-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
2014
2014-07-07
Do przeczytania tej książki bardzo namawiała mnie moja przyjaciółka. Długo się wzbraniałam, ale w końcu wpadła mi w ręce na jakiejś wyprzedaży i skoro "wszyscy to już przeczytali" to dlaczego ja sama nie miałabym się przekonać? Niestety nie było to najlepiej wydane 7zł w moim życiu ;)
Książka jest lekka, początkowo nawet całkiem mnie śmieszyła, ale później niestety coraz gorzej. Według mnie do historii o Bridget Jones jej daleko.
Za to niewątpliwym plusem jest to, że objętościowo wystarczy na jeden wieczór i dzięki temu nie zmęczyła mnie za bardzo.
Może jeszcze kiedyś spróbuję przeczytać coś tej autorki dla porównania i zweryfikowania mojej opinii, ale myślę że nie nastąpi to w najbliższym czasie.
Do przeczytania tej książki bardzo namawiała mnie moja przyjaciółka. Długo się wzbraniałam, ale w końcu wpadła mi w ręce na jakiejś wyprzedaży i skoro "wszyscy to już przeczytali" to dlaczego ja sama nie miałabym się przekonać? Niestety nie było to najlepiej wydane 7zł w moim życiu ;)
Książka jest lekka, początkowo nawet całkiem mnie śmieszyła, ale później niestety coraz...
2010
Michel Sapanet jest lekarzem ostatniego kontaktu oraz biegłym sądowym, od dwudziestu lat praktykującym i wykładającym medycynę sądową. Dodam, że z wykształcenia jest stomatologiem - jeszcze wszystko może być przede mną. W książce przedstawił swoją codzienność, bez żadnego ubarwiania i wygładzania oraz pasty mentolowej pod noskiem.
"Jestem lekarzem sądowym. Prawdziwym. Nie takim koronerem z amerykańskich seriali, które z resztą namiętnie oglądam. Uwielbiam ich wszystkich, eleganckich specjalistów w muszkach, w salach sterylnych jak stacje kosmiczne, pochylonych nad wczorajszymi nieboszczykami, świeżymi jeszcze i pięknymi. (...) Chciałbym być na ich miejscu. Dlatego że moje trupy nie są takie ładne. Od dwudziestu lat, odkąd pracuję w podziemiach Szpitala Miejskiego w Poitiers, kroiłem ich całe setki i poznałem całą gamę trupów. Zgniłe, zeszkieletowane, zwęglone, zmiażdżone, czasami dostarczane w kawałkach. Kiepsko wyglądają ci moi klienci. Nie mieliby dobrej oglądalności. Ponadto zazwyczaj cuchną. Tak że paść można od samego odoru".
Książka składa się z ponad trzydziestu historii z pracy doktora Sapaneta, a każdą opowieść się pochłania, bo autor posługuję się lekkim językiem i przyprawił wszystko sporą dozą czarnego humoru i ironii (z moich wspomnień z czasów studenckich wynika, że większość patomorfologów i lekarzy sądowych radzi sobie w ten sposób ze swoją pracą). To wszystko sprawia, że książkę czyta świetnie, ja nie mogłam się od niej oderwać. Jest trochę opisów rozkładających się zwłok, więc wrażliwym nie polecam konsumpcji przy czytaniu, ale chyba każdy sięgając po książkę o takiej tematyce właśnie czegoś takiego się spodziewa. Przynajmniej ja się spodziewałam.
Nie jest to żadne naukowe opracowanie, więc od razu ostrzegam szukających dokładnych medycznych opisów autopsji - nie tędy droga. To jest książka przeznaczona raczej do celów rozrywkowych, ja się nieźle przy niej ubawiłam.
"Gałki oczne wyszły z orbit w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zielone. Nie oczy, gałki. Obie".
Michel Sapanet jest lekarzem ostatniego kontaktu oraz biegłym sądowym, od dwudziestu lat praktykującym i wykładającym medycynę sądową. Dodam, że z wykształcenia jest stomatologiem - jeszcze wszystko może być przede mną. W książce przedstawił swoją codzienność, bez żadnego ubarwiania i wygładzania oraz pasty mentolowej pod noskiem.
"Jestem lekarzem sądowym. Prawdziwym. Nie...
2014-11-11
"Mrożące krew w żyłach, trzymające czytelnika w nieustannym napięciu, a nierzadko przezabawne historie z życia specjalisty kryminalistyka.
Odwrotnie niż w licznych, tak popularnych dziś serialach kryminalnych, autorka rezygnuje z efekciarstwa na rzecz prawdy, opowiadając, co faktycznie dzieje się za żółtą policyjną taśmą. Rzeczowo, bez ogródek, za to z ogromnym poczuciem humoru odkrywa przed czytelnikiem tajniki pracy na miejscu zbrodni, które na swój sposób okazuje się fascynującym miejscem".
Skuszona takim zachęcającym opisem zabrałam się do czytania tej książki zaraz po odebraniu jej z poczty, nie zwracając uwagi na moją stertę do przeczytania. Niestety wraz z kolejnymi stronami mój entuzjazm opadał i opadał.
Niby w książce znajduje się to co powinno - historie z codziennego życia kryminalistyka, jednak brak jest w niej zupełnie elementów mrożących krew w żyłach i trzymających w napięciu - pierwsza bzdura z okładki. Humor reprezentowany przez Danę też do mnie nie trafił, uśmiechnęłam się może dwa, trzy razy i to chyba w najmniej spodziewanych przez autorkę momentach. Większość żartów była na siłę, np. zupełnie nie wiem po co było opowiadanie historii z dzieciństwa związanych z bardzo przesądną matką, mających chyba na celu łopatologiczne wytłumaczenie tego, że autorka uważa się za nie do końca normalną. Albo kilka stron przeznaczonych na opisy czynności fizjologicznych (zupełnie niezwiązanych z kryminalistyką) z "kodeksem korzystania z toalety" dla kobiet włącznie, serio? Do tego na koniec zirytowało mnie jeszcze narzekanie autorki na swoją pracę i argumentowanie decyzji o odejściu - moim zdaniem można było to spokojnie wyciąć i nikt by nie ucierpiał.
