-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać3
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać3
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2024-02-22
2022-06-26
2020-05-14
Jeśli wiosenny lockdown miał jakiekolwiek dobre strony, to właśnie ten, że biblioteki automatycznie przedłużały okres wypożyczenia książek. Uwięziona z Dukajem w czterech ścianach, przez cztery miesiące, podjęłam nierówną walkę - "Lód" albo ja.
To książka zdecydowanie dla weteranów czytelnictwa, ludzi zdeterminowanych lub lubiących filozofię, bo nawet niekoniecznie twarde, fizyczne sci-fi.
Przede wszystkim narracja jest skrajnie wymagająca, stylizowana pod epokę nie tylko ideologią, ale przede wszystkim leksyką, składnią a nawet gramatyką (perła najjaśniejsza: "tłómaczyć"), co podbite jest dodatkowo filozofią życiową bohatera, jego pochodzeniem i wykształceniem, czyniąc powieść ogólnie trudną w odbiorze. To nie jest wieczorna czytanka na dobry sen, do "Lodu" siadałam ze świeżą, wypoczętą głową i studiowałam, tłumacząc sobie symultanicznie jak z języka obcego i nie mam tu na myśli licznych makaronizmów, całych dialogów w językach obcych. Z drugiej strony: ciekawe uchwycenie pierwszoosobowe w depersonalizacji ("się myśli, się rozmawia"), z uszanowaniem tła kulturowego epoki.
Bohaterowie są bardzo różnorodni, właściwie co bohater to osobowość. Każdy jeden oryginał i każdy gotów dzielić się swoimi przemyśleniami z bohaterem głównym. Właściwie to takim anty-bohaterem, bo depresja, alkoholizm i hazard to dopiero początek bardzo długiej listy cnót Benedykta Gierosławskiego, człowieka charakteru krytycznego, nieufnego i zaszczutego. Nie mam zupełnie problemu z wysyłaniem kogoś takiego na samobójczą misję, w którą nie wierzą nawet jego zleceniodawcy; to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Przynajmniej w tej konwencji, gdzie bohater jest pasywnym obserwatorem-empirystą.
Mam natomiast problem z całą koncepcją historiozoficzną i każdym jej ujęciem oraz egzystencjalizmem. Były to żywe idee XX-go wieku, potrafię to zrozumieć i uszanować żywą obecność w utworze, ale odbierałam je w "Lodzie" jako ładnie rozpisane pod scenariusz zapchajdziury, służące spotęgowaniu wrażenia upływu czasu. Czyli właściwie niczemu, oprócz zagłuszenia dynamicznej fantastyki z intrygami kryminalnymi, politycznymi i gospodarczymi nawet (magiczny minerał z kosmosu o odwrotnej fizyce i właściwościach psychoaktywnych, no halo, kogo tu naprawdę obchodzi jakaś "Historja"!) do poziomu dialogowego traktatu religijno-filozoficznego. Akcja ciągnie się straszliwie, a wszelkie zwroty akcji następują o tyle gwałtownie, o ile autor zdaje się wyczerpał temat z jednym filozofem i jest gotów przejść do następnego, łaskawie podganiając McGuffinem. Brak mi do tego cierpliwości. Przez 80% nie dzieje się nic godnego uwagi, czułam się tylko poinformowana jako czytelnik, co dziać by się mogło, gdyby bohaterem był ktoś inny niż Benek. Mimo naprawdę budzącego podziw opracowania materiału, czytając, idzie się pochlastać. Bo to wszystko po prostu zupełnie nie ma znaczenia.
Świat "Lodu" zostaje dogłębnie opowiedziany. Wiadomo, jakie stronnictwa polityczne się wyklarowały, jakie można mieć firmy i jakie eksperymenty przeprowadzać. Wiadomo, jak sprytne ludziki w złotym wieku rozwoju technologii sobie gospodarzą, czytelnik jest skrzętnie o wszystkim poinformowany, po fakcie zostają nam opowiedziane zbrodnie i prawość, a Dukaj dziesiątkami ust rozprawia, waży i rozsądza, co jest przekłamane, co skłamane, a co zaprawdzone i sprawdzone.
A historia samego Benedykta... cóż. Przydarzyła mu się. Przypadkiem, mimochodem i wbrew Gierosławskiemu. Brak mu zaangażowania i celu. A kiedy w końcu cel mu się klaruje, to o ironio historia się kończy. I jest to bodaj jedyna rzecz w "Lodzie", która rzeczywiście ma filozoficzne przesłanie.
