Biblioteczka
2024-03-04
2023-09-21
"Wąż z Essex" to beletrystyka, która wymagała od autorki nakładu pracy. To nie są bzdurki, które.można wyprodukować na kolanie. Sarah Perry zgrabnie i zręcznie zanurza czytelnika w XIX wiek, opisy są bogate i naturalne, można je doświadczyć wieloma zmysłami, są plastyczne, ale jednocześnie nie stronią od swoistej narratorowi wrażliwości, barwnego jezyka, wyjątkowej wrażliwości na detal i lekkiej subiektywności. Warsztat odznacza się skondensowanym, nasyconym przekazem, każdy drobiazg i zdanie można odbierać jak mały omen lub sentencję, natomiast bogactwo formy - miks streszczeń, listów, scen rodzajowych, delirycznego pamiętnika - utrzymuje historię w ryzach i nadaje zdecydowane tempo losom bohaterów, którzy zdają się dryfować, ale po fakcie - doświadczają roku zmian, takiego, który wspomina się potem całe życie. Miłość, która ma dziesiątki imion, napędza ich, a ich zmagania ukazane są z życzliwą naturalnością, dla odmiany obiektywną, zdystansowaną i wybaczajacą słabości i potrzeby serca. Ponad tym mcgaffinem jest mityczny potwór, zwierzę, czy może objaw zbiorowej paranoi, który zrodzony z plotek, strachu i przypadkowych zdarzeń, wystawia na próbę po równo rozsądek i wiarę. Można wręcz powiedzieć, że każdy z bohaterów ma swojego węża, swoją nemezis, lupus in fabula, do którego podchodzić można też w pełnym spektrum zaangażowania - od prostodusznej obojętności, przez pragmatyzm, po obłęd. Jednocześnie powieść ma nieco sentymentalny, poetycki sznyt. Nie należy więc ani do łatwo przyswajalnych, ani lekkostrawnych. Stanowić może wręcz swego rodzaju wyzwanie intelektualne, moralne i estetyczne - i tak do niej podchodzę.
"Wąż z Essex" to beletrystyka, która wymagała od autorki nakładu pracy. To nie są bzdurki, które.można wyprodukować na kolanie. Sarah Perry zgrabnie i zręcznie zanurza czytelnika w XIX wiek, opisy są bogate i naturalne, można je doświadczyć wieloma zmysłami, są plastyczne, ale jednocześnie nie stronią od swoistej narratorowi wrażliwości, barwnego jezyka, wyjątkowej...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-04-06
2022-07-13
2022-06-06
Autorka ma coś z modelem pary "ona taka wrażliwa dziewczynka, co wszystkim pomaga, a on taki dobry wujek, co w sumie jak już zerwie z tą piękną zimną suczą, która go nie kocha, to wie, gdzie szukać pocieszycielki". Fetysz jaki czy co. A może to się dobrze sprzedawało na północy Europy - fantazje nastolatki, wynagrodzonej przez Los za dobre serce?
Romans głównych bohaterów tendencyjny, niewinny, podszyty poczuciem sprawiedliwości. Ona się nie narzuca, a on jest uczciwy, tylko musi przejrzeć na oczy.
Dobre do polecenia piętnastolatce.
Zabawne, że Line jest blondynką (ta druga zdzirowata zresztą też), a na okładce jest brunetka. Ładnie to pokazuje, gdzie wydawca ma to wszystko.
Umiejscowienie akcji w XVII wieku pomaga zaakceptować jakby stylizowaną tellingową retro-narrację i lepiej przyswoić spolaryzowaną moralność bohaterów [bo we współczesnych autorce "Czarownice nie płaczą" się to nie uda(ło)]. Tło historyczne i ekspozycja społeczna jest barwna i przyjemna, łatwo w to wszystko się zatopić. Trochę bandyterii, trochę o okrucieństwie wojen, kontrę honoru, patriotyzm, wierność królowi i damie serca. Prawdziwy romans rycerski do kieszeni. Pojawia się też ciekawy wątek odwróconej psychologii. To jest chyba najmocniejsza strona prozy Sandemo.
