-
Artykuły
James Joyce na Bloomsday, czyli 7 faktów na temat pisarza, który odmienił literaturęKonrad Wrzesiński7 -
Artykuły
Śladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8 -
Artykuły
Czytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać445 -
Artykuły
Znamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant15
Biblioteczka
2024-03-26
2024-03-20
Stąd dotąd.
Chyba tak powinna zacząć się dyskusja na temat tej powieści.
Tu się zaczęło, potem, długo potem się skończyło, choć – zdradzając rąbek końca – nie tyle skończyło ile dokonało. Sam Gus Landor, emerytowany konstabl i były ekspert wydziału kryminalnego, powiedziałby „Stąd dotąd. Jest morderstwo, potem następne i następne. I to ostatnie zamyka całą sprawę. Aktor schodzi ze sceny, krew zasycha, ciało spoczywa pod ziemią. Czysto”. Ale... czyżby to te słowa nie były bliższe panu Poe? „Wypełniło się” mógłby wyszeptać Allan, bo ten poeta i pijak jednocześnie, który towarzyszy Landorowi podczas pracy nie tyle szuka wraz z konstablem sprawcy, ile samego siebie. Przecież to młody adept szkoły wojskowej, który swą inteligencją odbiega od reszty towarzyszy. To ktoś ponad nimi, ktoś, kto patrzy, obserwuje, słucha i widzi to, czego inni nie dostrzegają. Ktoś, kto topi codzienność w wieczornym kuflu piwa w pobliskiej karczmie, bo jakaś część duszy tłucze się w nim i nie daje wytchnienia.
Ta dwójka szuka sprawcy morderstwa, a może sprawców? Szuka motywów, śladów i przyczyn. Szuka też serca... Bo dlaczego sprawcy zależało na tym organie ludzkim, już martwym, a nie na ciele denata? Kto go potrzebował i do czego? I czy morderca był tą samą osobą, co złodziej serca? Precyzja czynu nie pozostawia wątpliwości, że to ktoś, kto zna swój fach i potrzeby. To nie amator, a wysokiej profesji specjalista. Jednak profilowanie potencjalnego podejrzanego nijak ma się do czynów.
Pytania się mnożą. Pytań przybywa, a odpowiedzi jako takich brak. Są poszlaki, są domysły, jest wiele dyskusji pomiędzy konstablem Gusem, a Poem. Wiele dociekań i dywagacji. I jest gra w uzupełnianie niedokończonego i nieczytelnego już tekstu z karteczki, jaką w garści ściskał denat.
Czyżby początek zawsze był końcem?
„Bielmo” to inteligentna powieść o podłożu kryminalnym. Brawurowa, inteligentna, błyskotliwa. I zaskakująca. Pomiędzy bohaterami toczy się gra słowna, przerzucanie między sobą podejrzeń, ale i obserwacja. Z mowy ciała bowiem, z małych gestów, można wyczytać to, co usta skrywają. Osoba Poe trafiła na rywala równego sobie, ale to w większej mierze sprawka autora. Bo to on odważnie i jakże precyzyjnie wykreował tak błyskotliwych bohaterów powieści. Jest doświadczony Gus Landor i nader inteligentny Edgar Allan Poe. Dwóch zawodników przy jednej grze.
Czytasz i czujesz, że to jedna z lepszych książek kryminalnych jakie czytałeś.
Dajesz się porwać tajemnicy, mgle i dociekaniom.
Zatapiasz się w atmosferze mrocznego lasu, chłodów poranka i surowości akademii wojskowej West Point. Liście szeleszczą pod nogami, gdy chodzisz pomiędzy drzewami i szukasz śladów zostawionych przez morderców. Rysujesz sobie schematy, skryty w kącie tawerny obserwujesz jej bywalców. Tropisz, jak pies. I to jest samo w sobie mistrzostwem pióra Louisa Bayarda.
#agaKUSIczyta
Stąd dotąd.
Chyba tak powinna zacząć się dyskusja na temat tej powieści.
Tu się zaczęło, potem, długo potem się skończyło, choć – zdradzając rąbek końca – nie tyle skończyło ile dokonało. Sam Gus Landor, emerytowany konstabl i były ekspert wydziału kryminalnego, powiedziałby „Stąd dotąd. Jest morderstwo, potem następne i następne. I to ostatnie zamyka całą sprawę. Aktor...
2024-01-19
czegoś mi tu brakło.
zacznę od tego, że...
czyta się świetnie, z emocjami wręcz, ale do połowy. Potem zaczyna się się pojawiać zbyt wiele postaci i ich przeszłe pokolenia, które miały wpływa na to, co tu i teraz i zaczynasz gubić się w tych ludziach i kto komu i dlaczego. Nie możesz dociec co ktoś ma wspólnego z tym miejscem, zbrodnią, czy plugawą historią, o której każdy milczy...
zbyt dużo tych ludzi
a czego brakuje? nieco jasności w tym tłumie bohaterów przy końcu... a szkoda
czegoś mi tu brakło.
zacznę od tego, że...
czyta się świetnie, z emocjami wręcz, ale do połowy. Potem zaczyna się się pojawiać zbyt wiele postaci i ich przeszłe pokolenia, które miały wpływa na to, co tu i teraz i zaczynasz gubić się w tych ludziach i kto komu i dlaczego. Nie możesz dociec co ktoś ma wspólnego z tym miejscem, zbrodnią, czy plugawą historią, o której...
2023-10-12
świetnie się czyta - i nawet nie znając wcześniejszej części, łatwo wchodzisz w fabułę i postaci. Fox i pani Prokurator, świetna para.
I, jak to bywa w kryminałach, zwłaszcza tych prowadzonych w formie serii - jest i akcja i tempo i ... coś obok, czyli życie prywatne. A raczej jego brak, bo funkcjonariusze najczęściej o nim marzą...
Tu dochodzi do tajemniczych porzuceń ciał - nader uszkodzonych, wręcz wypatroszonych i zastanawiających. Nic nie jest oczywiste, a łapiemy się samych poszlak... Ale co dwie głowy, to nie jedna - pod warunkiem, że jest się wobec siebie szczerym...
A z tym róznie bywa
świetnie się czyta - i nawet nie znając wcześniejszej części, łatwo wchodzisz w fabułę i postaci. Fox i pani Prokurator, świetna para.
I, jak to bywa w kryminałach, zwłaszcza tych prowadzonych w formie serii - jest i akcja i tempo i ... coś obok, czyli życie prywatne. A raczej jego brak, bo funkcjonariusze najczęściej o nim marzą...
Tu dochodzi do tajemniczych porzuceń...
2023-08-21
Czym jest komiks Marcella Quintanilha? Każdy osądzi indywidualnie. Ktoś powie, że niczym niezwykłym, inny oznajmi, że czymś, co w zarysie zapamięta na krótko, albo może i w ogóle, bo marnizna. Ktoś od razu wypali, że jest brzydki i odstręczający. Ale i pośród tych opinii z pewnością znajdzie się ktoś, kto powie, że „Śliczna Marcia” jest drogą, drogą prowadzącą ku dobroci, życiu i narodzeniu, od nowa i na nowo. Lecz tylko wybrani na nią trafią i tylko przestrzegając znaków i wytycznych. „Śliczna Marcia” jest dramatem, który rozgrywa się w czterech ścianach – coś ci to mówi? W niejednym mieszkaniu jest podobnie, ale wolimy swoje brudy trzymać z dala od obcych oczu, bo moje jest moje.
Oto mama, Marcia Regina Santos Lima, z dorosłym już dzieckiem, Jaqueline. Z córką, która nikogo nie słucha, nie poważa, nie lubi. Jednak życie tak doświadczyło Marcię, że walczy o nią mimo wszystko. Nie zostawi jej samopas, nie pozwoli jej się stoczyć. Stara się przemawiać jej do rozsądku, co przypomina rzucanie grochem o ścianę. Stąd biorą się ciągłe kłótnie i złośliwości. Matka swoje, córka swoje, a pomiędzy nimi milczący Aluisio, atrapa ojca, bo to tylko partner Marcii. W zaostrzonych awanturach staje po jej stronie, lecz jego interakcje przyjmują najczęściej opłakany skutek. Jaqueline i tak robi, co chce i z kim chce. Jest samolubna, a gdy już się na coś porywa, ma to być dla niej zyskowne. I chyba dlatego pakuje się w kłopoty i trafia do więzienia w Espirito Santo. I co miesiąc mama jeździ do niej i co miesiąc wraca z niczym. Osadzona nie zgłosiła matki na listę osób, które „życzy sobie” widzieć. Ot, takie faux pas. Nie inaczej dzieje się z Aluisio i jego miłością do Marci. Wszystko się plącze i sypie, lecz Marcia walczy. Ukrywa łzy i strach, chowa tchórza w sobie, bo nie może okazać słabości. Wchodzi na wojenną ścieżkę, a gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Jednak istnieje pewna granica i limit cierpień przypadających na jedną osobę. Istnieje jakieś ograniczenie upadków i podnoszenia się z kolan.
Matka dla dziecka zrobi wszystko… I o tym jest komiks Marcella Quintanilha. To opowieść o miłości, poświęceniu i walce. To komiks o kochającej matce, która chce dać swojemu dziecku dobre życie, życie lepsze niż to, jakie miała ona. To obraz matczynej troski. Każdy rysunek, każda scena i każde słowo w historii Marcii jest potrzebne, wręcz niezbędne. Tym wybrukowana jest droga, którą kroczysz wraz z nią. I nawet jeśli Marcia zostaje ugodzona jako matka, i upada na kolana ze łzami w oczach, to wstaje i walczy bez tchu. Walczy o siebie i innych. Walczy z okropną codziennością i z niemocą. Walczy o córkę.