Nie jest to książka beznadziejna, dowiedziałam się z niej kilku ciekawych rzeczy o kryminalistyce. Jednak nie spełniła moich oczekiwań jeżeli chodzi o rozrywkę, tak zapowiadaną z opisów i okładki. Czytacie na własną odpowiedzialność.
"Mrożące krew w żyłach, trzymające czytelnika w nieustannym napięciu, a nierzadko przezabawne historie z życia specjalisty kryminalistyka.
Odwrotnie niż w licznych, tak popularnych dziś serialach kryminalnych, autorka rezygnuje z efekciarstwa na rzecz prawdy, opowiadając, co faktycznie dzieje się za żółtą policyjną taśmą. Rzeczowo, bez ogródek, za to z ogromnym poczuciem...
2014
Car Piotr wielkim był i to nie tylko wzrostem, chociaż ja zbyt dużego sentymentu do niego nie żywię. Iwan Groźny, to był dopiero władca!
Książka Władysława Serczyka w dość szczegółowy sposób przybliży Wam postać Piotra, a życie tego monarchy do nudnych nie należało. Zaczęło się od burzliwego wstępu, jakim był przewrót pałacowy i objęcie rządów przez Zofię, siostrę Piotra. Odsunięty od władzy młody car najwięcej czasu spędzał urządzając sobie zabawy w wojsko, co oczywiście w późniejszych latach zaprocentowało. No może pomijając pewien epizod ucieczki w samej bieliźnie - jeżeli chcecie wiedzieć coś więcej, zapraszam do przeczytania książki.
Piotr był żądny wiedzy, postępowy (chcesz mieć brodę jak twój przodek - płać podatek) i ciekawy świata - jako pierwszy car wybrał się w podróż zagraniczną. W wojnie północnej udało mu się odnieść sukces, przełomowa bitwa pod Połtawą to jedno z największych zwycięstw oręża rosyjskiego. Za jego panowania wprowadzono wiele reform w kraju. Pewnie dlatego okrzyknięto go Ojcem Ojczyzny, Piotrem Wielkim, Imperatorem Wszechrosyjskim. Wiadomo - mamy dobry rząd, wybitnych fachowców, gospodarka idzie do przodu, a ludziom żyje się coraz lepiej.
Jeżeli kogoś interesuje postać Piotra, to ta książka powinna sprawdzić się jako źródło wiedzy pierwszego kontaktu.
Car Piotr wielkim był i to nie tylko wzrostem, chociaż ja zbyt dużego sentymentu do niego nie żywię. Iwan Groźny, to był dopiero władca!
Książka Władysława Serczyka w dość szczegółowy sposób przybliży Wam postać Piotra, a życie tego monarchy do nudnych nie należało. Zaczęło się od burzliwego wstępu, jakim był przewrót pałacowy i objęcie rządów przez Zofię, siostrę Piotra....
2014
Henri Troyat nie mógł przepuścić takiej okazji. Książki o tak kontrowersyjnej postaci jaką była Katarzyna II to samograj. Czytelnicy żądni pikantnych sekscesów groźnej carycy nie przepuszczą żadnej okazji :) Jeżeli mam być szczera to "Katarzyna Wielka. Nienasycona żądza życia i władzy" to jedna ze słabszych książek o Katarzynie II, z jaką miałam okazję się zapoznać. Jak już kiedyś wspominałam, nie przepadam specjalnie za biografiami rosyjskich władców tego autora, gdyż jak dla mnie są zbyt rozrywkowe.
Nudzą mnie też barwne opisy w stylu:
"Za oknem na Sankt Petersburg pada śnieg. Katarzyna leży teraz na swoim wielkim łożu pod baldachimem. Bezradni lekarze ustępują miejsca księżom. Przy umierającej rozlega się szept pacierzy. Nie otworzyła oczu. Nieświadoma całego wokół niej poruszenia, nadal głośno oddycha ze złowrogim charkotem w głębi krtani. Jej rzężenie staje się coraz głośniejsze. Słychać je nawet w przedpokoju. U jej wezgłowia szlocha spazmatycznie Płaton Zubow".
Pada śnieg, cesarzowa rzęzi, wszyscy płaczą. Zgromadzeni w przedpokoju odnotowują nienaturalną głośność charkotu, jak na agonię władców Rosji. Śnieg dalej pada, nie bacząc na dramatyczne wydarzenia rozgrywające się w komnatach carskich. Płaton Zubow szlocha, nic więcej mu nie pozostało, ale przynajmniej nie słychać go w przedpokoju. Zimno było tej zimy w zimnym Petersburgu. Zimno w przedpokoju i zimno w komnacie z baldachimem. Za oknem padał śnieg.
Jeszcze chwila i mogłabym wiersz napisać :P Chociaż i tak nic nie pobiło strony 13:
"Niemniej w wieku 13 lat już przejawia silnie rozwiniętą zmysłowość. Choć ani Babet Cardel [guwernantka Zofii], ani jej matka, ani nikt z otoczenia nie oświecił jej na temat tajemnicy stosunków fizycznych, często odczuwa nagłe przypływy pożądania, jakiejś nieokreślonej czułości, potrzeby kontaktu cielesnego, których przyczyny nie potrafi sobie wytłumaczyć. Szczególnie nocą ogarnia ją szaleństwo".
Bardzo pasujące do obrazu nienasyconej erotycznie carycy. Pozostawię to jednak bez większego komentarza, bo mnie akurat aspekt intymny życia Katarzyny II interesuje najmniej.
