rozwiń zwiń

Oficjalne recenzje użytkownika

Więcej recenzji
Okładka książki Wyrwa Wojciech Chmielarz
Ocena 7,1
Recenzja Prawda, która nie zawsze wyzwala

Wydaje się, że w życiu Macieja Tomskiego, głównego bohatera najnowszej powieści Wojciecha Chmielarza, już nic gorszego nie mogło się wydarzyć. Właśnie dowiedział się, że jego ukochana żona zginęła w wypadku samochodowym i nie wie, jak przekazać tę straszną wiadomość swoim małym...

Okładka książki Tak dziś jemy. Biografia jedzenia Bee Wilson
Ocena 7,3
Recenzja Jedzenie – pokarm dla duszy, trucizna dla ciała?

Trzeba mieć jednak świadomość, że wszechobecność jedzenia zrodziła również pewne bardzo specyficzne trudności. [...] Ta sama żywność, która nas uratowała od głodu, zaczęła nas potem zabijać.*

Jedzenie to temat, który zawsze jest na czasie. Dotyczy bowiem każdego z nas, niezależnie od...

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , ,

dziwna. Psychodeliczna. Schizofreniczna. Ale też całkiem ciekawa i oryginalna. Plus fenomenalne monologi wewnętrzne bohaterów! Już choćby tylko dla nich warto sięgnąć po tę pozycję.

dziwna. Psychodeliczna. Schizofreniczna. Ale też całkiem ciekawa i oryginalna. Plus fenomenalne monologi wewnętrzne bohaterów! Już choćby tylko dla nich warto sięgnąć po tę pozycję.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

książka, która otwiera oczy!

jako Wielkopolanka, którą życie zesłało na śląską ziemię, coś wiem o odrębności tego regionu względem reszty Polski. Wyjechałam do innego województwa, a jakbym się znalazła w zupełnie innym kraju. Jestem tu Inna, Obca. Dzięki książce pana Rokity mogłam oswoić w sobie tę inność. Zrozumieć. Zaakceptować. Czy to przybliżyło mnie do Górnego Śląska i jego mieszkańców? Nie wiem. Ale pozwoliło zrozumieć specyfikę tych ziem, a to dużo więcej, niż mogłabym oczekiwać po jakiejkolwiek publikacji.

gorąco polecam (nie tylko Ślązakom 😉)!

książka, która otwiera oczy!

jako Wielkopolanka, którą życie zesłało na śląską ziemię, coś wiem o odrębności tego regionu względem reszty Polski. Wyjechałam do innego województwa, a jakbym się znalazła w zupełnie innym kraju. Jestem tu Inna, Obca. Dzięki książce pana Rokity mogłam oswoić w sobie tę inność. Zrozumieć. Zaakceptować. Czy to przybliżyło mnie do Górnego Śląska...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , ,

piękna, choć bolesna lektura. Historia o winie i odkupieniu. O tym, że nikt z nas nie jest bez grzechu, ale też nie jesteśmy tylko grzesznikami. O tym, że wszyscy jesteśmy ludźmi i powinniśmy traktować się nawzajem po ludzku. O zwykłej trosce i życzliwości, i niezwykłym przebaczeniu. O tym, że każdy z nas jest skazańcem w celi śmierci zwanej życiem, a każdy nasz dzień jest zarówno pierwszym, jak i ostatnim. I o tym wreszcie, że jedynym celem naszego życia jest, tak po prostu, KOCHAĆ.

już dawno żadna książka nie poruszyła mnie tak bardzo, jak "Nasze szczęśliwe czasy" Gong Ji-young. Gorąco polecam!

piękna, choć bolesna lektura. Historia o winie i odkupieniu. O tym, że nikt z nas nie jest bez grzechu, ale też nie jesteśmy tylko grzesznikami. O tym, że wszyscy jesteśmy ludźmi i powinniśmy traktować się nawzajem po ludzku. O zwykłej trosce i życzliwości, i niezwykłym przebaczeniu. O tym, że każdy z nas jest skazańcem w celi śmierci zwanej życiem, a każdy nasz dzień jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

lekka i niezobowiązująca. Nie tak dobra, żeby zmienić moje nastawienie do kryminałów czy obyczajówek. Ale też wystarczająco dobra, żebym zapragnęła zapoznać się z kolejną krwawą historią z niewielkiego, sennego Lipowa. Trochę infantylna, niekiedy trąci kiczowatym patosem. Ale z bohaterami, których da się polubić, i z którymi chce się odkrywać kolejne sekrety i zbrodnie. Słowem: Wymarzona lektura na długie, chłodne wieczory.

lekka i niezobowiązująca. Nie tak dobra, żeby zmienić moje nastawienie do kryminałów czy obyczajówek. Ale też wystarczająco dobra, żebym zapragnęła zapoznać się z kolejną krwawą historią z niewielkiego, sennego Lipowa. Trochę infantylna, niekiedy trąci kiczowatym patosem. Ale z bohaterami, których da się polubić, i z którymi chce się odkrywać kolejne sekrety i zbrodnie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Grahama Mastertona. Ale jakże udane!

"Dom stu szeptów" jest niczym mityczna Puszka Pandory. Z początku wkraczasz do klasycznej, jak się zdawało, opowieści o nawiedzonej rezydencji. Otwierasz jej podwoje, rozgaszczasz się w starych murach niczym u siebie w domu. Aż tu nagle zwala się na Ciebie lawina mrocznych legend, mitycznych strachów, niewytłumaczalnych zjawisk i grozy, przed którą nie ma ucieczki. Czego tutaj nie było?! Ludowe podania, celtyckie legendy, znikający ludzie, tajemnicze szepty zza ściany, katoliccy duchowni, czarownice, przedchrześcijańskie strachy, ukryte kryjówki, odrobina makabry, zabawa czasem i przestrzenią. Jedna odpowiedź rodzi szereg nowych pytań. Zagadka goni zagadkę. Wątki mnożą się, rozdzielają, plątają ze sobą, by wreszcie zejść się u jednego źródła - w mrocznym sercu Allhallows Hall.

stara posiadłość dumie pełni wachtę na smaganych wiatrem wrzosowiskach. Otwiera swoje podwoje dla śmiałków. Czy masz w sobie tyle odwagi, by przyjąć jej zaproszenie?

było to moje pierwsze spotkanie z twórczością Grahama Mastertona. Ale jakże udane!