„Nadstaw ucha, śliczna Marcio” to komiks nietuzinkowy. Wyjątkowy. To osadzony w realiach Rio dramat rodzinny, w którym siłą sprawczą jest matczyna miłość. Czytasz i nie wiesz ani dokąd ta tragedia prowadzi, ani tym bardziej jak się skończy, lecz tli się w tobie nadzieja na zwycięstwo.
Quintaniliha stworzył niewiarygodnie wręcz realny komiks o ludziach. O tym, jak zwykłe życie może nagle stać się nieprzewidywalne. O ludziach, którym to życie nagle przelatuje przez ręce pozostawiając ich z bezradnością malującą się na twarzy. To historia kobiety, która narażając siebie zrobi wszystko dla ratowania najbliższych.
Banalne? Dla wielu pewnie tak, ale jakże to mądre, jakże życiowe i autentyczne.
Marcia, Aluisio, czy Jaqueline to żadne „gwiazdy”, jednak dla autora są „kimś”. To ludzie z krwi i kości, to ludzie wypełnieni uczuciami i emocjami. To ludzie, jakich wiele i dlatego ten komiks jest tak przejmujący. I nie ma znaczenia Rio, czy Polska – wszędzie jest tak samo. Marcia to tęga kobieta, która stara się łatać to, co ma. Sklejać to. Żyje z dnia na dzień. To zwykła, przepracowana kobieta. To ktoś jak ty. Dlatego szybko wchodzi w jej „buty” i współcierpisz. Czujesz w sobie kłucie, serce nie godzi się na takie pogardzanie matką, do oczu pchają się łzy.
„Śliczną Marcię” napisało życie, a Quintanilha ubrał w komiksową fabułę. Tylko? czy aż? – oceń sam.
#agaKUSIczyta
Czym jest komiks Marcella Quintanilha? Każdy osądzi indywidualnie. Ktoś powie, że niczym niezwykłym, inny oznajmi, że czymś, co w zarysie zapamięta na krótko, albo może i w ogóle, bo marnizna. Ktoś od razu wypali, że jest brzydki i odstręczający. Ale i pośród tych opinii z pewnością znajdzie się ktoś, kto powie, że „Śliczna Marcia” jest drogą, drogą prowadzącą ku dobroci,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2023-03-30
Ołowiana godzina.
Godzina, która wybija w tobie w momencie, gdy się tego nie spodziewasz. Godzina, która na podobieństwo czarnego ducha mieszka w tobie. Gdy pukasz do jej drzwi otwiera je zamaszyście i zaprasza do siebie. Wita WAS uprzejmie, bo próg jego domostwa przekraczasz z kimś. Do twoich pleców, przyklejony i dobrze skryty, wchodzi demon. To jego gospodarz wita z taką radością. To jemu daje ciepłe kapcie, zaprasza do kuchni. To jemu dogadza włoską kawą, domowymi ciasteczkami i czekoladkami na „mleku z alpejskich łąk”. Wszystko dla niego. Dla ciebie nic.
Demon – on się pojawia w najgorszych momentach. Ewa, główna bohaterka „Ołowianej godziny” dobrze zna to uczucie. Czuje się piętnowana przez niego, zabijana za życia i unicestwiana psychicznie. Gdy mara przychodzi dusi się, boi i lęka zła, jakim ta epatuje. Nie chce słuchać jadu wylewającego się z jego podłych ust. Jego pojawianie się pozostawia w niej nieodwracalne zmiany. I chyba dlatego Paweł, partner Ewy, nie potrafi jej zrozumieć. Nie potrafi odpowiadać na jej dziwne, wręcz niedorzeczne pytania, które zadaje w niespodziewanych momentach dnia i nocy. W takich chwilach Paweł czuje się obco. Nie umie się bronić, nie umie milczeć, ale nie umie też o nią walczyć. Bo jak? Kocha ją, ale...
Zawsze to ale.
Ewa, kobieta, której życiem można by zapisać miliony stron. Porzucona jako dziecko, sprzedana, zapomniana. Bita, gwałcona. Upokarzana.
Potem sama została matką dziewczynki, którą oddała, której nie chciała pokochać, bo sama kochać nie umiała. Jej przecież nikt nie kochał, więc skąd miała wiedzieć, jak to się właściwie robi?
I na to pytanie - czym jest miłość - próbuje odpowiedzieć Aleksandra Pawłyszyn. W powieści odcieni owego uczucia jest wiele, lecz wszystkie są mroczne, podlane łzami i samotnością. Ewa, bohaterka, jest kimś, kto doświadcza wszystkich rodzajów, włącznie z miłością Demona, który sobie ją upatrzył.
Leki? Tak, pomagają. Zamazują nieco jego postać, ale on i tak przychodzi. Dotyka skóry, mówi do ucha, pęta. Ewa jest dzieckiem sprzedanych przez matkę. Komu, gdzie i dlaczego – to zostawiam czytającym. Nie zdradzę treści, która przemagluje każdego. Jest trudna i nie każdy sobie z nią poradzi, lecz nie sposób pisać inaczej, jak szczerze, z całym brudem i błotem.
Ta książka budzi w czytelniku emocje. Rodzi się także niezgoda i jakąś furia. Uzmysławiasz sobie, że nie znasz tego świata. Nie znasz i nigdy nie poznasz. Ten świat ma wiele warstw i nie każda z nich da się zbadać. Świat zaskakuje. I nie zawsze pozytywnie.
„Ołowiana godzina” to powieść o depresji, szkodzie, jaką rodzic może wyrządzić dziecku i o potrzebie przytulenia. To powieść o kobiecie, której życie pisało się samo.
#agaKUSIczyta
Ołowiana godzina.
Godzina, która wybija w tobie w momencie, gdy się tego nie spodziewasz. Godzina, która na podobieństwo czarnego ducha mieszka w tobie. Gdy pukasz do jej drzwi otwiera je zamaszyście i zaprasza do siebie. Wita WAS uprzejmie, bo próg jego domostwa przekraczasz z kimś. Do twoich pleców, przyklejony i dobrze skryty, wchodzi demon. To jego gospodarz wita z...
„Pustelnia mordercy. Nieczystość” Anna Krystaszek
Miałam sposobność czytać pierwszą powieść Anny Krystaszek „W cieniu terapeutki”. To psychologiczny kryminał, w którym jest wiele dociekań, gdybań, ale i świetnie rozpisanych osobowości bohaterów. Autorka czerpie z własnych doświadczeń i z edukacji jednocześnie. Tworzy maniaków o ciekawych profilach dla policjantów, którzy próbując stworzyć jego osobowość gubią się w domysłach.
Nie inaczej jest w „Pustelni mordercy”. Tu mamy sprawcę, świetnie zorganizowanego i na domiar – seryjnego. Oto bowiem zaczynają znikać kobiety o podobnym wyglądzie i zbliżone wiekiem. Znikają, by po jakimś czasie zostać odnalezionymi w częściach, niekompletnych lub zabitych w brutalny sposób. Morderca to nie człowiek, to hiena pożądająca śmierci. Co nim kieruje? Dlaczego dokonuje tak haniebnych czynów? Morderstwo jednej z kobiet przypomina zabijanie trzody chlewnej – zwisała głową w dół z nadciętym gardłem, a krew z ciała zlewała się po twarzy i włosach do podstawionego wiadra.
Perfekcja i brak śladów.
A ciała?
Obrażenia?
Despota jednak musi mieć jakiś sens i wytłumaczenie dla swoich czynów – chroni kobiety. Przed czym? Przed grzechem. Przed grzechem z duchownym, by uniknęły tego, co spotkało jego matkę. On, owoc gwałtu, dziecko niechciane, dziecko, na które trzeba było dokonać aborcji... Trzeba było...
Matka nie może się pogodzić ze swoją głupotą. Na wszystko już za późno. Teraz jest on i ona sprzątająca ślady po nim i dowody świadczące o zabójstwach. Dowody brutalnych morderstw i karygodnych czynów jej rodzonego syna. Odcięty palec? Oko w kieszeni? Obca krew na ubraniach? Wszystko trzeba spalić, zniszczyć. Policja nie może nic na niego mieć, a on, synek, nie może wiedzieć o tym, co ona „wyprawia”. Jednak jest matką, chroni swoje dziecko jakiekolwiek by ono nie było. Tak przecież postępują matki, więc i ona (musi). Płacze ale niszczy dowody. Płacze nad własnym losem, ale i piętnem syna. Bo jak Bóg tak może...
Wszystko stracone.
Na wszystko już za późno.
Nawet na odkupienie grzechów.
Podczas czytania napięcie coraz bardziej rośnie. Nawet w czytelniku wzrasta ciekawość, która trawa nieprzerwanie do samego końca. Jesteś ciekaw, jak policja złapie, jeśli w ogóle, sprawcę. Jak go „ujarzmią” i kto? Policja w powieści także została świetnie nakreślona. Ich osobowości, podejście do życia i pracy, ich trywialność, czy podejście do codziennych obowiązków.
Krótkie rozdziały oznaczone datami i miejscami akcji stają się magnesem czytelniczym. Trudno się oderwać. I choć w końcówce akcja znacznie przyspiesza i wiesz, jaki będzie finał, to jednak czujesz zaskoczenie. Wielkie. Zaskoczenie, które topisz w alkoholu zostając samotnie z dzieckiem. Bo uzmysławiasz sobie, że twoje ułożone i bezpieczne prywatne życie legło w gruzach, a wszystko przez chusteczkę nasączoną chloroformem.