Henri Troyat nie mógł przepuścić takiej okazji. Książki o tak kontrowersyjnej postaci jaką była Katarzyna II to samograj. Czytelnicy żądni pikantnych sekscesów groźnej carycy nie przepuszczą żadnej okazji :) Jeżeli mam być szczera to "Katarzyna Wielka. Nienasycona żądza życia i władzy" to jedna ze słabszych książek o Katarzynie II, z jaką miałam okazję się zapoznać. Jak...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2012
"Chemia śmierci" była moim wielkim odkryciem i do dziś jest jednym z moich ulubionych thrillerów, do których co jakiś czas z chęcią wracam. Niedługo ma się ukazać kolejna część z doktorem Hunterem, więc postanowiłam sobie przypomnieć poprzednie części, żeby być na bieżąco.
Nie ukrywam, że na moją wysoką ocenę tej książki na pewno wpływa zainteresowanie medycyną i trochę antropologią, a przed "Chemią śmierci" nie czytałam zbyt wielu thrillerów, w których morderstwo i późniejsze śledztwo przedstawione było w taki chemiczny sposób. Bardzo mi się też spodobał pomysł przedstawienia historii z perspektywy doktora Davida Huntera, bo jest to postać tak sympatyczna, że nie mogłam go nie polubić. Początkowo jest to człowiek zamknięty w sobie, ale z czasem poznajemy jego historię i możemy zrozumieć motywy jego postępowania. Dodatkowo nie ma on tych irytujących wad, którymi autorzy thrillerów lubią hojnie obdarowywać swoich głównych bohaterów "groźnych, brutalnych i działających na granicy prawa" detektywów.
Poza świetnym głównym bohaterem kolejnym plusem książki jest osadzenie akcji w sennej mieścinie, która powinna być oazą spokoju, a jak się z czasem okazuje posiada sporo mrocznych tajemnic. Mieszkańcy są nieufni, ich grono hermetyczne, a plotka ma w Manham dużą siłę rażenia. Wzajemne oskarżenia i rosnąca wrogość tylko pogarszają i tak napiętą sytuację w miasteczku.
Nie każdemu może się podobać prowadzenie akcji, początkowo wszystko idzie trochę wolno, ale moim zdaniem zakończenie rekompensuje wszystkie niedociągnięcia. Do końca autor wodzi nas za nos i końcówka nie jest oklepana i banalna, przynajmniej wtedy dla mnie nie była, bo im więcej thrillerów mam na koncie, tym trudniej mnie zaskoczyć. Może odrobinkę naciągana, ale i tak uwielbiam tę książkę za klimat i oczywiście za doktora Huntera.
"Chemia śmierci" była moim wielkim odkryciem i do dziś jest jednym z moich ulubionych thrillerów, do których co jakiś czas z chęcią wracam. Niedługo ma się ukazać kolejna część z doktorem Hunterem, więc postanowiłam sobie przypomnieć poprzednie części, żeby być na bieżąco.
Nie ukrywam, że na moją wysoką ocenę tej książki na pewno wpływa zainteresowanie medycyną i trochę...
2012
Już po przeczytaniu "Chemii śmierci" wiedziałam, że Beckett zostanie jednym z moich ulubionych autorów. Szczególnie do gustu przypadł mi wykreowany przez niego bohater - doktor David Hunter - inteligentny, sympatyczny, odważny facet z tragiczną przeszłością oraz oczywiście urocze anatomiczne opisy ze szczegółami, nie zapominajmy o makabrze. Jak na głównego bohatera thrillera przystało, poza wszystkimi zaletami i tragiczną przeszłością, doktor Hunter ma jedną zasadniczą wadę - bardzo często pakuje się w poważne tarapaty i ciągle ktoś czyha na jego życie.
Tym razem akcja toczy się w jeszcze bardziej hermetycznym i odizolowanym miejscu niż w pierwszej części serii - znajdziemy się na odciętej od świata i targanej sztormami wyspie, gdzie zostają znalezione zwłoki w stanie dość... niespotykanym. Niedługo po przybyciu doktor Hunter stwierdza, że nie było to naturalne zejście i konieczne jest wezwanie całej ekipy śledczych. Niestety wyspa zostaje odcięta od świata zewnętrznego i jedynymi osobami mogącymi rozwiązać zagadkę są uwięzieni na niej doktor Hunter, sierżant Fraser, glina żółtodziób Duncan i ekspolicjant Brody.
Podobnie jak w "Chemii śmierci" mamy tutaj klimat osaczenia i odizolowania od świata zewnętrznego, spotęgowany dodatkowo szalejącą na wyspie pogodą. Oczywiście nie brakuje makabrycznych opisów zwłok i kolejnych morderstw. Bardzo lubię styl Becketta, a jego opisy zawsze działają na moją wyobraźnię, dzięki czemu potrafię dokładnie wczuć się w klimat jaki jest w książce. Autor cały czas trzyma nas w napięciu, nie daje odetchnąć nawet w epilogu. Tym razem jednak byłam już na to przygotowana i nie dałam się aż tak zaskoczyć.
Oczywiście polecam wszystkim złaknionym antropologicznych i anatomopatologicznych wrażeń!
Już po przeczytaniu "Chemii śmierci" wiedziałam, że Beckett zostanie jednym z moich ulubionych autorów. Szczególnie do gustu przypadł mi wykreowany przez niego bohater - doktor David Hunter - inteligentny, sympatyczny, odważny facet z tragiczną przeszłością oraz oczywiście urocze anatomiczne opisy ze szczegółami, nie zapominajmy o makabrze. Jak na głównego bohatera...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-27
"Lśnienia" chyba nie trzeba przedstawiać żadnemu prawdziwemu miłośnikowi książkowego horroru. Dla mnie to książka z najwyższej półki i przyznam się szczerze, że bałam się jak wypadnie jej kontynuacja. King Kingiem, ale zepsucia takiej historii bym mu nie wybaczyła. Takim oto sposobem "Doktor sen" stał sobie jakiś czas na mojej półce, bo bałam się tam zajrzeć - cóż za ironia, wzbraniałam się zajrzeć do horroru, bo bałam się, że nie będę się w ogóle bać. Wiedziałam, że to będzie coś innego niż "Lśnienie" i chyba też nie było mi spieszno do poznania tych różnic. Mój błąd!
