Biblioteczka
2023-07-16
2009-07
Jak to ze zbiorem opowiadać bywa, nie da się jednoznacznie ocenić tej książki. Są fragmenty dobre i złe, ale tych pierwszych jest jakby więcej, więc wrażenia są raczej pozytywne.
To było moje pierwsze spotkanie z Wędrowyczem i wcale nie było najgorzej. Kiedyś mieszkałam na podobnej wsi, ale szczęśliwie kogoś pokroju Jakuba nie spotkałam osobiście. Chociaż czytając książkę można zmienić pogląd na takich starych, zakonserwowanych wódką pijaczków, co tylko dowodzi kunsztu literackiego - tutaj element jest tak interesująco przedstawiony, że zaczyna się to przekładać na rzeczywistość. Co jest trochę niebezpieczne...
Jak to ze zbiorem opowiadać bywa, nie da się jednoznacznie ocenić tej książki. Są fragmenty dobre i złe, ale tych pierwszych jest jakby więcej, więc wrażenia są raczej pozytywne.
To było moje pierwsze spotkanie z Wędrowyczem i wcale nie było najgorzej. Kiedyś mieszkałam na podobnej wsi, ale szczęśliwie kogoś pokroju Jakuba nie spotkałam osobiście. Chociaż czytając książkę...
2011-12-01
Trudno mi ocenić tę książkę, bo jest zbiorem opowiadań jednocześnie nim nie będąc. Pierwsza i ostatnia część zdecydowanie się wyróżniają, Prolog i Epilog, historia Ślepiego Willego jest z d- wyjęta, a to, o czym King podobno najbardziej chciał napisać (jak twierdzi w posłowiu) mieści się w części drugiej o studenciku od kierek i w przedostatniej, o Smutnym Johnie - lata 60. i o Wietnamie.
Więc może po kolei.
"Mali ludzie w żółtych płaszczach"
Uroczyście ogłaszam, że nie wiem skąd negatywne opinie. Na równi z drugą, to moja ulubiona część. Czytało mi się lekko, niosło typową kingową grozę na granicy śmiechu, perfekcyjnie opowiadało o trudnym dzieciństwie (co z tego, że chłopca, który lubił czytać i rozmawiać o książkach? To was tak zanudziło?) półsieroty, którego matka ma w sobie coś z... pani lekkich obyczajów. Bobby był świetnym przykładem młodego człowieka stojącego u progu dojrzewania (zaczynającego coraz bardziej świadomie być sobą, a nie tylko dzieckiem swojej matki) oraz (co dla mnie istotniejsze) perfekcyjnie rozwala mit o dzieciach-bohaterach. Bo dzieci to małe egoistyczne larwy, które chcą do mamy, gdy się boją, a napisane jest to tak, że wszyscy pisarze robiący głównymi bohaterami dzieci ratujące przyjaciół i cały popaprany świat za cenę własnego życia, którzy by "Małych ludzi" przeczytali, zapadliby się ze wstydu pod ziemię.
Fantastyka ma tu dość interesującą postać, razem z bohaterem do końca nie wierzymy, że się pojawi, choć znaki są już wyraźne...
9/10
"Serca Atlantydów"
Przeskok w pierwszą osobę trochę mnie zdekoncentrował, a pierwszy ustęp, gdzie sam narrator wprost mówi, że jeszcze nie wie, o czym będzie ta historia, trochę demotywuje, ale dalej jest już z górki. Niektóre specyficzne wtrącenia od czasu do czasu uświadamiają czytelnikowi, że to są wspomnienia starego człowieka. Motywy codziennego życia studenckiego, nauki, dorywczej pracy, męskiej przyjaźni, nałogu (hazard), miłości i (oczywiście) esencji lat 60. - pacyfek i wojny - mistrzowsko się przeplatają, stanowią kompatybilną całość, są historią jednego osiemnastolatka, jak i wielu mu podobnych.
I właściwie prawie uwierzyłam, że to osobna historia, dopóki nie przedstawiono Carol.
10/10
"Ślepy Wille"
Dodatek do jakiejś tam "Wieży", mówicie? Nie wiem, nie znam. Wiem tylko, że było nudno, ale to był ten rodzaj nudy, kiedy już się domyśliłeś zakończenia, po prostu wiesz, że to się inaczej nie skończy, a i tak brniesz przez słowa, w nadziei, że ta historia ma coś jeszcze do zaoferowania.
... Cóż. Nie miała.
Wyglądała jak wymyślona naprędce, kiedy Stefan spotkał takiego jednego może-weterana na ulicy i pomyślał "a może on udaje, a jeśli udaje to dlaczego?".
Jedyny plus za stanowienie całości z pierwszą historią.
4/10
"Dlaczego jesteśmy w Wietnamie"
Tutaj natomiast był ten rodzaj nudy, kiedy czytasz jakieś pismo popularno-naukowe i ni czorta nie rozumiesz, co ten autor tam bełkocze. Narracja jest do niczego, dialogi są nieciekawe. Jeśli tak właśnie myśli i rozmawia pokolenie Wietnamu, to szczerze mu współczuję. Nawet opis szaleństwa w wiosce był nieciekawy, mimo swojej uroczo chaotycznej kompozycji.
Poza tym fragmenty pod domem pogrzebowym - na autostradzie podzielone są tak, jakby King sobie nagle o czymś przypomniał. I może rzeczywiście tak było, jeśli pisał na maszynie i nie chciało mu się przepisywać.
