-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik253
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2022-06-16
Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające tematykę mniejszości seksualnych - czy to powieści z reprezentacją osób LGBTQIA czy reportaże traktujące o tych grupach są ogromnie potrzebne. Jednak nie da się zaprzeczyć, że są i wydawnictwa, które na tym delikatnym i wymagającym potraktowania z największym szacunkiem temacie chcą tylko i wyłącznie zarobić. Nie obchodzi ich edukacja społeczeństwa, szerzenie tolerancji, przekonanie zatwardziałych homofobów, że LGBTQIA to ludzie - a nie ideologia. Nie trzeba więc dużo na księgarnianych regałach się naszukać aby natrafić na z realną troską o mniejszości seksualne nie mające nic wspólnego tęczowe wydawnicze babole - miałkie, powierzchowne, pisane na kolanie. Co tam jakość i merytoryczność - na fali elgiebetowego (sic!) „trendu” wszystko z tęczą na okładce zejdzie na pniu. Na szczęście mająca u nas premierę zaledwie kilka tygodni temu książka Marka Gevissera nie zalicza się do tego typu publikacji. Gevisser - pochodzący i wychowany w RPA nieheteronormatywny dziennikarz- napisał reportaż doskonały - wnikliwy, wartościowy, którego największą mocą jest unikatowość wyróżniająca go spośród innych podobnych pozycji. Autor podszedł do tematu osób o różnych orientacjach seksualnych i tożsamościach płciowych od całkiem innej strony niż większość jego kolegów po fachu (i „temacie”) i w „Różowej linii” oddał głos tym zazwyczaj niezauważalnym i pomijanym - przedstawicielom społeczności LGBTQIA z najdalszych krańców świata, zamieszkałych i dorastających w państwach potocznie zwanych “egzotycznymi” czy “turystcznymi”, w których o panujących prawach i zakazach względem mniejszości seksualnych, bądźmy szczerzy - przeciętny Europejczyk czy Amerykanin nie wie nic. Para lesbijek prowadząca homo-kawiarnię w Kairze, ugandyjski nastolatek przebywający w obozie dla uchodzców w Nairobii, transpłciowa Rosjanka starająca się o opiekę nad jedynym synem. To tylko garstka bohaterów „Różowej linii”, z którymi w ciągu siedmiu długich lat tytanicznej pracy nad reportażem rozmawiał i których losy miesiącami śledził Gevisser. Reporter obszerne i naprawdę dramatyczne, ale i niepozbawione szczęsliwych momentów, wspomnienia swoich rozmówców przeplata rozdziałami, w których wnikliwie i szczegółowo, ale przejrzyście i zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika językiem przybliża historię i sytuację ruchu LGBTQIA na całym świeice. I owszem, są kraje, które dla tej społeczności są istnym rajem na ziemi; kraje, w których osoby z mniejszości m są traktowane jak każdy inny obywatel - przysługują im te same prawa, ale i obowiązują identyczne nakazy i zakazy. Jednocześnie ich rówieśnicy mieszkający kilkaset/kilka tysięcy kilometrów dalej za trzymanie się za rękę z osobą tej samej płci czy inne i niewiele bardziej wylewne publiczne okazywanie czułości są skazywani na dożywocie, a nawet karę śmierci. Polska, niechlubnie sytuuje się bliżej tych drugich. Z resztą specjalnie do polskiego wydania autor popełnił dodatkowy rozdział, który w całości skupia się na sytuacji osób nieheteronormatywnych w naszym kraju. Co nie powinno być dla nikogo z czytelników nowością - wyłania się tu gorzki obraz sytuacji niegodnej pozazdroszczenia.
Książka Gevissena to bardzo ważny głos w dyskusji w sprawie wzajemnej tolerancji i promowania praw mniejszości seksualnych. Oby wybrzmiał jak najgłośniej!
www.instagram.com/joannaoksiazkach
Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające...
więcej mniej Pokaż mimo to2002-03-22
Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z nim trudności bądź ewentualnych przywilejów, reakcji i zapatrywań współwięźniarek, jak w końcu i przemyśleń oraz emocji towarzyszących samej Fridzie. W jak ogromnym byłam błędzie! Owszem, w swojej książce Nina F. Grünfeld opisuje losy znanej jedynie z opowieści żydowskiej babki - jednak ta nierządem zajmowała się wyłącznie przed trafieniem do, coraz to kolejnych, obozów zagłady. Czy przez ten fakt byłam rozczarowana lekturą? W żadnym wypadku! Wręcz zaryzykuję stwierdzenie, że to, co dostałam było znacznie bardziej satysfakcjonujące niż gdyby była to książka traktująca stricte o prostytucji w obozach koncentracyjnych, bowiem “Frida” to znacznie więcej! Poza bardzo ciekawą historią życia głównej bohaterki - od jej “problemowego” urodzenia w przez lata stanowiącej między Słowakami i Węgrami spór o przynależność maleńkiej wiosce Leles przez lata młodzieńcze - wyrwanie się do cywilizacji, utrzymywanie się z prostytucji w dużych miastach Czechosłowacji, burzliwe związki i nie mniej burzliwe zatargi z organami ścigania czy wreszcie narodziny pierwszego (i jedynego) dziecka oraz problemy z jego odzyskaniem po wcześniejszym oddaniu go do adopcji parze porządnych nowych rodziców - aż po pobyty w licznych obozach koncentracyjnych - zarówno na terenie Polski jak i Niemiec. Książka Grünfeld to także fascynujący obraz przedwojennej i późniejszej - okupowanej Czechosłowacji. Życie codzienne, sytuacja polityczna i funkcjonowanie w państwie rządzonym przez sprzyjające Hitlerowi władze, relacje międzyludzkie, traktowanie i nastawienie do Żydów i innych mieszkańców eliminowanych ras - te wszystkie zagadnienia Grünfeld porusza przy okazji snucia historii życia swojej babki. W końcu jest i “Frida” niesłychanie intymną i osobistą, druzgocącą i poruszającą najgłębsze emocje opowieścią o trudnych relacjach rodzinnych, wpływie dzieciństwa i traum wojennych na kształtowanie osobowości i całe późniejsze życie. Na przemian z losami Fridy Grünfeld drobiazgowo pokazuje przebieg śledztwa prowadzonego w poszukiwaniu informacji o swojej babce, na temat której dotychczas posiadała jedynie szczątkową, najbardziej podstawową wiedzę. Trzeba przyznać, że dochodzenie prawdy o Fridzie to niepomiernie mozolne zadanie - obejmujące parę kontynentów, setki zakurzonych archiwalnych dokumentów i dziesiątki obcojęzycznych rozmówców. Momentami można mieć wrażenie, że tak naprawdę Frida nigdy nie istniała - tak znikome są świadectwa jej egzystencji. Wprawdzie autorce udało się odkryć nieznane wcześniej fakty o babce, dołożyć kolejne puzzle do układanki składającej się na historię jej tragicznego życia, jednak nadal pozostało mnóstwo luk do zapełnienia. Niewykluczone, że za kilka miesięcy / lat / dekad dostaniemy uzupełnioną o kolejne fragmenty kontynuację opowieści o Fridzie. A może i pełną biografię? Pewne jest, że będę śledzić dalsze poczynania autorki. “Frida” tak mnie pochłonęła, oszołomiła i nieraz ścisnęła za gardło, że nie wyobrażam sobie nie poznać końca, zamknięcia tej historii, o ile do takiego kiedykolwiek uda się Ninie F. Grünfeld doprowadzić.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-18
W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku książką “Wyspa Sachalin. Notatki z podróży”.