„Pustelnia mordercy” jest typem książki, jakich szukam. Pasjonująca, wciągająca i pisana językiem, który wodzi za nos, ale i magnetyzuje w pewien tajemniczy sposób. To świetnie napisany kryminał, który – dodam na marginesie – będzie miał kolejną część.
#agaKUSIczyta
„Pustelnia mordercy. Nieczystość” Anna Krystaszek
Miałam sposobność czytać pierwszą powieść Anny Krystaszek „W cieniu terapeutki”. To psychologiczny kryminał, w którym jest wiele dociekań, gdybań, ale i świetnie rozpisanych osobowości bohaterów. Autorka czerpie z własnych doświadczeń i z edukacji jednocześnie. Tworzy maniaków o ciekawych profilach dla policjantów,...
2023-01-16
Kajmak Investigation (dla niewtajemniczonych – nie chodzi o śledztwo zapuszkowanych mas kajmakowych, a o Agencję Detektywistyczną Kai i Mai. Dwóch, słodkich, jak kajmak dziewczyn, lecz tylko dla zmylenia przeciwnika, codzienność dorzuca do ich charakterków nieco soli i pieprzu) ma się dobrze. Kajmak Investigation powstał na szybko, ale ma się dobrze i nawet prężnie funkcjonuje (zależy od punktu postrzegania). Teraz bierze na tapetę zlecenie pewnej babci spotkanej w parku. I choć pierwsze co babinka powiedziała nie napawało optymizmem „Co wy tam wiecie o życiu. Młodzi jesteście, nieświadomi”, to jednak zaufała dziewczynom i poprosiła o pomoc. Kaja i Maja są na drodze samo uświadamiania (przynajmniej się starają), lecz wnuczka owej pani zaginęła i najwyraźniej świadomość zagrożenia ją przerosła. Tak zaczyna się historia „Trudnego wyboru” Urszuli Pieńkowskiej. Od śmierci i zaginięcia jednocześnie. Mamy dwie ofiary, jedną babcię roniącą łzy i dwie harpie na tropie.
Sprawa wydaje się być łatwa do momentu, gdy okazuje się, że Aleksandra Rola, wnuczka, nie dość, że cztery tygodnie temu wyszła z domu i dzisiaj nie wróciła, to jest jeszcze poszukiwana przez policję. Jest zamieszana w morderstwo współlokatorki. Gra warta świeczki, bo do zdobycia nagroda w wysokości 50 000 zł – którą wręczy szef policji (wypadałoby przynajmniej, by zrobił to on, a nie ktoś z drogówki). Warto działać. Lecz to działanie w wykonaniu Kai i Mai, to już nie tyle gra, ile kobieca walka o siebie i prawdę (kolejność prawidłowa). Szukanie Oli, to jak szukanie igiełki w pudle z wiórami i ziarnami słonecznika (dla zmylenia), a zabawa podlana alkoholem, to już droga procentami prowadząca. Jest alkohol, biznes podróbkami perfum, wiele pań lekkich obyczajów i ładna buzia (dodam, że męska). Podsumowując w tej grze o 50 000 zł udział biorą – on, były mąż, Gracjan K, obecnie wyrobiony towarzysko cwaniak,; ona – Maja, która w czarnej mini Kai prezentuje jej wersję do połowy kolan (co było na rękę Maksowi, jej drugiej połówce), i Kaja – wysoka babeczka o długich nogach.
Pif paf, kostką rzuca pierwszy gracz.
Urszula Pieńkowska po raz kolejny serwuje nam świetną lekturę, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jej poczucie humoru idealnie się z nią komponuje. „Trudny wybór”, druga część przygód pań z Agencji... Detektywistycznej (proszę nie myśleć o głupotach lekkich obyczajów), to wesoły, zabawny, lecz i zagadkowy kryminał o niebanalnej treści. To jak powieściowy Tarantino w spódnicy.
Styl pisania, prowadzenie fabuły i świadomość spędzania beztroskiego czasu z dobrą książką, to wszystko sprawia, że czytanie cieszy. Dosłownie i w przenośni, bo czasem podczas lektury (na trzeźwo) wybuchasz rechotem. Ależ korci powiedzieć „Ach, Ula, jak ty świetnie piszesz”. Dlaczego? Bo owo pisanie sprawia autorce radość, co łatwo wyczuć. To musi się spajać, współgrać. To musi się kleić i mieć sens, a w drugiej części „Zaufaj i podążaj” to wszystko jest. To, plus nowe zlecenia, nowa ofiara, wiele gry (słownej i cielesnej) oraz nowy potomek. Ale nie przedłużam, bo trzeci tom czeka, a ja rozgorączkowana i z apetytem niemalże ciężarnej kobietki muszę wgryźć się w następną... historię.
„Trudny wybór” stanowi drugi tom przygód Mai i Kai. Można po niego sięgać po lekturze wcześniejszego, ale i bez znajomości wcześniejszych perypetii, odważnie sięgać po dowolną część. Treść nie nastręcza trudności, wszystko wynika z fabuły, łapiemy historię w mig (w końcu nie jesteśmy w ciemię bitymi czytaczami, a wyrobionymi umysłowo znawcami, prawda?).
#agaKUSIczyta
Kajmak Investigation (dla niewtajemniczonych – nie chodzi o śledztwo zapuszkowanych mas kajmakowych, a o Agencję Detektywistyczną Kai i Mai. Dwóch, słodkich, jak kajmak dziewczyn, lecz tylko dla zmylenia przeciwnika, codzienność dorzuca do ich charakterków nieco soli i pieprzu) ma się dobrze. Kajmak Investigation powstał na szybko, ale ma się dobrze i nawet prężnie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-12-12
Mieć taką mamę, to skarb.
Gdyby każda mama taka była, każde dziecko czułoby się kochane i byłoby kochane, byłoby potrzebne.
Nie każda mama powinna być mamą. Nie wszyscy są stworzeni do rodzicielstwa...
A w czym rzecz?
Luta, bohaterka „Prawa matki”, jest świetną mamą, bezsprzecznie i niepodważalnie. Dla swoich dzieci – Weroniki (Werki) i Frania jest ukochanym, acz samotnym rodzicem. Dla nich żyje, dla nich zrobi wszystko, dlatego gdy jej córka zostaje porwana,Luta wie, co robić. I niech porywacze mają się na baczności. Czytasz i im współczujesz bardziej, aniżeli Lucie. Im, właśnie im – bo coś, co miało być szybkie i zyskowne, okazuje się być zatrważające i mało śmieszne. Luta to matka, a teraz to wściekła i bezwzględna matka, która niczego i nikogo się nie boi. To kobieta-maszyna, która nie traci czasu na niepotrzebne gadanie. Ona działa. Dosłownie. Więc drżyj czytelniku. Przemysław Piotrowski, autor świetnego kryminału „Prawo matki”, wrzuci cię w taki cyrk przestępczy, o jakim długo nie zapomnisz. Nie wyzwolisz się z niego, przynajmniej nie tak szybko, jak byś sobie tego życzył.
Skrzętnie napisana fabuła powieści stopniowo oplata cię, jak pajęczyna. Oblepia cię wręcz przyklejając się do skóry. Fetor pleśniejących resztek jedzenia, lepiące się blaty mebli, tłuste plamy na narzutach byle jak rzuconych na siedziska, puste butelki, pety wszędzie, gdzie spojrzysz. I do tego ten zapach naprutych, naszpicowanych narkomanów. Meliny, nieznane kryjówki dla wtajemniczonych, opuszczone squaty i szemrane interesy. I ludzie, którzy prowadzą biznesy wedle reguły - ja tobie to, ty mi tamto, a najlepiej z procentem. Wszystkim rządzi pieniądz, nawet śmierdzący, ale to on jest królem i panem. Musisz to zaakceptować.
Podczas czytania czujesz dyskomfort i jakieś wewnętrzne zatrwożenie. Tworzy się w tobie sztywność i paraliż, rodzi się niezgoda. „Prawo matki” uzmysławia nam podział świata – na ten dobry i zły. Są szczęśliwe mamy, ludzie budujący życie na fundamencie licznej rodziny, ale tuż obok są ci, co żyją od głodu do długu, od jawy do jawy. Szala wagi odważającej życie nie zawsze tkwi w idealnym poziomie.
Piotrowski nie boi się niczego. Luta nie boi się nikogo, choć czasem tylko udaje twardą. Udaje, bo tylko tak jest w stanie logicznie myśleć, podczas gdy czyny wymykają się umysłowi. Najpierw robisz, potem myślisz – skąd my to znamy? Luta, bohaterka „Prawa matki”, to ktoś na wskroś ludzki, bliski nam, ktoś z kim się utożsamiamy. To osoba pełna wad, słabości i niedoskonałości, lecz przekuwa je w siłę, zadziorność i szybkość. Wzór? Tak. Choć o tragedii, jaka ją spotkała, lepiej oglądać w telewizji. Piotrowski nie unika brutalności. Wyciąga na wierzch wszystko to, co życie i ludzie skrywają w sobie najobrzydliwszego. A co gorsze, nie koloryzuje i nie spłaszcza. Fabułą „Prawa matki” wali nas w głowę, w brzuch i odbiera nam oddech. Dusisz się. Kleisz od syfu w jaki wlazłeś. Jest ci ciasno, duszno i słabo. Jesteś na granicy, ale... czytasz do końca chcąc znaleźć odpowiedź. Dlaczego Luta? Dlaczego jej córka? I dlaczego życie czasem przypomina syf pełen smrodu i beznadziei?
