-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać258
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
-
ArtykułyOficjalnie: „Władca Pierścieni” powraca. I to z Peterem JacksonemKonrad Wrzesiński9
Biblioteczka
2024-03-31
2024-02-26
Kompletnie beznadziejna powieść.
Po przeczytaniu opisu na okładce dostajemy smaczek - zapowiedź o głównej bohaterce, która pracuje jako policjantka a po godzinach jako wiedźma. Kobieta przenikająca z jednego świata do drugiego, do alternatywnej Polski dla istot magicznych. Świetny wstęp, prawda? Ogromne pole do popisu, wręcz gigantyczna przestrzeń do wykorzystania i wykreowania w ten sposób naprawdę świetnej serii.
No ale tyle że nie. Wielkie nie.
Główna bohaterka, Dora Wilk, jest policjantką, która w zasadzie na samym wstępie traci robotę. Dostaje zlecenie w świecie magicznych i cała fabuła skupia się na ściganiu jakiegoś typa. Dora ma jakieś tam wizje we śnie, jakieś przypuszczenia, coś tam. Pomagają jej demon i anioł, którzy są tak beznadziejnie wykreowanymi postaciami, że to się w głowie nie mieści. Czułam, jakby pisała to jakaś napalona nastolatka, której zależy na pseudo mokrych tekstach, a nie na porządnej fabule.
Co Cię będzie irytować podczas lektury?
♦ Dora ma podobno 30 lat i podobno twarda z niej babka, w końcu policjantka - tymczasem niemal na każdym kroku zbiera jej się na płacz
♦ Do Mirona, 350-letniego demona, wiecznie zwraca się "diabełku" i wiecznie z nim flirtuje, chociaż wszędzie podkreśla, że ona nie szuka związku
♦ Do Jushuy, 350-letniego anioła, zwraca się z kolei "aniołku". Cała książka to same "diabełki", "aniołki" i inne zdrobnienia, których 30-latka mocno nadużywa
♦ Wszechobecne fleksowanie się na temat wyglądu mężczyzn. Standardowo ślicznotki w książce wyglądają jak aniołki i elfiki, a faceci mają szerokie muskularne klaty, są wysocy na dwa metry i mają lśniące włosy, kwadratowe podłużne szczęki i przepiękne oczy. Przereklamowane.
♦ W zasadzie to o jej pracy policjantki nie ma nic, bo na starcie zostaje zawieszona i morderstwo, o którym czytamy w pierwszym rozdziale idzie w zapomnienie, Dora W OGÓLE nie prowadzi tej sprawy.
♦ Scena kłótni Dory między nią a prokuratorem (czy kimś tam) kiedy na posterunku oskarżył ją o puszczanie się. Przecież to było tak ŻENUJĄCE, że się w głowie nie mieści. Naprawdę 30-latkowie mieliby dyskutować na taki temat i to w taki dziecinny sposób - na zasadzie "haha, a ty nie wiesz co to cy*ki", "a ty za to jesteś taka i taka", jeszcze brakowało klasycznego "powiem mamie".
♦ Sceny, które mają być scenami teoretycznie dla dorosłych - przypominam, że główna bohaterka ma 30 lat - są opisane jak dla typowych nastolatek, które dopiero wdrażają się w świat romantyzmu i seksualnego przyciągania.
♦ Rozwiązanie sprawy, którą Dora prowadziła w świecie dla magicznych było proste jak drut, bo Dora robiła wszystko po najmniejszej linii oporu.
♦ Tak, było też morderstwo w świecie ludzi i tak, na sam koniec był bardzo króciutki fragment, gdy Dora wpadła na posterunek i przy okazji ot tak, w minutkę rozwiązała sprawę i podała sprawcę na tacy.
Proszę nie zrozumieć mnie źle - ja wiem, że ta powieść została wydana w 2012 roku, ale to w gruncie rzeczy niczego nie tłumaczy. W tym samym roku wydano też w Polsce "Szklany Tron" czy "Cień i Kość", powieści dużo lepsze, napisane przez autorki podobne wiekiem do pani Jadowskiej. Jak widać polskie fantasy jest po prostu tandetne i nie ma co się do niego zabierać.
Kompletnie beznadziejna powieść.
Po przeczytaniu opisu na okładce dostajemy smaczek - zapowiedź o głównej bohaterce, która pracuje jako policjantka a po godzinach jako wiedźma. Kobieta przenikająca z jednego świata do drugiego, do alternatywnej Polski dla istot magicznych. Świetny wstęp, prawda? Ogromne pole do popisu, wręcz gigantyczna przestrzeń do wykorzystania i...
2024-01-07
Dawno już nie byłam tak surowa w ocenie książki. Nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam coś tak nudnego. Absolutnie nie polecam - ta książka nie nadaje się nawet na krótki wieczór z lekką lekturą.
Czyta się szybko, bo styl jest lekki, ale fabuła jest nijaka. Orczyca Viv porzuca ścieżkę miecza, aby otworzyć kawiarnię w mieście Thune, gdzie nikt nie wie, czym jest kawa. Viv nie zna się na biznesie i w zasadzie wszystko wymyślają za nią jej nowo poznani znajomi, co ma najwyraźniej ułatwić czytelnikowi polubienie tych postaci, bo poza pomysłami niczego do fabuły nie wnoszą. Nie mają żadnej swojej historii, żadnej duszy, to po prostu kukiełki, którymi trzeba było zapchać fabułę. Dialogi są po prostu idiotyczne, niby mają być "zabawne", ale nie są. Krótkie, bez znaczenia.
