-
Artykuły„Małe jest piękne! Siedem prac detektywa Ząbka”, czyli rozrywka dla młodszych (i starszych!)Ewa Cieślik1
-
ArtykułyKolejny nokaut w wykonaniu królowej romansu, Emily Henry!LubimyCzytać2
-
Artykuły60 lat Muminków w Polsce! Nowe wydanie „W dolinie Muminków” z okazji jubileuszuLubimyCzytać2
-
Artykuły10 milionów sprzedanych egzemplarzy Remigiusza Mroza. Rozmawiamy z najpoczytniejszym polskim autoremKonrad Wrzesiński14
Biblioteczka
2022-11-13
2022-06-26
2020-12-24
2016-09-13
Jutro będzie futro.
Zaczynamy od grupki nastolatków, którzy wiodą dość uporządkowane życie. Na ich problemy składają się dylematy sercowe, wchodzenie w dorosłość, zbliżające się możliwości wynikające z legalnego regularnego pochlejstwa. Trywialna codzienność zostaje jednak brutalnie przerwana wybuchem wojny. Najeźdźca wziął sobie na cel bogatsze państwo bohaterów, zaatakował w dzień świąteczny, gdy ludność cywilna świętowała, a armia narodowa, cóż, widocznie nie istnieje. Przeciwnik bierze cywilów w niewolę, zdaje się, w każdym razie chce zasiedlać domy swoimi, a wysiedleńców w sumie nie wiadomo, ale ONZ czuwa nad wszystkim i wysyła akcje humanitarne. Bo najeźdźcę się usprawiedliwia, że on tylko rewanżuje się za kolonizację i odebranie ziem przez lepiej wtedy uzbrojonych białasów. Teraz to oni są lepiej uzbrojeni i to oni dyktują warunki.
Jakie to wszystko eleganckie, nawet marnowanie rakiet wydaje się takie oczywiste. Skąd Aborygeni mają bombowce i czołgi, nawet nie chcę wiedzieć.
Wszystko tu jest jakieś głupio wydumane.
Ale i tak najgorsza jest ta gloryfikacja partyzantki, jakby niby "nagle musieli dorosnąć", ale nie dociera do nich, że mogą zginąć i co to znaczy zabijać. Generalnie to nic oni nie powinni stworzyć, bo powinni ich Aborygeni wystrzelać podczas tej nieszczęsnej akcji finałowej. Rzygać się chce.
Jutro będzie futro.
Zaczynamy od grupki nastolatków, którzy wiodą dość uporządkowane życie. Na ich problemy składają się dylematy sercowe, wchodzenie w dorosłość, zbliżające się możliwości wynikające z legalnego regularnego pochlejstwa. Trywialna codzienność zostaje jednak brutalnie przerwana wybuchem wojny. Najeźdźca wziął sobie na cel bogatsze państwo bohaterów,...
2008
Gdy jesteś zbyt wyjątkowy, kłopoty mogą zacząć szukać ciebie same. A gdy mowa o trzech przyjaźniących się wyjątkowych osobach, kłopoty są murowane.
To chyba gdzieś od tej części klimat robi się bardziej poważny, choć autor ani trochę nie porzuca humoru serii. Po prostu bohaterowie dorastają, lepiej poznajemy ich bliższe otoczenia, rodziny, lęki i nadzieje. I z tym też trzeba umieć się odważnie zmierzyć. Oczywiście, kiedy skończy się już ganiać baśniowego potwora po miejskiej kanalizacji. Trzeba mieć priorytety.
Gdy jesteś zbyt wyjątkowy, kłopoty mogą zacząć szukać ciebie same. A gdy mowa o trzech przyjaźniących się wyjątkowych osobach, kłopoty są murowane.
To chyba gdzieś od tej części klimat robi się bardziej poważny, choć autor ani trochę nie porzuca humoru serii. Po prostu bohaterowie dorastają, lepiej poznajemy ich bliższe otoczenia, rodziny, lęki i nadzieje. I z tym też...
2010-08
Z reguły ostrożnie podchodzę do wszystkiego, co jest znane, lubiane, wychwalane pod niebiosa. Jak mi ktoś coś poleca to zwykle jest to pierwszy impuls, by nastawić się na absolutną krytykę.