Jeśli wiosenny lockdown miał jakiekolwiek dobre strony, to właśnie ten, że biblioteki automatycznie przedłużały okres wypożyczenia książek. Uwięziona z Dukajem w czterech ścianach, przez cztery miesiące, podjęłam nierówną walkę - "Lód" albo ja.
To książka zdecydowanie dla weteranów czytelnictwa, ludzi zdeterminowanych lub lubiących filozofię, bo nawet niekoniecznie twarde,...
2020-09-06
Wielotomowe serie mają to do siebie, że malkontenci i czytelnicy rozczarowani po dalsze tomy zwyczajnie nie sięgają, co generalnie podnosi średnią ocenę książki. Choć przez wszystkie pięć "Długich" tomów najczęściej wystawiane jest 7/10 (nawet "Długa Wojna", krytykowana za nudę i wtórność względem pierwszej części, choć o marginalną ilość dziewięciu ocen względem oceny 6/10), nie jest to już siódemka tej samej wagi, co przy tomie pierwszym. A bawi mnie to w tym konkretnym przypadku o tyle, że "Długi Kosmos" na siódemkę zasługuje pod pewnymi względami nawet mniej od "Długiej wojny". Bo o ile poprowadzenie akcji jest z typowym satyrycznym humorem, którego nie chwytam i kolejnymi próbami emocjonalnego podburzania czytelnika arogancją Następnych, która nie działa, a zaczyna nużyć - to książka zawiera błędy logiczne, naprędce łatane dziury fabularne i anachroniczne przeinaczenia względem poprzednich tomów coby autorowi pasowało. Bo nawet niekoniecznie autorom.
W przedmowie Baxter zaznacza, że "Długa" seria pierwotnie miała być dylogią. Dylogia, którą polskie wydawnictwo reklamuje jako trylogię, a kończy jako pentalogia. Którą uczciwie do końca przez proces redakcji przeprowadza tylko jeden z autorów, Baxter właśnie, bo "Terry miał inne projekty".
I tak w sumie cieszę się, że przebiłam się przez ostatni tom. Chociaż warsztatowo daje ciała, koncertowo służy za wielkie podsumowanie wielkiego festiwalu rozczarowujących finałów w serii. Bo koniec końców okazuje się, że nie trzeba było robić nic poza tym, co zrobiono już w tomie drugim, gdyby tylko chciano posłuchać czesaczy. Ale wtedy Następni nikomu do niczego nie byliby potrzebni i naprawdę 3 tomy byłyby do kosza, a przecież na nazwisku Pratchetta można tyle zarobić.
Seria wiele by zyskała, gdyby porzucić mozaikowość i skondensować ją w spójną, rozwojową fabułę. Może nawet coś z charakterem, zamiast profiction sci-fi z połowy ubiegłego wieku.
A tak jestem tylko cichym głosem krytykującym książkę z zawyżoną przez fanów autora/ów oceną, a po którą większość choćby i fanów gatunku nawet nie pomyśli sięgnąć.
Wielotomowe serie mają to do siebie, że malkontenci i czytelnicy rozczarowani po dalsze tomy zwyczajnie nie sięgają, co generalnie podnosi średnią ocenę książki. Choć przez wszystkie pięć "Długich" tomów najczęściej wystawiane jest 7/10 (nawet "Długa Wojna", krytykowana za nudę i wtórność względem pierwszej części, choć o marginalną ilość dziewięciu ocen względem oceny...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-08-19
Czy ja coś pisałam o przyszłościowych wątkach w trzecim tomie? Coś mi się musiało przyśnić. Przy czwartym tomie przyzwyczaiłam się jakoś, że im coś bardziej epicko się zapowiada, tym bardziej rozmydlony i nijaki będzie tego finał. Odczuwam przy tej serii notoryczny brak satysfakcjonujących kulminacji, nie licząc jednej finałowej destrukcji wpisującej się w konwencję serii. "Długą utopię" ratuje w moich oczach trochę bardziej osobiste podejście do bohaterów, ich emocjonalności i światopoglądów, przy zachowaniu ogólnej mozaikowości konstrukcji.
Odnoszę wrażenie, że jakaś treść mi w serii umyka przez niedostrzeganie easter eggów, nawiązujących do kanonu sci-fi połowy XX wieku. A może przez niedobór spójnej, rozwojowej fabuły, doszukuję się na siłę sensu w bardzo rozwlekłym angielskim humorze bez puenty.
Czuję się, jakby seria "wychowała" mnie sobie jako czytelnika. Akceptuję jej konstrukcję. Akceptuję konceptualne podejście, które obiecuje czytelnikowi więcej, niż ostatecznie daje. I ani mnie to grzeje ani ziębi. Oczywiście sięgnę po następny tom, bo jestem uparta. Ale nie mam złudzeń. Ironia.
