-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik264
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2002-03-22
2022-03-18
W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku książką “Wyspa Sachalin. Notatki z podróży”.
“Sachalin” odkrywa przed czytelnikiem zupełnie inną nieznaną stronę Czechowa. Okazuje się bowiem, że Rosjanin był nie tylko wybitnym nowelistą i dramatopisarzem, ale i doskonałym reporterem - skrupulatnym, dociekliwym, był człowiekiem potrafiącym słuchać, przed którym rozmówcy sami z siebie się otwierali. Poziomem literatura faktograficzna Czechowa nie odbiega znacząco od beletrystyki jego autorstwa. “Wyspę Sachalin”, mimo, że nie można nie zauważyć jej monotonności i powtarzalności, czyta się na jednym wdechu. Jakże jednostajna i nużąca byłaby to lektura gdyby wyszła spod pióra przeciętnego autora. Ponad połowę książki stanowią opisy kolejnych odwiedzanych przez autora okręgów wyspy i tu schemat jest niezmienny - Czechow omawia historię regionu, jego geografię i przyrodę, następnie przechodzi do społeczeństwa i spraw z nim związanych - przedstawia wygląd i stan obozów, demografię i przekrój typów zamieszkujących je więźniów, stosunki i postawy napływowych względem ludów autochtonicznych, przybliża życie codzienne mieszkańców - pracę, edukację, nieliczne skąpo dostępne rozrywki, a także prezentuje i twarde dane - jak najróżniejsze statystyki. A wszystko to powołując się na osobiste rozmowy z napotkanymi mieszkańcami Sachalinu i zdecydowanie bardziej obiektywne źródła - dokumenty i archiwa.
Drugą połowę swojego dzieła Czechow poświęca już niemal wyłącznie mieszkańcom wyspy - a w szczególności więźniom. Jeden po drugim, każdy spory rozdział (z pomniejszymi podrozdziałami) poświęca na drobiazgowe omówienie kolejnych istotnych kwestii - m.in. sytuacji kobiet, małżeństwom, przestępczości, gospodarce rolnej, ucieczkom i zajęciom zesłańców, a także ich pożywieniu, odzieży, piśmiennictwie itd. Osobiście najciekawszy dla mnie był rozdział traktujący o chorobach, śmiertelności i lecznictwie na wyspie. Czy wiedzieliście np. że ówcześnie należące do najczęściej występujących w rozwiniętych krajach choroby śmiertelno-zakaźne i epidemiczne takie jak ospa, dur brzuszny czy tyfus na Sachalinie były praktycznie nieznane. Równie interesujące były rozdziały poświęcone rzadkim rdzennym mieszkańcom wyspy. Zaskakująca, niebywale oryginalna, a i dla współczesnego wykształconego człowieka szokująca była ich kultura, wyznania, obyczaje i tryb życia. Np. zaliczający się do tubylców Ajnowie nigdy się nie myją i śpią w tym, w czym chodzą, brzydzą ich kłamstwo i przemoc, która do tego napawa ich grozą. Inna rdzenna ludność - grubokościści, niscy Giliacy pożywiają się wyłącznie mięsem - uprawę ziemi uznają za wielki grzech, a tego kto zacznie w niej kopać bądź coś posadzi - na pewno czeka szybka śmierć. Ci również się nie myją, a gruba, futrzana odzież nigdy o praniu nie słyszała - przez co bijące od nich smród i odór, przywodzące na myśl psujące się rybie flaki, są nie do zniesienia.
Sięgając po “Wyspę Sachalin” byłam przygotowana na książkę w znacznej mierze, jeśli nawet nie wyłącznie, traktującą o prawzorze Gułagu. Tymczasem dostałam znacznie więcej. Owszem, opisy katastrofalnych warunków, w jakich żyją więźniowie - brak higieny, niedobór pożywienia, maksymalna liczba osób ściśnięta na jednym metrze oraz ich spędzanej na ciężkiej, wymagającej i wyniszczającej fizycznie pracy codzienności zajmują sporą część książki, jednak równie sporo uwagi Czechow poświęca i samej wyspie wraz z jej “prawymi” mieszkańcami - a jest to zagadnienie równie ciekawe co łagry. Wkradająca się przy dłuższym czytaniu monotonia jest praktycznie nieodczuwalna i nie wpływa negatywnie ani na przebieg ani na końcowy odbiór lektury, a to dzięki wspaniałym barwnym, nierzadko dowcipnym, anegdotom gęsto wplatanym przez rosyjskiego klasyka, jak i jego błyskotliwym, celnym spostrzeżeniom oraz mocno działającym na wyobraźnię plastycznym opisom. Wielce interesująca i wartościowa pozycja!
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-13
Swoją „Agátą” Denisa Fulmeková przeniosła mnie do klimatycznej - zarówno malowniczej jak i posępnej XVII-wiecznej Słowacji. Niepozorna króciutka powieść słowackiej autorki dosłownie zwaliła mnie z nóg. Stanowiąca główne miejsce akcji wieś Pryspeki - dzisiejsze Podunajské Biskupice będące dzielnicą Bratysławy to europejskie Salem. Fulmeková opowiada historię pięknej młodej Agáty. Kobiety samodzielnej i samowystarczalnej, żyjącej na uboczu i stroniącej od społeczności wiejskich plotkarek. Po babce odziedziczyła wiedzę o zielarstwie i ziołolecznictwie. A jak wiadomo, w tamtych czasach takie umiejętności i „niepowszednia” osobowość wystarczyły, aby dostać łatkę „czarownicy”. Nic więc dziwnego, że gdy wieś bohaterki nawiedza plaga nieszczęść to właśnie Agáta staje się kozłem ofiarnym.
Chylę czoła jak bogatą i różnorodną problematykę Fulmeková porusza na tak niewielu stronach. Małomiasteczkowa zawiść i ostracyzm, niezrozumienie i brak akceptacji drugiej jednostki, której charakter nie mieści się w sztywnych i ciasnym normach wyznaczonych przez przesiąkniętą uprzedzeniami i zabobonami, zacofaną społeczność. Ile napięcia, niepewności i dramatu człowieka jest zawartych w tej skondensowanej powieści! Jaki to wulkan uczuć i emocji - pogardy, współczucia, rozpaczy, nadziei.