“Sachalin” odkrywa przed czytelnikiem zupełnie inną nieznaną stronę Czechowa. Okazuje się bowiem, że Rosjanin był nie tylko wybitnym nowelistą i dramatopisarzem, ale i doskonałym reporterem - skrupulatnym, dociekliwym, był człowiekiem potrafiącym słuchać, przed którym rozmówcy sami z siebie się otwierali. Poziomem literatura faktograficzna Czechowa nie odbiega znacząco od beletrystyki jego autorstwa. “Wyspę Sachalin”, mimo, że nie można nie zauważyć jej monotonności i powtarzalności, czyta się na jednym wdechu. Jakże jednostajna i nużąca byłaby to lektura gdyby wyszła spod pióra przeciętnego autora. Ponad połowę książki stanowią opisy kolejnych odwiedzanych przez autora okręgów wyspy i tu schemat jest niezmienny - Czechow omawia historię regionu, jego geografię i przyrodę, następnie przechodzi do społeczeństwa i spraw z nim związanych - przedstawia wygląd i stan obozów, demografię i przekrój typów zamieszkujących je więźniów, stosunki i postawy napływowych względem ludów autochtonicznych, przybliża życie codzienne mieszkańców - pracę, edukację, nieliczne skąpo dostępne rozrywki, a także prezentuje i twarde dane - jak najróżniejsze statystyki. A wszystko to powołując się na osobiste rozmowy z napotkanymi mieszkańcami Sachalinu i zdecydowanie bardziej obiektywne źródła - dokumenty i archiwa.
Drugą połowę swojego dzieła Czechow poświęca już niemal wyłącznie mieszkańcom wyspy - a w szczególności więźniom. Jeden po drugim, każdy spory rozdział (z pomniejszymi podrozdziałami) poświęca na drobiazgowe omówienie kolejnych istotnych kwestii - m.in. sytuacji kobiet, małżeństwom, przestępczości, gospodarce rolnej, ucieczkom i zajęciom zesłańców, a także ich pożywieniu, odzieży, piśmiennictwie itd. Osobiście najciekawszy dla mnie był rozdział traktujący o chorobach, śmiertelności i lecznictwie na wyspie. Czy wiedzieliście np. że ówcześnie należące do najczęściej występujących w rozwiniętych krajach choroby śmiertelno-zakaźne i epidemiczne takie jak ospa, dur brzuszny czy tyfus na Sachalinie były praktycznie nieznane. Równie interesujące były rozdziały poświęcone rzadkim rdzennym mieszkańcom wyspy. Zaskakująca, niebywale oryginalna, a i dla współczesnego wykształconego człowieka szokująca była ich kultura, wyznania, obyczaje i tryb życia. Np. zaliczający się do tubylców Ajnowie nigdy się nie myją i śpią w tym, w czym chodzą, brzydzą ich kłamstwo i przemoc, która do tego napawa ich grozą. Inna rdzenna ludność - grubokościści, niscy Giliacy pożywiają się wyłącznie mięsem - uprawę ziemi uznają za wielki grzech, a tego kto zacznie w niej kopać bądź coś posadzi - na pewno czeka szybka śmierć. Ci również się nie myją, a gruba, futrzana odzież nigdy o praniu nie słyszała - przez co bijące od nich smród i odór, przywodzące na myśl psujące się rybie flaki, są nie do zniesienia.
Sięgając po “Wyspę Sachalin” byłam przygotowana na książkę w znacznej mierze, jeśli nawet nie wyłącznie, traktującą o prawzorze Gułagu. Tymczasem dostałam znacznie więcej. Owszem, opisy katastrofalnych warunków, w jakich żyją więźniowie - brak higieny, niedobór pożywienia, maksymalna liczba osób ściśnięta na jednym metrze oraz ich spędzanej na ciężkiej, wymagającej i wyniszczającej fizycznie pracy codzienności zajmują sporą część książki, jednak równie sporo uwagi Czechow poświęca i samej wyspie wraz z jej “prawymi” mieszkańcami - a jest to zagadnienie równie ciekawe co łagry. Wkradająca się przy dłuższym czytaniu monotonia jest praktycznie nieodczuwalna i nie wpływa negatywnie ani na przebieg ani na końcowy odbiór lektury, a to dzięki wspaniałym barwnym, nierzadko dowcipnym, anegdotom gęsto wplatanym przez rosyjskiego klasyka, jak i jego błyskotliwym, celnym spostrzeżeniom oraz mocno działającym na wyobraźnię plastycznym opisom. Wielce interesująca i wartościowa pozycja!