Czym charakteryzują się bohaterowie? Kat miał być chyba najfajniejszy ze swoim mrukliwym "hm" a wydaje się zwykłym nudziarzem. Naparstek miał być cichy i małomówny a wydaje się niedorozwinięty. Tandri miała być sukubbą z trudną przeszłością, a jest po prostu dziwna i potrzebna w tej książce tylko do pisania menu na tablicy.
A "najlepsze" są tak zwane czarne charaktery, czyli Madrygał, która niby grozi Viv, że musi płacić jej za to, że nie spalą jej kawiarni, po czym zapłata ma być w... wypiekach.
Dlaczego kawiarnia nazywa się "Legendy i latte"? Bo RAZ padło słowo "legendy". Spodziewałam się, że może przy tej latte Viv będzie opowiadać klientom o swoich wyczynach, ale nie, w zasadzie nie mam pojęcia, dlaczego to się w ogóle tak nazywa...
Na końcu jest jeszcze krótkie opowiadanie "Szpila", ale darowałam sobie jego czytanie. Cała książka była nudna jak przysłowiowe flaki z olejem, i po prostu nie widzę żadnego pozytywu dla którego miałabym dać chociaż dwie gwiazdki - już ta jedna jest tylko za to, że styl jest lekki i szybko (na szczęście) się czyta.
Dawno już nie byłam tak surowa w ocenie książki. Nie pamiętam kiedy ostatnio czytałam coś tak nudnego. Absolutnie nie polecam - ta książka nie nadaje się nawet na krótki wieczór z lekką lekturą.
Czyta się szybko, bo styl jest lekki, ale fabuła jest nijaka. Orczyca Viv porzuca ścieżkę miecza, aby otworzyć kawiarnię w mieście Thune, gdzie nikt nie wie, czym jest kawa. Viv...
2019-05-20
Nie rozumiem, dlaczego ta książka ma tak wysokie oceny, ale nawet nie chcę rozumieć - dla mnie to jest TRAGEDIA.
Mam wrażenie, że autorka, jako fanka Sherlocka Holmesa, nie potrafiąc wymyślić historii godnej Sherlocka Holmesa, stworzyła historię Sherlocka Holmesa DLA DZIECI.
Niestety, ja się z tą autorką spotkałam po raz pierwszy, a na egzemplarzu książki nigdzie nie widniała informacja, że jest to powieść dla dzieci. W zasadzie pokusiłabym się o stwierdzenie, że opis fabuły brzmi całkiem poważnie.
Główni bohaterowie najwyraźniej są "dojrzałymi" nastolatkami, bo mowa jest o tym, że byli już w liceum, zanim przenieśli się do Akademii, ale zarówno ich zachowanie jak i wysławianie się wskazuje wyraźnie na to, że mają po 10 - 11 lat i byłam o tym przekonana przez pierwsze 100 stron - cały tekst wygląda jak pisany dla dzieci, które niewiele jeszcze rozumieją.
Dorośli występujący w tej powieści (nauczyciele itp.) nie są ŻADNYM autorytetem. Rozumiem zamysł zrobienia ze szkoły zabawy - że o, nie musisz się ciągle uczyć, musisz się też bawić i grać w gry, bo tego wymaga Akademia. Ale nauki jest tam niewiele W OGÓLE. Podobno do Akademii przyjmuje się super uzdolnionych uczniów, ale niczego super w tych uczniach nie dostrzegłam - owszem, była mowa o tym, że jedna robi maszyny a inny napisał 2-tysięcznostronicową powieść o fazach księżycowych, ale zero mowy o tym JAK to zrobili, zero przykładów ich umiejętności. To jak pisanie o chorobach psychicznych bez opisywania ich objawów.
Bohaterowie to totalne DNO. Główna bohaterka ma być ponoć małym Sherlockiem Holmesem, bo jest fanką kryminałów i jest super spostrzegawcza. W jaki sposób się to objawia? Dochodzi do faktu, że nauczycielka, którą właśnie spotkała interesuje się wykopaliskami, bo ma T-shirt z napisem LUBIĘ KOPAĆ i skrzyneczkę pełną różnych zębów, wyraźnie wyglądających na takie z wykopalisk. CÓŻ ZA DEDUKCJA!
O porażająco nudnych "zwrotach akcji" nawet nie będę wspominać, ale ciężko jest mi nie wytknąć tragizmu jakim jest jedna z bohaterek, Ellie.
Robi sobie kitki ze skarpetek niemowlęcych.
I nie nosi bielizny - przy czym robi pół-salta i wszyscy widzą jej miejsca intymne.
Przecież to chore! Są rzeczy zabawne i są rzeczy przekraczające pewne granice, a to, co zostało opisane w pewnym fragmencie było po prostu niesmaczne, a czytają to dzieci, jak sądzę...
Całość brzmi przynajmniej jak dla dzieci, bo bohaterami wydają się być dzieci... Mimo że po 100 stronach nagle zaczynają pić alkohol i o kimś jest wzmianka, że palił trawkę.
Jestem zgorszona. Nawet nie doczytam tej książki do końca, bo po prostu nie potrafię...
Nie rozumiem, dlaczego ta książka ma tak wysokie oceny, ale nawet nie chcę rozumieć - dla mnie to jest TRAGEDIA.
Mam wrażenie, że autorka, jako fanka Sherlocka Holmesa, nie potrafiąc wymyślić historii godnej Sherlocka Holmesa, stworzyła historię Sherlocka Holmesa DLA DZIECI.
Niestety, ja się z tą autorką spotkałam po raz pierwszy, a na egzemplarzu książki nigdzie nie...
2023-08-12
Kto tak naprawdę pisze "Zwiadowców"?
