-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik239
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński41
-
ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Biblioteczka
2024-04-22
2023-09-10
Mickey Bolitar, nastoletni bratanek detektywa Myrona Bolitara, ma za sobą traumatyczne przeżycia. Na jego oczach zginął ojciec. Matka trafiła na odwyk. A on sam musi zmienić szkołę i zamieszkać z nielubianym wujem. Okazuje się jednak, że Mickey i Myron mają ze sobą wiele wspólnego, szczególnie zamiłowanie do zagadek i… nieodpowiednich dziewczyn. Takich, które znikają bez ostrzeżenia – jak Ashley, z pozoru skromna nastolatka, która najwyraźniej nie była tym, za kogo się podawała. Zresztą nie tylko jej tożsamość okazuje się zagadką…
Niestety w porównaniu do pozostałych książek Cobena, Schronienie wypada bardzo przeciętnie. Wręcz nierealnie. Ja wiem, że to powieści dla młodzieży, więc nie powinnam oczekiwać za wiele, ale mimo wszystko Coben na ogół trzymał poziom niezależnie od adresata jego powieści. Tu jednak czegoś zabrakło - czegoś takiego jak realności. Możliwe, że źle się nastawiłam. Możliwe, że powinnam bardziej zwracać uwagę na to, że jest to powieść dla młodzieży. A powieści dla młodzieży są nastawione na wartką akcję, spektakularne wydarzenia, mało opisów i dużo dialogów. Tego możecie się właśnie spodziewać.
Jeżeli tym razem chodzi o zagadkę, to nie potrafię się zdecydować, czy byłam ciekawa rozwinięcia akcji czy może wprost przeciwnie. Z jednej strony to Coben, który jak mało kto potrafi tworzyć napięcie, z drugiej jednak strony nastoletni bohaterowie nie współgrali z oczekiwaniem na koniec. Nie zrozumcie mnie źle. Cieszę się, że Coben napisał powieść dla młodzieży z wątkiem kryminalnym, ponieważ wiem, że kiedy ja byłam młodsza, uwielbiałam podobne powieści. Jednakże po prostu jestem na podobne historie ciut za stara.
Postacie są przeciętne - raczej wyjęte z powieści dla młodzieży z początku lat XXI. Schematyczni do bólu. Główny bohater jest mistrzem koszykówki, lubiany i podziwiany, ale ze względu na wypadek rodziców rzucił ukochany sport. W związku z tym już nie jest uwielbianym uczniem. Dołącza do niego ona i on. On, czyli nerd, którego nikt nie lubi. Ona, czyli nerd, którego nikt nie lubi. Jakimś wielkim dla mnie zaskoczeniem to nie było. Wraz z historią o nawiedzonym domu i niewyjaśnionym zaginięciu dostajemy historię o przyjaźni. Fajne? Może i tak. Ale już stare. Możliwe, że jeszcze 2011 roku (czyli w roku, w którym po raz pierwszy została wydana ta powieść) robiło.
O ile Harlan Coben to doskonała pozycja, tak może niekoniecznie mogę o tym powiedzieć na temat Schronienia. Można przeczytać, ale nie trzeba. Przyjemna lektura, ale raczej pełna westchnień ze strony czytelnika.
Mickey Bolitar, nastoletni bratanek detektywa Myrona Bolitara, ma za sobą traumatyczne przeżycia. Na jego oczach zginął ojciec. Matka trafiła na odwyk. A on sam musi zmienić szkołę i zamieszkać z nielubianym wujem. Okazuje się jednak, że Mickey i Myron mają ze sobą wiele wspólnego, szczególnie zamiłowanie do zagadek i… nieodpowiednich dziewczyn. Takich, które znikają bez...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-05-01
Przesłuchane jako audiobook. Lektorka: Agata Kulesza!
To jedna z tych przyjemniejszych powieści. Na swój sposób przypominała mi Granicę Nałkowskiej (nie wiem w sumie dlaczego). Na swój sposób wyłamuje się ze schematu dotychczasowych powieści. Oby tak dalej!
Przesłuchane jako audiobook. Lektorka: Agata Kulesza!
To jedna z tych przyjemniejszych powieści. Na swój sposób przypominała mi Granicę Nałkowskiej (nie wiem w sumie dlaczego). Na swój sposób wyłamuje się ze schematu dotychczasowych powieści. Oby tak dalej!
2023-04-20
Chyba mój największy problem z tą książką jest taki, że oczekiwałam czegoś więcej. Więcej mitologii, a już na pewno więcej zniszczenia i katastrof. Opis wskazywał jednoznacznie, że oto ktoś otworzy puszkę Pandory, a jest to dla mnie jednoznaczne skojarzenie z wszelkimi klęskami świata. No i co? No i nic. Stara, grecka waza okazała się tylko pretekstem do opowieści o Dorze Blake, o jej złym wujku i dobrym Edwardzie (nowej miłości). Czyli o czymś, co mnie kompletnie nie interesowało.
Jeżeli interesuje Was romantyczna historia o biednej, osieroconej dziewczynie, która pragnie spełnić swe marzenia, ale zły wujek (prawny opiekun po śmierci rodziców) próbuje zniszczyć jej życie, ale ta się nie poddaje, znajduje miłość (w sumie to chyba znajduje, no ale tak czy owak na scenę pojawia się Edward) i w sumie wszystko kończy się dobrze... oto powieść dla Was. Jeżeli jednakże szukacie greckiej mitologii, więcej zabawy z fantastyką - to zły adres. Pandora zwodziła mnie obietnicą tajemnic i oszustw, ale w sumie skłamała w najważniejszym temacie: że ta książka się rozwinie. Nie rozwinęła.
Może i powieść została dobrze napisana, ale co z tego, skoro nie przenosi do końcówki XVIII wieku? Mało tutaj opisów dobrych powieści historycznych. Mało tutaj realiów. Gdyby nie wtrącenia na temat zapalenia świeczki zamiast zapalenia światła, to bym zapomniała, gdzie się znajdujemy. Czy postacie da się lubić? Może i się da, bo głupie nie są, ale niektóre zachowania były dla mnie aż zbyt przerysowane.
Pandora nie jest złą książką, ale nie jest też książką dobrą. Jest przeciętna. Do przeczytania na raz.
Chyba mój największy problem z tą książką jest taki, że oczekiwałam czegoś więcej. Więcej mitologii, a już na pewno więcej zniszczenia i katastrof. Opis wskazywał jednoznacznie, że oto ktoś otworzy puszkę Pandory, a jest to dla mnie jednoznaczne skojarzenie z wszelkimi klęskami świata. No i co? No i nic. Stara, grecka waza okazała się tylko pretekstem do opowieści o Dorze...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-26
Wiecie co? Czuję się oszukana. Serio. Miałam takie oczekiwania, spodziewałam się ciekawej lektury, ale po połowie książki wiedziałam, że nie mam na co liczyć. Jest coś w tej książce... nudnego. Przez 200 stron mamy przygotowanie do turnieju, który poznajemy z perspektywy 4 osób. To by się mogło udać, gdyby nie fakt, że po prostu się nie udało. Gdyby przygotowania zostały skrócone o połowę, byłoby dobrze. A tak to...
No ale dobrze! Czy są tu jakieś plusy (ostatecznie bardzo dużo czytelników wychwala tę opowieść, porównując ją do Igrzysk Śmierci - do tego jeszcze powrócę)? Owszem, są. Jest bardzo dużo magii, jest dużo przygód, no i są też młodzi dorośli, którzy myślą. Niestety nie miałam tej przyjemności, by stwierdzić, że któryś z bohaterów stał się moim ulubionym, ale może gdybym była młodsza o dziesięć lat, to może bym ich bardziej doceniła.
Wszyscy jesteśmy łotrami jest porównywane do Igrzysk Śmierci. Okej, są to porównania słuszne. Oto mamy dziewięć rodzin, który muszą wziąć udział w turnieju na śmierć i życie. Wygrywa tylko jedna osoba, a - co ważne - my nie wiemy, kto to będzie, ponieważ mamy czterech głównych bohaterów. To ogromny plus. Więc jeżeli jesteście fanami IŚ, to pewnie i ta powieść Wam się spodoba.
Mimo to ja daję tej książce ledwie 5/10. To taki przeciętniak, który może i się spodoba, ale raczej nie na dłuższy czas. Wszyscy jesteśmy łotrami to taka powieść dla młodzieży.