Czy ja coś pisałam o przyszłościowych wątkach w trzecim tomie? Coś mi się musiało przyśnić. Przy czwartym tomie przyzwyczaiłam się jakoś, że im coś bardziej epicko się zapowiada, tym bardziej rozmydlony i nijaki będzie tego finał. Odczuwam przy tej serii notoryczny brak satysfakcjonujących kulminacji, nie licząc jednej finałowej destrukcji wpisującej się w konwencję serii....
więcej mniej Pokaż mimo to2015-06-27
O ile wcześniejsza książka Łukajenki, z serii o Patrolach, niezbyt mnie porwała, to "Brudnopis" nadrabia trzy razy: sympatycznym bohaterem, kryminalno-przygodowym tonem akcji i - przede wszystkim - fabułą.
Kirył występuje w narracji pierwszoosobowej i często czytelnik częstowany jest jego opiniami o świecie i ludziach. Występują najczęściej na początkach rozdziałów i wprowadzają pewien rytm, a do tego są na tyle nieinwazyjne i sporo mówiące o samym bohaterze, że w ogóle nie drażnią, jak na przykład te puste utyskiwania z prozy młodzieżowej.
Pierwsza połowa książki jest elektryzująco schizofreniczna, nawet jak na rosyjskie realia. Do tego dostajemy dwójkę całkiem rozgarniętych młodzieńców, którzy bardzo samodzielnie poruszają się w tym dziwnym i coraz mniej przyjaznym środowisku.
Może to spoiler, ale tak bardzo odbija od tego, co jest na okładce, że warto o tym powiedzieć otwarcie: coś, co zapowiada się jak thriller lub kryminał okazuje się być fantastyką i to we wcale porządnym, ulogicznionym wydaniu. Przejście jednak jest bardzo płynne, za najwyraźniejszą granicę można przyjąć wieżę, ale to jak próba ustalenia daty przemiany epok - naciągane i umowne. Koncepcja jest tak starannie poprowadzona, że wyraźnie czuć rozwój wydarzeń i pogłębianie się wiedzy bohatera, tak że wieża wydaje się punktem zwrotnym, choć w istocie jest tylko pewnym dopełnieniem i progiem do nowych zagadek, bo nie jest celem samym w sobie.
Wyobraźcie sobie bowiem, że któregoś późnojesiennego dnia dzwoni do was jakiś obcy człowiek, mówi, że jest waszym przyjacielem i wcale nie brzmi jak szaleniec. Kiedy przyjeżdżacie na miejsce spotkania, ten obcy człowiek nie dość, że zna wszystkie wasze upodobania, to wie nawet, jak z wami rozmawiać, żebyście się czuli komfortowo. I ten człowiek ma dostęp do magicznej wieży, strzegącej portali międzywymiarowych.
Już samo to w sobie brzmi niesamowicie. A jeszcze lepiej jest, że to ten strażnik wieży jest głównym bohaterem!
Do tego dochodzą przeróżne światy, które rządzą się własnymi prawami, międzywymiarowe spiski, systemy kontroli, ruch oporu i mnóstwo logicznych zagadek i rozmyślań, co właściwie jest prawdą, a kto kłamie w żywe oczy. Do tego obfituje w drobne scenki, dzięki którym nawet czytelnik może się przyłączyć do tej detektywistycznej zagadki.
Bardzo dynamiczna, barwna i wciągająca.
No i wieże w pobliżu torów już nigdy nie będą wyglądać tak samo.
O ile wcześniejsza książka Łukajenki, z serii o Patrolach, niezbyt mnie porwała, to "Brudnopis" nadrabia trzy razy: sympatycznym bohaterem, kryminalno-przygodowym tonem akcji i - przede wszystkim - fabułą.
Kirył występuje w narracji pierwszoosobowej i często czytelnik częstowany jest jego opiniami o świecie i ludziach. Występują najczęściej na początkach rozdziałów i...
2020-01-02
Książka miała mi do zaoferowania kilka sentymentalnych refleksji, ciche rozmowy o tym, jak delikatną istotą jest człowiek (zarówno w obliczu kosmosu, jak i najbliższego otoczenia) oraz szklankę lemoniady.