Kiedy seria o zwiadowcach zakończyła się na jedenastym tomie, kolejne czytałam z czystego sentymentu. Przykro mi, że autor uważa i traktuje te tomy jako kontynuacje pierwszych tomów, bo są to dwie różne serie i nie mają ze sobą za wiele wspólnego. Jest cała masa rzeczy, które zwyczajnie są nie na miejscu, jakby to nie Flanagan John pisał nowe tomy, a jakiś jego młodszy krewniak, który jest zapoznany z fabułą.
Mianowicie:
♦ Will nie jest Willem; ani tym, którego poznaliśmy w pierwszych tomach, ani tym, którego spotkała tragedia w dwunastym tomie.
♦ Maddie jest postacią beznamiętną, pustą wręcz. Pozbawiona charakteru, osobowości, wkurzająca. Dostaje wszystko, czego chce, przez co po prostu nie da się jej lubić. W pierwszych tomach serii Will, Horace, Alyss i Jane byli wykreowani niesamowicie, różnorodnie, z sercem, i każda ich relacja wywoływała uśmiech na twarzy. Relacja Willa i Maddie jest po prostu nudna, nie ma iskry. No i wszyscy bohaterowie drugoplanowi (poza czarnymi charakterami) ubóstwiają i kochają Maddie.
♦ Fabuła (podobnie jak w paru poprzednich tomach) podąża ścieżką łatwizny i co by się nie działo, bohaterowie wybierają zawsze to najprostsze i najbardziej banalne rozwiązanie - "bo takie jest najlepsze". Wszystkie swoje decyzje opierają na przypuszczeniach, i wszystkie te przypuszczenia się sprawdzają. Są po prostu wszechwiedzący, nawet jeśli nie mają pojęcia o dziedzinie, z którą właśnie się stykają.
♦ Wszyscy się sobie wiecznie podlizują. WIECZNIE.
Co do fabuły "Wilków Arazan", to początek wcale nie wydawał się nieciekawy. Nie wiem, czy to wina tłumaczki, pani Małgorzaty Kaczorowskiej, czy może edytora/korektora, ale tłumaczenie jest fatalne; w książce występuje cała masa powtórzeń, zupełnie jakby ludzie w wydawnictwie zapomnieli o czymś tak istotnym jak tak zwane synonimy.
Potem okazało się, że pan Flangan zajrzał sobie do poprzednich tomów i zrobił fabułę ze zlepka przetrawionej już fabuły, tworząc odgrzewanego kotleta, czy raczej zmielonego klopsa - czarny charakter z pierwszych tomów, Morgarath, motyw magii z piątego tomu, trochę wspominek z drugiego.
Jak też ktoś w komentarzu wspomniał - przez 16 tomów nie było magii, a tu nagle autor postanowił spoliczkować nas wykreowaniem czarownicy próbującej przywołać demona. Z jakiego powodu chce to zrobić? Will się domyśla, a jego domysły są oczywiście nieomylne, więc to na pewno ten właśnie powód. Co z tego, że czarownica rozmowna na ten temat nie była. Sama magia nie była zbyt dobrze przemyślana. Prostota goniła bezmyślność.
Niniejszym się poddaję. Nie sięgam już po więcej tomów i nie kupuję, bo to się mija z celem. "Zwiadowcy" zakończyli się wraz z jedenastym tonem.
Nie, dziękuję, panie Flanagan.
Kto tak naprawdę pisze "Zwiadowców"?
Kiedy seria o zwiadowcach zakończyła się na jedenastym tomie, kolejne czytałam z czystego sentymentu. Przykro mi, że autor uważa i traktuje te tomy jako kontynuacje pierwszych tomów, bo są to dwie różne serie i nie mają ze sobą za wiele wspólnego. Jest cała masa rzeczy, które zwyczajnie są nie na miejscu, jakby to nie Flanagan John...
2023-07-25
O książkach Remigiusza Mroza huczy cała Polska, więc w końcu zdecydowałam się sięgnąć po jego powieść i sprawdzić, co takiego dobrego jest w twórczości tego autora.
Po "Ekspozycji" stwierdzam, że niewiele.
Bardzo lubię kryminały i nie mam jakichś szczególnie wygórowanych wymagań co do fabuły - początek "Ekspozycji" Remigiusza Mroza wydał mi się nawet ciekawy i od pierwszej chwili mnie wciągnął. Morderstwo na szycie góry, bez śladów, z tajemniczym motywem monet. Niestety im dalej w las, tym gorzej.
Pierwsze, co rzuca się w oczy podczas czytania to nieustanne porównywanie realizmu do fikcji - na każdym kroku czytamy, że "to nie jest tak jak w serialach", "to nie jest tak jak w filmach", "to nie jest tak jak w książkach" - autor ciągle podkreśla, że w filmach akcji czy powieściach kryminalnych coś jest przedstawiane niezgodnie z rzeczywistością. Czytelnik czuje się, jakby to nauczyciel strofował ucznia za to, że wierzy w takie bajki - cały czas miałam wrażenie, jakbym była pouczana, że inne powieści, które lubię i cenię, albo seriale kryminalne, które oglądałam, niewiele mają wspólnego z prawdziwym życiem, i powinnam raczej skupić się na tym, co pisze pan Mróz. Wydaje się, że autor bardzo pragnie pochwalić się swoją wiedzą - nie tylko zresztą o realizmach pracy policjantów, ale także rzeczach tak błahych jak yerba mate.
Ale to tylko szczegół, moje prywatne odczucie (i żeby nie było - nie nastawiałam się negatywnie. Jestem fanką serialu "Chyłka" i wierzę, że pan Mróz pisze ciekawe powieści, ale pewnie zaczęłam od tej gorszej serii).