Nie inaczej było z Kingiem.
Z tym, że King mnie rozłożył na łopatki. I to przy pierwszym podejściu, jakim był "Wielki Marsz". Król dał mi wszystko, czego dotychczas brakowało w czytanych książkach. Aż nie potrafiłam zrozumieć, jak ja sobie wcześniej radziłam bez zaspokajania tej perwersyjnej żądzy ujrzenia esencji zła kryjącego się w zakamarkach ludzkich serc oraz dawki tej bezsensownej, krwawej przemocy. Po pierwszych stronach po prostu zapomniałam, że miałam być złośliwa.
Może zastanawiacie się: "Kurde! Jak książka, w której bohaterowie po prostu idą, idą i nic tylko idą, może być interesująca?!" Otóż nic prostszego: King pokazuje ludzi takimi, jakimi są. To nie jest normalny stan rzeczy w książkach. Bohaterowie normalnych książek nie wydalają, jedzą tylko, jeśli ma to cel fabularny, są zmęczeni tylko, kiedy sobie o tym przypomną, a jeśli są ranni, to co najwyżej krwawią. A King robi tak: "Oto są ludzie. Jedzą, bo są głodni. Szczą, bo chce im się szczać. A jeśli postrzelimy ich w głowę, to - BAM! - patrzcie, jak szeroko rozpryskuje się mózg." Weź, człowieku, przeczytaj o tym i spróbuj przejść obojętnie, kiedy jeszcze nie wiesz, że King zawsze tak ma.
Druga sprawa: ludzie to żywe historie. A King pokazuje nam człowieka takim, jaki jest - ze wszystkimi jego wadami, zaletami, przyzwyczajeniami, wspomnieniami, nadziejami, całą osobowością - i robi to z wielką wprawą. Wszystko zachowuje właściwe proporce, następuje w odpowiednich momentach. Nic nie jest przesłodzone ani zbyt przedramatyzowane. Ot, takie sobie życie. Tu też ujawnia się magia przewrotności w konstrukcji zdań i skłonność do groteski, które również bardzo cenię.
I w końcu sama książka - tu ujawnia się kunszt literacki.
Można przeczytać jako historię tych, którzy byli na tyle naiwni bądź narwani, że zdecydowali się wziąć udział w tym samobójczym przedsięwzięciu.
Może też przeczytać jako alegorię ludzkiego życia - jak to startujemy w tym naszym życiowym marszu i idziemy ślepo przed siebie, po trupach do celu. Takich zależności jest w książce mnóstwo, określenie "Wielki Marsz" powinno w ogóle zostać jakimś związkiem frazeologicznym, symboliki jest tu zatrzęsienie.
A jednak zakończenie mnie rozczarowało - przynajmniej zaraz po przeczytaniu. Byłam wtedy jeszcze zbyt przyzwyczajona do konkretnych finalizacji, by docenić tę mnogość możliwości interpretacji. Umarł? Zwariował? Cóż... Teraz myślę, że to wcale nie było takie ważne. Chyba najważniejsze jest przesłanie, że żaden Marsz tak na prawdę nigdy się nie kończy.
Z reguły ostrożnie podchodzę do wszystkiego, co jest znane, lubiane, wychwalane pod niebiosa. Jak mi ktoś coś poleca to zwykle jest to pierwszy impuls, by nastawić się na absolutną krytykę.
Nie inaczej było z Kingiem.
Z tym, że King mnie rozłożył na łopatki. I to przy pierwszym podejściu, jakim był "Wielki Marsz". Król dał mi wszystko, czego dotychczas brakowało w czytanych...
2015-02-10
Myślę, że uczciwie będzie na początku zaznaczyć, że książka ma blisko 60 kartek mniej, bo każdy numer rozdziału ma osobną stronę z grafiką rozbitej szyby. Ładnie to wygląda, przyznaję, a z drugiej strony obawiam się, że wydawnictwo chciało tylko nabić objętość, bo jakoś w Polsce straciliśmy zdolność do wydawania krótszych, tańszych pozycji.
