-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać140
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
-
ArtykułyOficjalnie: „Władca Pierścieni” powraca. I to z Peterem JacksonemKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2024-04-03
2024-02-26
Kompletnie beznadziejna powieść.
Po przeczytaniu opisu na okładce dostajemy smaczek - zapowiedź o głównej bohaterce, która pracuje jako policjantka a po godzinach jako wiedźma. Kobieta przenikająca z jednego świata do drugiego, do alternatywnej Polski dla istot magicznych. Świetny wstęp, prawda? Ogromne pole do popisu, wręcz gigantyczna przestrzeń do wykorzystania i wykreowania w ten sposób naprawdę świetnej serii.
No ale tyle że nie. Wielkie nie.
Główna bohaterka, Dora Wilk, jest policjantką, która w zasadzie na samym wstępie traci robotę. Dostaje zlecenie w świecie magicznych i cała fabuła skupia się na ściganiu jakiegoś typa. Dora ma jakieś tam wizje we śnie, jakieś przypuszczenia, coś tam. Pomagają jej demon i anioł, którzy są tak beznadziejnie wykreowanymi postaciami, że to się w głowie nie mieści. Czułam, jakby pisała to jakaś napalona nastolatka, której zależy na pseudo mokrych tekstach, a nie na porządnej fabule.
Co Cię będzie irytować podczas lektury?
♦ Dora ma podobno 30 lat i podobno twarda z niej babka, w końcu policjantka - tymczasem niemal na każdym kroku zbiera jej się na płacz
♦ Do Mirona, 350-letniego demona, wiecznie zwraca się "diabełku" i wiecznie z nim flirtuje, chociaż wszędzie podkreśla, że ona nie szuka związku
♦ Do Jushuy, 350-letniego anioła, zwraca się z kolei "aniołku". Cała książka to same "diabełki", "aniołki" i inne zdrobnienia, których 30-latka mocno nadużywa
♦ Wszechobecne fleksowanie się na temat wyglądu mężczyzn. Standardowo ślicznotki w książce wyglądają jak aniołki i elfiki, a faceci mają szerokie muskularne klaty, są wysocy na dwa metry i mają lśniące włosy, kwadratowe podłużne szczęki i przepiękne oczy. Przereklamowane.
♦ W zasadzie to o jej pracy policjantki nie ma nic, bo na starcie zostaje zawieszona i morderstwo, o którym czytamy w pierwszym rozdziale idzie w zapomnienie, Dora W OGÓLE nie prowadzi tej sprawy.
♦ Scena kłótni Dory między nią a prokuratorem (czy kimś tam) kiedy na posterunku oskarżył ją o puszczanie się. Przecież to było tak ŻENUJĄCE, że się w głowie nie mieści. Naprawdę 30-latkowie mieliby dyskutować na taki temat i to w taki dziecinny sposób - na zasadzie "haha, a ty nie wiesz co to cy*ki", "a ty za to jesteś taka i taka", jeszcze brakowało klasycznego "powiem mamie".
♦ Sceny, które mają być scenami teoretycznie dla dorosłych - przypominam, że główna bohaterka ma 30 lat - są opisane jak dla typowych nastolatek, które dopiero wdrażają się w świat romantyzmu i seksualnego przyciągania.
♦ Rozwiązanie sprawy, którą Dora prowadziła w świecie dla magicznych było proste jak drut, bo Dora robiła wszystko po najmniejszej linii oporu.
♦ Tak, było też morderstwo w świecie ludzi i tak, na sam koniec był bardzo króciutki fragment, gdy Dora wpadła na posterunek i przy okazji ot tak, w minutkę rozwiązała sprawę i podała sprawcę na tacy.
Proszę nie zrozumieć mnie źle - ja wiem, że ta powieść została wydana w 2012 roku, ale to w gruncie rzeczy niczego nie tłumaczy. W tym samym roku wydano też w Polsce "Szklany Tron" czy "Cień i Kość", powieści dużo lepsze, napisane przez autorki podobne wiekiem do pani Jadowskiej. Jak widać polskie fantasy jest po prostu tandetne i nie ma co się do niego zabierać.