Druga rzecz, to że postaci pierwszoplanowe są pozbawione duszy. Komisarz Forst nie ma absolutnie żadnej historii - jest jak człowiek, który pojawił się nagle w środku miasta, nic o nim nie wiadomo, o jego przeszłości, o jego ambicjach. Jest postacią po prostu bezbarwną. Wiemy, że ma silne migreny i wiemy, że jest uzależniony od nikotyny, z czym próbuje walczyć. I o ile można by pomyśleć, że to kobieciarz, bo podrywa dziennikarkę, o tyle podrywa tylko i wyłącznie tę jedną kobietę i ciągle o niej myśli, chociaż poznał ją chwilę wcześniej. Żadnego zalążka na temat jego przeszłości, po prostu zwykła postać drugoplanowa, która włamała się na pierwszy plan.
Trzecia rzecz to błądzenie po omacku. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie może być kolorowo w żadnej powieści (bo byłoby po prostu nudno), ale tutaj nie dość, że bohaterowie trafiają na ślady prowadzące do zupełnie dzikich miejsc, to większość akcji polega na tak abstrakcyjnych ucieczkach z tych miejsc, że mnie osobiście męczyło czytanie i czekanie, aż w końcu powieść wróci na tory fabuły.
I tutaj odnośnie rzeczy czwartej - zawiodłam się mocno, ponieważ fabuła z początku książki, która wiele miała wspólnego z religią, nagle przestała mieć większe znaczenie na jej końcu. Religia przestała mieć znaczenie, a na wierzch wypłynęła zwykła nudna zemsta. W dodatku monety, które grały pierwsze skrzypce okazały się pozbawione znaczenia dla osób, które brały czynny udział w całej tej fabule. To się nazywa "naciągana fabuła".
Całość byłaby dużo ciekawsza bez tych monet i bez poruszania tematu religii, który na koniec i tak nie miał kompletnie żadnego znaczenia. Po zakończeniu lektury pozostaje niesmak i uczucie zawiedzenia. Nie twierdzę, że książka jest fatalna i wierzę, że kolejne tomy będą lepsze, ale pierwszy tom o komisarzu był po prostu naciągany.
O książkach Remigiusza Mroza huczy cała Polska, więc w końcu zdecydowałam się sięgnąć po jego powieść i sprawdzić, co takiego dobrego jest w twórczości tego autora.
Po "Ekspozycji" stwierdzam, że niewiele.
Bardzo lubię kryminały i nie mam jakichś szczególnie wygórowanych wymagań co do fabuły - początek "Ekspozycji" Remigiusza Mroza wydał mi się nawet ciekawy i od...
2022-01-29
Krótka, ale ciekawa powieść, która wydaje się być całkiem prawdopodobną wizją naszej przyszłości.
Bohaterowie trochę mnie irytowali swoim zachowaniem, ale chyba nie mogę ich winić - w końcu tak zostali zaprogramowani.
Krótka, ale ciekawa powieść, która wydaje się być całkiem prawdopodobną wizją naszej przyszłości.
Bohaterowie trochę mnie irytowali swoim zachowaniem, ale chyba nie mogę ich winić - w końcu tak zostali zaprogramowani.
2018-07-15
Nie raz już w życiu zwiodły mnie czy to okładkowy opis czy opinie w Internecie, i z przykrością stwierdzam, że "Pierwszy Róg" jest kolejną powieścią na mojej liście, przez której opis dałam się oszukać.
"Intensywa, gęsta amotsfera" – w życiu. 3/4 akcji rozgrywa się w gospodzie, gdzie bohaterowie utknęli przez śnieżną zawieję. Gdzie opis świata? Gdzie opis akcji? Poza tym, że rozbójnicy napalają się na córkę gospodarza, której nie będzie miał kto bronić i w gospodzie grasuje wilkołak, nie dzieje się zupełnie NIC. Gdzie jest niby ta gęsta i intensywna atmosfera? Zero napięcia, zero emocji, a śmierć stajennego do końca nie wyjaśniona – dlaczego nie miał nosa, oczu i uszu? Gdyby to było zwykłe pożarcie, ciało by było rozprute, a tu się okazuje, że pozbawiono go części twarzy i głowy niczym w jakimś rytuale. Żadnego wyjaśnienia.
"znakomite dialogi" – śmiech na sali. Pomijając fakt, że już u samego początku jesteśmy zasypani nieznanymi nazwami i imionami bóstw, przy czym ciężko się połapać o czym w ogóle mowa, bohaterowie rozmawiają na błache tematy, nic nie wnoszące do fabuły, nie wspominając o tym, że wiele można by po prostu pominąć, jak na przykład rozdział o piciu wina.
"fenomelalnie wykreowani bohaterowie" – błagam... "potężna czarodziejka" mdleje po zamknięciu drzwi za pomocą magii, pozbawiona sił; herszt bandy który wydaje się być zaskakująco łagodny, no i oczywiście mroczna elfka, która z początku uchodzi za tajemniczą postać, a potem... ahh, szkoda gadać, ale jeszcze do tego wrócę.
"wciąga już od pierwszych stron" – niestety, ja się tych "pierwszych stron" nie doczekałam.
No dobrze, ale trzymajmy nerwy na wodzy i skupmy się może na nieco dokładniejszym opisie zaistniałego problemu...