"Doktor sen" nie jest prostą kontynuacją "Lśnienia". Najbardziej związany z pierwszą częścią jest sam początek książki, a później Danny już nie jest słodkim małym chłopcem, widzącym różne rzeczy. Jest dorosłym mężczyzną, mającym nadal pewne dziwne przebłyski, który niestety brnie przez swoje życie popełniając błędy swojego ojca. Jednak pewnego dnia wszystko się zmienia, a to dopiero początek całej serii wydarzeń, które wciągnęły mnie bez reszty.
Nie rozczarowałam się brakiem grozy, ponieważ po "Lśnieniu" nie oczekiwałam od tej książki żadnych straszliwych momentów ścinających krew w żyłach (typu wyskakujących z szafy trupów, co zresztą w książkach i tak nie działa). Dostałam to czego chciałam - typowo Kingowe świetne przedstawienie postaci (szczególnie podobało mi się przedstawienie walki Dana z nałogiem), wciągającą akcję i ciekawy motyw walki z członkami "Prawdziwego Węzła". Końcówka może mało spektakularna, ale patrząc na całość - podobało mi się bardzo i żałuję, że już się skończyło.
"Lśnienia" chyba nie trzeba przedstawiać żadnemu prawdziwemu miłośnikowi książkowego horroru. Dla mnie to książka z najwyższej półki i przyznam się szczerze, że bałam się jak wypadnie jej kontynuacja. King Kingiem, ale zepsucia takiej historii bym mu nie wybaczyła. Takim oto sposobem "Doktor sen" stał sobie jakiś czas na mojej półce, bo bałam się tam zajrzeć - cóż za...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-14
Naprawdę nie wiem dlaczego omijałam przez lata "Cmętarz zwieżąt" wybierając do czytania inne książki Króla. Może odstraszały mnie klimaty starożytnych kurhanów Mikmaków, bo takie legendy i tym podobne sprawy chyba nie są moimi ulubionymi tematami w książkowych horrorach. Albo po prostu spodziewałam się jakiegoś nudnego, wtórnego wykorzystania tego tematu. Zresztą nie ważne co sprawiło, że tak późno zabrałam się za tę książkę, to był bardzo wielki błąd! King nie serwuje odgrzewanych kotletów, o nie!
"Cmętarz zwieżąt" to nie tylko horror pełen makabry, obrzydliwości i kreatur z najgorszych koszmarów. To opowieść, która potrafi zmrozić krew w żyłach, kiedy uświadomimy sobie do czego może być zdolny zwyczajny człowiek. Znajdziemy tu świetnie przedstawiony obraz głównego bohatera, który powoli poddaje się ogarniającemu go szaleństwu. Będziemy mieli sposobność obserwować bolesny proces rozpadu jego osobowości, wszechogarniającą rozpacz, która doprowadziła go do ostateczności. Nie potrafiąc stanąć twarzą w twarz z bólem po stracie bliskiej osoby rozpoczął coś złego, coś przed czym wyraźne go ostrzegano.
Mroczna, gęsta atmosfera najpierw powoli sączy się ze stron by pod koniec dusić swym obrzydliwym, ciężkim odorem. Byłam pod wielkim wrażeniem całości, jak na Kinga to naprawdę jest mało bajdurzenia, a akcja dość szybko zawędruje w klimaty pełne grozy. Aż chciałoby się więcej takich atrakcji w wydaniu Króla. Książka wędruje na zasłużone miejsce w moich ulubionych ;)
Polecam!
Naprawdę nie wiem dlaczego omijałam przez lata "Cmętarz zwieżąt" wybierając do czytania inne książki Króla. Może odstraszały mnie klimaty starożytnych kurhanów Mikmaków, bo takie legendy i tym podobne sprawy chyba nie są moimi ulubionymi tematami w książkowych horrorach. Albo po prostu spodziewałam się jakiegoś nudnego, wtórnego wykorzystania tego tematu. Zresztą nie ważne...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-02
To nie jest książka dla wrażliwców czy osób pruderyjnych, naprawdę. Wszelkiego rodzaju wynaturzenia, dewiacje seksualne, akty seksualnej przemocy i tym podobne – tak można eufemistycznie określić co się w tej książce znajduje. Jak chcecie się dowiedzieć dokładnie, dosadnie i dogłębnie o czym jest mowa – zapraszam do zapoznania się z „Sukkubem”.
Poza wyżej wymienionym seksem znajdzie się tam sporo przemocy, mordu, aktów kanibalizmu, a do tego mroczna tajemnica i demony – czego można chcieć więcej od horroru? No może żeby się nie dłużyło i było krwiście – na szczęście „Sukkub” spełnia te wszystkie warunki.
To naprawdę jest kawał niezłego mięcha, szkoda tylko, że to wszystko już gdzieś było. Może nie w taki stężeniu, ale zawsze. Trudno jest jednak zszokować człowieka, który zaczytuje się w horrorach, więc nie mogę mścić się za to obniżeniem oceny. Chociaż mnie chyba w ogóle trudno zszokować pisaniną, do czytania „Sukkuba” jadłam kanapki, a ponoć niektórym się żołądki wywracały.
Jedyne co mnie drażniło to te dziwne wstawki językowe, jakoś nie przypadło mi to do gustu.
To nie jest książka dla wrażliwców czy osób pruderyjnych, naprawdę. Wszelkiego rodzaju wynaturzenia, dewiacje seksualne, akty seksualnej przemocy i tym podobne – tak można eufemistycznie określić co się w tej książce znajduje. Jak chcecie się dowiedzieć dokładnie, dosadnie i dogłębnie o czym jest mowa – zapraszam do zapoznania się z „Sukkubem”.
Poza wyżej wymienionym...