No i książka uczy, że edukacja (zwłaszcza literatura piękna i zwalczanie analfabetyzmu w narodzie) uszlachetnia i poszerza horyzonty, co warto docenić. Mamy przecież XVII wiek i publiczne ujęcia wody, w których robi się branie i poi bydło.
Autorka ma coś z modelem pary "ona taka wrażliwa dziewczynka, co wszystkim pomaga, a on taki dobry wujek, co w sumie jak już zerwie z tą piękną zimną suczą, która go nie kocha, to wie, gdzie szukać pocieszycielki". Fetysz jaki czy co. A może to się dobrze sprzedawało na północy Europy - fantazje nastolatki, wynagrodzonej przez Los za dobre serce?
Romans głównych bohaterów...
2022-05-30
Takie tam czytadło. Trochę dziwak w swojej kategorii wagowej. Przy odrobinie dystansu do niemal trzydziestoletniej publikacji brukowej nawet nieszkodliwa.
Jako Harlequin (co sugerowałby format) słaby, bo według mnie między bohaterami nie ma wcale chemii (chyba że ktoś ma fetysz i lubi seksualizować męski instynkt opiekuńczy, bo to jest tu podciągnięte do potęgi n-tej), ot, kobitka na skraju załamania nerwowego, taka delikatna, taka drobniutka, o takich dziewczęcych kształtach (jakimś cudem po ciąży i porodzie), a on taki prawdziwy mężczyzna, co przyjdzie, huknie, że głupia ona i wszystko naprawi. Call me Daddy.
Jako kryminalno-detektywistyczna próbuje być zawiła, ale jeśli dochodzenie opiera się jedynie na tym, że przeszłość ujawniana jest stopniowo i istnieją dwa obozy świadków, w których po prostu jedni bełkoczą zabobonny nonsens A, a drudzy mówią o realiach, to prawdy idzie się szybko domyślić.
Ciekawa jest za to psychologia małej miejscowości, atmosfera zaszczucia, a nawet to, jak trzydzieści lat temu potrafiono "rozumieć gwałciciela" tak, żeby nie nazywać gwałtu gwałtem, tylko dlatego, że ofiarą była wrażliwa dziewczyna wrażliwa na los nieudaczników. Jakby szantaż to nie był szantaż. Przypadek kliniczny.
...Pisałam coś o nieszkodliwości lektury?
Cofam to.
Na to ostatnie można się oburzyć, ale książka ogólnie napisana jest w prostej konstrukcji, prostym językiem, przetłumaczonym w sztywny i papierowy sposób staromodnym stylem i ma łatwe do przewidzenia zakończenie, które poruszy tylko niewinne serca o wiktoriańskich ciągotach moralnych.
Takie tam czytadło. Trochę dziwak w swojej kategorii wagowej. Przy odrobinie dystansu do niemal trzydziestoletniej publikacji brukowej nawet nieszkodliwa.
Jako Harlequin (co sugerowałby format) słaby, bo według mnie między bohaterami nie ma wcale chemii (chyba że ktoś ma fetysz i lubi seksualizować męski instynkt opiekuńczy, bo to jest tu podciągnięte do potęgi n-tej),...
2022-05-13
Właściwie przepisany tom pierwszy na inną narrację. Nie wydarza się praktycznie nic nowego, oprócz faktu legalizacji posiadania klejnotu. Nawet wątek potomka jubilera z pierwszego tomu poprowadzony jakoś niemrawo. Dużo typowych dla autorki uszczypliwości i sarkazmu mającego świadczyć o głębokim afekcie między postaciami, bliźniaczki porządkują rodzinną dokumentację i właściwie to tyle. Tuż przed ujawnieniem diamentu geniusz bohaterek w interpretacji starych listów i prasy przechodzi w klasyczna zaćmę umysłową, służącą budowaniu napięcia. Chyba przedmiesiączkowego.