„Agáta” napisana jest wyjątkowo realistycznym, żywym, momentami kronikarskim językiem - co sprawia, że w trakcie lektury zapomina się, że obcujemy z beletrystyką, a nie reporterskim zapisem historycznych zdarzeń. Przez to rownież ma się wrażenie bycia nie - czytelnikiem, a uczestnikiem opowieści snutej przez Felmikovą. W tej mrocznej i tajemniczej powieści od pierwszych stron czuć wiszące w powietrzu nieszczęście i pomimo humorystycznych wtrętów, nieodłączna jest pewność, że happy endu w „Agácie” nie będzie. I mimo tej pewności, że Agáta jest bohaterką tragiczną, świadomości jak potoczą się jej losy, to niesprawiedliwość jakiej doświadczyła i sama osobowość postaci, sympatia i współczucie jakie się wobec niej odczuwa sprawia, że nieustannie jej kibicujemy i w głębi ducha liczymy, że może jednak zdarzy się nieprawdopodobne i do kobiety los się uśmiechnie.
Denisa Fulmeková stworzyła powieść ze wszech miar uniwersalną. Pomimo, że osadzoną w XVII wieku to jakże aktualną. Zapewne każdy z nas zna taką Agátę.
Ogromny talent z tej słowackiej pisarki. Będę wypatrywać kolejnych powieści. Mam nadzieję, że równie znakomitych co „Agáta”.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Swoją „Agátą” Denisa Fulmeková przeniosła mnie do klimatycznej - zarówno malowniczej jak i posępnej XVII-wiecznej Słowacji. Niepozorna króciutka powieść słowackiej autorki dosłownie zwaliła mnie z nóg. Stanowiąca główne miejsce akcji wieś Pryspeki - dzisiejsze Podunajské Biskupice będące dzielnicą Bratysławy to europejskie Salem. Fulmeková opowiada historię pięknej młodej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-07
W na poły autobiograficznej powieści Dunki Merete Pryds Helle poznajemy losy Marie - dziewczyny urodzonej w ubogiej wielodzietnej wiejskiej rodzinie zamieszkującej zapomnianą przez świat wyspę Langeland. Historia rozpoczyna się w latach przedwojennych i przez kolejne burzliwe - zarówno w życiu osobistym głównej bohaterki jak i całym kraju - dekady śledzimy życie Marie przypadające na okresy rewolucji i przemian społecznych w Danii.
To na wskroś depresyjna i ciężka powieść, bije z niej smutek i beznadziejność, uderzają koszmar traumatycznego dzieciństwa, nierówności społeczne i liczne upokorzenia wynikłe z ubóstwa. Życia Marie zdecydowanie nie można określić mianem sielanki. Już od najmłodszych lat los nie oszczędzał dziewczyny. Od narodzin w domu rodzinnym zamiast ciepła i czułości zaznała przemocy, molestowania i skrajnej biedy przez skromne i trudne samodzielne początki dorosłego życia w wielkim mieście - Kopenhadze, aż po awans do klasy średniej pozornie dający szczęście i spokój ducha za sprawą bezpieczeństwa finansowego, dobrego samochodu i dużego domu na przedmieściach. Jednak Marie - nawykła od lat dziecięcych do ciężkiej fizycznej pracy i patriarchalnego systemu rodziny w tych nowych czasach kompletnie odnaleźć się nie może. Każdy kolejny dzień to walka z samą sobą, chęć wpasowania się w obowiązujące ramy społeczne, życia zgodnego z modelem wielkomiejskiej kobiety sukcesu. Powieść Pryds Helle to historia kobiety nieustannie poszukującej swojej tożsamości.
Ach, jak szalenie „Piękno Ludu” to moja literatura! Merete Pryds Helle napisała książkę idealnie wpasowująca się w mój gust - surową, naturalistyczną, nieszczędząca od paskudztwa i dosadności. Za sprawą głównej bohaterki, będącej centralnym punktem powieści przesiąkniętą kobiecością, a jednocześnie miejscami męsko brutalną i brudną. Dunka swoją prozą wywołuje całą gamę emocji, wybitnie realistyczną historia porusza i dotyka najczulszych strun wrażliwości. Hipnotyzująca, wdzierająca się głęboko pod skórę powieść.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
W na poły autobiograficznej powieści Dunki Merete Pryds Helle poznajemy losy Marie - dziewczyny urodzonej w ubogiej wielodzietnej wiejskiej rodzinie zamieszkującej zapomnianą przez świat wyspę Langeland. Historia rozpoczyna się w latach przedwojennych i przez kolejne burzliwe - zarówno w życiu osobistym głównej bohaterki jak i całym kraju - dekady śledzimy życie Marie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-27
Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się Konstanty Gebert.
Swoim “Ostatecznym rozwiązaniem” Gebert stworzył monografię idealną - wyczerpująco i szeroko omawiająca, zarówno od strony historycznej, politycznej jak i społeczno-psychologicznej, zagadnienie ludobójstwa, rzetelną, doskonale udokumentowaną rozmaitymi źródłami. Autor w trakcie pracy nad tym monumentalnym dziełem przewertował liczne dotychczas opublikowane pozycje naukowe i tony archiwalnych dokumentów. Nie można nie wspomnieć także o będących daleko istotnym i cennym elementem publikacji wywiadach, o przeprowadzenie których łatwo nie było - przez lata Gebert zbierał materiał prowadząc rozmowy ze świadkami i sprawcami najgorszego typu zbrodni. Przy tej całej imponującej dokumentacji wykorzystanej do stworzenia książki jest to pozycja napisana z wyjątkową swadą, przenikliwością i erudycją. Ogromna znajomość tematu przez autora jest bezdyskusyjna i godna podziwu. Na szacunek zasługuje również respekt, takt i obiektywizm z jakimi Gebert podszedł i opracował omawiane zagadnienie.
W “Ostatecznym rozwiązaniu” Konstanty Gebert wychodzi od uznanego za pierwsze ludobójstwo w XX wieku, a niestety dosyć słabo udokumentowanego wymordowania ludu Herero przez Niemców by potem - im liczniejsza i dokładniejsza dokumentacja się zachowała - tym szczegółowej i obszerniej zaprezentować kolejne zbrodnie przeciwko ludzkości w historii - rzeź Ormian (Mec Jeghern), zagładę Cyganów - Romów i Sinti (Pojramos), ukraiński Hołodomor, słynną Rwandę czy nie tak dawną masakrę w Srebrenicy - żeby wymienić kilka. Książka dostarcza przekrojowej wiedzy, a jednocześnie Gebert dokładnie i sumiennie opisuje konkretne ludobójstwa, przybliża sylwetki kluczowych figur czy przytacza konkretne zdarzenia powołując się na osobiste historie i przeżycia uczestniczących w nich osób.