Najlepiej też czytało mi się przy absolutnym respektowaniu tych rozdziałów - książka jest raczej zbiorem scen, migawek utrzymanych w skojarzeniowo-dygresyjnym stylu o tonie prześmiewczo-gorzkiej groteski. Ma w sobie coś z bloga. Bloga pacjenta oddziału psychiatrycznego oraz ordynatora tej placówki.
Książka idealnie trafiła w mój gust, styl jest nieprzeciętny, chwilami wręcz cudownie irracjonalny (ostatecznie jet to historia o wariatach) i bawi przez większą część czasu, dopóki nie ugodzi w coś, co i czytelnika boli (cóż, podobno nie istnieją ludzie całkowicie zdrowi na umyśle, gdyby tak wszystkich przebadać). Warto też zwrócić uwagę na narratorów - mam własną ich interpretację, ale pisanie o niej tu mogłoby być uznane za spoiler. W każdym razie nie sądzę, by pacjent był bardziej chory na końcu, niż był na początku książki. Może wręcz odwrotnie.
Myślę, że uczciwie będzie na początku zaznaczyć, że książka ma blisko 60 kartek mniej, bo każdy numer rozdziału ma osobną stronę z grafiką rozbitej szyby. Ładnie to wygląda, przyznaję, a z drugiej strony obawiam się, że wydawnictwo chciało tylko nabić objętość, bo jakoś w Polsce straciliśmy zdolność do wydawania krótszych, tańszych pozycji.
Najlepiej też czytało mi się...
2013-04-19
Książka należy do tych, co to mają napsuć krwi, zniesmaczyć, sprawić, że czytelnik będzie czuł się brudny. Cóż, z pewnością było tam coś takiego, ale "Nasienie zła" Koontza zahartowało mnie skutecznie. "Siostra" to mniejszy kaliber.
Książeczka ma wymiar zeszytowy, ale potrójna narracja istotnie jest dość psychodeliczna i niekiedy niepokojąca. Oburzające wydarzenia się mnożą, z każdą kolejną rewelacją Saramonowicz po troszku rozbija w czytelniku wiarę w ludzi normalnych. Tutaj każdy jest nienormalny, zboczony, ma fobię albo paranoję, a najczęściej wszystko naraz. Normalni ulegają i stają się obłąkani. Czuje się ich empatyczny wstręt do świata, w którym żyją, osaczeni przez tych, którzy zdają się "WIEDZIEĆ", manipulować, wykorzystywać słabości.
Natomiast zakończenie jest poje-... Przepraszam. Głupie jest po prostu, nawet teraz się śmieję. Ja rozumiem, że miało ładnie zakończyć tę tragedię, utrzymując ją w stałym klimacie choroby, a jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że zostało zepsute. Śmierć kończy definitywnie zbyt wiele, nie pozwala opowieści wybrzmieć do końca. Szkoda.
Książka należy do tych, co to mają napsuć krwi, zniesmaczyć, sprawić, że czytelnik będzie czuł się brudny. Cóż, z pewnością było tam coś takiego, ale "Nasienie zła" Koontza zahartowało mnie skutecznie. "Siostra" to mniejszy kaliber.
Książeczka ma wymiar zeszytowy, ale potrójna narracja istotnie jest dość psychodeliczna i niekiedy niepokojąca. Oburzające wydarzenia się...
2010-11
Kiedy przeczytałam opis, wydawało mi się, że to będzie historia o tym, jak nawiązał się romans między Amerykanką i Japończykiem, którzy wspólnie starają się odtworzyć przeszłe wydarzenia, mają małe prywatne dochodzenie i... A gdzie tam!
Może to i spoiler, ale przynajmniej uczciwy wobec potencjalnego czytelnika: Yoshiro nie poznaje "historii znajomości" swojego ojca i ojca Anny, jak stara się wmówić notatka wydawnictwa. Wiecie dlaczego? Bo wcześniej popełnia samobójstwo.