Nie wiem. Jakby te dwa tomy zmiksować, przeplatać współczesność i domysły wstawkami opisującymi faktyczne wydarzenia, to mogę miałoby to dla mnie więcej sensu.
Inaczej trochę szkoda na to czasu.
Właściwie przepisany tom pierwszy na inną narrację. Nie wydarza się praktycznie nic nowego, oprócz faktu legalizacji posiadania klejnotu. Nawet wątek potomka jubilera z pierwszego tomu poprowadzony jakoś niemrawo. Dużo typowych dla autorki uszczypliwości i sarkazmu mającego świadczyć o głębokim afekcie między postaciami, bliźniaczki porządkują rodzinną dokumentację i...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-04-16
2021-11-11
2021-11-06
2021-10-28
2021-09-06
2021-09-17
2021-03-31
Obiecałam kiedyś komuś, że przeczytam tę powieść pod kątem "polskiego wstydku debiutanta, który nie chce pisać w polskich realiach". Tak o tym myślałam, znam dwie serie fantasy, które zostały osadzone w USA, bo trudno dostrzec cuda na własnym podwórku i myślałam, że "Wieża..." nie będzie od nich różna.
Myliłam się. "Wieża..." jest zupełnie innego kalibru.
Pani detektyw w depresji, z małej miejscowości pośrodku niczego, dostaje zagadkową sprawę śmierci dziewczyny, której chłopakiem okazuje się genialny profesor czegośtam akurat pozwalającego mu mieć odpowiednią wiedzę, by dostrzec w morderstwie wskazówki mogące pomóc schwytać zabójcę; oraz jeśli trzeba, umiącego się bić jak sam Bruce Lee, karate mistrz. Evelyn dopuszcza go do sprawy, traktując go jak maskotkę, a jej zawodowy partner, który jako jedyny trzyma się protokołu, zostaje sprowadzony do roli wioskowego głupka.
Ale śmierć wywalonej z uczelni za romans z wykładowcą pracownicy stacji paliw to dopiero początek - sprawa szybko eskaluje. Poważna rodzinna firma, sprawy spadkowe, grube pieniądze. Kolejne zabójstwo, dziwne rytuały, kamienne ołtarze, w międzyczasie wybory i udaremniony zamach na ambitnego polityka, jeszcze większe machloje finansowe w tle, pranie pieniędzy w liniach lotniczych, płatny zabójca, który zerwał się ze smyczy, religijni fanatycy, ucieczka na drugi koniec świata, romans bez romansu, porwanie jednego z głównych bohaterów, infiltracja, szpiegowanie, wpływy, mafia, jeszcze większe pieniądze, władza, sprawiedliwość, której nie stało się zadość, fajerwerki, bieg w stronę zachodzącego słońca po stopkę redakcyjną i o mój Boże, chyba tylko terroryzmu biologicznego tam nie było, chyba że w nawale informacji coś mi umknęło.
Zagmatwane, a jednak wszystko trzyma się kupy. W tym szaleństwie pojawiły się absolutnie wszystkie modne wątki z kryminałów tamtego okresu. Co mi podsunęło pewną myśl:
to jest parodia. Satyra.
Inkryminacja!
"Straszny film" w kryminale.
Sherlock Holmes w roli Jamesa Bonda, w asyście Detektyw w Depresji, ratują świat, choć koniec końców cieszą się, że w ogóle udało im się ujść z życiem i wracają do łapania drobnych oczajduszów, których największym przewinieniem jest napad rabunkowy. Do tego momentami wręcz komiksowy humor - z Detektywem Pajacem, ze Starą Azjatką - który już nawet nie udaje, że to kiedykolwiek miało być na poważnie.
Dlatego to nigdy nie mogło być osadzone w polskich realiach. Bo realia USA są częścią tego metażartu.
I nawet jeśli się mylę, to wolę myśleć w ten sposób, bo to sprawia, że ta fabularna czkawka gatunku jest dobra.
Ps. Plus za wybranie nietypowej religii do pastwienia się, co by się w miarę możliwości nikt nie obraził.