Rzeczą, która w "Pierwszym Rogu" bardzo rzuca się w oczy, jest stosowany przez autora język – nie styl pisania, choć i ten do mojego gustu nie przypadł, ale po prostu sam język. Jest tu używana forma starodawna (zwracanie się do osoby w liczbie mnogiej, używanie archaizmów), która zdaje się być pisana trochę na siłę, aby nadać odpowiednio średniowiecznej atmosfery wydarzeniom przedstawionym w powieści. Rozumiem zamysł, ale podczas czytania miałam duże wrażenie, że jest to pisane na siłę, bo "trzeba". W innych książkach (np. Serii o inkwizytorze Nicolasie Eymerichu) nadaje to realizmu, tutaj jednak prezentuje się sztucznie, nienaturalnie. Zupełnie jakby pan Schwartz nie do końca znał się na rzeczy, ale ponieważ uparł się pisać o świecie przybliżonym do życia w czasach średniowiecza, nadmiernie używa określeń z nim kojarzonych.
Trochę śmieszne wydają mi się również same rozdziały, a przede wszystkim ich... tytuły. Chyba pierwszy raz spotkałam się z przypadkiem, gdzie tytuł rozdziału dotyczy stricte rzeczy w tym tytule zawartej. Na przykład w pierwszym rozdziale, "Maestra" – pojawia się maestra, w drugim rozdziale, "Więźniowie burzy" bohaterowie zostają... no, więźniami burzy. Trzeci rozdział to "Wieża" i jest w nim opis wchodzenia na wieżę, natomiast na przykład w piątym – "Ortenhalskie wino" – bohaterowie... piją wino. I to wszystko. Książka miała mnie rzekomo od pierwszych stron zaciekawić, a prawda jest taka, że od pierwszych stron mnie śmieszyła, a co jest w tym najgorsze? Że to było żałośnie śmieszne. Fabułę pięciu rozdziałów można by było spokojnie zamknąć w jednym, krótszym + usunąć kilka wątków-zapychaczy, jak na przykład to picie wina, które niczego do całości nie wniosło.
To tyle jeżeli chodzi o całokształt samej powieści. A teraz kilka "smaczków", które uderzyły mi do głowy podczas lektury.
Po pierwsze, z jakiegoś powodu bohaterowie swój wiek przedstawiają w następujący sposób: "Mam dwa tuziny i cztery lata" – choć w każdym innym przypadku używa się zupełnie normalnych liczb, tj. "żołnierzy było czterdziestu", nie zaś "żołnierzy było trzy tuziny i czterech". Później spotkałam się również z określeniem "Mam lat dziesięć i dziewięć". To już nie "tuzin i siedem"?
Podobnie było w przypadku określania czasu. Leandra zwracając się czy to do Havalda czy do gospodarza określała się w czasie za pomocą świecy, np. "spotkamy się za pół świecy", ale gdzieś dalej na pytanie Havalda ile spał, odparła że kilka godzin. Jeżeli istnieje tam system godzinowy, to po co ta świeca?
Po drugie, główny bohater, Havald, nazywa Leę "potężną czarodziejką", a wycieńczyło ją zamykanie drzwi za pomocą magii. Żaden czytelnik raczej nie jest przyzwyczajony do tego, że magowie są tak... właściwie to prawie bezużyteczni. Zwykły rytuał mający na celu odkryć, czy dana osoba jest wilkołakiem ma ponoć trwać całymi godzinami.
Poza tym to chyba przegapiłam podczas czytania narastające między bohaterami uczucie, bo nagle zaczęli zachowywać się, jakby sie w sobie zakochali...
Do tego wszystkiego dochodzą również bardzo idiotyczne teksty typu "Podziekowałem bogom za dar, jaki dali nam, mężczyznom. Za to, że możemy podziwiać chód kobiety". Serio? Przecież to brzmi tak niedorzecznie i idiotycznie, że nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. To zdanie mogłoby być naprawdę dobre, gdyby autor wymyślił coś głębokiego, coś co da się przełożyć na nasz realny świat i pomyśleć "O! Tak, tak właśnie jest". Ale jaki mężczyzna na Ziemi "podziwia" to, w jaki sposób kobieta idzie?
Albo kolejny "głęboki" przykład: "Walka kończy się dopiero wtedy, kiedy się skończy". Czyli co? Walka skończy się, kiedy zabiję przeciwnika? Czy kiedy przeciwnik się podda? A może skończy się dopiero kiedy sama zginę? Jak w takim wypadku określić koniec walki?
Oprócz tego, tragiczny był sposób, w jaki Zokora przyjęła "dar" dla swojej bogini, aby uratować życie Havalda. Havald właściwie nie miał co jej ofiarować, więc w jego imieniu wystąpił kupiec, który go zranił. Najpierw Zokora powiedziała Havaldowi, że ofiara musi być czymś cennym dla człowieka, powiązanym z nim, po czym zażądała od kupca... seksu. Okej, nasienie rzeczywiście jest ściśle związane z mężczyzną, no ale na pewno nie tak cenne jak jakaś sentymentalna pamiątka albo ukochane zwierzę. Nie to jest jednak najgorsze, najgorszy jest sposób w jaki Zokora uratowała Havalda – dała mu winogrono. Jedną kulkę głupiego winogrona, które w mig go uleczyło. No przecież to jest śmieszne, wygląda jak po prostu negocjacja "seks za uleczające grono" a nie ofiarowanie daru bogini. Pierwszy raz spotykam się w książce z tak niesztampową, bardzo oryginalną magią – za to potwornie nudną, która nie budzi żadnych emocji, żadnego podziwu.