Kompletnie beznadziejna powieść.
Po przeczytaniu opisu na okładce dostajemy smaczek - zapowiedź o głównej bohaterce, która pracuje jako policjantka a po godzinach jako wiedźma. Kobieta przenikająca z jednego świata do drugiego, do alternatywnej Polski dla istot magicznych. Świetny wstęp, prawda? Ogromne pole do popisu, wręcz gigantyczna przestrzeń do wykorzystania i...
2024-01-22
2024-01-12
Kolejny tom dla fanów Kuby Sobańskiego - przyjemna lektura, chociaż początki trochę cięższe do przebrnięcia, bo raczej niewiele się dzieje (poza motywem głównego wątku). Kuba dalej pozostaje inteligentny i przebiegły, choć niektóre wypadki to już przesadne szczęście. Niemniej, nie było najgorzej.
Kolejny tom dla fanów Kuby Sobańskiego - przyjemna lektura, chociaż początki trochę cięższe do przebrnięcia, bo raczej niewiele się dzieje (poza motywem głównego wątku). Kuba dalej pozostaje inteligentny i przebiegły, choć niektóre wypadki to już przesadne szczęście. Niemniej, nie było najgorzej.
Pokaż mimo to2023-12-23
2023-12-19
2023-12-17
2023-12-12
2023-12-13
2023-12-06
Przyznam, że podczas samej lektury moja ocena często się wahała. Niby początek mnie zaciekawił, ale szybko zaczął mi się dłużyć, nie widziałam powodu, dla którego miałabym czytać tę książkę dalej, zwłaszcza, że fabuła wydawała mi się kończyć nawet nie w połowie. Ale potem okazało się, że jest jeszcze drugie dno, że jest jeszcze coś do "odkrycia" i koniec końców stwierdzam, że powieść sama w sobie jest bardzo fajna.
Jeśli lubicie sagę "Siedem sióstr" to myślę, że na spokojnie można też sięgnąć po tę tutaj :)
Przyznam, że podczas samej lektury moja ocena często się wahała. Niby początek mnie zaciekawił, ale szybko zaczął mi się dłużyć, nie widziałam powodu, dla którego miałabym czytać tę książkę dalej, zwłaszcza, że fabuła wydawała mi się kończyć nawet nie w połowie. Ale potem okazało się, że jest jeszcze drugie dno, że jest jeszcze coś do "odkrycia" i koniec końców...
więcej mniej Pokaż mimo to2023-08-13
Bardziej opowiadanie niż powieść. Lekko napisana, po części przewodnik po Tokio, po części historia rodziny narratorki. Zwykła lektura na dwugodzinną podróż pociągiem. Nie ukazuje żadnych życiowych prawd, a jedynie życiową prostotę.
Bardziej opowiadanie niż powieść. Lekko napisana, po części przewodnik po Tokio, po części historia rodziny narratorki. Zwykła lektura na dwugodzinną podróż pociągiem. Nie ukazuje żadnych życiowych prawd, a jedynie życiową prostotę.
Pokaż mimo to2023-08-12
Kto tak naprawdę pisze "Zwiadowców"?
Kiedy seria o zwiadowcach zakończyła się na jedenastym tomie, kolejne czytałam z czystego sentymentu. Przykro mi, że autor uważa i traktuje te tomy jako kontynuacje pierwszych tomów, bo są to dwie różne serie i nie mają ze sobą za wiele wspólnego. Jest cała masa rzeczy, które zwyczajnie są nie na miejscu, jakby to nie Flanagan John pisał nowe tomy, a jakiś jego młodszy krewniak, który jest zapoznany z fabułą.
Mianowicie:
♦ Will nie jest Willem; ani tym, którego poznaliśmy w pierwszych tomach, ani tym, którego spotkała tragedia w dwunastym tomie.
