-
ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
-
ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik254
-
ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
-
ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Biblioteczka
2023-12-23
2022-06-16
Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające tematykę mniejszości seksualnych - czy to powieści z reprezentacją osób LGBTQIA czy reportaże traktujące o tych grupach są ogromnie potrzebne. Jednak nie da się zaprzeczyć, że są i wydawnictwa, które na tym delikatnym i wymagającym potraktowania z największym szacunkiem temacie chcą tylko i wyłącznie zarobić. Nie obchodzi ich edukacja społeczeństwa, szerzenie tolerancji, przekonanie zatwardziałych homofobów, że LGBTQIA to ludzie - a nie ideologia. Nie trzeba więc dużo na księgarnianych regałach się naszukać aby natrafić na z realną troską o mniejszości seksualne nie mające nic wspólnego tęczowe wydawnicze babole - miałkie, powierzchowne, pisane na kolanie. Co tam jakość i merytoryczność - na fali elgiebetowego (sic!) „trendu” wszystko z tęczą na okładce zejdzie na pniu. Na szczęście mająca u nas premierę zaledwie kilka tygodni temu książka Marka Gevissera nie zalicza się do tego typu publikacji. Gevisser - pochodzący i wychowany w RPA nieheteronormatywny dziennikarz- napisał reportaż doskonały - wnikliwy, wartościowy, którego największą mocą jest unikatowość wyróżniająca go spośród innych podobnych pozycji. Autor podszedł do tematu osób o różnych orientacjach seksualnych i tożsamościach płciowych od całkiem innej strony niż większość jego kolegów po fachu (i „temacie”) i w „Różowej linii” oddał głos tym zazwyczaj niezauważalnym i pomijanym - przedstawicielom społeczności LGBTQIA z najdalszych krańców świata, zamieszkałych i dorastających w państwach potocznie zwanych “egzotycznymi” czy “turystcznymi”, w których o panujących prawach i zakazach względem mniejszości seksualnych, bądźmy szczerzy - przeciętny Europejczyk czy Amerykanin nie wie nic. Para lesbijek prowadząca homo-kawiarnię w Kairze, ugandyjski nastolatek przebywający w obozie dla uchodzców w Nairobii, transpłciowa Rosjanka starająca się o opiekę nad jedynym synem. To tylko garstka bohaterów „Różowej linii”, z którymi w ciągu siedmiu długich lat tytanicznej pracy nad reportażem rozmawiał i których losy miesiącami śledził Gevisser. Reporter obszerne i naprawdę dramatyczne, ale i niepozbawione szczęsliwych momentów, wspomnienia swoich rozmówców przeplata rozdziałami, w których wnikliwie i szczegółowo, ale przejrzyście i zrozumiałym dla przeciętnego czytelnika językiem przybliża historię i sytuację ruchu LGBTQIA na całym świeice. I owszem, są kraje, które dla tej społeczności są istnym rajem na ziemi; kraje, w których osoby z mniejszości m są traktowane jak każdy inny obywatel - przysługują im te same prawa, ale i obowiązują identyczne nakazy i zakazy. Jednocześnie ich rówieśnicy mieszkający kilkaset/kilka tysięcy kilometrów dalej za trzymanie się za rękę z osobą tej samej płci czy inne i niewiele bardziej wylewne publiczne okazywanie czułości są skazywani na dożywocie, a nawet karę śmierci. Polska, niechlubnie sytuuje się bliżej tych drugich. Z resztą specjalnie do polskiego wydania autor popełnił dodatkowy rozdział, który w całości skupia się na sytuacji osób nieheteronormatywnych w naszym kraju. Co nie powinno być dla nikogo z czytelników nowością - wyłania się tu gorzki obraz sytuacji niegodnej pozazdroszczenia.
Książka Gevissena to bardzo ważny głos w dyskusji w sprawie wzajemnej tolerancji i promowania praw mniejszości seksualnych. Oby wybrzmiał jak najgłośniej!
www.instagram.com/joannaoksiazkach
Ewidentnym kłamstwem byłoby stwierdzenie, że ostatnimi czasy cierpimy na niedobór książek o tematyce LGBTQIA. I jest to jak najlepszy trend wydawniczy, który autentycznie cieszy. Zwłaszcza w naszym kraju, gdzie homofobia jest powszechna, gdzie rząd nie tylko dyskryminację osób nieheteroseksualnych akceptuje, ale i jej przyklaskuje i sam propaguje, książki poruszające...
więcej mniej Pokaż mimo to2002-03-22
Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z nim trudności bądź ewentualnych przywilejów, reakcji i zapatrywań współwięźniarek, jak w końcu i przemyśleń oraz emocji towarzyszących samej Fridzie. W jak ogromnym byłam błędzie! Owszem, w swojej książce Nina F. Grünfeld opisuje losy znanej jedynie z opowieści żydowskiej babki - jednak ta nierządem zajmowała się wyłącznie przed trafieniem do, coraz to kolejnych, obozów zagłady. Czy przez ten fakt byłam rozczarowana lekturą? W żadnym wypadku! Wręcz zaryzykuję stwierdzenie, że to, co dostałam było znacznie bardziej satysfakcjonujące niż gdyby była to książka traktująca stricte o prostytucji w obozach koncentracyjnych, bowiem “Frida” to znacznie więcej! Poza bardzo ciekawą historią życia głównej bohaterki - od jej “problemowego” urodzenia w przez lata stanowiącej między Słowakami i Węgrami spór o przynależność maleńkiej wiosce Leles przez lata młodzieńcze - wyrwanie się do cywilizacji, utrzymywanie się z prostytucji w dużych miastach Czechosłowacji, burzliwe związki i nie mniej burzliwe zatargi z organami ścigania czy wreszcie narodziny pierwszego (i jedynego) dziecka oraz problemy z jego odzyskaniem po wcześniejszym oddaniu go do adopcji parze porządnych nowych rodziców - aż po pobyty w licznych obozach koncentracyjnych - zarówno na terenie Polski jak i Niemiec. Książka Grünfeld to także fascynujący obraz przedwojennej i późniejszej - okupowanej Czechosłowacji. Życie codzienne, sytuacja polityczna i funkcjonowanie w państwie rządzonym przez sprzyjające Hitlerowi władze, relacje międzyludzkie, traktowanie i nastawienie do Żydów i innych mieszkańców eliminowanych ras - te wszystkie zagadnienia Grünfeld porusza przy okazji snucia historii życia swojej babki. W końcu jest i “Frida” niesłychanie intymną i osobistą, druzgocącą i poruszającą najgłębsze emocje opowieścią o trudnych relacjach rodzinnych, wpływie dzieciństwa i traum wojennych na kształtowanie osobowości i całe późniejsze życie. Na przemian z losami Fridy Grünfeld drobiazgowo pokazuje przebieg śledztwa prowadzonego w poszukiwaniu informacji o swojej babce, na temat której dotychczas posiadała jedynie szczątkową, najbardziej podstawową wiedzę. Trzeba przyznać, że dochodzenie prawdy o Fridzie to niepomiernie mozolne zadanie - obejmujące parę kontynentów, setki zakurzonych archiwalnych dokumentów i dziesiątki obcojęzycznych rozmówców. Momentami można mieć wrażenie, że tak naprawdę Frida nigdy nie istniała - tak znikome są świadectwa jej egzystencji. Wprawdzie autorce udało się odkryć nieznane wcześniej fakty o babce, dołożyć kolejne puzzle do układanki składającej się na historię jej tragicznego życia, jednak nadal pozostało mnóstwo luk do zapełnienia. Niewykluczone, że za kilka miesięcy / lat / dekad dostaniemy uzupełnioną o kolejne fragmenty kontynuację opowieści o Fridzie. A może i pełną biografię? Pewne jest, że będę śledzić dalsze poczynania autorki. “Frida” tak mnie pochłonęła, oszołomiła i nieraz ścisnęła za gardło, że nie wyobrażam sobie nie poznać końca, zamknięcia tej historii, o ile do takiego kiedykolwiek uda się Ninie F. Grünfeld doprowadzić.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Po “Fridę” sięgnęłam z chęci pogłębienie swojej znikomej wiedzy w będącym nadal w pewnym stopniu tabu - temacie przymusowej pracy seksualnej w nazistowskich obozach koncentracyjnych. Spodziewałam się, że znaczną część książki stanowić będą rozległe opisy obozowej codzienności, a w szczególności prostytucji - zajęcia, do którego zmuszana była główna bohaterka - związanych z...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-18
W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku książką “Wyspa Sachalin. Notatki z podróży”.