Nie jest to jakaś tragiczna, wstrząsająca lektura, która wyszarpie człowieka niespodziewanymi zwrotami akcji. Przynajmniej dla mnie była dość łagodna. Napisana jest dojrzałym stylem pamiętnika, nie zawiera zbędnych elementów, próbuje porządkować wydarzenia, waży fakty i wspomnienia Julii. To o wiele bardziej melancholijne science-fiction niż obyczajówka o dorastaniu. Książka niby o dwunastolatce, niby o problemach tego wieku (staniki, przyjaciółki i chłopaki), ale główny ciężar historii leży gdzie indziej, nie na widoku i trzeba go trochę poszukać. Tak dla siebie. Jeśli się chce. Można książkę potraktować jako katalog wspomnień jako takich albo można podejść bardziej niedosłownie. Nie ma przymusu nadinterpretacji i tłamszących metafor. Łatwo tu pływać po powierzchni, by w dowolnym momencie zagłębić się i odpłynąć.
Mimo mojej standardowej podejrzliwości i tendencji do wyłapywania bzdur, nawet strona naukowa opowieści broni się zaskakująco dobrze. Ma to pewnie wiele wspólnego z tym, że książka jest o symptomach i skutkach, a nie przyczynach i rozwiązaniach, co sprawia, że jest dość nietypowa na tle znanych mi przedstawicieli gatunku.
Opowieść zmierza sobie od niechcenia do przodu, powoli, ale nieuchronnie i bezlitośnie. Świat zwalnia, a jednak dzieje się wystarczająco dużo. Świat zwalnia, ale wcale na nikogo nie czeka.
Raczej popędza.
Książka miała mi do zaoferowania kilka sentymentalnych refleksji, ciche rozmowy o tym, jak delikatną istotą jest człowiek (zarówno w obliczu kosmosu, jak i najbliższego otoczenia) oraz szklankę lemoniady.
Nie jest to jakaś tragiczna, wstrząsająca lektura, która wyszarpie człowieka niespodziewanymi zwrotami akcji. Przynajmniej dla mnie była dość łagodna. Napisana jest...
2007
Zaskakujące jest to, że choć to ostatnia część serii (tylko ona wpadła mi w ręce), a i tak zrozumiałam, o czym i kim to jest.
Może to głupie, ale podziękuję, że na wstępie autorka wprost wybaczyła tym, którzy nie czytali poprzednich części.
"Może o mnie słyszeliście. Ale nie obrażę się, jeżeli nie. Zresztą chyba nawet tak bym wolała." - No, dziękuję bardzo.
"A mogliście o mnie słyszeć, bo to mnie prasa nazwała "dziewczyną od pioruna"." - Wierzcie lub nie, ale czytając to zdanie i resztę wstępu wcale nie odczułam, że były jakieś książki wcześniej.
Sama historia też ciekawa. Jess miała fajne podejście do tych dziewczyn. Jej dialogi z nimi - na plus.
Podobała mi się jej narracja. Jest jasna, wszystko wyjaśnia, nawet jeśli nie nadużywa słów.
Jeden tylko minus - nie czytając wcześniejszych części umyka istota jej związku. Idzie zrozumieć sytuację, ale jak ktoś chce zrozumieć ich stosunek do siebie, to trzeba poznać ich lepiej. Najlepiej od pierwszej części.
Zaskakujące jest to, że choć to ostatnia część serii (tylko ona wpadła mi w ręce), a i tak zrozumiałam, o czym i kim to jest.
Może to głupie, ale podziękuję, że na wstępie autorka wprost wybaczyła tym, którzy nie czytali poprzednich części.
"Może o mnie słyszeliście. Ale nie obrażę się, jeżeli nie. Zresztą chyba nawet tak bym wolała." - No, dziękuję bardzo.
"A mogliście o...
2009
Bardziej pamiętam całą aferę z certyfikatem niż rakietę. A może to o tym była ta część? W końcu o szkolnym życiu, bo przecież mamy tu gimnazjalistów, a nie oddział komandosów.
Ale pewności mieć nie mogę.
Bardziej pamiętam całą aferę z certyfikatem niż rakietę. A może to o tym była ta część? W końcu o szkolnym życiu, bo przecież mamy tu gimnazjalistów, a nie oddział komandosów.
Ale pewności mieć nie mogę.
2008
Gdy jesteś zbyt wyjątkowy, kłopoty mogą zacząć szukać ciebie same. A gdy mowa o trzech przyjaźniących się wyjątkowych osobach, kłopoty są murowane.
To chyba gdzieś od tej części klimat robi się bardziej poważny, choć autor ani trochę nie porzuca humoru serii. Po prostu bohaterowie dorastają, lepiej poznajemy ich bliższe otoczenia, rodziny, lęki i nadzieje. I z tym też trzeba umieć się odważnie zmierzyć. Oczywiście, kiedy skończy się już ganiać baśniowego potwora po miejskiej kanalizacji. Trzeba mieć priorytety.