Uderza w przedstawionych w książce zbrodniach jak historia zatacza koła. Z jednej strony nie mieści nam się w głowie jak tak bestialskie mordy ktokolwiek, nawet najgorsza istota ludzka, była w stanie dokonać; rozliczamy, tępimy i skazujemy winnych, i naiwnie, oszukując się i przymykając oczy wierzymy, że w naszych czasach i obecnym cywilizowanym świecie ludobójstwo jest już niemożliwe, że należy już do przeszłości. A jednak nadal w społeczeństwie obecne są jednostki i grupy, które i w XXI wieku z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem dokonują masowych mordów. Gebert pod sam koniec trzeźwo konstatuje gorzko, że „było możliwe. Będzie. Jest.”
Ogromnie ważna i potrzebna książka. I jakże aktualna i prorocza w kontekście bieżących wydarzeń.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-18
Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?
Odpowiedzi na te pytania nie leżą w centrum zainteresowania Jürgen Thorwald. Autor w “Krwi królów. Dramatycznych dziejach hemofilii w europejskich rodach książęcych” wolał skupić się na pokazaniu trudności z jakimi przed wynalezieniem skutecznych lekarstw hemofilicy musieli mierzyć się dzień w dzień. Przybliżając historie trzech książąt europejskich - Alfonsa - księcia Asturii, Waldemara Hohenzollerna i carewicza Aleksego Romanowa, Thorwald tłumaczy przyczynę ponadprzeciętnie częstego występowania hemofilii w rodach królewskich, uzmysławia jak ryzykowne i kruche było życie dopadniętych chorobą, którzy jak ognia musieli unikać wszelkich zadraśnięć czy ran, bo nawet mikroskopijne skaleczenie mogło okazać się śmiertelne. I nie tylko szklane czy porcelanowe przedmioty były zagrożeniem, ale i - mogłoby się wydawać najbezpieczniejszy - pociąg zabawka czy huśtawka. Na carewicza Aleksego tak dmuchano i chuchano, że zapewniono mu stróża, który czuwał nad nim 24 godziny na dobę, a i zabawki projektowano specjalnie pod chłopca - zdalnie sterowane, aby ten przypadkiem o żadną się nie otarł. “Krew królów” obfituje w takie ciekawostki.
Thorwald podzielił swoją książkę na 4 części, z czego 3 pierwsze poświęcił każdą odrębnemu księciu. Styl w jakim utrzymana jest ta pozycja z początku nie przypadł mi do gustu i wywołał rozczarowanie, bo spodziewałam się klasycznej literatury faktu, a tymczasem dostałam fabularyzowane historie. Obawiałam się, że przez wybranie takiej “beletrystycznej” narracji nie uwierzę w pełni w te rzeczywiste przecież wydarzenia, nie będę w stanie odróżnić, które z nich faktycznie miały miejsce, a które są wytworem wyobraźni autora i niemożliwe okaże się wyzbycie wątpliwości w prawdziwość tego, co czytam. Moje obawy szybko ulotniły i “Krew królów” czytało mi się zaskakująco dobrze, bez uszczerbku na wiarygodności. Thorwald ma znakomite pióro do plastycznych i obrazowych, niczym filmowych opisów - przed oczami wręcz stają obrazy kreślonych zdarzeń i sytuacji. A, że trudno kwestionować autentyczność tego, co widzi się na własne oczy - to tylko przechyla szalę zwycięstwa na stronę autora.
Jürgen Thorwald w posłowiu szczegółowo wyjaśnia co napisał bazując na solidnych i rzetelnych źródłach, a co dodał od siebie. Wszystko pięknie, ale takie wyjaśnienie powinno znaleźć się na początku, a nie na końcu książki. Nie do końca przekonuje mnie też dobór bohaterów, bo o ile historie Alfonsa i Aleksa przedstawione są wyczerpująco i szczegółowo, momentami i z kronikarską swadą - tak losy Waldemara potraktowane są po macoszemu. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że część poświęcona Hohenzollernowi została umieszczona na doczepkę, wyłącznie w celu zwiększenia objętości książki. Żebym nie była źle zrozumiana - ten rozdział nie jest źle napisany, wprawdzie nie czuć w nim takiej pasji autora tematem jak w dwóch innych, ale posiada bardzo ciekawe, a nawet trzymające w napięciu i pobudzające emocje do granic możliwości fragmenty, jednak w większości skupia się na postaciach lekarzy i ich próbie wydostania się z okupowanego lazaretu. Obecne w nadmiarze ckliwe romantyczne momenty również nie służą tej części.
Przez niemal całą, swoją drogą naprawdę ciekawą, lekturę “Krwi królów” brakowało mi typowo reportażowego / historycznego przedstawienia hemofilii. Z twardymi danymi, wiedzą zaczerpniętą ze źródeł i badań medycznych. Czułam niedosyt, że faktyczne informacje muszę wyszukiwać i sprawdzać samodzielnie, bo książka mi tego nie dostarcza. Na szczęście w ostatnim rozdziale Thorwald się rehabilituje i niezbyt obszernie, ale absolutnie wystarczająco i zrozumiale dla laika wyjaśnia najważniejsze związane z hemofilią zagadnienia.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?
Odpowiedzi na...
2022-01-12
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Siri Hustvedt mogę zaliczyć do nad wyraz udanych. Zostałam całkowicie urzeczona. Hustvedt czaruje słowem! Zatapiając się w „Wspomnienia przyszłości” przenosiłam się do magicznej krainy, mimo, że akcja głównie osadzona jest w jak najbardziej realistycznie przedstawionym Nowym Jorku.