"Dom stu szeptów" jest niczym mityczna Puszka Pandory. Z początku wkraczasz do klasycznej, jak się zdawało, opowieści o nawiedzonej rezydencji. Otwierasz jej podwoje, rozgaszczasz się w starych murach niczym u siebie w domu. Aż tu nagle zwala się na Ciebie lawina mrocznych legend, mitycznych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

pozycja ta wzbudziła we mnie niemały dysonans. Z niektórymi poruszanymi przez Macieja Ziębę OP kwestiami trudno było mi się jednoznacznie zgodzić. Jak chociażby jego bezkrytyczne uznanie zasług Kościoła w rozwoju cywilizacyjnym przy jednoczesnej awersji do zarzutów krytyków Kościoła, odnoszących się do mrocznych czasów tejże instytucji. Z drugiej jednak strony, mocno poruszyło mnie spojrzenie Dominikanina na kwestię ekumenizmu, czy znaczenie pojednania, dialogu i kompromisu w chrześcijańskich relacjach. Szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie chodzi wcale o to, byśmy się zgadzali we wszystkim, ale abyśmy potrafili czegoś się od siebie wzajemnie nauczyć. Świat to ogromna przestrzeń, na której znajdzie się miejsce dla każdego z nas. Podobnie powinno być w Kościele. Różnimy się. Mamy prawo mieć inne zdanie, inne spojrzenie na różne kwestie. Ale zawsze powinniśmy odnosić się do siebie z szacunkiem i przyjaźnią. Na tym opiera się nauka Jezusa. I na tym powinien opierać się zarówno Kościół, jak i cały Świat.

pozycja ta wzbudziła we mnie niemały dysonans. Z niektórymi poruszanymi przez Macieja Ziębę OP kwestiami trudno było mi się jednoznacznie zgodzić. Jak chociażby jego bezkrytyczne uznanie zasług Kościoła w rozwoju cywilizacyjnym przy jednoczesnej awersji do zarzutów krytyków Kościoła, odnoszących się do mrocznych czasów tejże instytucji. Z drugiej jednak strony, mocno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

miałam spory dylemat z oceną tej książki. Fabuła bowiem była całkiem ciekawa i do pewnego stopnia nawet wciągająca. Jednak coś sprawiało, że chwilami potwornie się przy niej nudziłam. Bywały nawet momenty, w których żałowałam, że sięgnęłam po ten tytuł. Nie potrafię wyjaśnić, skąd taki dysonans. Być może zawinił styl Autora...? A może sięgnęłam po "Szeptacza" w niewłaściwym momencie? Nie wiem.
Podczas oceny wolałam wierzyć w ten drugi argument. A jak jest naprawdę... przekonajcie się sami. Przyjemnej lektury życzę! I obyście nie mili takich rozterek jak ja...

miałam spory dylemat z oceną tej książki. Fabuła bowiem była całkiem ciekawa i do pewnego stopnia nawet wciągająca. Jednak coś sprawiało, że chwilami potwornie się przy niej nudziłam. Bywały nawet momenty, w których żałowałam, że sięgnęłam po ten tytuł. Nie potrafię wyjaśnić, skąd taki dysonans. Być może zawinił styl Autora...? A może sięgnęłam po "Szeptacza" w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

jak ja lubię takie debiuty! Czytelnik siada do lektury i już po kilku stronach wie, że na jego oczach rodzi się kolejny znakomity polski pisarz.

chociaż "Chodź za mną" nie jest powieścią wolną od drobnych błędów i potknięć (mi osobiście brakowało bardziej rozbudowanych i wiarygodnych opisów wewnętrznej walki bohaterów, które pozwoliłyby zrozumieć, dlaczego ostatecznie postępowali oni tak, a nie inaczej), to cała historia wciąga i zasysa na długie godziny. Dopracowane w każdym detalu opisy mrocznego oblicza Wrocławia, z jego niełatwą historią i tajemniczą aurą, przekonują nawet mnie, dotąd dość sceptycznie nastawioną do stolicy Dolnego Śląska. A co chyba najważniejsze, debiutancka powieść pana Konrada potrafiła wzbudzić we mnie dreszcze nieokreślonego lęku, co dotychczas udało się jedynie "Egzorcyście" Williama Petera Blatty'a.
Wisienkę na torcie stanowią odwołania do autentycznych wydarzeń i postaci, które nadają realności opowiadanej historii. Wszyscy fani horrorów lubią się bać, ale nic tak nie przeraża, jak słowa "historia oparta na prawdziwych wydarzeniach".

bawiłam się znakomicie. Smakowity kąsek z tej powieści! Panie Konradzie, czekam na więcej takich smaczków!

jak ja lubię takie debiuty! Czytelnik siada do lektury i już po kilku stronach wie, że na jego oczach rodzi się kolejny znakomity polski pisarz.

chociaż "Chodź za mną" nie jest powieścią wolną od drobnych błędów i potknięć (mi osobiście brakowało bardziej rozbudowanych i wiarygodnych opisów wewnętrznej walki bohaterów, które pozwoliłyby zrozumieć, dlaczego ostatecznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

cudo, nie książka. Język i styl pani Marzeny są tak piękne, że nawet gdyby opowiadała mi perypetie z życia żuczka gnojowego, ja i tak czytałabym z zapartym tchem. ❤️ A historia... tak pięknie niebanalnie banalna. Nic, tylko czytać i się zachwycać!
Oby więcej było takich debiutów w polskiej literaturze.

cudo, nie książka. Język i styl pani Marzeny są tak piękne, że nawet gdyby opowiadała mi perypetie z życia żuczka gnojowego, ja i tak czytałabym z zapartym tchem. ❤️ A historia... tak pięknie niebanalnie banalna. Nic, tylko czytać i się zachwycać!
Oby więcej było takich debiutów w polskiej literaturze.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

za mną kilka godzin niecodziennego doświadczenia literackiego. Przyznam, że kompletnie się tego nie spodziewałam, ściągając z bibliotecznej półki "Lanny'ego" Maxa Portera. Angielska wieś, "mroczna i urzekająca opowieść", mityczna postać, niezwykły chłopiec i nominacja do nagrody Bookera 2019. Wiedziałam, że czeka mnie interesujaca lektura, ale nie przypuszczałam, że przyjdzie mi przedzierać się przez tak zarośnięty gąszcz wielogłosów i wielomyśli, żeby poznać historię tytułowego Lanny'ego. Dopóki nie otworzyłam książki. I trochę mnie przeraziło to, co w mniej zobaczyłam...

bo "Lanny" nie jest zwykłą powieścią. Jej forma dalece wykracza poza klasyczne rozumienie beletrystyki. To coś świeżego. Pewnego rodzaju eksperyment literacki. A przy tym znajduje ona dla siebie pełne uzasadnienie w przedstawianej historii. Co więcej, pan Porter przypomina nam swoją twórczością, że literatura to nie tylko rozrywka czy nośnik pewnego rodzaju wiedzy o świecie i o nas samych, ale też forma sztuki. Pisarz zaś jest artystą, który za sprawą słowa tworzy swoje dzieło.