Obiecałam kiedyś komuś, że przeczytam tę powieść pod kątem "polskiego wstydku debiutanta, który nie chce pisać w polskich realiach". Tak o tym myślałam, znam dwie serie fantasy, które zostały osadzone w USA, bo trudno dostrzec cuda na własnym podwórku i myślałam, że "Wieża..." nie będzie od nich różna.
Myliłam się. "Wieża..." jest zupełnie innego kalibru.
Pani detektyw w...
2021-07-21
Powiało klasycznym, angielskim kryminałem, zapachniało starą dobrą Christie! W obszernej narracji pełnej analiz psychologicznych, czytelnik jest zwodzony i zagadywany, czasem do znudzenia, ale z drugiej strony oddaje to klimat odkrywania faktów o zgonie sprzed kilku miesięcy, co do którego nie można mieć szans na jakiekolwiek świeże ślady i jest się zdanym wyłącznie na relacje świadków, którzy plotą nierzadko trzy po trzy i sztuką jest wyłuskać istotne informacje, by dotrzeć do prawdy. Dodatkowo zagłębić się można w klimat Londynu, niuanse i różnice klasowe, co ubarwiają dodatkowo wyraziście podkreślone idiolekty.
Sam detektyw również jest postacią nietuzinkową, wyróżnia się na tle uzależnionych od kawy komisarzy z depresją, których było zatrzęsienie w tym roczniku. Strike przedstawiony zostaje z pełnym kolorytem i bagażem życiowym, który go zahartował, a nie przygniótł. Razem z bystrą Tymczasową Sekretarką, tworzą ciekawy duet właściwych ludzi na właściwym miejscu, którym ewidentnie sprawia przyjemność to, co robią.
Oczywiście czasem na stronie pojawia się zbyt wiele razy, że wykonano coś metodycznie. Czasem odnosi się wrażenie, że postaci są jednak trochę stereotypowe i przerysowane, a tylko główni bohaterowie potrafią poprawnie posługiwać się językiem. Samo zawiązanie akcji okazuje się kłócić trochę z rozwiązaniem zagadki. Jednak największym przewinieniem autorki było prawdopodobnie to, że ośmieliła się w ogóle książkę napisać, zamiast ciągnąć historię Henia Garncarza, jak sobie fani wymarzyli.
Jak na debiut w gatunku, powieść ma się jednak znakomicie, nawet jeśli jest trochę zbyt... podręcznikowa. Brakuje pewnej ledwo wyczuwalnej dojrzałości stylu, która ukształtowałaby postaci na dorosłych ludzi, a nie papierowe, dwuwymiarowe kukiełki, które mają wypełnić powierzoną im rolę. Kryminał to nie powieść dla młodzieży, nie trzeba się bawić w morały.
Powiało klasycznym, angielskim kryminałem, zapachniało starą dobrą Christie! W obszernej narracji pełnej analiz psychologicznych, czytelnik jest zwodzony i zagadywany, czasem do znudzenia, ale z drugiej strony oddaje to klimat odkrywania faktów o zgonie sprzed kilku miesięcy, co do którego nie można mieć szans na jakiekolwiek świeże ślady i jest się zdanym wyłącznie na...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-04-21
Jest w tej powieści niezaprzeczalny urok i ciepło. W zaskakujący sposób łączy psychologiczno-filozoficzne dialogi o naturze niezależności, miłości i małżeństwa w lekkiej, romantycznej konwencji literatury kobiecej.
Jest raczej o pytaniach i wątpliwościach bohaterki co do współczesnego świata, w którym brakuje jej po ludzku człowieka w człowieku oraz dawnej delikatności, galanterii obyczajów. Prudencia poznaje ludzi w miasteczku innym niż wszystkie, aspirującym do utopii, azylu, w którym jednak nadal nie brakuje miejsca na uczuciowy dynamizm i małe tragedie. Ale nie udziela żadnej jasnej odpowiedzi. Nawet nie próbuje. I w tym jest cała siła i piękno tej książki. Cudowna recepta na szczęście nie istnieje nawet w utopijnym miasteczku. Dla mnie jest to dziwnie pokrzepiające, bo znaczy to, że każde miejsce na Ziemi jest równie dobre, by swoje szczęście znaleźć.