2014-08-21
Co pierwsze przychodzi Wam do głowy, gdy słyszycie hasło "szczęki"? Ja jako dentysta oczywiście myślę o mojej pracy, ale ja się nie liczę. Podejrzewam, że większości od razu słyszy charakterystyczną melodyjkę i wyobraża sobie pokaźną, krwiożerczą rybeńkę chrupiącą sobie czyjąś nóżkę. O filmie z rekinem ludojadem w roli głównej (a nawet tytułowej) słyszał chyba każdy, ja oglądałam go już nie raz i nie dwa. Za to o jego pierwowzorze papierowym dowiedziałam się w sumie przypadkiem, książkę kupiłam w antykwariacie, a dokładniej wyłowiłam ją szukając innego tytułu.
Niestety, o ile film bardzo lubię, to książka zawiodła moje oczekiwania. Spodziewałam się po niej trochę więcej, jak dla mnie było w niej jednak za mało rekina - po kilku atakach na początku rybka przystopowała i dopiero pod koniec było ciut bardziej krwawo, szkoda.
Ciekawe było samo miasteczko Amity, które funkcjonowało głównie dzięki turystom. Pojawienie się rekina ludojada mogło doprowadzić je do ruiny, a strach przed taką ewentualnością pociągnął za sobą kilka złych decyzji. Trochę przeszkadzał mi też wątek pewnego romansu, który pojawił się połowie książki. Jak dla mnie był zupełnie zbędny, nie o amory tu przecież chodziło, tylko o krwiożerczego rekina!
Co pierwsze przychodzi Wam do głowy, gdy słyszycie hasło "szczęki"? Ja jako dentysta oczywiście myślę o mojej pracy, ale ja się nie liczę. Podejrzewam, że większości od razu słyszy charakterystyczną melodyjkę i wyobraża sobie pokaźną, krwiożerczą rybeńkę chrupiącą sobie czyjąś nóżkę. O filmie z rekinem ludojadem w roli głównej (a nawet tytułowej) słyszał chyba każdy, ja...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-08-24
Znacie to uczucie kiedy oglądając horror i patrząc na postępowanie bohaterów, zadajecie sobie pytanie: jak oni mogli być tak głupi, żeby wpaść na taki pomysł?
Pomysły z tego gatunku bywają różne: a to wchodzą gdzieś do ciemnego pomieszczenia (gdzie na pewno czyha morderca) nie troszcząc się o zapalenie światła; pozostawiają swoich oprawców nie upewniwszy się, że są dostatecznie martwi żeby ich nie ścigać; zamiast schronić się w jakieś względnie bezpieczne miejsce próbują za wszelką cenę dostać się do jakiegoś punktu (nie ważne, że droga do niego biegnie przez ciemny las pełen potrzasków i czających się za każdym krzaczkiem psychopatów z siekierą). Wpisałam to jednak w ryzyko oglądania takiego gatunku jakim jest horror, w którym logika przecież nie jest najważniejsza, krew i flaki to co innego. Po raz pierwszy zdarzyło mi się to jednak podczas czytania książki i niestety, nie było to dla mnie przyjemne zaskoczenie, szczególnie, że w książkowych horrorach logika zazwyczaj aż tak nie cierpi, a nazwisko Ketchum wiązało się z dużymi oczekiwaniami.
Pomijam wątpliwą możliwość przetrwania w naszych czasach dość sporej "rodziny" kanibali, bez zbytniego wzbudzania podejrzeń wśród ludzi zamieszkujących dany teren oraz utrzymujących porządek władz - założyłam, że to może wcale nie jest takie nieprawdopodobne jak mi się wydaje.
Owa "rodzina" oczywiście postanowiła zapolować na grupę ludzi, którzy chcieli spędzić przyjemny urlop w swoim towarzystwie. Po pierwszej scenie ataku, kiedy pozostali w domu ludzie otrząsnęli się z pierwszego szoku nastąpiło właśnie to, co zawsze tak bardzo irytuje mnie w kiepskich horrorach. Zamiast logicznie ogarnąć sytuację pozostała przy życiu gromadka postanawia... dostać się do samochodów stojących gdzieś na podwórzu. Przecież ci potworni ludzie, którzy właśnie zabili ich towarzyszy, nie mogą im w tym przeszkodzić...
Dalej akcja zmienia się już tylko w rzeź. Tego na pewno w tej książce nie zabrakło. Zgadzam się, że autor bezkompromisowo opisał wszystko co się tam działo. Nie szczędził szczegółów dotyczących postępowania kanibali ani pozostałych przy życiu bohaterów, którzy zmuszeni zostali do walki o przetrwanie (a walka była krwawa i do granic wytrzymałości). Tylko czy to może przestraszyć?
Myślę, że kogoś pewnie tak, ale na mnie nie zrobiło większego wrażenia. Może po prostu trudno jest przestraszyć czymś takim osobę, która spędziła pierwszy rok studiów na preparowaniu ludzkich zwłok wyjętych z formaliny na zajęciach z anatomii prawidłowej?
Stanowczo bardziej przekonujące było dla mnie trochę subtelniejsze przedstawienie kanibalizmu takie jak w książkach Harrisa. W "Poza sezonem" wszystko sprowadzało się tylko do zwierzęcej brutalności i chęci mordu. Jak się komuś takie klimaty podobają to będzie zadowolony.
Znacie to uczucie kiedy oglądając horror i patrząc na postępowanie bohaterów, zadajecie sobie pytanie: jak oni mogli być tak głupi, żeby wpaść na taki pomysł?
Pomysły z tego gatunku bywają różne: a to wchodzą gdzieś do ciemnego pomieszczenia (gdzie na pewno czyha morderca) nie troszcząc się o zapalenie światła; pozostawiają swoich oprawców nie upewniwszy się, że są...
