Biblioteczka
2015-04-14
2015-05-24
po raz kolejny pozostanę w szlachetnej mniejszości, bowiem na mnie osobiście drugi tom „Opowiadań” nie zrobił takiego wrażenia, jak jego poprzednik. Historie w nim zawarte rzeczywiście reprezentują zdecydowanie wyższy poziom - zarówno pod względem językowym i stylistycznym, jak również oryginalności fabuły. Widać, że cały projekt był lepiej przemyślany i nawet opowiadanie otwierające tom nie odstrasza już tak bardzo "nowicjuszy", jak miało to miejsce w poprzedniej publikacji. Całość wypada całkiem pozytywnie. A jednak... czytając niektóre z opowiadań odczuwałam pewien niedosyt. Jak wtedy, gdy zajadając się gorzką czekoladą z wiśniami zastanawiamy się, czy aby producent tym razem nie poskąpił nam owoców. Trochę mało boys love w tych historiach boys love. (Przynajmniej niektórych).
Jak już mówiłam, literacko tom wypada lepiej do swojego poprzednika. Jednak ukryta gdzieś we mnie groupie nie czuje się do końca usatysfakcjonowana. Ostatecznie, gdybym miała ochotę poczytać nieco ambitniejszą literaturę o tematyce LGBT, zagłębiłabym się w twórczość Oscara Wilde'a albo wreszcie zmierzyła z cierpliwie czekającą na mojej półce trylogią „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”. Kiedy natomiast sięgam po tom lekkich, przyjemnych i niezobowiązujących opowiadań boys love oczekują... lekkich, przyjemnych i niezobowiązujących opowiadań boys love. To dobrze, że Autorzy ustawili sobie poprzeczkę nieco wyżej, a opowiadania mają lepszy warsztat i ciekawsze fabuły. Gdyby tylko nie odbywało się to kosztem meritum, czyli właśnie pierwiastka BOYS LOVE. Całość czytało się przyjemnie. Nadal jestem zachwycona ideą „Opowiadań Kotori”, w końcu miłość nie pyta o powody. ^^ Tym razem jednak przy końcu poczułam lekki niedosyt.
gdybym miała się jeszcze czegoś przyczepić, to popsioczyłabym nieco na jakość wydania. Krzywe wydruki stron i wszechobecne literówki trochę podrażniły mój zmysł estetyczny. Ja rozumiem, że brak dostatecznych środków, że kryzys gospodarczy, że Duda na prezydenta... ale ostatecznie te książki mają zdobić moje Święte Sanktuarium zwane dalej Osobistą Domową Biblioteką. Wydawnictwo Kotori mogłoby się na przyszłość nieco bardziej postarać.
grafiki Kyou natomiast, jak zwykle, najlepsze. Prawdziwe cudeńka. ♥ Nie pozostaje mi chyba nic innego, jak tylko dołączyć do grona oficjalnych fanów.
moja ocena:
9/10 ...czyli mój psychofański zachwyt pomniejszony o poczucie niedosytu.
po raz kolejny pozostanę w szlachetnej mniejszości, bowiem na mnie osobiście drugi tom „Opowiadań” nie zrobił takiego wrażenia, jak jego poprzednik. Historie w nim zawarte rzeczywiście reprezentują zdecydowanie wyższy poziom - zarówno pod względem językowym i stylistycznym, jak również oryginalności fabuły. Widać, że cały projekt był lepiej przemyślany i nawet opowiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-09-22
2015-09-20
myślę, że każdy początkujący Pisarz - przed przystąpieniem do pisania swojego wiekopomnego dzieła, dzięki któremu stanie się sławny i obrzydliwie bogaty - powinien sięgnąć po „Kurs kreatywnego pisania” Pani Bondy. Dlaczego?
1. Ponieważ książka ta dobitnie uświadamia, że pisanie to przede wszystkim praca. Ciężka i żmudna, choć równie satysfakcjonująca. Nie wystarczy więc stworzyć sobie świat, do którego lubimy uciekać, kiedy rzeczywistość nas przytłacza, a później spisać wszystko na kartkach i wierzyć, że wydawcy będą się o nie bili (choć bywa czasem i tak – patrz: „Pięćdziesiąt twarzy Greya”). W książce musi o Coś chodzić, Coś się dziać. Musimy chcieć Coś przekazać. Bo w pisaniu nie chodzi o nas i nasze problemy, a o Czytelnika. Nie ma Pisarza bez Czytelników. „Książka nieczytana umiera”. A żeby opowiedzieć dobrą historię i zrobić to w sposób wiarygodny, trzeba się niemało napocić.