Proza Hustvedt uwodzi i hipnotyzuje, jest kobieca - ale pozytywnym tego słowa znaczeniu - subtelna i delikatna, oniryczna, pełna wrażliwości, ale kiedy trzeba to bohaterki autorki i nogą tupną i krzykną głośno i stanowczo się postawą. „Wspomnienia przyszłości” zręcznie i zgrabnie splatają ze sobą kilka na pierwszy rzut oka kompletnie różniących się od siebie wątków. Hustvest stworzyła intrygującą, enigmatyczną, niełatwą fabułę, którą umiejętnie doprawiła grozą i niejasnościach. Fikcja w bardzo oryginalny i nieoczywisty sposób miesza się tu z rzeczywistością i postaciami oraz zdarzeniami historycznymi. Głównym trzonem opowieści jest historia starszej pisarki (pojawia się tylko pod inicjałami S.H.), która porządkując mieszkanie po śmierci matki odkrywa swój pamiętnik z lat młodzieńczych, zaciekawiona zagłębia się w pokryte kurzem zapiski - i tu niczym gałęzie od pnia drzewa odchodzą kolejne pokręcone mniejsze historie. Poznajemy m.in. szaloną sąsiadkę, „wewnętrzną detektywkę”, a także będąca realnie żyjąca osobą intrygująca baronessę. Te liczne wątki są w rzeczywistosci przyczynkiem do rozważan o wspomnieniach, kondycji pamięci i jej stopniowym zacieraniu się, sile wyobraźni, miejscu kobiety w patriarchalnym społeczeństwie, a rownież i o sztuce! Powieść Hustvedt skrzy się nawiązaniami literackimi i kulturalnymi. Z tytułów wymienionych w powieści mogłaby powstać długa lista lektur.
Wspaniała to proza - przesiąknięta subtelnym feminizmem, bardzo kobieca i szalenie inteligentna.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Siri Hustvedt mogę zaliczyć do nad wyraz udanych. Zostałam całkowicie urzeczona. Hustvedt czaruje słowem! Zatapiając się w „Wspomnienia przyszłości” przenosiłam się do magicznej krainy, mimo, że akcja głównie osadzona jest w jak najbardziej realistycznie przedstawionym Nowym Jorku.
Proza Hustvedt uwodzi i hipnotyzuje, jest kobieca - ale...
2022-01-07
Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację Kondor, w którą zamieszane były niemal wszystkie reżimy państw Ameryki Łacińskiej. Dinges drobiazgowo opisuje również szersze tło i wydarzenia historyczne, polityczne i terrorystyczne tego mającego miejsce głównie w latach 70 najkrwawszego i najbrutalniejszego okresu w najnowszych dziejach regionu. Autor prowadząc swoje śledztwo dziennikarskie przekopał się przez kilometry archiwów, setki teczek i tysiące pojedynczych dokumentów, dotarł do osób osobiście uczestniczących i zamieszanych w samą operację, do licznych śledczych, do polityków będących ówcześnie na najwyższych szczeblach władzy jak i do przypadkowych świadków masowych mordów czy podejrzanie licznych wypadków przeciwników reżimu. Dinges - Amerykanin nie tylko z urodzenia, ale i sercem i duszą, nie przemilcza kolosalnej roli jaką USA, a w szczególności pełniący wtedy urząd sekretarza Stanu Henry Kissinger, odegrało w latynoamerykańskich aktach terroryzmu, świadomie na nie przyzwalając, w tym również godząc się i przymykając oko na zlecane i popełnianie przez dyktatorskie reżimy morderstwa na terenie swoich stanów.
Książka Dingesa przeładowana jest najróżniejszymi nazwiskami, datami, stowarzyszeniami i organizacjami, zawikłanymi i skomplikowanymi sojuszami i powiązaniami politycznymi, w związku z czym od owego nadmiaru momentami pęka głowa i nawet przystępny, zrozumiały dla laika w temacie styl nie sprawia, że lektura “Czasu Kondora” jest płynna i szybka. Z drugiej strony te wszystkie spiski i gierki polityczne, sama operacja jak i luźniej powiązane z nią wydarzenia są niczym wyjęte z najlepszej powieści sensacyjnej. I jak taką powieść znaczną część “Czasu Kondora” się czyta - pasjonująco, z wypiekami na twarzy i nieodłącznie towarzyszącym napięciem.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-03
Doskonale weszłam w ten rok. Gdyby nie szczątkowa ilość wolnego czasu „Dziennik hipopotama” pochłonęłabym w dobę. Ach, jak pasjonująca była to lektura. Jak orzeźwiająca i stymulująca intelektualnie!
Z panem Vargą od razu złapaliśmy wspólny język, co wcale nie musiało być oczywiste, gdyż gdyby przemyślenia i zapatrywania dziennikarza nazwać kontrowersyjnymi - byłby to eufemizm.
W „Dzienniku Hipopotama” Varga nie oszczędza nikogo - w tym i siebie. Dostaje się po równo lewicy i prawicy, literaturze i innym dziedzinom kultury, poważanym pisarzom i celebrytom, Warszawiakom i małomiasteczkowym, bliskim znajomym i osobom, których autor nigdy nie widział na oczy, klerowi i politykom, Polakom i Węgrom, światkowi literackiemu, pseudo-autorytetom. Chyba jedynie Tokarczuk i Kazik wychodzą z tej litanii krytyki bez szwanku. Varga jest bardzo krytyczny w swych sądach, ale nie zgorzkniały. Co prawda czasem zrzędzi i przesadza, ale poza pojedynczymi wyjątkami niepozbawione kąśliwości opinie i spostrzeżenia Vargi są nad wyraz trafne i błyskotliwe. Nie gani i obśmiewa, wyszydza z góry ogółu zjawisk, a konkretne zachowania i postawy. Nie mogę się również zgodzić z wieloma głosami określającymi „Dziennik” jako wyjątkowo mizoginistyczny i seksistowski. Bo tu znów Varga drwi i piętnuje określone zachowania kobiet i konkretne osoby płci żeńskiej, a nie uważa wszystkie kobiety za dzieło szatana. Zresztą mężczyznom dogryza w równym stopniu, jeśli nawet nie większym.