2014-09-03
Gdyby nie przypadek to po bardzo średniej pierwszej części, nie sięgnęłabym po tę książkę. Natrafiłam na nią jednak w antykwariacie i nabyłam po okazyjnej cenie, a takim zrządzeniom losu trudno się przeciwstawić. Postanowiłam więc dać historii o kanibalach drugą szansę, jednak jedyne co otrzymałam to powtórkę z rozrywki. Nie było tu nic nowego - dalej walka z kanibalami, tony krwi i ekskrementów, ludzie traktowani jak zwierzęta rzeźne, takie tam horrorowe klimaty.
Jeżeli pierwsza część może wywrzeć jakieś wrażenie to tutaj już nie ma mowy o żadnym zaskoczeniu, a do tego opisy trochę jakby mniej makabryczne. Okładka głosi, że "Poza sezonem" miało być tylko przystawką, jeżeli tak, to dla mnie "Potomstwo" jest słabo doprawionym, odgrzanym kotletem (z góry przepraszam osoby wrażliwe za porównania kulinarne w opinii o książce z kanibalami w roli głównej).
Na koniec muszę przytoczyć część opinii Edwarda Lee znajdującej się również na okładce "A jeśli ta książka nie dostarczy wam sennych koszmarów, to... chyba jesteście martwi".
Hmm... koszmarów raczej nie zanotowano, chyba powinnam wybrać się na jakiś mały komplet badań kontrolnych.
Gdyby nie przypadek to po bardzo średniej pierwszej części, nie sięgnęłabym po tę książkę. Natrafiłam na nią jednak w antykwariacie i nabyłam po okazyjnej cenie, a takim zrządzeniom losu trudno się przeciwstawić. Postanowiłam więc dać historii o kanibalach drugą szansę, jednak jedyne co otrzymałam to powtórkę z rozrywki. Nie było tu nic nowego - dalej walka z kanibalami,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-25
Horror "Szepty w ciemności" jest delikatnie mówiąc bardzo poprawny, chociaż kusi mnie, żeby powiedzieć: aż do bólu schematyczny, prawie jak od linijki. Znajdziemy w nim stary dom, w którym słychać dziwne odgłosy, zaobserwujemy tajemnicze zachowania jego mieszkańców, cienie widziane kątem oka, będzie też skrobanie w okna po nocach i ponury ciemny park, mniam! A w tym wszystkim odnaleźć się musi biedna, pokrzywdzona przez los młoda dziewczyna. Nic, tylko się bać. Niestety, założę się, że prędzej ja wystraszę Was dźwiękiem wiertarki stomatologicznej niż przestraszycie się czytając ten horror.
Całość ma postać opowieści starszej pani, która po latach postanawia opisać swoje przeżycia z młodości, a taki pomysł na horror to raczej niestandardowy chwyt. Początek był naprawdę całkiem ciekawy, gdyż główna bohaterka, Charlotte, miała trudne dzieciństwo i wiele musiała wycierpieć, a my o tym wszystkim oczywiście przeczytamy. Jednak od momentu, w którym trafia ona do domu dalekich krewnych (oczywiście przypadkowo się składa, że to wielki dwór położony na odludziu) prawie wszystkiego można się dość szybko domyślić, stąd tak niska ocena.
Kilka horrorów już w życiu przeczytałam, do tego bardzo lubię klimat starych domostw i czających się w nich tajemnic, ale nawet to nie uratowało "Szeptów w ciemności" w moich oczach. Liczyłam na trochę więcej oryginalności (nadal mam nadzieję, że motyw starego domostwa nie został jeszcze doszczętnie wyczerpany i coś mnie może zaskoczyć).
Horror "Szepty w ciemności" jest delikatnie mówiąc bardzo poprawny, chociaż kusi mnie, żeby powiedzieć: aż do bólu schematyczny, prawie jak od linijki. Znajdziemy w nim stary dom, w którym słychać dziwne odgłosy, zaobserwujemy tajemnicze zachowania jego mieszkańców, cienie widziane kątem oka, będzie też skrobanie w okna po nocach i ponury ciemny park, mniam! A w tym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-10-20
To było tylko 270 stron, ale nieźle mnie wymęczyło i co najgorsze, na pewno nie przestraszyło. Może to wina tego, że raczej nie przepadam za żywymi trupami i zupełnie nie mogłam się wdrożyć w klimat tej książki, ale jeżeli zombiaki i tym podobne atrakcje są okraszone dobrą dawką grozy i paskudztwa to i to przejdzie. Niestety, ten pociąg widmo pojechał zupełnie w złym kierunku, szkoda, że nie ominął mojej stacji.
Moim zdaniem w tej książce było zbyt dużo różnych elementów grozy: duchy, zombie, nawiedzony dom, dziwna pleśń, która "zmieniała [...] w zaciekłych, nietolerancyjnych kołtunów" - nie, że w groźne czy krwiożercze monstra - nietolerancyjny kołtun brzmi przecież bardziej przerażająco! Niedobry kołtunek, niedobry!
Wszystko razem stworzyło trudną do przebrnięcia mieszankę. Może jeszcze frytki do tego? Te puzzle nie do końca ze sobą harmonizowały i zamiast powodować uczucie strachu dawały wrażenie chaosu. Do tego zakończenie mnie bardzo, bardzo rozczarowało, było chyba najnudniejszym momentem w książce.
Temat uprzedzeń rasowych jest na pewno ważny, ale jak dla mnie mało się nadaje na kanwę dobrego horroru, a już na pewno nie w takiej formie w jakiej został przedstawiony w "Pociągu upiorów".
To było tylko 270 stron, ale nieźle mnie wymęczyło i co najgorsze, na pewno nie przestraszyło. Może to wina tego, że raczej nie przepadam za żywymi trupami i zupełnie nie mogłam się wdrożyć w klimat tej książki, ale jeżeli zombiaki i tym podobne atrakcje są okraszone dobrą dawką grozy i paskudztwa to i to przejdzie. Niestety, ten pociąg widmo pojechał zupełnie w złym...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014-09-10
Dwie poprzednie książki - rozczarowanie. Cóż więc mnie skłoniło do sięgnięcia po kolejną z serii? Opis okładkowy sugerował, że będzie to coś innego niż w poprzednich częściach, a ja niemądra uwierzyłam. Historia owszem, trochę inna, ale opis na okładce jest naciągany, szczególnie fragment o oswojeniu i ucywilizowaniu, a tu liczyłam na najlepsze momenty.