“Sachalin” odkrywa przed czytelnikiem zupełnie inną nieznaną stronę Czechowa. Okazuje się bowiem, że Rosjanin był nie tylko wybitnym nowelistą i dramatopisarzem, ale i doskonałym reporterem - skrupulatnym, dociekliwym, był człowiekiem potrafiącym słuchać, przed którym rozmówcy sami z siebie się otwierali. Poziomem literatura faktograficzna Czechowa nie odbiega znacząco od beletrystyki jego autorstwa. “Wyspę Sachalin”, mimo, że nie można nie zauważyć jej monotonności i powtarzalności, czyta się na jednym wdechu. Jakże jednostajna i nużąca byłaby to lektura gdyby wyszła spod pióra przeciętnego autora. Ponad połowę książki stanowią opisy kolejnych odwiedzanych przez autora okręgów wyspy i tu schemat jest niezmienny - Czechow omawia historię regionu, jego geografię i przyrodę, następnie przechodzi do społeczeństwa i spraw z nim związanych - przedstawia wygląd i stan obozów, demografię i przekrój typów zamieszkujących je więźniów, stosunki i postawy napływowych względem ludów autochtonicznych, przybliża życie codzienne mieszkańców - pracę, edukację, nieliczne skąpo dostępne rozrywki, a także prezentuje i twarde dane - jak najróżniejsze statystyki. A wszystko to powołując się na osobiste rozmowy z napotkanymi mieszkańcami Sachalinu i zdecydowanie bardziej obiektywne źródła - dokumenty i archiwa.
Drugą połowę swojego dzieła Czechow poświęca już niemal wyłącznie mieszkańcom wyspy - a w szczególności więźniom. Jeden po drugim, każdy spory rozdział (z pomniejszymi podrozdziałami) poświęca na drobiazgowe omówienie kolejnych istotnych kwestii - m.in. sytuacji kobiet, małżeństwom, przestępczości, gospodarce rolnej, ucieczkom i zajęciom zesłańców, a także ich pożywieniu, odzieży, piśmiennictwie itd. Osobiście najciekawszy dla mnie był rozdział traktujący o chorobach, śmiertelności i lecznictwie na wyspie. Czy wiedzieliście np. że ówcześnie należące do najczęściej występujących w rozwiniętych krajach choroby śmiertelno-zakaźne i epidemiczne takie jak ospa, dur brzuszny czy tyfus na Sachalinie były praktycznie nieznane. Równie interesujące były rozdziały poświęcone rzadkim rdzennym mieszkańcom wyspy. Zaskakująca, niebywale oryginalna, a i dla współczesnego wykształconego człowieka szokująca była ich kultura, wyznania, obyczaje i tryb życia. Np. zaliczający się do tubylców Ajnowie nigdy się nie myją i śpią w tym, w czym chodzą, brzydzą ich kłamstwo i przemoc, która do tego napawa ich grozą. Inna rdzenna ludność - grubokościści, niscy Giliacy pożywiają się wyłącznie mięsem - uprawę ziemi uznają za wielki grzech, a tego kto zacznie w niej kopać bądź coś posadzi - na pewno czeka szybka śmierć. Ci również się nie myją, a gruba, futrzana odzież nigdy o praniu nie słyszała - przez co bijące od nich smród i odór, przywodzące na myśl psujące się rybie flaki, są nie do zniesienia.
Sięgając po “Wyspę Sachalin” byłam przygotowana na książkę w znacznej mierze, jeśli nawet nie wyłącznie, traktującą o prawzorze Gułagu. Tymczasem dostałam znacznie więcej. Owszem, opisy katastrofalnych warunków, w jakich żyją więźniowie - brak higieny, niedobór pożywienia, maksymalna liczba osób ściśnięta na jednym metrze oraz ich spędzanej na ciężkiej, wymagającej i wyniszczającej fizycznie pracy codzienności zajmują sporą część książki, jednak równie sporo uwagi Czechow poświęca i samej wyspie wraz z jej “prawymi” mieszkańcami - a jest to zagadnienie równie ciekawe co łagry. Wkradająca się przy dłuższym czytaniu monotonia jest praktycznie nieodczuwalna i nie wpływa negatywnie ani na przebieg ani na końcowy odbiór lektury, a to dzięki wspaniałym barwnym, nierzadko dowcipnym, anegdotom gęsto wplatanym przez rosyjskiego klasyka, jak i jego błyskotliwym, celnym spostrzeżeniom oraz mocno działającym na wyobraźnię plastycznym opisom. Wielce interesująca i wartościowa pozycja!
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
W lipcu 1890 roku Anton Czechow udał się na będącą miejscem zsyłek i katorgi odległą wyspę Sachalin. Spędził tam 3 miesiące dokonując spisu ludności. Ogromna liczba wywiadów z osadnikami i katorżnikami oraz liczne notatki dokumentujące życie codzienne mieszkańców i spostrzeżenia Czechowa dotyczące samej wyspy - jej geografii, historii itd. zaowocowały wydaną w 1893 roku...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-03-11
Po nadzwyczajnie długiej bardzo dobrej passie czytelniczej przyszedł czas na literaturę przeciętną, a ośmielę się stwierdzić, że nawet i słabą. Jak bardzo powstrzymywałam się od pisania o tej książce! Jak szkoda mi było na to czasu! Nie chciałam ponownie do niej wracać i przypominać sobie jak gorzkim i ogromnym okazała się rozczarowaniem. Pogrzebać głęboko w odmętach pamięci - najsłuszniejsze wyjście.
“Ocalała z chińskiego gułagu” to - jak twierdzi wydawca - pierwsze wydane drukiem wspomnienia Ujgurki, której udało się wydostać z obozu koncentracyjne w Sinciangu. Przypadek ten jest o tyle unikatowy i wyjątkowy, że naród Ujgurski jest od lat skutecznie represjonowany przez Chińczyków, którzy to dążą do całkowitej zagłady tej należącej do ludów tureckich mniejszości. Mogłoby się wydawać, że temat samograj i że kolokwialnie mówiąc - to się nie mogło nie udać. Nic bardziej mylnego - “Ocalała” skutecznie udowadnia, że nothing is impossible!
Rozpieszczona ostatnimi czasy przez znakomite pozycje w mniejszym bądź większym stopniu traktujące o ludobójstwie autorstwa m.in. Konstantego Geberta czy Magdaleny Grzebałkowskiej tym mocniej kłuła mnie w oczy przeciętność i powierzchowność książki Gulbahar Haitiwaji. Sięgając po wspomnienia kobiety liczyłam na porządna, solidną literaturę faktu dostarczającą sporą ilość informacji o Ujgurach - ich historii, życiu codziennym, stosunkach z innymi narodami. Spodziewałam się dostać dogłębny, ale zrozumiały i przyswajalny dla laika zarys konfliktu z Chińczykami - jego genezę, przebieg, konsekwencje jakie niesie dla obu narodowości i krajów. W końcu nastawiłam się i na szczegółowe opowieści z życia w azjatyckim gułagu. Przecież kto lepiej niż sama więźniarka przez 3 lata dzień po dniu doświadczająca bestialskich tortur, głodu, prania mózgu może drobiazgowo to wszystko opisać przybliżając również towarzyszące człowiekowi w tak skrajnej sytuacji emocje i stany psychiczne. Nic z tego. Nie tym razem. Na rzetelne, wyczerpujące i wartościowe wspomnienia z chińskiego obozu pracy jeszcze będziemy musieli poczekać.
Ile elementów w “Ocalałej” nie zadziałało! Drażniący infantylny styl, brak wdrożenia czytelnika w kontekst całego konfliktu, szczątkowe bezbarwne i nieciekawe opisy więziennego życia, monotonia.
Koszmarnie jest to napisane! Ludobójstwo Ujgurów (czy jakiejkolwiek innej narodowości, mniejszości etnicznej) to zawsze temat wybitnie ciężki, trudny i wstrząsający, jednak czytając wspomnienia Haitiwaji ani trochę nie potrafiłam odczuć powagi sytuacji i przedstawianych wydarzeń. Znużenie i irytacja to jedyne emocje jakie towarzyszyły mi w trakcie lektury. Nieodłącznie miałam wrażenie, że oto dostałam do przeczytania pamiętnik rozhisteryzowanej, dziecinnej nastolatki, a nie historię opowiedzianą przez dorosłą kobietę, która przeszła przez niewyobrażalne piekło i której to powinnam współczuć i podziwiać za odwagę i siłę, a nie śmiać się z jej sztubackich głupiutkich wywodów.
Spora na pewno wina za mierność i praktycznie bezwartościowość tej książki leży we współautorce - francuskiej dziennikarce Rozenn Morgat. To ona powinna gruntownie zredagować materiał źródłowy, który dostała od jej Ujgurki. Wyciąć nieistotne, nic nie wnoszące fragmenty wspomnień, nakierować rozmowy z “ocałałą”, tak ażeby jej doświadczenia finalnie przełożyły się na interesującą i wartościową książkę. A tymczasem kilkadziesiąt akapitów “Ostatecznego rozwiązania” Geberta dostarcza więcej cennej wiedzy i informacji na temat ludobójstwa Ujgurów niż prawie 250 stron “Ocalałej”.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Po nadzwyczajnie długiej bardzo dobrej passie czytelniczej przyszedł czas na literaturę przeciętną, a ośmielę się stwierdzić, że nawet i słabą. Jak bardzo powstrzymywałam się od pisania o tej książce! Jak szkoda mi było na to czasu! Nie chciałam ponownie do niej wracać i przypominać sobie jak gorzkim i ogromnym okazała się rozczarowaniem. Pogrzebać głęboko w odmętach...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-27
Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się Konstanty Gebert.