"Mój ojciec zginął przez twojego!" "Och." "Musisz za to zapłacić!" "Och. Dlaczego?" "Kataki uchi!" "Och. OK." "Powinieneś się wstydzić, śmieciu! Wydymałam cię, a teraz masz się stoczyć na dno i skończyć ze sobą! Wmahahaha!!" "Och. OK." "Wyjeżdżam!" "Och. OK." - tak to mniej więcej wyglądało. Ja rozumiem, że Japończycy są postrzegani jako naród honorowy, karny i sumienny, ale to było przegięcie. Anna nie przedstawiła żadnych dowodów, po prostu nakrzyczała na Yoshiro i sobie poszła, bardzo zraniona. A Yoshiro potulnie wykonał jej wolę. Bezsens.
Poza tym:
Jaka "zmysłowość Anny"? Ona go praktycznie gwałci!
Jaki "system wartości"? Kontrast miedzy jego miłością do córki a biernym pozwalaniu Annie na dosłownie wszystko jest wręcz absurdalny!
Yoshiro zupełnie nie ma charakteru. Zachowuje się jak bezwolna kukła, nie potrafiłam wyobrazić go sobie inaczej, niż jako sztywniaka o pustym, mglistym spojrzeniu lalki i obojętnym wyrazie twarzy.
Anna to zimna suka, robot zaprogramowany na wykonanie woli matki. "[...] zaczyna wątpić w sens zemsty", napisano na okładce, ale to też bzdura. Miała o tym jeden akapit, najwyżej stronę, ale i tak robi swoje.
Najbardziej mnie zaskoczyło to, że po śmierci Yoshiro zostaje jeszcze jakieś 3/5 książki. "No dobra", myślę, "może będzie jeszcze o tym, jak właściwie zginął Derek?". I rzeczywiście, było. I to właściwie odtąd zaczyna się książka. I to właściwie tu znajdują się jedyne wartościowe fragmenty.
A kiedy Anna z frustracji zgasiła sobie papierosa na ramieniu, nie mogłam powstrzymać radosnego uśmiechu.
Kiedy przeczytałam opis, wydawało mi się, że to będzie historia o tym, jak nawiązał się romans między Amerykanką i Japończykiem, którzy wspólnie starają się odtworzyć przeszłe wydarzenia, mają małe prywatne dochodzenie i... A gdzie tam!
Może to i spoiler, ale przynajmniej uczciwy wobec potencjalnego czytelnika: Yoshiro nie poznaje "historii znajomości" swojego ojca i ojca...
2010-12
Uwielbiam, jedna z moich ulubionych książek w ogóle.
Mam do niej stosunek dość osobisty, jako pisarz-hobbysta. Dla mnie to taka anegdotka, że na ogół osoby komentujące twoje utwory słuchać należy tyle o ile, a już na pewno nie należy pisać pod dyktando czytelników.. ale czasem potrafią zmobilizować i zmusić do uczciwej pracy, pokombinowania i stworzenia naprawdę dobrego kawałka prozy.
Co innego, że dom Annie to pisarskie Guantanamo, nie żadne wesołe sanatorium inspiracji.
Ale działa!
Dodatkowo lubię wstawki pisanych książek. Paul to nie jedyny bohater dzielący z autorem profesję, ale wstawki to rzecz nietypowa - zapewne dlatego, że sam akt tworzenia jest tu przedmiotem akcji. Można poczytać książkę w książce, przytaknąć co do potrzeby natychmiastowego notowania pisarskich olśnień i sympatyzować z bohaterem narzekającym na niesprawną klawiaturę.
Wszystkie poradniki dla młodych autorów się chowają. Ja mam "Misery", nie potrzebuję innego.
Uwielbiam, jedna z moich ulubionych książek w ogóle.
Mam do niej stosunek dość osobisty, jako pisarz-hobbysta. Dla mnie to taka anegdotka, że na ogół osoby komentujące twoje utwory słuchać należy tyle o ile, a już na pewno nie należy pisać pod dyktando czytelników.. ale czasem potrafią zmobilizować i zmusić do uczciwej pracy, pokombinowania i stworzenia naprawdę dobrego...
2010-11
2011-01
Udane małżeństwa to towar deficytowy. Miłość przerwana śmiercią jednego z ukochanych już taka nietypowa nie jest, ale z drugiej strony nie dzieje się to po wspólnie przeżytym ćwierćwieczu.
Wielka miłość i powierzona tajemnica stają się tarczą i bronią wobec tego, z czym Lisey będzie się musiała zmierzyć: żałobą, tajemnicami, których jej nie powierzono i całkiem realnie zagrażającemu jej życiu psychopatą.