Wiecie co? Czuję się oszukana. Serio. Miałam takie oczekiwania, spodziewałam się ciekawej lektury, ale po połowie książki wiedziałam, że nie mam na co liczyć. Jest coś w tej książce... nudnego. Przez 200 stron mamy przygotowanie do turnieju, który poznajemy z perspektywy 4 osób. To by się mogło udać, gdyby nie fakt, że po prostu się nie udało. Gdyby przygotowania zostały...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-01-15
Początek tej książki nie był jakiś wybitny. Zanim czytelnik wejdzie w tę książkę, musi minąć sporo stron, dlatego już na wstępie muszę Wam życzyć: cierpliwości. Bo jeżeli będziecie cierpliwi, książka Wam się odwdzięczy. Tak po 50 stronie, książka rozkręca się na dobre. Czytelnik wie, kto jest kim i powoli wchodzi w tę opowieść. No i wchodzi tak dobrze, że następne czterysta stron to czysta przyjemność - jazda bez trzymanki!
Thriller psychologiczny momentami przypomina dramat rodzinny. Oto on i ona. Każde skrzywdzone. Próbują stworzyć swoje życia na nowo, być szczęśliwymi, ale nie potrafią. A to się odbija na wszystkich - a już zwłaszcza na dzieciach. Można potraktować tę książkę jako ostrzeżenie - co się dzieje, kiedy mama chce za wszelką cenę ochronić swoje dziecko nawet przed sobą; co się dzieje, kiedy mąż nie mówi wszystkiego żonie; kiedy syn ucieka przed prawdą. Pamiętajcie: Wszyscy kłamią.
Daję Wszystkim naszym kłamstwo dobre 7/10. Bo to dobra książka. Może niewybitna, ale dobra. Jane Corry sprawia, że czytelnik chce czytać dalej, dalej, dalej. Aż do końca. Ta powieść wciąga, a dodatkowo - co dość niezwykłe w przypadku thrillerów - myśli się o niej jeszcze długo po odłożeniu na półkę. Polecam.
Początek tej książki nie był jakiś wybitny. Zanim czytelnik wejdzie w tę książkę, musi minąć sporo stron, dlatego już na wstępie muszę Wam życzyć: cierpliwości. Bo jeżeli będziecie cierpliwi, książka Wam się odwdzięczy. Tak po 50 stronie, książka rozkręca się na dobre. Czytelnik wie, kto jest kim i powoli wchodzi w tę opowieść. No i wchodzi tak dobrze, że następne czterysta...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-11-23
Nie rób scena, Flora to powieść jedna na sto. To bardzo dobry debiut, udowadniający, że nowe polskie pokolenie ma dużo do zaproponowania w literaturze. Wreszcie powieść, która jest autentycznie zabawna, lekka, przyjemna, a przede wszystkim którą czyta się równie dobrze, jakby się ją oglądało (tak, tak, to gotowy scenariusz na film).
Flora to niespełniona, choć rzekomo zdolna aktorka, która już w pierwszym rozdziale dostaje propozycję nie do odrzucenia. W spektaklu u samego Xawiera - zdobywcy Oscara i wielu innych nagród - ma zagrać mitologiczną postać Psyche. I to z nie byle kim, lecz z Maksem Stankiewiczem: gwiazdą polskiego kina (osobiście wyobrażałam go sobie jako takiego Leonardo DiCaprio polskiego podwórka). Problem w tym, że tę dwójkę dawno temu łączyła miłość zakończona w takim stylu, że Flora wolałaby trzymać się od Maksa jak najdalej. Ale pieniądze...!
Jak łatwo się domyślić, Flora postanawia przyjąć propozycję, dzięki czemu czytelnik wchodzi na drewnianą scenę i zza kotary ogląda przedstawienie. I to przedstawienie naprawdę świetnie napisane, że aż chce się przyjść raz jeszcze na ten spektakl (że tak pozostanę w teatralnych metaforach). Ej, serio! Zawsze z przymrużeniem oka przyjmuję polskie komedie romantyczne, a tu proszę! Nie dość, że Nie rób scen, Flora jest naprawdę świetnie napisane - idealnie nadaje się na ekranizację - to w dodatku jest autentycznie zabawne. Widać, że Martyna Pustelnik próbowała stworzyć coś innego, a mimo to nie tworzyła z tej książki nie wiadomo jak głębokiej psychologii (nie oczekujcie górnolotnych przemyśleń). Tę książkę ma się po prostu dobrze czytać i w tej formie świetnie się spełnia.
Przyznam, że zachwyciła mnie w tej książce ta oryginalność. Te liczne nawiązania do popkultury, które najczęściej mają za cel nas rozbawić, naprawdę działają i sprawiają, że świat przedstawiony jest po prostu ciekawszy. Oprócz tego jestem na plus, jeżeli chodzi o w miarę prawdziwe przedstawienie życia celebryty. W miarę, bo moje wyobrażenie o tym życiu jest ciut inne. No i generalnie chwalę za styl Martyny Pustelnik - wielu pisarzy powinni się od niej uczyć pisania.
Recenzja recenzją, ale pamiętajmy, że Wymarzona Książka służy przede wszystkim mi w zapisywaniu przemyśleń na temat danej lektury. Stąd też całkowicie subiektywnie uważam, że Maks Stankiewicz nie miał równego charakteru. Typ mi nie grał od samego początku do samego końca. Do gwiazdora polskiego kina, który rzekomo dostaje role nawet w Hollywood, a w którym kochają się tysiące kobiet, nie pasuje grzeczny charakter, z jakim go poznajemy. Okej, zmienił się, rozumiem, ale coś nie widzę, by komukolwiek - zwłaszcza komuś bogatemu, sławnemu, popularnemu - zależało na kimś, kogo nie widział pięć lat i żeby zaraz tak za Florą latać. Nie, nie, nie. Już wolałabym tę kliszę w postaci "od nienawiści do miłości", bo przynajmniej dawało to szansę na rozwój postaci. W tym przypadku brakowało mi jakiejś oryginalności.
Koniec końców, uważam, że Nie rób scen, Flora to naprawdę genialna komedia romantyczna, którą będę polecać i to do tego stopnia, że naprawdę mam nadzieję, że zostanie zekranizowana. Za Martynę Pustelnik trzymam mocno kciuki i już teraz czekam na kolejną jej powieść - ma talent, który zdecydowanie zachwyci niejednego czytelnika.
Nie rób scena, Flora to powieść jedna na sto. To bardzo dobry debiut, udowadniający, że nowe polskie pokolenie ma dużo do zaproponowania w literaturze. Wreszcie powieść, która jest autentycznie zabawna, lekka, przyjemna, a przede wszystkim którą czyta się równie dobrze, jakby się ją oglądało (tak, tak, to gotowy scenariusz na film).
Flora to niespełniona, choć rzekomo...
2022-07-25
Zaczęło się jak w bajce - tej o bogatym księciu znajdującym przeznaczoną sobie księżniczkę. Trochę się ta księżniczka naczekała, ponieważ Carolyn po raz pierwszy spotkała Marka po 50tce. Ale to nie przeszkadzało. Zaiskrzyło od razu. Tym samym Carolyn weszła do ekscytującego, pełnego przepychu świata, w którym on był agentem specjalnym (!), który tylko przez tajne siły nie miał czasami dostępu do swojego konta i musiał od niej pożyczać pieniądze.
Zapewne już po takim wprowadzeniu, co niektórym zapaliły się lampeczki. Gdyby to była beletrystyka, pewnie machnęlibyście rękoma i pomyśleli "ech, to już było". Ale nie. To życie. Prawdziwa historia o 50-latce, która uwierzyła, że jej ukochany mężczyzna jest agentem specjalnym. A kochała mocno. Poświęciła dla niego swoich przyjaciół, dom, pracę, pieniądze - swoje życie. I pomyślicie może, jak można być tak naiwnym? Można. Wystarczy do tego zgrabny manipulator.
Sypiając z psychopatą zostało naprawdę ciekawie skonstruowane. Przede wszystkim autorka opisuje swoją historię jak najbardziej opisowo, często sięgając do zapisów dialogów jak i zapisów mailowych/smsowych. Tak, by czytelnicy bez trudu weszli w jej świat i poznali wszystkie kłamstwa. A im ich więcej, tym częściej pojawiają się uzupełnienia czystej psychologii - czyli manipulacje/zagrania, o których autorka już teraz wie, a o których wcześniej nie miała bladego pojęcia. Stąd też ta książka to ciekawe kompendium wiedzy nie tylko o Marku, ale o oszustach w ogóle.
To ciekawa lektura. Trochę przerażająca, niekiedy zabawna (bo to aż szok, co uczucia robią z rozsądkiem), a przede wszystkim naprawdę wciągająca. Warta przeczytania, niezależnie od tego, czy obecny trend na "zrozumienie psychopaty" leży w Waszym guście czy nie.Szczerze się nie zaskoczę, jeżeli za jakiś czas również i ta pozycja zostanie zekranizowana.