„Dziennik” to także istna kopalnia doskonałych pozycji literackich i filmowych. Varga jak z rękawa sypie coraz to kolejnymi tytułami - zarówno nowości i powszechnie znanych klasyków jak i dzieł niszowych, dawno zapomnianych autorów, których dziś znaleźć można zakurzonych na półkach antykwariatów. W tej liczącej ponad 600 stron książce jedynymi fragmentami jakie zaczęłam po jakimś czasie opuszczać to zapiski o chorobie matki. Ogromnie niekomfortowo czułam się czytając relacje z przebiegu choroby, kolejnych pobytów w szpitalu. Dla mnie to było zbyt intymne i osobiste, czułam się niczym intruz, podglądaczka włażąca w czyjeś życie. Poza tym nie mam do „Dziennika” większych zastrzeżeń! Kąśliwy, sarkastyczny, diabelnie inteligenty, pełen erudycji i przenikliwości jest z tego Vargi osobnik. I takie też są jego zapiski. Czekam na kolejny tom!
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Doskonale weszłam w ten rok. Gdyby nie szczątkowa ilość wolnego czasu „Dziennik hipopotama” pochłonęłabym w dobę. Ach, jak pasjonująca była to lektura. Jak orzeźwiająca i stymulująca intelektualnie!
Z panem Vargą od razu złapaliśmy wspólny język, co wcale nie musiało być oczywiste, gdyż gdyby przemyślenia i zapatrywania dziennikarza nazwać kontrowersyjnymi - byłby to...
2021-12-18
Energiczna, postrzelona powieść, w której w jazzującej Ameryce lat 20 XX w. w oparach harlemskich cygar voodoo spotyka elokwentne androidy, egipscy bogowie Freuda, Krzyżacy i Templariusze astrodetektywów, a głównym motorem napędowym tej szalonej historii jest antypandemia Dżes Gru, której jednym z objawów jest nieposkromiona chęć do dziwacznych tańców.
Reed w swojej najbardziej znanej, posiadającej już status kultowej, powieści sprawnie zaciera granice między rzeczywistością, a fikcją. Faktyczne wydarzenia historyczne, przemiany oraz ruchy społeczne i polityczne zgrabnie mieszają się z tymi zrodzonymi w rozbuchanej wyobraźni autora.
“Mambo Dżambo” poza unikatową, wariacką konstrukcją i fabułą ma do zaoferowania znacznie więcej. Reed pod płaszczykiem okultystyczno-konspiracyjnej opowieści przemyca gorzką satyrę na rasizm i ideologię białej supremacji.
Nieprzeciętnie zwariowana eksperymentalna proza. Z początku orzeźwiająca i zachwycająca dziwaczność stylu, formy i konstrukcji na dłuższą metę zaczęła mnie męczyć, jednak nie mogę nie docenić pomysłowości, nowatorstwa i ogromnego wkładu w amerykańską literaturę i kulturę Afroamerykanów. Osobliwe i ciekawe czytelnicze doświadczenie, ale to nie do końca moja literatura.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Energiczna, postrzelona powieść, w której w jazzującej Ameryce lat 20 XX w. w oparach harlemskich cygar voodoo spotyka elokwentne androidy, egipscy bogowie Freuda, Krzyżacy i Templariusze astrodetektywów, a głównym motorem napędowym tej szalonej historii jest antypandemia Dżes Gru, której jednym z objawów jest nieposkromiona chęć do dziwacznych tańców.
Reed w swojej...
2022-01-16
Czy już w styczniu trafiłam na jedną z najlepszych książek jakie dane mi będzie przeczytać w tym roku? Być może, a nawet więcej - to wielce prawdopodobne.
W “Dreźnie 1945” Sinclair McKay z iście kronikarskim zacięciem opisuje jedną z najmniej chlubnych alianckich operacji II wojny światowej - bombardowanie niemieckiego miasta Drezna i jego ludności cywilnej. Brytyjski dziennikarz i autor książek historycznych nie ogranicza się jednak wyłącznie do odtworzenia samych nalotów - chociaż i te opisane są z najwyższą skrupulatnością. Największą siłą tego reportażu jest to, co bardzo często w suchych, podręcznikowych opracowaniach tego typu pomijane - a mianowicie całe tło wydarzeń oraz kontekst historyczny, polityczny, społeczny i kulturowy. Imponująco i z rozmachem, w niezwykle plastyczny, iście fotograficzny sposób McKay odmalowuje przedwojenne Drezno. Czytając opisy nie trudno sobie wyobrazić dlaczego miasto to było określane europejską stolicą kultury, sztuki i fajansu, a światowa śmietanka towarzyska uznawała je za coś, co dziś nazwalibyśmy miejscówką obowiązkową do odhaczenia w trakcie zagranicznych wojaży. Dzięki zabiegowi pokazania Drezna poprzez swoich bohaterów - ówczesnych mieszkańców - zarówno dzieci jak i dorosłych, kobiety i mężczyzn, Niemców i Żydów czy osoby jeszcze innych narodowości, a także i wysoko postawionych nazistów McKay angażuje czytelnika w snutą historię i losy miasta. Na przykładach konkretnych Drezdeńczyków w pasjonujących opisach architektury, malarstwa czy przemysłu lalkarskiego przemyca mnóstwo faktów i mało znanej ogólnie wiedzy. Clou wydarzeń czyli same naloty i poprzedzające je przygotowania również są nader rzetelnie opisane, a oddanie głosu lotnikom pozwala poznać spojrzenie z drugiej strony, przybliżyć przeżycia wewnętrzne aliantów, uświadomić czytelnikowi że i ich gnębiły wątpliwości, a nieraz ciągnęły się za nimi długoletnie traumy. Opis kilkudziesięciu minut poprzedzających bombardowanie Drezna to istne mistrzostwo narracji i suspensu! Zdolności do wykreowania tak potężnej i intensywnej atmosfery niepokoju i napięcia mogliby dziennikarzowi pozazdrościć czołowi pisarze thrillerów. “Drezno 1945” pod tym względem to dzieło Hitchcocka reportażu historycznego! Ostatnie parę rozdziałów McKay poświęca zaprezentowaniu konsekwencji nalotów, postrzegania, odbioru i ewentualnej krytyki bombardowań przez strony uczestniczące, jak i inne państwa. Czy był to niezaprzeczalny akt terroru jak twierdzą jedni? Czy może konieczny krok znacząco przybliżający III Rzeszę do kapitulacji i dający kres rządom Hitlera? Czy jest jedna właściwa odpowiedz? Niech czytelnik sam wyciągnie wnioski po lekturze monumentalnej pozycji McKay’a.