jednak ja zawsze wolałam dzieła Matejko od Pollocka. I uparcie trwam w przekonaniu, że najlepszym miejscem dla ekspresów do kawy i tosterów jest kuchnia, a nie muzealna galeria. Pan Porter podarował mi możliwość uczestniczenia w interesującym eksperymencie, ale za cenę przeżycia kolejnej ekscytującej przygody literackiej. Niecodzienna forma może i była dla mnie czymś nowym i świeżym, ale stanowiła też przyczynę, przez którą nie potrafiłam w pełni przeniknąć do świata Lanny'ego i Praszczura Łuskiewnika. Nie uczestniczyłam w rozgrywającej się przede mną historii. Stałam tylko z boku i się przyglądałam. I było mi zupełnie obojętne, jaki będzie jej finał. Słowem - zabrakło mi tego wszystkiego, co sprawia, że lubię czytać.

nie zrozumcie mnie źle... Nie żałuję, że sięgnęłam po tę pozycję. Ani tego, że doczytałam ją do końca. To było ciekawe doświadczenie. Ale też przygoda ta wcale nie zachęciła mnie do sięgnięcia po kolejną książkę pana Portera, jeśli taka ukaże się kiedyś na polskim rynku. Jak to mówią... Było miło, ale dobrze że to już koniec.

za mną kilka godzin niecodziennego doświadczenia literackiego. Przyznam, że kompletnie się tego nie spodziewałam, ściągając z bibliotecznej półki "Lanny'ego" Maxa Portera. Angielska wieś, "mroczna i urzekająca opowieść", mityczna postać, niezwykły chłopiec i nominacja do nagrody Bookera 2019. Wiedziałam, że czeka mnie interesujaca lektura, ale nie przypuszczałam, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

w pakiecie do tej książki powinien być dodawany zapas chusteczek higienicznych. Mnie samej trudno powiedzieć, czy częściej płakałam przy niej ze śmiechu czy z żalu. Ale łez było sporo.

trudno jest mi też ocenić wartość literacką tego utworu, bowiem książka ta przede wszystkim jest przepełniona dużym ładunkiem emocjonalnym. A główny bohater, no cóż... nie od dziś wiadomo, że piesioły są najlepszymi stworzeniami, jakie kiedykolwiek chodziły po ziemi. A ten świat jest naprawdę pomerdany! ❤️

w pakiecie do tej książki powinien być dodawany zapas chusteczek higienicznych. Mnie samej trudno powiedzieć, czy częściej płakałam przy niej ze śmiechu czy z żalu. Ale łez było sporo.

trudno jest mi też ocenić wartość literacką tego utworu, bowiem książka ta przede wszystkim jest przepełniona dużym ładunkiem emocjonalnym. A główny bohater, no cóż... nie od dziś wiadomo,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

pani Katarzyno, nie można było tak od razu? 😉

irytującą słodką idiotkę Gosławę zastąpiła zdecydowanie mądrzejsza i zadziorna Jaga. A umięśnioną klatę bucowatego Mieszka - cherlawy, ale za co uroczy, szczery i dobrotliwy Mszczuj. Zamiast majtek z Hallo Kitty, wiecznie mokrych za sprawą muskułów naszego pierwszego władcy, mamy jeszcze więcej słowiańskich demonów i emocjonujących przygód. I od razu całą historię czyta się jakby szybciej i przyjemniej.

co prawda, spodziewałam się po Jadze nieco więcej charakterku. Troszkę też zawodzi fakt, że kolejna szaptucha zbyt wiele spraw powierza w ogniste ręce Swarnego Boga. Chciałabym kiedyś zobaczyć, jak nasza bohaterka sama daje sobie radę z rozwiązaniem najtrudniejszych problemów Bielin. W końcu to szeptucha, mądra baba. Stać ją na to. Trochę więcej wiary w kobiecą mądrość i siłę, pani Katarzyno!

no, ale Jaga to na szczęście nie Gosia. A Swarożyc... ❤️ Gdyby tak jeszcze Jarogniewa miała kiedyś sposobność obcować i z Welesem... Ech, rozmarzyłam się. 😍

pani Katarzyno, nie można było tak od razu? 😉

irytującą słodką idiotkę Gosławę zastąpiła zdecydowanie mądrzejsza i zadziorna Jaga. A umięśnioną klatę bucowatego Mieszka - cherlawy, ale za co uroczy, szczery i dobrotliwy Mszczuj. Zamiast majtek z Hallo Kitty, wiecznie mokrych za sprawą muskułów naszego pierwszego władcy, mamy jeszcze więcej słowiańskich demonów i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

cóż... zawiodłam się. Płaskie i pozbawione charakteru postacie. Płytka, odrealniona fabuła. Irracjonalne motywy postępowania bohaterów.

Kate to żadna tam silna, niezależna kobieta. A nawet nie gorąco wyczekiwana przez Czytelników złośnica. To po prostu pozbawiona pomysłu na siebie i jakichkolwiek oczekiwań od życia zgorzkniała szara gąska. Dziewczyna, która przedwcześnie się zestarzała, zanim pozwoliła sobie na dobre wydorośleć. Nawet mogłoby mi być jej żal gdyby nie to, że Autorka zdaje się gloryfikować właśnie taki sposób patrzenia na życie.
Jej ojciec to obrzydliwie wręcz stereotypowy naukieiec - geniuszu całkowicie pozbawiony umiejętności radzenia sobie w codziennej rzeczywistości i ogromny egoista. Siostra, spłycona do postaci głupiutkiej nastolatki, niekiedy stara się wywalczyć nieco przestrzeni w tej kiepskiej fabule dla swojego JA, jednak Autorka zawsze w takich chwilach sprowadza ją do parteru. A Piotr to zwykły prostak.

doprawdy nie rozumiem, co chciała nam przekazać tą historią pani Anne Tyler. Że posiadanie własnego zdania świadczy o niedojrzałości i płytkości? Że człowiek powinien brać tylko to, co świat jest w stanie mu zaoferować bez walki? Bo walka o własne JA i o swoje miejsce w świecie bywa bolesna i niekiedy kończy się szeregiem rozczarowań, więc po co się męczyć, prawda? Lepiej brać co dają i nie prosić o więcej.

odnoszę wrażenie, że Autorka nie miała właściwie żadnego pomysłu na tą książkę. Nie ma w niej nic z ducha Szekspirowskiej komedii. Czytelnik nie znajdzie w niej też niczego świeżego, oryginalnego. Brakuje mi opisów wewnętrznych przeżyć bohaterów, przemiany ich sposobów myślenia pod wpływem kolejnych wydarzeń. Ale czemu się dziwić, skoro opis przyrządzania sałatki z resztek w lodówce był dla Autorki ważniejszy od uwiarygodnienia motywów postępowania jej bohaterów?