♦ Maddie jest postacią beznamiętną, pustą wręcz. Pozbawiona charakteru, osobowości, wkurzająca. Dostaje wszystko, czego chce, przez co po prostu nie da się jej lubić. W pierwszych tomach serii Will, Horace, Alyss i Jane byli wykreowani niesamowicie, różnorodnie, z sercem, i każda ich relacja wywoływała uśmiech na twarzy. Relacja Willa i Maddie jest po prostu nudna, nie ma iskry. No i wszyscy bohaterowie drugoplanowi (poza czarnymi charakterami) ubóstwiają i kochają Maddie.
♦ Fabuła (podobnie jak w paru poprzednich tomach) podąża ścieżką łatwizny i co by się nie działo, bohaterowie wybierają zawsze to najprostsze i najbardziej banalne rozwiązanie - "bo takie jest najlepsze". Wszystkie swoje decyzje opierają na przypuszczeniach, i wszystkie te przypuszczenia się sprawdzają. Są po prostu wszechwiedzący, nawet jeśli nie mają pojęcia o dziedzinie, z którą właśnie się stykają.
♦ Wszyscy się sobie wiecznie podlizują. WIECZNIE.
Co do fabuły "Wilków Arazan", to początek wcale nie wydawał się nieciekawy. Nie wiem, czy to wina tłumaczki, pani Małgorzaty Kaczorowskiej, czy może edytora/korektora, ale tłumaczenie jest fatalne; w książce występuje cała masa powtórzeń, zupełnie jakby ludzie w wydawnictwie zapomnieli o czymś tak istotnym jak tak zwane synonimy.
Potem okazało się, że pan Flangan zajrzał sobie do poprzednich tomów i zrobił fabułę ze zlepka przetrawionej już fabuły, tworząc odgrzewanego kotleta, czy raczej zmielonego klopsa - czarny charakter z pierwszych tomów, Morgarath, motyw magii z piątego tomu, trochę wspominek z drugiego.
Jak też ktoś w komentarzu wspomniał - przez 16 tomów nie było magii, a tu nagle autor postanowił spoliczkować nas wykreowaniem czarownicy próbującej przywołać demona. Z jakiego powodu chce to zrobić? Will się domyśla, a jego domysły są oczywiście nieomylne, więc to na pewno ten właśnie powód. Co z tego, że czarownica rozmowna na ten temat nie była. Sama magia nie była zbyt dobrze przemyślana. Prostota goniła bezmyślność.
Niniejszym się poddaję. Nie sięgam już po więcej tomów i nie kupuję, bo to się mija z celem. "Zwiadowcy" zakończyli się wraz z jedenastym tonem.
Nie, dziękuję, panie Flanagan.
Kto tak naprawdę pisze "Zwiadowców"?
Kiedy seria o zwiadowcach zakończyła się na jedenastym tomie, kolejne czytałam z czystego sentymentu. Przykro mi, że autor uważa i traktuje te tomy jako kontynuacje pierwszych tomów, bo są to dwie różne serie i nie mają ze sobą za wiele wspólnego. Jest cała masa rzeczy, które zwyczajnie są nie na miejscu, jakby to nie Flanagan John...
2023-07-27
Jeśli chodzi o powieści z nalepką "bestseller", to zawsze podchodzę do nich z ogromnym dystansem - wielokrotnie natknęłam się na książki, które sprzedawały się w ogromnych nakładach, a były w mojej opinii po prostu żenujące.
Ale "Muchomory w cukrze" mogę polecić z czystym sumieniem i wiem, że będę o tej książce myślała ciepło za każdym razem, gdy powrócę do niej wspomnieniem.