“Drezno 1945. Ogień i mrok” to zatopiona w mroku i dymie, skąpana w ogniu duszna i klaustrofobiczna lektura. Sinclair McKay stworzył reportaż totalny. To pozycja jak najbardziej godna polecenia - fascynująco napisana, w najwyższym stopniu rzetelna - doskonale udokumentowana licznymi źródłami historycznymi, oraz bogata w fotografie pokazujące Drezno na przestrzeni lat.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Czy już w styczniu trafiłam na jedną z najlepszych książek jakie dane mi będzie przeczytać w tym roku? Być może, a nawet więcej - to wielce prawdopodobne.
W “Dreźnie 1945” Sinclair McKay z iście kronikarskim zacięciem opisuje jedną z najmniej chlubnych alianckich operacji II wojny światowej - bombardowanie niemieckiego miasta Drezna i jego ludności cywilnej. Brytyjski...
2021-11-30
2021-11-30
Jakie pozytywne zaskoczenie! Iza Michalewicz przywróciła mi wiarę w polskie zbiory reportaży true crime - poza książką Przemysława Semczuka o zbrodniach w okresie PRL-u wszystkie moje dotychczasowe spotkania z naszą rodzimą literaturą tego typu można podsumować jednym słowem - katastrofa. Nie powinno więc dziwić, że sceptycznie podchodziłam do “Kryminalnego Wrocławia” - pierwszego tytułu z nowej serii “Ballady Morderców”. Ale, że Wrocław od dawna fascynuje mnie jako miasto to postanowiłam zaryzykować. Opłacało się, i to jak! Bardzo ciekawy jest już sam dobór spraw - są i całkiem medialne zbrodnie, w których sprawcami bądź ofiarami były osoby publiczne i morderstwa, o których dziś już pamiętają chyba tylko w nie zaangażowani osobiście. Iza Michalewicza bardzo wyczerpująco i szczegółowo opisuje wszystkie sprawy, nie jest jedynie biernym obserwatorem i kronikarzem, a faktycznie stawia się w roli reporterki śledczej - przegląda i analizuje akta, rozmawia ze świadkami, rodzinami i znajomymi ofiar oraz innymi osobami aktywnie uczestniczącymi w śledztwach, a nawet próbuje dotrzeć do skazanych. Na ogromną pochwałę i uznanie zasługuje olbrzymi research jaki wykonała. Każda historia przedstawiona została z najwyższym zaangażowaniem i skrupulatnością - poza samym przebiegiem zdarzenia, dochodzeniem i procesem, Michalewicz przygląda się przeszłości ofiar i ich zabójców, kreśli ich obszerne sylwetki, próbuje zrozumieć co ukształtowało ich charaktery i osobowości, w końcu i przybliża motywy kierujące sprawcą. Naprawdę, to jest wręcz perfekcyjne true crime, absolutnie nie mam się do czego przyczepić. Te reportaże są w stu procentach kompletne, temat jest wyciśnięty do ostatniej kropli, niczego im nie brakuje. Bardzo przypadł mi do gustu również sposób i styl pisania Michalewicz - to nie są suche reportaże, często bliżej im do fabularyzowanej literatury faktu.
Dla mnie “Kryminalny Wrocław” jest takim literackim odpowiednikiem podcastów true crime Agi Rojek czy Jaśmin - najwyższa półka!
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Jakie pozytywne zaskoczenie! Iza Michalewicz przywróciła mi wiarę w polskie zbiory reportaży true crime - poza książką Przemysława Semczuka o zbrodniach w okresie PRL-u wszystkie moje dotychczasowe spotkania z naszą rodzimą literaturą tego typu można podsumować jednym słowem - katastrofa. Nie powinno więc dziwić, że sceptycznie podchodziłam do “Kryminalnego Wrocławia” -...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-23
2021-10-09
Przepadłam w lekturze „Drugiej wojny światowej” Beevora. To dzieło kompletne i totalne. Monumentalne zarówno objętościowo jak i treściowo. Mnogość źródeł, liczba pozycji w bibliografii i ogrom pracy włożonej w napisanie tej książki oszałamia i wzbudza podziw. Beevor doskonale sprawdza się w roli przewodnika po niezwykle bogatej historii 2 wojny światowej. Historyk posiada wyjątkowy dar do przejrzystego przekazywania wiedzy. W każdym zdaniu czuć pasję autora. Wielość poruszanych wątków, problemów i prezentowanych informacji w żadnym momencie nie przytłacza. Gdyby podręczniki do historii były napisane jak „II WŚ” to klasy o profilu historycznym święciłyby rekordy popularności, a na jedno miejsce na studiowanie historii byłoby więcej kandydatów niż na japonistykę. Beevor poza omówieniem tych szeroko znanych wydarzeń z czasów II WŚ jak Holocaust czy bitwa pod Stalingradem przybliża rownież mniej znane epizody, o których w szkołach nie mówią ani słowa -to m.in. kampania północnoafrykańska, wojna zimowa - żeby wymienić kilka. Całość wciąga niemiłosiernie i pomimo, że to książka historyczna to czyta się z większymi emocjami i wypiekami na twarzy niż 99% kryminałów. I jak to z literaturą faktu - wstrząsa i przeraża dużo bardziej niż nawet najmocniejszy rasowy horror. Dla miłośników pozycja obowiązkowa!
https://www.instagram.com/romyczyta
Przepadłam w lekturze „Drugiej wojny światowej” Beevora. To dzieło kompletne i totalne. Monumentalne zarówno objętościowo jak i treściowo. Mnogość źródeł, liczba pozycji w bibliografii i ogrom pracy włożonej w napisanie tej książki oszałamia i wzbudza podziw. Beevor doskonale sprawdza się w roli przewodnika po niezwykle bogatej historii 2 wojny światowej. Historyk posiada...
więcej mniej Pokaż mimo to2019-03-05
Myślicie, że w książkach o tematyce nawiedzonych domów już nic Was nie zaskoczy i przecież to wszystko już wcześniej gdzieś było? Sięgnijcie po “The Elementals”, a przekonacie się, że byliście w błedzie! Michael McDowell stworzył niezwykle oryginalną powieść, z kartek której wręcz sączy się niepokojąca, duszna atmosfera horroru southern gothic. Alabama, upalne lato, dwie rodziny, trzy gotyckie wille przy plaży. Jednak tylko dwie z nich zamieszkane. Co jest z trzecią nie tak - czy w niej straszy? Czy to duchy czy demony? A może coś jeszcze innego zamieszkuje mroczne domostwo? McDowell sięgnął po mocno już wyeksploatowany w literaturze motyw nawiedzonego domu, jednak zastosował go w całkiem nowatorski sposób - dorzucając pomysły wcześniej w literaturze nie spotykane. Czy kiedykolwiek czytaliście horror, w którym największym zagrożeniem był piasek i tytułowi Elementalsi - zmiennokształtne byty (ni to duchy, ni upiory)? Założę się, że nie! Dodatkowo jak southern gothic, tak i w “The Elementals” znajdziemy obowiązkowe w tym podgatunku elementy voodoo, obrzydliwie bogatą dysfunkcyjną rodzinę, poruszone kwestie niewolnictwa i nierówności rasowych czy specyficzny dla amerykańskiego południa dialekt, jakim posługują się bohaterowie.
