Biblioteczka
2023-11-27
2015-04-14
2015-04-16
2015-05-21
2015-05-24
po raz kolejny pozostanę w szlachetnej mniejszości, bowiem na mnie osobiście drugi tom „Opowiadań” nie zrobił takiego wrażenia, jak jego poprzednik. Historie w nim zawarte rzeczywiście reprezentują zdecydowanie wyższy poziom - zarówno pod względem językowym i stylistycznym, jak również oryginalności fabuły. Widać, że cały projekt był lepiej przemyślany i nawet opowiadanie otwierające tom nie odstrasza już tak bardzo "nowicjuszy", jak miało to miejsce w poprzedniej publikacji. Całość wypada całkiem pozytywnie. A jednak... czytając niektóre z opowiadań odczuwałam pewien niedosyt. Jak wtedy, gdy zajadając się gorzką czekoladą z wiśniami zastanawiamy się, czy aby producent tym razem nie poskąpił nam owoców. Trochę mało boys love w tych historiach boys love. (Przynajmniej niektórych).
Jak już mówiłam, literacko tom wypada lepiej do swojego poprzednika. Jednak ukryta gdzieś we mnie groupie nie czuje się do końca usatysfakcjonowana. Ostatecznie, gdybym miała ochotę poczytać nieco ambitniejszą literaturę o tematyce LGBT, zagłębiłabym się w twórczość Oscara Wilde'a albo wreszcie zmierzyła z cierpliwie czekającą na mojej półce trylogią „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek”. Kiedy natomiast sięgam po tom lekkich, przyjemnych i niezobowiązujących opowiadań boys love oczekują... lekkich, przyjemnych i niezobowiązujących opowiadań boys love. To dobrze, że Autorzy ustawili sobie poprzeczkę nieco wyżej, a opowiadania mają lepszy warsztat i ciekawsze fabuły. Gdyby tylko nie odbywało się to kosztem meritum, czyli właśnie pierwiastka BOYS LOVE. Całość czytało się przyjemnie. Nadal jestem zachwycona ideą „Opowiadań Kotori”, w końcu miłość nie pyta o powody. ^^ Tym razem jednak przy końcu poczułam lekki niedosyt.
gdybym miała się jeszcze czegoś przyczepić, to popsioczyłabym nieco na jakość wydania. Krzywe wydruki stron i wszechobecne literówki trochę podrażniły mój zmysł estetyczny. Ja rozumiem, że brak dostatecznych środków, że kryzys gospodarczy, że Duda na prezydenta... ale ostatecznie te książki mają zdobić moje Święte Sanktuarium zwane dalej Osobistą Domową Biblioteką. Wydawnictwo Kotori mogłoby się na przyszłość nieco bardziej postarać.
grafiki Kyou natomiast, jak zwykle, najlepsze. Prawdziwe cudeńka. ♥ Nie pozostaje mi chyba nic innego, jak tylko dołączyć do grona oficjalnych fanów.
moja ocena:
9/10 ...czyli mój psychofański zachwyt pomniejszony o poczucie niedosytu.
po raz kolejny pozostanę w szlachetnej mniejszości, bowiem na mnie osobiście drugi tom „Opowiadań” nie zrobił takiego wrażenia, jak jego poprzednik. Historie w nim zawarte rzeczywiście reprezentują zdecydowanie wyższy poziom - zarówno pod względem językowym i stylistycznym, jak również oryginalności fabuły. Widać, że cały projekt był lepiej przemyślany i nawet opowiadanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2015-07-06
pomysłowa? Ależ i owszem. Oryginalna? Nie da się zaprzeczyć. Innowacyjna? Do pewnego stopnia. Odważna? To zależy. Zabawna? Czasami. Ciekawa? Chwilami.
pan Żurawiecki ma wszelkie predyspozycje do tego, by napisać kiedyś Coś naprawdę dobrego. Momentami wydawało mi się nawet, że to właśnie "Ja, czyli 66 moich miłości" jest tym Czymś. Tylko, że już kilka stron dalej czekało na mnie Srogie Rozczarowanie, które gorączkowo przekonywało do weryfikacji mojego osądu. I tak przez całą książkę. Są w niej bowiem fragmenty, które mogą wywołać u Czytelnika szczery a w pełni uzasadniony zachwyt. Myśli sobie wówczas: "To jest genialne!". Innym znów razem Czytelnik chwyta się z głowę z gorzkim przeświadczeniem: "I takie coś wydano drukiem?! Matko! Ile jeszcze stron do końca?". Jak bowiem wielu już przede mną pisało, książka jest strasznie nierówna - zarówno w swej formie, wymowie, jak i treści. Jak gdyby Autor posiadał doskonały pomysł i odpowiedni warsztat, tylko gdzieś po drodze zagubił chęci i dostateczną motywację, by całość doszlifować. Tak, że w ostatecznym rozrachunku, - jak wspomina Algoforos - nie jestem w stanie nawet stwierdzić, czy książka mnie zachwyciła, czy może jednak pozostawiła po sobie jedynie mętny posmak zażenowania.