Swoim “Ostatecznym rozwiązaniem” Gebert stworzył monografię idealną - wyczerpująco i szeroko omawiająca, zarówno od strony historycznej, politycznej jak i społeczno-psychologicznej, zagadnienie ludobójstwa, rzetelną, doskonale udokumentowaną rozmaitymi źródłami. Autor w trakcie pracy nad tym monumentalnym dziełem przewertował liczne dotychczas opublikowane pozycje naukowe i tony archiwalnych dokumentów. Nie można nie wspomnieć także o będących daleko istotnym i cennym elementem publikacji wywiadach, o przeprowadzenie których łatwo nie było - przez lata Gebert zbierał materiał prowadząc rozmowy ze świadkami i sprawcami najgorszego typu zbrodni. Przy tej całej imponującej dokumentacji wykorzystanej do stworzenia książki jest to pozycja napisana z wyjątkową swadą, przenikliwością i erudycją. Ogromna znajomość tematu przez autora jest bezdyskusyjna i godna podziwu. Na szacunek zasługuje również respekt, takt i obiektywizm z jakimi Gebert podszedł i opracował omawiane zagadnienie.
W “Ostatecznym rozwiązaniu” Konstanty Gebert wychodzi od uznanego za pierwsze ludobójstwo w XX wieku, a niestety dosyć słabo udokumentowanego wymordowania ludu Herero przez Niemców by potem - im liczniejsza i dokładniejsza dokumentacja się zachowała - tym szczegółowej i obszerniej zaprezentować kolejne zbrodnie przeciwko ludzkości w historii - rzeź Ormian (Mec Jeghern), zagładę Cyganów - Romów i Sinti (Pojramos), ukraiński Hołodomor, słynną Rwandę czy nie tak dawną masakrę w Srebrenicy - żeby wymienić kilka. Książka dostarcza przekrojowej wiedzy, a jednocześnie Gebert dokładnie i sumiennie opisuje konkretne ludobójstwa, przybliża sylwetki kluczowych figur czy przytacza konkretne zdarzenia powołując się na osobiste historie i przeżycia uczestniczących w nich osób.
Uderza w przedstawionych w książce zbrodniach jak historia zatacza koła. Z jednej strony nie mieści nam się w głowie jak tak bestialskie mordy ktokolwiek, nawet najgorsza istota ludzka, była w stanie dokonać; rozliczamy, tępimy i skazujemy winnych, i naiwnie, oszukując się i przymykając oczy wierzymy, że w naszych czasach i obecnym cywilizowanym świecie ludobójstwo jest już niemożliwe, że należy już do przeszłości. A jednak nadal w społeczeństwie obecne są jednostki i grupy, które i w XXI wieku z zimną krwią, bez mrugnięcia okiem dokonują masowych mordów. Gebert pod sam koniec trzeźwo konstatuje gorzko, że „było możliwe. Będzie. Jest.”
Ogromnie ważna i potrzebna książka. I jakże aktualna i prorocza w kontekście bieżących wydarzeń.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Czy o tak przejmującym i straszliwym temacie jak ludobójstwo można napisać książkę, która wciąga skuteczniej niż najpopularniejszy netflixowy serial. Książkę tak przerażającą, że boimy się odwrócić kolejną stronę i czytać dalej, a jednak z trudem przychodzi przerwanie lektury, odłożenie na dłużej jest wręcz niemożliwe. Owszem - jak najbardziej możliwe o ile autor nazywa się...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-02-18
Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?
Odpowiedzi na te pytania nie leżą w centrum zainteresowania Jürgen Thorwald. Autor w “Krwi królów. Dramatycznych dziejach hemofilii w europejskich rodach książęcych” wolał skupić się na pokazaniu trudności z jakimi przed wynalezieniem skutecznych lekarstw hemofilicy musieli mierzyć się dzień w dzień. Przybliżając historie trzech książąt europejskich - Alfonsa - księcia Asturii, Waldemara Hohenzollerna i carewicza Aleksego Romanowa, Thorwald tłumaczy przyczynę ponadprzeciętnie częstego występowania hemofilii w rodach królewskich, uzmysławia jak ryzykowne i kruche było życie dopadniętych chorobą, którzy jak ognia musieli unikać wszelkich zadraśnięć czy ran, bo nawet mikroskopijne skaleczenie mogło okazać się śmiertelne. I nie tylko szklane czy porcelanowe przedmioty były zagrożeniem, ale i - mogłoby się wydawać najbezpieczniejszy - pociąg zabawka czy huśtawka. Na carewicza Aleksego tak dmuchano i chuchano, że zapewniono mu stróża, który czuwał nad nim 24 godziny na dobę, a i zabawki projektowano specjalnie pod chłopca - zdalnie sterowane, aby ten przypadkiem o żadną się nie otarł. “Krew królów” obfituje w takie ciekawostki.
Thorwald podzielił swoją książkę na 4 części, z czego 3 pierwsze poświęcił każdą odrębnemu księciu. Styl w jakim utrzymana jest ta pozycja z początku nie przypadł mi do gustu i wywołał rozczarowanie, bo spodziewałam się klasycznej literatury faktu, a tymczasem dostałam fabularyzowane historie. Obawiałam się, że przez wybranie takiej “beletrystycznej” narracji nie uwierzę w pełni w te rzeczywiste przecież wydarzenia, nie będę w stanie odróżnić, które z nich faktycznie miały miejsce, a które są wytworem wyobraźni autora i niemożliwe okaże się wyzbycie wątpliwości w prawdziwość tego, co czytam. Moje obawy szybko ulotniły i “Krew królów” czytało mi się zaskakująco dobrze, bez uszczerbku na wiarygodności. Thorwald ma znakomite pióro do plastycznych i obrazowych, niczym filmowych opisów - przed oczami wręcz stają obrazy kreślonych zdarzeń i sytuacji. A, że trudno kwestionować autentyczność tego, co widzi się na własne oczy - to tylko przechyla szalę zwycięstwa na stronę autora.
Jürgen Thorwald w posłowiu szczegółowo wyjaśnia co napisał bazując na solidnych i rzetelnych źródłach, a co dodał od siebie. Wszystko pięknie, ale takie wyjaśnienie powinno znaleźć się na początku, a nie na końcu książki. Nie do końca przekonuje mnie też dobór bohaterów, bo o ile historie Alfonsa i Aleksa przedstawione są wyczerpująco i szczegółowo, momentami i z kronikarską swadą - tak losy Waldemara potraktowane są po macoszemu. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że część poświęcona Hohenzollernowi została umieszczona na doczepkę, wyłącznie w celu zwiększenia objętości książki. Żebym nie była źle zrozumiana - ten rozdział nie jest źle napisany, wprawdzie nie czuć w nim takiej pasji autora tematem jak w dwóch innych, ale posiada bardzo ciekawe, a nawet trzymające w napięciu i pobudzające emocje do granic możliwości fragmenty, jednak w większości skupia się na postaciach lekarzy i ich próbie wydostania się z okupowanego lazaretu. Obecne w nadmiarze ckliwe romantyczne momenty również nie służą tej części.
Przez niemal całą, swoją drogą naprawdę ciekawą, lekturę “Krwi królów” brakowało mi typowo reportażowego / historycznego przedstawienia hemofilii. Z twardymi danymi, wiedzą zaczerpniętą ze źródeł i badań medycznych. Czułam niedosyt, że faktyczne informacje muszę wyszukiwać i sprawdzać samodzielnie, bo książka mi tego nie dostarcza. Na szczęście w ostatnim rozdziale Thorwald się rehabilituje i niezbyt obszernie, ale absolutnie wystarczająco i zrozumiale dla laika wyjaśnia najważniejsze związane z hemofilią zagadnienia.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach/
Problem hemofilii niezmiernie ciekawi mnie od kiedy tylko pamiętam. Ta nadal nie do końca zgłębiona i wyjaśniona choroba przyciąga mnie właśnie swą tajemniczością i niewytłumaczalnością. Jaka jest jej geneza? Dlaczego zapadają na nią wyłącznie męscy potomkowie, podczas gdy nosicielkami są kobiety, u których hemofilia nie wykazuje żadnych aktywnych symptomów?
Odpowiedzi na...