Zaczęło się jak w bajce - tej o bogatym księciu znajdującym przeznaczoną sobie księżniczkę. Trochę się ta księżniczka naczekała, ponieważ Carolyn po raz pierwszy spotkała Marka po 50tce. Ale to nie przeszkadzało. Zaiskrzyło od razu. Tym samym Carolyn weszła do ekscytującego, pełnego przepychu świata, w którym on był agentem specjalnym (!), który tylko przez tajne siły nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po doskonałym Niewinnym przyszedł czas na próbę z kolejną powieścią Harlana Cobena. Muszę przyznać, że w pierwszej chwili pomyślałam, że Bez pożegnania to taka powtórka z rozrywki. Przecież tyle łączy oba tytuły: jakaś historia z przeszłości, znikająca partnerka głównego bohatera, morderstwo... No mówię sobie: było. I owszem, może i gdzieś było, ale zdecydowanie nie w takiej formie, jaką otrzymujemy tutaj.
Harlan Coben od pierwszej strony wrzuca nas w historię wypełnioną po brzegi tajemnicą. Umierająca matka informuje dorosłego już Willa, że jego brat żyje. Co tak naprawdę zrobił i dlaczego się ukrywał - oto przewodnie pytanie, które sprawia, że czytelnik nie jest w stanie się oderwać od lektury. Bo że Ken Klein nie jest czarno-białą postacią wiadomo od początku. I właśnie ten fakt - ta postać brata wyłaniająca się powoli zza mgły - jest najlepszą kartą przetargową Bez pożegnania, która decyduje o tym, że ta powieść jest tak wyjątkowa.
Jak zawsze akcja zostaje poprowadzona w sposób nadzwyczaj poprawny. Coben to wprawiony pisarz thrillerów, w związku z tym doskonale wie, jak dawkować emocje i kiedy rzucić coś mimochodem, a kiedy rozjaśnić jakąś sytuację. Jego postacie to ludzie z krwi i kości, jakich pełno na świecie: żyjącymi swoim życiem, bez żadnej wyjątkowości, a przy tym z ranami z przeszłości. Mimo że jest to czysta fikcja literacka, czasami ma się wrażenie, że takie osoby mijamy nieustannie.
Kto nie czytał - niech przeczyta. Harlan Coben to nazwisko, które nie tyle trzeba, co po prostu warto znać. Zwłaszcza teraz, gdy ekranizacje/adaptacje jego dzieł będą raz po raz pojawiać się na Netflixie. Wiadomo, że lepiej poznać oryginał.
Aha! Nie dajcie się zwieść adaptacji akurat tej książki. Francuskie Bez pożegnania nie oddaje tej opowieści tak, jak ta na to zasługuje. Polecam powieść - serio!
Po doskonałym Niewinnym przyszedł czas na próbę z kolejną powieścią Harlana Cobena. Muszę przyznać, że w pierwszej chwili pomyślałam, że Bez pożegnania to taka powtórka z rozrywki. Przecież tyle łączy oba tytuły: jakaś historia z przeszłości, znikająca partnerka głównego bohatera, morderstwo... No mówię sobie: było. I owszem, może i gdzieś było, ale zdecydowanie nie w...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-18
Po Moją kuzynkę Rachelę sięgnęłam za względu na Rebekę, którą do tej pory wychwalam pod niebosa (serio - jak jeszcze nie czytaliście, to koniecznie nadróbcie). Stąd też mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać - podróży w czasie, miłości, nienawiści i tajemnicy. Zwłaszcza tajemnicy. To też otrzymałam, ale w znacznie mniejszym stopniu, niż się spodziewałam. Okazało się bowiem, że Moja kuzynka Rachela wprawdzie jest przyjemną lekturą poprowadzoną w mądry sposób, ale niestety nie przebije się przez popularność Rebeki.
Początek jest obiecujący. Oto Filip, dwudziestoczteroletni zatwardziały kawaler, otrzymuje list od swojego schorowanego opiekuna, Ambrożego, że we Włoszech zakochał się i poślubił wdowę, Rachelę. Niestety nagłe dodatkowe bóle sprawiły, że nie zdołał wrócić z małżonką do Anglii, gdyż zmarł... bez zmiany testamentu na korzyść nowej żony. Innymi słowy wszystkie dobra przepadają na Filipa. Po kilku tygodniach Rachela postanawia odwiedzić nabytek zmarłego męża i okazuje się zupełnie inną kobietą, niż ją sobie Filip wyobrażał. Jest miła, elokwentna, dobrze wychowana i piękna. Filip zakochuje się w niej bez pamięci. W międzyczasie jednak znajduje w starych rzeczach Ambrożego listy nigdy do niego nie wysłane, w których starszy kuzyn informuje, że jego nagłe pogorszenie na zdrowiu spowodowane jest... otruciem.
Jako że Moja kuzynka Rachela jest poprowadzona w bardzo dobry sposób, czytelnik dostaje dwa sprzeczne ze sobą komunikaty. Żona może być winna bądź niewinna, gdyż zmęczony chorobą Ambroży nie myśli trzeźwo, a i jego brat - ojciec Filipa - cierpiał na podobną dokuczliwość. Zadaniem czytelników będzie dowiedzenie się, czy Rachela naprawdę jest bezduszną morderczynią - istną femme fatale - skrywającą swoje zło za maską skrzywdzonej kobiety, czy może to po prostu świat oskarżył ją o to na podstawie dorodnego majątku, który nieoczekiwanie mógł trafić w jej ręce. Innymi słowy dostajemy bardzo podobną tajemnicę, co w Rebece, tyle że... tutaj podane jest to w o niebo nudniejszy sposób. Właściwie tylko początek i zakończenie pchają wątek dalej, a cała reszta wypełniona jest codzienną rutyną, która wprawdzie może zaciekawić, ale może też zanudzić.
Niestety podczas lektury i zaraz po mam bardzo mieszane uczucia względem Mojej kuzynki Racheli. Z jednej strony miała coś, co bardzo mi się spodobało (ta prawda ukryta między wierszami, ta niepewność, kto jest tak naprawdę winny i czy ktoś w ogóle jest winny), a z drugiej strony uważam ją za aż za bardzo rozwleczoną. Gdyby była skrócona o pięćdziesiąt stron, na pewno posłużyłoby jej to za plus... z drugiej jednak strony nie przeczytałabym pięknego opisu codziennych obowiązków albo co gorsza nie przeczytałabym ciekawych wymian zdań między Rachelą a Filipem.
Rachela jest tutaj bez wątpienia najciekawszą postacią całej książki. Tytułowa postać to femme fatale w najczystszej formie. Inteligentna, urocza, zabawna, innym razem groźna, a już na pewno nieoczywista. Bez wątpienia to właśnie jej tajemnica zachęcała mnie do dalszej lektury, zachęcając raz po raz do przewrócenia strony. To mistrzowsko opisana postać, którą warto poznać. Muszę przyznać, że mam mieszane co do zakończenia, ale najwidoczniej tak miało być, że to czytelnik musi podjąć ostateczną odpowiedź co do prawdziwości winy bądź niewinności Racheli.
Czego bym tu jeszcze nie napisała, nie odda to mojego mieszanego odczucia do tej lektury. Bez wątpienia powrót do wykreowanego świata Daphne du Maurier sprawił mi niemałą przyjemność. Do tego Moja kuzynka Rachela dołączyła do tytułów z serii Butikowej, która charakteryzuje się przepiękną, jak gdyby wyjętą z poprzedniej epoki szatą graficzną. Uważam, że warto ją przeczytać - a już na pewno, jeśli spodobała Wam się Rebeka.
Po Moją kuzynkę Rachelę sięgnęłam za względu na Rebekę, którą do tej pory wychwalam pod niebosa (serio - jak jeszcze nie czytaliście, to koniecznie nadróbcie). Stąd też mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać - podróży w czasie, miłości, nienawiści i tajemnicy. Zwłaszcza tajemnicy. To też otrzymałam, ale w znacznie mniejszym stopniu, niż się spodziewałam. Okazało...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-12-16
O mój Boże... o mój słodki Boże. Że też ja tak późno natrafiłam na tę książkę. Na TĘ książkę - wyjątkową, wspaniałą, jedyną w swoim rodzaju. Historię, od której nie mogłam się oderwać. Bohaterów, którym nie mogłam nie współczuć. Miłości, której nie mogłam nie życzyć spokoju. Tak, zdecydowanie. Rebeka ma to wszystko, co potrzebuje dojrzały czytelnik: dającą dużo myślenia fabułę i jak najbardziej prawdziwą historię, która - kto wie - może nawet mogłaby być prawdą? Tak czy siak, przygotujcie się na pianie z zachwytu, gdyż Rebeka autorstwa Daphne du Maurier już od pierwszych stron trafiła do mojej listy perełek; książek życia.