czy polecam? Czemuż by nie. Choćby dla samego języka i lekkości pióra pana Żurawieckiego warto sięgnąć po tę książkę. Nawet jeśli się nie spodoba, jest to pozycja raczej na jeden wieczór, więc Czytelnik nie powinien odczuć większego żalu za bezpowrotnie utraconym czasem. A w kategorii Ciekawostki Literackiej, może się okazać swojego rodzaju geniuszem!
moja ocena:
5/10 ...czyli gdzieś pomiędzy Szmirą a Arcydziełem.
pomysłowa? Ależ i owszem. Oryginalna? Nie da się zaprzeczyć. Innowacyjna? Do pewnego stopnia. Odważna? To zależy. Zabawna? Czasami. Ciekawa? Chwilami.
pan Żurawiecki ma wszelkie predyspozycje do tego, by napisać kiedyś Coś naprawdę dobrego. Momentami wydawało mi się nawet, że to właśnie "Ja, czyli 66 moich miłości" jest tym Czymś. Tylko, że już kilka stron dalej czekało na...
2015-12-06
2015-02-09
2016-01-27
2016-02-25
2016-02-26
2016-05-29
"Ludzka miłość może się wyrażać na wiele sposobów. Może być gwałtowna i namiętna. Może być łagodna i skromna. Może być pełna radości lub tragiczna. Może przynosić ból i cierpienie. Może być nawet nieco patetyczna i śmieszna. Jedynym tylko być nie powinna: powodem do wstydu."
- Jorn Svensson
życie, to nie jest jedna z tych łatwiejszych sztuk teatralnych czy szkolnych przedstawień, gdzie wystareczy nauczyć się na pamięć paru linijek tekstu i jakoś to będzie. Na końcu rodzice i tak poklepią cię po ramieniu i powiedzą: „Byłeś świetny!”. Nie. W naszych własnych życiowych jasełkach otrzymaliśmy rolę samego Jezuska. I jako nędzne kopie Syna Bożego musimy się cholernie postarać, żeby być wiarygodnymi i docenionymi przez krytycznie nastawioną społeczną publikę. Musimy walczyć. Więc walczymy. By zdobyć serce ukochanej osoby. By znaleźć pieniądze na wymarzone studia. By dostać satysfakcjonującą pracę. By zyskać uznanie rodziny i znajomych. Tym walkom nie ma końca.
Są jednak tacy, którzy mają gorzej. W maratonie życia wystartowali z niewłaściwej pozycji, przez co mieli gorszy start. To ludzie, którzy muszą walczyć o to, żeby w ogóle móc walczyć. Osoby innych wyznań, imigranci, uchodźcy, „czarni”, „żółci”. Geje i lesbijki.
A także bohaterowie powieści „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek” Jonasa Gardella.
to byli mili chłopcy. Dobrze się uczyli. Nie sprawiali większych kłopotów wychowawczych. Starali się sprostać oczekiwaniom ukochanych rodziców. Lubili książki. Jedyną zadrą w ich życiu była świadomość, że są inni. Bolesna świadomość, która wdzierała się do ich umysłów i serc, czyniąc w nich spustoszenie. Jednak nie dawali jej upustu. Jeszcze nie. Wiedzieli, że Społeczeństwo nie tego od nich oczekuje. Więc nauczyli się połykać łzy. Uśmiechać mimo bólu. Cierpieć w milczeniu. Do pewnego czasu.
Do Sztokholmu jechali pełni nadziei i marzeń. Wierzyli, że wreszcie się uwolnią od swoich demonów. Znajdą przyjaciół, do których będą pasować. Nie będą musieli ukrywać swoich łez i odnajdą powód do szczęścia. Wreszcie będą normalni. Akceptowani i chciani. Stało się jednak inaczej…
Wielkie miasto ich pochłonęło. Odnaleźli nową, PRAWDZIWĄ rodzinę. Kochali i byli kochani. Ale za krótką chwilę spokoju i szczęścia przyjdzie im zapłacić wysoką cenę. Zbyt wysoką. Ale jeszcze nie teraz. Jeszcze nie czas. Jeszcze nie dotarli do stacji „Choroba” i „Śmierć”. Są szczęśliwi, bo mogą żyć i być sobą. Macki pedalskiej dżumy już zaczęły owijać ich w swoją śmiertelną sieć. Ale o tym nie wiedzą. Nie mogą wiedzieć. Na razie siedzą wokół wigilijnego stołu, śmieją się, żartują… żyją. W końcu czują się na miejscu, „normalni”. Nieświadomość bywa czasami zbawienna.