I ostatni już przykład (chciałabym szybko zapomnieć o moim rozczarowaniu tą powieścią): zakończenie. Autor na sam koniec, aby wyjaśnić, w jaki sposób Havald rozwiązał walkę z głównym czarnym charakterem, wprowadził nowego bohatera, jakiegoś przypadkowego przechodznia, wszyscy inni w mig go polubili i opowiedzieli mu swoją historię, w ogóle nie podejrzewając, że przecież taki dziwnie miły i uprzejmy człowiek jest dość podejrzany (okej, była wzmianka, że miał pierścień z herbem jednego z Klanów, no ale co z tego?! Na Boga, co to w ogóle za zamysł, żeby w taki sposób napisać zakończenie?!)
Podsumowując: jestem rozczarowana i zła na siebie, że wybrałam tę książkę na prezent urodzinowy i mój biedny chłopak wydał na nią pieniądze. Następnym razem będę zdecydowanie ostrożniejsza.
Nie raz już w życiu zwiodły mnie czy to okładkowy opis czy opinie w Internecie, i z przykrością stwierdzam, że "Pierwszy Róg" jest kolejną powieścią na mojej liście, przez której opis dałam się oszukać.
"Intensywa, gęsta amotsfera" – w życiu. 3/4 akcji rozgrywa się w gospodzie, gdzie bohaterowie utknęli przez śnieżną zawieję. Gdzie opis świata? Gdzie opis akcji? Poza tym,...
2018-07-24
Czuję się oszukana, jak zawsze kiedy cała masa pozytywnych opinii na temat książki okazuje się być tandetną reklamą.
Podobno "co 6 sekund ktoś w Stanach Zjednoczonych kupuje tę książkę" (zgaduję, że działo się tak w roku wydania) ale chyba grubo – naprawdę GRUBO – przesadzili. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że tyle osób jest tak wniebowziętych tą powieścią, dlatego że w gruncie rzeczy jest... nudna.
I to bardzo.
Główna bohaterka, Rachel, jest po prostu alkoholiczką, która przez całą książkę cierpi po rozstaniu ze swoim mężem, który ją zdradził i założył rodzinę z inną. Jeździ codziennie pociągiem do Londynu, żeby nie wyszło na jaw, że przez alkoholizm straciła pracę. Jeżdżąc, zagląda do domu pewnej pary, wyobrażając sobie ich cudowne życie i wymyślając im imiona (kto normalny tak robi?!), aż pewnego dnia dowiaduje się, że zaginęła "jej Jess" – czyli kobieta z domu, który Rachel obserwowała z pociągu.
Tak zaczyna się beznapięciowa historia Rachel, która nadal ma problemy z alkoholem, ale teraz na dodatek próbuje rozwiązać sprawę zaginięcia "Jess" (a tak naprawdę Megan), i jednocześnie walczy z zanikiem pamięci, którego teoretycznie nie można wyleczyć, ale jej nagle samo się poprawia i nagle ni z gruchy ni z pietruchy przypomina sobie różne fakty ze swojego życia. Brawo.
W międzyczasie poznajemy również historię Megan, która ma problemy sama z sobą. Trudne dzieciństwo, trawka, kiepska przeszłość i oto wyszła za mąż i zdradza swojego męża z wieloma różnymi facetami i czuje się przy tym sobą, a kiedy jest jej smutno, leci do męża, żeby ją przytulił.
No i jest jeszcze Anna, nowa żona byłego męża Rachel, która ma bzika na punkcie tego, że Rachel kręci się przy ich domu i chce zrobić im krzywdę.
Książka pełna jest opisów typowych z życia chwil, czyli opis oglądania telewizji, opis picia herbaty, opis podróży pociągiem, opis chodzenia, opis stania, opis siedzenia... masakra. Prawie nic się tam nie dzieje, nie ma żadnego napięcia, żadnego zjawiskowego zwrotu akcji. Oczywiście, pewien zwrot akcji jest, ale ciągnie się tak długo i tak mozolnie, że łatwo go przeoczyć.
Książka mi się nie podobała. W sumie to strata pieniędzy i czasu jej poświęconego. Liczyłam na dobry thriller, na dreszczyk emocji, tymczasem książka przydała mi się tylko do szybkiego zasypiania...
Nie polecam.
Czuję się oszukana, jak zawsze kiedy cała masa pozytywnych opinii na temat książki okazuje się być tandetną reklamą.
Podobno "co 6 sekund ktoś w Stanach Zjednoczonych kupuje tę książkę" (zgaduję, że działo się tak w roku wydania) ale chyba grubo – naprawdę GRUBO – przesadzili. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że tyle osób jest tak wniebowziętych tą powieścią, dlatego że...
2018-10-07
O tym jak gry ONLINE ewoluowały do ONLIFE
Masz dość swojego życia? Praca cię wykańcza? A może nie jesteś w stanie znieść wiecznie narzekającej żony lub matki? Zapomnij o starych konsolach z kontrolerami ruchu! Zapomnij o okularach wirtualnej rzeczywistości! Wejdź do najnowszej technologicznie kapsuły wirtualnego świata gier i dołącz do społeczności świata Barliony – najpopularniejszej gry państwowej, w której rozpoczniesz swoje pradziwe drugie, lepsze życie!
Dmitrij Machan, główny bohater, ma trzydzieści lat. Jest specjalistą do spraw bezpieczeństwa komputerowego. Skazany na osiem lat gry w świecie Barliony za błąd, którego nie był nawet świadom. Nie brzmi tak źle, prawda? Kto by nie chciał grać sobie przez osiem lat, nie martwiąc się o rachunki, jedzenie, rodzinę! Czyste szaleństwo!
Niestety, problem w tym, że dla więźniów gra w kapsule to prawdziwa walka o życie – nie mają władzy nad wyborem swojej postaci. Zostaje im odgórnie przydzielona rasa, klasa i specjalizacja, wygląd i statystyki, które są rzecz jasna najgorsze spośród wszystkich możliwych, a filtry doznań mają wyłączone. Oznacza to, że jak spadnie im na stopę kilof, to bardzo boli. Odczuwają każdą ranę, szczególnie te śmiertelne – a po śmierci odradzają się na nowo i dalej muszą walczyć o przetrwanie.