Fabuła wciągnęła mnie i pochłonęła już od pierwszych stron - jest napisana tak lekko i płynnie, że miałam wrażenie jakbym oglądała film we własnej głowie. Pozbawiona zbędnych dialogów i opisów, skupia się na fragmentach istotnych, mających znaczenie dla całej powieści. Bohaterowie są niewybrakowani, różnorodni, niezwykle barwni i bogaci w doświadczenia oraz osobowości, z którymi utożsamiać się może obecna młodzież, co tylko dodaje im prawdziwości. Bardzo łatwo i szybko przywiązałam się i polubiłam wszystkich (co rzadko mi się zdarza), a łączące ich relacje wzbudzały we mnie uczucie sentymentu. Kostek, Robin, Wenus, Hanna oraz główna bohaterka Fio po prostu skradli moje serce i, choć to wydaje się głupie, czułam jakbym sama mogła być częścią ich urokliwej paczki.
Fabuła rozwija się stopniowo. Po zdanej maturze, przyjaciele wyjeżdżają do Domku z Drewna i Szkła, daleko w górach, aby spędzić trzy miesiące z dala od ludzi oraz mediów społecznościowych. Spędzają czas na zabawie i relaksie, a przewodniczy im Adam, starszy przybrany brat Kostka. Jest w nim coś tajemniczego, a jednocześnie znajomego; z jednej strony wzbudza zaufanie, z drugiej zaś - niepokój. Czas upływa im błogo i wcale nie nonsensownie: cała piątka poznaje się coraz lepiej, otwierają się wzajemnie wobec siebie i odkrywają, jak wiele dla siebie znaczą.
Koniec nadchodzi nagle i uderza czytelnika jak niespodziewany cios. Głębszy sens, twardsze dno powieści i niejaka zawiłość sytuacji sprawia, że ma się wrażenie, jakby samemu wzięło się właśnie grzybki i doznało dziwnej, skomplikowanej halucynacji. To naprawdę smutne, przerażające poniekąd i budzące wiele różnych emocji zakończenie, po którym czytelnik odkłada książkę i jeszcze przez chwilę rozmyśla nad tym, co się stało - jak to się wszystko zaczęło, jak się potoczyło, i jak skończyło.
Należy mieć na uwadze, że powieść porusza wbrew pozorom sporo ciężkich tematów, takich jak hipochondria, problemy "własnego ja" oraz samobójstwa - i bardzo dobrze, że ostrzega o tym przed zaczęciem lektury.
To powieść, która wnosi coś do życia czytelnika - niby lekko niczym piórko, a jednak stanowczo kłuje jak dudka i pozostawia po sobie ślad.
Jeśli chodzi o powieści z nalepką "bestseller", to zawsze podchodzę do nich z ogromnym dystansem - wielokrotnie natknęłam się na książki, które sprzedawały się w ogromnych nakładach, a były w mojej opinii po prostu żenujące.
Ale "Muchomory w cukrze" mogę polecić z czystym sumieniem i wiem, że będę o tej książce myślała ciepło za każdym razem, gdy powrócę do niej...
2023-07-25
O książkach Remigiusza Mroza huczy cała Polska, więc w końcu zdecydowałam się sięgnąć po jego powieść i sprawdzić, co takiego dobrego jest w twórczości tego autora.
Po "Ekspozycji" stwierdzam, że niewiele.
Bardzo lubię kryminały i nie mam jakichś szczególnie wygórowanych wymagań co do fabuły - początek "Ekspozycji" Remigiusza Mroza wydał mi się nawet ciekawy i od pierwszej chwili mnie wciągnął. Morderstwo na szycie góry, bez śladów, z tajemniczym motywem monet. Niestety im dalej w las, tym gorzej.
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas czytania to nieustanne porównywanie realizmu do fikcji - na każdym kroku czytamy, że "to nie jest tak jak w serialach", "to nie jest tak jak w filmach", "to nie jest tak jak w książkach" - autor ciągle podkreśla, że w filmach akcji czy powieściach kryminalnych coś jest przedstawiane niezgodnie z rzeczywistością. Czytelnik czuje się, jakby to nauczyciel strofował ucznia za to, że wierzy w takie bajki - cały czas miałam wrażenie, jakbym była pouczana, że inne powieści, które lubię i cenię, albo seriale kryminalne, które oglądałam, niewiele mają wspólnego z prawdziwym życiem, i powinnam raczej skupić się na tym, co pisze pan Mróz. Wydaje się, że autor bardzo pragnie pochwalić się swoją wiedzą - nie tylko zresztą o realizmach pracy policjantów, ale także rzeczach tak błahych jak yerba mate.