Gdy jesteś zbyt wyjątkowy, kłopoty mogą zacząć szukać ciebie same. A gdy mowa o trzech przyjaźniących się wyjątkowych osobach, kłopoty są murowane.
To chyba gdzieś od tej części klimat robi się bardziej poważny, choć autor ani trochę nie porzuca humoru serii. Po prostu bohaterowie dorastają, lepiej poznajemy ich bliższe otoczenia, rodziny, lęki i nadzieje. I z tym też...
2008
Bardzo oryginalna fabuła i pomysł na jej rozwiązanie. Bardzo lubię motywy snów, a autor sobie z oniryzmem i snem świadomym poczyna bardzo śmiało, tworząc w temacie zupełnie nowe pole do popisu. Na bohaterów czeka kolejna zagadka do rozwiązania, bo problemy ze snem to bardzo poważna sprawa utrudniająca życie szkolne i osobiste. Czas ponownie wziąć sprawy w swoje ręce, a właściwie śniące umysły.
Bardzo oryginalna fabuła i pomysł na jej rozwiązanie. Bardzo lubię motywy snów, a autor sobie z oniryzmem i snem świadomym poczyna bardzo śmiało, tworząc w temacie zupełnie nowe pole do popisu. Na bohaterów czeka kolejna zagadka do rozwiązania, bo problemy ze snem to bardzo poważna sprawa utrudniająca życie szkolne i osobiste. Czas ponownie wziąć sprawy w swoje ręce, a...
więcej mniej Pokaż mimo to2008
Wakacyjny wypad przyjaciół takich jak Felix, Net i Nika, trójki naprawdę nieprzeciętnych nastolatków: wynalazcy, programisty i esperki, naprawdę nie może się skończyć niczym innym jak nową elektryzującą przygodą i ratowaniem świata. Tego, który jest, był i będzie. A co się będziemy rozdrabniać!
Opowieść z gatunku "kiedy lekcje historii wejdą za mocno", ale i wizje przyszłości ciekawie interpretowały współczesne książce tendencje społeczno-ekonomiczno-ekologiczne. Część nawet nadal jest aktualna i nad tym też warto się zastanowić.
Wakacyjny wypad przyjaciół takich jak Felix, Net i Nika, trójki naprawdę nieprzeciętnych nastolatków: wynalazcy, programisty i esperki, naprawdę nie może się skończyć niczym innym jak nową elektryzującą przygodą i ratowaniem świata. Tego, który jest, był i będzie. A co się będziemy rozdrabniać!
Opowieść z gatunku "kiedy lekcje historii wejdą za mocno", ale i wizje...
2008
Ach, rok 2004. Początek gimnazjum (znaczy bohaterowie, dopiero teraz dociera do mnie, że są ode mnie jednak troszkę starsi, choć poznałam ich, gdy byli ode mnie młodsi), początek nowego etapu w życiu: nie tylko w edukacji, ale i rozwoju osobistym, ludzkim, emocjonalnym.
Genialny informatyk, pomysłowy wynalazca i esperka poznają się w prywatnym warszawskim gimnazjum. Choć placówka zama w sobie jest dośść oryginalna, młodzi nastolatkowie zaraz trafiają na ślad zagadki, przeżyją przygodę i zaprzyjaźnią się łatwo i do grobowej deski.
Książka łączy elementy wielu gatunków, a całość podana jest w lekkiej, humorystycznej oprawie. Błyskotliwe dzieciaki i wartka akcja techniczno-fantastycznych przygód.
Darzę wieloma ciepłymi wspomnieniami i polecam młodszym czytelnikom.
Ach, rok 2004. Początek gimnazjum (znaczy bohaterowie, dopiero teraz dociera do mnie, że są ode mnie jednak troszkę starsi, choć poznałam ich, gdy byli ode mnie młodsi), początek nowego etapu w życiu: nie tylko w edukacji, ale i rozwoju osobistym, ludzkim, emocjonalnym.
Genialny informatyk, pomysłowy wynalazca i esperka poznają się w prywatnym warszawskim gimnazjum. Choć...
2009
(Nie mam żadnych wspomnień z lektury, ale ok, ufam tej gimnazjalistce, która założyła tu to konto i zaznaczyła książkę jako przeczytaną, co mi szkodzi.)
(Nie mam żadnych wspomnień z lektury, ale ok, ufam tej gimnazjalistce, która założyła tu to konto i zaznaczyła książkę jako przeczytaną, co mi szkodzi.)