Tylko na jedną krótką chwilę moja ciekawość wynurzyła nos spod kołdry, gdzie się ułożyła już do snu. Mianowicie kiedy sprzęty gospodarstwa domowego i inne drobiazgi (o ile fortepian można nazwać drobiazgiem) zaczęły spadać z nieba. Nareszcie coś ciekawego! Miałam nawet nadzieję, że to ta międzywymiarowa wojna rozpętała się na dobre, ale nie... Trudno, do przeżycia. Ale to wciąż za mało, za mało...
Ta historia tylko udowadnia, że Smutny był nie tylko smutny, ale i Nudny.
2/10
"Zapadają niebiańskie mroki nocy"
Epilog w Harwich, ładna klamra i miłe przypomnienie, że na początku mi się podobało...
Ale Carol była jakaś dziwna... Dobra, zbzikowała. Trudno, bywa. To, że Bobby wrócił powspominać było dobrym zamknięciem tej historii.
8/10
Trudno mi ocenić tę książkę, bo jest zbiorem opowiadań jednocześnie nim nie będąc. Pierwsza i ostatnia część zdecydowanie się wyróżniają, Prolog i Epilog, historia Ślepiego Willego jest z d- wyjęta, a to, o czym King podobno najbardziej chciał napisać (jak twierdzi w posłowiu) mieści się w części drugiej o studenciku od kierek i w przedostatniej, o Smutnym Johnie - lata 60....
więcej mniej Pokaż mimo to2013-03-18
"Szepty dzieci mgły"
Opowieść o słabej kobiecie i potężnej wiedźmie sora, żyjącej pod imieniem Velarin. Tytuł jedynie ładnie brzmi, ni jak się ma do fabuły. Nie rozumiem. Opowiadanie jest dość płytkie, traktuje tylko o tym, by wierzyć w swoje siły i nie dawać się krytykować i tłamsić przez ludzi, którzy nas nie znają i chcą nam tylko zaszkodzić. Bohaterowie są tylko pustymi imionami, noszącymi swoją przeszłość i przeznaczenie jak wypisane na tabliczkach i wywieszone na szyjach.
Ochrona karawany? Proszę. Jak chcecie poczytać o ciekawej ochronie karawany, to znajdźcie właściwe opowiadanie w zbiorze "Opowieści o Vimce". Czuję się oszukana, na okładce jest naprawdę jedyny wartościowy fragment "Szeptów...".
Opowiadanie i próby wydania go w "Aurealis" może i nauczyły Canavan pisać zwięźle, ale dla mnie to opowiadanie jest niedorozwinięte. Lub też zwyczajnie zostało okaleczone.
3/10
"Szalony uczeń"
Opowiadanie jest poszerzeniem dziejów Tagina przeczytanych przez Soneę w kronice, którą dostała od Akkarina (trylogia Czarnego Maga, tom trzeci). Wydaje mi się, że spokojnie można się zapoznać bez znania trylogii, bo to się dzieje przecież wiele lat przed Soneą. A jednak znajomość Gildii pomaga.
Jak to jest, że jednym Canavan potrafi nadać osobowość, a innym nie? Pewnie jest to kwestia poświęconej temu uwagi i nielimitowanej dostępnej przestrzeni na rozpisanie historii. Postaci mają charaktery, które determinują ich zachowanie, co wywołuje określone skutki.
W posłowiu Canavan ładnie ujmuje, że chciała opowieści o rodzinnej lojalności i siostrzanej miłości do niezrównoważonego brata. Ja doceniam ten wybór ze względu na otrucie i finał.
Polecam jako uzupełnienie serii.
8/10
"Markietanka"
Opowieść o strategu i jego wybranej, inteligentnej prostytutce na czas wojny, Konkwisty, mającej zjednoczyć państwa mieczem i krwią. Wojny rycerskiej, choć w powietrzu drży magia dostępna niewielu osobom - wybrańcom, czarownikom. A teraz zacznijcie się domyślać.
Bogini śmierci naprawdę promieniuje wewnętrzną siłą.
Mimo ulotnego uroku i pomysłowości samego utworu, zakończenie jest jakby ścięte.
9/10
"Przestrzeń dla siebie"
Pewna artystka przeprowadza się do nowego domu. Podczas urządzania piwnicy natyka się na zagadkowy pokoik - biblioteczkę o marmurowych ścianach. A jak to w opowieściach o starych domach bywa - to nie może być zwykłe pomieszczenie. Jego tajemnica okazuje się zarówno kusząca i niebezpieczna. Bo wcale nie trzeba przeklętej duszy rzucającej krzesłami po jadalni, żeby sprowadzić na siebie katastrofę. I to z uśmiechem na ustach.
Ilu z was chociaż raz pomyślało, że doba mogłaby trwać trochę dłużej, żeby na wszystko znaleźć czas?
To jednak prawda, że kiedy nie lubimy jakiegoś gatunku, możemy stworzyć w nim coś lepszego. Bo więcej się nad nim zastanawiamy, niż ktoś, kto kopiuje swoje ulubione schematy.
10/10
"Biuro rzeczy znalezionych"
Trinity omyłkowo zostawia w pociągu parasolkę. Ponieważ ma dla niej wartość sentymentalną, decyduje się ją odzyskać. Tak trafia do tytułowego Biura, które okazuje się ogromnym magazynem pełnym osobliwości. Jej parasolki tam jednak nie ma, ale są inne, wiele innych zapomnianych parasolek bez właścicieli. Bohaterka mimo ostrzeżenia urzędnika przywłaszcza sobie jedną, co sprowadza na nią klątwę deszczowej pogody.