U Kinga kobieta naprawdę potrafi zrobić porządek - na tym czy innym świecie.
Udane małżeństwa to towar deficytowy. Miłość przerwana śmiercią jednego z ukochanych już taka nietypowa nie jest, ale z drugiej strony nie dzieje się to po wspólnie przeżytym ćwierćwieczu.
Wielka miłość i powierzona tajemnica stają się tarczą i bronią wobec tego, z czym Lisey będzie się musiała zmierzyć: żałobą, tajemnicami, których jej nie powierzono i całkiem realnie...
2010-12
Głupio trochę, że w opisie książki umieszczono to, co normalnie wychodzi w praniu. Bo przecież na dzień dobry dostajemy wariatów, którzy oskórowują żywcem ludzi, handlarza sztuką, inwalidę, który za mocno uderzył się w głowę... Główny wątek inspirowany oczywiście "Portretem Doriana Graya".
Poza tym na każdym kroku czuje się cudze wpływy: ten bohater jest z tej książki, to było już gdzie indziej, a schemat to się przewija przez wszystkie chyba książki tego autora.
Nie jest to może tragiczne, ale nowością żadną nie wieje, a ostatni akapit poświęcony głuchemu telefonowi ma napompowaną dramaturgię - nie można było po prostu zniszczyć tego obrazu? W czym problem?
Głupio trochę, że w opisie książki umieszczono to, co normalnie wychodzi w praniu. Bo przecież na dzień dobry dostajemy wariatów, którzy oskórowują żywcem ludzi, handlarza sztuką, inwalidę, który za mocno uderzył się w głowę... Główny wątek inspirowany oczywiście "Portretem Doriana Graya".
Poza tym na każdym kroku czuje się cudze wpływy: ten bohater jest z tej książki, to...
2011-01
Wielka brutalność siejąca zniszczenie, garstka wtajemniczonych, samotnych w obliczu szaleństwa ratowania świata przed piekielnymi duszami i poświęcenie wielu dla komfortu niewielu...
Masterton ponownie operuje makabrą i festiwalem okrucieństwa wobec starców, kobiet i dzieci; z ręki tych silnych, agresywnych psychopatów i chłopięcych demonów. Bardzo podobna do innej książki autora, "Zaklętych". Zło jest złem, ponieważ jest złe, a bohaterowie są bohaterscy, bo poświęcają życie (najlepiej tych innych) i mają tę chorą dziewczynkę, która nie jest chora, tylko magiczna, a może jest magiczna, bo jest chora.
Pewnie psychopaci też są magiczni, bo są chorzy.
A, nie, oni są tylko źli.
Wielka brutalność siejąca zniszczenie, garstka wtajemniczonych, samotnych w obliczu szaleństwa ratowania świata przed piekielnymi duszami i poświęcenie wielu dla komfortu niewielu...
Masterton ponownie operuje makabrą i festiwalem okrucieństwa wobec starców, kobiet i dzieci; z ręki tych silnych, agresywnych psychopatów i chłopięcych demonów. Bardzo podobna do innej książki...
2010-12
Moja pierwsza zakupiona książka i choć nie jest bez skazy, to zawsze będę o niej myśleć z sympatią.
Idealny świat błękitnookiego chłopca jest światem z internetu, a tworzą go jego pragnienia - pomysły na zabójstwa tych, którzy zaleźli mu za skórę. Realny świat tegoż chłopca dziwnie przeplata się z fikcją, tak, że dopiero w połowie lub pod koniec możemy być pewniejsi tych "prawdziwych" wydarzeń. Wszak czy powinniśmy we wszystko wierzyć ludziom, którzy opowiadają w internecie o swoim życiu?
Książka mimo swojej słodkiej brutalności i cudownej logiczności ponad oczekiwania, ma według mnie dwie poważne wady: zwrot akcji bazujący na kłamstwie i fatalne zakończenie.
O ile zwroty akcji odnoszące się do tożsamości postaci drugoplanowych przyjmowałam z westchnieniem typu: "ach, więc to tak!", to zmiana tożsamości błękitnookiego niestety została przyjęta dość chłodno. Fakt, naprostowało to kilka kwestii, ale 1) poczułam się oszukana przez autorkę i 2) wyglądało to tak, jakby autorka w środku książki zmieniła koncepcję.