2022-01-23
Reportaże Swietłany Aleksijewicz są specyficzne - białoruska pisarka i dziennikarka w swoich książkach całkowicie oddaje głos bohaterom, nie stosuje żadnej narracji, nie komentuje, nie wprowadza czytelnika w opisywaną sytuację i w żaden sposób nie przygotowuje go do okropieństw z jakimi za chwilę będzie musiał się zmierzyć - od razu wrzuca na głęboką wodę. W “Ostatnich świadkach” swoimi potwornymi i traumatycznymi przeżyciami dzielą się świadkowie i uczestnicy Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. Dziś, już osoby w podeszłym wieku cofają pamięcią o kilkadziesiąt lat - do czasów dzieciństwa, a nawet i niemowlęctwa, by - tak jak niektórzy - po raz pierwszy dać świadectwo tamtych bestialskich zdarzeń. To wspomnienia wypełnione ciągłym brakiem poczucia bezpieczeństwa i przemożnym strachem - zarówno o siebie jak i najbliższych, duszącym i ciemnym od prochu powietrzem, smakiem ziemi i dziko rosnących leśnych roślin. Zgliszcza domów, cudem ocalałe pojedyncze zabawki, wzdęte od głodu brzuchy, za duże i zbyt ciężkie buty na stopach, mokre od łez twarze matki, sióstr i braci. Takie obrazy rozmówcom Aleksijewicz stają przed oczami niczym żywe - i nie ma tu najmniejszego znaczenia, że od owych wydarzeń upłynęło już niemal pół wieku (pierwsze wydanie książki ukazało się w latach 80). Niektórzy do dziś chowają się na ryk silnika i dźwięk nadjeżdżającego samochodu - nadal nie mogą wyzbyć się strachu, że oto przyjechali Niemcy rozstrzelać ich bliskich, zatłuc zwierzęta, a dom spalić.
Różnorodnie opowiadane są te historie - jedne sucho, surowo - wręcz ascetycznie, inne za to baśniowo i poetycko. Tu nasuwa się też pytanie - co z przytaczanych wspomnień rzeczywiście miało miejsce, a co zostało przez umysł zniekształcone bądź głęboko ukryte, przykryte szczęśliwymi chwilami.
Ciężka, przygnębiająca i przerażająca to lektura. Objętościowo niewielka jednak nie do przełknięcia na raz, nawet nie na jeden czy dwa wieczory - tak ogromne są w tej książce pokłady smutku i rozpaczy. Te skromne 200 stron Aleksijewicz mogłaby jeszcze uszczuplić - niektóre historie są zbyt do siebie podobne, przez co momentami wkrada się monotonia i ich wydźwięk nie znacząco traci na sile i intensywności.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Reportaże Swietłany Aleksijewicz są specyficzne - białoruska pisarka i dziennikarka w swoich książkach całkowicie oddaje głos bohaterom, nie stosuje żadnej narracji, nie komentuje, nie wprowadza czytelnika w opisywaną sytuację i w żaden sposób nie przygotowuje go do okropieństw z jakimi za chwilę będzie musiał się zmierzyć - od razu wrzuca na głęboką wodę. W “Ostatnich...
więcej mniej Pokaż mimo to2022-01-07
Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację Kondor, w którą zamieszane były niemal wszystkie reżimy państw Ameryki Łacińskiej. Dinges drobiazgowo opisuje również szersze tło i wydarzenia historyczne, polityczne i terrorystyczne tego mającego miejsce głównie w latach 70 najkrwawszego i najbrutalniejszego okresu w najnowszych dziejach regionu. Autor prowadząc swoje śledztwo dziennikarskie przekopał się przez kilometry archiwów, setki teczek i tysiące pojedynczych dokumentów, dotarł do osób osobiście uczestniczących i zamieszanych w samą operację, do licznych śledczych, do polityków będących ówcześnie na najwyższych szczeblach władzy jak i do przypadkowych świadków masowych mordów czy podejrzanie licznych wypadków przeciwników reżimu. Dinges - Amerykanin nie tylko z urodzenia, ale i sercem i duszą, nie przemilcza kolosalnej roli jaką USA, a w szczególności pełniący wtedy urząd sekretarza Stanu Henry Kissinger, odegrało w latynoamerykańskich aktach terroryzmu, świadomie na nie przyzwalając, w tym również godząc się i przymykając oko na zlecane i popełnianie przez dyktatorskie reżimy morderstwa na terenie swoich stanów.
Książka Dingesa przeładowana jest najróżniejszymi nazwiskami, datami, stowarzyszeniami i organizacjami, zawikłanymi i skomplikowanymi sojuszami i powiązaniami politycznymi, w związku z czym od owego nadmiaru momentami pęka głowa i nawet przystępny, zrozumiały dla laika w temacie styl nie sprawia, że lektura “Czasu Kondora” jest płynna i szybka. Z drugiej strony te wszystkie spiski i gierki polityczne, sama operacja jak i luźniej powiązane z nią wydarzenia są niczym wyjęte z najlepszej powieści sensacyjnej. I jak taką powieść znaczną część “Czasu Kondora” się czyta - pasjonująco, z wypiekami na twarzy i nieodłącznie towarzyszącym napięciem.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Kawał bardzo dobrej dziennikarskiej roboty. Wnikliwej, skrupulatnej i niezmiernie szczegółowej, ujawniającej mało znane wcześniej fakty, bazującej na wiarygodnych i solidnych źródłach. Dziennikarz John Dinges nadzwyczaj ciekawie, posługując się przystępnym językiem przybliża czytelnikowi kierowaną przez chilijskiego dyktatora i generała Augusto Pinocheta słynną Operację...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-22
Znakomita pozycja przybliżająca powojenne losy Niemiec i Niemców. Autor - dziennikarz i historyk Harald Jähner ujął temat przekrojowo i wnikliwie i kompleksowo zanalizował i opisał poszczególne zagadnienia. Poza często przytaczanymi w literaturze faktu historiami powojennego życia obywateli niemieckich czy problemami ekonomicznymi i kryzysem gospodarczym autor oddzielne obszerne rozdziały poświęcił mniej oczywistym, można by rzec niszowym kwestiom jak m.in. wpływ II wojny światowej na design, przemysł erotyczny czy samochodowy. Jähner wszystkie zagadnienia potraktował rzetelnie - nie wybiela nazistów, przytacza świadectwa jak wielce tragiczna była sytuacja ludności cywilnej w powojennych Niemczech. Nie unika ciemniejszych kart historii zarówno Niemiec jak i Polski czy ZSRR - sporo miejsca poświęcił na ukazanie udokumentowanych przykładów jak brutalnych i bestialskich aktów od tych dwóch narodów doświadczyli jego rodacy.
Ogromnym plusem „Czasu Wilka” jest ogromna ilość przykładów, konkretnych historii osób przewijających się na kartkach książki bądź ich wspomnień, które doskonale obrazują i uwierzytelniają przytaczane, często trudne do uwierzenia, dane i informacje. Nie jest to literatura faktu naszpikowana niemal wyłącznie samymi suchymi nazwiskami, nazwami miejsc i liczbami, dzięki czemu pomimo ogromu zawartych informacji, „Czas Wilka” czyta się płynnie, gdyż stylem bliżej mu do reportażu niż akademickiej książki historycznej. Bez dwóch zdań jeden z najciekawszych tytułów przeczytanych w tym roku.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Znakomita pozycja przybliżająca powojenne losy Niemiec i Niemców. Autor - dziennikarz i historyk Harald Jähner ujął temat przekrojowo i wnikliwie i kompleksowo zanalizował i opisał poszczególne zagadnienia. Poza często przytaczanymi w literaturze faktu historiami powojennego życia obywateli niemieckich czy problemami ekonomicznymi i kryzysem gospodarczym autor oddzielne...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-14
W “Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki” szwedzki dziennikarz i polityk Jens Orback przede wszystkim oddaje głos swojej matce Katji, która w 1945 roku jako nastoletnia Niemka zamieszkująca pomorską Białogórę (wtedy Wittenberg) doświadczyła na własnej skórze terroru powojennych wysiedleń. Dziewczyna pochodząca z rodziny nawet w najmniejszym stopniu nie popierającej Hitlera i nazizmu dopiero przy okazji tworzenia tej książki, po kilkudziesięciu latach od bolesnych wydarzeń, po raz pierwszy otworzyła się i zgodziła opowiedzieć o przebytym piekle. Bo dla Niemców zamieszkujących ziemie odzyskane - nawet tych nie będących hitlerowcami, a zwyczajnymi cywilami czy nawet jak w przypadku rodziny Katii i jej rodziny - ze zbrodniczą ideologią Fuhrera absolutnie się nie utożsamiającymi - ani Polacy, a tym bardziej Sowieci zaraz po wojnie nie mieli ani krzty litości. Książka Orbacka o to świadectwo traumatycznych losów przesiedlanych Niemców. Świadectwo, które pozwala nam zaznajomić się i z tą mało znaną, ciemną kartą z historii Polski i wylewa na nas kubeł zimnej wody uświadamiając, że wszyscy Polacy wcale aniołami w tamtych czasach nie byli, a niejednokrotnie stosowali metody niczym żywcem podpatrzone od swoich najgorszych nazistowskich okupantów. A przewinienia Polaków to i tak nic przy tym do czego byli zdolni przybywający na pomoc i wyswobadzajacy Polskę Sowieci. Głód, zmęczenie, donosy, upokorzenia, wyzysk, bestialska przemoc, gwałty, poszukiwanie bezpiecznego miejsca na nocleg, niepewność co do dnia następnego, strach o najbliższych - z takimi koszmarami, setki tysięcy rodzin jak ta Katji, musiały się mierzyć na co dzień. Te haniebne i barbarzyńskie, pozbawione krzty człowieczeństwa akty należy wyryć na wieki wieków w pamięci ludzkości, a w przyszłości przekazywać kolejnym pokoleniom. Wydarzenia te nigdy przenigdy nie mogą ulec zatarciu i zostać pogrzebane w odmętach historii.