Jak to mrocznie brzmi, ha ha ha. A jednak, co za dużo to niezdrowo.
Jeśli Canavan kiedyś poświęci czystą fantastykę na rzecz innego gatunku, to mam nadzieję, że będzie to horror. Najlepiej o nawiedzonych miejscach lub przeklętych przedmiotach.
Pamiętajcie dzieci, żeby nie macać tego, co cudze, Amen.
8/10
Podsumowując, zbiór podobał mi się, nawet bardzo. Zawiodło tylko tytułowe opowiadanie. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego. Nie dorastało do swego tytułu, nawet jeśli miało szczególną wartość dla autorki. Przykre, nie przeczę, ale jestem ze sobą szczera.
"Szepty..." obniżyły ocenę o gwiazdkę, bo chciałam dać pełne 8. Średnia ocen wynosi 7.6, co po zaokrągleniu daje właśnie 8, ale "Szeptom..." nie przepuszczę. Irytuje mnie to opowiadanie. Nawet jeśli zrobiona pod nią okładka jest śliczna.
"Szepty dzieci mgły"
Opowieść o słabej kobiecie i potężnej wiedźmie sora, żyjącej pod imieniem Velarin. Tytuł jedynie ładnie brzmi, ni jak się ma do fabuły. Nie rozumiem. Opowiadanie jest dość płytkie, traktuje tylko o tym, by wierzyć w swoje siły i nie dawać się krytykować i tłamsić przez ludzi, którzy nas nie znają i chcą nam tylko zaszkodzić. Bohaterowie są tylko pustymi...
2013-06-10
Czytałam już kiedyś zbiór "Coś się kończy, coś się zaczyna", pożyczony od kolegi. Tym większą przyjemność mi sprawiło przeczytanie go ponownie, przypomnienie sobie stylu narracji, dzięki któremu pokochałam książki w ogóle jako takie. Jako że nie mogłam sobie pozwolić na zakupienie czerwonego wydania serii wiedźmińskiej, zadowolić się musiałam jednym "Maladie". (Ci zaś, którzy są w posiadaniu starego wydania zbioru, z pewnością będą rozeźleni za wydane pieniądze, ale kto rozgarnięty kupiłby zbiór opowiadań bez choćby przejrzenia spisu treści?)
"Droga, z której się nie wraca"
Siłą tego opowiadania jest to, że sprawdza się zarówno jako dodatek do serii o uwielbianym przez wielu białowłosym zabójcy potworów, jak i opowiadanie niezależne, o ile ma się zbawienną niekiedy tendencję do akceptowania świata fantasy takim, jakim się go kreuje, bez zbędnych pytań.
Osobiście "Drogę..." lubię nie tyle nawet przez bohaterów (gadatliwego i obojętnego na cudzą śmierć Korina czy poważną, jakby stale zmartwioną Visennę) czy świat (magów, bandy rozbójników na iście średniowiecznych traktach, zagadkową rasę vranów). Przede wszystkim cenię ją za warstwową akcję, cień fabuły, której nie pozwolono się rozwinąć, ale obecnej w pozornie liniowym przebiegu wydarzeń.
Ktoś zdradził, ktoś zaplanował, coś już było wcześniej, jest odległy powód i oczekiwany skutek. To wszystko jest bazą, której nie zgłębiamy, bo akcja skupia się wyłącznie na tym, by oczyścić szlak z zagrożenia i ponownie otworzyć drogę (do której się powraca).
8/10
"Muzykanci"
to opowiadanie, które zapamiętałam najlepiej od poprzedniego czytania, co jest dość dziwne, bo chyba nie budzi we mnie takich emocji, jakie powinno. To jest revenge tale, przynajmniej powinno być, tak sądzę. Zgadzam się z koncepcją - katuje się bezbronne zwierzęta, tak że ktoś wrażliwszy ma ochotę nasłać na dręczycieli ich największy koszmar, wobec którego oni będą bezbronni i zginą w męczarniach. Rozumiem. Dziwi mnie tylko stanowisko zwierząt. To, że mimo wszystko bronią ludzi przed żywym koszmarem zza Zasłony. Czy czują się winne, że veehal ją rozdziera? To pytanie nie pada w tekście, nie ma też na nie odpowiedzi. Muzykanci, którzy łatają swą muzyką Zasłonę, są podzieleni co do stopnia winy ciążącej na ludziach, ale generalnie szkoda im naszej rasy. Trochę to dla mnie niepojęte.
"Zemsta, która na was spadnie nie pochodzi od nas, chcemy was przed nią bronić. Pójdziemy do Bremy i na zawsze zamkniemy zasłonę. A co do was, waszych kamieni i kijów, i rozpędzonych kół samochodów, które zadają nam ból i śmierć... Nie prosimy nawet o to, żebyście przestali. Nawet o tym nie myślimy, bo wiemy, że nigdy nie przestaniecie. Po prostu będziemy was strzec." Tak to widzę.
7 to za mało, 8 to za dużo. 7,5/10
"Tandaradei!"
Kocham, po prostu kocham tę historię.
Monika jest nieładna. Nie brzydka, po prostu nieładna. Z powodu swojej nieładności ma dużo czasu by czytać dawne niemieckie pieśni pradawnym mocom. Dlatego została wybrana. Wybrana do tego, by się przebudzić i żeby świat legł u jej stóp. Żeby władać tajemną mocą. Żeby być piękną. I będzie.