A miało być tak cudownie - zupełnie jak z bajki. Oto ona, zaledwie dwudziestojednoletnia pani do towarzystwa spotyka jego - przystojnego, bogatego, czterdziestodwuletniego wdowca. Znając go zaledwie trzy tygodnie postanawia wziąć z nim ślub i wyjechać do jego posiadłości w Manderley. Wtedy wszystko się zmienia. Szarmancki Maxim staje się nieobecny, a ogromna rezydencja ze służbą wcale nie przypomina domu z bajki. A co gorsze, gdziekolwiek by nie spojrzała, ma wrażenie, że duch Rebeki - pierwszej żony Maxima - jeszcze nie opuścił zarówno Manderley, jak i serca Maxima.
Już od dawna planowałam wziąć się za lekturę Rebeki, jednakże wciąż i wciąż odkładałam te plany na później. Wreszcie - dzięki zachęcie w postaci ekranizacji Netflixa - złapałam za egzemplarz tejże książki... i natychmiast przepadłam. Serio. Ostatni raz czułam podobnie przyciągające"wibracje" podczas lektury Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell (może dlatego, że obie powieści zostały napisane niemal rok po roku). Co by jednak nie mówić, Rebeka wciąga, powoli rozplata nić tajemnic i do ostatniego zdania zaskakuje w bardzo pozytywny sposób. Oj tak. To istna uczta literacka!
A miało być tak cudownie - zupełnie jak z bajki. Oto ona, zaledwie dwudziestojednoletnia pani do towarzystwa spotyka jego - przystojnego, bogatego, czterdziestodwuletniego wdowca. Znając go zaledwie trzy tygodnie postanawia wziąć z nim ślub i wyjechać do jego posiadłości w Manderley. Wtedy wszystko się zmienia. Szarmancki Maxim staje się nieobecny, a ogromna rezydencja ze służbą wcale nie przypomina domu z bajki. A co gorsze, gdziekolwiek by nie spojrzała, ma wrażenie, że duch Rebeki - pierwszej żony Maxima - jeszcze nie opuścił zarówno Manderley, jak i serca Maxima.
Już od dawna planowałam wziąć się za lekturę Rebeki, jednakże wciąż i wciąż odkładałam te plany na później. Wreszcie - dzięki zachęcie w postaci ekranizacji Netflixa - złapałam za egzemplarz tejże książki... i natychmiast przepadłam. Serio. Ostatni raz czułam podobnie przyciągające"wibracje" podczas lektury Przeminęło z wiatrem Margaret Mitchell (może dlatego, że obie powieści zostały napisane niemal rok po roku). Co by jednak nie mówić, Rebeka wciąga, powoli rozplata nić tajemnic i do ostatniego zdania zaskakuje w bardzo pozytywny sposób. Oj tak. To istna uczta literacka!
O bohaterach mogłabym mówić i mówić, a wiem, że nie powinnam zważywszy na fakt, że poznawanie ich prawdziwej natury jest jednym z zadań, przed którymi stoi czytelnik. Co ciekawe, na pierwszym planie bynajmniej nie mamy tak wielu aktorów. Oto ona, młoda, niedoświadczona i bezimienna główna bohaterka, której lęki i obawy poznajemy niczym własne przez wzgląd na narrację pierwszoosobową. Została wykreowana w taki sposób, że nie sposób nie wejść w jej skórę. Rozumiałam jej wszystkie sprzeczne ze sobą uczucia, rozumiałam jej zachowanie, rozumiałam ją całą. Zapewne dlatego jej bezimienna, by mogła być każdą z czytelniczek. Mamy także jego - Maxima de Winter (przypominającego w swoich odpowiedziach Rhetta Butlera z Przeminęło z wiatrem): mądrego, rozumnego człowieka w kwiecie wieku, który musi zmierzyć się ze śmiercią żony. Obok nich mamy także panią domu, panią Danvers wraz z innymi służącymi domu, mamy także nieokrzesanego kuzyna zmarłej Rebeki i wielu innych mieszkańców okolicznych ziem, którzy są równie szczerze w swoich komentarzach, co prawdziwi. Zupełnie, jakby gdyby ludzie z krwi i kości zostali zamknięci w powieści za pomocą kilkunastu liter i interpunkcji.
Coś jeszcze mnie urzekło w Rebece, a czym mogą się szczycić jedynie polscy czytelnicy - mianowicie przekład. Nie mogłam doszukać się informacji o tym, kiedy Eleonora Romanowicz-Podoska przetłumaczyła Rebekę. Przypuszczam jednak, że miało to miejsce niedługo po wydaniu oryginału czyli po 1938 roku, gdyż ten sposób narracji i dialogów jest spotykany tylko w staropolszczyźnie. Te wyjątkowo rozbudowane opisy, te słowa, których w obecnych czasach nikt nie użyje - to wszystko sprawia, że Rebeka jest jedyna w swoim rodzaju. Przynosi na myśl piękno języka polskiego i pozwala zatopić się w świecie dawnym i zapomnianym; święcie piękna.
Mogłabym tak pisać bez końca, ale sądzę, że żadne słowa nie pomogą mi w oddaniu piękna Rebeki. Pluję sobie w twarz, że tak późno zabrałam się za lekturę powieści Daphne du Maurier, przy jednoczesnej radości, że nadrobiłam zaległości w zbliżonym wieku głównej bohaterki. To mądra powieść poruszająca trudny temat zaserwowany w wyjątkowy sposób. Rzecz nie do zapomnienia. Moje TOP 10 książek życia, a na pewno TOP 1 powieści na 2020 rok!
O mój Boże... o mój słodki Boże. Że też ja tak późno natrafiłam na tę książkę. Na TĘ książkę - wyjątkową, wspaniałą, jedyną w swoim rodzaju. Historię, od której nie mogłam się oderwać. Bohaterów, którym nie mogłam nie współczuć. Miłości, której nie mogłam nie życzyć spokoju. Tak, zdecydowanie. Rebeka ma to wszystko, co potrzebuje dojrzały czytelnik: dającą dużo myślenia...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-05-01
Matt Hunter nie jest mordercą, mimo że zabił człowieka. Zabił przypadkiem, podczas szarpaniny. Trafia do więzienia, z którego wychodzi, by na nowo odnaleźć się w świecie. Nie wierzy w normalność, aczkolwiek ta powoli - z pomocą najbliższych - przebiera jasne barwy. Matt znajduje pracę i wymarzony dom, kobietę swych marzeń, Olivię, nawet spodziewają się dziecka. Czyż los nie jest aż za bardzo łaskawy dla byłego skazańca? Jednakże przyszłość tylko przez chwilę wygląda obiecująco. Pewnego dnia na jego komórkę przychodzi zdjęcie żony z innym mężczyzną. Gdy jednak Olivia do niego dzwoni, udaje, że nic nie wie. Romans? Nie... coś znacznie bardziej złożonego. W tym samym czasie w progu jego domu staje policja. Znaleziono ciało zamordowanego człowieka, który z jakiegoś powodu śledził Matta. Przeszłość wychodzi na jaw, lecz nie tylko jego przeszłość będzie miała tutaj znaczenie.
Harlan Coben zdecydowanie zasłużył na sławę i uznanie, którym cieszy się na całym świecie. Dobre książki tworzą dobrzy obserwatorzy - im większy realizm, tym większe emocje. Wszystkie dotychczas przeze mnie przeczytane książki jego autorstwa trzymają poziom intrygującego thrillera połączonego ze swobodnymi spostrzeżeniami na temat ludzkiego, słabego charakteru. Tu jest nie inaczej.
Niewinny to creme de la creme - powieść, od której nie sposób się oderwać, gdyż akcja zbudowana jest na zasadzie matrioszki: sądzisz, że już wiesz, co się dzieje, a tak naprawdę znajdujesz kolejną matrioszkę... i kolejną... i kolejną. Tajemnice piętrzą się i piętrzą - niemal do ostatniej strony. W ten sposób czytelnik nie może oderwać się od lektury, a gdy już ją kończy, czuje się co najmniej zadowolony z dobrze spędzonego czasu.
Zastanawiające jest to, że Niewinny liczy sobie 400 stron, a ja mam wrażenie, jak gdybym spędziła z tymi bohaterami minimum kilka tomów. To zapewne zasługa wyrobionego stylu Harlana Cobena, który nie tylko tworzy ciekawą, pełną dynamizmu i oryginalnych postaci historię, ale także daje coś więcej - daje swoim książkom tchnienie prawdy o człowieku. Powieść została napisana plastycznym, sprawnym językiem, opisującym wszystkie wydarzenia tak, że czytelnik nie może się nie zachwycić... i zaraz po takiej lekturze pragnie więcej.
Polecam! Uważam, że serial na Netflixie (swoją drogą - GENIALNY) to dobra zachęta do sięgnięcia po oryginał. Mimo że w tym przypadku nie sposób wybrać, co jest lepsze - książka czy serial - uważam, że warto zapoznać się z obiema wersjami wydarzeń. Obiecuję, że Niewinny się wam spodoba!
