ta potrzeba jest podyktowana prawdziwym zainteresowaniem naszymi mniejszymi braćmi, a nie zachcianką czy "bo kolega ma", to już rodzic powinien wiedzieć- znać na tyle swoją pociechę. Rozmawiać z dzieckiem o zwierzętach. Rozumiem że nie każdy rodzic będzie szukał informacji wszędzie gdzie się da na temat planowanego pupila. Tym bardziej tego typu książki powinny być bezbłędne, jeśli chodzi o warunki jakich potrzebują poszczególne zwierzęcia. I czy w wieku 3-ech lat dziecko jest w stanie zrozumieć, co znaczy odpowiedzialna opieka? Trochę niepoważne potraktowanie tematu, a trzeba pamiętać że zwierzęta to nie zabawki (moim zdaniem tę granicę należałoby przesunąć do lat 6-ściu, wcześniej tylko rybki...).
Tytuł tej książki jest odrobinę nieścisły, przez co można spodziewać się przeglądu gatunków zwierząt najczęściej trzymanych w naszych domach, ale bądźmy szczerzy- termin "małe zwierzęta" jest naprawdę bardzo szeroki... W rzeczywistości podstawowym kryterium doboru gatunków opisanych w tej- skąd inąd- ładnej i estetycznej, porządnie wydanej książce jest to, jakie zwierzę...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-01-13
Książka ta weszła w moje posiadanie dość przypadkowo, ale że kiedyś lubiłam robić origami, po przejrzeniu zawartości zatrzymałam ją sobie. Uwagę zwraca niezwykła estetyka wykonania tego niedużego poradnika dla chcących coś stworzyć z papieru- coś, w tym wypadku znaczy jakieś zwierzę, gdyż to właśnie wzory zwierząt zawarte są w "Zoorigami". Przyznam, że początkowo, po przerwie od czasów podstawówki, wzory (których trudność wykonania oznaczona jest od 1 do 3), nawet te najłatwiejsze, wydawały mi się trudne. Dzisiaj jednak, w dość szczegolnych dla mnie okolicznaściach, zechciałam spróbować zrobić coś z papieru- przypomniała mi się historia japońskiej dziewczynki chorej na raka, która leżąc w szpitalnym łóżku robiła żurawie- chciała zrobić ich jakąś zatrważającą ilość, milion, a może tysiąc... Ja moją sowę chciałam zrobić dla kogoś- udało mi się! Zaraz też zrobię jeszcze jedną, i dam ją bliskiej mi osobie... Tym razem wykorzystam już papier dołączony do książki, o przepięknych wzorach (w większości to makro- fotografie). Zwierzęta zrobione z takich kolorowych kartek są przepiękne i mogą służyć jako dekoracja czy nawet zakładki do książek. Żeby papierowe stwory były mocniejsze, warto popsikać je werniksem w sprayu- o ile oczywiście posiadamy takie coś. Jeśli chodzi o same wzory, są one różnorodne- od dość prostych (stopień 1), ale będących już formą sztuki, po zupełnie nieoczekiwanie abstrakcyjne, jak wieloryb- te są już trudniejsze. Wszystkie wyjątkowe i z jasną instrukcją wykonania.
Polecam wszystkim, którzy lubią prace manualne.
Książka ta weszła w moje posiadanie dość przypadkowo, ale że kiedyś lubiłam robić origami, po przejrzeniu zawartości zatrzymałam ją sobie. Uwagę zwraca niezwykła estetyka wykonania tego niedużego poradnika dla chcących coś stworzyć z papieru- coś, w tym wypadku znaczy jakieś zwierzę, gdyż to właśnie wzory zwierząt zawarte są w "Zoorigami". Przyznam, że początkowo, po...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-05-09
Jestem miło zaskoczona pierwszą częścią cyklu "Program". Pomimo wieku, w którym już "młodzieżówek" się nie czytuje, ja czasem lubię przeczytać którąś, jeśli wydaje mi się interesująca. W tym miejscu też przyznam, że często te eksperymenty są nieudane, ale tym razem- jestem wyjątkowo zadowolona i chcę więcej (na szczęście tom drugi czeka na półce). Warto przy okazji zaznaczyć, że jest to książka debiutantki, dlatego wyrazy uznania należą się Autorce całkiem zasłużenie- ten debiut wróży całkiem udaną przyszłość jako pisarki.