Opowiadanie jest dziurawe, i to strasznie. Nie potrafię jednak nie żywić do niego samych pozytywnych emocji. Pomimo nieco schizofrenicznych fragmentów snu (a może właśnie dzięki nim), pomimo pobieżnego załatwienia kwestii Wychudłego (a może właśnie dzięki temu), pomimo nierozwiniętej postaci starej wiedźmy (o której istnieniu w ogóle zapomniałam od poprzedniego czytania) daję subiektywne, bardzo emocjonalne
9/10.
"W leju po bombie"
zaczyna się tak, że nie sposób nie czytać dalej. Osobiście czułam się jak złapana na haczyk ryba.
Generalnie nie lubię militarnych klimatów, zawsze wydają mi się jakieś takie sztuczne, napompowane. Tutaj tego nie ma. Cywile nie mają wyboru, każdy chce żyć, każdy chce mieć łatwiej, zapisywanie się do stronnictw i partii, w których za przywileje płaci się strzelając z danego karabinu i nagle przestaje być cywilem - to norma. Nikt nie pomaga obcokrajowcowi, którego wiesza na drzewie banda uzbrojonych podrostków. Nikogo nie dziwi huk spadających bomb, jest to po prostu sygnał, na który trzeba wykonać kilka wiadomych czynności. Absurdalne prawo się ignoruje albo stara obejść za wszelką cenę, głównie łapówkami. Zna się i rozmawia w pięciu językach jednocześnie, by dogadać się w razie czego z każdym, kto cię napadnie. Nie ma w tym za grosz patetyczności. Nie ma w tym bohaterstwa. Świat się sypie, płoną granice, miasta i ulice tracą nazwy, a bohaterowie zbywają to wzruszeniem ramion. Takie życie, po prostu. Trzeba sobie radzić. Nawet jeśli oznacza to czasem przesiedzenie całego dnia w leju po bombie.
10/10
"Coś się kończy, coś się zaczyna"
Każdy aktywny fan czegokolwiek musiał się natknąć na coś, co zwie się fanfiction. Twórczość taka mniej lub bardziej przysługująca się oryginałowi, kanonu z reguły trzyma się rzadko, choć zdarzają się przyjemne wyjątki. Dla mnie "Coś się kończy, coś się zaczyna" jest właśnie takim ff. Różnica polega na tym, że napisał je po prostu autor oryginalnej sagi wiedźmińskiej.
Geralt i Yennefer biorą ślub. Jest bard Jaskier ze swoją skłonnością do picia i biesiady, jest wiedźminka Ciri ze swoim zamiłowaniem do tańca z mieczem, jest horda znanych z opowiadań i powieści postaci, jest zamieszanie, jest gwarno, jest typowy wiedźmiński klimacik, ten prześmiewczy.
Raczej dla fanów serii, po przeczytaniu serii. O ile nieobeznani mogą się pośmiać z ogólnego zamieszania, to prawdziwy smaczek tego prywatnego żartu raczej umknie.
7/10
"Battle Dust"
Podobnie jak wyżej, ta "fałszywa space opera" jest prywatnym żartem autora. Urywek historii, która nigdy nie zostanie opowiedziana, traktuje o skazaniu na pewną śmierć sporego oddziału najemników, którzy zatrudnieni zostali w wojnie, którą właśnie zakończono. Tyle że przeciwnik nie ma w zwyczaju brać jeńców.
Jak na kogoś, kto nie ma zamiaru nigdy napisać space opery, Sapkowski prezentuje całkiem wyraźny zarys i spory arsenał, który w głównej mierze poruszał moją wyobraźnię. Fragment nadaje się do środka książki albo na koniec pierwszego tomu. Na początek bym tego nie dała, bo szkoda jednak motywu międzygalaktycznej wojny. Fani gatunku musieli gorzko zapłakać, gdy dowiedzieli się, że z tego nic więcej nie będzie.
7/10
"Złote popołudnie"
Kotom wolno wszystko. Nawet ocalić umierającą dziewczynkę, która w narkotycznym śnie błądzi po Wonderland. Zwłaszcza jeśli się jest kocim królem, Chesterem. I nie ma sensu pytać o powód.
Inne spojrzenie na znaną "Alicję w Krainie Czarów" nie niesie w sobie śladu niewinności oryginału. Do polecenia dla tych, którzy lubią leczyć się z nostalgicznych wspomnień bajek z dzieciństwa... oraz miłośników kotów, oczywiście.
8,5/10 (za koty)
"Zdarzenie z Mischief Creek"
Kolejna historia zemsty. Sapkowskiemu nawet dobrze wychodzą takie rzeczy. Zgrabnie wprowadza w świat, od patrzenia na który gotuje się w żyłach i świerzbią ręce, a potem umiejętnie przelewa krew tych, co trzeba.
Pościg za kobietą oskarżoną o czarnoksięstwo trafia do dziwnej osady na odludziu, w której rządy sprawują kobiety, a mężczyźni to ułomne na umyśle narzędzia do wykonywania ciężkich prac. I to ich ostatni przystanek, bo znaleźli się na terenie wroga.
Zakończenie jest dość przewrotne, chodzi mi o samą rozmowę babci i wnuczki.
8+1 = 9/10, za satysfakcję.
"Spanienkreuz"
Pewnie gdyby było w zbiorze, który czytałam wcześniej, w ogóle bym go nie zrozumiała. Traz było dobrze, bycie świadkiem zmieniania się historii w zależności od tego, kto o niej mówi, nie jest dla nie zaskoczeniem, a potwierdzeniem własnych obserwacji (też zresztą niezbyt odkrywczych). Uderzyło mnie ostatnie zdanie. Ironia losu...
Ciekawe, czy ten film powstał...