Matt Hunter nie jest mordercą, mimo że zabił człowieka. Zabił przypadkiem, podczas szarpaniny. Trafia do więzienia, z którego wychodzi, by na nowo odnaleźć się w świecie. Nie wierzy w normalność, aczkolwiek ta powoli - z pomocą najbliższych - przebiera jasne barwy. Matt znajduje pracę i wymarzony dom, kobietę swych marzeń, Olivię, nawet spodziewają się dziecka. Czyż los nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-13
Muszę przyznać, że czego by tu nie mówić o Jenny Blackhurst to na pewno nie tego, że nie potrafi pisać skomplikowanych, wciągających historii. Oj, nie, nie, nie! Ktoś tu kłamie zmusza czytelnika do nieustannego śledzenia tekstu i zastanawiania się, nie tyle, kto jest sprawcą, co po prostu: O co tutaj chodzi? Powieść wciąga od pierwszych stron, angażuje i prześwietnie myli czytelnika. Właściwie do ostatnich stron nie byłam pewna, jak się skończy ta historia; czym jeszcze autorka mnie zaskoczy? A to niemały plus.
Książka liczy prawie 400 stron, ale możecie mi wierzyć - nie znudzicie się choćby przez chwilę. Już od pierwszych stron Jenny Blackhurst otwiera przed czytelnikiem świat pełen niedomówień, tajemnic, plotek i intryg. Ale bynajmniej nie jest to świat wymyślony, lecz jak najbardziej adekwatny do obecnie nam znanego. Bardzo łatwo było mi uwierzyć w tę historię dzięki temu, że została mistrzowsko poprowadzona. Akcja rozwijała się w równym tempie, pozwalając mi stopniowo wchodzić między krzaki i podglądać zachowania sąsiadów. Bardzo lubię podobny klimat.
Głównymi postaciami, wokół których kręci się ta opowieść, jest grupka ludzi mieszkająca w zamożnej części miasta. Przyznam, że odkrywanie ich historii jest jednym z głównych plusów Ktoś tu kłamie, dlatego nie powiem o nikim nic więcej ponad to, co można by przypuszczać: możecie być pewni, że spotkacie tu nie takie zaraz idealne małżeństwa, nie takie zaraz idealne matki, nie takie zaraz idealne życie.
Ktoś tu kłamie jest naprawdę przyjemną powieścią z gatunku thriller/tajemnice, którą przeczytałam z ciekawością i zaangażowaniem. Na pewno spędzicie z nią miło czas wolny. A że jego wciąż mamy pod dostatkiem...
Muszę przyznać, że czego by tu nie mówić o Jenny Blackhurst to na pewno nie tego, że nie potrafi pisać skomplikowanych, wciągających historii. Oj, nie, nie, nie! Ktoś tu kłamie zmusza czytelnika do nieustannego śledzenia tekstu i zastanawiania się, nie tyle, kto jest sprawcą, co po prostu: O co tutaj chodzi? Powieść wciąga od pierwszych stron, angażuje i prześwietnie myli...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-06-13
W głębi lasu to thriller, w który się wpada natychmiast. To lektura bez trzymanki - na początku akcja toczy się powoli, stabilnie, a nagle przyspiesza, i już nie wiadomo, co się tak właściwie tutaj dzieje. To powieść pełna kłamstw, na które z łatwością by się odnalazło odpowiedzi, gdyby nie fakt, że do samego końca nie wiadomo było, o co chodzi. A przecież nawet gdy nie wiadomo, to wiadomo, bo Coben dawał znaki i sygnały, by czytelnik wraz z głównym bohaterem mógł sam rozwiązywać sprawę zaginięcia czwórki ludzi.
Bohaterów tak naprawdę jest zaledwie garstka i połączenie w ich w jakieś relacje zajmuje chwilę czasu. Ale to dobrze - na tym polega ta książka. Najważniejszą postacią jest Paul Copeland: przystojny, inteligentny, sumienny i w cholerę sprawiedliwy (już widzę Damięckiego w tej roli!). Jego charakter ukształtowało zaginiecie siostry i wyrzuty sumienia z tym związane, a także śmierć żony i samotne ojcostwo. Jednakże nie jest bohaterem bez skazy i pewnie dlatego tak bardzo go polubiłam. Coben nie wybielił go w żaden sposób, dzięki czemu lektura z nim w roli głównej była niemałą przyjemnością.
Zanim zabrałam się za lekture, zastanawiałam się, czemu to właśnie tę powieść twórcy postanowili przenieść na polski grunt (oczywiście uznając, że reżyser, scenarzysta i producent mieli z tym coś wspólnego). Już w jednej czwartej książki poznałąm powód. Gdyby nie obcojęzyczne imiona i lokacje tak obce polskim standarom, W głębi lasu wydawałoby się wyrwane jak gdyby z polskiej literatury. Związek Radziecki, uczieczka z oblężonego przez Hitlerowców Leningradu - brzmi to bardzo "po naszemu". Już nie mogę się doczekać serialu!
W głębi lasu to jedna z tych powieści, po których chcę więcej: więcej literatury Cobena, więcej dobrych thrillerów. Przyznam szczerze, że nie mogę doczekać się ekranizacji (a ta już 12. czerwca!), podobnie jak nie mogę się doczekać następnych (i poprzednich) powieści tego autora. Gratka nie tylko dla miłośników dobrych powieści okrytej mgłą tajemnicy, ale generalnie dla wszystkich. Polecam!
W głębi lasu to thriller, w który się wpada natychmiast. To lektura bez trzymanki - na początku akcja toczy się powoli, stabilnie, a nagle przyspiesza, i już nie wiadomo, co się tak właściwie tutaj dzieje. To powieść pełna kłamstw, na które z łatwością by się odnalazło odpowiedzi, gdyby nie fakt, że do samego końca nie wiadomo było, o co chodzi. A przecież nawet gdy nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2018-06-02
Co byś zrobiła na jej miejscu, gdyby nieznajomy stanął przed twoimi drzwiami z torbą pełną pieniędzy i to bez wyjaśnień, lecz jedynie z prośbą, by nie zadawać pytań? Co byś zrobił na jego miejscu, gdybyś musiał wybierać pomiędzy prawdą a własną rodziną?
Gracie Richards od czternastu lat nie pamięta słowa "spokój". Od kiedy jej ojciec zginął jako skorumpowany gliniarz bez honoru, jej matka zaczęła nadużywać narkotyków, przez co teraz musi mieszkać w przyczepie kempingowej z dala od przyjaznego osiedla. Jednakże wszystko się zmienia, gdy przed jej drzwiami staje dwudziestopięcioletni mężczyzna - Noah Marshall - który niczym święty Mikołaj wręcza jej prezent - prawie sto tysięcy dolarów. Jednakże ta suma oznacza dla ich obu coś znacznie więcej niż obietnice lepszego życia, stając się przyczynkiem do zagłębienia się w przeszłość w celu odkrycia mrocznej prawdy na temat jej ojca... i jego matki, która dzień wcześniej popełniła samobójstwo.
Może nagle się okazać, że żyję pod kamieniem, ale nigdy nie spotkałam się z tak świeżą, a przy tym z takim polotem napisaną fabułą w powieściach z gatunku New Adult. Chroń ją to nie jakieś tam tanie romansidło o Księciu, który nagle ratuje swojego Kopciuszka z niedoli, a coś na pograniczu powieści detektywistycznej, thrilleru, dramatu, komedii oraz szczypty (ale takiej wystarczająco rozczulającej) romansu. Coś, co może nie powinno być aż tak wciągające i uzależniające, a TUTAJ jest! Bo przecież powolne odkrywanie prawdy na temat rodziców dwójki bohaterów mogło okazać się banalne i przewidywalne, ale tak na całe szczęście nie było!
Nigdy nie spodziewałam się, że NA będzie potrafiło mnie tak pozytywnie zaskoczyć. Nie jest to przecież pierwsza książka dla "młodego dorosłego", którą przeczytałam. Nie jest nawet trzydziesta. Mam już zatem jakiś ogląd i wiem, że powieści typu Chroń ją to rzadkość na rynku wydawniczym. Bowiem jest to książka idealnie skrojona na miarę, balansująca pomiędzy tym co rzeczywiste, a tym co wciąż wymyślone... opierająca się na prawdziwych wydarzeniach.
Widać, że pani Tucker zrobiła porządny research, jeżeli chodzi o działania i procedury policji i FBI bo to właśnie na tym researchu opiera się Chroń ją. Książkę czyta się niczym najlepszy film prosto z Hollywood - trochę nawet jak dokument, ponieważ przez cały czas ma się wrażenie, że wszystkie postacie naprawdę żyją. Już od pierwszej strony czuć narastający klimat tajemnicy i grozy, który - co godne podkreślenia - trwa do samego końca. Autorka wodzi czytelnika za nos, nieustannie zaskakując kolejnymi niewyjaśnionymi detalami z przeszłości, a jemu nie pozostaje nic innego, jak tylko zatapiać się coraz bardziej w historię...