Ale to tylko szczegół, moje prywatne odczucie (i żeby nie było - nie nastawiałam się negatywnie. Jestem fanką serialu "Chyłka" i wierzę, że pan Mróz pisze ciekawe powieści, ale pewnie zaczęłam od tej gorszej serii).
Druga rzecz, to że postaci pierwszoplanowe są pozbawione duszy. Komisarz Forst nie ma absolutnie żadnej historii - jest jak człowiek, który pojawił się nagle w środku miasta, nic o nim nie wiadomo, o jego przeszłości, o jego ambicjach. Jest postacią po prostu bezbarwną. Wiemy, że ma silne migreny i wiemy, że jest uzależniony od nikotyny, z czym próbuje walczyć. I o ile można by pomyśleć, że to kobieciarz, bo podrywa dziennikarkę, o tyle podrywa tylko i wyłącznie tę jedną kobietę i ciągle o niej myśli, chociaż poznał ją chwilę wcześniej. Żadnego zalążka na temat jego przeszłości, po prostu zwykła postać drugoplanowa, która włamała się na pierwszy plan.
Trzecia rzecz to błądzenie po omacku. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie może być kolorowo w żadnej powieści (bo byłoby po prostu nudno), ale tutaj nie dość, że bohaterowie trafiają na ślady prowadzące do zupełnie dzikich miejsc, to większość akcji polega na tak abstrakcyjnych ucieczkach z tych miejsc, że mnie osobiście męczyło czytanie i czekanie, aż w końcu powieść wróci na tory fabuły.
I tutaj odnośnie rzeczy czwartej - zawiodłam się mocno, ponieważ fabuła z początku książki, która wiele miała wspólnego z religią, nagle przestała mieć większe znaczenie na jej końcu. Religia przestała mieć znaczenie, a na wierzch wypłynęła zwykła nudna zemsta. W dodatku monety, które grały pierwsze skrzypce okazały się pozbawione znaczenia dla osób, które brały czynny udział w całej tej fabule. To się nazywa "naciągana fabuła".
Całość byłaby dużo ciekawsza bez tych monet i bez poruszania tematu religii, który na koniec i tak nie miał kompletnie żadnego znaczenia. Po zakończeniu lektury pozostaje niesmak i uczucie zawiedzenia. Nie twierdzę, że książka jest fatalna i wierzę, że kolejne tomy będą lepsze, ale pierwszy tom o komisarzu był po prostu naciągany.
O książkach Remigiusza Mroza huczy cała Polska, więc w końcu zdecydowałam się sięgnąć po jego powieść i sprawdzić, co takiego dobrego jest w twórczości tego autora.
Po "Ekspozycji" stwierdzam, że niewiele.
Bardzo lubię kryminały i nie mam jakichś szczególnie wygórowanych wymagań co do fabuły - początek "Ekspozycji" Remigiusza Mroza wydał mi się nawet ciekawy i od...
2023-01-16
2023-01-03
Od zawsze lubiłam powieści Flanagana Johna. Czytam je odkąd byłam nastolatką, kiedy to na rynku polskim pojawiły się dopiero cztery pierwsze tomy „Zwiadowców”. Kompletnie zakochałam się w tej serii i kiedy autor zaczął pisać także „Drużynę”, czułam, że zakocham się znowu.