6/10
"Maladie"
Nie znam legendy o królu Arturze. Ledwo orientuję się w sytuacji z rycerzami Okrągłego Stołu. Avalon to tylko zasłyszana nazwa. Merlin kojarzy mi się ze zwariowanym staruszkiem w tiarze w gwiazdy i księżyce.
Tym nie mniej doceniam dokładność tego fanfica, bo zrozumiałam, jak sądzę, absolutne maksimum z tego, co było do zrozumienia. Doceniam łagodny klimat historii, zatopiony w oczekiwaniu śmierci i niespełnionej miłości, jak kwaśne a kandyzowane jabłko. Doceniam postaci, które wróciły po śmierci, by legenda się dopełniła. Doceniam, że Sapkowski pozwolił im przeżyć i odejść, dla ich własnej legendy. Nie wiem, na ile to się łączy z oryginałem, ale tragizm całej tej miłosnej katastrofy zostawia daleko w tyle dzieła pokroju "Romeo i Julia". Tym większe brawa. A w połączeniu z darem Sapkowskiego do opisu walk, nawet jeśli są tylko dwie i to krótkie, "Maladie" jest dość silnym bodźcem do poznania oryginalnej legendy.
9/10
Podsumowując, nie ma w zbiorze (prócz historycznego "Spanienkreuz", ale to zwyczajnie nie mój klimat) opowiadania, które by mi się nie podobało. Każde ma swój szczególny klimat.
Śliczna okładka.
Tradycyjnie u mnie, wyciągając średnią z poszczególnych ocen: 8/10.
Czytałam już kiedyś zbiór "Coś się kończy, coś się zaczyna", pożyczony od kolegi. Tym większą przyjemność mi sprawiło przeczytanie go ponownie, przypomnienie sobie stylu narracji, dzięki któremu pokochałam książki w ogóle jako takie. Jako że nie mogłam sobie pozwolić na zakupienie czerwonego wydania serii wiedźmińskiej, zadowolić się musiałam jednym "Maladie". (Ci...
więcej mniej Pokaż mimo to2013-08-28
2014-08-20
2015-10-15
Zabawne jest to, że kobieta prawdopodobnie szczerze wierząca w zjawiska nadprzyrodzone pisała o nich, jako o kuglarstwie techniki i sztuki. I to w romantyzmie, który łaknął prawdziwych duchów, a nie maszyn i przebierańców. Mostowska na swój sposób wyprzedziła epokę, nawet jeśli technicznie teksty są bardzo podobne, oparte na tym samym schemacie i do złudzenia stylistycznie przypominają te opowiadanka blogowe, których autor umie używać języka, ale jeszcze nie za dobrze umie opowiedzieć historię, bo nie bardzo wie, o czym chce opowiadać.
Szkoda, że pani dała się zgnębić szydercom. Myślę, że był w tym jakiś potencjał.
Zabawne jest to, że kobieta prawdopodobnie szczerze wierząca w zjawiska nadprzyrodzone pisała o nich, jako o kuglarstwie techniki i sztuki. I to w romantyzmie, który łaknął prawdziwych duchów, a nie maszyn i przebierańców. Mostowska na swój sposób wyprzedziła epokę, nawet jeśli technicznie teksty są bardzo podobne, oparte na tym samym schemacie i do złudzenia stylistycznie...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-04-23
2017-10-01
2019-06-09
Jeśli powieść grozy może w swoim założeniu gatunkowym budzić odrazę, to Joe Hill spisuje się na piątkę z plusem. Szkoda tylko, że tę niechęć głównie czułam do protagonistów, przez co zbiór czytałam baaardzo długo. Nie rozumiem też zachwytu autora nad formatem noweli - faktycznie, jako filmy te opowiadania mogłyby się wydać całkiem dynamiczne i wciskające w fotel, ale dla mnie straciły cały impakt, typowy dla krótkiej formy; obstawiam, że przez narrację, która wielokrotnie zdawała się chwiejnie i bez namysłu zmierzać donikąd.
"Zdjęcie" to historia trzynastoletniego grubaska, który latem '88 roku musiał zmierzyć się z Nikczemnym Dorosłym uzbrojonym w wymazujący wspomnienia Polaroid. Opowiada o lęku przed utratą wspomnień. Albo chorobą Alzheimera. O przerażeniu na myśl o byciu zależną od innych staruszką tudzież o poczuciu winy, jaki czuje rodzina takiej osoby, kiedy oddaje ją do domu opieki, bo nie dają rady psychicznie lub fizycznie się nią zajmować. Albo o eutanazji. Mówi też o tym, że jeśli pozwolisz ofiarom przemocy odegrać się na bezbronnym oprawcy, zrobią to z uśmiechem na ustach. Albo o magii dzieciństwa, która polega na zapamiętaniu marki folii spożywczej, bo to jest przecież to, co dzieciaki wynoszą z dzieciństwa. Nazwy kilku kultowych marek.
Dopóki chodziło o Polaroid, wymazujący wspomnienia z każdym kolejnym zdjęciem, opowiadanie było całkiem zajmujące. Potem jednak autor z showingu streszcza około trzydziestu lat z życia Michaela, o jego zgorzknieniu, straszy losem sklerotycznej babci i że magiczny metal wymazujący wspomnienia może być użyty w mojej karcie pamięci, jeśli używam produktów Apple'a. A może chodziło o kartę bezpamięci? Zapomniałam!
Za ten groch z kapustą 3/10.