Pokaż mimo to2009-07
Jak to ze zbiorem opowiadać bywa, nie da się jednoznacznie ocenić tej książki. Są fragmenty dobre i złe, ale tych pierwszych jest jakby więcej, więc wrażenia są raczej pozytywne.
To było moje pierwsze spotkanie z Wędrowyczem i wcale nie było najgorzej. Kiedyś mieszkałam na podobnej wsi, ale szczęśliwie kogoś pokroju Jakuba nie spotkałam osobiście. Chociaż czytając książkę można zmienić pogląd na takich starych, zakonserwowanych wódką pijaczków, co tylko dowodzi kunsztu literackiego - tutaj element jest tak interesująco przedstawiony, że zaczyna się to przekładać na rzeczywistość. Co jest trochę niebezpieczne...
Jak to ze zbiorem opowiadać bywa, nie da się jednoznacznie ocenić tej książki. Są fragmenty dobre i złe, ale tych pierwszych jest jakby więcej, więc wrażenia są raczej pozytywne.
To było moje pierwsze spotkanie z Wędrowyczem i wcale nie było najgorzej. Kiedyś mieszkałam na podobnej wsi, ale szczęśliwie kogoś pokroju Jakuba nie spotkałam osobiście. Chociaż czytając książkę...
2011-08-16
Gratka dla fanów serii, a w szczególności części "Pałac snów". Inni mogliby... nie, inni na pewno nie zrozumieliby/nie docenili anegdot. Bo może przy Eftepie jeszcze można się połapać, ale dyrektor Stokrotka i Aurelia wymagają poznania najpierw z powieści. Choć idzie się tylko domyślać, skąd Bardzo Senna Ryba miała dostęp do czarnej karocy, to pomysł jest na plus. Dobry bonus.
Gratka dla fanów serii, a w szczególności części "Pałac snów". Inni mogliby... nie, inni na pewno nie zrozumieliby/nie docenili anegdot. Bo może przy Eftepie jeszcze można się połapać, ale dyrektor Stokrotka i Aurelia wymagają poznania najpierw z powieści. Choć idzie się tylko domyślać, skąd Bardzo Senna Ryba miała dostęp do czarnej karocy, to pomysł jest na plus. Dobry...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-01-20
Najlepiej tę książkę będzie się czytało laikom, którzy masę bełkotliwych, pseudo-fizycznych terminów potraktują lekko, jako zabieg artystyczny do zbudowania klimatu. Tu słowa nie służą tylko przekazywaniu historii, ale też nadawaniu rytmu i tworzeniu "mikroklimatu". Tego ostatniego "Inkluzja" ma pod dostatkiem.
Wszyscy, którzy chcą się doszukiwać tu poprawności technicznej, niech lepiej zawczasu wrócą do Lema i innych pisarzy, których wyobraźnia ma gęstość żelaza.
Nie uważam, że książka jest bez skazy. Nawet jeśli chodzi o słowa, czasem Sawicki przesadza. Najbardziej wyraźne moim zdaniem jest to przy dialogach Xiu i Shao. Cyborg ma beznadziejne kwestie.
Jest też trochę chaotyczna, przez zmienną narrację. Jest pierwszoosobowa, ale z punktu widzenia różnych bohaterów. Zdarza się chyba też trzecioosobowa.
Właściwie od początku cały czas się coś dzieje. Nie jest tak, że nie da się nadążyć za akcją, ale nie o to chodzi. W tej plątaninie kosmosu, metalu, ucieczek i pogoni z trudem daje się poznać postaci, które dokonują czasem irracjonalnych wyborów, na czele z Shao-mesjaszem. Efekt czasem (a dla niektórych pewnie cały czas...) jest taki, że coś się dzieje, ale nie za bardzo wiadomo kto się w to wmieszał i z jakiego powodu. Ale ujdzie, bo akcja ma bardzo płynne przejścia.
Uprzejme oklaski za wepchnięcie w uniwersum koncepcji teleportacji, przenoszenia w czasie, mentalnych podróży, sztucznych umysłów (vel. Smoków). Plus, że się na tym Sawicki nie skupił, bo książka i bez tego wygląda jak kosz orzechów, z których i tak 1/4 jest robaczywa, a że wrażliwe osoby, które zobaczą robaczywe orzechy, będą uważać cały kosz za stracony.
Najlepiej tę książkę będzie się czytało laikom, którzy masę bełkotliwych, pseudo-fizycznych terminów potraktują lekko, jako zabieg artystyczny do zbudowania klimatu. Tu słowa nie służą tylko przekazywaniu historii, ale też nadawaniu rytmu i tworzeniu "mikroklimatu". Tego ostatniego "Inkluzja" ma pod dostatkiem.