Są tylko dwa sposoby na zakończenie wyroku – przeżyć i przeczekać do jego końca, albo zapłacić określoną kwotę w ramach wykupienia sobie wolności. Oczywiście, chodzi o pieniądze wirtualne, które zdobywa się w grze poprzez pracę i znajdowanie surowców, które następnie można obrabiać i sprzedawać.
Pomysł na taką fabułę brzmi naprawdę fajnie, ale pod warunkiem, że wie się, jak ją poprowadzić – w tym przypadku wyszło średnio. Na początku trochę męczymy się z czytaniem – kiedy bohater trafia do kopalni, nie robi w niej nic prócz wydobywania rudy, a później tworzenia pierścionków. Robi to właściwie przez pół książki, a dodatkowe wypisywanie statystyk w nawiasach jest niesamowicie nużące – fajnie, że autor na bieżąco informuje, jakie osiągnięcia zdobył bohater, ale tego jest po prostu za dużo.
Do tego sama postać Machana wydaje się z początku nieco mętna. Typowy "podstarzały" gejmer jakich w obecnych czasach coraz więcej, który zdecydowanie nie zachowuje się jak na swój wiek. Podlizuje się każdemu NPC-owi, i chociaż jest to konieczne, trochę razi w oczy. Mimo że z początku uchodzi przeciętniakiem, okazuje się, że jako jedyny potrafi radzić sobie tak dobrze w grze, szybko zdobywa punkty w każdej dziedzinie i wpada na pomysły, na jakie nikt inny nie wpada – w końcu czymś musi się wyróżnić, żeby zasłużyć na miano bohatera.
Ostatecznie nie czuję się jednak zawiedziona lekturą. Mimo że bohater momentami trochę działał na nerwy, to ogólnej fabule powieści udało się mnie wciągnąć. W gruncie rzeczy autor przedstawił realnie rysujący się obraz przyszłości – przyszłości, którą zdominują wirtualny świat i wirtualne postacie.
O tym jak gry ONLINE ewoluowały do ONLIFE
Masz dość swojego życia? Praca cię wykańcza? A może nie jesteś w stanie znieść wiecznie narzekającej żony lub matki? Zapomnij o starych konsolach z kontrolerami ruchu! Zapomnij o okularach wirtualnej rzeczywistości! Wejdź do najnowszej technologicznie kapsuły wirtualnego świata gier i dołącz do społeczności świata Barliony –...
2018-12-23
2017-05-10
Szczerze mówiąc, książka średnio przypadła mi do gustu. Może spodziewałam się po niej czegoś więcej z racji tego, iż "Koralina" czy "Księga cmentarna" zawładnęły moim sercem. Choć fakt faktem, że zakończenie trochę mnie wzruszyło.
Szczerze mówiąc, książka średnio przypadła mi do gustu. Może spodziewałam się po niej czegoś więcej z racji tego, iż "Koralina" czy "Księga cmentarna" zawładnęły moim sercem. Choć fakt faktem, że zakończenie trochę mnie wzruszyło.
Pokaż mimo to2017-06-08
Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki.
Na początek zaznaczę może, że jej minusem jest pokręcona kolejność - tu czytam o świecie podziemia, gdzie rządzi Lucyfer, a parę opowiadań później o zdarzeniach mających miejsce, kiedy jeszcze był archaniołem.
Oczywiście w książkach z opowiadaniami kolejność teoretycznie nie ma znaczenia - ale tylko w takich, której opowiadania nie są ze sobą powiązane. Tymczasem w "Żarna niebios" mamy zarówno osobne opowiastki, jak i opowiadania, które są właśnie ze sobą powiązane i ich losowa kolejność strasznie mąci w głowie.
Drugi minus to skrajnie różna atmosfera w opowiadaniach. Kiedy czytałam pierwsze, miało ono charakter bardziej parodyjny - szczerze się uśmiałam i zapałałam sympatią do bohaterów, podobnie jak w kolejnym opowiadaniu, gdzie też występowały wątki parodyjne. A potem nagle cały humor prysł niczym bańka mydlana i pojawiło się opowiadanie tak poważne i krwawe, że totalnie wytrąciło mnie z pantałyku - bo ja tu czytam z nastawieniem, że zaraz znowu stanie się coś zabawnego, ktoś rzuci jakiś dowcip, czy kąśliwą uwagę, a tu o dziwo nic takiego się nie dzieje.
Nie czepiałabym się tego, gdyby w książce były zawarte ot, takie humorystyczne komediowe wątki. Ale tutaj mamy do czynienia z czysto parodyjnym ukazaniem życia aniołów i demonów. Wyobraźcie sobie, że czytacie książkę, która jest jednocześnie parodią i jednocześnie horrorem. Dobrze jest odczuwać różne emocje podczas czytania, ale w tym przypadku miałam wrażenie, jakbym z pola pełnego słodko pachnących kwiatów nagle spadła z urwiska do wnętrza czynnego wulkanu...
Nie mam pojęcia, czy zabierać się za kolejne prace pani Kossakowskiej, ponieważ nie wiem, czego się spodziewać - czy parodii, czy czegoś poważniejszego, czy może jednak dobrej powieści z akcją, ale z dodatkiem ROZSĄDNYCH wątków komediowych.
Mam bardzo mieszane uczucia co do tej książki.