Zakończenie natomiast wygląda jak pisane na "odwal się, już kończę!". I chodzi tu naprawdę o ostatnie strony, może nawet akapity, gdyż zawierają zdania typowe dla standardowej narracji, a nie do relacji pamiętnikowej, z którą ma się do czynienia przez całą powieść. Poza tym nadal wygląda to tak, jakby brakowało jeszcze jednego, pożegnalnego wpisu, adnotacji chociażby, autorstwa JennyTricks. Niedosyt.
Poza tym polecam wszystkim fanom mrocznych klimatów, jeszcze mroczniejszych głównych bohaterów i zamiłowaniem do tajemniczych historii, która przy odrobinie szczęścia i właściwych ludziach we właściwym czasie oraz miejscu - mogłaby się wydarzyć!
Moja pierwsza zakupiona książka i choć nie jest bez skazy, to zawsze będę o niej myśleć z sympatią.
Idealny świat błękitnookiego chłopca jest światem z internetu, a tworzą go jego pragnienia - pomysły na zabójstwa tych, którzy zaleźli mu za skórę. Realny świat tegoż chłopca dziwnie przeplata się z fikcją, tak, że dopiero w połowie lub pod koniec możemy być pewniejsi tych...
2011-02
2011-03
Lubię przepowiadanie przyszłości, ale takie "prawdziwe", właśnie z takich książek, jak "Martwa strefa". Pewnie dlatego tak mi się podobało.
Lubię patrzeć, jak zachowuje się przepowiadający, tu zawiedli mnie trochę odbiorcy przepowiedni, bo ich strach (wszystkich, niestety, wszyscy reagowali tak samo, brak różnorodności zabija element zaskoczenia, Stefanie) był co najmniej sztuczny.
Lubię patrzeć, jak ludzie nieudolnie próbują walczyć z losem, wypełniając jednocześnie wszystkie punkty misternie ułożonego planu, zgodnie ze starożytną tragedią, gdzie im bardziej próbujesz uniknąć przeznaczenia, tym bardziej dążysz do jego wypełnienia.
Niestety wszystkie fragmenty (prócz pierwszego - domokrążca vs. pies i chyba-drugiego, o ile obedrzeć go z niepotrzebnej narracji - lokalny polityk vs. niewychowany młodzieniec w obrazoburczej koszulce) z przyszłym finałowym bossem zionęły nudą. Finał był ciekawy tylko ze względu na Smitha. I dobrze. To była jego historia.
Lubię przepowiadanie przyszłości, ale takie "prawdziwe", właśnie z takich książek, jak "Martwa strefa". Pewnie dlatego tak mi się podobało.
Lubię patrzeć, jak zachowuje się przepowiadający, tu zawiedli mnie trochę odbiorcy przepowiedni, bo ich strach (wszystkich, niestety, wszyscy reagowali tak samo, brak różnorodności zabija element zaskoczenia, Stefanie) był co najmniej...
2011-03
Może jestem socjopatką, ale przebrnięcie przez pierwsze rozdziały nie było dla mnie problemem. Chętnie przyjęłam opisy powolnej tortury, pierwszych, racjonalnych prób uwolnienia się oraz tych dalszych, bardziej rozpaczliwych i desperackich. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęłam w wypożyczonej książce punkt, gdzie zużyte, zbrązowiałe pierwsze strony zostały zastąpione przez jaśniejsze, aż w końcu całkiem niemal białe i nowe, bo przecież tak jakby nieużywane.
A nawet jeśli miałam jakieś obiekcje, to kiedy dotarłam w podróży przez historię Jess do hoteliku zwanego "retrospekcje", przepadłam z kretesem. List do starej przyjaciółki na koniec książki był świetnym podsumowaniem (Tak, właśnie - czytam sobie, czytam o pogłębiającym się od dzieciństwa szaleństwie, aż tu nagle patrzę - koniec...)
Nikt mi nie wmówi, że to słaba książka.
Czasem trzeba tylko mieć trochę cierpliwości.