Przechodząc do książki- jest to literatura, którą na pewno możemy zaliczyć do fantastyki, a jeśli chodzi o ściślejszy podział- będzie to chyba dystopia, przynajmniej tak gdzieś przeczytałam (osobiście, poza podstawowymi nurtami, w fantastyce się gubię). Głównym tematem jest epidemia samobójstw wśród nastolatków i wdrożony przez władze Program, leczący tych, którzy mogli ulec "zarażeniu". Narratorką powieści jest Sloane, dziewczyna, którą zdążyłam polubić czytając w trskcie lektury. Autorka nie sili się na szczegółowe opisy, a pomimo to wszystko jest jakoś naturalnie przedstawione- ciężko było mi uwierzyć, że książka ta jest debiutem. Głównym zmartwieniem naszej bohaterki i jej uroczego (na swój sposób) chłopaka Jamesa, jest obawa, by nie wpaść w sidła ludzi z Programu. Jest to błędne koło, gdyż młodzi ludzie nie mogą okazywać przygnębienia, smutku, żałoby- nauczeni na co dzień nosić maski- zarówno w szkole jak i w domach- często pękają, co prowadzi do targnięcia się na własne życie- wolą to, niż pranie mózgu zrobione w placówce Programu. Paradoks polega tutaj na tym, że cały czas zastanawiałam się, czy to Program spowodował wzrost liczby samobójstw wśród nastolatków, bo jakoś w teorię o "wirusie" nie chce mi się wierzyć. Jak jest naprawdę, dowiemy się za pewne w następnej części, gdyż Program sam w sobie skrywa wiele tajemnic...
Tutaj będziemy świadkami pięknej młodzieńczej miłości. Prawdziwej miłości, nie zauroczenia czy młodzieńczej "burzy hormonów". Fragmenty poświęcone uczuciu Sloane do Jamesa są dowodem na to, że ich miłość- pozornie taka sama jak wiele związków innych nastolatków- jest naprawdę silna i pochodzi z głębi serca. Wyrosłam może z oblewania się rumieńcem na widok "tego jedynego", ale wierzę w prawdziwą miłość, a Suzanne Young bardzo wiarygodnie opisuje uczucia siedemnastoletniej Sloane. Czy uda się jej i Jamesowi uchronić przed Programem? Tego nie mogę zdradzić, natomiast jeżeli lubicie tego typu książki- gorąco polecam ten cykl. Ja, mająca więcej lat niż Sloane i James razem wzięci, momentami nie mogłam oderwać się od lektury. A po skończeniu od razu sięgnęłam po drugi tom.
Jestem miło zaskoczona pierwszą częścią cyklu "Program". Pomimo wieku, w którym już "młodzieżówek" się nie czytuje, ja czasem lubię przeczytać którąś, jeśli wydaje mi się interesująca. W tym miejscu też przyznam, że często te eksperymenty są nieudane, ale tym razem- jestem wyjątkowo zadowolona i chcę więcej (na szczęście tom drugi czeka na półce). Warto przy okazji...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2017-02-03
Książka ta pokazuje, jak długo czasem trzeba płacić za czyny, których dopuszcza się w wieku dziecięcym. Oczywiście zabójstwo to bardzo poważny czyn, nie mniej widać tutaj, jak różnie mogą potoczyć się losy dwóch dziewczynek- Annabelle Oldacre i Jade Walker w tej samej sytuacji- że tak ujmę- na starcie.
Akcja powieści toczy się dwutorowo- mamy czas teraźniejszy, w którym każda z nich ma życie zbudowane z wielkim trudem na kłamstwie, z nowymi personaliami i szeregiem reguł, które mogą kobiety zaprowadzić z powrotem za kraty (jedna z nich brzmi, że nie wolno im się nigdy więcej spotkać). Co pewien czas pojawiają się również retrospekcje do dnia, kiedy zginęła Chloe. Czy Bel i Jade faktycznie bezdusznie zabiły młodszą dziewczynkę? Odpowiedź na to pytanie poznajemy na końcu książki. Przyznam, że było mi smutno, kiedy przeczytałam jak było naprawdę, współczułam rzecz jasna małej Chloe, jak i dwóm jej "oprawczyniom"...