Szczególnie, że bohaterowie to także kolejny walor artystyczny Chroń ją. Zapewne każdy zna ten typ sieroty, która porzucona przez świat z trudem staje na nogi, nieustannie płacząc i wdzięcząc się do swojego dobrego i jakże cudownego wybawcy. To ucieszy fakt, że podobnych osób tutaj nie znajdziecie! Zamiast tego Tucker przedstawia nam twardo stąpającą po ziemi dziewczynę, której nie sposób nie polubić, oraz chłopaka, który naprawdę jest inteligentny i rozsądny! Jedyne co mi w nich przeszkadzało, a czego bym w tej książce uniknęła, było nadmierne podkreślanie aparycji urodziwej Grace i przystojnego Noah. W tej książce naprawdę nie musieli być nie wiadomo jak olśniewający, ponieważ i bez opisów oczu można było ich polubić za rozsądek, inteligencję, spostrzegawczość i humor. Od niemal pierwszej strony obydwoje (a wraz z nimi wszystkie postacie) wyszli poza strefę wyobraźni i żyli własnym życiem. I kto wie? Może kiedyś ich wszystkich spotkamy? W Teksasie chociażby?
Pozostaje mi jedynie powiedzieć coś na temat stylu Tucker, ale wydaje mi się, że wszystkie opisy Chroń ją wzwyż świadczą tylko o tym, jak dobrym piórem włada ta pisarka, skoro potrafiła wymyślić równie intrygującą fabułę, poprowadzić nieustannie ciekawą akcję i wykreować bohaterów z krwi i kości. Życzyłabym sobie, żeby wszyscy pisali właśnie tak - bez naiwności i bez nadmiernej przesady literackiej. Serio, tę powieść czyta się jednym tchem.
Chroń ją to historia, którą zażyczyłam sobie przeczytać bez większej nadziei na coś genialnego, a która okazała się istnym narkotykiem dla mojej wyobraźni i emocji. Cały czas nie mogę wyjść z podziwu, jak ta powieść mną rządziła, kiedy zamiast spać - doczytywałam kolejne rozdziały. Takie opowieści to ja lubię... Oj, bardzo lubię! Pani Tucker właśnie zdobyła oddaną fankę... i mam nadzieję, że nie tylko mnie, tylko także i Was. Przeczytajcie - serio!
https://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2018/06/chron-ja-ka-tucker.html
Co byś zrobiła na jej miejscu, gdyby nieznajomy stanął przed twoimi drzwiami z torbą pełną pieniędzy i to bez wyjaśnień, lecz jedynie z prośbą, by nie zadawać pytań? Co byś zrobił na jego miejscu, gdybyś musiał wybierać pomiędzy prawdą a własną rodziną?
Gracie Richards od czternastu lat nie pamięta słowa "spokój". Od kiedy jej ojciec zginął jako skorumpowany gliniarz bez...
2018-05-31
Komu bardziej zaufasz - jemu czy jej? Zastanów się. Masz tylko jedną próbę. Niczego z góry nie zakładaj. Podczas lektury pomyślisz, że to kolejna książka o zazdrosnej byłej żonie, która ma obsesję na punkcie swojej następczyni - piękniejszej i młodszej. Ale to nie tak. Powoli... Strona po stronie dojdziesz do prawdy. I pamiętaj - CZYTAJ MIĘDZY KŁAMSTWAMI!
Vanessa Thompson poświęca całe swoje życie dla "zbyt dobrego, by mógł być prawdziwy" męża Richarda i przenosi się wraz z nim do podmiejskiego Westchasteru. Jednakże ich z pozoru idealne małżeństwo nie trwa długo. Niebawem po rozwodzie jej były mąż wieże się z młodszą i piękniejszą kobietą, Nellie. Wszystko wiedzie ku nowemu (drugiemu) happy endzie, do czasu aż Nellie poznaje Vanessę...
Thriller małżeński brzmi sam w sobie intrygująco. Dodając do tego wiadomości, że już niebawem zostanie nakręcony film na podstawie Żony między nami, wiedziałam, że muszę mieć tę książkę. Jak skończyło się moje wyczekiwanie na tę lekturę? Jednym dłuższym popołudniem, ponieważ od tej powieści nie sposób się oderwać i trzeba przeczytać na raz.
Żona między nami to przede wszystkim bardzo mądrze poprowadzona akcja, która staje się najważniejszym walorem dodatnim dla zawiłej fabuły, ponieważ trzyma w napięciu już od początku. Autorki budują całą opowieść na stereotypach, bawiąc się oczywistymi wręcz pierwszymi skojarzeniami swoich czytelników. Dzięki temu historia o Vanessie, Nellie oraz Richardzie jest tak świeża i ciekawa, ponieważ tutaj nic nie jest takie, jakby się wydawało.
Podobnie rzecz się ma z postaciami. Każdy ma coś za uszami, każdy przedstawia inną wersję wydarzeń, przez co nie można odgadnąć, kto kłamie, a kto mówi prawdę. Podobnie jak sama fabuła, tak i bohaterowie zostali wykreowani na zasadzie odwrotnego schematu - wszystkie zachowania, do jakich mogliśmy być przyzwyczajeni w thrillerach, zostały poprzestawiane. Odważne posunięcie, a co najważniejsze udane, ponieważ tylko na pozór każda z tych postaci wiedzie normalne, spokojne życie.
Narracja jest zmienna: raz poznajemy przebieg wydarzeń z perspektywy pierwszoosobowej poprowadzonej przez Vanessę, innym razem narrator staje się trzecioosobowym, by przestawić życie Nellie. Autorki potrafią zaciekawić, a ich ulubionym sposobem prowadzenia akcji są niedomówienia i półsłówka, które potrafią wywieść w pole. Zapewne również dlatego tę książkę czyta się jednym tchem.
Żona między nami to swego rodzaju test psychologiczny - sprawdź się sam, na ile dajesz się zwieść pozorom. Nie dziwi mnie zatem fakt, że ta powieść tak dobrze się sprzedaje w różnych krajach - ma do tego prawo, ponieważ jest naprawdę dobra! Polecam wszystkim, bez wyjątku.
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2018/05/zona-miedzy-nami-greer-hendricks-sarah.html
Komu bardziej zaufasz - jemu czy jej? Zastanów się. Masz tylko jedną próbę. Niczego z góry nie zakładaj. Podczas lektury pomyślisz, że to kolejna książka o zazdrosnej byłej żonie, która ma obsesję na punkcie swojej następczyni - piękniejszej i młodszej. Ale to nie tak. Powoli... Strona po stronie dojdziesz do prawdy. I pamiętaj - CZYTAJ MIĘDZY KŁAMSTWAMI!
Vanessa Thompson...
2018-05-05
Macbeth to jeden z niewielu nieprzekupnych policjantów, który ciężką praca nie tylko wyszedł z nałogu, ale nawet zaczął piąć się po szczeblach kariery. Wspiera go Lady, piękna i wpływowa właścicielka kasyna, a co najważniejsze - jego wielka miłość. Lecz jeden awans to za mało by ją zadowolić. Lady uważa, że Macbeth musi zabić komendanta Duncana, by naprawdę stać się kimś ważnym, co zresztą przepowiedziały mu trzy naćpane kobiety. Jak się okazało nie ma nic bardziej uzależniające od władzy...
Jak wiele Nesbø wziął od Szekspira? Właściwie, gdyby tak zacząć się doszukiwać, to całkiem sporo: postacie, charaktery, ogólny schemat opowieści. Lecz jest to zaledwie kropla w morzu w porównaniu z tym, co od siebie dodał. Jeżeli przebrnie się przez ogólny wstęp, w którym autor nakreśla tło historyczne (fikcyjne państwo podzielone na części, 70-te lata), aż ciężko nadążyć za akcją. Dzieje się i choć zna się Makbeta Szekspira, to wciąż ten Makbet zaskakuje. Ostatecznie uwspółcześniona opowieść o żądzy władzy została przemyślana od A do Z. Nie zdradzę wszystkich rozwiązań, ale niech za przykład posłużą narkotyki ukrywające się pomiędzy zdaniami - nie potrzeba żadnej magii, skoro ma się takie środki.