2. Pozwala uporządkować myśli, nadaje im określony tor. Pani Bonda tak naprawdę nie pisze niczego, czego wcześniej byśmy nie wiedzieli. A jednak pewne kwestie docierają do nas dopiero, kiedy zostaną wypowiedziane na głos, przez osobę trzecią. Autorka „Maszyny do pisania” przeprowadza nas, krok po kroku, przez cały proces tworzenia się książki. Od poszukiwań pomysłu na fabułę, poprzez sam akt pisania, po podpisywanie umowy z wydawcą. Pozwala to naszym myślom skoncentrować się na konkretnym zadaniu – napisaniu pierwszej książki. Już wiemy co i jak mamy zrobić. Teraz już tylko w naszej gestii pozostaje, by ruszyć swoje zgrabne pośladki i zabrać się do pracy.
Oczywiście możemy się nie zgadzać z poszczególnymi twierdzeniami pani Bondy, nieco inaczej postrzegać nasz własny proces twórczy. Nie zmienia to faktu, że dzięki niej i jej książce zaczęliśmy intensywnie o tym myśleć. A już samo to potwierdza moje przekonanie, że warto sięgnąć po tę pozycję.
oczywiście nie byłabym Polką, gdybym trochę nie popsioczyła. Co mnie irytowało w lekturze „Maszyny do pisania”?
Uczynienie przez jej Autorkę statusu bestsellera jako głównego punktu podparcia dla wszystkich tez zawartych w książce. Racja, któż z nas nie chciałby w przyszłości zobaczyć swojej powieści na szczycie listy najlepiej sprzedających się książek? I nie ma w tym niczego złego. Każdy Pisarz chciałby móc zarabiać na robieniu tego, co kocha najbardziej – na pisaniu. Ja hołubię jednak jednej zasadzie: Na pierwszym miejscu powinniśmy stawiać jakość, a dopiero później trzymać kciuki, by wraz z nią szła w parze wysoka sprzedaż. I zdaje się, że pani Bonda myślała podobnie… do pewnego czasu. Bo kiedy zaczyna podpierać się przykładami na poziomie „Zmierzchu”, robi się dość niezręcznie.
niemniej, nadal jestem zdania, że książkę tę warto przeczytać, mieć na półce w swojej domowej Bibliotece i często do niej zaglądać. Pozwala ona bowiem przełączyć się z trybu Pisarza-Amatora na Pisarza-Zawodowca. A jak kogoś mój wywód jeszcze nie do końca przekonał, to może zrobi to nazwisko pani Bondy w każdym polskim zestawieniu bestsellerów ostatniego roku. Pomyśl, że Twoje nazwisko też może się tam kiedyś znaleźć. :)
myślę, że każdy początkujący Pisarz - przed przystąpieniem do pisania swojego wiekopomnego dzieła, dzięki któremu stanie się sławny i obrzydliwie bogaty - powinien sięgnąć po „Kurs kreatywnego pisania” Pani Bondy. Dlaczego?
1. Ponieważ książka ta dobitnie uświadamia, że pisanie to przede wszystkim praca. Ciężka i żmudna, choć równie satysfakcjonująca. Nie wystarczy więc...
2023-06-30
2015-11-01
„Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.
Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona […]”
…a nad Świtezi wody, gdy zmrok zapadnie, niejeden śmiałek posłyszeć może i zgiełk walczących, i szloch niewieści, i dzwonów bicie na trwogę! Z odmętów wody dochodzą ciche szlochy dziewicze i pogłos odmawianych pacierzy. Nieraz śród wody ogień, dym bucha gęsty. Zaś w oddali, „przy świetle księżyca, snuje się para znikomych cieni: jest to z młodzieńcem dziewica. Ona po srebrnym pląsa jeziorze, On pod ty jęczy modrzewiem. Któż jest młodzieniec? – strzelcem był w borze. A kto dziewczyna? – ja nie wiem”. Nieopodal, tam, gdzie do jeziora wpadają rzeki, blask księżyca odbija się w gładkim licu kamienia, co kształt przybrał dwóch ludzkich postaci. Kim byli? Czym zawinili? Trudno mnie pytać. Dalej, gdzie kończą się gaje, stoi stara cerkiew, obok dzwonnica i chruśniak malinowy, a w nim mogiły. Tam też dojrzeć można w noc ciemną, jak wrota cerkwi się odmykają, grom trzaska z nieba, same się mogiły ruszają, straszydła wychodzą z grobów.
Jeśliś śmiałek i Boga nosisz w sercu, być może uda Ci się usłyszeć tragiczne dzieje mieszkańców tamtejszych nowogródzkich ziem z ust nadobnej Świtezianki. Jeśli jedna trwoga obleka cienkim całunem duszę Twoją, odłóż tę księgę i idź z Bogiem, w spokoju ducha dożywając swych wiosen.
„Czucie i wiara silniej mówią do mnie,
Niż mędrca szkiełko i oko”.
to bodajże najbardziej znany i najważniejszy cytat w całym zbiorze. Manifest polskiego romantyzmu. Bla bla bla… Dla mnie to brzmi przede wszystkim jak opis narzędzia zbrodni, którym zaszlachtowano dorobek literacki Mickiewicza. Czytywałam Edgara Alana Poe. Czytywałam Adasia. I zachodziłam w głowę, dlaczego tak wielu polskich Czytelników rozpływa się nad twórczością amerykańskiego poety, zaś polskiego wieszcza narodu w najlepszym razie tolerują. Ta sama epoka. Ta sama tematyka. Ten sam niepokojący nastrój tajemnicy i grozy. Co więc mogło pójść nie tak? Myślałam i myślałam, aż końcu przed oczyma duszy mojej rozbłysnął neonowy szyld z hasłem: Polski System Edukacji. Edgar miał to szczęście, że za sprawą nieposkromionej siły polskiej ignorancji do systemu nie trafił. To pozwoliło polskim Czytelnikom nie tylko sięgnąć po jego dzieła z własnej, nieprzymuszonej woli, ale też nie analizować ich a przeżywać. Bo „czucie i wiara” to klucz do zrozumienia i pokochania utworów romantycznych. Je się nie czyta, je się przeżywa. Mickiewicz, jako prawdziwy bohater romantyczny, nie tylko z Marylką nie miał tyle szczęścia, ale i z Polską całą. Nie wystarczy bowiem, że trafił do systemu, ale stał się też czołowym przedstawicielem swojej epoki na maturze z polskiego. Klucz! To on stanowi obecnie narzędzie postrzegania twórczości Mickiewicza. Analiza, analiza, analiza. Aby zinterpretować „czucie i wiarę” wykorzystano „mędrca szkiełko i oko”. To już nie jest zwykłe szlachtowanie, to profanacja zwłok!
A tak przyjemnie czytałoby się o rusałkach, duchach i upiorach błąkających się nad brzegami sinej Świtezi wody… Ech…
osobiście lekturę gorąco polecam. Bez polonistycznych uprzedzeń, za to z otwartym sercem i wyobraźnią. Bo warto.
Mickiewicza można kochać. Szanować. Nie trawić. Ale nie znać, to już wstyd. Serio.
„Ktokolwiek będziesz w nowogródzkiej stronie,
Do Płużyn ciemnego boru
Wjechawszy, pomnij zatrzymać twe konie,
Byś się przypatrzył jezioru.
Świteź tam jasne rozprzestrzenia łona […]”
…a nad Świtezi wody, gdy zmrok zapadnie, niejeden śmiałek posłyszeć może i zgiełk walczących, i szloch niewieści, i dzwonów bicie na trwogę! Z odmętów wody dochodzą ciche szlochy dziewicze i...
2012-09-06
2020-05-15
2023-05-05
po dziś dzień dziękuję w duszy Pani M., że zmusiła mnie do przeczytania w całości tego monumentalnego dzieła. Tak się zaczęła moja Wielka Miłość do Henia, która trwa do teraz. ♥ I jak to z Wielką Miłością bywa... Uniesienie splatało się ze zwątpieniem, zachwyt z rozczarowaniem. Nie zawsze było nam razem po drodze. Jednak warto.