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-13
Swoją „Agátą” Denisa Fulmeková przeniosła mnie do klimatycznej - zarówno malowniczej jak i posępnej XVII-wiecznej Słowacji. Niepozorna króciutka powieść słowackiej autorki dosłownie zwaliła mnie z nóg. Stanowiąca główne miejsce akcji wieś Pryspeki - dzisiejsze Podunajské Biskupice będące dzielnicą Bratysławy to europejskie Salem. Fulmeková opowiada historię pięknej młodej Agáty. Kobiety samodzielnej i samowystarczalnej, żyjącej na uboczu i stroniącej od społeczności wiejskich plotkarek. Po babce odziedziczyła wiedzę o zielarstwie i ziołolecznictwie. A jak wiadomo, w tamtych czasach takie umiejętności i „niepowszednia” osobowość wystarczyły, aby dostać łatkę „czarownicy”. Nic więc dziwnego, że gdy wieś bohaterki nawiedza plaga nieszczęść to właśnie Agáta staje się kozłem ofiarnym.
Chylę czoła jak bogatą i różnorodną problematykę Fulmeková porusza na tak niewielu stronach. Małomiasteczkowa zawiść i ostracyzm, niezrozumienie i brak akceptacji drugiej jednostki, której charakter nie mieści się w sztywnych i ciasnym normach wyznaczonych przez przesiąkniętą uprzedzeniami i zabobonami, zacofaną społeczność. Ile napięcia, niepewności i dramatu człowieka jest zawartych w tej skondensowanej powieści! Jaki to wulkan uczuć i emocji - pogardy, współczucia, rozpaczy, nadziei.
„Agáta” napisana jest wyjątkowo realistycznym, żywym, momentami kronikarskim językiem - co sprawia, że w trakcie lektury zapomina się, że obcujemy z beletrystyką, a nie reporterskim zapisem historycznych zdarzeń. Przez to rownież ma się wrażenie bycia nie - czytelnikiem, a uczestnikiem opowieści snutej przez Felmikovą. W tej mrocznej i tajemniczej powieści od pierwszych stron czuć wiszące w powietrzu nieszczęście i pomimo humorystycznych wtrętów, nieodłączna jest pewność, że happy endu w „Agácie” nie będzie. I mimo tej pewności, że Agáta jest bohaterką tragiczną, świadomości jak potoczą się jej losy, to niesprawiedliwość jakiej doświadczyła i sama osobowość postaci, sympatia i współczucie jakie się wobec niej odczuwa sprawia, że nieustannie jej kibicujemy i w głębi ducha liczymy, że może jednak zdarzy się nieprawdopodobne i do kobiety los się uśmiechnie.
Denisa Fulmeková stworzyła powieść ze wszech miar uniwersalną. Pomimo, że osadzoną w XVII wieku to jakże aktualną. Zapewne każdy z nas zna taką Agátę.
Ogromny talent z tej słowackiej pisarki. Będę wypatrywać kolejnych powieści. Mam nadzieję, że równie znakomitych co „Agáta”.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Swoją „Agátą” Denisa Fulmeková przeniosła mnie do klimatycznej - zarówno malowniczej jak i posępnej XVII-wiecznej Słowacji. Niepozorna króciutka powieść słowackiej autorki dosłownie zwaliła mnie z nóg. Stanowiąca główne miejsce akcji wieś Pryspeki - dzisiejsze Podunajské Biskupice będące dzielnicą Bratysławy to europejskie Salem. Fulmeková opowiada historię pięknej młodej...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-11
Po nadzwyczajnie długiej bardzo dobrej passie czytelniczej przyszedł czas na literaturę przeciętną, a ośmielę się stwierdzić, że nawet i słabą. Jak bardzo powstrzymywałam się od pisania o tej książce! Jak szkoda mi było na to czasu! Nie chciałam ponownie do niej wracać i przypominać sobie jak gorzkim i ogromnym okazała się rozczarowaniem. Pogrzebać głęboko w odmętach pamięci - najsłuszniejsze wyjście.
“Ocalała z chińskiego gułagu” to - jak twierdzi wydawca - pierwsze wydane drukiem wspomnienia Ujgurki, której udało się wydostać z obozu koncentracyjne w Sinciangu. Przypadek ten jest o tyle unikatowy i wyjątkowy, że naród Ujgurski jest od lat skutecznie represjonowany przez Chińczyków, którzy to dążą do całkowitej zagłady tej należącej do ludów tureckich mniejszości. Mogłoby się wydawać, że temat samograj i że kolokwialnie mówiąc - to się nie mogło nie udać. Nic bardziej mylnego - “Ocalała” skutecznie udowadnia, że nothing is impossible!
Rozpieszczona ostatnimi czasy przez znakomite pozycje w mniejszym bądź większym stopniu traktujące o ludobójstwie autorstwa m.in. Konstantego Geberta czy Magdaleny Grzebałkowskiej tym mocniej kłuła mnie w oczy przeciętność i powierzchowność książki Gulbahar Haitiwaji. Sięgając po wspomnienia kobiety liczyłam na porządna, solidną literaturę faktu dostarczającą sporą ilość informacji o Ujgurach - ich historii, życiu codziennym, stosunkach z innymi narodami. Spodziewałam się dostać dogłębny, ale zrozumiały i przyswajalny dla laika zarys konfliktu z Chińczykami - jego genezę, przebieg, konsekwencje jakie niesie dla obu narodowości i krajów. W końcu nastawiłam się i na szczegółowe opowieści z życia w azjatyckim gułagu. Przecież kto lepiej niż sama więźniarka przez 3 lata dzień po dniu doświadczająca bestialskich tortur, głodu, prania mózgu może drobiazgowo to wszystko opisać przybliżając również towarzyszące człowiekowi w tak skrajnej sytuacji emocje i stany psychiczne. Nic z tego. Nie tym razem. Na rzetelne, wyczerpujące i wartościowe wspomnienia z chińskiego obozu pracy jeszcze będziemy musieli poczekać.