Można czegoś szukać całe życie bez gwarancji, że się to znajdzie. I same poszukiwania też potrafią być piękne. Powieść pokazuje, jak otworzyć się na możliwości, bo nie ma jednej uniwersalnej drogi do szczęścia. Są różne, niejasne mimo wielu wskazówek spotykanych w trakcie "podróży" ludzi i niekiedy bardzo okrężne.
Jest w tej powieści niezaprzeczalny urok i ciepło. W zaskakujący sposób łączy psychologiczno-filozoficzne dialogi o naturze niezależności, miłości i małżeństwa w lekkiej, romantycznej konwencji literatury kobiecej.
Jest raczej o pytaniach i wątpliwościach bohaterki co do współczesnego świata, w którym brakuje jej po ludzku człowieka w człowieku oraz dawnej delikatności,...
2020-12-24
Oczywiście, jak przystało na opowieść z epoki, jest zmanierowana i romantyczna w najczystszym zachodnioliterackim tego słowa pojęciu (nawet jeśli powstała już w XX wieku, to akcja rozgrywa się trzydzieści lat wcześniej, u schyłku epoki romantyzmu), ale nie da się ukryć, że ma coś w sobie.
Narrator daje się poznać, jako reporter śledczy, który po latach bada sprawę Upiora paryskiej Opery Narodowej, a wiedząc, że Leroux, autor, parał się dziennikarstwem, dodaje to powieści jeśli nie dreszczyku autentyczności, to dodatkowego smaczku.
Opowieść zawiera w sobie klasyczne wartości dobrego piękna i złej brzydoty, miłość jest ostateczna i powodowana wielkimi namiętnościami wiodącymi do zbrodni i tragedii, a zjawiska nadprzyrodzone, iluzje i nowe technologie splatają się w jedno dla lepszego efektu niesamowitości i tego, że czytelnik mógł odbierać historię na możliwie najliczniejszych płaszczyznach, nie oszczędzając mu zachwytów i wzruszeń, niespodzianek i grozy. Autor nakreślił nawet o pewne elementy komiczne, które związał z postacią bileterki, panią Giry, których już zupełnie się nie spodziewałam - ale piszę to z sympatią.
Jako powieść gotycka zostawia jednak trochę więcej przestrzeni postaciom, które nie są jednowymiarowo złe, pozytywne, czy niewinne. Narrator odżegnuje się od oceny postaci, ich działań czy postaw. Jest w tym jakaś dziennikarska sprawiedliwość, która nakazuje dowiedzieć się i opowiedzieć o wydarzeniach, a jeśli portretuje bohaterów, to jedynie by ukazać ich takimi, jakimi byli dla siebie nawzajem (prosto i dość archetypicznie, ale wyraziście i z uczuciem), a nie by ich osądzać czy czytelnika na siłę do czegoś przekonywać. Każdy ma tu swoje nadzieje i lęki, a czytelnik zostaje zostawiony sam sobie z oceną końcową i to też jest wielka "Upiora w Operze" zaleta.
Oczywiście, jak przystało na opowieść z epoki, jest zmanierowana i romantyczna w najczystszym zachodnioliterackim tego słowa pojęciu (nawet jeśli powstała już w XX wieku, to akcja rozgrywa się trzydzieści lat wcześniej, u schyłku epoki romantyzmu), ale nie da się ukryć, że ma coś w sobie.
Narrator daje się poznać, jako reporter śledczy, który po latach bada sprawę Upiora...
2020-12-16
Zastanawiam się, co autorzy sami myślą o tym, co tu nawypisywali, trzy lata od premiery, w dobie covidu. Wiem, to jest powieść grozy, nawet jeśli autorzy twierdzą, że to fantasy, a i tego bym im nie przyznała. Reakcje ludzi są heperbolizowane dla efektu, jasne, ale wydaje mi się, że przekroczono pewną granicę kiczu.