Niestety, od zakończenia 11 tomu „Zwiadowców” oraz piątego tomu „Drużyny”, obie te serie stały się okropnie nudne. Czuję, że autor kaleczy swoje powieści tylko ze względu na popularność i rozgłos, jaki one mają – zamiast z dumą zakończyć swoje serie kiedy ich fabuły miały jeszcze sens i urok, Flanagan John brnie przez breję i bagno kiczowatości i przesadzonej nieprzewidywalności. W samej „Drużynie” przez wszystkie książki Lidia [UWAGA: spoiler!] wahała się między Halem a Stigiem, i teraz NAGLE wybiera Ingvara i w dodatku bierze z nim ślub. Nie jesteśmy nawet świadkami rodzącego się między nimi uczucia, autor postanawia zadowolić czytelników bezsensownym tłumaczeniem, dlaczego doszło do tej decyzji. Uważam, że jest to zabieg pozbawiony sensu – kiedy czytelnicy nastawiają się na związek Lidii z którymś z dwójki przyjaciół, czując napięcie przed ostateczną decyzją, nagle znikają wiążące ich uczucia, na jaw wychodzi zupełnie coś innego (co łączy ją z praktycznie każdym członkiem załogi Czapli).
Oczywiście moja ocena nie wynika tylko i wyłącznie z tego, że nie podoba mi się podejście autora do relacji Lidii z Ingvarem.
Niestety, ale ta seria naprawdę straciła już sens. Bohaterowie przestali być zasadniczo ważni, przestali się dopełniać, Edwin praktycznie w tej grupie już nie istnieje, potyczki słowne między Ulfem a Wulfem nie są nawet odrobinę zabawne.
Co do tego? Fabuła, a raczej jej brak. Kolejny tom "Drużyny" to po prostu krótka opowiastka o kradzieży statku, do której w pierwszej kolejności nie powinno było nawet dojść. Bo co? Bo wszyscy spali. To tak bardzo nie pasuje mi do wikingów i do tego, jak do tej pory autor kreował Skandię. Na dodatek, czego wprost nie mogę znieść, ślub, który Lidia miała brać z Ingvarem był typowo chrześcijański - z prowadzącym ją do ołtarzu "ojcem", księdzem Erakiem (?) i drużbami oraz "druhami". Kiedyś obie serie Flanagana potrafiły uczyć wielu wartościowych rzeczy w życiu, zawierały wiele ciekawostek, różnych spojrzeń, a bohaterów łączyły niesamowite więzi.
A teraz autor idzie na łatwiznę i wymyśla banalne historyjki, które w ogóle nie pasują do całości serii.
Ale tak, nadal to czytam, nadal mam sentyment, mimo że "Zwiadowcy" skończyli się na jedenastym tomie, a "Drużyna" na piątym.
Od zawsze lubiłam powieści Flanagana Johna. Czytam je odkąd byłam nastolatką, kiedy to na rynku polskim pojawiły się dopiero cztery pierwsze tomy „Zwiadowców”. Kompletnie zakochałam się w tej serii i kiedy autor zaczął pisać także „Drużynę”, czułam, że zakocham się znowu.
Niestety, od zakończenia 11 tomu „Zwiadowców” oraz piątego tomu „Drużyny”, obie te serie stały się...
2023-01-01
2022-12-22
2022-12-22
2022-11-11
Zdecydowanie polecam tę książkę, szczególnie na wieczory. Bardzo przyjemny styl, niezwykle spójnie napisana, opisy krajobrazu i otoczenia są bardzo płynne i skonstruowane tak, żeby można sobie było wszystko wyobrazić, ale nie zanudzić. Autor dba o budowę napięcia - może i nie czyta się tego jak na szpilkach, ale mnie osobiście fabuła bardzo wciągnęła. Jest napisana bardzo lekko, ale z pomysłem; nie szokuje samą fabułą ale jest kreatywnie przedstawiona, za co ogromne brawa dla autora.
Zdecydowanie polecam tę książkę, szczególnie na wieczory. Bardzo przyjemny styl, niezwykle spójnie napisana, opisy krajobrazu i otoczenia są bardzo płynne i skonstruowane tak, żeby można sobie było wszystko wyobrazić, ale nie zanudzić. Autor dba o budowę napięcia - może i nie czyta się tego jak na szpilkach, ale mnie osobiście fabuła bardzo wciągnęła. Jest napisana bardzo...
więcej Pokaż mimo to