Źródło: By George Charles Beresford - https://bfox.wordpress.com/2010/12/24/virginia-woolf/, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=90253
Angielska pisarka i feministka, uważana za jedną z czołowych postaci literatury modernistycznej XX wieku. W okresie między I i II wojną światową była znaczącą postacią w literackim społeczeństwie w Londynie i członkinią Bloomsbury Group. Jej najbardziej znane powieści to: Pani Dalloway, Do latarni morskiej i Pokój Jakuba, a najbardziej znane eseje to Własny pokój i Trzy gwinee. Do jej osiągnięć należy oryginalne podejście do czasu i świadomości, wprowadzanie nowatorskich technik narracyjnych (strumień świadomości, poetycki impresjonizm),subtelna gra perspektyw, zerwanie z konwencjami realizmu (twórczość porównywana do prozy J. Joyce’a i W. Faulknera).
Urodziła się jako Adeline Virginia Stephen przy 22 Hyde Park Gate w dzielnicy Kensington, w Londynie. Była córką sir Lesliego Stephena i Julii Prinsep Duckworth z domu Jackson (1846–1895).
Rodzice Virginii pobrali się po tym, jak każde z nich owdowiało[styl do poprawy]. W wyniku takiego związku w ich domu mieszkały dzieci z trzech małżeństw. Dzieci Julii, które miała ze swoim pierwszym mężem, Herbertem Duckworthem, to: George Duckworth (1868-1934),Stella Duckworth (1869-1897) i Gerald Duckworth (1870-1937). Laura Makepeace Stephen (1870-1945),córka Lesliego i Harriet Marion Thackeray, była psychicznie chora i mieszkała z rodzicami, dopóki w 1891 roku nie umieszczono jej w zakładzie zamkniętym, gdzie spędziła resztę życia. Czworo dzieci Lesliego i Julii to: Vanessa Stephen (1879-1961),Thoby Stephen (1880-1906),Virginia (1882-1941) i Adrian Stephen (1883-1948).
Sława Lesliego Stephena jako redaktora, krytyka i biografa, jak również jego znajomość z Williamem Thackerayem (jego teściem - był to ojciec pierwszej żony Lesliego) oznaczały, że Virginia Woolf wychowywała się w środowisku nasyconym wpływami wiktoriańskiego społeczeństwa literackiego. Henry James, George Henry Lewes, Julia Margaret Cameron (ciotka Julii Duckworth) i James Russell Lowell, który był ojcem chrzestnym Virginii, również odwiedzali jej dom rodzinny.
Julia Duckworth Stephen była równie dobrze ustosunkowana. Jako potomkini damy dworu Marii Antoniny pochodziła z rodziny słynącej z piękności, które pozostawiły swój ślad w społeczeństwie wiktoriańskim jako modelki dla artystów prerafaelickich i wczesnych fotografów. Uzupełnieniem tych wpływów była ogromna biblioteka na 22 Hyde Park Gate, z pomocą której Virginię zaznajamiano z filologią klasyczną i angielską literaturą. Jednakże, według jej pamiętników, jej najbarwniejsze wspomnienia z dzieciństwa nie są związane z Londynem, lecz z Saint Ives w Kornwalii, gdzie jej rodzina spędzała każde lato, aż do 1895. Wspomnienia rodzinnych wakacji i wrażenie, jakie wywarł na niej krajobraz, a zwłaszcza Godrevy Lighthouse, były źródłem powieści, które pisała w późniejszych latach, szczególnie Do latarni morskiej.
Nagła śmierć matki z powodu grypy i przyrodniej siostry Stelli dwa lata później były przyczyną pierwszego z kilku załamań nerwowych Virginii. Śmierć jej ojca w roku 1904 spowodowała jej najbardziej niepokojące załamanie nerwowe i została ona na krótki czas umieszczona w zakładzie psychiatrycznym. Współcześni jej uczeni stwierdzili, że załamania i późniejsze powtarzające się okresy depresji były również wywołane przez fakt, że Virginia i Vanessa były wykorzystywane seksualnie przez swoich przyrodnich braci, George’a i Geralda. Współczesne metody diagnostyczne sprawiły, że postrzega się Virginię jako osobę cierpiącą z powodu choroby afektywnej dwubiegunowej, która rzutowała na jej życie i twórczość i ostatecznie doprowadziła ją do samobójstwa.
