-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać271
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
-
ArtykułyWyślij recenzję i wygraj egzemplarz „Ciekawscy. Jurajska draka” Michała ŁuczyńskiegoLubimyCzytać2
Biblioteczka
2024-02-29
2023-12-28
2023-12-01
2023-08-12
2023-08-10
Przyznaję, że nie jest łatwo do końca ocenić tę książkę. Trochę w niej plusów, trochę minusów, trochę rzeczy pięknych, trochę rzeczy dziwnych.
Z całą pewnością jest to powieść przeznaczona przede wszystkim dla nastolatków. I wcale nie wynika to z faktu, że to nastolatkowie są jej bohaterami. Tekst jest utrzymany w poetyckim stylu, nasycony fantazyjnymi metaforami, uniesieniami, zupełnie jak tomik poezji ale w formie powieści fabularnej. Oczywiście nie twierdzę, że to źle, ale dla dojrzałego czytelnika taki styl może być nużący (w końcu nastolatkowie przeżywają wszystko intensywniej, niż nauczeni doświadczeniem dorośli, rozumiem więc skąd to zainteresowanie tą powieścią). Pomimo tego dialogi są momentami dość infantylne, zabójczo proste, co kłóci się z utrzymywaną poetyckością, a wydarzenia niekiedy zakrawają na idiotyczne i nierealne.
Fabuła krąży wokół piątki bohaterów, a osadzona jest w szpitalu. Sam, Neo, Coeur, Sony oraz Hikari zmagają się nie tylko z różnymi chorobami przewlekłymi, ale także z życiowymi tragediami, które czytelnikowi zostają przedstawione z czasem. Pomimo cierpienia fizycznego i psychicznego, przyjaciele robią wszystko, aby ograbić życie z tego, co zabiera im czas - proste chwile, przedmioty, marzenia. Każdy z nich to zupełnie inny charakter, inna historia, a jednak wspólnie tworzą prawdziwą rodzinę.
Spośród ich piątki to Sam jest narratorką. Od początku nie wiemy, co jej dolega, lecz mamy świadomość, że zmaga się z ponurą przeszłością. Choć opiekuje się każdym swoim bliskim, nie dopuszcza do siebie wielu emocji, nie pozwala zbliżyć się nikomu wystarczająco mocno. Jest przede wszystkim obserwatorem, cieniem. Wszystko zaczyna się zmieniać, kiedy dołącza do nich Hikari - dziewczyna o żółtych włosach, która dla Sam przypomina słońce.
Nie uważam, że ta książka jest dla każdego. Porusza wiele poważnych i przykrych tematów, pomijając nawet samą śmierć czy choroby, których można się spodziewać, gdy czytamy, że fabuła dzieje się w szpitalu. Przemoc to tylko jeden z nich. Przede wszystkim wszystko krąży wokół uczuć i emocji: tęsknocie, strachu, nienawiści, ale również empatii, nadziei i miłości.
Tak jak wspomniałam, wydaje mi się, że spodoba się przede wszystkim nastolatkom, szczególnie tym wrażliwym na różnego rodzaju bodźce świata zewnętrznego; wierzę, że będą się z powieścią i bohaterami poniekąd utożsamiać. Jeśli chodzi o czytelników dojrzałych, to już kto co lubi.
Ogólnie książka mi się podobała. Mimo, że momentami miałam dość tej poetyckiej otoczki, parę razy się wzruszyłam. To łatwa do przyswojenia historia, przedstawiona nie najgorzej. Co na pewno jest dodatkowym plusem - "czuć" w tekście autorkę. Czuć, że jest młodą osobą, pełną empatii, czuć nawet jej zainteresowania. Myślę, że wykonała dobrą robotę i wiele osób może z tego skorzystać.
Przyznaję, że nie jest łatwo do końca ocenić tę książkę. Trochę w niej plusów, trochę minusów, trochę rzeczy pięknych, trochę rzeczy dziwnych.
Z całą pewnością jest to powieść przeznaczona przede wszystkim dla nastolatków. I wcale nie wynika to z faktu, że to nastolatkowie są jej bohaterami. Tekst jest utrzymany w poetyckim stylu, nasycony fantazyjnymi metaforami,...
2020-04-10
2023-07-27
Jeśli chodzi o powieści z nalepką "bestseller", to zawsze podchodzę do nich z ogromnym dystansem - wielokrotnie natknęłam się na książki, które sprzedawały się w ogromnych nakładach, a były w mojej opinii po prostu żenujące.
