Kornik Layla Martínez 7,1
ocenił(a) na 78 tyg. temu Rzadko są takie sytuacje, że decyduję się na lekturę książki po przeczytaniu blurba. „Kornik” Layli Martínez jest przykładem na to, że jest to możliwe. Oczywiście „Seria z Żurawiem” ma swoją renomę, wydawnictwo Bo.wiem też gwarantuje jakość, a Maja Gańczarczyk wykonała fajną robotę przy „To nie ja” Karmele Jaio – moim zeszłorocznym patronacie. W tym wypadku najważniejsze okazały się jednak słowa Mariany Enriquez, której twórczość cenię sobie bardzo wysoko. Jeśli argentyńska pisarka mówi, że jest to „gęsta i przerażająca książka, która opowiada o widmach, problemach klasowych, przemocy i samotności w sposób tak naturalny, jakby to czarownice dyktowały Layli Martínez jakiś przenikliwy i upiorny sen”, to nie pozostaje mi nic innego, jak rzucić wszystkie inne lektury i czytać.
Zacznę od spraw technicznych. Książka jest króciutka, to raptem 128 stron i to wcale nie pisane maczkiem. Na okładce widzimy rozsypujący się, wykoślawiony dom i kornika. W jego środku, w sensie tego domu, można dostrzec sylwetki osób. Nie są oni zajęci oglądaniem telewizji czy gotowaniem. Stoją i myślą. Jakby sami nie wiedzieli dlaczego tam są i czemu jeszcze tego miejsca nie opuszczają. To taka grafika, która zdradza wiele z treści samej książki, choć trzeba mieć na względzie, że nie fabuła, a forma jej przedstawienia jest największym atutem powieści Layli Martínez.
W centrum dzieła debiutującej, hiszpańskiej pisarki jest właśnie dom. Mieszka w nim babka z wnuczką, która dopiero co wróciła z więzienia. Znalazła się w nim w związku ze zniknięciem dziecka najbogatszej rodziny we wsi. Mając taki punkt wyjścia Layla Martínez mogła poprowadzić akcję w różne strony. Naturalnym ruchem byłoby napisanie kryminału budowanego wokół fundamentalnych pytań tego gatunku – jak to się stało? Kto zawinił? Jaki miał w tym cel? Jestem w stanie wyobrazić sobie bohaterki „Kornika” w obyczajówce – gdzie problemem może być znalezienie właściwego mężczyzny, ale także jako komedię pomyłek, w której uciekający spod opieki sąsiadki chłopiec wędruje po mieście i wymyśla historie o prześladującej ją opiekunce.
Autorka poszła inną drogą. Słowem, które najlepiej oddaje atmosferę tego, z czym przyjdzie nam się zmierzyć, jest niepokój. Towarzyszy on nam na każdej stronie – w retrospekcji snutej przez babkę, czy beznadziei obserwowanej każdego dnia z okna przez jej wnuczkę. Nagromadzenie dziwności, upiornych wizji, a także cierpienia bywa momentami tak intensywne, że miałem problem z przypisaniem mu jakiejś konkretnej symboliki. Nie wszystko układało mi się tu w jedną spójną całość, co tylko potwierdza tezę, że „Kornik” jest przede wszystkim książką do odczuwania, nie zaś filozofowania. Tak jak napisała Mariana Enriquez – dyktowaną przez czarownicę.
Można tę książkę odczytywać kluczem historycznym. W tle dzieje się sporo wydarzeń, które pokazują konsekwencje wojny domowej. Widzimy to chociażby w opowieści babki, która wspominała, jak niewielu mężczyzn wracało z niej żywych. W innej interpretacji jest to powieść o różnicach klasowych. Młoda bohaterka nie miała szans na dobrą pracę, reputację czy spokój duszy, bo urodziła się w tej, a nie innej rodzinie. Jednocześnie tuż obok żyją ludzie, którzy są zdolni do robienia tego, co chcą, bo mają odpowiedni status i pieniądze. Nikt im nie zabroni zatrudnić sąsiadki, by ją w ten sposób upokorzyć. Można też czytać „Kornika” jako kronikę upadku, co wydaje mi się całkiem dobrym tropem. Sama autorka w tekście wspomina, że kluczową rolę w jej książce gra dom. Zdradza nam to także okładka. W tym kontekście można zadać sobie pytanie, o jaki dom tu chodzi? Czy mowa o budynku zrobionym z cegieł, czy jednak o jakimś metaforycznym miejscu? Czy babka i wnuczka to postaci realne, czy może tylko odbicia czegoś, co zagnieżdża się w przestrzeni? Albo idąc dalej, czy może człowieczeństwo i humanizm nie umierają powoli, bo budujemy wokół siebie ‘obiekty’ pełne grozy?
Czytając „Kornika” miałem dwa skojarzenia. Pierwszym są „Niebezpieczeństwa palenia w łóżku”, choć trzeba mieć na względzie, że w opowiadaniach Enriquez pisanie jest mniej ekspresyjne i bardziej wyważone. Drugim z kolei „Ulica Żółtego Błota” – tu z kolei poziom halucynacji i oderwania od rzeczywistości jest zdecydowanie po stronie Can Xue. Layla Martínez jest gdzieś po środku, stanowiąc bardzo ciekawy głos, który będę dalej obserwował. Jeśli lubicie, gdy ktoś w nieszablonowy, momentami wręcz liryczny sposób, pisze o zemście, przemocy i samotności to ta książka jest dla Was.
Recenzja ukazała się pod adresem http://melancholiacodziennosci.blogspot.com/2024/02/recenzja-kornik-layla-martinez.html