Ile elementów w “Ocalałej” nie zadziałało! Drażniący infantylny styl, brak wdrożenia czytelnika w kontekst całego konfliktu, szczątkowe bezbarwne i nieciekawe opisy więziennego życia, monotonia.
Koszmarnie jest to napisane! Ludobójstwo Ujgurów (czy jakiejkolwiek innej narodowości, mniejszości etnicznej) to zawsze temat wybitnie ciężki, trudny i wstrząsający, jednak czytając wspomnienia Haitiwaji ani trochę nie potrafiłam odczuć powagi sytuacji i przedstawianych wydarzeń. Znużenie i irytacja to jedyne emocje jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury. Nieodłącznie miałam wrażenie, że oto dostałam do przeczytania pamiętnik rozhisteryzowanej, dziecinnej nastolatki, a nie historię opowiedzianą przez dorosłą kobietę, która przeszła przez niewyobrażalne piekło i której to powinnam współczuć i podziwiać za odwagę i siłę, a nie śmiać się z jej sztubackich głupiutkich wywodów.
Spora na pewno wina za mierność i praktycznie bezwartościowość tej książki leży we współautorce - francuskiej dziennikarce Rozenn Morgat. To ona powinna gruntownie zredagować materiał źródłowy, który dostała od jej Ujgurki. Wyciąć nieistotne, nic nie wnoszące fragmenty wspomnień, nakierować rozmowy z “ocałałą”, tak ażeby jej doświadczenia finalnie przełożyły się na interesującą i wartościową książkę. A tymczasem kilkadziesiąt akapitów “Ostatecznego rozwiązania” Geberta dostarcza więcej cennej wiedzy i informacji na temat ludobójstwa Ujgurów niż prawie 250 stron “Ocalałej”.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Po nadzwyczajnie długiej bardzo dobrej passie czytelniczej przyszedł czas na literaturę przeciętną, a ośmielę się stwierdzić, że nawet i słabą. Jak bardzo powstrzymywałam się od pisania o tej książce! Jak szkoda mi było na to czasu! Nie chciałam ponownie do niej wracać i przypominać sobie jak gorzkim i ogromnym okazała się rozczarowaniem. Pogrzebać głęboko w odmętach...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-07
W na poły autobiograficznej powieści Dunki Merete Pryds Helle poznajemy losy Marie - dziewczyny urodzonej w ubogiej wielodzietnej wiejskiej rodzinie zamieszkującej zapomnianą przez świat wyspę Langeland. Historia rozpoczyna się w latach przedwojennych i przez kolejne burzliwe - zarówno w życiu osobistym głównej bohaterki jak i całym kraju - dekady śledzimy życie Marie przypadające na okresy rewolucji i przemian społecznych w Danii.
To na wskroś depresyjna i ciężka powieść, bije z niej smutek i beznadziejność, uderzają koszmar traumatycznego dzieciństwa, nierówności społeczne i liczne upokorzenia wynikłe z ubóstwa. Życia Marie zdecydowanie nie można określić mianem sielanki. Już od najmłodszych lat los nie oszczędzał dziewczyny. Od narodzin w domu rodzinnym zamiast ciepła i czułości zaznała przemocy, molestowania i skrajnej biedy przez skromne i trudne samodzielne początki dorosłego życia w wielkim mieście - Kopenhadze, aż po awans do klasy średniej pozornie dający szczęście i spokój ducha za sprawą bezpieczeństwa finansowego, dobrego samochodu i dużego domu na przedmieściach. Jednak Marie - nawykła od lat dziecięcych do ciężkiej fizycznej pracy i patriarchalnego systemu rodziny w tych nowych czasach kompletnie odnaleźć się nie może. Każdy kolejny dzień to walka z samą sobą, chęć wpasowania się w obowiązujące ramy społeczne, życia zgodnego z modelem wielkomiejskiej kobiety sukcesu. Powieść Pryds Helle to historia kobiety nieustannie poszukującej swojej tożsamości.
Ach, jak szalenie „Piękno Ludu” to moja literatura! Merete Pryds Helle napisała książkę idealnie wpasowująca się w mój gust - surową, naturalistyczną, nieszczędząca od paskudztwa i dosadności. Za sprawą głównej bohaterki, będącej centralnym punktem powieści przesiąkniętą kobiecością, a jednocześnie miejscami męsko brutalną i brudną. Dunka swoją prozą wywołuje całą gamę emocji, wybitnie realistyczną historia porusza i dotyka najczulszych strun wrażliwości. Hipnotyzująca, wdzierająca się głęboko pod skórę powieść.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
W na poły autobiograficznej powieści Dunki Merete Pryds Helle poznajemy losy Marie - dziewczyny urodzonej w ubogiej wielodzietnej wiejskiej rodzinie zamieszkującej zapomnianą przez świat wyspę Langeland. Historia rozpoczyna się w latach przedwojennych i przez kolejne burzliwe - zarówno w życiu osobistym głównej bohaterki jak i całym kraju - dekady śledzimy życie Marie...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-27
Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się Konstanty Gebert.