Oczywiście, ludzie rzucali się na sklepy i apteki na początku 2k20, ale czy w GODZINĘ od ogłoszenia pandemii mordowano właścicieli i podpalano budynki? Czy bliscy osób, które ledwo co zachorowały, popełniali samobójstwo i popadali w histerię? Czy zwykli ludzie szturmowali domy ozdrowieńców, by upuszczać z nich krew na leki dla swoich bliskich?
Z tego, co pamiętam z wiadomości, Amerykanie zachowywali się dużo bardziej lekceważąco i z lekceważeniem pandemii wiązały się wszelkie zamieszki, które wybuchały.
Mimo pandemii warstwa medyczna nie zostaje uznana za istotną dla autorów, w szpitalu widocznie nie pracują kobiety, WHO nie istnieje. Z warstwy politycznej istnieje tylko marudzenie na Trumpa. Nie ma żadnych oficjalnych oświadczeń, nikt nie panuje nad sytuacją, jakby tylko media i ludzie zauważyli, że się coś w ogóle dzieje. Sytuacja gospodarki zostaje sprowadzona do tego, że alkohol w barze się skończył, a ludzie zdemolowali supermarket. Głęboka i wnikliwa książka, doprawdy.
Akcję wyprzedza się o dziesięć kroków. Opisy są rozwlekłe, zwłaszcza te prowadzone przez bohaterki, których wspólnym mianownikiem jest, że zostały przez chłopów wykorzystane, bo są ustępliwe i nie mają własnego rozumu; nie ważne czy to czarna narkomanka z więzienia, czy pani szeryf z domu za białym płotkiem.
W ogóle bawi mnie stężenie homoseksualizmu w powieści, przy jednoczesnym braku choćby jednego transpłciowca. Co, za śliski grunt?
Jak to jest manifest feministyczny, to ja nie chcę być kobietą. Dla mnie to tylko raczej antologia historii o tym, jak baby sobie nie radzą w życiu - przeważnie z samymi sobą.
I że niby ogólnoświatowa eksmisja bab do alternatywnej rzeczywistości snu ma im w czymś pomóc. To jest jedyny okruszek fantastyki w tej knidze i nie powiem, by poświęcono mu szczególnie dużo uwagi. Tyle tylko, co przy zawiązaniu akcji, aby od czegoś zacząć, i w finale, aby to już skończyć.
To jest jak najbardziej styl starego Kinga, ale z tych starych, paranoicznych opowiadań, gdzie bohaterowie osiągają high-mind i wszyscy tak samo panikują. W krótkiej formie jeszcze do przełknięcia, ale to jest 700 stron absolutnego nonsensu, któremu bliżej do radosnej rozpierduchy w tonie apokalipsy zombie niż do grozy.
A autorzy w posłowiu się martwią, czy system więzienny realistycznie oddali...
Ale szmira.
Zastanawiam się, co autorzy sami myślą o tym, co tu nawypisywali, trzy lata od premiery, w dobie covidu. Wiem, to jest powieść grozy, nawet jeśli autorzy twierdzą, że to fantasy, a i tego bym im nie przyznała. Reakcje ludzi są heperbolizowane dla efektu, jasne, ale wydaje mi się, że przekroczono pewną granicę kiczu.
Oczywiście, ludzie rzucali się na sklepy i apteki na...
2011-06
Nowelka śledczo-kryminalna, gdzie udławiony kotletem trup mógłby wiele opowiedzieć ludziom o eskapizmie zupełnie nowej jakości. Plus to, co oczywiście zawarto w opisie: że niektóre historie powstają po to, by opowiadać o samej naturze tajemnicy, bo to, co nieopowiedziane i to, jak zostaje to przemilczane, działa na odbiorcę silniej, niż sztampowe, wydumane domysły i mętne rodzinne opowieści.