"Naładowany" sam autor określa jako opowiadanie o amerykańskim zamiłowaniu do broni. Zwłaszcza chyba przez ludzi, których tej broni mieć nie powinni. Jeśli kogoś rusza groza z gatunku "tu człowiek jest potworem", to może przeżyć z opowiadaniem wspaniałe chwile, naprawdę. Nawet postać komendanta z parciem na ekran i jego przerysowanej rodziny jest zjadliwa. Tylko, że to wszystko strasznie się ciągnie. Połowa narracji protagonistki, reporterki Aishy, jest poświęcona śmierci czarnoskórego Colsona (której ona była świadkiem w dzieciństwie) - jest to o tyle uczciwe, że od tego opowiadanie się zaczyna, ale o tyle żmudne, że kiedy dodamy połowę życiorysu głównego antagonisty, robi się z opowiadania manifest antyrasistowski. Dość stereotypizowany zresztą. Nie wiem, może jakbym była czarną dziewczyną z biednej dzielnicy, też bym ciągle się bała, że przez mój kolor skóry zastrzeli mnie jakiś psychopata z demobilu.
Byłby z tego dobry film, 5/10.
"Wniebowzięty" trochę nawala jako groza, ale świetnie broni się jako psychologiczny realizm magiczny. Jest to też jedyne opowiadanie z pozytywnym finałem i jedyne, którego głównego bohatera polubiłam. Aubrey jest życiową ofermą, popełnił kilka błędów, ale przynajmniej umiał się wziąć w garść, gdy przyszło walczyć o życie. Miłosna drama bez dramy, czyli: możesz martwić się, czy kosmici nas obserwują, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, żeby umieć zerwać emocjonalnie z dziewczyną, która od lat wodzi cię za nos, bo zgrywa pierwszą naiwną. Całkiem uczciwe podejście. Opowiadanie jest wiwisekcją nieistniejącego życia uczuciowego młodego mężczyzny, który w podniebnej pustelni doznaje oczyszczenia i zrywa z przeszłością. Do smaku kosmiczna technologia inteligentnej chmury i szczypta mokrego snu sułtana.
Ośmiornice podawać na surowo; 7/10.
"Deszcz" ma bez wątpienia najlepiej skonstruowaną intrygę spośród tych czterech; nie wątpię, że to zasługa streszczenia i autoparodii "Strażaka" - jak to określił sam autor. Terror bronią chemiczną, narwany prezydent, którego za bardzo palce świerzbią do używania broni jądrowej, zanim sytuacja polityczna się wyjaśni i problem bombardowania ludności cywilnej na wojnie jakoś niknie wobec faktu, że naszą protagonistką jest lesbijka, której wyrzekła się rodzina i nie lubią sąsiedzi. Serio? Też bym nie lubiła dziewczyny, która uważa, że ma nade mną moralną wyższość. I nie miałoby to nic wspólnego z tym, że woli cipki. Kolejne walczenie z uprzedzeniami za pomocą uprzedzeń. 5/10.
To było moje pierwsze spotkanie z prozą Joe'a Hilla i nie będę wyczekiwać następnego. Brak bohaterów, za którymi mogą podążać, psuje mi lekturę, co trochę kłóci mi się z ideą czytelnictwa w ogóle. To niezdrowe, kiedy ci dobrzy umierają, a ja mam w głowie beznamiętne "nareszcie".
Mam tylko nadzieję, że po jakimś czasie wszelkie negatywne odczucia zostaną przyćmione tymi obiektywnymi refleksjami o problemach podjętych w opowiadaniach i smaczkami fabularnymi. Hej, zdjęcia robione po to, by zapomnieć i kryształowy deszcz to naprawdę oryginalne koncepcje. Szkoda tylko, że skonfrontowane z tak nieprzyjemnymi postaciami, które potrafią tylko narzekać na świat i siebie samych, zamknięte w zamulającej narracji.
Jeśli powieść grozy może w swoim założeniu gatunkowym budzić odrazę, to Joe Hill spisuje się na piątkę z plusem. Szkoda tylko, że tę niechęć głównie czułam do protagonistów, przez co zbiór czytałam baaardzo długo. Nie rozumiem też zachwytu autora nad formatem noweli - faktycznie, jako filmy te opowiadania mogłyby się wydać całkiem dynamiczne i wciskające w fotel, ale dla...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-01-09
Dwadzieścia historyjek to trochę dużo na taką książeczkę. I niedużo jednocześnie. Dobrze, że nie dwieście. Zwłaszcza że połowa to creepypasty do opowiadania sobie przy ognisku w ciemnym lesie, po paru piwach i piankach cukrowych. I chyba to mnie tak zabolało, tak opiniotwórczo. Bo ja nie lubię creepypast, są śmieszne w swojej wymuszonej makabrze i prostym założeniu, że ktoś się boi czegoś i zostaje bezpośrednio wystawiony na kontakt z tym czynnikiem. Jasne... Nic w tym poruszającego, a kończy się, zanim na dobre się zacznie. Mimo narracji z polotem, groteską i humorem, można tak podsumować dwie trzecie zbioru, a to na tyle dużo, żebym była o krok od porzucenia swojego stylu oceny zbiorów opowiadań. Ale ku pamięci uznałam, że oznaczę je [CP] dla ogólnego oddania czytelniczych odczuć i będę dalej robić po swojemu.
1. "Dola Jeruzalem"
Szczególny urok opowiadania leży dla mnie w stylistyce późnodziewiętnastowiecznego listu nieformalnego, od starego przyjaciela. Adresatem się nie poczułam, prędzej odkrywcą lub badaczem czyjegoś szaleństwa. Dziwne jest to poczucie obowiązku bohatera wobec spuścizny rodowej oraz że wybrał listy jako formę sprawozdania z tych wydarzeń. I za tę zacierającą się epistolarność - 6/10.