Choć jestem wielką miłośniczką kryminałów, zagadek i innych thrillerów, to według mnie siła Makbeta ma miejsce gdzieś indziej - a są to bohaterowie. Przyznam się szczerze, że nieco obawiałam się kreacji tytułowego bohatera, ponieważ nie za bardzo przekonywała mnie jego bojaźliwość połączona z odwagą, męstwem i honorem. Nesbø nieco go "podkręcił", by pasował do naszych czasów, dzięki czemu Makbet stał się bardzo dobrą i logiczną postacią. Jednakże i tak wisienką na torcie jest Lady. Respekt w stosunku do jej ambicji i dumy przedziera się przez kartki. Czytelnik może łatwo zrozumieć, dlaczego Makbet tak bardzo się stara. Opowiedzenie ich przeszłości dodatkowo zwiększa pasję. A to wciąż zaledwie dwie postacie, a w książce znajdziemy plejadę nietuzinkowych postaci.
Jo Nesbø znany jest z dobrze napisanych powieści, a Makbet nie zamierza stać na uboczu. Plastyczny język zapewnia nam komfort w podróżowaniu w świecie władzy, korupcji i morderstwa, a inteligentne, pełne życiowej prawdy (bądź innej szczerości emocjonalnej) dialogi dopełniają dzieła, tworząc powieść, od której ciężko się oderwać. W tę historię wchodzi się tak jak skacze się do wody - nie wiemy, kiedy przekroczyliśmy taflę wody i znajdujemy się w samym środku innego świata.
Makbet nie zawodzi, a wręcz podwyższa poprzeczkę. Wszyscy fani kryminałów i/bądź Szekspira nie będą zawiedzeni. Jo Nesbø przygotował krwawy posiłek - z jednej strony tak dobrze znany o uniwersalnym smaku, z drugiej wciąż świeży i niezwykły. Wydaje mi się, że po uwspółcześnionym Projekcie Szekspira, spojrzenie na twórczość tegoż poety znacznie się zmieni. I to na lepsze.
https://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2018/05/macbeth-jo-nesb.html
Macbeth to jeden z niewielu nieprzekupnych policjantów, który ciężką praca nie tylko wyszedł z nałogu, ale nawet zaczął piąć się po szczeblach kariery. Wspiera go Lady, piękna i wpływowa właścicielka kasyna, a co najważniejsze - jego wielka miłość. Lecz jeden awans to za mało by ją zadowolić. Lady uważa, że Macbeth musi zabić komendanta Duncana, by naprawdę stać się kimś...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-09-09
Pamiętam to uczucie, gdy po lekturze Bólu za ból byłam mile zaskoczona. Spodziewałam się niezobowiązującej, lekkiej książki, a otrzymałam niejednoznaczne postacie i niekonwencjonalne zachowania. Drugi tom - Ogień za ogień - również nakręcił mnie pozytywnie, każąc oczekiwać od Popiołu za popiół wyjątkowego zakończenia. Czy się zawiodłam?
Mary, Kat i Lillia nie miały w planach nikogo krzywdzić (a przynajmniej nie tak poważnie). Pragnęły jedynie odpowiedzieć ogniem za ogień. Zemścić się za wyrządzone krzywdy. Nie spodziewały się jednak, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Wiele tajemnic wychodzi na jaw, a prawda może rozdzielić je na zawsze.
Tak oto dobrnęłam do końca historii osadzonej na wyspie Jar. Cała trylogia wydawać by się mogła przeciętną, nie wyróżniającą się z tłumu opowieścią o dzieciach z bogatych domów. Ale tak nie jest. Autorki poruszyły znacznie poważniejsze tematy, takie jak prześladowanie, wyśmiewanie, poniżanie, ukazując jednocześnie realne skutki zemsty.
Nie sposób powiedzieć coś więcej na temat trzeciego tomu, jeżeli ktoś nie zapoznał się z częścią pierwszą i drugą. Na kartach tej trylogii autorki stopniowo zagęszczały i tak tajemniczy klimat, wplatając niejeden drobiazg, który poznany, zmienia całkowicie obraz rzeczywistości. Popiół za popiół sumuje wszystkie te zagadki, choć pozwala nam, czytelnikom, samemu wyciągnąć wnioski. Niejednoznaczność jest właśnie jednym z najlepszych plusów tej serii.
Bohaterowie nie są sztampowi. Każdy z nich miał jakąś tajemnicę za uszami, jakieś niedomówienie na języku. Mogłam znaleźć osobę, której najbardziej współczułam, oraz taką, której szczerze nie znosiłam. Powieść skupia się przede wszystkim na tych emocjach, dzięki czemu nie pozostajemy obojętni na krzywdę fikcyjnych postaci.
Stylistycznie Popiół za popiół nie wyróżnia się z tłumu młodzieżówek. Przeważają dialogi, a opisów jest tylko tyle, ile musi być. Wniosek - akcja brnie szybko do przodu, a całość czyta się jednym tchem. 300 stron to lektura na jeden wieczór. Ale wieczór pełen wrażeń.
Po okładkach czy też opisie nie spodziewałabym się aż tak przyjemnej lektury (szczególnie, że niejedną powieść dla młodzieży się czytywało). A tu proszę! Co i raz natrafiam na miłe dla oka perełki, które potrafią mnie pozytywnie nastroić. Oby podobnych historii było jak najwięcej. Polecam!
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2017/09/popio-za-popio-jenny-han-siobhan-vivian.html
Pamiętam to uczucie, gdy po lekturze Bólu za ból byłam mile zaskoczona. Spodziewałam się niezobowiązującej, lekkiej książki, a otrzymałam niejednoznaczne postacie i niekonwencjonalne zachowania. Drugi tom - Ogień za ogień - również nakręcił mnie pozytywnie, każąc oczekiwać od Popiołu za popiół wyjątkowego zakończenia. Czy się zawiodłam?
Mary, Kat i Lillia nie miały w...
2017-03-01
Co się stanie, jeżeli ludzie za bardzo uwierzą w czyjeś zdanie i zaczną je traktować jako własne? A przecież o podobną sytuację nie trudno. Wystarczy tylko corocznie pojawiająca się lista zawierająca kontrowersyjny temat piękności i brzydoty. I proszę bardzo - jedni się cieszą, inni płaczą! Choć może nie do końca?
Każdego roku licealistów z Mount Washington High, którzy w ostatni poniedziałek września wkraczali do szkoły, witała wywieszona na ścianie lista najładniejszych i najbrzydszych dziewcząt z każdego rocznika*. I tym razem tradycji stało się zadość, dzięki czemu owego dnia na liście pojawiły się nazwiska ośmiu dziewcząt: po jednej najładniejszej i najbrzydszej z czterech roczników.
I w tym przypadku nie powiem ani więcej. Mój opis jest w miarę zbliżony do tego z okładki i tak też miało być. Chcę, żebyście byli w podobnej sytuacji co ja. Kiedy wzięłam Fatalną listę do ręki nie wiedziałam, czego się spodziewać. A nieprzewidywalna fabuła okazała się niewątpliwym atutem. Czymś, co nieustannie zachęcało mnie do przeczytania kolejnych stron powieści. Szczerze zastanawiałam się, czego mogę się tutaj spodziewać.
Akcja skupia się na ośmiu dziewczynach. Tak, tych samych dziewczynach, których nazwiska pojawiły się na liście. Danielle - Dana Babochłop; Abby - Ekstra punkty przyznawane za zwalczenie rodzinnych genów; Candace - Tak nawiasem mówiąc, piękno jest nie tylko na zewnątrz; Lauren - Wszyscy lecą na tę nową laskę; Sara - Ta panna ze wszystkich sił stara się być jak najbardziej szpetna; Bridget - Ależ człowiek może się zmienić przez wakacje; Jennifer - Jedyna czterokrotna laureatka w historii; Margo - Niech żyje królowa tegorocznego jesiennego balu!** Na każdą z nich w jakiś sposób lista wpłynie na ich całe życie i inaczej będą starały się z nią zmierzyć. Warto przy tym wczytać się dokładnie w przypisy przy imionach - będą małą wskazówką tego, co czeka wewnątrz tej prawie 400-stronicowej księgi.
Fatalna lista to - w moim odczuciu - książka przeznaczona przede wszystkim do młodzieży. Nie brak w niej powtarzających się nieraz problemów typowych dla ludzi wkraczających powolnym krokiem w dorosłe życie oraz podpowiedzi możliwych rozwiązań. Nie zabraknie nawet wyrazistego morału na samym końcu opowieści. Z tego też powodu nie mogę powiedzieć, by powieść ta była zła. Jest dobra, w jakiś sposób ciekawa, choć żadnej Ameryki nie odkryła (a wręcz jest typowo amerykańska, jeśli wiecie, co mam na myśli).
Książkę czyta się jednym tchem. Historię poznajemy z perspektywy trzecioosobowej z tym wyjątkiem, że każdy rozdział podzielony jest na poszczególne osoby. Siobhan Vivian potrafiła przedstawić przeszłość bohaterów i nakreślić ich portret psychologiczny zwięźle, rzeczowo i bez niepotrzebnego przedłużania. Kto czytał inne jej powieści na polskim rynku: Ból za ból bądź Ogień za ogień wie, że jej postacie są niesamowicie wyraziste i każda ma w sobie coś charakterystycznego co odróżnia je od pozostałych.