Ale "Muchomory w cukrze" mogę polecić z czystym sumieniem i wiem, że będę o tej książce myślała ciepło za każdym razem, gdy powrócę do niej wspomnieniem.
Fabuła wciągnęła mnie i pochłonęła już od pierwszych stron - jest napisana tak lekko i płynnie, że miałam wrażenie jakbym oglądała film we własnej głowie. Pozbawiona zbędnych dialogów i opisów, skupia się na fragmentach istotnych, mających znaczenie dla całej powieści. Bohaterowie są niewybrakowani, różnorodni, niezwykle barwni i bogaci w doświadczenia oraz osobowości, z którymi utożsamiać się może obecna młodzież, co tylko dodaje im prawdziwości. Bardzo łatwo i szybko przywiązałam się i polubiłam wszystkich (co rzadko mi się zdarza), a łączące ich relacje wzbudzały we mnie uczucie sentymentu. Kostek, Robin, Wenus, Hanna oraz główna bohaterka Fio po prostu skradli moje serce i, choć to wydaje się głupie, czułam jakbym sama mogła być częścią ich urokliwej paczki.
Fabuła rozwija się stopniowo. Po zdanej maturze, przyjaciele wyjeżdżają do Domku z Drewna i Szkła, daleko w górach, aby spędzić trzy miesiące z dala od ludzi oraz mediów społecznościowych. Spędzają czas na zabawie i relaksie, a przewodniczy im Adam, starszy przybrany brat Kostka. Jest w nim coś tajemniczego, a jednocześnie znajomego; z jednej strony wzbudza zaufanie, z drugiej zaś - niepokój. Czas upływa im błogo i wcale nie nonsensownie: cała piątka poznaje się coraz lepiej, otwierają się wzajemnie wobec siebie i odkrywają, jak wiele dla siebie znaczą.
Koniec nadchodzi nagle i uderza czytelnika jak niespodziewany cios. Głębszy sens, twardsze dno powieści i niejaka zawiłość sytuacji sprawia, że ma się wrażenie, jakby samemu wzięło się właśnie grzybki i doznało dziwnej, skomplikowanej halucynacji. To naprawdę smutne, przerażające poniekąd i budzące wiele różnych emocji zakończenie, po którym czytelnik odkłada książkę i jeszcze przez chwilę rozmyśla nad tym, co się stało - jak to się wszystko zaczęło, jak się potoczyło, i jak skończyło.
Należy mieć na uwadze, że powieść porusza wbrew pozorom sporo ciężkich tematów, takich jak hipochondria, problemy "własnego ja" oraz samobójstwa - i bardzo dobrze, że ostrzega o tym przed zaczęciem lektury.
To powieść, która wnosi coś do życia czytelnika - niby lekko niczym piórko, a jednak stanowczo kłuje jak dudka i pozostawia po sobie ślad.
Jeśli chodzi o powieści z nalepką "bestseller", to zawsze podchodzę do nich z ogromnym dystansem - wielokrotnie natknęłam się na książki, które sprzedawały się w ogromnych nakładach, a były w mojej opinii po prostu żenujące.
Ale "Muchomory w cukrze" mogę polecić z czystym sumieniem i wiem, że będę o tej książce myślała ciepło za każdym razem, gdy powrócę do niej...
2020-04-08
2023-03-13
2023-01-03
Od zawsze lubiłam powieści Flanagana Johna. Czytam je odkąd byłam nastolatką, kiedy to na rynku polskim pojawiły się dopiero cztery pierwsze tomy „Zwiadowców”. Kompletnie zakochałam się w tej serii i kiedy autor zaczął pisać także „Drużynę”, czułam, że zakocham się znowu.
Niestety, od zakończenia 11 tomu „Zwiadowców” oraz piątego tomu „Drużyny”, obie te serie stały się okropnie nudne. Czuję, że autor kaleczy swoje powieści tylko ze względu na popularność i rozgłos, jaki one mają – zamiast z dumą zakończyć swoje serie kiedy ich fabuły miały jeszcze sens i urok, Flanagan John brnie przez breję i bagno kiczowatości i przesadzonej nieprzewidywalności. W samej „Drużynie” przez wszystkie książki Lidia [UWAGA: spoiler!] wahała się między Halem a Stigiem, i teraz NAGLE wybiera Ingvara i w dodatku bierze z nim ślub. Nie jesteśmy nawet świadkami rodzącego się między nimi uczucia, autor postanawia zadowolić czytelników bezsensownym tłumaczeniem, dlaczego doszło do tej decyzji. Uważam, że jest to zabieg pozbawiony sensu – kiedy czytelnicy nastawiają się na związek Lidii z którymś z dwójki przyjaciół, czując napięcie przed ostateczną decyzją, nagle znikają wiążące ich uczucia, na jaw wychodzi zupełnie coś innego (co łączy ją z praktycznie każdym członkiem załogi Czapli).