2. "Cmentarna szychta"
[CP] O ile w poprzednim opowiadaniu nie było szczurów, tu mamy ich nadto. Rozumiem, że w latach siedemdziesiątych nie traktowano zbyt poważnie BHP w fabrykach, a i dziś istnieją brygadziści, którzy nadużywają władzy. Z jednej strony doceniam, jak wyraziście w krótkiej formie udało się naszkicować charakterystykę co główniejszych postaci, z drugiej strony nie rozumiem, jak w tak krótkiej formie można w połowie zmienić zasadniczą koncepcję stosunku głównego bohatera do szczurów, stanowiących samo mięso (sic!) opowiadania. To nie suspens, to chałturka. - 5/10
3. "Nocny przypływ"
Z racji tego, ile się namnożyło dystopijnych utworów o upadającej cywilizacji w ostatniej dekadzie, opowiadanie w ogóle nie robi na mnie wrażenia. Nawet jeśli na dzień dobry dostajemy palenie żywcem chłopaka, z którym wcześniej narrator i inni bohaterowie żyli w jako-takiej społeczności. To tylko odprysk od większej całości, o dość przewidywalnej konstrukcji. Nie jest złe, ale trochę za późno, by było ciekawe. "To tylko grypa". - 5/10
4. "Jestem bramą"
[krypto-CP] Ludzie bardzo chcą znaleźć życie poza Ziemią, najlepiej blisko, bo związki na odległość rzadko działają. Chcą znaleźć te wszystkie powykręcane organizmy, zdeformowane mutanty o patologicznej anty-biologii, żeby z mieszanką fascynacji i odrazy położyć na nich ręce i badać, miętosić, rozgrzebywać. Cóż. Dla Nich też nie jesteśmy jacyś najpiękniejsi. - 7/10
5. "Magiel"
[CP] Satanistyczna prasowarka do pościeli. Jakie to bezużyteczne, gdy w podobnych historiach pojawia się domorosły egzorcysta-demonolog. Jaki ewidentny szkic pod film klasy Y. Ale sam pomysł morderczych urządzeń elektrycznych doceniam. - 6/10
6. "Czary Lud"
[CP] Oryginalna nazwa na potwora z szafy, psychiatra, który wszystko potrafi sprowadzić do nieuświadomionego poczucia winy; bohater, który nie zasługuje na współczucie i zakończenie, które powinno dawać satysfakcję, ale nie daje, bo jest zbyt papierowe. - 4/10
7. "Szara materia"
[CP] ...I dlatego nie powinno się jeść produktów spleśniałych i po terminie ważności, drogie dzieci. Pamiętajcie też o szorowaniu ząbków po każdym posiłku i naładowanym rewolwerze, gdy idziecie odwiedzić miejscowego pijaka. Ale plus, że taki heros był na całe opowiadanie tylko jeden. - 6/10
8. "Pole walki"
Widziałam ekranizację tego w mini-serialu! Atomówka to jednak trochę przegięcie, liczyłam też (kiedy się zorientowałam), że antybohater choć raz zakwestionuje żywe plastikowe żołnierzyki, ale tutaj wypada na jeszcze bardziej tępego zbira, kierującego się czystym instynktem. Ale mam sentyment do choreografii. - 7/10
9. "Ciężarówki"
[CP] I tak chłopięce marzenia o byciu kierowcą koparko-ładowarki zmieniają się w koszmar na jawie... Bo po co czekać z buntem maszyn na roboty obdarzone sztuczną inteligencją. Sugestywnie psychologia ze standardowym zestawem bohaterów, płynne przejścia między wyparciem, rebelią a podporządkowaniem. Ostatecznie każdy chce żyć, kiedy już uda mu się przetrwać do tego momentu, kiedy tylko o przeżycie chodzi. - 6/10
10. "Czasami wracają"
[CP] Nauczyciele czasem boją się, że uczniowie ich zabiją. Zrozumiałe - mają, łobuzy, przewagę liczebną. I nie są do końca żywi. Ale bez strachu, zawsze można przywołać diabła, żeby sprawił, by wyglądali na jednak trochę bardziej martwych. Mimo wszystko plus za tytuł, bardzo wszechstronny w odniesieniu do całości. - 6/10
11. "Truskawkowa wiosna"
Nie znałam tego terminu, ale teraz zadbam, by u mnie zagościł. Sporo zbrodni o motywacjach psychotycznych popełnianych jest właśnie wczesną wiosną, a taka zamglona, fałszywa wiosna nadaje się do tego nawet lepiej. Prostoduszny i nieświadomy zbliżającego się ciosu narrator jest postacią niemal tragiczną. Najlepsze w tym opowiadaniu jest to, że przez większość czasu nawet nie próbuje straszyć, o tyle mocniejsze jest zakończenie. - 8/10
12. "Gzyms"
Atmosferą bardzo podobny do "Pola walki". Mamy taką polską baśń o Czarnym Rycerzu, który objeżdża konno szczyt murów obronnych zamku, żeby zrobić na złość okrutnej księżniczce. Tutaj rycerz chce księżniczkę wyratować od okrutnego króla. I choć pomagier tego króla to niezguła, słodko-gorzkie zakończenie ciekawie tę opowieść przyprawia. - 7/10
13. "Kosiarz trawy"
[CP] Jest to coś, co się nazywa "radosna twórczość", która się ociera o grafomanię. I już nawet pół biedy z wynajmowaniem do strzyżenia trawnika ludzkiej kozy, bardziej mnie odstręcza jednoznaczny bezsens. Jakby to jeszcze utrzymać gdzieś na granicy snu i jawy, między jednym piwem a trzecią drzemką gospodarza, to może by się to jakoś broniło. Dla mnie to tylko trawiasta pulpa. - 2/10
14. "Quitters, Inc."