Fatalna lista to kawał dobrej opowieści dla młodzieży, która może nie jest żadnym MUST READ w życiu młodego odbiorcy, lecz może okazać się miłym sposobem na odpoczynek. Dla mnie podobna powieść mogłaby zostać zekranizowania przez wytwórnię Disneya - nadaje się do niej idealnie.
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2017/03/premierowo-fatalna-lista-siobhan-vivian.html
Co się stanie, jeżeli ludzie za bardzo uwierzą w czyjeś zdanie i zaczną je traktować jako własne? A przecież o podobną sytuację nie trudno. Wystarczy tylko corocznie pojawiająca się lista zawierająca kontrowersyjny temat piękności i brzydoty. I proszę bardzo - jedni się cieszą, inni płaczą! Choć może nie do końca?
Każdego roku licealistów z Mount Washington High, którzy w...
2017-04-28
Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony, na promocji warto kupować książki! Czasami można trafić na naprawdę ciekawe okazy, jak na przykład ta tutaj. Pan Darcy nie żyje. Wierzcie mi, chciałam już dawno przeczytać tę powieść. Która miłośniczka Dumy i uprzedzenia by nie chciała?!
W związku z różnymi myślami i emocjami, kłębiącymi się w mojej głowie i serduchu, uznałam, że napiszę opinię na temat książki, której nie musiałabym wcale recenzować. Ale tym razem zrobię wyjątek, ponieważ Pan Darcy... jest tego warty!
Postanowiono stworzyć kolejną ekranizację najsławniejszego dzieła Jane Austen. Tym razem z nową, młodą i lekko zwariowaną ekipą. I można uznać, że wszystko zmierza do pięknego finału... gdyby nie fakt, iż jeszcze przed początkiem zdjęć następuje wypadek. Peter Murphy (filmowy Pan Darcy) ginie na miejscu... i wcale nie będzie jedyną ofiarą.
Wiecie co? Ciężko mi cokolwiek tutaj napisać, bo mam całkowicie dwubiegunowe odczucia. Z jednej strony wkręciłam się w akcję, czytałam w każdym wolnym momencie, oczekując zakończenia, a z drugiej strony ubolewałam nad naiwnością, zagadką a przede wszystkim nad postaciami.
Dlatego już na starcie zaznaczę - Pan Darcy nie żyje mi się podobał! Podobał mi się mimo wszystko i zapewne już niebawem sięgnę po kolejną powieść Magdaleny Knedler, bo kto wie? Może w przyszłości stanie się jedną z moich ulubionych pisarek!
Zacznę może od samej fabuły, za którą już należy się aplauz! BRAWO! Bardzo ciekawe zagranie na starcie sprawia, iż nie mogłam oderwać się od historii mimo wszystko. Jestem miłośniczką Dumy i uprzedzenia, więc liczne nawiązania do tejże książki czy ekranizacji dodawały rumieńcom Panu Darcy'emu nie żyje! Nawet ta zagadka wyglądała, jak gdyby napisała ją sama Agata Christie: najpierw zobrazowanie sytuacji i nakreślenie sylwetek (każda miała jakiś sekret), następnie śmierć i śledztwo, po czym finał.
- Po co? - Alan zamyślił się na chwile. - Przede wszystkim dlatego, że to świetna powieść. I zasługuje na wielość spojrzeń i różnorodność interpretacji. Zasługuje na to,by przeniknąć magią kina, by żyć, mimo przemian społecznych, mimo nieustających przeobrażeń świata, mimo kompletnego odwrócenia obyczajowości. Dlaczego wciąż czytamy Dumę i uprzedzenie, choć od jej publikacji minęło dwieście lat? Bo pragniemy takich właśnie historii! O miłości. Z początku trudnej, ale pięknej, głębokiej i szczerej. O ludziach, którzy są niedoskonali, ale starają się - dla siebie nawzajem - wykrzesać ze swojego dalekiego od perfekcji charakteru iskierki lepszego "ja". Stają się zwalczyć swoje opory, słabości, przyzwyczajenia i ograniczenia! Starają się zwalczyć dumę i uprzedzenie! *
Tyle że zagadka, choć pogmatwana, nie była niczym zaskakującym. Rozwiązania fabularne niektóre okazywały się ciekawe, lecz osoba czytająca trochę więcej zaraz wszystko rozgryzie (z mojej strony mam już za dużo kryminałów czy to Christie, czy to innych pisarzy za sobą). Te, które czytają mniej, mogą mieć fajną zabawę. Mnie się tak czy siak spodobała, a to też mówi samo za siebie!
Jeżeli chodzi o bohaterów... Koniec końców mogłam ich nawet polubić, choć czasami mnie irytowali tymi nagłymi, nielogicznymi czasami zmianami zachowania. Szczególnie zapadł mi w pamięć fragment typowo naiwny, gdzie dwie bohaterki - Zoe & Bell - nagle z marszu się polubiły i zaczęły opowiadać historie z życia, które były ich wielkimi tajemnicami. Było to naciągane... no a przynajmniej dla mnie.
Styl autorki charakteryzował się najczęściej prostymi, krótkimi zdaniami. Wielokrotnie powtórzonymi. Tutaj też mogłabym trochę posmęcić, gdyż wszyscy mówili tak samo. Nie miało znaczenia, czy to aktor, reżyser, scenarzysta - wszyscy mówili wieloma wielokropkami. W sumie styl jak styl, ale możliwe, że to właśnie on sprawił, iż Pan Darcy nie żyje okazał się moją książką miesiąca!
Sama chciałabym wiedzieć, na czym polega fenomen tej powieści. Magdalena Knedler po prostu mnie oczarowała. Dalej nie wiem jak, ale coś sprawiło, iż jeszcze podczas lektury wpisywałam nazwisko autora i już wybierałam sobie kolejną lekturę do czytania. To trochę chore, prawda? Powyżej narzekam, wytykam błędy, naiwność, której nie znoszę w powieściach, a przy tym mogę powiedzieć, iż polubiłam tego Pana Darcy'ego, który nie żyje! Serio! Może to dlatego, iż kocha się pomimo ;)
Dlatego jeżeli jeszcze Was nie odstraszyłam i jeżeli możecie przymknąć oko na moje argumenty, po prostu przeczytajcie Pan Darcy nie żyje od Magdaleny Knedler. Jest to historia godna uwagi za kreatywność i to COŚ, co sprawia, iż pomimo wad czytamy dalej i się zakochujemy.
http://wymarzona-ksiazka.blogspot.com/2017/04/pan-darcy-nie-zyje-magdalena-knedler.html
Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony, na promocji warto kupować książki! Czasami można trafić na naprawdę ciekawe okazy, jak na przykład ta tutaj. Pan Darcy nie żyje. Wierzcie mi, chciałam już dawno przeczytać tę powieść. Która miłośniczka Dumy i uprzedzenia by nie chciała?!
W związku z różnymi myślami i emocjami,...
Strasznie nudne to było. O ile pierwsze części były całkiem ciekawe (nie mówię, że mocno, ale CAŁKIEM), to ta była strasznie wtórna i pisana na kolanie. Na 638 stron spokojnie można by było wyciąć z 200 stron opisu o zachwycie nad bogactwem i nad wspaniałością Hailie. Serio - w tej części autorka mocno przesadziła w gloryfikacji głównej bohaterki. Ogólnie to niedużo się dzieje. Przez większość czasu jest nudno. Wszyscy bohaterowie mają myśli i zachowania 15-latków i byłoby to dość spoko, gdyby nie fakt, że są 2x starsi. Absurd goni absurd, ale przynajmniej dobrnęliśmy do końca!
A mimo to wiem, że Rodzina Monet udowodniła mi jedno - uwielbiam czytać guilty pleasure, a już zwłaszcza je komentować (karteczki samoprzylepne to cudo! uważam, że zostały stworzone właśnie dla podobnych czynności). Oprócz tego uwielbiam tę serię za rodzinne więzi. Może w niektórych przypadkach przesadzone, ponieważ żaden brat nie zachowuje się tak, jak bracia Monet, ale mimo to miło mi się na serduszku robi, że rodzina ma w tym tytule taką moc.
Strasznie nudne to było. O ile pierwsze części były całkiem ciekawe (nie mówię, że mocno, ale CAŁKIEM), to ta była strasznie wtórna i pisana na kolanie. Na 638 stron spokojnie można by było wyciąć z 200 stron opisu o zachwycie nad bogactwem i nad wspaniałością Hailie. Serio - w tej części autorka mocno przesadziła w gloryfikacji głównej bohaterki. Ogólnie to niedużo się...
więcej Pokaż mimo to