Niestety książka wciągnęła mnie dopiero w drugiej połowie (oraz na samym początku). Myślę, że jako debiut jest całkiem udana, lecz wyjąwszy opis początku dnia kiedy Bell i Jade się poznają, później, kiedy Autorka przechodzi do opisu życia Amber, akcja zaczyna się dłużyć, choć mamy materiał na świetny kryminał. Poznajemy również niemal idealne życie Kristy, w porównaniu z tym, jak żyje Amber różnica jest jeszcze bardziej wyrazista. Oprócz tych dwóch kobiet, związanych ze sobą na dobre i złe wbrew swojej woli, mamy tutaj całą galerię podłych typków, od Nadmorskiego Dusiciela poczynając po osobowości takie jak Martin Bagshawe, których chore skłonności ujawniają się w sprzyjających warunkach. Zastanawiałam się, ilu takich ludzi chodzi pośród nas bezkarnie i wypatruje ofiary... Wnioski do jakich doszłam wcale nie podniosły mnie na duchu. Książka ta ma jedną wadę- nierówne tempo akcji, czy może, jako książka debiutantki, niezbyt umiejętnie jest tutaj rozłożone napięcie, co sprawiło, że mniej więcej w połowie musiałam zrobić sobie przerwę i wrócić do lektury po pewnym czasie. Jednak im bliżej końca, tym lepiej, aż do kulminacyjnej sceny na molu...
Może świadczy to o szybkim postępie, jeśli chodzi o warsztat literacki Alex Masterwood?
Książka ta ponadto pozwala na zastanowienie nad zagadnieniemi ofiara- kat (czy z czasem ofiarą nie staje się kątem i odwrotnie) oraz odwieczną walką na linii dobro i zło, a także, co zawsze ściśle jest związane z tym problemem- co jest słuszne, a co nie, wd ludzkiego pojęcia dobra i zła. Szczególnie dobrze widać ten pęd do samosądu w momencie, kiedy motłoch ściga Amber.
Mam nadzieję, że książka ta zapoczątkował karierę nowej autorki dobrych kryminałów. "Dziewczyny, które zabiły Chloe" mają niewątpliwie ogromny potencjał i dobre wykonanie. Z tych powodów chociażby warto sięgnąć po tę lekturę.
Książka ta pokazuje, jak długo czasem trzeba płacić za czyny, których dopuszcza się w wieku dziecięcym. Oczywiście zabójstwo to bardzo poważny czyn, nie mniej widać tutaj, jak różnie mogą potoczyć się losy dwóch dziewczynek- Annabelle Oldacre i Jade Walker w tej samej sytuacji- że tak ujmę- na starcie.
Akcja powieści toczy się dwutorowo- mamy czas teraźniejszy, w którym...
Muszę przyznać, że drugie spotkanie z twórczością Ursuli K. Le Guin było udane. Długo wzbraniałam się przed lekturą "Ziemiomorza", zniechęcona krótką powieścią "Słowo las znaczy świat". Kiedy jednak, właściwie przypadkowo, w moje ręce wpadły "Grobowce Atuanu"- jedna z części "Ziemiomorza"- szybko wciągnęła mnie atmosfera tej opowieści. Fantastyka, jak najbardziej, ale nie bajka dla dzieci na dobranoc.
Książka ta opowiada o pewnej dziewczynie, która zostaje wybrana na Najwyższą Kapłankę Bezimiennych. Nie zna innego życia niż ponure rytuały przed Pustym Tronem, składanie ofiar, uczenie się o swoich bóstwach, a także życie na jałowej pustyni, w samotności, mając za towarzystwo jedynie inne kapłanki i oddanego stróża- eunucha. Pewną "rozrywką" jest studiowanie tajemniczych podziemi, znajdujących się pod świątynią i całym Miejscem. A rytm Miejsca od setek albo tysięcy lat płynie jednostajnie, niczym niezmącony. Arha, zwana też Pożartą, wiernie wypełnia obowiązki Kapłanki swoich bogów. Do czasu...
Zaciekawiła mnie ta część "Ziemiomorza", choć mogłoby być jeszcze okrutniej, krwawiej... Ale to już nie byłaby ta sama opowieść. Bardzo sugestywnie Autorka opisała podziemia, do których- w całkowitej ciemności- schodzi Arha, pilnując spokoju swoich okrutnych bóstw.
Wygląda na to, że przy najbliższej okazji sięgnę po "Ziemiomorze".
Muszę przyznać, że drugie spotkanie z twórczością Ursuli K. Le Guin było udane. Długo wzbraniałam się przed lekturą "Ziemiomorza", zniechęcona krótką powieścią "Słowo las znaczy świat". Kiedy jednak, właściwie przypadkowo, w moje ręce wpadły "Grobowce Atuanu"- jedna z części "Ziemiomorza"- szybko wciągnęła mnie atmosfera tej opowieści. Fantastyka, jak najbardziej, ale nie...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to