Na początek zaznaczę może, że jej minusem jest pokręcona kolejność - tu czytam o świecie podziemia, gdzie rządzi Lucyfer, a parę opowiadań później o zdarzeniach mających miejsce, kiedy jeszcze był archaniołem.
Oczywiście w książkach z opowiadaniami kolejność teoretycznie nie ma znaczenia - ale tylko w takich, której...
Zaciekawiła mnie okładka, zaciekawił mnie opis... treść mnie mocno zawiodła.
W "Dziewczynie w stalowym gorsecie" mamy do czynienia z dwójką stereotypowych bohaterów: dziewczyna ostrożna, rzekomo nieufna i spłoszona oraz chłopak, jeden z dwóch wzorców typowego kandydata na faceta dla bohaterki - przystojny, bogaty, zabili mu rodziców, a on poszukuje zemsty. Dość typowa fabuła, nic jakoś szczególnie wciągającego.
Minus za to, że nie użyto objaśnień, czym są przedmioty, których używają bohaterowie - osobiście nie mam ochoty sprawdzać co chwila na wikipedii co jest czym.
Do tego ciągłe podkreślenie tajemniczości głównej bohaterki - och, bo ona ma w sobie COŚ, ona jest INNA i to COŚ przejmuje nad nią kontrolę. Za bardzo rzuca się to w oczy.
Co jeszcze jest denerwującego? WSZECHWIEDZĄCY GŁÓWNY BOHATER! Griff, ten bogaty chłoptaś od poszukiwania zemsty potrąca główną bohaterkę i po jednym spojrzeniu na nią już wie, że COŚ JEST Z NIĄ NIE TAK, że jest niezwykła. Mało tego - kiedy ta leżała nieprzytomna, on już wiedział ze swoich wszechwiedzących domysłów u kogo pracowała, powiązał to z młodym paniczem i już był pewien, że to ów konkretny panicz ją skrzywdził.
A bohaterka - Finley - ledwie odzyskała przytomność i co? Zaczęła się zastanawiać, jakby to było pocałować Griffa. Serio?
Oczywiście, mamy też czarny charakter, badass Jack, któru też już po pierwszym spotkaniu spodobał się Finley.
Styl, mogłabym rzec, nieco "arogancki". Autorka daje czytelnikowi wyraźnie do zrozumienia, ze wie o czym pisze, ale nie raczy tłumaczyć pojęć. Moim zdaniem nie wzięła ona pod uwagę, że po książkę tę może sięgnąć ktoś, kto nie zna się na mecha i epoce wiktoriańskiej, czy na X-Menach. A nigdzie nie widziałam, żeby powieść ta była przeznaczona dla konkretnej grupy czytelniczej.
Co mnie rozbawiło, to fakt, że chociaż główna bohaterka niby jest "nieufna i płochliwa", to jednak ledwie poznała Emily, od razu się do niej uśmiechała i postanowiła się z nią zaprzyjaźnić, po zaledwie pięciominutowej rozmowie. Brawo, Finley *oklaski*.
Ach, i jeszcze jedna rzecz mocno irytuje. Mianowicie zbyt widoczne podkreślanie podtekstów seksualnych, które autorka wplatała w każdy możliwym moment. Za bardzo starała się podkreślić, że ten i ten jest och ach taki przystojny taki boski, a ta i ta jest taka piękna przepiękna. To było tak wymuszone i częste, że aż obrzydzało. Autorka w ogóle nie ma do tego wyczucia - ale chyba nie powinnam się dziwić, bo z tego co wygoogle'owałam wynika, że jest to autorka powieści erotycznych. Szkoda, że pokusiła się na pisanie książki dla młodzieży, w której 16-latkowie zachowują się jak 30-latki.
Zaciekawiła mnie okładka, zaciekawił mnie opis... treść mnie mocno zawiodła.
W "Dziewczynie w stalowym gorsecie" mamy do czynienia z dwójką stereotypowych bohaterów: dziewczyna ostrożna, rzekomo nieufna i spłoszona oraz chłopak, jeden z dwóch wzorców typowego kandydata na faceta dla bohaterki - przystojny, bogaty, zabili mu rodziców, a on poszukuje zemsty. Dość typowa...
Lektura taka na czytanie w przerwach w pracy czy w autobusie. Bohaterowie nie zachowują się jak dorośli, bardziej jak nastolatkowie. Sama fabuła też dosyć infantylna - połowa książki to przygotowanie głównego bohatera do roli Powiernika ale w zasadzie nic nie jest tu opisane, ot parę wyjaśnień który stwór jest który. Same opisy krótkie, niewiele można sobie po nich wyobrazić, dużo ,,domyślałam" sobie sama. Dialogi też bez werwy, bohaterowie za dużo sobie słodzą, wiecznie nazywają się kotusiami i kochaniami, niemal w każdym zwróceniu się do siebie.
Druga połowa to niby rozkręcenie akcji, w końcu coś się zaczęło dziać, ale tak naprawdę zainteresowana poczułam się dopiero na ostatnich stronach (epilog nudny).
Mimo wszystko sięgnę za jakiś czas po kontynuację, bo to cienkie książki, no i mam nadzieję, że się rozkręci, ale ostrzegam, że sama powieść nie jest dla wybrednych i wymagających czytelników.
Lektura taka na czytanie w przerwach w pracy czy w autobusie. Bohaterowie nie zachowują się jak dorośli, bardziej jak nastolatkowie. Sama fabuła też dosyć infantylna - połowa książki to przygotowanie głównego bohatera do roli Powiernika ale w zasadzie nic nie jest tu opisane, ot parę wyjaśnień który stwór jest który. Same opisy krótkie, niewiele można sobie po nich...
więcej Pokaż mimo to