Po śmierci ojca i po drugim załamaniu nerwowym, Virginia, Vanessa i Adrian sprzedali dom na 22 Hyde Park Gate i kupili nowy na 46 Gordon Square w Bloomsbury. Tam poznali Lyttona Strachey, Clive’a Bella, Saxona Sydneya-Turnera, Duncana Granta i Leonarda Woolfa, którzy stanowili rdzeń koła intelektualnego znanego jako Bloomsbury Group.
Virginia rozpoczęła swoją karierę pisarską w 1905 dziennikarskim artykułem na temat Haworth (domu rodziny Brontë) dla "Times Literary Supplement".
W 1912 poślubiła Leonarda Woolfa, pisarza, urzędnika służby cywilnej i teoretyka politycznego. Wielu biografów uważa, iż małżeństwo Virginii z Leonardem nigdy nie było skonsumowane, jako że Virginia była lesbijką. W 1922 poznała Vitę Sackville-West i zakochała się w niej. Miały romans przez większość lat dwudziestych.
Jej pierwsza powieść, The Voyage Out, została wydana w 1915 przez wydawnictwo jej przyrodniego brata, Gerald Duckworth and Company Ltd. Oryginalny tytuł brzmiał Melymbrosia, jednak - w związku z krytyką dotyczącą politycznego charakteru książki - Virginia Woolf wprowadziła zmiany w powieści włącznie z tytułem. Ta starsza wersja The Voyage Out została skompilowana i jest obecnie dostępna pod oryginalnym tytułem. Większość jej prac została wydana przez firmę Hogarth Press, założoną przez nią i jej męża w 1917. Virginia Woolf została okrzyknięta jedną z największych powieściopisarek dwudziestego wieku i jedną z czołowych przedstawicielek modernistów, mimo że gardziła niektórymi artystami w tej kategorii.
Pod koniec 1940 Virginia miała kolejny silny atak nerwowy. Tym razem czuła, że nie jest w stanie wyzdrowieć. 28 marca 1941, w wieku 59 lat, napełniła kieszenie kamieniami i rzuciła się do rzeki Ouse, nieopodal jej domu w Rodmell.
Ludzie autentyczni najpełniej istnieją w samotności. Nie znoszą iluminacji, podwojenia. Ciskają swoje ledwie namalowane portrety, odwrócone ...
Ludzie autentyczni najpełniej istnieją w samotności. Nie znoszą iluminacji, podwojenia. Ciskają swoje ledwie namalowane portrety, odwrócone twarzą do ziemi.
Wspaniała rzecz. Chyba nawet wspanialsza do słuchania niż do czytania. Obojętne zresztą, bo najwspanialsze jest w niej to, że można zatopić się w świecie domu Ramseyów bez reszty. Jest to świat przemijalny, jak wszystko co nas otacza, niejednoznaczny, fragmentaryczny, niespójny, ale tak realny, jak tylko realne może być postrzeganie go wieloma parami oczu bohaterów.
Widzimy go w świetle pięknego jesiennego dnia, widzimy go w pełni życia, wypełnionego postaciami, miłością i nadziejami, widzimy go pustego przez lata, oblanego światłem zimowego słońca i zimnego księżyca, widzimy go w próbie powrotu do niemożliwej przeszłości, na wpół nadgryzionego zębem czasu i wydarzeń. Dom ten to nie tylko miejsce, to też stan dusz i umysłów tworzących go ludzi. Przenosimy się z głowy jednej postaci do kolejnej i zaczynamy rozumieć, że nic nie jest takie, jak się wydaje, że na nic intencje i pragnienia, wszystkie rzeczy przemijają i trwają jednocześnie na wiele sposobów – tyle, ile obserwatorów mają. Intencje i pragnienia są tu jednak kluczowe. To one tworzą, pomimo pozornie niemrawej fabuły, cudowny i barwny teatr. To uchwycona w przebłyskach chwil świadomość bohaterów, aktorów na scenie wczesno-dwudziestowiecznej willi nad morzem, buduje czytelnicze napięcia i piętrzy oczekiwania, aby na koniec zmazać je jak gąbką z tablicy jednym zdaniem lub całym rozdziałem.
Płynie się z opowieścią kolejnych aktorów przez różnorodne światy. Przemyślenia bohaterów mają momentami charakter analiz otaczającej ich rzeczywistości, poszukiwań na poły filozoficznych, na poły metafizycznych. Czujemy jednak genialny autentyzm tego strumienia świadomości, w który Woolf zanurza czytelnika dzięki umiejętnemu użyciu obrazów nacechowanych emocjonalnie, które również tworzą niezwykłą dramaturgię tego leniwego spektaklu.