Mam tylko ogromną nadzieję, że w książce tej nie zawarto autentycznego portretu współczesnej kobiety. Bo jeśli tak, to chyba czas pomyśleć nad zmianą płci. 😉

cóż... zawiodłam się. Płaskie i pozbawione charakteru postacie. Płytka, odrealniona fabuła. Irracjonalne motywy postępowania bohaterów.

Kate to żadna tam silna, niezależna kobieta. A nawet nie gorąco wyczekiwana przez Czytelników złośnica. To po prostu pozbawiona pomysłu na siebie i jakichkolwiek oczekiwań od życia zgorzkniała szara gąska. Dziewczyna, która przedwcześnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

ZJEŁCZAŁY NEKTAR Z PRZYWIĘDŁEGO KWIATU PAPROCI

zachęcona pozytywną opinią przyjaciółki, z początkiem listopada postanowiłam przejść przyspieszony kurs na szeptuchę. W tym celu udałam się do Bielin, ludowego serca współczesnego słowiańskiego Królestwa Polskiego, gdzie miałam się uczyć u samej Baby Jagi. W tym czasie praktyki u tej samej szeptuchy rozpoczęła Gosława Brzózka, więc tak się jakoś złożyło, że została moim przewodnikiem po słowiańskim (pół)światku.
Czym zasłużyłam sobie na tak zapalczywy gniew słowiańskich bogów, aby karali mnie jej wątpliwym towarzystwem?! Nie zrozumcie mnie źle… Gosia jest całkiem sympatyczną idiotką i gdybym miała spędzić z nią jeden weekend, pewnie mogłoby się obyć i bez krwawych ofiar. Ba, mogłybyśmy się nawet całkiem znośnie bawić. Ale na dłuższą metę jej towarzystwo jest niczym tortura w najgłębszym kręgu piekła. Głupiutka jak ameba, emocjonalne niedorozwinięta, bywała niekiedy całkiem zabawna, zdecydowanie częściej jednak wściekle irytująca.
W tym miejscu muszę przyznać, że choć Gosia (w przeciwieństwie do mnie!) nie była zainteresowana niczym, co miało słowiańskie korzenie, cierpliwie opowiadała mi o kulturze i wierzeniach naszych pradziadów. Starała się, jak mogła. Chwilami, jak na mój gust, aż za bardzo. Swoim pedagogicznym tonem nierzadko wyprowadzał mnie z równowagi. Niemal fizycznie poczułam, jak intelektualnie cofam się do wieku przedszkolnego. Być może był to jej świadomy zamysł, bym mogła się z nią zrównać…? "To jest krowa. Krowa jest ssakiem. Ma cztery nogi i daje mleko. A to Marzanna. Marzanna jest boginką. Albo raczej demonem. Topi się ją na pożegnanie zimy. I puszcza wianki. A to jest Mieszko. Mieszko… MIESZKO. ♥ ♥ ♥". (I tak dalej, i tym podobne…).
No tak… Bo musicie wiedzieć, że Gosia, poza intelektualnym i emocjonalnym niedorozwojem, cierpi również na syndrom starej panny. W czasie, kiedy ja usilnie próbowałam zgłębić wiedzę o zawodzie szeptuchy, słowiańskich wierzeniach i demonologii, ona na gwałt szukała męża. A jak już znalazła odpowiedniego kandydata (czytaj: pierwszego Polanina na sterydach, jaki jej się nawinął po przyjeździe do wsi), była zbyt zajęta pierdzeniem serduszkami, żeby skupić się na nauce, czy choćby własnym przeznaczeniu.

podczas swoich pierwszych wędrówek w towarzystwie Gosławy przypadkiem zawędrowałyśmy do fabryki Lukrowanych Serduszek im. Katarzyny Bereniki Miszczuk. Jest to chyba największa konkurencja dla Fabryki Czekolady Willy’ego Wonka. Gosia była wniebowzięta. Wreszcie znalazła sposób, by dać upust swojemu zachwytowi do twardych ramion i umięśnionej klatki piersiowej Mieszka. Ja czułam się zniesmaczona. Kocham słodkości, ale nawet dla mnie było w tym za dużo cukru. Stanowczo za dużo. Po wszystkim, nawet ziółka Baby Jagi nie pomogły.

krótko po przyjeździe do Bielin moja przewodniczka dowiedziała się, że nie jest normalną studentką medycyny (co mnie wcale nie zaskoczyło – normalni studenci medycyny znają choć podstawy medycyny naturalnej). Ma swoje Przeznaczenie, które musi się wypełnić. Z początku nawet trochę mi się jej żal zrobiło. Oto najczystszej wody idiotka, która nie tylko nie wierzy w bogów, ale też nic prawie nie wie na ich temat, w najbliższych dniach będzie musiała stawić im czoło, a także ich demonicznym wysłannikom. Ale jak tu nie zobojętnieć na los kogoś, kto sam nie bardzo się przejmuje swoim Przeznaczeniem? Podczas, kiedy Baba Jaga wraz z Mieszkiem, dwoili się i trioli, żeby utrzymać niebogę przy życiu, jej jedynym zmartwieniem były majtki z Hello Kitty po promocyjnej cenie, których nie udało się jej nabyć, a jedynym sensem życia twardy brzuch Mieszka. W końcu chyba nawet Szeptucha musiała postawić na niej krzyżyk, gdyż zamiast zamknąć ignorantkę w pokoju pełnym opasłych tomiszczy o skutecznych metodach obrony przed strzygami i wąpierzami ta… dała jej urlop. A ponieważ jedynie Gosia była oficjalną praktyką Szeptuchy, również i ja dostałam na ten czas wolne. Wolne od wiedzy, po którą tam pojechałam, ale nie od Gosi. O Wszechwładny Świętowicie, za co mnie tak karzesz?!