“Gdy inni świętowali zwycięstwo” to do bezgranicznie poruszająca i dogłębnie dewastująca książka. Intensywność tych wrażeń i uczuć tym bardziej nasila fakt, że opowieść Katji jest niezwykle osobista i intymna. Wręcz niepojęte jest dla mnie jak kobieta, która była świadkiem i sama doświadczyła tak nieludzkich aktów zachowania, była w stanie wyjść na prostą i pomimo gigantycznej traumy i poranionej psychiki ułożyć sobie życie - skończyć szkołę, znaleźć pracę, założyć rodzinę, w ogóle funkcjonować normalnie. Jak ogromną siłę i chęć do życia trzeba mieć w sobie by i zaraz po wojnie i w następnych latach nadal się trzymać, nie ulec załamaniu psychicznemu czy jak wielu rodaków Niemki nie odebrać sobie życia. Oczywiście, jak sam syn przyznaje, jego matka nie przepracowała wszystkich traum, piekło wojny nadal siedzi głęboko w niej - w końcu dopiero po kilkudziesięciu latach od tamtych zdarzeń znalazła w sobie odwagę i siłę by przerwać milczenie.
Bardzo ważna, edukująca i uwrażliwiająca książka, będąca jednocześnie niesamowicie cennym świadectwem wydarzeń, które w Polsce przez wiele lat były skrzętnie przemilczywane i zamiatane pod dywan. A tych tragicznych i wielce niewygodnych dla Polaków i Rosjan kart historii nie możemy wyciszać i tuszować. Nigdy nie możemy zapomnieć, że i kompletnie niewinni cywile Niemieccy zostali boleśnie okaleczeni przez wojnę i doświadczyli najgorszego terroru.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
W “Gdy inni świętowali zwycięstwo. Historia mojej matki” szwedzki dziennikarz i polityk Jens Orback przede wszystkim oddaje głos swojej matce Katji, która w 1945 roku jako nastoletnia Niemka zamieszkująca pomorską Białogórę (wtedy Wittenberg) doświadczyła na własnej skórze terroru powojennych wysiedleń. Dziewczyna pochodząca z rodziny nawet w najmniejszym stopniu nie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-11
Grzebałkowska to już marka sama w sobie. Nic więc dziwnego, że i tym razem nie zawodzi i kolejny raz serwuje czytelnikom lekturę z najwyższej półki. „Wojenka” wprawdzie wypada nieco słabiej od doskonałego „1945”, jednak to nadal kawał znakomitej reporterskiej roboty. obrazów największego konfliktu w dziejach świata widzianego oczami jego najmłodszych uczestników - obrazy wstrząsające i zatrważające, przepełnione bólem i smutkiem, poruszające i wzruszające, ale i z rzadka występującymi cieplejszymi i pogodniejszymi nutami.
„Wojenka” wybrzmiewa głosem dzieci. Raz krzyczy, wyje z bólu, raz nieśmiało szepcze, próbując wyklarować, które wspomnienia są rzeczywiste, a jakie traumy ukryte głęboko w podświadomości pamięć zmodyfikowała by eksponować osłodzone i uprzyjemnienie wersje. To słyszymy kilku i kilkunastoletnie niewinne dzieci, które wojna brutalnie zmusiła do przedwczesnego dorośnięcia i pozbawiła sielankowego dzieciństwa. To głosy ofiar wojny z całego świata - wstrząsające świadectwa końca dzieciństwa nie ograniczają się wyłącznie do mieszkańców Polski, Niemiec czy Republik Sowieckich. Bohaterowie reportaży z “Wojenki” rozsiani są po różnych państwach i kontynentach. Poza synem Niklasa Franka, dziećmi urodzonymi i wychowanymi w sowieckich łagrach czy żydowską rodziną wydostającą się z getta warszawskiego za sprawą „polskiego” wyglądu i fałszywych dokumentów Grzebałkowska odkurza opowieści z najgłębszych kart historii - dawno zapomniane, powszechnie nieznane, pomijane w szkolnych i masowych opracowaniach. „Wojenka” przywraca pamięć o rozproszonych na kilka stanów obozach dla internowanych Amerykanów pochodzenia japońskiego, o tysiącach baskijskich dzieci - dla ich bezpieczeństwa - wysłanych do Rosji, o tragicznym położeniu Mischlingów w hitlerowskich Niemczech. Nieprawdopodobna jest historia Diny - urodzonej w łagrach kobiety, która praktycznie od zawsze nie zna swojej prawdziwej tożsamości, rodowodu. Pytana o swój życiorys - przedstawia 6 różnych, bo nie ma pojęcia, który jest tym prawdziwym, a każdy wydaje jej się prawdopodobny. Dina nie jest w stanie nawet określić swojej narodowości - wspomnienia i skrawki informacji sugerują jej, że może być Rosjanką, Polką, ale i Żydówką. Zdumiewająca i nieprzeciętnie intrygująca historia, która nadal nie doczekała końca.
Szokować, a na pewno zaskakiwać może fakt, że nie we wszystkich wspomnieniach wojna nieodłącznie wiąże się z terrorem, bólem, stratą, a niektórzy wspominają ten okres jako najciekawszy i jeden z piękniejszych (sic!) momentów życia. Zdarzają się i osoby, które wraz z końcem wojny straciły chęć czy sens życia - wtedy żyły dla konkretnego celu (np. musiały zapewnić ochronę i opiekę dzieciom), miały motywację, a gdy nagle całe niebezpieczeństwo minęło popadły w marazm, otępienie, nie wiedziały co z sobą zrobić, czym się zająć. Wśród rozmówców Grzebałkowskiej są i tacy, którzy wojnę uznawali za świetną przygodę, swoistego typu „zabawę”, a trzymanie broni w swoich niewielkich dziecięcych rączkach wspominają z rozrzewnieniem. Niepojęte? Cóż, i takie przypadki się zdarzały.
„Wojenka” nie jest zbiorem bezbłędnym, pozbawionym słabszych elementów. Parę historii porządnie mnie wynudziło, z utęsknieniem wyczekiwałam ostatniej kropki. Zestawione ze stanowiącymi większą część objętości książki mocnymi, druzgoczącym reportażami te o mniejszym kalibrze ciężkości wypadają przeciętnie, nie wywierają tak dużego wrażenia i intensywnych emocji. Te historie są zbyt „zwyczajne”. Jednak przymykając oko na te nieliczne mankamenty całościowo „Wojenka” wypada bardzo dobrze. Grzebałkowska znów dostarczyła mi ogromną porcję nowej wiedzy, rozbudziła ciekawość i dala impuls do dalszego zgłębiania co bardziej intrygujących zagadnień.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Grzebałkowska to już marka sama w sobie. Nic więc dziwnego, że i tym razem nie zawodzi i kolejny raz serwuje czytelnikom lekturę z najwyższej półki. „Wojenka” wprawdzie wypada nieco słabiej od doskonałego „1945”, jednak to nadal kawał znakomitej reporterskiej roboty. obrazów największego konfliktu w dziejach świata widzianego oczami jego najmłodszych uczestników - obrazy...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-07
Niech nie zmyli Was ta pogodna okładka - w “Białych płatkach, złotym środku” Paweł Piotr Reszka zabiera czytelnika w podróż do najgłębszych kręgów piekieł. Z takim nagromadzeniem patologii jeszcze w żadnej książce się nie spotkałam. Przemoc w świecie ukazanym przez reportażystę to chleb powszedni. Alkoholizm, zakłamanie, fanatyzm religijny, gnębienie, wykorzystywanie seksualne, narkomania, dulszczyzna, tyranizujący i katujący rodzice adopcyjni i biologiczni, matkobójstwo - to dla bohaterów reportażów Reszki codzienność, norma. A co na to instytucje państwowe, których zadaniem jest ofiarom pomagać? Przymykają oczy, udają, że problemu nie ma, załatwiają wszystko od niechcenia i bez należytej staranności - bo tak szybciej i wygodniej. Są rozliczani za czas pracy, a nie efektywność - więc co za różnica jak przykładają się do swojej pracy. Żeby tylko w papierach się zgadzało.