bohaterowie trylogii pana Gardella mimo młodego wieku przeszli już w życiu wiele trudności. A najgorsze jeszcze przed nimi. Ból. Choroba. Wyniszczenie. Izolacja. Śmieć. To wszystko czeka ich za to tylko, że chcieli kochać. Jak każdy zdrowo myślący i czujący homo sapiens. „Chcę w moim życiu móc kochać kogoś, kto pokocha mnie”. Tylko tyle. I aż tyle.
po lekturze „Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek: Miłość” byłam psychicznie i duchowo zdewastowana. Ta książka wżera się pod czaszkę i w głąb serca, niczym złośliwy nowotwór. Pustoszy wszystko. Nie pozostawia żadnej zdrowej komórki.
Ile bólu i cierpienia jesteśmy w stanie zadać drugiemu człowiekowi tylko dlatego, że jest inny? Czytelnik czuje cały ten ból, całe to cierpienie wraz z bohaterami. I nie może pozbyć się świadomości, że może on też kiedyś, nieświadomie, był jego przyczyną. Nie przestaje zadawać sobie prostego pytania: „Dlaczego?”. Bo przecież to za nienawiść powinno się potępiać innych, nie za ich miłość.
i jakoś nie mogę zapomnieć Społeczeństwu, że być może losy naszych bohaterów – a także tysięcy, milionów Bezimiennych, za którymi ci stoją, - potoczyłyby się inaczej, gdyby Zrozumienie przyszło nieco wcześniej. Czy pedalska dżuma zebrałaby takie żniwo, gdyby zrozpaczeni młodzi ludzie nie musieli chować się po krzakach, parkach, w saunach, w darkroomach, żeby uchwycić chociaż cień złudnej bliskości? Gdyby nie musieli wstydzić się swojej miłości? Gdyby nie musieli wstydzić się siebie?
https://www.youtube.com/watch?v=PVOu41O0zzE
„To, o czym mówi ta historia, wydarzyło się naprawdę. […] To, o czym mówi ta historia, rozgrywa się także dziś […]”.
„Opowiedzieć to swego rodzaju obowiązek.
To sposób na to, by uczcić, opłakać i zapamiętać.
To walka pamięci z zapomnieniem.”
Polecam!
"Ludzka miłość może się wyrażać na wiele sposobów. Może być gwałtowna i namiętna. Może być łagodna i skromna. Może być pełna radości lub tragiczna. Może przynosić ból i cierpienie. Może być nawet nieco patetyczna i śmieszna. Jedynym tylko być nie powinna: powodem do wstydu."
- Jorn Svensson
życie, to nie jest jedna z tych łatwiejszych sztuk teatralnych czy szkolnych...
2016-06-14
2016-07-17
2016-07-29
2016-12-04
2016-12-31
2017-09-16
2017-03-23
2022-05-12
„Byłem twardszy niż Dante. Myślę, że próbowałem przed nim ukryć tę surowość, bo chciałem, żeby mnie lubił. Ale teraz już wiedział. Że byłem twardy. I może to było okej. Może mógł to polubić – to, że byłem taki twardy, tak samo jak ja lubiłem to, że on taki nie był”.
Zakochałam się. ♥
Zakochałam się w stylu pana Saenza. W tym, w jak prosty sposób potrafi mówić o trudnych sprawach.
Zakochałam się w Arystotelesie i Dantem. W ich niebanalności. W tej ich niezwykłej przyjaźni. I w ich rozmowach, które niekiedy bawiły, innym razem wzruszały, a zawsze skłaniały do refleksji.
Zakochałam się w tej książce. I teraz już wiem, że musi zagościć na stałe w mojej prywatnej Bibliotece.
https://www.youtube.com/watch?v=JrcYPTRcSX0
Gorąco polecam!
„Byłem twardszy niż Dante. Myślę, że próbowałem przed nim ukryć tę surowość, bo chciałem, żeby mnie lubił. Ale teraz już wiedział. Że byłem twardy. I może to było okej. Może mógł to polubić – to, że byłem taki twardy, tak samo jak ja lubiłem to, że on taki nie był”.
więcej Pokaż mimo toZakochałam się. ♥
Zakochałam się w stylu pana Saenza. W tym, w jak prosty sposób potrafi mówić o trudnych...