Może jestem socjopatką, ale przebrnięcie przez pierwsze rozdziały nie było dla mnie problemem. Chętnie przyjęłam opisy powolnej tortury, pierwszych, racjonalnych prób uwolnienia się oraz tych dalszych, bardziej rozpaczliwych i desperackich. Nawet nie zauważyłam, kiedy minęłam w wypożyczonej książce punkt, gdzie zużyte, zbrązowiałe pierwsze strony zostały zastąpione przez...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-04
Książkę czyta się inaczej, kiedy wie się, że King też używał kiedyś pseudonimu. Jak i wielu innych pisarzy. Dlatego w twórczości pana Stefana można wyodrębnić ścisłą grupę "Z cyklu: lęki pisarzy większe i mniejsze".
Książka dosłownie pochłania (te wszystkie wyrafinowane i bardzo różnorodne morderstwa dokonane przez Starka, dość nieudolne dochodzenie policji - "Ależ proszę, akcjo, idź śmiało, my tu sobie postoimy z boku i damy popodrzynać gardła..."), dopóki na horyzoncie nie zaczynają dominować wróble. Finał uważam za jedną wielką pomyłkę. Motyw pisania to jedno, ale dywan z wróbli... Już wtedy było przegięcie. A wróble przebijające się przez ścianę to po prostu widok żałosny - ja nie wiem, jak można poważnie o tym pisać z założeniem wywołania grozy. Mnie się zbierało na pusty śmiech.
Ale bobo-bliźniaki były fajne. "One nie wiedzą, jak wyglądam..." Hihihi...
Książkę czyta się inaczej, kiedy wie się, że King też używał kiedyś pseudonimu. Jak i wielu innych pisarzy. Dlatego w twórczości pana Stefana można wyodrębnić ścisłą grupę "Z cyklu: lęki pisarzy większe i mniejsze".
Książka dosłownie pochłania (te wszystkie wyrafinowane i bardzo różnorodne morderstwa dokonane przez Starka, dość nieudolne dochodzenie policji - "Ależ proszę,...
2011-08-10
Mam mieszane uczucia, jak zawsze przy motywach religijnych. Ale pomijając moje osobiste refleksje, książka jest naprawdę bardzo dobra.
Boisz się dzikich zwierząt, węży, pająków, skorpionów, miejsc masowych morderstw, gdzie trupy wiszą na wieszakach, jak stare płaszcze? Boisz się bezradności w obliczu szaleństwa i nieznanej, mistycznej siły czającej się za rogiem? Lubisz się bać? To pozycja dla ciebie.
Na początku książki postaci szybko przybywa [jest trochę niechronologicznie - niby minus w tym przypadku, ale wygląda na uzasadnione (małżeństwo faktycznie ma bardziej wciągającą narrację, niż rodzina Carverów, która rysuje nam już fabułę), więc można przełknąć], ale ich liczba jest pod pełną kontrolą, wszystko jest zgrane i dobrze się przyswaja. Akcja szybko nabiera tempa i nawet chwilach wytchnienia dzieją się ciekawe rzeczy (bogate opisy, ciekawe i naturalne dialogi, retrospekcje).
Można się zniechęcić (zwłaszcza po rozmnożeniu sucharów i sardynek), ale po co, skoro finał jest taki, że z trudem powstrzymujecie się, by przeskakiwać co kilka zdań, by szybciej dowiedzieć się, co dalej?
Zakończenie jest po prostu piękne.
Niektórzy mogą je odebrać za ironiczne, ale dla mnie jest po prostu piękne.
Abstrahując od polecania, jedna subiektywna i jedna ogólna uwaga:
Subiektywna: David był postacią ciekawą, ale nie aż tak, żeby go tolerować przez tyle czasu, ile czasu kartkowego dostał. Jasne, był ważny, większość czasu się wydaje, że dostał główną rolę, ale... W jakiś niewyjaśniony sposób działał mi na nerwy. Prawdopodobnie miało to związek z moim myśleniem "a co na to Johnny?"; dość wysoko cenię postacie pisarzy w książkach Kinga. Na szczęście wszystko rekompensuje mi finał.