Reportaże z tego zbioru wstrząsają i bulwersują, jednak Reszka nie szokuje na siłę, a wyłącznie oddaje rzeczywistość, w swoich tekstach za każdym razem pozostaje obiektywny, nawet przy tak rażąco tyrańskich i paraliżujących przypadkach jak dzieciobójcy powstrzymuje się od oceny. W drugiej połowie książka znacząco zmniejsza swój kaliber ciężkości - pojawiają się nawet i optymistyczne historie zakończone happy endem. Przyznam, że te lżejsze reportaże nie do końca mi siadły. Niektóre teksty były bardzo ciekawe i zdumiewające, jednak większość przedstawionych historii wydała mi się zbyt przeciętna i powszednia by warto je było aż tak wyróżnić i zawrzeć w książce. Mimo paru słabszych punktów uważam, że przynajmniej fragmenty “Białych płatków, złotego środku” powinny stać się obowiązkową lekturą szkolną. Wielu z nas - zwłaszcza zamożnych mieszkańców dużych miast - żyje w bańce i szczerze to nie mamy zielonego pojęcia jakie są realne problemy i zmartwienia ludzi z „Polski B”. Poznając ich codzienność, związane z nią trudności i nieustannie mnożące się kłopoty i cierpienia można by znacznie efektywniej pomóc poszkodowanym, namierzyć problemy u źródeł i spróbować je jak najsensowniej i najkorzystniej rozwiązać. Praca u podstaw to model rzeczywistej pomocy. Reportaże Reszki doskonale pokazują ile nieszczęść, degeneracji i zaburzeń można by uniknąć gdyby od najmłodszych lat kształtować w dzieciach prawidłowe postawy i wzorce. Jednak do tego trzeba odpowiedzialnych, dojrzałych rodziców i solidnej ogólnodostępnej edukacji szkolnej ze skrupulatnie przykładającymi się do swoich obowiązków nauczycielami. Tymczasem niemal wszyscy bohaterowie z “Białych płatków” wywodzą się z rodzin patologicznych, gdzie bicie, alkohol i brak nadzoru nad obowiązkami szkolnymi były na porządku dziennym. Oni innego życia nie znają - jak więc mają nie powtarzać tych samych nieprawidłowych zachowań już jako żony/mężowie i rodzice w swoich przyszłych rodzinach. Dzieci zamieniają się w swoich rodziców, patologia zatacza krąg, przemoc jest dziedziczona przez kolejne pokolenia.
Dzięki takim pozycjom jak “Białe płatki, złoty środek. Historie rodzinne” tak bardzo cenię reportaże i ogólnie literaturę faktu - otwierają oczy, uświadamiają, uwrażliwiają i realnie edukują. Dogłębnie wstrząsająca, bolesna i trudna książka, jednak niesamowicie ważna i warta przeczytania przez jak największą liczbę osób.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Niech nie zmyli Was ta pogodna okładka - w “Białych płatkach, złotym środku” Paweł Piotr Reszka zabiera czytelnika w podróż do najgłębszych kręgów piekieł. Z takim nagromadzeniem patologii jeszcze w żadnej książce się nie spotkałam. Przemoc w świecie ukazanym przez reportażystę to chleb powszedni. Alkoholizm, zakłamanie, fanatyzm religijny, gnębienie, wykorzystywanie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-12-02
2022-01-16
Czy już w styczniu trafiłam na jedną z najlepszych książek jakie dane mi będzie przeczytać w tym roku? Być może, a nawet więcej - to wielce prawdopodobne.
W “Dreźnie 1945” Sinclair McKay z iście kronikarskim zacięciem opisuje jedną z najmniej chlubnych alianckich operacji II wojny światowej - bombardowanie niemieckiego miasta Drezna i jego ludności cywilnej. Brytyjski dziennikarz i autor książek historycznych nie ogranicza się jednak wyłącznie do odtworzenia samych nalotów - chociaż i te opisane są z najwyższą skrupulatnością. Największą siłą tego reportażu jest to, co bardzo często w suchych, podręcznikowych opracowaniach tego typu pomijane - a mianowicie całe tło wydarzeń oraz kontekst historyczny, polityczny, społeczny i kulturowy. Imponująco i z rozmachem, w niezwykle plastyczny, iście fotograficzny sposób McKay odmalowuje przedwojenne Drezno. Czytając opisy nie trudno sobie wyobrazić dlaczego miasto to było określane europejską stolicą kultury, sztuki i fajansu, a światowa śmietanka towarzyska uznawała je za coś, co dziś nazwalibyśmy miejscówką obowiązkową do odhaczenia w trakcie zagranicznych wojaży. Dzięki zabiegowi pokazania Drezna poprzez swoich bohaterów - ówczesnych mieszkańców - zarówno dzieci jak i dorosłych, kobiety i mężczyzn, Niemców i Żydów czy osoby jeszcze innych narodowości, a także i wysoko postawionych nazistów McKay angażuje czytelnika w snutą historię i losy miasta. Na przykładach konkretnych Drezdeńczyków w pasjonujących opisach architektury, malarstwa czy przemysłu lalkarskiego przemyca mnóstwo faktów i mało znanej ogólnie wiedzy. Clou wydarzeń czyli same naloty i poprzedzające je przygotowania również są nader rzetelnie opisane, a oddanie głosu lotnikom pozwala poznać spojrzenie z drugiej strony, przybliżyć przeżycia wewnętrzne aliantów, uświadomić czytelnikowi że i ich gnębiły wątpliwości, a nieraz ciągnęły się za nimi długoletnie traumy. Opis kilkudziesięciu minut poprzedzających bombardowanie Drezna to istne mistrzostwo narracji i suspensu! Zdolności do wykreowania tak potężnej i intensywnej atmosfery niepokoju i napięcia mogliby dziennikarzowi pozazdrościć czołowi pisarze thrillerów. “Drezno 1945” pod tym względem to dzieło Hitchcocka reportażu historycznego! Ostatnie parę rozdziałów McKay poświęca zaprezentowaniu konsekwencji nalotów, postrzegania, odbioru i ewentualnej krytyki bombardowań przez strony uczestniczące, jak i inne państwa. Czy był to niezaprzeczalny akt terroru jak twierdzą jedni? Czy może konieczny krok znacząco przybliżający III Rzeszę do kapitulacji i dający kres rządom Hitlera? Czy jest jedna właściwa odpowiedz? Niech czytelnik sam wyciągnie wnioski po lekturze monumentalnej pozycji McKay’a.
“Drezno 1945. Ogień i mrok” to zatopiona w mroku i dymie, skąpana w ogniu duszna i klaustrofobiczna lektura. Sinclair McKay stworzył reportaż totalny. To pozycja jak najbardziej godna polecenia - fascynująco napisana, w najwyższym stopniu rzetelna - doskonale udokumentowana licznymi źródłami historycznymi, oraz bogata w fotografie pokazujące Drezno na przestrzeni lat.
https://www.instagram.com/joannaoksiazkach
Czy już w styczniu trafiłam na jedną z najlepszych książek jakie dane mi będzie przeczytać w tym roku? Być może, a nawet więcej - to wielce prawdopodobne.
W “Dreźnie 1945” Sinclair McKay z iście kronikarskim zacięciem opisuje jedną z najmniej chlubnych alianckich operacji II wojny światowej - bombardowanie niemieckiego miasta Drezna i jego ludności cywilnej. Brytyjski...
2021-11-30
Jakie pozytywne zaskoczenie! Iza Michalewicz przywróciła mi wiarę w polskie zbiory reportaży true crime - poza książką Przemysława Semczuka o zbrodniach w okresie PRL-u wszystkie moje dotychczasowe spotkania z naszą rodzimą literaturą tego typu można podsumować jednym słowem - katastrofa. Nie powinno więc dziwić, że sceptycznie podchodziłam do “Kryminalnego Wrocławia” - pierwszego tytułu z nowej serii “Ballady Morderców”. Ale, że Wrocław od dawna fascynuje mnie jako miasto to postanowiłam zaryzykować. Opłacało się, i to jak! Bardzo ciekawy jest już sam dobór spraw - są i całkiem medialne zbrodnie, w których sprawcami bądź ofiarami były osoby publiczne i morderstwa, o których dziś już pamiętają chyba tylko w nie zaangażowani osobiście. Iza Michalewicza bardzo wyczerpująco i szczegółowo opisuje wszystkie sprawy, nie jest jedynie biernym obserwatorem i kronikarzem, a faktycznie stawia się w roli reporterki śledczej - przegląda i analizuje akta, rozmawia ze świadkami, rodzinami i znajomymi ofiar oraz innymi osobami aktywnie uczestniczącymi w śledztwach, a nawet próbuje dotrzeć do skazanych. Na ogromną pochwałę i uznanie zasługuje olbrzymi research jaki wykonała. Każda historia przedstawiona została z najwyższym zaangażowaniem i skrupulatnością - poza samym przebiegiem zdarzenia, dochodzeniem i procesem, Michalewicz przygląda się przeszłości ofiar i ich zabójców, kreśli ich obszerne sylwetki, próbuje zrozumieć co ukształtowało ich charaktery i osobowości, w końcu i przybliża motywy kierujące sprawcą. Naprawdę, to jest wręcz perfekcyjne true crime, absolutnie nie mam się do czego przyczepić. Te reportaże są w stu procentach kompletne, temat jest wyciśnięty do ostatniej kropli, niczego im nie brakuje. Bardzo przypadł mi do gustu również sposób i styl pisania Michalewicz - to nie są suche reportaże, często bliżej im do fabularyzowanej literatury faktu.
Dla mnie “Kryminalny Wrocław” jest takim literackim odpowiednikiem podcastów true crime Agi Rojek czy Jaśmin - najwyższa półka!