Wielka szkoda, że ten jeden z najoryginalniejszych i miejscami autentycznie przerażających horrorów nie doczekał się wydania w Polsce. Dla miłośników niepokojącej, nieoczywistej grozy pozycja obowiązkowa!
Myślicie, że w książkach o tematyce nawiedzonych domów już nic Was nie zaskoczy i przecież to wszystko już wcześniej gdzieś było? Sięgnijcie po “The Elementals”, a przekonacie się, że byliście w błedzie! Michael McDowell stworzył niezwykle oryginalną powieść, z kartek której wręcz sączy się niepokojąca, duszna atmosfera horroru southern gothic. Alabama, upalne lato, dwie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Myślicie, że w książkach o tematyce nawiedzonych domów już nic Was nie zaskoczy i przecież to wszystko już wcześniej gdzieś było? Sięgnijcie po “The Elementals”, a przekonacie się, że byliście w błedzie! Michael McDowell stworzył niezwykle oryginalną powieść, z kartek której wręcz sączy się niepokojąca, duszna atmosfera horroru southern gothic. Alabama, upalne lato, dwie rodziny, trzy gotyckie wille przy plaży. Jednak tylko dwie z nich zamieszkane. Co jest z trzecią nie tak - czy w niej straszy? Czy to duchy czy demony? A może coś jeszcze innego zamieszkuje mroczne domostwo? McDowell sięgnął po mocno już wyeksploatowany w literaturze motyw nawiedzonego domu, jednak zastosował go w całkiem nowatorski sposób - dorzucając pomysły wcześniej w literaturze nie spotykane. Czy kiedykolwiek czytaliście horror, w którym największym zagrożeniem był piasek i tytułowi Elementalsi - zmiennokształtne byty (ni to duchy, ni upiory)? Założę się, że nie! Dodatkowo jak southern gothic, tak i w “The Elementals” znajdziemy obowiązkowe w tym podgatunku elementy voodoo, obrzydliwie bogatą dysfunkcyjną rodzinę, poruszone kwestie niewolnictwa i nierówności rasowych czy specyficzny dla amerykańskiego południa dialekt, jakim posługują się bohaterowie.
Wielka szkoda, że ten jeden z najoryginalniejszych i miejscami autentycznie przerażających horrorów nie doczekał się wydania w Polsce. Dla miłośników niepokojącej, nieoczywistej grozy pozycja obowiązkowa!
https://www.instagram.com/romyczyta/
[Recenzja wydania oryginalnego]
Myślicie, że w książkach o tematyce nawiedzonych domów już nic Was nie zaskoczy i przecież to wszystko już wcześniej gdzieś było? Sięgnijcie po “The Elementals”, a przekonacie się, że byliście w błedzie! Michael McDowell stworzył niezwykle oryginalną powieść, z kartek której wręcz sączy się niepokojąca, duszna atmosfera horroru southern gothic. Alabama, upalne lato, dwie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-25
Anne Frasier to nazwisko, które na dłużej zagości na mojej półce. “Znajdź mnie” okazało się być tak dobrym thrillerem, że - dla miłośniczki gatunku, którą jestem - grzechem byłoby nie sięgnąć i po inne książki autorki. Po opisie nie zniechęcajcie się, że to kolejna identyczna jak dziesiątki innych książka o seryjnym mordercy. O, nie! Frasier zręcznie omija schematy, stworzona przez nią wielowątkowa historia zaskakuje na każdym kroku i wciąga niczym pustynne piaski, na których tle osadzona jest akcja powieści. Ciekawie skonstruowana jest ten thriller - przez pierwsze 100 stron tempo jest powolne i można mieć wrażenie, że tak naprawdę czyta się dopiero wstęp do właściwej powieści. Za to kolejne kilkaset stron aż do samego finału to już szaleńcza jazda bez trzymanki, mylenie tropów, mącenie czytelnikowi w głowie. Jaka to jest pełna niedających się przewidzieć i domyślić zaskakujących zwrotów akcji historia! W żadnym momencie nie miałam pojęcia co zdarzy się na następnej stronie i w jakim kierunku dalej autorka poprowadzi tę opowieść. Pomimo zagmatwania w stężeniu parokrotnie przewyższającym normę Frasier udało się uniknąć “mrozowania” i zbudować jak najbardziej realistyczną i wiarygodną, trzymającą się kupy fabułę. “Znajdź mnie” to uczta dla miłośników obszernych opisów, sporej ilości retrospekcji i książek przykładających dużą wagę do dogłębnego przedstawienia psychologii postaci.
Żeby było jasne - Anne Frasier nie stworzyła genialnego i wybitnie ambitnego thrillera poruszającego problemy społeczne, polityczne i gospodarcze. Ale też wątpię, żeby bawienie się w drugiego Mankella czy Connelly’ego było intencją autorki. “Znajdź mnie” to czysta rozrywka, ale przy tym jak wciągająca, ekscytująca i emocjonująca!
https://www.instagram.com/romyczyta
Anne Frasier to nazwisko, które na dłużej zagości na mojej półce. “Znajdź mnie” okazało się być tak dobrym thrillerem, że - dla miłośniczki gatunku, którą jestem - grzechem byłoby nie sięgnąć i po inne książki autorki. Po opisie nie zniechęcajcie się, że to kolejna identyczna jak dziesiątki innych książka o seryjnym mordercy. O, nie! Frasier zręcznie omija schematy,...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-09-16
Nie ukrywam, że miałam niemały problem z napisaniem tej recenzji. Najchętniej po prostu napisałabym, że „Lęk” to jedna z najlepszych powieści grozy jakie miałam przyjemność przeczytać w całym swoim dotychczasowym życiu i, co oczywiste, z czystym sercem polecam! Jednak na imię nie mam Stephen, a na nazwisko King i wiem, że taka zachęta w moim wykonaniu nie wystarczy, aby przekonać do sięgnięcia po powieść Tomasza Sablika.