Kto nie czytał, niech żałuje.
a że zawdzięczam jej pierwszą szóstkę z języka polskiego w historii naszego liceum... Ot, taki bonus za wierność w Miłości. :)
po dziś dzień dziękuję w duszy Pani M., że zmusiła mnie do przeczytania w całości tego monumentalnego dzieła. Tak się zaczęła moja Wielka Miłość do Henia, która trwa do teraz. ♥ I jak to z Wielką Miłością bywa... Uniesienie splatało się ze zwątpieniem, zachwyt z rozczarowaniem. Nie zawsze było nam razem po drodze. Jednak warto.
Kto nie czytał, niech żałuje.
a że...
2016-05-29
"Ludzka miłość może się wyrażać na wiele sposobów. Może być gwałtowna i namiętna. Może być łagodna i skromna. Może być pełna radości lub tragiczna. Może przynosić ból i cierpienie. Może być nawet nieco patetyczna i śmieszna. Jedynym tylko być nie powinna: powodem do wstydu."
- Jorn Svensson
życie, to nie jest jedna z tych łatwiejszych sztuk teatralnych czy szkolnych przedstawień, gdzie wystareczy nauczyć się na pamięć paru linijek tekstu i jakoś to będzie. Na końcu rodzice i tak poklepią cię po ramieniu i powiedzą: „Byłeś świetny!”. Nie. W naszych własnych życiowych jasełkach otrzymaliśmy rolę samego Jezuska. I jako nędzne kopie Syna Bożego musimy się cholernie postarać, żeby być wiarygodnymi i docenionymi przez krytycznie nastawioną społeczną publikę. Musimy walczyć. Więc walczymy. By zdobyć serce ukochanej osoby. By znaleźć pieniądze na wymarzone studia. By dostać satysfakcjonującą pracę. By zyskać uznanie rodziny i znajomych. Tym walkom nie ma końca.
Są jednak tacy, którzy mają gorzej. W maratonie życia wystartowali z niewłaściwej pozycji, przez co mieli gorszy start. To ludzie, którzy muszą walczyć o to, żeby w ogóle móc walczyć. Osoby innych wyznań, imigranci, uchodźcy, „czarni”, „żółci”. Geje i lesbijki.
A także bohaterowie powieści „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” Jonasa Gardella.
to byli mili chłopcy. Dobrze się uczyli. Nie sprawiali większych kłopotów wychowawczych. Starali się sprostać oczekiwaniom ukochanych rodziców. Lubili książki. Jedyną zadrą w ich życiu była świadomość, że są inni. Bolesna świadomość, która wdzierała się do ich umysłów i serc, czyniąc w nich spustoszenie. Jednak nie dawali jej upustu. Jeszcze nie. Wiedzieli, że Społeczeństwo nie tego od nich oczekuje. Więc nauczyli się połykać łzy. Uśmiechać mimo bólu. Cierpieć w milczeniu. Do pewnego czasu.
Do Sztokholmu jechali pełni nadziei i marzeń. Wierzyli, że wreszcie się uwolnią od swoich demonów. Znajdą przyjaciół, do których będą pasować. Nie będą musieli ukrywać swoich łez i odnajdą powód do szczęścia. Wreszcie będą normalni. Akceptowani i chciani. Stało się jednak inaczej…
Wielkie miasto ich pochłonęło. Odnaleźli nową, PRAWDZIWĄ rodzinę. Kochali i byli kochani. Ale za krótką chwilę spokoju i szczęścia przyjdzie im zapłacić wysoką cenę. Zbyt wysoką. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie czas. Jeszcze nie dotarli do stacji „Choroba” i „Śmierć”. Są szczęśliwi, bo mogą żyć i być sobą. Macki pedalskiej dżumy już zaczęły owijać ich w swoją śmiertelną sieć. Ale o tym nie wiedzą. Nie mogą wiedzieć. Na razie siedzą wokół wigilijnego stołu, śmieją się, żartują… żyją. W końcu czują się na miejscu, „normalni”. Nieświadomość bywa czasami zbawienna.