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Jakie pozytywne zaskoczenie! Iza Michalewicz przywróciła mi wiarę w polskie zbiory reportaży true crime - poza książką Przemysława Semczuka o zbrodniach w okresie PRL-u wszystkie moje dotychczasowe spotkania z naszą rodzimą literaturą tego typu można podsumować jednym słowem - katastrofa. Nie powinno więc dziwić, że sceptycznie podchodziłam do “Kryminalnego Wrocławia” -...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-23
Wybornie czytało mi się ten zbiór reportaży! W “Tu mówi Polska” Cezary Łazarewicz przybliża ponad 20 bardzo różnorodnych historii z Pomorza, z czego znaczna większość jest niezmiernie interesująca. Całość podzielona jest na cztery części według głównych tematów i motywów reportaży. Znajdziemy tu teksty o problemach dzisiejszego Pomorza i jego mieszkańców, historie nawiązujące albo z przewijająca się w tle II wojną światową, reportaże true crime oraz takie, w których główną rolę gra polityka i aktywnie ją uprawiający. Po pierwszych trzech segmentach byłam przekonana, że oto trafił mi się zbiór niemal doskonały. Nie potrafię wskazać ani jednej słabszej historii, każda była na swój sposób fascynująca, intrygująca czy zaskakująca bądź wstrząsająca. Z wypiekami na twarzy, jak przy najlepszym kryminale, czytałam o popełnionym na statku morderstwie dwóch Niemców, którego sprawcami byli Polacy. Tekst o poniemieckich szczecińskich kamienicach wywołał u mnie natychmiastową chęć zwiedzenia miasta, a reportaż o strażakach-podpalaczach to jedna z historii typu - coś tak niepojętego i szalonego, że nawet najkreatywniejszy hollywoodzki scenarzysta by takiej fabuły nie wymyślił. Na długo zostanie ze mną też niezaradny i niedołężny, ale posiadający wielkie serce, właściciel stadniny, dla którego konie były - dosłownie - całym życiem. Oczywiście nie zabrakło i opowieści prezentujących patologie, które są nieodłącznym tematem polskich reportaży. Standardowo nasze “narodowe” problemy - alkoholizm, przemoc, różnego rodzaju fobie i dyskryminacje itd. Ale i tu Łazarewicz utrzymuje bardzo wysoki poziom - reportażysta nie poszedł na łatwiznę i wybrał i zajmująco opisał naprawdę ciekawe przypadki. Niestety ostatnia część znacznie ochłodziła mój entuzjazm do całej książki. Tak jak bardzo chętnie sięgam po reportaże polityczne i zdecydowanie nie uważam, że to nudny temat, a i zarówno naszą narodową jak i zagraniczną polityką interesuję się w stopniu bardzo wysokim, to pechowo dla mnie - w większość historii w “Tu mówi Polska” traktuje o Solidarności, związanych zawodowych - tematach, które działają na mnie niczym najlepszy środek nasenny. Jednak nie powiem - i w tej części znalazłam reportaże, które tak mnie zaabsorbowały, że w trakcie ich lektury zniknęłam dla świata. Nie przesadzę pisząc, że wręcz pasjonujący był tekst o najbliższej rodzinie Andrzeja Leppera. Opowieść o ekscentrycznym ówczesnym prezydencie Świnoujścia („Hobby: antykomunizm. Ulubione zajęcie: walka z komunizmem”) to czyste złoto o kwintesencja słynnego “Polska to nie kraj - Polska to stan umysłu”.
Ogromny plus, że pomimo, że zbiór ten jest kompilacją tekstów ukazujących się na łamach różnych gazet i magazynów na przestrzeni paru lat, dodatkowo tematycznie o ogromnej rozpiętości, to absolutnie ani przez moment nie ma się wrażenia chaosu. Kawał rewelacyjnej jak najbardziej godnej polecenia reporterskiej roboty, kipiącej od różnorodnych nietuzinkowych historii i wyrazistych oryginalnych bohaterów.
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Wybornie czytało mi się ten zbiór reportaży! W “Tu mówi Polska” Cezary Łazarewicz przybliża ponad 20 bardzo różnorodnych historii z Pomorza, z czego znaczna większość jest niezmiernie interesująca. Całość podzielona jest na cztery części według głównych tematów i motywów reportaży. Znajdziemy tu teksty o problemach dzisiejszego Pomorza i jego mieszkańców, historie...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-20
Adam Michnik to osoba budzącą wśród znacznej części społeczeństwa skrajne emocje - albo się go uwielbia i podziwia albo nie trawi i uznaje za oszołoma i prowokatora. Bez wątpienia jest on jedną z ważniejszych postaci w historii współczesnej Polski, osobą mająca realny i istotny wpływ na kształt dzisiejszej kultury i polityki. Osobiście mam do Michnika stosunek neutralny z lekkim nachyleniem w stronę pozytywnego, ale ja też jestem rocznikiem, który kojarzy go głównie z “Gazetą Wyborczą”, ewentualnie jakis pojedynczych artykułów i wiadomości czy wywiadów (bardziej o nim niż z nim) - bo okres jego największej aktywności przypada na lata przed moim urodzeniem i wczesne dzieciństwo. W związku z tym do biografii również zasiadłam z bezstronnym podejściem, bez uprzedzeń, kierując się ciekawością, a nie osobistymi sympatiami czy antypatiami. Dużo bardziej w „Demiurgu” od warstwy biograficznej interesowała mnie historyczno-polityczna. Liczyłam na książkę szeroko i wyczerpująco opisującą ostatnie kilkadziesiąt lat historii Polski, która dostarczy mi sporej dawki wiedzy o okresie, którego z autopsji nie znam, a na lekcjach historii nigdy nie był omawiany (bo przy przeciążeniu materiału historia na każdym etapie edukacji kończy się na II wojnie światowej) - i właśnie z tego powodu głównie wypożyczyłam. I dostałam dokładnie to czego oczekiwałam. „Demiurg” to dynamiczna i fascynująca podróż przez ostatnie kilka dekad, momentami szaleńcza, ani na chwilę nie zwalniająca tempa i nie dająca czasu na nudę.
Naszpikowana wydarzeniami, nazwiskami, miejscami, datami, stowarzyszeniami i klubami - a mimo to czyta się niespodziewanie lekko i płynnie. Na kartach książki - poza Michnikiem - osobą zaiste nieszablonową i wybitnie skomplikowaną, potwornie inteligentną i ambitną - ukazany jest cały świat ówczesnej elity kulturalnej i politycznej kraju. A są to indywidua równie, co najmniej, równie intrygujące i pasjonujące co główny bohater.
Roman Graczyk, pomimo, że zna Michnika osobiście i zerwał z nim kontakty towarzyskie i zawodowe w dość nieprzyjemnych okolicznościach, napisał biografię bardzo rzetelną. Nie faworyzuje i nie idealizuje, ani nie tępi i nie krytykuje bezpodstawnie Michnika, bez przegięcia w żadną stronę. Graczyk potrafi wyeksponować pozytywne cechy Michnika, jego zasługi kultury i polityki, ale gdy trzeba nie ucieka się i od opisów mroczniejsze strony życia i charakteru redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Dystansuje się od swojego „bohatera” i nie wygłasza kategorycznych sądów, wstrzymuje się od subiektywnych ocen, a głównie oddaje głos innym, którzy Michnika znali osobiście.
„Demiurg” to świetnie napisana, niezwykle ciekawa biografia, po w najwyższym stopniu zadowoli nie tylko zaciekawionych życiem i osobą Michnika, ale i czytelników pasjonujących się historią i kulturą Polski.
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Adam Michnik to osoba budzącą wśród znacznej części społeczeństwa skrajne emocje - albo się go uwielbia i podziwia albo nie trawi i uznaje za oszołoma i prowokatora. Bez wątpienia jest on jedną z ważniejszych postaci w historii współczesnej Polski, osobą mająca realny i istotny wpływ na kształt dzisiejszej kultury i polityki. Osobiście mam do Michnika stosunek neutralny z...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-11-11
Zrębin, niewielka wieś w województwie świętokrzyskim. To tu w wigilię 1976 roku doszło do jednej z najbardziej znanych i szokujących zbrodni okresu PRL-u. Ofiary to 3 niewinne osoby - ciężarna kobieta, jej mąż i 12-letni brat. Świadków kilkudziesięciu, a jednak sprawcy mogą spać spokojnie, bo wszyscy obserwatorzy zachowują zmowę milczenia. Motyw tego wyjątkowo bestialskiego czynu? Zemsta za oskarżenie o kradzież szynki na weselu. Brzmi jak scenariusz hollywoodzkiego filmu? Jak najbardziej, z tym, że ta historia naprawdę miała miejsce.