Oczywiście moja ocena nie wynika tylko i wyłącznie z tego, że nie podoba mi się podejście autora do relacji Lidii z Ingvarem.
Niestety, ale ta seria naprawdę straciła już sens. Bohaterowie przestali być zasadniczo ważni, przestali się dopełniać, Edwin praktycznie w tej grupie już nie istnieje, potyczki słowne między Ulfem a Wulfem nie są nawet odrobinę zabawne.
Co do tego? Fabuła, a raczej jej brak. Kolejny tom "Drużyny" to po prostu krótka opowiastka o kradzieży statku, do której w pierwszej kolejności nie powinno było nawet dojść. Bo co? Bo wszyscy spali. To tak bardzo nie pasuje mi do wikingów i do tego, jak do tej pory autor kreował Skandię. Na dodatek, czego wprost nie mogę znieść, ślub, który Lidia miała brać z Ingvarem był typowo chrześcijański - z prowadzącym ją do ołtarzu "ojcem", księdzem Erakiem (?) i drużbami oraz "druhami". Kiedyś obie serie Flanagana potrafiły uczyć wielu wartościowych rzeczy w życiu, zawierały wiele ciekawostek, różnych spojrzeń, a bohaterów łączyły niesamowite więzi.
A teraz autor idzie na łatwiznę i wymyśla banalne historyjki, które w ogóle nie pasują do całości serii.
Ale tak, nadal to czytam, nadal mam sentyment, mimo że "Zwiadowcy" skończyli się na jedenastym tomie, a "Drużyna" na piątym.
Od zawsze lubiłam powieści Flanagana Johna. Czytam je odkąd byłam nastolatką, kiedy to na rynku polskim pojawiły się dopiero cztery pierwsze tomy „Zwiadowców”. Kompletnie zakochałam się w tej serii i kiedy autor zaczął pisać także „Drużynę”, czułam, że zakocham się znowu.
Niestety, od zakończenia 11 tomu „Zwiadowców” oraz piątego tomu „Drużyny”, obie te serie stały się...
2021-12-09
Bardzo przyjemna i lekka lektura na jeden wieczór :) Delikatny humor, powoli rodzące się uczucie, sympatyczni bohaterowie a to wszystko okraszone miłymi dla oka rysunkami.
Bardzo przyjemna i lekka lektura na jeden wieczór :) Delikatny humor, powoli rodzące się uczucie, sympatyczni bohaterowie a to wszystko okraszone miłymi dla oka rysunkami.
Pokaż mimo to2022-08-13
2021-12-17
Jestem z tego pokolenia, które, jak to się mówi, "wychowało się" na "Niekończącej się historii" (czy może na "Niekończącej się opowieści") i doskonale pamiętam jakie emocje mną targały podczas oglądania filmu - za każdym razem, a było ich wiele. Uwielbiałam ten film i zawsze miło go wspominam. Kiedy więc zobaczyłam tę prześliczną okładkę polskiego wydania wiedziałam, że muszę ją mieć.
Wcześniej nie spotkałam się z samą powieścią i nie miałam pojęcia, że po nadaniu przez Bastiana imienia małej Cesarzowej, był jakikolwiek ciąg dalszy - tym czasem okazuje się, że owszem, ciąg dalszy był i to nawet dość długi. Co prawda nie przypadł mi do gustu tak bardzo jak część pierwsza, ale całość i tak oceniam bardzo dobrze.
To co najbardziej podobało mi się w książce, to fragment niekończącej się historii, którego nie było niestety w filmie, a które tak świetnie i zaskakująco wyjaśniało tytuł książki (kto czytał, ten wie o jakim fragmencie mówię! :) ).