w czasie, kiedy moja lepka od cukru przewodniczka wzdychała do swojego rycerza na białym koniu, uciekała przed kleszczami i popełniała jedną gafę za drugą, ja pozwalałam myślom swobodnie brykać po sobie tylko znanych terenach. Wówczas w mojej głowie rodziły się pytania. Jak to się stało, że w państwie, w którym tak dalece poważa się szeptuchy, iż każda absolwentka medycyny, aby móc zostać lekarzem musi odbyć obowiązkowe praktyki w tym zawodzie, Gosia przebrnęła przez wszystkie etapy nauki bez podstawowej wiedzy o właściwościach leczniczych ziół? Ile średnio zarabia szeptucha, bo widząc, na co mogła sobie pozwolić jej praktykantka bez praktyki, być może powinnam rozważyć zmianę zawodu? Po co nieśmiertelnym bogom kwiat paproci? W jaki sposób zmienić on może układ sił w boskim świecie? Jeżeli paproć zakwita średnio co 1000 lat i zawsze objawia się tym, którym przeznaczone jest zerwać kwiat, to co się stało z kwiatami paproci zakwitłymi w poprzednich latach? Gosia niestety nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytać (co mnie wcale nie zdziwiło). A może nawet się nad nimi nie zastanawiała? Zbyt zajęta podziwianiem fizycznych walorów swojego lubego i chwaleniem się figami z Hallo Kitty czy piżamą w misie, z rzadka raczyła mnie od niechcenia luźnymi anegdotkami ze świata słowiańskich zabobonów, unikając udzielania bardziej szczegółowych wyjaśnień.

i tak mijały nam dni. Ona kleiła się do Mieszka i zasypywała go swoimi lukrowanymi serduszkami. On udawał niedostępnego. Demony z całej okolicy szykowały się na pyszną potrawkę z naszych trucheł. Bogowie chodzili zirytowanie, że akurat w rękach takiej ignorantki leżą losy ich przyszłej władzy i potęgi. A ja plułam sobie w brodę, że nie zdecydowałam się jednak na praktyki u Welesa. On przynajmniej jest bogiem. I przypomina mi Lokiego. Jest nawet jeszcze lepszy, bo słowiański. ♥

czekałam i czekałam, ale nic się nie wydarzyło. Gosia poszła z Mieszkiem w krzaki, szukając kwiatu paproci. Do tej pory nie wrócili. Za jakiś czas mam się z nią spotkać ponownie. I przysięgam na wszystkich bogów słowiańskiej ziemi, że jeśli do tego czasu choć odrobinę nie zmądrzeje, osobiście przyniosę Welesowi jej głowę nabitą na pal.

reasumując… Pojechałam do Bielin, aby dowiedzieć się więcej o naszych narodowych korzeniach, a nie odkryłam niczego poza tym, o czym rozpisuje się cioteczka Wiki. Chciałam też nieco odpocząć, zabawić się i to jedno do pewnego stopnia się udało. Gdyby tylko Gosia zasłużyła sobie na miano homo sapiens. I gdyby na każdym kroku nie częstowała mnie mdlącymi wyrobami z fabryki pani Miszczuk. Gdyby…

jest jednak jedno wyraziste wspomnienie z tamtych długich wieczorów w towarzystwie Gosławy, jakie na trwałe wyryło się w mojej pamięci. Skarb, który ktoś skrzętnie schował przede mną. Ale ja go odkryłam! To silne pragnienie dalszego poznawania naszego dziedzictwa kulturowego. Kwiat paproci, dający wieczne życie słowiańskim bogom. Niepowtarzalny klejnot, który jednak najwidoczniej jest solą w oku współcześnie nam panujących. Zdaje się to potwierdzać polski system nauczania, który przez wszystkie lata nauki próbuje je stłamsić, zatrzeć wszelkie ślady istnienia Śwętowita, Mokoszy, Welesa, ubożąt, płanetników. Nocy Kupały i Jarych Godów (nawet słowniczek Worda większości z nich nie zna!). Ktoś Nas okradł. Brutalnie wyrwał z serc ogromną część Naszej tożsamości narodowej i zakopał wystarczająco głęboko, by prawie nikomu nie chciało się jej szukać. I choćby z tego tylko względu warto, by każdy z Nas choć rozważył spotkanie z Gosią. Aby posłuchać o tym wszystkim, cośmy stracili na własne życzenie. I aby wybrać się w świąteczną noc na Łysą Górę i odszukać ukryty w gąszczu kwiat paproci. Wprawdzie być może wolelibyście mądrzejszego, bardziej ogarniętego przewodnika, który nie zatruwałby Wam żył swoimi lukrowanymi serduszkami. Ale bez laku…

PS: Jeżeli uważacie, że w moich wspomnieniach ze stażu u Szeptuchy za dużo jest wzmianek o majtkach z Hallo Kitty, to musielibyście posłuchać Gosławy.

ZJEŁCZAŁY NEKTAR Z PRZYWIĘDŁEGO KWIATU PAPROCI

zachęcona pozytywną opinią przyjaciółki, z początkiem listopada postanowiłam przejść przyspieszony kurs na szeptuchę. W tym celu udałam się do Bielin, ludowego serca współczesnego słowiańskiego Królestwa Polskiego, gdzie miałam się uczyć u samej Baby Jagi. W tym czasie praktyki u tej samej szeptuchy rozpoczęła Gosława Brzózka,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet? Ophelia Benson, Jeremy Stangroom
Ocena 6,9
Dlaczego Bóg n... Ophelia Benson, Jer...

Na półkach: , , , ,

niniejsza publikacja niezaprzeczalnie porusza ważną kwestię powszechności dyskryminacji kobiet, stosowania wobec nich przemocy fizycznej i psychicznej oraz tego, jak ogromny wpływ na podtrzymanie patriarchalnych schematów i konserwatywnych postaw mają największe monoteistyczne religie świata. Trudno jest zaprzeczyć twierdzeniu, że religie te upowszechniają i utrwalają nierówności w społeczeństwach. Zwłaszcza, gdy zobrazować to licznymi przykładami brutalnych doświadczeń kobiet, homoseksualistów i innowierców w krajach o dominującym wpływie religii na politykę i kształt porządku społecznego. Nie to miało zatem wpływ na moją nieprzychylną ocenę całej publikacji, lecz jej forma, pewne uogólnienie i nieprzewidziane pominięcie.

Książka ta została spisana w tak chaotyczny (i chyba też nie do końca przemyślany) sposób, że bez silnego wsparcia Czytelniczej Siły Woli trudno byłoby mi dotrwać do końca. Już w pierwszym rozdziale zostałam zbombardowana tak licznymi przykładami, że zanim dotarłam do ostatniej strony, nie pamiętałam już żadnego z nich na tyle, by móc go przekazać dalej. No… może poza jednym wyjątkiem. Tylko dlatego, że pochodził z Polski. Później Autorzy zaszczycili mnie polemiką z niejaką Karen Armstrong, twórczynią biografii Mahometa. Nie mam pojęcia, kim ta kobieta jest. Pierwszy raz o niej słyszę. Co nie przeszkodziło pani Benson i panu Stangroom wplątać mnie w polemikę z jej poglądami, bez przybliżenia jej osoby i wpływu, jaki wywiera w całej dyskusji na temat praw kobiet w islamie. A im głębiej w las, tym ciemniej… 245-stronnicowy wywód, pretendujący do miana „naukowego”, albo też „popularnonaukowego”, a stosujący się do takich środków wyrazu, jak wtrącenia [sic!] do wypowiedzi innych, czy też sformułowanie typu: „(o Karcie Praw Rodziny) Problem ten jest wpisany w samą kartę. Żeby to zobaczyć, nie trzeba nawet czytać jej postanowień”. Wielokrotne powracanie do tych samych wątków. Podejście, zgodnie z którym podejrzany jest winny, dopóki nie udowodni swojej niewonności. Wszystko to skumulowane, wywołało u mnie irytację i skrajne zmęczenie tematem.

„Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?”. Polski przekład tytułu jest kolejną porażką niniejszej publikacji. Nie dowiadujemy się z niej bowiem dlaczego Bóg nienawidzi kobiet, a co najwyżej jak przejawia się owa nienawiść. Ale czy na pewno? Utożsamienie norm i reguł religijnych z wolą Boga budzi we mnie skojarzenie z maturą z języka polskiego i tym magicznym pytaniem, uwielbianym przez nieskończone rzesze maturzystów: Co Autor miał na myśli? I Wisławą Szymborską, która w ten sposób nie zdała matury z własnego wiersza. Czego Bóg od nas oczekuje? Bóg, którego istnienia (bądź też nieistnienia) nikomu, jak dotychczas, nie udało się udowodnić. Bóg, którego nikt nie widział i nikt z Nim nie rozmawiał. Wprawdzie istnieją jeszcze święte księgi, uznane za Słowo Boże. Żadnej z nich Bóg nie spisał własnoręcznie, nie spadły nam z nieba niczym Death Note. Mówi się nam, że powstały pod wpływem bożego natchnienia, ale kto tak naprawdę nas do tego przekonuje, jeśli nie właśnie ludzie, którzy je spisali? Ludzie, którzy kryją się za plecami Boga, wydając nieludzkie prawa, zakazy i rozporządzenia. Bo z Bogiem się nie polemizuje. Boga się słucha, albo kończy w piekielnych czeluściach. Jakie to proste. Może więc właściwe pytanie nie powinno brzmieć „dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?” lecz „dlaczego człowiek nienawidzi drugiego, innego człowieka?”.

autorzy książki twierdzą, iż „religia pozostaje ostatnim bastionem arbitralnej niesprawiedliwości i wspierającego ją przymusu”, a jej upadek jest gwarantem zapewnienia równości i poszanowania godności każdej istoty ludzkiej. Gdy tymczasem doświadczenia z ostatnich stu lat pokazują, iż ludzie bez problemu mogą znaleźć sobie inny parawan, którym będą mogli przesłaniać swe bestialstwo i żądzę panowania nad słabszymi. Jeśli nie Bóg, to Rasa. Jeśli nie Rasa, to świętość Narodu. Prawdą jest, że śmierć religii ułatwiłaby szerzenie idei praw człowieka i dała szersze pole do walki o te prawa. Ale to jeszcze nie stanowi gwaranta, że przyjdzie kiedyś taki dzień, gdy wszyscy ludzie na całym świecie będą „wolni i równi pod względem swej godności i swych praw”. Nie tylko na piśmie.

niniejsza publikacja niezaprzeczalnie porusza ważną kwestię powszechności dyskryminacji kobiet, stosowania wobec nich przemocy fizycznej i psychicznej oraz tego, jak ogromny wpływ na podtrzymanie patriarchalnych schematów i konserwatywnych postaw mają największe monoteistyczne religie świata. Trudno jest zaprzeczyć twierdzeniu, że religie te upowszechniają i utrwalają...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Kimball O'Hara, sierota irlandzkiego pochodzenia, wraz z nowo poznanym lamą Teshoo, tybetańskim mnichem i przeorem klasztoru Such-zen, wyruszają w wielką podróż na poszukiwanie świętej rzeki. Ale to nie koniec na tym. Za sprawą Mahbuba Aliego oraz rodowodu pewnego białego ogiera, Kim zostaje uwikłany w "wielką grę" pomiędzy Imperium Brytyjskim a carską Rosją. Jak potoczą się jego losy? Czy odnajdzie rzekę strzały? Czy, być może, porzuci poczciwego lamę i da się bez reszty porwać szpiegowskiej intrydze? Pytania te nie odstępują Czytelnika na krok, nim wraz z małym bohaterem nie przemierzy on barwnych Indii wszerz i wzdłuż, by wreszcie dać odpocząć strudzonym stopom, kiedy przebrzmi ostanie zdanie tej powieści.

Kim jest Kim? To pytanie towarzyszy naszemu bohaterowi przez całą wędrówkę, w skutek czego jest stale obecne i w rozważaniach samego Czytelnika...

to opowieść o różnorodności Indii - nie znajdziesz w niej dwóch postaci, które pochodziłyby z tej samej kasty, wyznawały tę samą religię, czy też zamieszkiwały ten sam obszar rozległego kraju,

to historia kraju znajdującego się pod panowaniem obcego mocarstwa,

to próby odnalezienia samego siebie w tym różnorodnym i różnobarwnym świecie,

to droga do oświecenia poprzez zdobywanie sobie coraz to nowych zasług.

I wreszcie... to po prostu wciągająca przygoda dla tego, który pozwoli jej porwać się w wir opisywanych wydarzeń.

A wszystko to spisane językiem tak zacnym, że nie sposób porównywać dzieła Kiplinga do przytłaczającej większości współczesnych powieści dla młodzieży.
Tylko brać i czytać!

Kimball O'Hara, sierota irlandzkiego pochodzenia, wraz z nowo poznanym lamą Teshoo, tybetańskim mnichem i przeorem klasztoru Such-zen, wyruszają w wielką podróż na poszukiwanie świętej rzeki. Ale to nie koniec na tym. Za sprawą Mahbuba Aliego oraz rodowodu pewnego białego ogiera, Kim zostaje uwikłany w "wielką grę" pomiędzy Imperium Brytyjskim a carską Rosją. Jak potoczą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

ja wiem, że to yaoi i w ogóle... ale czy członkostwo w yakuzie naprawdę nie wiąże się z niczym innym, jak tylko piciem drogich trunków, grą w mahjonga i ostrym rżnięciem Yashiro?
No... ale kreska zacna, a rozmieszczenie dymków przejrzyste i zrozumiałe nawet dla najbardziej opornego Czytelnika mang ever. A i niekiedy nasi gangsterzy podciągają spodnie, przypominając sobie, że wypadałoby trochę "popracować". I wtedy Czytelnik może liczyć na niezgorszą intrygę rodem z filmów noir.
Oryginalne charakterki. Misumi jest moim faworytem. Miłość to za mało. ❤ Z kolei Doumeki to jakaś życiowa pomyłka jego matki. Ckliwa nastolatka w ciele rosłego mężczyzny. Ryki, kwiki i pierdzenie lukrowanymi serduszkami. Pozostali członkowie bandy... zacni, nie powiem.
Ostatecznie jednak manga wypada nieco bardziej na plus. Ale mogło być lepiej.