W “Nie oświadczam się“ Wiesław Łuka przybliża czytelnikowi tę okrutną zbrodnię - szerzej znaną jako sprawę połaniecką. Wnikliwie i drobiazgowo opisuje zarówno sam przebieg morderstwa oraz żmudnego i trudnego śledztwa jak i długotrwały proces sądowy i późniejsze losy bohaterów. Autor, pracujący w latach 70 jako dziennikarz, na bieżąco śledził rozwój zajścia, obecny był na miejscu wydarzeń i osobiście kontaktował się z zaangażowanymi w sprawę, a sam reportaż oryginalnie przez pół roku ukazywał się w odcinkach na łamach tygodnika „Prawo i Życie”. To jednocześnie pasjonująca i odpychająca lektura. Łuka doskonale obrazuje i demaskuje ówczesną polską prowincję - jej zaściankowość, dulszczyznę i bigoterię. Przeraża obojętna postawa i rozumowanie głównych sprawców, jak i skala zmowy milczenia mieszkańców wsi. Niemniej, czyta się tę studium zła z ogromną dozą fascynacji. Duża w tym zasługa języka i stylu łuki - barwnego, angażującego i dynamicznego.
“Nie oświadczam się“ to diabelsko klimatyczna książka - skrząca się od wiejskiej gwary, z nędzą, brudem i obskurnością chat i gospodarstw tak plastycznie ukazanymi, ze niemal namacalnymi. Pierwszorzędny reportaż, który czyta się z niedowierzaniem, zbulwersowaniem i wypiekami na twarzy.
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Zrębin, niewielka wieś w województwie świętokrzyskim. To tu w wigilię 1976 roku doszło do jednej z najbardziej znanych i szokujących zbrodni okresu PRL-u. Ofiary to 3 niewinne osoby - ciężarna kobieta, jej mąż i 12-letni brat. Świadków kilkudziesięciu, a jednak sprawcy mogą spać spokojnie, bo wszyscy obserwatorzy zachowują zmowę milczenia. Motyw tego wyjątkowo bestialskiego...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-31
Książkę Jana T. Grossa kojarzę jako jedną z najbardziej kontrowersyjnych pozycji wydanych na naszym rynku. Kiedy “Strach” się ukazał byłam dzieckiem, a jednak i do mnie dotarły głosy oburzenia ogromnej liczby historyków, recenzentów czy zwyczajnych Kowalskich, że jakim prawem można tak skandaliczny paszkwil napisać i jeszcze go wydać! „Strach” podzielił na dwa obozy nie tylko czytelników, ale w ogóle Polaków. Dla przeciwników Gross stał się persona non grata numer jeden, natomiast druga grupa, wprawdzie nie bez goryczy i bólu, ale pogodziła się z tezami stawianymi przez Grossa i nie podważała ich wiarygodności. Zresztą nie ma tu co i jak podważać, bowiem autor doskonale udokumentował masowe akty morderstw popełniane na Żydach przez Polaków. “Strach” to pozycja w najwyższym stopniu rzetelna, napisana z naukowym podejściem, bazująca na sporej liczbie źródeł i co najważniejsze świadectw - zarówno obserwatorów, jak i cudem ocalałych niedoszłych ofiar. Jak można kwestionować prawdziwość twierdzeń Grossa stykając się z tak mocnymi dowodami? Historyk wywołał ogromną burzę swoją książką, bo jako pierwszy odważył się tak głośno mówić o tym, że w czasie i zaraz po wojnie nie wszyscy Polacy byli tacy święci, jak dotychczas było to w historii naszego kraju przedstawiane. Osobiście, od zawsze denerwowało mnie i nie mogłam zaakceptować tego naszego tradycyjnego polskiego wychowania i edukacji w paradygmacie martyrologicznym. Dlatego też uważam, że książka Grossa powinna być pozycją obowiązkową dla każdego Polaka. Nie mówię, żeby od razu czytać całość, bo jednak jest to książka typowo naukowa i napisana takim językiem przez co dla niektórych będzie zbyt trudna do przejścia od deski do deski. Jednak poszczególne fragmenty powinny znaleźć się w kanonie lektur szkolnych. Albo przekazujemy kompleksową wiedzę historyczną, zgodną z prawdą i faktami, nie omijając i nie przemilczając niewygodnych treści albo od razu możemy sobie darować jej nauczanie. Takie jest moje zdanie. Ale muszę też nadmienić, że nigdy nie potrafiłam pojąć zasadności takiego kuriozum jak odpowiedzialność plemienna czy w tym przypadku trafniejszym określeniem byłoby narodowa. Za swoje czyny odpowiedzialne są pojedyncze jednostki, ewentualnie grupy - bo czasem nie ma wyboru i trzeba dołączyć do większości by uniknąć ostracyzmu. Ale, że ja osobiście mam się wstydzić czy przepraszać za czyny, które kilkadziesiąt lat wcześniej wyrządziły kompletnie mi nieznane i niespokrewnione ze mną osoby? Bezzasadne i irracjonalne.
Osobiście jestem wdzięczna Grossowi, że „Strach” napisał i uważam, że takie „trudne” dla naszego narodu książki są bardzo potrzebne. Karygodne jest dla mnie zamiatanie pod dywan niewygodnych i niekorzystnych faktów z historii. Owszem, to jest książka piorunująco ciężka i bolesna. Ogrom okrucieństwa i bestialstwa jakiego Żydzi doświadczyli od, nierzadko swoich znajomych czy sąsiadów, Polaków jest niewyobrażalny. Jednocześnie jest to książka przedstawiająca fakty, których znajomość wśród naszego narodu powinna być obowiązkowa.
instagram.com/romyczyta
facebook.com/romyczyta/
romy-czyta.blogspot.com
Książkę Jana T. Grossa kojarzę jako jedną z najbardziej kontrowersyjnych pozycji wydanych na naszym rynku. Kiedy “Strach” się ukazał byłam dzieckiem, a jednak i do mnie dotarły głosy oburzenia ogromnej liczby historyków, recenzentów czy zwyczajnych Kowalskich, że jakim prawem można tak skandaliczny paszkwil napisać i jeszcze go wydać! „Strach” podzielił na dwa obozy nie...
więcej mniej Pokaż mimo to
Gdybym miała swoją własną prywatną listę najważniejszych dla mnie książek - takich, które znacząco wpłynęły na moje życie, decyzje, świadome wybory to „Chiny 5.0” miałyby dożywotnio gwarantowane miejsce na samym podium. Będę ten szalenie aktualny i ważny reportaż niemieckiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta w Pekinie Kaia Strittmattera- nawet nie polecać, a wręcz usilnie wciskać każdemu do przeczytania. I tak jak nie przepadam za określaniem książek jako „lektury obowiązkowe”, „must ready” itd. to w przypadku tej książki muszę zrobić wyjątek i naprawdę bez krzty wahania stwierdzam, że fragmenty powinny być czytane i omawiane już w szkole. I teraz - po lekturze „Chin 5.0” jeszcze bardziej uderza mnie to jak pomijany jest przez największe, ogólnodostępne krajowe media problem AI, nadmiernego wykorzystania nowych technologii przez władze państwowe i prywatne koncerny. Mnie już jakiś czas temu skutecznie z szału na smart urządzenia wyleczyła Gosia Fraser i jej pełne rozsądku, mądrych przemyśleń i trzeźwego spojrzenia na nowe technologie podcasty i artykuły. Ta książka zdecydowanie jeszcze bardziej poszerzyła moją wiedzę i świadomość, co do zagrożeń nadmiernego otaczania się smart urządzeniami. A - i na co zwraca uwagę w swojej książce Strittmatter nie tylko urządzenia produkowane w Chinach mogą naruszać prywatność - zarówno amerykańskie jak i europejskie firmy (w tym m.in. bardzo u nas popularny VW) korzystają w swoich produktach z technologii, urządzeń zamawianych u Chińczyków.
Jeszcze wspomnę, że polski tytuł tego nie sugeruje - ale jest to również w znacznej mierze książka o samych Chinach - społeczeństwu, polityce, historii, kulturze. Zresztą autor wielokrotnie wspomina, że takie „przyzwolenie” Chińczyków na kontrolę, uległość wobec władz i rządy autorytarne jest głęboko zakorzenione w ich historii i kulturze. Przeciekawe są i te nie-technologiczne części książki.
Naprawdę, ogromnie polecam każdemu „Chiny 5.0” przeczytać - niezależnie od wieku, pochodzenia, wykształcenia itd., bo poruszane w książce zagrożenia dotyczą nie tylko obywateli Chin, a każdego z nas - jeszcze nie w tak dużym stopniu jak Chińczyków, ale z coraz dynamiczniejszym rozwojem AI i ogólnie nowych technologii jest to problem coraz bardziej i nas dotykający.
instagram.com/joannaoksiazkach facebook.com/joannaoksiazkachfb
Gdybym miała swoją własną prywatną listę najważniejszych dla mnie książek - takich, które znacząco wpłynęły na moje życie, decyzje, świadome wybory to „Chiny 5.0” miałyby dożywotnio gwarantowane miejsce na samym podium. Będę ten szalenie aktualny i ważny reportaż niemieckiego dziennikarza, wieloletniego korespondenta w Pekinie Kaia Strittmattera- nawet nie polecać, a wręcz...
więcej Pokaż mimo to