Wszyscy, którzy chcą się doszukiwać tu poprawności technicznej,...
2012-05-02
Jeśli miałabym porównać lekturę tej książki do płynięcia przez rzekę, to muszę powiedzieć, że nie płynęłam ani pod prąd ani z nurtem - przepłynęłam po prostu na drugi brzeg, może trochę mnie zniosło w dół, ale względnie bezpiecznie i bez większych emocji dotarłam do brzegu.
Fanką Irvinga na pewno nie zostanę, nawet jeśli porównanie do "Lśnienia" (tak, ten czarny druczek pod nazwiskiem autora na okładce właśnie o tym jest) jest trafne. Fakt, że nie mam o "Lśnieniu" dobrego zdania wcale nie działa na korzyść "Źródła".
Książka jest, delikatnie mówiąc, nijaka. Dla mnie nie ma żadnej tajemnicy, domyśliłam się o co chodzi z tym źródłem na pewno przed zaliczeniem pierwszej setki stron. Bardzo łatwo jest też zgadnąć, kto wykonał zastrzyki w pierwszym rozdziale, bo zachowanie tej osoby zbytnio się rzuca w oczy - i tu mam problem, bo nie wiem, czy dać autorowi minus za to, że można się domyślić, czy dać plus za prawidłowe przedstawienie zachowania osoby winnej.
Nie można jednak zarzucić autorowi, że się nie starał. Widać ideę, jest myśl przewodnia. Autor próbował sklecić, oddać klimat małej wiejskiej społeczności bezwzględnych ludzi i nawet mu się to udaje. Wątek romantyczny jest jednak kiepski (wiemy, że Dennis kocha Sophie, ale kurczę nie wiadomo dlaczego - czarownica pewnie jakaś, jak to kobieta!), a co za tym idzie, motywy głównego bohatera też są średnio zrozumiałe. Zamiast trzymającego w napięciu dochodzenia policyjnego mamy nudnawą sprawę sądową, której jedyną rozrywką jest dopiekanie nadętemu prokuratorowi. Niby to nie uwiera - Dennis jest prawnikiem, a Irving uczciwie pokazuje, jak wygląda proces sądowy, ale ja się tylko skarżę na brak wrażeń. Zwłaszcza, że ten proces mało miejsca nie zajmuje.
Podobał mi się w miarę motyw artysty. Pokazuje, że Irving chciał wyczerpać wątek [tego, co niosło ze sobą źródło]. Zależało mu, to widać, więc wypada docenić. Nawet jeśli przez niego Dennis robi największa głupotę w książce.
Ode mnie plus za akcję kot vs. sowa. Pościg na końcu też jest w miarę przyzwoity.
Niestety polecić mogę tylko totalnym freakom, którzy wchłonął każdy kryminał. Bo "Źródło" jest po prostu nudne i tak jakby szkoda na nie czasu.
Jeśli jednak ktoś przeczytał i zainteresowała go ta druga, fantastyczna strona książki, to czuję się w obowiązku odesłać do "The Postmortal" (tytuł polski zawiera spoiler do "Źródła", wybaczcie) Magary'ego. Podobno dobra i tam działa to na tej samej zasadzie, co w "Źródle", tylko na większą skalę, więc efekt więcej daje do myślenia.
Jeśli miałabym porównać lekturę tej książki do płynięcia przez rzekę, to muszę powiedzieć, że nie płynęłam ani pod prąd ani z nurtem - przepłynęłam po prostu na drugi brzeg, może trochę mnie zniosło w dół, ale względnie bezpiecznie i bez większych emocji dotarłam do brzegu.
Fanką Irvinga na pewno nie zostanę, nawet jeśli porównanie do "Lśnienia" (tak, ten czarny druczek pod...
2012-11-13
Książka nie sprawia wrażenia spójnej, chociaż wydarzenia następują bezpośrednio po sobie. To zbiór kilku dużych scen, składających się na historię Jima Ironhearta.
Nie wiem, dlaczego, ale nie udało mi się emocjonalnie podejść do powieści. Moja ocena jest równie zimna, co ogień z tytułu. Owszem, historia jest brutalna, szczegółowa, ma interesujące postaci - motyw dziennikarki-stalkera jest sympatycznie poprowadzony, a koncepcja "skąd Jim ma moc?" została wyczerpana do cna. Właśnie przez tę ostatnią cechę chciałabym mieć tę książkę. Koontz wykorzystał każdą możliwą opcję, przerabiając ją przez wszystkie przypadki i dopiero na koniec się to uściśla. Świetne technicznie.