ja wiem, że to yaoi i w ogóle... ale czy członkostwo w yakuzie naprawdę nie wiąże się z niczym innym, jak tylko piciem drogich trunków, grą w mahjonga i ostrym rżnięciem Yashiro?
No... ale kreska zacna, a rozmieszczenie dymków przejrzyste i zrozumiałe nawet dla najbardziej opornego Czytelnika mang ever. A i niekiedy nasi gangsterzy podciągają spodnie, przypominając sobie,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

po raz pierwszy usłyszałam o Kathy, Tommy’m i Ruth kilka lat temu, podczas zajęć z Bioetyki. Obejrzałam wówczas ekranizację książki pana Ishiguro i pamiętam, że ten obraz bardzo mną poruszył, wstrząsnął i na długo zagnieździł się w zakamarkach mojego umysłu. Dziś, po latach, postanowiłam ponownie spotkać się z wychowankami Halisham, tym razem u samego źródła, za pośrednictwem Kazuo Ishiguro, który powołał ich do życia. I przyznaję, że czuję się nieco zmieszana.

„Nie opuszczaj mnie” stanowi swoisty zapis wspomnień Kathy. Od spokojnych, niemal sielskich lat edukacji w Halisham, które dały początek jej niezwykłej przyjaźni z Ruth i Tommy’m. Poprzez szybki i burzliwy okres dojrzewania w Chałupach, gdzie wszystkie dotychczasowe doświadczenia, myśli i uczucia naszej bohaterki niebezpiecznie się nawarstwiły i skomplikowały, skłaniając ją do podjęcia ważnych i nieodwracalnych decyzji. Poprzez jej pracę jako opiekunki, która powoli choć nieodwracalnie zbliża się ku końcowi, dając początek ostatniemu etapowi jej życia – donacjom. A wszystko to opisane z tak drobiazgową dokładnością, że Czytelnik niemal czuje, jak staje się częścią tej małej-wielkiej rzeczywistości.

co mnie zatem zaskoczyło (w nie do końca pozytywnym tego słowa znaczeniu)?
Kathy, Ruth, Tommy, ale także ich znajomi z Halisham, Chałup, czy w późniejszym czasie z różnych szpitali w całej Anglii, są Inni. W książkach o podobnej tematyce, które mają pozwolić Czytelnikowi zrozumieć Innego i zaakceptować jego prawo do godnego życia i samostanowienia, ów Inny przedstawiany jest poprzez zestawienie podobieństw do nas samych, a nie różnic. Inny to drugi człowiek w naszych oczach. Inny to też Ty i Ja w oczach drugiego człowieka. To prosta zasada, która jednak jest dość skuteczna w walce z wszelkiego rodzaju uprzedzeniami, które gnieżdżą się gdzieś w centrum umysłu naszego Wewnętrznego Demona. Dzięki temu potrafimy wczuć się w sytuację Innego – poczuć to, co on czuje, zrozumieć jego myśli, żyć przez chwilę jego życiem. Uczymy się empatii. Z „Nie opuszczaj mnie” było inaczej.
Kathy od samego początku nie była taka, jak większość ludzi. Za dużo myślała, za mało czuła (albo też za mało mówiła o swoich uczuciach). Zwłaszcza względem innych ludzi, którzy podobno byli jej tak bliscy. Opisuje różne wydarzenia, ale powstrzymuje się od osobistych, nadładownych emocjami komentarzy. Ludzie są zwierzętami emocjonalnymi – funkcjonują w schemacie uczucie – działanie – uczucie – myśli (chyba, że są socjopatami). A tymczasem poznajemy z detalami historię pewnej zaginionej kasety, wraz z wszelkimi intrygami i teoriami spiskowymi, które się z nią wiążą, ale nigdzie, w żadnym momencie snucia swojej historii Kathy nie przybliża nam specyfiki swojej przyjaźni z Tommy’m. Gdybym nie oglądała wcześniej filmu, do samego końca zachodziłabym w głowę, skąd wziął się pomysł Ruth, by przedstawić im obojgu swoją nietypową propozycję. A to tylko jeden z wielu przykładów, jak błahe akty pochłaniają w tej opowieści sprawy, wydawać by się mogło, naprawdę istotne.
Inną kwestią, jaka mnie zaskoczyła, a która (w moim przekonaniu) oddala naszych bohaterów od definicji zwykłego człowieka jest całkowity brak oporu przeciwko niesprawiedliwemu losowi jaki narzucili im inni. Nie wiem, może to tylko moje odczucia, ale bunt zawsze wydawał mi się nieodłącznie związany z istotą ludzką. Ma on swoje podstawy tak w instynkcie przetrwania, jak i niezachwianej wierze w prawo każdego człowieka do samostanowienia. Buntujemy się, kiedy łamie się nasze prawa, protestujemy, gdy jesteśmy ignorowani przez system jako część mniejszości. Jakże większy jest nasz opór, gdy ktoś nastaje na nasze zdrowie i życie! Potrzeba wiele wysiłku, by złamać w człowieku pragnienie wolności i życia. Podczas gdy w umysłach Kathy, Tommy’ego, Ruth i całej reszty Wychowanków, w pełni świadomych swojego losu, nawet na chwilę nie rozbłyśnie choćby słaba iskierka zrozumienia, że mają prawo zawalczyć o siebie. Nie na rok, dwa, trzy, ale na całe długie życie.
A może tak miało być? Może wszyscy Ci Wychowankowie mieli już tak wyprane przez system mózgi, że obudzeni w środku nocy znali na pamięć swoje miejsce w szeregu? I nic więcej już nie miało znaczenia? Trudno powiedzieć.

co mnie z kolei urzekło? Sposób opisywania przez pana Ishiguro tej wyzutej z emocji, pragnień i wszelkich etycznych rozważań rzeczywistości. Doprawdy, bardzo rzadko mówi się tu o przeszczepach, a jedynie o tajemniczych, niewiele mówiących donacjach. Nikt nie mówi o śmierci na stole operacyjnym, wychowankowie po prostu schodzą po kolejnych donacjach (taaa… chyba już tylko na samo dno piekła, jakie zgotowali im „ludzie”). Słowo „klon” pada bodajże tylko raz jeden. Wszyscy są po prostu Wychowankami. Świat przedstawiony przez Autora „Nie opuszczaj mnie” to świat ludzi wyzutych z człowieczeństwa. Humanitaryzm? Empatia? Moralność? A gdzież tam! Na co nam one, skoro wreszcie odkryliśmy lekarstwo na wszelkie gnębiące nas choroby? Możemy teraz prowadzić błogie długie życie w egzystencjalnej pustce. Jak puste skorupy po orzechach. Brawo MY!
Ten język, ten styl i ta wypracowana finezja… Już to samo wystarczy, bym nie żałowała ani minuty spędzonej nad lekturą powieści Kazuo Ishiguro. Jeśli dodać do tego głęboki problem bioetyczny i moralny, to uzyskujemy doskonały przepis na prawdziwą literacką ucztę. Choć nie obyło się bez „ale”, jak pisałam powyżej. A może te „ale” to też swoisty powód, żeby z uwagą smakować słowo pana Ishiguro? To jak czekolada z chili. Kto się jej oprze?