Swoim “Ostatecznym rozwiązaniem” Gebert stworzył monografię idealną - wyczerpująco i szeroko omawiająca, zarówno od strony historycznej, politycznej jak i społeczno-psychologicznej, zagadnienie ludobójstwa, rzetelną, doskonale udokumentowaną rozmaitymi źródłami. Autor w trakcie pracy nad tym monumentalnym dziełem przewertował liczne dotychczas opublikowane pozycje naukowe i tony archiwalnych dokumentów. Nie można nie wspomnieć także o będących daleko istotnym i cennym elementem publikacji wywiadach, o przeprowadzenie których łatwo nie było - przez lata Gebert zbierał materiał prowadząc rozmowy ze świadkami i sprawcami najgorszego typu zbrodni. Przy tej całej imponującej dokumentacji wykorzystanej do stworzenia książki jest to pozycja napisana z wyjątkową swadą, przenikliwością i erudycją. Ogromna znajomość tematu przez autora jest bezdyskusyjna i godna podziwu. Na szacunek zasługuje również respekt, takt i obiektywizm z jakimi Gebert podszedł i opracował omawiane zagadnienie.
W “Ostatecznym rozwiązaniu” Konstanty Gebert wychodzi od uznanego za pierwsze ludobójstwo w XX wieku, a niestety dosyć słabo udokumentowanego wymordowania ludu Herero przez Niemców by potem - im liczniejsza i dokładniejsza dokumentacja się zachowała - tym szczegółowej i obszerniej zaprezentować kolejne zbrodnie przeciwko ludzkości w historii - rzeź Ormian (Mec Jeghern), zagładę Cyganów - Romów i Sinti (Pojramos), ukraiński Hołodomor, słynną Rwandę czy nie tak dawną masakrę w Srebrenicy - żeby wymienić kilka. Książka dostarcza przekrojowej wiedzy, a jednocześnie Gebert dokładnie i sumiennie opisuje konkretne ludobójstwa, przybliża sylwetki kluczowych figur czy przytacza konkretne zdarzenia powołując się na osobiste historie i przeżycia uczestniczących w nich osób.
Uderza w przedstawionych w książce zbrodniach jak historia zatacza koła. Z jednej strony nie mieści nam się w głowie jak tak bestialskie mordy ktokolwiek, nawet najgorsza istota ludzka, była w stanie dokonać; rozliczamy, tępimy i skazujemy winnych, i naiwnie, oszukując się i przymykając oczy wierzymy, że w naszych czasach i obecnym cywilizowanym świecie ludobójstwo jest już niemożliwe, że należy już do przeszłości. A jednak nadal w społeczeństwie obecne są jednostki i grupy, które i w XXI wieku z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem dokonują masowych mordów. Gebert pod sam koniec trzeźwo konstatuje gorzko, że „było możliwe. Będzie. Jest.”
Ogromnie ważna i potrzebna książka. I jakże aktualna i prorocza w kontekście bieżących wydarzeń.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-18
Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?
Odpowiedzi na te pytania nie leżą w centrum zainteresowania Jürgen Thorwald. Autor w “Krwi królów. Dramatycznych dziejach hemofilii w europejskich rodach książęcych” wolał skupić się na pokazaniu trudności z jakimi przed wynalezieniem skutecznych lekarstw hemofilicy musieli mierzyć się dzień w dzień. Przybliżając historie trzech książąt europejskich - Alfonsa - księcia Asturii, Waldemara Hohenzollerna i carewicza Aleksego Romanowa, Thorwald tłumaczy przyczynę ponadprzeciętnie częstego występowania hemofilii w rodach królewskich, uzmysławia jak ryzykowne i kruche było życie dopadniętych chorobą, którzy jak ognia musieli unikać wszelkich zadraśnięć czy ran, bo nawet mikroskopijne skaleczenie mogło okazać się śmiertelne. I nie tylko szklane czy porcelanowe przedmioty były zagrożeniem, ale i - mogłoby się wydawać najbezpieczniejszy - pociąg zabawka czy huśtawka. Na carewicza Aleksego tak dmuchano i chuchano, że zapewniono mu stróża, który czuwał nad nim 24 godziny na dobę, a i zabawki projektowano specjalnie pod chłopca - zdalnie sterowane, aby ten przypadkiem o żadną się nie otarł. “Krew królów” obfituje w takie ciekawostki.
Thorwald podzielił swoją książkę na 4 części, z czego 3 pierwsze poświęcił każdą odrębnemu księciu. Styl w jakim utrzymana jest ta pozycja z początku nie przypadł mi do gustu i wywołał rozczarowanie, bo spodziewałam się klasycznej literatury faktu, a tymczasem dostałam fabularyzowane historie. Obawiałam się, że przez wybranie takiej “beletrystycznej” narracji nie uwierzę w pełni w te rzeczywiste przecież wydarzenia, nie będę w stanie odróżnić, które z nich faktycznie miały miejsce, a które są wytworem wyobraźni autora i niemożliwe okaże się wyzbycie wątpliwości w prawdziwość tego, co czytam. Moje obawy szybko ulotniły i “Krew królów” czytało mi się zaskakująco dobrze, bez uszczerbku na wiarygodności. Thorwald ma znakomite pióro do plastycznych i obrazowych, niczym filmowych opisów - przed oczami wręcz stają obrazy kreślonych zdarzeń i sytuacji. A, że trudno kwestionować autentyczność tego, co widzi się na własne oczy - to tylko przechyla szalę zwycięstwa na stronę autora.
Jürgen Thorwald w posłowiu szczegółowo wyjaśnia co napisał bazując na solidnych i rzetelnych źródłach, a co dodał od siebie. Wszystko pięknie, ale takie wyjaśnienie powinno znaleźć się na początku, a nie na końcu książki. Nie do końca przekonuje mnie też dobór bohaterów, bo o ile historie Alfonsa i Aleksa przedstawione są wyczerpująco i szczegółowo, momentami i z kronikarską swadą - tak losy Waldemara potraktowane są po macoszemu. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że część poświęcona Hohenzollernowi została umieszczona na doczepkę, wyłącznie w celu zwiększenia objętości książki. Żebym nie była źle zrozumiana - ten rozdział nie jest źle napisany, wprawdzie nie czuć w nim takiej pasji autora tematem jak w dwóch innych, ale posiada bardzo ciekawe, a nawet trzymające w napięciu i pobudzające emocje do granic możliwości fragmenty, jednak w większości skupia się na postaciach lekarzy i ich próbie wydostania się z okupowanego lazaretu. Obecne w nadmiarze ckliwe romantyczne momenty również nie służą tej części.