Czytanie sprawia radość i ból jednocześnie. To lunapark emocji, atrakcji i zaskoczeń. To kolejka górka, od której wszystko się zaczyna i wszystko kończy. Bo wyzwolenie z barierki zabezpieczającej wagonik jest startem i metą tragedii.
Wszystko zatacza krąg. Wszystko wraca do początku, do równowagi.
#agaKUSIczyta
Mieć taką mamę, to skarb.
Gdyby każda mama taka była, każde dziecko czułoby się kochane i byłoby kochane, byłoby potrzebne.
Nie każda mama powinna być mamą. Nie wszyscy są stworzeni do rodzicielstwa...
A w czym rzecz?
Luta, bohaterka „Prawa matki”, jest świetną mamą, bezsprzecznie i niepodważalnie. Dla swoich dzieci – Weroniki (Werki) i Frania jest ukochanym, acz samotnym...
2022-10-25
To kryminał, którego nie sposób odłożyć.
Leziesz w tą fabułę niby świadomie, lecz nie spostrzeżesz się, kiedy zostaniesz porwany w wir samego centrum. Wrzucony w wydarzenia, które cię paraliżują i trwożą.
Wyobraź sobie, że idziesz czworonogiem do parku na spacer. On sobie biega, kopie w dywanie jesiennych liści. Widzisz innych z psami, które biegają ze szczęścia, kopią, ścigają się wzajemnie. Prawie sielanka - prawie, bo owo piękno przerywa ... znalezisko. Przerażające odkrycie. Oto pies wykopuje szczątki, truchło innego zwierzęcia, też psa... I to nie jednego... Ale resztą zajmuje się już policja - i, co zastanawiające - prokurator, weterynarz, komisarz... dziennikarze. Takie zamieszanie koło martwych zwierząt? - pytasz. Jednak ów zjazd specjalistów i ich sprzętu jest potrzebny, bo pod odkopanymi zwłokami psów są i ... ludzkie, dziecięce.
pierwsza diagnoza brzmi - ten proceder trwał od dawna. Ciągnął się od ... to chyba ujawnią pierwsze zwłoki, jakie się tu pojawiły. Z nich, z etapu rozkładu, analiz i badań będzie można powiedzieć - przypuszczać - od kiedy to wszystko trwa. Okazuje się bowiem, że "tuż pod twoim nosem" zbrodniarz szaleje i kpi z wszystkich. Że nikt go nie namierzył, nie widział, nie miał pojęcia...
Tak się to wszystko zaczyna, a to dopiero początek tego, co się dzieje w powieści później. Krótkie rozdziały potęgują w tobie ciekawość. Bolisz się, obawiasz, szukasz rozwiązania, ale nic z tego - mimo różnych wątków nie jesteś w stanie ich jakoś powiązać, próbujesz prześcignąć policję, ale nie potrafisz. Szukasz tam, gdzie z pozoru nic nie ma, wyłapujesz słowa, na które nikt nie zważa. Ale nic. Nic z tego. Autor idealnie wręcz manewruje tekstem, byś do końca wytrwał w tym maratonie. Tu nie ma taryfy ulgowej.
A czyta się - rewelacyjnie.
To kryminał, którego nie sposób odłożyć.
Leziesz w tą fabułę niby świadomie, lecz nie spostrzeżesz się, kiedy zostaniesz porwany w wir samego centrum. Wrzucony w wydarzenia, które cię paraliżują i trwożą.
Wyobraź sobie, że idziesz czworonogiem do parku na spacer. On sobie biega, kopie w dywanie jesiennych liści. Widzisz innych z psami, które biegają ze szczęścia, kopią,...
Każdego dnia popełniane są niezliczone akty przemocy, a ludźmi, którzy się ich dopuszczają, kierują najczęściej jednoznaczne, oczywiste motywy: frustracja, desperacja, zazdrość, chciwość czy gniew. Coraz częściej też dochodzi do reakcji nagłej, odruchu szału i zwierzęcej wściekłości. A gdy owa reakcja podlana jest alkoholem, to skutki mogą być (i często są) ... śmiertelne. Takie przypadki były i lata temu, co wskazuje na złożoność ludzkiej psychiki, która szuka podniety, zaspokojenia i spełnienia. Te myśli naszły mnie po lekturze „Seryjnych morderców”, pana Piotra Wąchala, który sięgnął po odszczepieńców, po tytułowych seryjnych morderców.
I zacznę tak, jak nigdy. Ta książka to „jazda bez trzymanki”. Wszystko zaczyna się gładko i umiarkowanie, wręcz przystępnie dla każdego. Autor zapoznaje czytelnika z krótką historią zwalczania przestępczości. Oto Eugene-Francois Vidocq, przestępca, ale – co znamienne – twórca kryminalistyki najpierw we francuskiej policji, po latach rozprzestrzenionej na całą Francję. Dlaczego on? Jako pionier opracował wnikanie byłego przestępcy (znawcy działań) w środowisko morderców lub grup rabunkowych. Kto lepiej zrozumie ich działania, jak nie znawca tematu? A wszystko zaczynało się około roku 1820. I, co podkreśla autor, takie wnikanie w grupy przestępcze i rozpracowywanie ich „od środka” po latach znalazło zastosowanie w FBI, czy w Scotland Yardzie.
Ale, nie osiadaj czytelniku na laurach teorii. Po niej zaczyna się praktyka. Przykłady odchyleńców, ich czynów oraz całych operacji działań zatrważają. Seryjni mordercy może nieświadomie kierują się własnym modus operandi (metodą działania), choć śmiem przypuszczać, że są tego w pełni świadomi. Seryjni mordercy to bardzo inteligentne jednostki. Wszystko planują do każdego szczegółu, nic nie jest w stanie ich rozproszyć ani zaskoczyć. To perfekcyjni mistrzowie swojego fachu. Ktoś, kto próbuje ich naśladować szybko wpada. Mord trzeba mieć „we krwi”. A wszystko zaczyna się od Kuby Rozpruwacza.
Czytasz o tych zbrodniarzach i choć wiesz, że to było prawie 200 lat temu, to coś w tobie się burzy. Niezgoda, to chyba najlepsze słowo. Siły w tobie nabiera brak akceptacji dla takich ludzi. Zastanawiasz się nad anomaliami w budowie mózgów takich odszczepieńców. I pytasz samego siebie, czy te odchylenia (lub zwyrodnienia) oraz dysfunkcje związane z chorobami, środowiskiem czy choćby osobowością wcześnie wykryte nie ukazałyby „demonicznej” natury człowieka?
Piotr Wąchal już na wstępie „Seryjnych morderców” zaznacza, że publikacja ma na celu zaznajomienie czytelnika z takimi przypadkami. Że morderstwa to czyny, do których dochodziło i do których stale dochodzi. Zmienia się jedynie sposób postępowania lub narzędzia. A wszystko skrywa głowa kata. Nie ocenia ich, nie analizuje czynów, nie wysnuwa motywów działania. „Seryjni mordercy” mają służyć zarysowi historii, co wcale nie znaczy, że podczas czytania nie wyciągamy własnych wniosków.
Czytasz i nie dowierzasz. Próbujesz samodzielnie interpretować sczytywane zachłannie fakty i upchać je we własnej głowie. Dowiadujesz się o normalnych ludziach, którzy tak naprawdę szerzyli patologię. Czytasz o chorych umysłach, o anomaliach tworzących się tuż nad oczami - za czołem dosłownie. Zastanawiasz się nad niepojętym „syndromem zezwierzęcenia” i wyjałowienia z ludzkich uczuć. Nieuchronnie porównujesz ich z sobą. Lecz trzeba uważać. Czasem nic nie zapowiada... czegoś.
Polecam.
#agaKUSIczyta
Każdego dnia popełniane są niezliczone akty przemocy, a ludźmi, którzy się ich dopuszczają, kierują najczęściej jednoznaczne, oczywiste motywy: frustracja, desperacja, zazdrość, chciwość czy gniew. Coraz częściej też dochodzi do reakcji nagłej, odruchu szału i zwierzęcej wściekłości. A gdy owa reakcja podlana jest alkoholem, to skutki mogą być (i często są) ... śmiertelne....
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-09-24
„W IMIĘ WIECZNEJ PRZYJAŹNI” Nele Nauhaus
Oto ja, oto i dziesiąty tom bestsellerowej serii o dwójce komisarzy, i oto moje rozterki przed czytaniem, które tłoczyły się u progu okładki i dywagacje – czy warto? Czy nie lepiej sięgnąć wstecz, do początku, by zorientować się w bohaterach, ich rolach oraz wzajemnych relacjach? Bo tak od dziesiątego tomu?
Lecz moja ciekawość otworzyła drzwi owym skłębionym wątpliwościom, ale tylko dlatego, by ci natrętni goście runęli, kładąc się u mych stóp. I zaczęłam czytać.
I muszę się przyznać, że o wszystkich rozterkach zapomniałam już na samym początku. Fabuła porwała mnie totalnie, oderwała od rzeczywistości i zaserwowała wspaniałą lekturę.
Oto frankfurckie wydawnictwo książkowe Winterscheid, niespełniony pisarz i frustrat w jednej osobie oraz plagiat, który nagle wypływa na powierzchnię morza literackiej prawdy. A wszystkiemu winna jest dotychczasowa redaktorka wydawnictwa. Zwolniona kobieta niczym nie ryzykuje, a złość odsuwa w cień racjonalność jej zachowania i mówienia.
Ona, Heike Wersch, straciła pracę po trzydziestu latach bycia uczciwą i solidną pracownicą.
On, Severin Velten, to wypalony do niedawna pisarz, oszust, obecnie będący znów na haju weny z pogranicza manii i autodestrukcji.