(Coś tam, coś tam odpowiedzialność dziennikarska, bla bla...)
Ciekawe doświadczenie o tyle, że kiedyś bawiłam się w wyszukiwanie najszybszych połączeń miedzy punktem A i B...
Nowelka śledczo-kryminalna, gdzie udławiony kotletem trup mógłby wiele opowiedzieć ludziom o eskapizmie zupełnie nowej jakości. Plus to, co oczywiście zawarto w opisie: że niektóre historie powstają po to, by opowiadać o samej naturze tajemnicy, bo to, co nieopowiedziane i to, jak zostaje to przemilczane, działa na odbiorcę silniej, niż sztampowe, wydumane domysły i mętne...
więcej mniej Pokaż mimo to2020-07-29
Historia o tym, że rodzicom czasem w pracy nie wychodzi i choćbyś był u progu dorosłości, to pociągną cię za sobą, bo nie mają nawet innego wyboru. Będąc przyzwyczajonym do wygód i szpanu, przeprowadzka do małej mieściny jest wręcz jak obelga. I Michał tak to traktuje: jak opryszczkę we wstydliwym miejscu. Okłamuje więc kolegów i pozostaje mu mieć nadzieję, że rodzice nie zasmakują w małomiasteczkowym życiu.
Sytuacja zmienia się, gdy chłopak zadurza się w miejscowej dziewczynie. Nie jest to opowieść "książę i wieśniaczka", dziewczyna ma styl i Michał naprawdę ją ceni. Ponadto, ponieważ charakter ma zakłamany, ale nie do końca parszywy, odnajduje się w nowym mieście i zjednuje sobie ludzi wielkomiejskim luzactwem.
Dość powiedzieć, że jego zakłamanie zostanie skonfrontowane z rzeczywistością podczas międzyszkolnych zawodów sportowych, a chłopak będzie wybierać między wybranką serca, a lojalnością wobec kolegów starych i nowych.
Brzmi poważnie, ale ostatecznie atmosfera nie jest znowu taka napięta. Lektura nie niesie ze sobą żadnych wielkich ideologii. Raczej proste przesłanie, że jesteśmy odpowiedzialni za to, co wygadujemy i konsekwencje naszych działań odbiją się na życiu towarzyskim. Da się przez to przejść bez turbulencji, a końcowy morał wybrzmiewa dość lekko.
Historia o tym, że rodzicom czasem w pracy nie wychodzi i choćbyś był u progu dorosłości, to pociągną cię za sobą, bo nie mają nawet innego wyboru. Będąc przyzwyczajonym do wygód i szpanu, przeprowadzka do małej mieściny jest wręcz jak obelga. I Michał tak to traktuje: jak opryszczkę we wstydliwym miejscu. Okłamuje więc kolegów i pozostaje mu mieć nadzieję, że rodzice nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Elegancka historia - język, no, z czasów (schyłku) arystokracji powiedzmy, a z biegiem historii i wzrostem zaangażowania emocjonalnego bohaterów rośnie poczucie tajemnicy i niedopowiedzeń. Naturalnie konstrukcja jest dość prosta na taki zeszycik, więc idzie się domyślić, kim jest Julia i jakie faktycznie relacje ją łączą ze światem lady Jo. Łatwo sobie dopowiedzieć resztę. Niemniej część drugą ("Cierniste róże") przeczytałabym chętnie. (Ale cz. 1 z odzysku, więc raczej mi się nie uda do cz. 2 dotrzeć.)
Elegancka historia - język, no, z czasów (schyłku) arystokracji powiedzmy, a z biegiem historii i wzrostem zaangażowania emocjonalnego bohaterów rośnie poczucie tajemnicy i niedopowiedzeń. Naturalnie konstrukcja jest dość prosta na taki zeszycik, więc idzie się domyślić, kim jest Julia i jakie faktycznie relacje ją łączą ze światem lady Jo. Łatwo sobie dopowiedzieć resztę....
więcej Pokaż mimo to