Przez niemal całą, swoją drogą naprawdę ciekawą, lekturę “Krwi królów” brakowało mi typowo reportażowego / historycznego przedstawienia hemofilii. Z twardymi danymi, wiedzą zaczerpniętą ze źródeł i badań medycznych. Czułam niedosyt, że faktyczne informacje muszę wyszukiwać i sprawdzać samodzielnie, bo książka mi tego nie dostarcza. Na szczęście w ostatnim rozdziale Thorwald się rehabilituje i niezbyt obszernie, ale absolutnie wystarczająco i zrozumiale dla laika wyjaśnia najważniejsze związane z hemofilią zagadnienia.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?
Odpowiedzi na...
2022-01-12
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Siri Hustvedt mogę zaliczyć do nad wyraz udanych. Zostałam całkowicie urzeczona. Hustvedt czaruje słowem! Zatapiając się w „Wspomnienia przyszłości” przenosiłam się do magicznej krainy, mimo, że akcja głównie osadzona jest w jak najbardziej realistycznie przedstawionym Nowym Jorku.
Proza Hustvedt uwodzi i hipnotyzuje, jest kobieca - ale pozytywnym tego słowa znaczeniu - subtelna i delikatna, oniryczna, pełna wrażliwości, ale kiedy trzeba to bohaterki autorki i nogą tupną i krzykną głośno i stanowczo się postawą. „Wspomnienia przyszłości” zręcznie i zgrabnie splatają ze sobą kilka na pierwszy rzut oka kompletnie różniących się od siebie wątków. Hustvest stworzyła intrygującą, enigmatyczną, niełatwą fabułę, którą umiejętnie doprawiła grozą i niejasnościach. Fikcja w bardzo oryginalny i nieoczywisty sposób miesza się tu z rzeczywistością i postaciami oraz zdarzeniami historycznymi. Głównym trzonem opowieści jest historia starszej pisarki (pojawia się tylko pod inicjałami S.H.), która porządkując mieszkanie po śmierci matki odkrywa swój pamiętnik z lat młodzieńczych, zaciekawiona zagłębia się w pokryte kurzem zapiski - i tu niczym gałęzie od pnia drzewa odchodzą kolejne pokręcone mniejsze historie. Poznajemy m.in. szaloną sąsiadkę, „wewnętrzną detektywkę”, a także będąca realnie żyjąca osobą intrygująca baronessę. Te liczne wątki są w rzeczywistosci przyczynkiem do rozważan o wspomnieniach, kondycji pamięci i jej stopniowym zacieraniu się, sile wyobraźni, miejscu kobiety w patriarchalnym społeczeństwie, a rownież i o sztuce! Powieść Hustvedt skrzy się nawiązaniami literackimi i kulturalnymi. Z tytułów wymienionych w powieści mogłaby powstać długa lista lektur.
Wspaniała to proza - przesiąknięta subtelnym feminizmem, bardzo kobieca i szalenie inteligentna.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Moje pierwsze spotkanie z twórczością Siri Hustvedt mogę zaliczyć do nad wyraz udanych. Zostałam całkowicie urzeczona. Hustvedt czaruje słowem! Zatapiając się w „Wspomnienia przyszłości” przenosiłam się do magicznej krainy, mimo, że akcja głównie osadzona jest w jak najbardziej realistycznie przedstawionym Nowym Jorku.
Proza Hustvedt uwodzi i hipnotyzuje, jest kobieca - ale...
2022-01-07
Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację Kondor, w którą zamieszane były niemal wszystkie reżimy państw Ameryki Łacińskiej. Dinges drobiazgowo opisuje również szersze tło i wydarzenia historyczne, polityczne i terrorystyczne tego mającego miejsce głównie w latach 70 najkrwawszego i najbrutalniejszego okresu w najnowszych dziejach regionu. Autor prowadząc swoje śledztwo dziennikarskie przekopał się przez kilometry archiwów, setki teczek i tysiące pojedynczych dokumentów, dotarł do osób osobiście uczestniczących i zamieszanych w samą operację, do licznych śledczych, do polityków będących ówcześnie na najwyższych szczeblach władzy jak i do przypadkowych świadków masowych mordów czy podejrzanie licznych wypadków przeciwników reżimu. Dinges - Amerykanin nie tylko z urodzenia, ale i sercem i duszą, nie przemilcza kolosalnej roli jaką USA, a w szczególności pełniący wtedy urząd sekretarza Stanu Henry Kissinger, odegrało w latynoamerykańskich aktach terroryzmu, świadomie na nie przyzwalając, w tym również godząc się i przymykając oko na zlecane i popełnianie przez dyktatorskie reżimy morderstwa na terenie swoich stanów.
Książka Dingesa przeładowana jest najróżniejszymi nazwiskami, datami, stowarzyszeniami i organizacjami, zawikłanymi i skomplikowanymi sojuszami i powiązaniami politycznymi, w związku z czym od owego nadmiaru momentami pęka głowa i nawet przystępny, zrozumiały dla laika w temacie styl nie sprawia, że lektura “Czasu Kondora” jest płynna i szybka. Z drugiej strony te wszystkie spiski i gierki polityczne, sama operacja jak i luźniej powiązane z nią wydarzenia są niczym wyjęte z najlepszej powieści sensacyjnej. I jak taką powieść znaczną część “Czasu Kondora” się czyta - pasjonująco, z wypiekami na twarzy i nieodłącznie towarzyszącym napięciem.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-03
Doskonale weszłam w ten rok. Gdyby nie szczątkowa ilość wolnego czasu „Dziennik hipopotama” pochłonęłabym w dobę. Ach, jak pasjonująca była to lektura. Jak orzeźwiająca i stymulująca intelektualnie!