Tych dwoje stanowi niemalże główną osnowę powieści Nele Neuhaus. Odnosisz wrażenie, że ta dwójka stała się inspiracją dla autorki. Ta dwójka niemalże wybija się na główną scenę fabuły, a policja i cała reszta, to tylko tło. Heike i Severin wykreowali otoczkę dla treści „W imię wiecznej przyjaźni”, w której po raz dziesiąty pojawia się Pia Sander i Oliver Von Bodenstein. Lecz tu, jak się przekonasz w miarę poznawania fabuły, wszystko jest idealnie wkomponowane, zgrane i potrzebne. Cała historia stanowi coś na miarę kostki Rubika, którą układasz i nad którą się głowisz.
Jako czytelnik nie potrafisz scalić się z jednym bohaterem. W pewnym momencie zaczynasz kibicować wszystkim, i śledczym i zaginionej Heike Wersch i reszcie, nawet paskudnym kreaturom o ludzkiej postaci.
Wchodzisz cały w treść, a wszystko to zasługa świetnemu prowadzeniu tekstu. Nele Neuhaus nakreśliła niebanalną historię zagadkowego zniknięcia kobiety, byłej pracownicy wydawnictwa. Policja rusza na poszukiwania, ale szukasz i ty. Nie inaczej. Zbierasz fakty, dowody, próbujesz być o krok szybszy, bardziej spostrzegawczy, próbujesz analitycznie sklejać dane, by jak najszybciej otrzymać obraz prawdy. Lecz nic z tego. Próżny twój trud i wysiłek.
„W imię wiecznej przyjaźni” zaskakuje.
Powieść trzyma w napięciu z rozdziału na rozdział potęgując ciekawość. Nic nie da się przewidzieć. I choć wydaje ci się, że oczywiste fakty mówią same za siebie, to ja ci powiem już teraz – nic nie mówią ani dowody, ani świadkowie, ani tym bardziej podejrzani. W głównej mierze liczy się obserwacja i percepcja – twój umysł i bystrość.
Autorka perfekcyjnie wręcz wodzi za nos, bawi się tobą, a robi to tak skutecznie, że brniesz za nią w ślepo. Dlatego też gubisz drogę o czy nie wiesz. Tracisz racjonalność oceny, leziesz – dosłownie – w ciemność i pułapkę. Na końcu jednak, gdy prawda ujrzy światło dzienne, a ty skończysz czytać, szeptem powiesz sobie „Acha, no tak”. I właśnie stanowi walor „W imię wiecznej przyjaźni”.
To świetnie napisana i rewelacyjnie przetłumaczona książka. Inteligentna i całościowo przemyślana historia, która samoczynnie wciąga. Wystarczy dodać dobre pióro Nale Neuhaus i mamy ucztę literacką.
Nele Neuhaus to autorka, którą musisz zapamiętać. Niebywała osoba, która pisze wysokiej klasy powieści z kryminalnym pazurem. Takie książki magnetyzują i zaspokajają głód czytelniczy, a przy tym podnoszą próg smaku. Po przeczytaniu nabierasz apetytu na następne – podobne jakością lub lepsze. Po słabsze już nie sięgniesz. Nele Neuhaus zmienia gust czytelniczy. Od teraz stajesz się koneserem.
#agaKUSIczyta
„W IMIĘ WIECZNEJ PRZYJAŹNI” Nele Nauhaus
Oto ja, oto i dziesiąty tom bestsellerowej serii o dwójce komisarzy, i oto moje rozterki przed czytaniem, które tłoczyły się u progu okładki i dywagacje – czy warto? Czy nie lepiej sięgnąć wstecz, do początku, by zorientować się w bohaterach, ich rolach oraz wzajemnych relacjach? Bo tak od dziesiątego tomu?
Lecz moja ciekawość...
2022-07-28
w tej powieści wiele jest - zacznę od razu, wprost, bez owijania w "literacką bawełnę" zwodząc niepotrzebnie - w tej powieści jest wiele niedociągnięć. Można wyczuć, że to debiut autorki, ale jakoś daje się jej szansę na poprawę. Jednak - nic z tego.
Pewnego dnia, a raczej wieczora, do domu nie wraca on. I, co dziwne, żona nie martwi się jego nieobecnością. Nie przychodzi na noc, rankiem też go nie ma, ale żona nic sobie z tego nie robi, znajduje jakieś pokrętne uzasadnienia, jednak - z czasem ujawnia, że pokłócili się i dlatego odłączyła się od niego i wróciła ze spaceru do domu, podczas gdy on kontynuował wędrówkę. Lecz na drugi dzień jego ciszą zainteresowała się siostra zguby. Zaczęła nachodzić żonę oskarżając ją nie tylko o przyczynę jego zniknięcia, ile o jego zamordowanie. Podstępem wtargnęła do jej domu, poszła do łazienki i tam widząc wszędzie krew potwierdza się w swoim przekonaniu (ponoć z uderzenia dłonią o kran - banalne w swej naiwności i głupocie, autorka mogła wymyślić coś innego, tym bardziej, że krew była wszędzie). Żona się tłumaczy, gubi się, plecie głupoty pogrążając się w beznadziei. Kłamie i łga - wie to i siostra i ty, czytelnik.
Oto dwie kobiety, każda w inny sposób spowinowacona z zaginionym. Dwie kobiety, które skaczą sobie do oczu i obwiniają się o ...morderstwo. Plują na siebie obelgami, obrzucają się domysłami trzymając się ich i próbując udowodnić swoją rację. Zresztą nie tylko one w książce bajdurzą o niczym i wiecznie te ich niedorzeczne oszczerstwa. Ta książka częstokroć przypomina mi niekończący się dialog dwóch kobiet, gdzie każda tkwi po swojej stronie "płota" i nie da się przekonać, co do innych faktów. Nie i koniec. Przy czym na niekorzyść żony wpływa pobyt w szpitalu psychiatrycznym - dla ratowania zdrowia psychicznego po rozwodzie, a nie z przyczyn diagnozy lekarskiej. Ale każda ma swoją rację i już.
Do tego policja. Ta to już kompletnie śmieszy. Ich pytania, brak działań, czy zdradzanie wszelkich szczegółów śledztwa postronnym kobietom (właśnie tym najbardziej podejrzanym), to już parodia . To ma być fachowość?
Autorka może miała fajny pomysł na powieść, ale kompletnie nie podołała tekstowi. Zastosowała fortel w postaci wzbudzenia w czytającym "niby" ciekawości, a mianowicie poszatkowała fabułę na bohaterów, czyli zamieściła krótkie rozdziały. Ale ... Ale to i tak nie pomogło.
Szkoda, bo to kryminał, który czytasz z rechotem.
w tej powieści wiele jest - zacznę od razu, wprost, bez owijania w "literacką bawełnę" zwodząc niepotrzebnie - w tej powieści jest wiele niedociągnięć. Można wyczuć, że to debiut autorki, ale jakoś daje się jej szansę na poprawę. Jednak - nic z tego.
Pewnego dnia, a raczej wieczora, do domu nie wraca on. I, co dziwne, żona nie martwi się jego nieobecnością. Nie przychodzi...
2022-07-25
Często zanim zaczniemy czytać nową książkę sięgamy – bo ciekawią w pewnym stopniu – po oceny i recenzje tych osób, które już wcześniej ją przeczytały. Od razu też przybieramy postawę, jeśli nie nastawienie będące wypadkową owych wpisów. Wyśrodkowujemy to, co napisali inni i z takim to nastawieniem zaczynamy czytanie. A przecież może być różnie.
Tym razem odważmy się na inwersję – najpierw „Miasteczko Pomroka” w dłoń, a postrzegania recenzentów na końcu. Dlaczego? Dlatego, że...
Po raz kolejny miałam sposobność zatopić się w prozie pana Krzysztofa Łabędy i po raz kolejny stwierdzam – nieco żartobliwie – że to „całkiem dobry pisarz jest”. Bawi się fabułą, a przy okazji czytelnikiem. Lawiruje między tym, co przypuszczamy że będzie miało miejsce, a tym do czego faktycznie dochodzi. Wodzi nas za „czytelniczy nos” będąc zawsze o krok przed nami. Lecz co się dziwić? W końcu „Miasteczko Pomroka” to powieść hybryda kryminału i obyczajówki.
Oto Kira Mazur, młoda snajperka i już... wdowa, która zostaje zmuszona do opuszczenia bazy wojsk USA, Marines w Afganistanie. Kończy się pewien istotny etap jej życia. Przekracza próg dzielący to, co było, a tym co się teraz zaczyna. Jest ciężko, bo inaczej. Życie jednak samo napisało scenariusz jej życia. Kupuje 100-metrowe mieszkanie w Gdańsku, w mieście w którym się urodziła i do którego wspomnieniami wypełnionymi sentymentem zawsze powracała. Dostaje nową pracę. Zostaje funkcjonariuszem pionu kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku, jako nadkomisarz Mazur.
Jak będzie się miało celne strzelanie do „obiektów” wyćwiczone w Marines do pracy w Policji? Czy upokorzenia to chleb powszedni każdej pracy? Czy można funkcjonować z krwawą przeszłością, jaką ma Kira? I – co najistotniejsze – co ma wspólnego mała Pomroka z Gdańskiem i nadkomisarz Mazur? Nie zdradzę. Absolutnie nic nie ujawnię, bo ta książka działa tak magnetycznie, że sam musisz odpowiedzieć sobie na powyższe pytania. Na te i na wiele innych, które zrodzą się podczas czytania. Próbujesz być specem, wręcz detektywem co do fabuły i kolejnych wątków, lecz polegniesz.