Jest to raczej opowieść o bardzo dysfunkcyjnej rodzinie, momentami aż obrzydliwej. Plusem jest niewątpliwe przedstawienie postaci ojca, który mimo wykształcenia i swojej pozycji w społeczeństwie tak naprawdę niewiele się różni od dzikiej Kobiety, którą zamknął w swojej piwnicy.
Spodziewałam się czegoś dużo lepszego, a książka jest momentami nudna, momentami obrzydliwa i jak dla mnie nie ma w sobie nic, co pozwoliłoby na jej wyróżnienie w porównaniu do poprzednich części. Drażnił mnie też fakt, że mimo ogromnej dostępności źródeł (nawet ciocia wikipedia to wie) nikt nie sprawdził czym jest mikroftalmia i w książce ta nazwa jest używana jako "brak oczu" (zamiast anoftalmii). Niby szczegół, ale mnie takie drobiazgi irytują.
Nie przekonał mnie Ketchum do siebie, oj nie. Może jeszcze kiedyś spróbuję czegoś innego w jego wydaniu.
Dwie poprzednie książki - rozczarowanie. Cóż więc mnie skłoniło do sięgnięcia po kolejną z serii? Opis okładkowy sugerował, że będzie to coś innego niż w poprzednich częściach, a ja niemądra uwierzyłam. Historia owszem, trochę inna, ale opis na okładce jest naciągany, szczególnie fragment o oswojeniu i ucywilizowaniu, a tu liczyłam na najlepsze momenty.
Jest to raczej...
2014
Historycy są zdania, że powstanie dekabrystów wpłynęło na postępowanie Mikołaja I, który za wszelką cenę dążył do umocnienia samowładztwa. Powołano do życia III Oddział - najwyższy organ tajnej policji, wprowadzono surową cenzurę, zlikwidowano autonomię uniwersytetów. Wtedy Sergiusz Uwarow zaczął mówić o "trójjedynej formule": prawosławie, samowładztwo, ludowość - w praktyce miało to oznaczać ślepą wierność carowi i prawosławiu.
Zastanawiacie się może jak wyglądała owiana już pewną legendą cenzura w tamtym okresie - przyjdę z pomocą:
"Od decyzji komitetu nie było odwołania. Ten istny miecz Damoklesa wisiał nad literaturą do końca panowania Mikołaja I. W owym okresie cenzura przekroczyła wszelkie granice rozsądku. Przerażeni i ogłupiali cenzorzy w obawie przed utratą posady wykreślali wszystko, wszędzie węsząc podstęp, aluzję, dwuznaczną myśl. Wykreślali wielokropki z podręczników arytmetyki (kto wie, co one mogą naprawdę znaczyć?), usuwali nazwiska antycznych bohaterów, którzy walczyli o wolność ojczyzny lub byli republikanami, masakrowali niemiłosiernie nawet lirykę miłosną, dopatrując się w intymnych uczuciach nieposzanowania dla państwa, obrazy moralności itd., itd.
Zakazano komentowania w prasie nowych wynalazków, "dopóki nie zostaną w sposób ostateczny sprawdzone i uznane przez naukę", zaś w roku 1851 wprowadzono cenzurę nut, motywując ten krok możliwością wykorzystywania ich w charakterze... szyfru! Z książki kucharskiej usunięto zwrot "wolnyj duch" jako dwuznaczny (w języku rosyjskim bowiem oznaczać może zarówno "wolny ogień" w terminologii kucharskiej, jak i "niezależność umysłu" w każdym innym kontekście), a w genealogiach nie wolno było zamieszczać nazwisk skazanych na zesłanie".
Wygląda dość przerażająco, prawda? Szczególnie dla ludzi takich jak ja, którzy nie lubią być ograniczani w jakikolwiek sposób. Oczywiście ucisk powodował skutek przeciwny do zamierzonego - ludzie nie chcieli już bezwarunkowo podporządkowywać się carowi. Powstawały tajne organizacje młodzieżowe - za działalność w jednej z nich (założonej przez Michała Butaszewicza-Pieraszewskiego) prawie oddał życie Dostojewski, którego wyrok śmierci zamieniony został ostatecznie na katorgę.
Wiktoria Śliwowska z nutą pewnej złośliwości dokładnie opowie Wam o tym okresie historii Rosji, wyjaśni dlaczego panowanie Mikołaja I wzbudza tak wiele kontrowersji. I zrobi to w sposób wzbudzający ciekawość.
A na koniec opis ciekawej karykatury z tamtych czasów:
"Rysunek wyobrażał trzy butelki. Z pierwszej wyskoczył korek i razem z fontanną szampana wylatują z niej korona, tron, król, książęta, ministrowie... To Francja. Druga, z czarnym, gęstym piwem. Z mętnej cieczy wyskakują w popłochu królowie, baronowie, książęta itd. - To Niemcy.
I wreszcie trzecia butelka z rosyjskim kwasem. Na korku obciągniętym mocnym sznurkiem widnieje potężna pieczęć państwowa z orłem. To współczesna Rosja...".