Czytać klasyków – to jest to. To jest powrót do korzeni.
Nie podeszło kompletnie. Łatwe w czytaniu (bo brak tu erudycji i popisów formą lub odniesieniami kulturowymi itp.),a męcząco-nużące. Nowatorska metoda nieudolnie skopiowana z Ulissesa, do nudnego, przestarzałego bulgotania klasy średniej, mentalnie wciąż XIX-wiecznej. Motyw krótkiego czasu akcji: również zrzynka z wyżej wspomnianego (nie ma w tym tragedii, normalna inspiracja, ale cel chybiony). Tematyka rodem z filmów kostiumowych czy prozy "bardzo" kobiecej. Co prawda pisane ciekawą technika strumienia świadomości (pisze duży fan Joyce'a),połączoną ze zwykłą narracją, ale nie porwało. Razi nadużywanie słowa "pomyślała", co biorąc pod uwagę częściowy strumień świadomości, wydaje się trochę zabawne; jakby autorka nie potrafiła iść do końca. Oczywiście to też wyjście, takie połączenie tradycyjnej narracji z czymś nowym, ale temat tak kompletnie mnie nie porwał; jest to tak kobieca proza (w negatywnym sensie),że kompletnie się zanudziłem. I mimo strumienia świadomości, jest tu coś fałszywego. Tzn. bardziej tu widzę pęd myśli wokół wątków powieści (nienaturalny by występował naraz),niż prawdziwy strumień świadomości, postaci, która gdzieś jest, o czymś myśli, ale jest ulokowana w jakimś tu i teraz, na które składa się sporo nieznaczących małych wydarzeń, miejsc, postaci. Owszem, opisy tu też są, ale mam silne odczucie nienaturalność strumienia Woolf. Taki natłok bez polotu, umiaru. Nie czuję tych postaci "naprawdę", ale ich autorską konstrukcję z uwypukleniem przemyśleń na już z góry wymyślone wątki. Otrzymujemy taki męczący kondensat gdakaniomyśli postaci złączony z równie intensywnymi elementami (narracja 3 os., dialogi, opisy). Jest to podana naraz, na chama, bez wyczucia. Czy tak wygląda realizm mowy wewnętrznej? Nie bardzo, jest tam więcej "tu i teraz", jeśli nie rezygnuje się z akcji, czasu i miejsca lub je spycha na dalszy plan czy robi z nich tło do wspomnień (jak np. "Wymazywanie" Bernharda). Trochę przypomina mi natłok z Faulknera "Wściekłość i wrzask".
Pierwsze spotkanie z V. Woolf. Przeczytam jeszcze coś jej, ale nie nastawiam się, że to mój klimat. Przykład, pierwszy z brzegu, kobiecości tematyki/spojrzenia i nieco trącenia myszką: "Przenikali nawzajem w głąb swoich dusz, bez najmniejszego wysiłku. A potem, w ciągu jednej sekundy, było już po wszystkim; kiedy wsiadali do łodzi, powiedział sobie: Klarysa wyjdzie za tego człowieka. Powiedział to tępo, bez gniewu. Ale to było oczywiste, Dalloway ożeni się z Klarysą.". I tak sporą część tekstu. Wyszło w 1925, akcja w 1923, a wrażenie, że czyta się XIX-wieczną bułę maglującą bez końca kneblowany gorsetem konwenansów społeczny ping-pong, a umysł autorko-narratorko-bohaterki zaprzątnięty "on ją kocha czy nie, za kogo kto wyjdzie, w jakich ramkach społecznych kto siedzi, co ona czuje, ojej, ona się starzeje, ajajaj on nie żyyyywwwiii dooo niejjjj uczuuuuuć". Ale i tak, to nawet dobra/przeciętna książka; z moimi preferencjami czytelniczymi bardziej jednak przeciętna niż dobra. Podsumowując: mdło wykorzystana technika strumienia świadomości połączona z tradycyjną narracją, a wątki i fabułka absolutnie nieinteresująca i przestarzała. 5/10
PS. Aha: uważam, że Woolf nie buduje tu żadnej wyrazistej postaci (tak samo jak i wątku),a różnice miedzy nimi są zatarte. Mimo różnych umysłopostaci strumieni, ma się wrażenie, że gada jeden i ten sam narrator tożsamy z gł. bohaterką.