Ta powieść zaczyna się wielkim, niespodziewanym hukiem i pożarem. Tkwisz więc w historii chcąc poznać ciąg dalszy, bo to przecież niemożliwe. Tekst, niby opisowy i rozwlekły, w efekcie tworzy majstersztyk kryminalny. Opisy często stanowią istotę prowadzonych akt śledczych, dlatego i tu musiały się wkraść.
„Miasteczko Pomroka” w niewytłumaczalny wręcz sposób obłapuje czytelnika mackami, jak ośmiornica - i nie odpuszcza, a chcąc poznać całość powieści musisz dobrnąć do końca.
„Miasteczko Pomroka” to bardzo dobrze napisana książka. Są tu kobiece emocje i depresje, ale i męski decyzje i odwaga. Tu jest wszystko to, co dobra powieść powinna mieć. Życie prywatne konta zawodowe. Kumple kontra przyjaciele. Szybkość walczy z cierpliwością.
Dasz się wciągnąć ... z karabinkiem Remington M24 SWS z magazynkiem na pięć naboi kalibru 7,62 u boku. Śledzisz fabułę kryminału do rozwiązania, czyli do zamknięcia śledztwa, a potem... Potem odkładasz ad acta do własnej, domowej biblioteczki. „Miasteczko Pomroka” zostaje u ciebie.
@psychoskok
Często zanim zaczniemy czytać nową książkę sięgamy – bo ciekawią w pewnym stopniu – po oceny i recenzje tych osób, które już wcześniej ją przeczytały. Od razu też przybieramy postawę, jeśli nie nastawienie będące wypadkową owych wpisów. Wyśrodkowujemy to, co napisali inni i z takim to nastawieniem zaczynamy czytanie. A przecież może być różnie.
Tym razem odważmy się na...
2022-07-04
Gdy żar leje się z nieba i z nas jednocześnie, to człowiek wszystko robi powoli. Zaczyna byt pod szyldem ślimaczo-żółwia i do niczego się ani nie zmusza, ani tym bardziej nie spieszy. W te dni celebruje trend coraz bardziej propagowany przez zmęczonych codziennością, SLOW LIFE. Slow jemy, slow chodzimy, VERY SLOW myślimy. W tym samym trendzie należałoby też sięgać po SLOW książki, które czytasz jak leniwiec bujając się na hamaku.
I właśnie w takim spowolnionym czasie złapałam za „Morderstwo w pensjonacie” Poli Andrus. Dlaczego? Polski kryminał, ale lekki, z przymrużeniem oka i prowadzony swobodnym, żartobliwym językiem. Coś idealnego na teraz. Jest i akcja (w kobiecym wydaniu – bo baby rządzą od zawsze), jest śmiech (z facetów, bo to takie gamonie przystojne ale ciapy niemiłosierne) i jest odpoczynek (mój, na hamaku, nie w pensjonacie, w którym czai się jakiś... morderca). Kumulacja wszystkiego co najlepsze.
I zaczęłam czytać SLOW.
Oto ona. Około pięćdziesiątki, nie szczupła (ale i nie gruba – taka w sam raz pulchna kobietka) – Alicja Figiel (może być tożsama z Alicją Psotnik). Ala ma jedną wadę (tylko! co warto podkreślić) jest hipochondryczką i przewrażliwioną na swoim punkcie zdrowia (bo nie ubioru, choć stroi się, jak hipiska zespojona z najbarwniejszą papugą świata). Zdrowie, ach zdrowie, ten cię straci, co się zowie Psikus, tfu, Figiel. No, ale Ala wiary w siebie nie traci (w zdrowie tym bardziej), a zyskuje fuchę zarobkową. Opieka i zarządzanie pensjonatem „Dunaj”. Na ciastka, na szmateksy i na codzienność jakoś starcza (i na lekarza też – w pierwszej kolejności, albo może w drugiej, bo pierwsze są słodycze – najlepszy lek, gdy zdrowie chybotliwe). Ale wracając do „Dunaju” w środku lasu, w czasie bezrybia zjeżdża grupka ludzi, którą sprosił tu sponsor, niejaki Nieduży.
Gagi sypią się, jak z rękawa. Rechotasz podczas czytania, po chwili cisza i znowu śmiech. Autorka tak lawiruje zarówno fabułą i dialogami oraz nami, zanurzonymi nosami w książce, że nie sposób czytać SLOW. Tu świadomie łamiesz prędkość. Swoboda stylu pisania z pewnością i dla autorki była czasem spędzonym z przyjemnością. Czytasz i dajesz się porwać. Biegasz po „Dunaju”, nasłuchujesz nieznanych odgłosów i próbujesz być bystrzejsza od samej Alicji Figiel. Ona ma dwie stopy o rożnych wymiarach, z pewnością nie porusza się galopem kobiecym, a już z całą stanowczością nie tak, jak ty. Masz krok przewagi. A dlaczego to tak istotne? W pensjonacie dochodzi do śmierci. Niedużego. Był sobie Mały i nagle – bum – Małego nie ma. (Małego, czy Niedużego – jeden karzeł). Zagadka spowija pensjonat, gości i personel. Gęste chmury nadciągnęły nad „Dunaj”, prawie zapowiedź sztormu. Rozgaszczam się pod dachem, na pięterku i działam w pensjonacie na full serwis.
Co za książka, podziwiam sama do siebie. Pola Andrus pozytywnie zaskakuje. Swobodne lawirowanie dialogami, wątkami i bohaterami włącznie zasługuje na czytelniczy order śmiechu w umiarkowanej dawce.
Czytasz i odpoczywasz.
Czytasz i świetnie się bawisz.
Czytasz i czujesz się leniuchem – pensjonariuszem. Szum liści, zapach herbaty z pomarańczą i Figiel u boku, tfu, Alicja, która o wszystko dba. Sielanka w środku lasu (czy raczej miasta, bo ja akurat do lasu to sporo kilometrów mam).
„Morderstwa w pensjonacie” nie sposób czytać SLOW. Tu lecisz na oślep, a tempo przyspiesza z każdym dniem. I uwaga – Figiel depcze nam po piętach, lecz zawsze istnieje cień, że po wszystkim, na przeprosiny (za siebie, oczywiście) zaprosi do cukierni na kawał szarlotki z lodami i bitą śmietaną (kleksem wielkości XXL). Pięty wymoczysz, odcisków nie będzie, a skorzystasz na pysznych ciachu (za darmo lepiej smakuje). Grunt, że ty wygrasz. W rozwiązaniu zagadki ma się rozumieć, bo w jedzeniu słodkości Alicja nie ma sobie równych.
Powieść porywa od początku. Zaczyna się niewinnie i nic nie zapowiada takiej zabawy, jaką serwuje wnętrze. Oczarowuje i nie pozwala wyjść spod jej uroku aż do samego końca. A i potem będzie do ciebie wracać przywołując uśmiech na twarzy...
Oj, Pola, Pola...
Oj, Figlu, ty Figlu...
@wydawanictwopsychoskok
Gdy żar leje się z nieba i z nas jednocześnie, to człowiek wszystko robi powoli. Zaczyna byt pod szyldem ślimaczo-żółwia i do niczego się ani nie zmusza, ani tym bardziej nie spieszy. W te dni celebruje trend coraz bardziej propagowany przez zmęczonych codziennością, SLOW LIFE. Slow jemy, slow chodzimy, VERY SLOW myślimy. W tym samym trendzie należałoby też sięgać po SLOW...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-06-18
Życie i to, co nas w nim spotyka, doświadcza, to co ono nam dosłownie – serwuje – zawsze jest po coś. Po co? Teraz próżno szukać odpowiedzi, tym bardziej logicznej. Znajdziemy ją, odczujemy, gdzieś, kiedyś w przyszłości. Bo odpowiedź prędzej, czy później znaleźć się musi, taki to mechanizm nakręca nasze życie. Czy na baterie, czy na koło młyńskie napędzane wodą – trudno wnikać, ale życie samo w sobie jest zagadką. Zagadką, której nikt do dziś nie rozwiązał. Ale w tym chyba tkwi piękno i … ciekawość.
I chyba w tym podejściu, a nawet pobocznych dywagacjach o ludzkim losie znajduję odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: O czym jest ta książka? O czym są „Tajemnice Białego Tygrysa”? I już wiem, o życiu. Takim ułożonym obrazie z klocków, które były rozsypane, ale wraz z kolejnymi czytanymi stronami zaczynają się układać w całość. I oto nagle, po lekturze łapiesz się za głowę – bo samodzielnie ułożyłeś wielki obraz pełen ludzi, strzałek i skarbu i mapy i co tam jeszcze jest. Cała fabuła to kalejdoskop miejsc, ludzi i ich szybkich reakcji. Jesteś oniemiał tym bogactwem, dosłownie nasycony. Bo tu wszystko jest idealnie zgrane, przemyślane i podane świetnym stylem pisania.
„Tajemnice Białego Tygrysa. Skarb Magnatów” prócz genialnie skonstruowanej fabuły posiada jeszcze wachlarz wszelkiego typu bohaterów. Pojawiają się, jest ich coraz więcej i więcej. Zawiązuje się wspólna intryga, ale i wspólny cel. każda z postaci pojawia się po coś. Każda uzupełnia historię, jak puzzel obrazek. I choć początkowo możesz odnieść wrażenie, że ktoś jest zbyteczną personą, to nic bardziej mylnego. Każdy z bohaterów coś wnosi, coś rozpracowuje, w czymś pomaga. Jak nie w rozwiązaniu tajemniczej zagadki skarbu Magnatów, to pomaga komuś z grupy. Liczy się wspólny cel (i uczciwe dojście do niego, co być może się uda – gdzie ludzi tłum, to wiadomo...) oraz współpraca (z tym, to różnie bywa).