„Lęk” docenią zarówno koneserzy ambitnej grozy jak i miłośnicy niepokojących i nieoczywistych powieści psychologicznych. To powieść przesiąknięta symboliką - głównie religijną i okultystyczną. Według mnie najlepiej przystąpić do lektury „Lęku” w ciemno - bez znajomości nawet zarysu fabuły. Zresztą w tej osadzonej w popandemicznym postapokaliptycznym świecie powieści to nie sama historia jest najistotniejsza, a warstwa psychologiczna ukazana poprzez skomplikowane relacje między zaledwie garstką ocalałych bohaterów oraz ich osobiste dramaty, indywidualne emocje i przeżycia wewnętrzne. To książka, która zmusza do refleksji, stawia pytania nie dając jednoznacznych odpowiedzi, uwiera, wwierca się w głąb czytelnika, wywołuje dyskomfort i przygniata poczuciem beznadziejności i niemocy. W końcu to i książka, która poza psychologią i klimatem stoi - gęstym i dusznym, klaustrofobicznym, niepokój i niepewność wyziera tu z każdej strony. Tomasz Sablik doskonale w „Lęku” wyważył proporcje pomiędzy grozą nienamacalną, a brutalniejszym, bardziej dosadnymi elementami horroru.
Aż trudno uwierzyć, że tak przemyślana, niejednoznaczna i dojrzała powieść wyszła spod pióra młodego początkującego pisarza, a nie dobiegającego sześćdziesiątki autora mogącego pochwalić się pokaźną bibliografią. Zagraniczne wydawnictwa powinny bić się o Tomasza Sablika!
https://www.instagram.com/romyczyta
Nie ukrywam, że miałam niemały problem z napisaniem tej recenzji. Najchętniej po prostu napisałabym, że „Lęk” to jedna z najlepszych powieści grozy jakie miałam przyjemność przeczytać w całym swoim dotychczasowym życiu i, co oczywiste, z czystym sercem polecam! Jednak na imię nie mam Stephen, a na nazwisko King i wiem, że taka zachęta w moim wykonaniu nie wystarczy, aby...
więcej mniej Pokaż mimo to
Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z nim trudności bądź ewentualnych przywilejów, reakcji i zapatrywań współwięźniarek, jak w końcu i przemyśleń oraz emocji towarzyszących samej Fridzie. W jak ogromnym byłam błędzie! Owszem, w swojej książce Nina F. Grünfeld opisuje losy znanej jedynie z opowieści żydowskiej babki - jednak ta nierządem zajmowała się wyłącznie przed trafieniem do, coraz to kolejnych, obozów zagłady. Czy przez ten fakt byłam rozczarowana lekturą? W żadnym wypadku! Wręcz zaryzykuję stwierdzenie, że to, co dostałam było znacznie bardziej satysfakcjonujące niż gdyby była to książka traktująca stricte o prostytucji w obozach koncentracyjnych, bowiem “Frida” to znacznie więcej! Poza bardzo ciekawą historią życia głównej bohaterki - od jej “problemowego” urodzenia w przez lata stanowiącej między Słowakami i Węgrami spór o przynależność maleńkiej wiosce Leles przez lata młodzieńcze - wyrwanie się do cywilizacji, utrzymywanie się z prostytucji w dużych miastach Czechosłowacji, burzliwe związki i nie mniej burzliwe zatargi z organami ścigania czy wreszcie narodziny pierwszego (i jedynego) dziecka oraz problemy z jego odzyskaniem po wcześniejszym oddaniu go do adopcji parze porządnych nowych rodziców - aż po pobyty w licznych obozach koncentracyjnych - zarówno na terenie Polski jak i Niemiec. Książka Grünfeld to także fascynujący obraz przedwojennej i późniejszej - okupowanej Czechosłowacji. Życie codzienne, sytuacja polityczna i funkcjonowanie w państwie rządzonym przez sprzyjające Hitlerowi władze, relacje międzyludzkie, traktowanie i nastawienie do Żydów i innych mieszkańców eliminowanych ras - te wszystkie zagadnienia Grünfeld porusza przy okazji snucia historii życia swojej babki. W końcu jest i “Frida” niesłychanie intymną i osobistą, druzgocącą i poruszającą najgłębsze emocje opowieścią o trudnych relacjach rodzinnych, wpływie dzieciństwa i traum wojennych na kształtowanie osobowości i całe późniejsze życie. Na przemian z losami Fridy Grünfeld drobiazgowo pokazuje przebieg śledztwa prowadzonego w poszukiwaniu informacji o swojej babce, na temat której dotychczas posiadała jedynie szczątkową, najbardziej podstawową wiedzę. Trzeba przyznać, że dochodzenie prawdy o Fridzie to niepomiernie mozolne zadanie - obejmujące parę kontynentów, setki zakurzonych archiwalnych dokumentów i dziesiątki obcojęzycznych rozmówców. Momentami można mieć wrażenie, że tak naprawdę Frida nigdy nie istniała - tak znikome są świadectwa jej egzystencji. Wprawdzie autorce udało się odkryć nieznane wcześniej fakty o babce, dołożyć kolejne puzzle do układanki składającej się na historię jej tragicznego życia, jednak nadal pozostało mnóstwo luk do zapełnienia. Niewykluczone, że za kilka miesięcy / lat / dekad dostaniemy uzupełnioną o kolejne fragmenty kontynuację opowieści o Fridzie. A może i pełną biografię? Pewne jest, że będę śledzić dalsze poczynania autorki. “Frida” tak mnie pochłonęła, oszołomiła i nieraz ścisnęła za gardło, że nie wyobrażam sobie nie poznać końca, zamknięcia tej historii, o ile do takiego kiedykolwiek uda się Ninie F. Grünfeld doprowadzić.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z...
więcej Pokaż mimo to