po raz pierwszy usłyszałam o Kathy, Tommy’m i Ruth kilka lat temu, podczas zajęć z Bioetyki. Obejrzałam wówczas ekranizację książki pana Ishiguro i pamiętam, że ten obraz bardzo mną poruszył, wstrząsnął i na długo zagnieździł się w zakamarkach mojego umysłu. Dziś, po latach, postanowiłam ponownie spotkać się z wychowankami Halisham, tym razem u samego źródła, za...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Naturą tego reżimu jest czynienie ze zwykłych ludzi narodu wrogów".

i o tym jest ta książka. Poruszająca i trudna.
Polecam. Bo warto wiedzieć więcej. Widzieć więcej.
...choć relatywnie mało chińskiego obozu pracy w tych wspomnieniach z chińskiego obozy pracy.

"Naturą tego reżimu jest czynienie ze zwykłych ludzi narodu wrogów".

i o tym jest ta książka. Poruszająca i trudna.
Polecam. Bo warto wiedzieć więcej. Widzieć więcej.
...choć relatywnie mało chińskiego obozu pracy w tych wspomnieniach z chińskiego obozy pracy.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

czytając amerykańską literaturę rozrywkową z gatunku thriller/sensacja/kryminał, często odnoszę wrażenie, jakbym miała przed sobą scenariusz do hollywoodzkiego filmu na granicy klasy A i B (ciekawe, czy jest to po prostu specyficzny amerykański styl literacki, czy pisarze rzeczywiście aspirują do miana gwiazd Hollywood?). „Oślepienie” Robina Cooka nie stanowiło tu wyjątku. Niemal widziałam oczami wyobraźni twarze konkretnych aktorów wcielających się w poszczególne postacie. I wcale mnie nie zaskoczyło, kiedy odnalazłam stronę na filmwebie, poświęconą panu Cook.
Fabuła powieści również nie odbiega znacząco od standardowych amerykańskich pomysłów na show. Mamy trzy serie morderstw – dwie wiążą się z egzekucjami w stylu gangsterskim, jedna dotyczy tajemniczych przedawkowań kokainy u osób młodych, zamożnych, o wysokiej pozycji społecznej. Wszystkim trzem sprawom, z różnym stopniem zaangażowanie, przygląda się piękna, inteligentna, zdolna, moralnie niezłomna… blablabla... pani patolog, Laurie Montgomery w asyście detektywa Colombo z d. Soldano. Jeśli dodacie do tego dwie rywalizujące ze sobą o teren wpływów włoskie rodziny mafijne (bo w USA jedynymi sprawcami brutalnych mordów są przecież członkowie włoskiej mafii albo muzułmańscy terroryści), to będziecie mieli mniej więcej wyobrażenie całości. Gdzieś pomiędzy wierszami przemyka jeszcze niekiedy obrzydliwie bogaty, rozkochany w swojej zajebistości okulista, Jordan Sheffield. Ale to tak bezbarwna postać, że lepiej będzie przemilczeć jego rolę w całej historii.

jako, że w moich żyłach płynie słowiańska krew i nie byłabym sobą, gdybym trochę nie popsioczyła, zacznę od tego, co mnie w powieści pana Cooka irytowało.
Po pierwsze, procesy myślowe Laurie i Lou przebiegały dość ociężale, jak na tak inteligentnych bystrzaków w swoich dziedzinach. Cała zabawa w rozszyfrowywanie sprytnie ukutej intrygi wyglądała mniej więcej tak, że najpierw ja domyślałam się znaczenia poszczególnych poszlak, a później musiało minąć jakieś 50-70 stron, żeby wreszcie dołączyli do mnie zdyszana pani patolog i zasapany pan detektyw.
Po drugie, ta niezłomna moralność Laurie chyba nabawiła się w międzyczasie jakiejś usterki, chociaż do samego końca nikt nie chciał mówić o tym głośno. Poza mną. Ale mnie akurat nikt nie słuchał (tak to już jest, jak się rozmawia z książką). Zastanawiające jest, że tak usilnie naciskała na Lou i pana okulistę-Narcyza, żeby podali do publicznej wiadomości jej podejrzenia dotyczące tajemniczych przedawkowań. Kiedy bronili się możliwością utraty pracy, była święcie oburzona (tym świętym oburzeniem, jakie cechuje tylko osoby o niezłomnej moralności). Ale swoją kandydaturę na stanowisko wtyczki mediów zaczęła rozpatrywać dopiero na samym końcu. Pomimo, że to przecież ona wpadła na rzekome powiązania między ofiarami przedawkować. Dlaczego? No… bo przecież… mogłaby stracić pracę…? A medycyna sądowa nie może sobie pozwolić na utratę tak niezłomnych moralnie jednostek! Nie i już!

niezaprzeczalną zaletą powieści jest natomiast to, że wciąga. Dobrze napisana, z wyrazistymi postaciami i inteligentnie ukutą intrygą. Nie pozostawia Czytelnikowi miejsca na nudę. Zazwyczaj. A to chyba najważniejsze cechy dobrej literatury rozrywkowej.
Mogę Wam z czystym sercem obiecać, że po sekcji zwłok pierwszej ofiary, nie będziecie już mogli oderwać się od lektury.

PS. Dziękuję @marlen za polecenie. Lektura ta była gwarantem kilku miło spędzonych letnich wieczorów. Z pewnością sięgnę jeszcze po inne książki pana Cooka. A także pozostałe polecane przez Ciebie tytuły. ;)

czytając amerykańską literaturę rozrywkową z gatunku thriller/sensacja/kryminał, często odnoszę wrażenie, jakbym miała przed sobą scenariusz do hollywoodzkiego filmu na granicy klasy A i B (ciekawe, czy jest to po prostu specyficzny amerykański styl literacki, czy pisarze rzeczywiście aspirują do miana gwiazd Hollywood?). „Oślepienie” Robina Cooka nie stanowiło tu wyjątku....

więcej Pokaż mimo to