A fabułę łapię tak szybko, że nawet nie wiem kiedy, a już jestem w połowie czytania.
Wchodzę w grę – do zdobycia skarb Magnatów. Jest o co walczyć. Jest o co SOLO walczyć - nie w grupie. Jeden zgarnie wszystko, grupa będzie dzieliła. Biznes ma się w głowie od urodzenia.
I oto ja, nowy poszukujący, staram się być o krok szybciej. A sam plan ma posmak kryminalny, więc każdy ma chrapkę na Skarb, bo choć nikt nie wie, czym ów skarb jest, to każdy go wręcz pożąda.
A wszystko zaczyna się tak... niewinnie. Oto siostra wraz ze świeżo poślubionym mężem zajeżdża pod blok siostry. Zapowiada się genialne spotkanie, ale gdy podchodzą do klatki nagle obok nich, z ogromnej wysokości ląduje człowiek. Ciało pada z impetem na asfalt, krew zaczyna powiększać czerwoną kałużę. Samobójstwo? Ktoś go wypchnął? A może przez drobną nieuwagę ta tragedia...?
I już mamy klimat powieści, która nie dość, że potwornie wciąga od pierwszej strony, to i szybko prowadzona porywa nas w wir. Po chwili sam stajesz się jednym z bohaterów. Szukasz, niuchasz gdzie można, łamiesz kody internetowe, grzebiesz we własnych domysłach, wyłapujesz każde słowo, jakie pada od podejrzanej według ciebie osoby. Ba, stajesz się takim osobistym detektywem-tropicielem, który ma ambicję odnalezienia i zdobycia skarbu. A konkurencja rośnie...
I całe mnóstwo pytań, na które szukasz odpowiedzi – czy policjanci są uczciwi? Co tu robi sztabka złota o wartości 150 tys. zł? A ten kod na niej? Co to do ciasnej Tygrysiej znaczy?
Otumaniony szybkim tempem nie masz czasu na złapanie oddechu. Zresztą, nawet go nie potrzebujesz.
Wpadłeś jak sztabka złota w ręce Patrycji... i to wcale nie jest pomyłka.
@wydawnictwopsychoskok
Życie i to, co nas w nim spotyka, doświadcza, to co ono nam dosłownie – serwuje – zawsze jest po coś. Po co? Teraz próżno szukać odpowiedzi, tym bardziej logicznej. Znajdziemy ją, odczujemy, gdzieś, kiedyś w przyszłości. Bo odpowiedź prędzej, czy później znaleźć się musi, taki to mechanizm nakręca nasze życie. Czy na baterie, czy na koło młyńskie napędzane wodą – trudno...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-19
Jeśli szukasz ksiązki, która cię nie tyle, że opęta, ile wręcz oplecie siatką, zaknebluje, która cię przemagluje i nie pozwoli o sobie zapomnieć - to jest strzał w dziesiątkę.
Seryjny morderca, którego szuka policja. Wiele nieudanych prób za nimi i żadnych perspektyw na sukces. Finanse się kończą - jeszcze dzień i ktoś inny przejmie śledztwo. Ktoś morduje w przerażający sposób, ktoś się bawi z policjantami naśladując seryjnych - największych - morderców wszech czasów i ktoś, kto nieopatrznie zyskał pseudonim... Echo Man...
Trafiłam na ten thriller sądząc, że będzie, jak wiele innych. Czasem ciekawy, czasem nużący, a w konsekwencji okazało się, że to niebywała książka. Fascynująca, magnetyczna i nie pozwalająca się odłożyć. Śledzisz dokładnie kroki policji, analizujesz tropy- znikome - i chcesz ambitnie być o trzy kroki przed policją. Szukasz czegoś, co im się wymyka, a co ma znaczenie. Twoja ambicja staje na pierwszym miejscu i prowadzi cię jak psa gończego. Ale, ale... Owa ambicja jednak jest zwodzona i nie ufaj jej do końca. Akcja cię zaskoczy, a tylko wytrwały do końca dowie się prawdy.
Bardzo dobra książka. Thriller z wysokiej półki.
Jeśli szukasz ksiązki, która cię nie tyle, że opęta, ile wręcz oplecie siatką, zaknebluje, która cię przemagluje i nie pozwoli o sobie zapomnieć - to jest strzał w dziesiątkę.
Seryjny morderca, którego szuka policja. Wiele nieudanych prób za nimi i żadnych perspektyw na sukces. Finanse się kończą - jeszcze dzień i ktoś inny przejmie śledztwo. Ktoś morduje w przerażający...
2022-04-16
Wszystko jest po coś, albo mówiąc nieco inaczej, nic nie dzieje się z przypadku. Świat już chyba jest tak skonstruowany, że przypadki się przyciągają, zazębiają lub zmuszają do zaskakujących przemyśleń. Choćby przez sam fakt, że – odskakując nieco w bok – oglądałam wczoraj drugi odcinek dobrego serialu „Ozark” i padło zdanie „Rodzina jest jak firma”. A ja, odnosząc je do czytanego „Brutu”, dodaję „Rodzina jest jak firma. Rodzina jest jak więzienie – dobrze prosperujące więzienie”. Struktura, zamknięta grupa i ludzie ją tworzący.
A jest rok...
Jest rok 2035 i cały świat uległ załamaniu, destrukcji i zmianie. Kompletnemu rozbiciu i stworzeniu,a raczej uformowaniu go na nowo. Władzę nad nim przejęły dwie potęgi, czyli Zjednoczony Naród Obu Ameryk oraz Zjednoczona Eurounia. Stare prawo uchylono i powstało nowe, ujednolicono waluty, a także zdelegalizowano pojęcie narodowości. Wprowadzono silny terror, by nikt nie zakłócał nowego porządku. Ludzi odarto z tożsamości, rasy i kultury, przypisując ich do jednej z trzech kategorii i degradując do numeru – nowej formy identyfikacji człowieka. Taki numer dostaje Kurtis Schaft, którego oskarżono o pobicie Joachima Rothmasena, syna ważnego polityka i który trafia do Szkoły Resocjalizacyjnej na trzy lata – na trzy lata resocjalizacji. Tu można się śmiać, bo wiemy jak się ma resocjalizacja w tego typu placówkach. Nic z tych planów i założeń nie wychodzi, ale stanowi świetny kamuflaż bezładu jaki tu panuje. Kurtis dostaje numer i nowe dane osobowe. Tu staje się kimś nowym, nabytkiem, jest śmieciem, który musi o siebie walczyć, wchodzić w układy i wykazywać się stałą kontrolą zarówno siebie, jak ii pomieszczeń, czy współosadzonych. Czujność, siła, przebiegłość – bez tego nie ma życia. Tu nie ma zasad, nie ma reguł, prawa, czy szacunku. Jest tylko jedna zasada – nie możesz nikogo zabić. Ot proste. Ale nikt nie powiedział, że nie możesz go pobić do nieprzytomności, skopać nerki, terroryzować z grupą sobie podległych ziomków i bawić się ofiarą, jak pluszowym misiem. Kurtis, vel Drama, już na dzień dobry zostaje napadnięty, dlatego nie garnie się do towarzystwa. Taką ma też naturę. Stroni od ludzi, od ich fałszu i od ich śliskich zachowań. Jednak w systemy trzeba się wkomponować. Albo żyjesz i masz spokój, albo tracisz zdrowie i szacunek do samego siebie. Tu nic nie przewidzisz, przed niczym się nie ustrzeżesz. Kurtis przynależy do jednostki numer jeden – nie cieszącej się dobrą reputacją. Tu skończę zarys fabuły, który nijak się ma do opisu książkowego z tylnej okładki.
„Brut” Bartosza Hajnowskiego to niesamowita, oszałamiająca wręcz powieść z gatunku fantastyki. „Brut” jest konglomeratem psychologii, obyczajowości i abstrakcji. Hipotetyczny świat nakreślony przez nieograniczoną niczym wyobraźnię autora w wielu aspektach znajdzie punkty styczne z rzeczywistością naszego, 2022 roku. To osadzona w zamkniętej przestrzeni Szkoły Resocjalizacyjnej książka, którą pochłaniasz buzując ciekawością i kipiąc od emocji. „Brut” zaskakuje, pasjonuje w niewytłumaczalny sposób i trzyma czytelnika w czujności. To majstersztyk literacki. To inny świat, inny wymiar, a jednocześnie znane nam „człowiecze” poletko. Okazuje się, że człowiek gdziekolwiek by nie osiadł, zawsze jest sobą, bo – co jest odwieczną prawdą – człowiek wszędzie zabiera swój wewnętrzny bagaż osobowości.
Bartosz Hajnowski jest dla mnie kreatorem genialnie skonstruowanej, precyzyjnie przemyślanej i poprowadzonej literacko książki, która otumania w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wywołuje zadumę, ale i konsternację. Zmusza do rozmów i niekończących się dyskusji. Ta powieść wymaga wręcz podniesienia do rangi najważniejszej w swoim gatunku.
To perełka, którą śmiało umieściłabym na liście OBOWIĄZKOWYCH LEKTUR szkolnych.
„BRUT” to fantastyczny klejnot rynku wydawniczego, bez dwóch zdań. Tak dobrych powieści polskich autorów – i to z gatunku science fiction! - winno być znacznie, znacznie więcej. Inteligentne książki przyciągają inteligentnych ludzi. Budzą często analityka w kimś, kto się tego po sobie nie spodziewał. Takie książki magnetyzują swoją treścią i głębią. Stawiam Bartosza Hajnowskiego na podeście mówiąc, że jest perłą pośród posuchy i śmieci wydawniczych. To szlachetnie oszlifowany szafir o niesamowitej wręcz wartości, to ewenement nie mający konkurencji.