Punkty ujemne za z lekka naiwny wątek miłosny. Ale da się przeżyć. Autor zagłębia się w uczucia bohaterki na tyle, że można przytaknąć.
Lecz wciąż...
Książka nie sprawia wrażenia spójnej, chociaż wydarzenia następują bezpośrednio po sobie. To zbiór kilku dużych scen, składających się na historię Jima Ironhearta.
Nie wiem, dlaczego, ale nie udało mi się emocjonalnie podejść do powieści. Moja ocena jest równie zimna, co ogień z tytułu. Owszem, historia jest brutalna, szczegółowa, ma interesujące postaci - motyw...
2012-12-12
To zabawne, ale i jednocześnie tragiczne, że opinię "nudna" wystawiają tej książeczce częściej mężczyźni. U pań widzę zdecydowanie wyższe oceny. Nie dziwi mnie to - Koontz uderza tym razem bardzo konkretnie. Celem upodlenia jest godność kobiety jako człowieka, córki, żony, matki, kochanki. Trudno zrozumieć przesłanie, jeśli podczas czytania nie poczuje się odrazy i sprawiedliwego gniewu.
Suzan nie miała łatwego życia. Dzieciństwo upłynęło jej pod znakiem molestowania, a dorosłość - terroru męża. W porównaniu jednak z tym, z czym będzie musiała się zmierzyć, wydaje się to tylko przykrym preludium.
Skomplikowany i szczelny systemem bezpieczeństwa domu przejmuje "wirus" - AI, który decyduje się uwięzić Suzan, by móc ją mieć na własność dla własnych korzyści.
W ciągu kilku chwil życie Suzan zmienia się w piekło.
Książka została napisana z punktu widzenia AI, co bardzo potęguje odczucia. Emocjonalny, nieco chaotyczny styl, który perfekcyjnie buduje klimat i kreuje wymagany od czytelnika sposób patrzenia na tego AI. Jest on psychopatą, który wierzy w słuszność swojej sprawy.
Natomiast zakończenie dostarczyło mi takiego katharsis, jakiego nie doświadczyłam już dawno od żadnej książki. Czytałam je wielokrotnie, nie mogą się nasycić tym epicko urwanym zdaniem.
Polecam.
To zabawne, ale i jednocześnie tragiczne, że opinię "nudna" wystawiają tej książeczce częściej mężczyźni. U pań widzę zdecydowanie wyższe oceny. Nie dziwi mnie to - Koontz uderza tym razem bardzo konkretnie. Celem upodlenia jest godność kobiety jako człowieka, córki, żony, matki, kochanki. Trudno zrozumieć przesłanie, jeśli podczas czytania nie poczuje się odrazy i...
więcej mniej Pokaż mimo to
Nie przystoi, aby w warsztacie słowa Dukaja padł taki kwiatek jak rzeczy mniej lub bardziej przystające. Ale przystaję na to, by wobec tych wszystkich wywodów z dziedzin nibyneofizyki i pseudotechnologii, która nie potrafi się zdecydować, czy jest już magią czy jeszcze kosmicznyn recyklingiem polimerów z planety Myślącego Oceanu - by przeciwko temu stanęła żeńska postać pierwszoplanowa i powiedziała: "kiedy bełkot staje sie zbyt bełkotliwy, mam to w nosie". Nie uważam, żeby to było antyfeministytczne, zważywszy na fakt, że bohaterka ze swoim niepokalanym poczęciem jest taką badass predator-skin-me-alive, Maryją-terrorystką, że to aż niemożliwe, że przy tylu odniesieniach do klasyków sci-fi, nie padało słowo o scientologii. No skandal.
Nie no, krótki format bardziej mnie jednak bawi, jak przy "Extensie". Nawet jeśli bohater(ka) tradycyjnie ma kompleks nieobecnego ojca, który okazuje się mieć wyższy poziom wtajemniczenia. Już nawet nie jestem oburzona. Ostatecznie Poe w kółko pisał o zamurowywaniu ludzi żywcem i też nikt mu nie może mieć tego za złe, nie tak serio.
Śnię - Miasto, budzę się - Miasto. Zawsze Miasto.
Nie przystoi, aby w warsztacie słowa Dukaja padł taki kwiatek jak rzeczy mniej lub bardziej przystające. Ale przystaję na to, by wobec tych wszystkich wywodów z dziedzin nibyneofizyki i pseudotechnologii, która nie potrafi się zdecydować, czy jest już magią czy jeszcze kosmicznyn recyklingiem polimerów z planety Myślącego Oceanu - by przeciwko temu stanęła żeńska postać...
więcej Pokaż mimo to