bohaterowie trylogii pana Gardella mimo młodego wieku przeszli już w życiu wiele trudności. A najgorsze jeszcze przed nimi. Ból. Choroba. Wyniszczenie. Izolacja. Śmieć. To wszystko czeka ich za to tylko, że chcieli kochać. Jak każdy zdrowo myślący i czujący homo sapiens. „Chcę w moim życiu móc kochać kogoś, kto pokocha mnie”. Tylko tyle. I aż tyle.
po lekturze „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek: Miłość” byłam psychicznie i duchowo zdewastowana. Ta książka wżera się pod czaszkę i w głąb serca, niczym złośliwy nowotwór. Pustoszy wszystko. Nie pozostawia żadnej zdrowej komórki.
Ile bólu i cierpienia jesteśmy w stanie zadać drugiemu człowiekowi tylko dlatego, że jest inny? Czytelnik czuje cały ten ból, całe to cierpienie wraz z bohaterami. I nie może pozbyć się świadomości, że może on też kiedyś, nieświadomie, był jego przyczyną. Nie przestaje zadawać sobie prostego pytania: „Dlaczego?”. Bo przecież to za nienawiść powinno się potępiać innych, nie za ich miłość.
i jakoś nie mogę zapomnieć Społeczeństwu, że być może losy naszych bohaterów – a także tysięcy, milionów Bezimiennych, za którymi ci stoją, - potoczyłyby się inaczej, gdyby Zrozumienie przyszło nieco wcześniej. Czy pedalska dżuma zebrałaby takie żniwo, gdyby zrozpaczeni młodzi ludzie nie musieli chować się po krzakach, parkach, w saunach, w darkroomach, żeby uchwycić chociaż cień złudnej bliskości? Gdyby nie musieli wstydzić się swojej miłości? Gdyby nie musieli wstydzić się siebie?
https://www.youtube.com/watch?v=PVOu41O0zzE
„To, o czym mówi ta historia, wydarzyło się naprawdę. […] To, o czym mówi ta historia, rozgrywa się także dziś […]”.
„Opowiedzieć to swego rodzaju obowiązek.
To sposób na to, by uczcić, opłakać i zapamiętać.
To walka pamięci z zapomnieniem.”
Polecam!
"Ludzka miłość może się wyrażać na wiele sposobów. Może być gwałtowna i namiętna. Może być łagodna i skromna. Może być pełna radości lub tragiczna. Może przynosić ból i cierpienie. Może być nawet nieco patetyczna i śmieszna. Jedynym tylko być nie powinna: powodem do wstydu."
- Jorn Svensson
życie, to nie jest jedna z tych łatwiejszych sztuk teatralnych czy szkolnych...
2023-04-07
2016-07-17
2023-03-10
2023-02-17
2023-02-02
„Byłem twardszy niż Dante. Myślę, że próbowałem przed nim ukryć tę surowość, bo chciałem, żeby mnie lubił. Ale teraz już wiedział. Że byłem twardy. I może to było okej. Może mógł to polubić – to, że byłem taki twardy, tak samo jak ja lubiłem to, że on taki nie był”.
Zakochałam się. ♥
Zakochałam się w stylu pana Saenza. W tym, w jak prosty sposób potrafi mówić o trudnych sprawach.
Zakochałam się w Arystotelesie i Dantem. W ich niebanalności. W tej ich niezwykłej przyjaźni. I w ich rozmowach, które niekiedy bawiły, innym razem wzruszały, a zawsze skłaniały do refleksji.
Zakochałam się w tej książce. I teraz już wiem, że musi zagościć na stałe w mojej prywatnej Bibliotece.
https://www.youtube.com/watch?v=JrcYPTRcSX0
Gorąco polecam!
„Byłem twardszy niż Dante. Myślę, że próbowałem przed nim ukryć tę surowość, bo chciałem, żeby mnie lubił. Ale teraz już wiedział. Że byłem twardy. I może to było okej. Może mógł to polubić – to, że byłem taki twardy, tak samo jak ja lubiłem to, że on taki nie był”.
więcej Pokaż mimo toZakochałam się. ♥
Zakochałam się w stylu pana Saenza. W tym, w jak prosty sposób potrafi mówić o trudnych...