Jestem z tego pokolenia, które, jak to się mówi, "wychowało się" na "Niekończącej się historii" (czy może na "Niekończącej się opowieści") i doskonale pamiętam jakie emocje mną targały podczas oglądania filmu - za każdym razem, a było ich wiele. Uwielbiałam ten film i zawsze miło go wspominam. Kiedy więc zobaczyłam tę prześliczną okładkę polskiego wydania wiedziałam, że...
więcej mniej Pokaż mimo to2021-10-22
2021-10-25
2020-04-10
2020-03-30
2019-11-20
2019-10-24
2019-07-26
Kto tak naprawdę pisze "Zwiadowców"?
Kiedy seria o zwiadowcach zakończyła się na jedenastym tomie, kolejne czytałam z czystego sentymentu. Przykro mi, że autor uważa i traktuje te tomy jako kontynuacje pierwszych tomów, bo są to dwie różne serie i nie mają ze sobą za wiele wspólnego. Jest cała masa rzeczy, które zwyczajnie są nie na miejscu, jakby to nie Flanagan John pisał nowe tomy, a jakiś jego młodszy krewniak, który jest zapoznany z fabułą.
Mianowicie:
♦ Will nie jest Willem; ani tym, którego poznaliśmy w pierwszych tomach, ani tym, którego spotkała tragedia w dwunastym tomie.
♦ Maddie jest postacią beznamiętną, pustą wręcz. Pozbawiona charakteru, osobowości, wkurzająca. Dostaje wszystko, czego chce, przez co po prostu nie da się jej lubić. W pierwszych tomach serii Will, Horace, Alyss i Jane byli wykreowani niesamowicie, różnorodnie, z sercem, i każda ich relacja wywoływała uśmiech na twarzy. Relacja Willa i Maddie jest po prostu nudna, nie ma iskry. No i wszyscy bohaterowie drugoplanowi (poza czarnymi charakterami) ubóstwiają i kochają Maddie.
♦ Fabuła (podobnie jak w paru poprzednich tomach) podąża ścieżką łatwizny i co by się nie działo, bohaterowie wybierają zawsze to najprostsze i najbardziej banalne rozwiązanie - "bo takie jest najlepsze". Wszystkie swoje decyzje opierają na przypuszczeniach, i wszystkie te przypuszczenia się sprawdzają. Są po prostu wszechwiedzący, nawet jeśli nie mają pojęcia o dziedzinie, z którą właśnie się stykają.
♦ Wszyscy się sobie wiecznie podlizują. WIECZNIE.
Co do fabuły "Wilków Arazan", to początek wcale nie wydawał się nieciekawy. Nie wiem, czy to wina tłumaczki, pani Małgorzaty Kaczorowskiej, czy może edytora/korektora, ale tłumaczenie jest fatalne; w książce występuje cała masa powtórzeń, zupełnie jakby ludzie w wydawnictwie zapomnieli o czymś tak istotnym jak tak zwane synonimy.
Potem okazało się, że pan Flangan zajrzał sobie do poprzednich tomów i zrobił fabułę ze zlepka przetrawionej już fabuły, tworząc odgrzewanego kotleta, czy raczej zmielonego klopsa - czarny charakter z pierwszych tomów, Morgarath, motyw magii z piątego tomu, trochę wspominek z drugiego.
Jak też ktoś w komentarzu wspomniał - przez 16 tomów nie było magii, a tu nagle autor postanowił spoliczkować nas wykreowaniem czarownicy próbującej przywołać demona. Z jakiego powodu chce to zrobić? Will się domyśla, a jego domysły są oczywiście nieomylne, więc to na pewno ten właśnie powód. Co z tego, że czarownica rozmowna na ten temat nie była. Sama magia nie była zbyt dobrze przemyślana. Prostota goniła bezmyślność.
Niniejszym się poddaję. Nie sięgam już po więcej tomów i nie kupuję, bo to się mija z celem. "Zwiadowcy" zakończyli się wraz z jedenastym tonem.
Nie, dziękuję, panie Flanagan.
Kto tak naprawdę pisze "Zwiadowców"?
więcej Pokaż mimo toKiedy seria o zwiadowcach zakończyła się na jedenastym tomie, kolejne czytałam z czystego sentymentu. Przykro mi, że autor uważa i traktuje te tomy jako kontynuacje pierwszych tomów, bo są to dwie różne serie i nie mają ze sobą za wiele wspólnego. Jest cała masa rzeczy, które zwyczajnie są nie na miejscu, jakby to nie Flanagan John...