Z panem Vargą od razu złapaliśmy wspólny język, co wcale nie musiało być oczywiste, gdyż gdyby przemyślenia i zapatrywania dziennikarza nazwać kontrowersyjnymi - byłby to eufemizm.
W „Dzienniku Hipopotama” Varga nie oszczędza nikogo - w tym i siebie. Dostaje się po równo lewicy i prawicy, literaturze i innym dziedzinom kultury, poważanym pisarzom i celebrytom, Warszawiakom i małomiasteczkowym, bliskim znajomym i osobom, których autor nigdy nie widział na oczy, klerowi i politykom, Polakom i Węgrom, światkowi literackiemu, pseudo-autorytetom. Chyba jedynie Tokarczuk i Kazik wychodzą z tej litanii krytyki bez szwanku. Varga jest bardzo krytyczny w swych sądach, ale nie zgorzkniały. Co prawda czasem zrzędzi i przesadza, ale poza pojedynczymi wyjątkami niepozbawione kąśliwości opinie i spostrzeżenia Vargi są nad wyraz trafne i błyskotliwe. Nie gani i obśmiewa, wyszydza z góry ogółu zjawisk, a konkretne zachowania i postawy. Nie mogę się również zgodzić z wieloma głosami określającymi „Dziennik” jako wyjątkowo mizoginistyczny i seksistowski. Bo tu znów Varga drwi i piętnuje określone zachowania kobiet i konkretne osoby płci żeńskiej, a nie uważa wszystkie kobiety za dzieło szatana. Zresztą mężczyznom dogryza w równym stopniu, jeśli nawet nie większym.
„Dziennik” to także istna kopalnia doskonałych pozycji literackich i filmowych. Varga jak z rękawa sypie coraz to kolejnymi tytułami - zarówno nowości i powszechnie znanych klasyków jak i dzieł niszowych, dawno zapomnianych autorów, których dziś znaleźć można zakurzonych na półkach antykwariatów. W tej liczącej ponad 600 stron książce jedynymi fragmentami jakie zaczęłam po jakimś czasie opuszczać to zapiski o chorobie matki. Ogromnie niekomfortowo czułam się czytając relacje z przebiegu choroby, kolejnych pobytów w szpitalu. Dla mnie to było zbyt intymne i osobiste, czułam się niczym intruz, podglądaczka włażąca w czyjeś życie. Poza tym nie mam do „Dziennika” większych zastrzeżeń! Kąśliwy, sarkastyczny, diabelnie inteligenty, pełen erudycji i przenikliwości jest z tego Vargi osobnik. I takie też są jego zapiski. Czekam na kolejny tom!
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Doskonale weszłam w ten rok. Gdyby nie szczątkowa ilość wolnego czasu „Dziennik hipopotama” pochłonęłabym w dobę. Ach, jak pasjonująca była to lektura. Jak orzeźwiająca i stymulująca intelektualnie!
Z panem Vargą od razu złapaliśmy wspólny język, co wcale nie musiało być oczywiste, gdyż gdyby przemyślenia i zapatrywania dziennikarza nazwać kontrowersyjnymi - byłby to...
2022-01-16
Czy już w styczniu trafiłam na jedną z najlepszych książek jakie dane mi będzie przeczytać w tym roku? Być może, a nawet więcej - to wielce prawdopodobne.
W “Dreźnie 1945” Sinclair McKay z iście kronikarskim zacięciem opisuje jedną z najmniej chlubnych alianckich operacji II wojny światowej - bombardowanie niemieckiego miasta Drezna i jego ludności cywilnej. Brytyjski dziennikarz i autor książek historycznych nie ogranicza się jednak wyłącznie do odtworzenia samych nalotów - chociaż i te opisane są z najwyższą skrupulatnością. Największą siłą tego reportażu jest to, co bardzo często w suchych, podręcznikowych opracowaniach tego typu pomijane - a mianowicie całe tło wydarzeń oraz kontekst historyczny, polityczny, społeczny i kulturowy. Imponująco i z rozmachem, w niezwykle plastyczny, iście fotograficzny sposób McKay odmalowuje przedwojenne Drezno. Czytając opisy nie trudno sobie wyobrazić dlaczego miasto to było określane europejską stolicą kultury, sztuki i fajansu, a światowa śmietanka towarzyska uznawała je za coś, co dziś nazwalibyśmy miejscówką obowiązkową do odhaczenia w trakcie zagranicznych wojaży. Dzięki zabiegowi pokazania Drezna poprzez swoich bohaterów - ówczesnych mieszkańców - zarówno dzieci jak i dorosłych, kobiety i mężczyzn, Niemców i Żydów czy osoby jeszcze innych narodowości, a także i wysoko postawionych nazistów McKay angażuje czytelnika w snutą historię i losy miasta. Na przykładach konkretnych Drezdeńczyków w pasjonujących opisach architektury, malarstwa czy przemysłu lalkarskiego przemyca mnóstwo faktów i mało znanej ogólnie wiedzy. Clou wydarzeń czyli same naloty i poprzedzające je przygotowania również są nader rzetelnie opisane, a oddanie głosu lotnikom pozwala poznać spojrzenie z drugiej strony, przybliżyć przeżycia wewnętrzne aliantów, uświadomić czytelnikowi że i ich gnębiły wątpliwości, a nieraz ciągnęły się za nimi długoletnie traumy. Opis kilkudziesięciu minut poprzedzających bombardowanie Drezna to istne mistrzostwo narracji i suspensu! Zdolności do wykreowania tak potężnej i intensywnej atmosfery niepokoju i napięcia mogliby dziennikarzowi pozazdrościć czołowi pisarze thrillerów. “Drezno 1945” pod tym względem to dzieło Hitchcocka reportażu historycznego! Ostatnie parę rozdziałów McKay poświęca zaprezentowaniu konsekwencji nalotów, postrzegania, odbioru i ewentualnej krytyki bombardowań przez strony uczestniczące, jak i inne państwa. Czy był to niezaprzeczalny akt terroru jak twierdzą jedni? Czy może konieczny krok znacząco przybliżający III Rzeszę do kapitulacji i dający kres rządom Hitlera? Czy jest jedna właściwa odpowiedz? Niech czytelnik sam wyciągnie wnioski po lekturze monumentalnej pozycji McKay’a.