Tajemnicza firma sprawi, że przestaniesz palić. W ten czy inny sposób. Bardzo to trafione czasowo, tak na postanowienia noworoczne. Nie sądzę jednak, by małżonkowie i rodzina rzucających tak pozytywnie reagowali na warunki kuracji odwykowej. Niby jest w tym jakaś głębsza metafora, że do walki o lepsze zdrowie i życie powinna być zaangażowana cała rodzina. Z drugiej strony - dystopia i terror. (Zaraz, czy to nie miał być zbiór opowiadań z gatunku grozy?) - 9/10
15. "Wiem, czego ci potrzeba"
[CP] Widziałam już kilka takich opowiadań i moim niezmiennym z nimi problemem, jest refleksja, dlaczego bohaterka jest pokazywana jako niesamowita emancypantka, która wyzwala się ze szponów zauroczonego socjopaty. Kiedy Elizabeth to już gęś wybitnego gatunku, nie było ani jednego fragmentu, gdzie pomyślałaby sama za siebie, a nie grzecznie zgadzała się na to, czego inni od niej chcą. Nie ważne, narzeczony, przyjaciółka czy kochanek. Bo jakoś wszyscy czegoś od niej chcieli i wszyscy wiedzieli, co będzie dla niej najlepsze. Ed byłby właściwie bardzo ciekawy, gdyby nie był spłyconym do bólu czarnym charakterem. - 3/10
16. "Dzieci kukurydzy"
Więc to jest oryginał osławionego klasyka? Jakie to dziwne. Burt w kościele objawia się narracyjnie takim geniuszem, że nie może być to nic innego, jak zwykłe pójście na łatwiznę. A szkoda, bo weteran Wietnamu na wycieczce ze znienawidzoną małżonką, genialnie wyłuszcza i podkreśla klimat diabelskiego pola kukurydzy. Najpierw niepokoi cię wymarłe miasteczko, a potem zaczynasz rozumieć, o ile lepiej byłoby, gdyby naprawdę było wymarłe. - 7/10
17. "Ostatni szczebel w drabinie"
Opowiadanie dwuetapowe, w którym nie ma piernik nic do wiatraka. Najpierw brat ocalił siostrę, a potem jej nie ocalił. Trudno powiedzieć, czego bardziej powinien żałować. Gdyby skończyło się w połowie, nie byłoby nieodpartych skojarzeń z "Forestem Gumpem". A na stare wysokie drabiny się najlepiej po prostu nie wspinać. - 4/10
18. "Człowiek, który kochał kwiaty"
[CP] Zakochany młody człowiek, z bukietem kolorowych róż, nie wiadomo skąd idący i dokąd. Doskonała pożywka na zalękniony umysł pisarza, który wybrał się na spacer po mieście, żeby poobserwować ludzi w naturalnym środowisku. To pewnie jedno z takich opowiadań, które klaruje się w umyśle zupełnie bezwiednie. W swojej głowie każdy może być, kim chce. W głowie pisarza każdy może być... zakochany. - 6/10
19. "Ktoś na drodze"
Wow, wampiry Kinga są takie klasycznie, drakulowsko wampirze. Mam pochrzanioną kolejność, bo jestem jakby po/w trakcie serialu "Castle Rock", a nadal odkrywam co raz to nowsze podwaliny tego oryginalnego trójkąta bermudzkiego stanu Maine. Ujmuje za serce ofiarność autochtonów, by ocalić z zamieci zamarzającą kobietę z dzieckiem, ale co się nautyskują na przyjezdnych, to ich. Bardzo specyficzny lokalny patriotyzm. - 7/10
20. "Kobieta na sali"
Rak to okrutna choroba. Minęło czterdzieści lat, mamy tyle nowych kuracji, a rak nadal przeraża. Są takie choroby, które wyniszczają nie tylko chorego, ale i jego rodzinę i najbliższych, i rak jest zdecydowanie w czołówce takich chorób. Moralność ludzka też jest okrutna. Nierealne jest decydować o łasce i niełasce. Ale strach przed podjęciem okrutnej decyzji jest realny. Rak jest realny. To nie potwór w szafie (nawet jeśli potwór jest pomarańczowy i ma kolegów). - 10/10
∑121/20=6,05
Dwadzieścia historyjek to trochę dużo na taką książeczkę. I niedużo jednocześnie. Dobrze, że nie dwieście. Zwłaszcza że połowa to creepypasty do opowiadania sobie przy ognisku w ciemnym lesie, po paru piwach i piankach cukrowych. I chyba to mnie tak zabolało, tak opiniotwórczo. Bo ja nie lubię creepypast, są śmieszne w swojej wymuszonej makabrze i prostym założeniu, że ktoś...
więcej mniej Pokaż mimo to
Cykle:
L.J. McDonald, Sylfy: tom 2,5
Leanna Renee Hieber, Percy Parker: tom 2,5
Helen Scott Taylor, The Magic Knot: tom 2,5
Cykle:
Pokaż mimo toL.J. McDonald, Sylfy: tom 2,5
Leanna Renee Hieber, Percy Parker: tom 2,5
Helen Scott Taylor, The Magic Knot: tom 2,5