To moja książka jedyna w swoim rodzaju.
@sztukater ocena 6/6
Wszystko jest po coś, albo mówiąc nieco inaczej, nic nie dzieje się z przypadku. Świat już chyba jest tak skonstruowany, że przypadki się przyciągają, zazębiają lub zmuszają do zaskakujących przemyśleń. Choćby przez sam fakt, że – odskakując nieco w bok – oglądałam wczoraj drugi odcinek dobrego serialu „Ozark” i padło zdanie „Rodzina jest jak firma”. A ja, odnosząc je do...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-04-08
2022-01-29
Poznałam tą autorkę przy okazji Fatalnego kłamstwa, wcześniej wydanej powieści o trzech przyjaciółkach. Poziom taki sobie, czasem nawet marny...
Ale..
Ta książka jest o małżeństwie - on i ona, dobrze usytuowani, dzieci wyjechały na studia daleko poza kraj rodziców, wielki dom został teraz...cichy. Molly nagle zaczyna czuć starość, bo coś ją męczy, smutek ją pęta, kosztowne studia wymusiły oszczędność, więc trzeba będzie zrezygnować z gosposi, która sprzątała i gotowała i wszystko było, jak w zamku. Teraz sama, mąż coraz dłużej siedzący w pracy, samotne noce i cisza domu... Aż któregoś dnia trafia się wyjazd ze znajomymi, w prawdzie samotny, bo mąż...nie może, ale to chyba lepiej, bo... Bo podczas tych dwóch dni dochodzi do różnych sytuacji, które zaważą na całość fabuły ksiązki.
Tajemnicze znikanie męża. Wypadki. Wiele znaków zapytania i bliskość śmierci...
Wiele się komplikuje i okazuje się, że bogactwo nikogo nie czyni z automatu szczęśliwym.
A całość?
"Idealne życie Molly" to dobra powieść. Przemyślana, złożona tak, że każdy aspekt łączy się z następnym, a krótkie rozdziały sprawiają, że czasem ciekawość zbyt długo przytwierdza cię do powieści. Ale... Zawsze jest jakieś ale - lepsze lub gorsze, tu jest gorsze. Dlaczego? Molly, główna bohaterka to taki przerysowany detektyw-pokraka w spódnicy. Słaba, a zachowuje się, jakby nic nie było jej straszne. Czasem jest irytująca w swoim prostym myśleniu i reagowaniu. Zbyt dużo w niej Zosi-Samosi, której ani życie nie smakuje, ani policja nie stoi na przeszkodzie, by robić co chce i czego robienie ma zakazane. Taka czasem prosta pani z przedmieścia, która zawsze miała pieniądze, a która te pieniądze nagle traci i nie ma za co spłacić kredytu i długów zrobionych przez męża.
A mąż, kombinator. Postać też irytująca i jakaś taka mało ludzka. Wpada w nałóg i długo utrzymuje go w sekrecie, bo pod dachem mieszka przecież z żoną, która nic nie widzi.
Nie widzi i boi się rozmawiać. Takie małżeństwo, które się nie rozumie, nie zna, nie kontaktuje ze sobą.
I ktoś, kto ma smak na ich pieniądze...
Czegoś mi tu brakło. Akcja snuje się jednym tempem, by na ostatnich stronach nagle galopować - za dużo się wyjaśnia w scenie ostatecznej. Za bardzo jest przekoloryzowana, przegadana i jakby inna gatunkowo. Powinno coś zostać niedopowiedziane i tajemnica winna zawisnąć... jak firanka, a tu? Brakuje tego smaczku...
Poznałam tą autorkę przy okazji Fatalnego kłamstwa, wcześniej wydanej powieści o trzech przyjaciółkach. Poziom taki sobie, czasem nawet marny...
Ale..
Ta książka jest o małżeństwie - on i ona, dobrze usytuowani, dzieci wyjechały na studia daleko poza kraj rodziców, wielki dom został teraz...cichy. Molly nagle zaczyna czuć starość, bo coś ją męczy, smutek ją pęta, kosztowne...
„(...) Mówi się, że życie na ziemi nie jest przypadkowym rezultatem czy dziełem nadnaturalnego Boga, ale umyślną twórczością zaawansowanych technologicznie istot, z użyciem DNA”, co przekazali kosmici założycielowi sekty, której członkinią była starsza pani, a która to przyczyniła się do zawału jej serca i śmierci. A testament? W nim wszystko zmarła przekazała na zgromadzenie. A, jak wiadomo, skoro starsza, to pewnie niezbyt logicznie myśląca, a o mieszkanie upominają się krewni, bo już mają plany na spadek. Tak nie może być, żeby ich fortuna minęła...
U staruszki śmierć nastąpiła z nadmiaru emocji. Lecz nie każdemu będzie dane pożyć do 80-tki, bo los ukróci ktoś, komu... przeszkadzają. A co zabawniejsze, szukając rozrywki w znudzonym towarzystwie też można przyczynić się do zgonu kogoś. W zamknięciu i odcięciu od świata grupa paru osób spędza czas na pogaduchach, gdy nagle dostają list wciągający w tajemniczą grę. Zaczyna się niewinnie, jak każdy dramat zresztą, taka cisza przed burzą. Cisza, jakbyś stał na klifie, by żywot zakończyć w kipieli pod sobą. Cisza, nagle czas się zatrzymuje, słyszysz bicie swojego serca... Ostatnie takty muzyki swego żywego jeszcze ciała, by po chwili utonąć w ciszy i zimnie.
Lecz nie zawsze koniec przychodzi wraz z obcym. Najbliższym też można przeszkadzać, a wtedy najlepszym sposobem okazuje się być morderstwo. Usunięcie kogoś, jak pionka z gry i spokój i ulga i po kłopocie.
Był człowiek, nie ma człowieka.
Życie – człowiek decydując się na zamordowanie drugiego czuje się jak Bóg. Jeden ruch i czysto i rządzę ja, mówię ja, jest jak ja chcę. Człowieka usuwa się, jak przeszkodę z drogi, którą idzie się ku sukcesowi. Ja sam w sobie jestem sensem i celem, myślą bohaterowie, reszta dopiero się okaże.
„Fonos. Zbrodnia po grecku” kipi od złych charakterów, zawistnych osobowości i egoistycznego postrzegania siebie w centrum świata. Te opowiadania łączy śmierć, różna, ale i człowiek stanowi spoiwo tych tekstów. To człowiek decyduje co z kim zrobić i dlaczego i zawsze znajdzie jakieś uzasadnienie swojego czynu. Jeden drugiemu zleca, inny nakazuje kładą akcent na przymusowym obowiązku, inny płaci za usługę dostępną w cenniku, a innego życie wyprzedza o krok i samo bierze los w swoje ręce. W końcu każdy kiedyś umrze, aż nastąpi to wcześniej niż później? Pewnie sobie zasłużył, myślisz.
Śmierć.
Grecki klimat, gorąc, wzdłuż kręgosłupa ścieka kropla potu, po niej następna. Słońce praży, okulary zsuwają się ze spoconego nosa, zimna kawa nie mrozi, a lody szybko zamieniają się w śmietankę. Stagnacja w czasie. Taka tu panuje literacka aura, a od tego stojącego powietrza bohaterom opowiadań różne pomysły do głów przychodzą.
Zbiór historii kryminalnych zebranych w „Fonos” ukazuje przy okazji cały wachlarz ludzkich zachowań. I nie ma znaczenia fakt, że powstały ponad 60 lat temu. Są aktualne do dziś i pewnie przez kolejne lata też tak będzie. Ich uniwersalność znajdzie swój smaczek w każdym dziesięcioleciu i w każdym kraju. I choć nie są to kryminały z najwyższej półki, choć nie jest to klasyka, to jednak warto w nich dostrzec misternie malowane tło. Psychika ludzka i przewartościowanie na zysk, bo śmierć przynosi korzyść. Przecież ofiara zostawia majątek, a ten? A ten ktoś musi przejąć... Gorzej z długami, uczuciami tych, którzy zostali i płaczą, czy z dochodzeniem śledczych. Ale teraz wszystko można zatuszować...
Ktoś żył, a teraz nie żyje.
Był i go nie ma.
Żył i umarł.
Taka kolej rzeczy. Tak jest ten świat zbudowany.
Czytasz i w dziwny dla siebie sposób, przepadasz w tych opowieściach. Czasem szukasz powodu zbrodni, czasem śmiejesz się z tych bohaterów ale też podziwiasz autora, bo ten nie musiał szukać ani fabuły ani scenografii. Wystarczyło tylko usiąść przy stoliku wystawionym na zewnątrz jakieś cukierni, zamówić lody i mrożoną herbatę, a na zaostrzenie apetytu kieliszek schłodzonego wina. Wystarczyło tylko usiąść i zza szkieł ciemnych okularów obserwować przechodniów.
Ludzie to dziwne typy, myślisz w ślad za autorami, które boją się...
Sam dokończ, czego. Co mają najcenniejszego przy sobie? Czego się mogą bać...?
#agaKUSIczyta
„(...) Mówi się, że życie na ziemi nie jest przypadkowym rezultatem czy dziełem nadnaturalnego Boga, ale umyślną twórczością zaawansowanych technologicznie istot, z użyciem DNA”, co przekazali kosmici założycielowi sekty, której członkinią była starsza pani, a która to przyczyniła się do zawału jej serca i śmierci. A testament? W nim wszystko zmarła przekazała na...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to