“Drezno 1945. Ogień i mrok” to zatopiona w mroku i dymie, skąpana w ogniu duszna i klaustrofobiczna lektura. Sinclair McKay stworzył reportaż totalny. To pozycja jak najbardziej godna polecenia - fascynująco napisana, w najwyższym stopniu rzetelna - doskonale udokumentowana licznymi źródłami historycznymi, oraz bogata w fotografie pokazujące Drezno na przestrzeni lat.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Czy już w styczniu trafiłam na jedną z najlepszych książek jakie dane mi będzie przeczytać w tym roku? Być może, a nawet więcej - to wielce prawdopodobne.
W “Dreźnie 1945” Sinclair McKay z iście kronikarskim zacięciem opisuje jedną z najmniej chlubnych alianckich operacji II wojny światowej - bombardowanie niemieckiego miasta Drezna i jego ludności cywilnej. Brytyjski...
Panie i Panowie, król ambitnej i inteligentnej literatury rozrywkowej jest u nas w kraju jeden i nazywa się Maciej Siembieda. Najnowszą powieścią “Kołysanka” tylko udowadnia, że berło i koronę dzierży jak najbardziej zasłużenie i że wcale z królewskim tronem tak szybko żegnać się nie zamierza.
Jakże wspaniała, wręcz mistrzowska jest to powieść! Aż słów mi brak, żeby należycie wyrazić mój zachwyt nad najnowszą - szóstą już - częścią przygód prokuratura IPN Jakuba Kani. Autor jak zwykle serwuje czytelnikom fascynujący miks thrillera, kryminału, sensacji i obfitującej w autentyczne fakty powieści historycznej. Jak przy wszystkich innych książkach - tak i przy “Kołysance” - znów chylę czoła i podziwiam monstrualnie wiedzę historyczną autora, znakomity research, pasję do pisania, która wręcz wylewa się z każdej strony, każdego zdania oraz last but not least umiejętność totalnego zarażenia przedstawianymi tematem i zagadnieniami historycznymi czytelnika! Maciej Siembieda znów oszałamia czytelnika snutą na kartach książki opowieścią - jej rozmachem, wielowątkowością, misterną w najdrobnijeszym szczególe przemyślaną intrygą, zupełnie niespodziewanymi zwrotami akcji i zaskakującym, aczkolwiek bardzo satysfakcjonującym finałem. Naprawdę nie potrafię się do niczego przyczepić, bo i bohaterowie są pierwszorzędnie wykreowani - realistyczni, w swoim zachowaniu i postępowaniu jak najbardziej naturalni i “ludzcy”, czasami wielce oryginalni i dziwaczni - ale nigdy nie karykaturalni. Uwielbiam to jak dużą uwagę autor poświęca i postaciom drugoplanowym - w książkach Siembiedy nie tylko główni bohaterowie posiadają cały wachlarz cech, historię życia - i poboczne postacie dostają swoje wątki. I zawsze są to wątki niesamowicie interesujące. Język i styl? Tu też fani pisarstwa autora będą przeszczęśliwi. “Kołysanka” naszpikowana jest błyskotliwymi i ironicznymi, wypełnionymi poczuciem humoru dialogami, ripostami i spostrzeżeniami. Opisy - te są tak plastyczne, drobiazgowe, z tak ogromnym przywiązaniem do detalu, że “Kołysanka” wypada niczym literacki odpowiednik filmowych dzieł Viscontiego.
“Kołysanka” to kolejny popis wielkiego talentu pisarskiego Macieja Siembiedy. Najnowsza pozycja w niczym nie ustępuje poprzednikom, a ja osobiście - ze względu na wybitnie “moją” tematykę tj. będący w centrum fabuły Śląsk, obfite w autentyczne wydarzenia i postaci historyczne retrospekcje z XIX wieku i powojennego okresu oraz istotną, a wręcz kluczową rolę muzyki klasycznej w całej historii - stawiam “Kołysankę” na samym szczycie podium twórczości autora. I tym sposobem dotychczasowy posiadacz wieńca laurowego - “Miejsce i imię” spadł na drugie miejsce.
Uwierzcie mi - dla mnie to była książką marzenie. Najwykwintniejsza czytelnicza uczta, idealne połączenie rozrywki z ogromną dawką wiedzy. Tak mocno zaangażowałam się w tę historię, tak zżyłam z bohaterami, traktując ich jak dobrych znajomych, że z jednej strony ciekawość zżerała - jak rozwiną i rozwiążą się liczne skomplikowane i pełne tajemnic wątki, z drugiej jednak tak doszczętnie wsiąkłam w tę opowieść i tak doskonale się w niej odnalazłam, że chciałam aby ta czytelnicza przygoda trwała jak najdłużej, nie chciałam szybko się z nią żegnać. Fenomenalna to rzecz!
www.instagram.com/joannaoksiazkach/
www.facebook.com/joannaoksiazkachfb/
Panie i Panowie, król ambitnej i inteligentnej literatury rozrywkowej jest u nas w kraju jeden i nazywa się Maciej Siembieda. Najnowszą powieścią “Kołysanka” tylko udowadnia, że berło i koronę dzierży jak najbardziej zasłużenie i że wcale z królewskim tronem tak szybko żegnać się nie zamierza.
więcej Pokaż mimo toJakże wspaniała, wręcz mistrzowska jest to powieść! Aż słów mi brak, żeby...