Ogólna: W książce zabrakło mi paru zdań, które mogłyby wyczerpać wątki, wszystkie należą (należałyby) do dialogów, ewentualnie do myśli bohaterów, bo może takich rzeczy rzeczywiście nie należy mówić głośno. Było to 1) pytanie "Jak umarłeś, Johnny?", bo ja rozumiem, reporter z Wietnamu, można się domyślić... ale jednak zostaje dziura; 2) pytanie retoryczne "A nie pomyśleliście, że w obliczu tego wszechobecnego syfu śmierć waszej córki mogła być dla niej aktem miłosierdzia? Że oszczędzono jej gorszej śmierci albo skrzywienia psychicznego gdyby udało jej się przeżyć? Przecież nawet wy, dorośli, kiepsko sobie radzicie z tą sytuacją!" - rzeczywiście, powiedzenie tego pogrążonym w żałobie rodzicom i bratu Słodyczka mogłoby być nie na miejscu; jednak to ciągłe "gdzie był twój Bóg, Davidzie, kiedy mała spadała ze schodów, dlaczego jej nie ocalił?" jakoś działało mi na nerwy.
Mam mieszane uczucia, jak zawsze przy motywach religijnych. Ale pomijając moje osobiste refleksje, książka jest naprawdę bardzo dobra.
Boisz się dzikich zwierząt, węży, pająków, skorpionów, miejsc masowych morderstw, gdzie trupy wiszą na wieszakach, jak stare płaszcze? Boisz się bezradności w obliczu szaleństwa i nieznanej, mistycznej siły czającej się za rogiem? Lubisz się...
Oczywiście, jak przystało na opowieść z epoki, jest zmanierowana i romantyczna w najczystszym zachodnioliterackim tego słowa pojęciu (nawet jeśli powstała już w XX wieku, to akcja rozgrywa się trzydzieści lat wcześniej, u schyłku epoki romantyzmu), ale nie da się ukryć, że ma coś w sobie.
Narrator daje się poznać, jako reporter śledczy, który po latach bada sprawę Upiora paryskiej Opery Narodowej, a wiedząc, że Leroux, autor, parał się dziennikarstwem, dodaje to powieści jeśli nie dreszczyku autentyczności, to dodatkowego smaczku.
Opowieść zawiera w sobie klasyczne wartości dobrego piękna i złej brzydoty, miłość jest ostateczna i powodowana wielkimi namiętnościami wiodącymi do zbrodni i tragedii, a zjawiska nadprzyrodzone, iluzje i nowe technologie splatają się w jedno dla lepszego efektu niesamowitości i tego, że czytelnik mógł odbierać historię na możliwie najliczniejszych płaszczyznach, nie oszczędzając mu zachwytów i wzruszeń, niespodzianek i grozy. Autor nakreślił nawet o pewne elementy komiczne, które związał z postacią bileterki, panią Giry, których już zupełnie się nie spodziewałam - ale piszę to z sympatią.
Jako powieść gotycka zostawia jednak trochę więcej przestrzeni postaciom, które nie są jednowymiarowo złe, pozytywne, czy niewinne. Narrator odżegnuje się od oceny postaci, ich działań czy postaw. Jest w tym jakaś dziennikarska sprawiedliwość, która nakazuje dowiedzieć się i opowiedzieć o wydarzeniach, a jeśli portretuje bohaterów, to jedynie by ukazać ich takimi, jakimi byli dla siebie nawzajem (prosto i dość archetypicznie, ale wyraziście i z uczuciem), a nie by ich osądzać czy czytelnika na siłę do czegoś przekonywać. Każdy ma tu swoje nadzieje i lęki, a czytelnik zostaje zostawiony sam sobie z oceną końcową i to też jest wielka "Upiora w Operze" zaleta.
Oczywiście, jak przystało na opowieść z epoki, jest zmanierowana i romantyczna w najczystszym zachodnioliterackim tego słowa pojęciu (nawet jeśli powstała już w XX wieku, to akcja rozgrywa się trzydzieści lat wcześniej, u schyłku epoki romantyzmu), ale nie da się ukryć, że ma coś w sobie.
więcej Pokaż mimo toNarrator daje się poznać, jako reporter śledczy, który po latach bada sprawę Upiora...