Historycy są zdania, że powstanie dekabrystów wpłynęło na postępowanie Mikołaja I, który za wszelką cenę dążył do umocnienia samowładztwa. Powołano do życia III Oddział - najwyższy organ tajnej policji, wprowadzono surową cenzurę, zlikwidowano autonomię uniwersytetów. Wtedy Sergiusz Uwarow zaczął mówić o "trójjedynej formule": prawosławie, samowładztwo, ludowość - w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2014
Czytając bardziej ogólne opracowania dotyczące historii Rosji wyrobiłam sobie zdanie, że panowanie Mikołaja I to okres znienawidzonego i najbardziej reakcyjnego systemu, jaki w Rosji kiedykolwiek istniał - tak zresztą stwierdził sam Bazylow w swojej "Historii Rosji". Gdy zabrałam się za "Mikołaja I" Lincolna byłam zdziwiona, bo autor przedstawił mi troszeczkę inny obraz tego władcy. Na końcu możemy jednak przeczytać co sądzi na temat tej książki Wiktoria Śliwowska, autorka konkurencyjnego opracowania dotyczącego Mikołaja I:
"Jest rzeczą zaiste zdumiewającą, do jakiego stopnia fascynuje silna władza. Potrafi zauroczyć nawet po upływie wielu lat, mimo swych niezliczonych kompromitujących poczynań...
W. Bruce Lincoln nie jest pierwszym, który w sidła te - mimo stawianego oporu - zdaje się w jakiejś mierze wpadać. Mikołaj I miał swych apologetów za życia, miał ich także po śmierci".
Przeczytałam również książkę Wiktorii Śliwowskiej i jej opracowanie, przynajmniej moim zdaniem, lepiej oddaje ducha tamtych czasów.
W. Bruce Lincoln zakończy swoją książkę stwierdzeniem:
"Panowanie Mikołaja I było ostatnim okresem spokoju i bezpieczeństwa imperialnej Rosji. W pierwszych latach naszego wieku historyk rosyjski nazwie panowanie Mikołaja "apogeum samowładztwa". W latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku baronowa Maria Frederiks, która spędziła dzieciństwo na dworze cesarskim, napisała zabarwione tęsknotą epitafium Rosji mikołajowskiej:
"Tyle tylko wiem, że za Mikołaja Pawłowicza Rosja była potężna i szlachetna. On umiał zachować czar jej przeszłości. Jego rycerskość, niezłomność i odwaga przysporzyły jej jeszcze większej chwały. Wszyscy skłaniali głowy przed nim i przed Rosją!".
Śliwowska zarzuca Lincolnowi, że w jego pracy dominują dworskie opowieści, mówiące o dobroci i wrażliwości cara, o jego odwadze i szlachetności, poczuciu obowiązku i pracowitości i tak dalej. Po przeczytaniu ostatniego zdania z pracy Lincolna trudno oprzeć się wrażeniu, że prawdopodobnie miała ona sporo racji. Mimo to warto zapoznać się również z tym opracowaniem, żeby wyrobić sobie własne zdanie na ten temat.
Czytając bardziej ogólne opracowania dotyczące historii Rosji wyrobiłam sobie zdanie, że panowanie Mikołaja I to okres znienawidzonego i najbardziej reakcyjnego systemu, jaki w Rosji kiedykolwiek istniał - tak zresztą stwierdził sam Bazylow w swojej "Historii Rosji". Gdy zabrałam się za "Mikołaja I" Lincolna byłam zdziwiona, bo autor przedstawił mi troszeczkę inny obraz...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010
"- Ludzie, którzy nie lubią kotów - powiedziała Valancy [...], - zawsze myślą, że ta niechęć jest jakąś szczególną zaletą".
Niestety, czytanie "Ani z Zielonego Wzgórza" nie było dla mnie przyjemnością, splot niefortunnych okoliczności sprawił, że musiałam zapoznać się z historią dziewczyny o marchewkowych włosach w jeden wieczór, bo to była moja szkolna lektura. Przebrnęłam, ale uraz z powodu przymuszenia sprawił, że przez lata nie sięgnęłam po żadną książkę Lucy Maud Montgomery, czego serdecznie żałuję.
Swoją ponowną przygodę z twórczością autorki zaczęłam od "Błękitnego zamku" i jest to jedna z najbardziej pozytywnych książkowych niespodzianek, jaką miałam do tej pory. Nigdy w życiu nie spodziewałam się, że to będzie tak urocza i wzruszająca historia :)
Valancy jest starą panną stłamszoną przez nudną rodzinę. Pewne zaskakujące informacje sprawią jednak, że dziewczyna przestanie się przejmować zdaniem innych i zacznie żyć po swojemu. Uwielbiam moment jej przemiany i dalsze losy, szczególnie moment zamieszkania na wyspie. Chciałabym mieć taki błękitny zamek jak ona. Piękna historia, którą polecam każdej kobiecie, która lubi romantyczne historie, szczególnie takie bez zbędnych dramatycznych zwrotów akcji :)
"- Ludzie, którzy nie lubią kotów - powiedziała Valancy [...], - zawsze myślą, że ta niechęć jest jakąś szczególną zaletą".
Niestety, czytanie "Ani z Zielonego Wzgórza" nie było dla mnie przyjemnością, splot niefortunnych okoliczności sprawił, że musiałam zapoznać się z historią dziewczyny o marchewkowych włosach w jeden wieczór, bo to była moja szkolna lektura....
„Bezduszna” to romansidło historyczne z elementami nadprzyrodzonymi – znajdziemy tu trochę wampirów, wilkołaków oraz ludzi bez duszy, którzy samym tylko dotykiem swojej ofiary potrafią wszelaką „nadprzyrodzoność” odwołać. Dokładniej mówiąc „bezdusznych”, bo tak się oni zaskakująco zwą, jest znacząco mniej – w książce zanotowano sztuk jeden. Do tego pod postacią panny, oczywiście jak to w romansidle bywa, starej. No i raczej mało urodziwej, żeby nie było wątpliwości. Na szczęście nie pozbawionej żadnych zalet, bo inteligentnej i wygadanej, ale to jej raczej nie przysporzyło adoratorów. Wtedy w cenie poza zupełnie innym typem urody niż reprezentowanym przez pannę Tarabotti była także uległość, delikatność i przede wszystkim młodość, a naszej bohaterce (jak na ówczesne czasy) niestety było już bliżej cmentarza niż ślubnego kobierca.
Jak na klasykę gatunku przystało jest też on, najbardziej męski samiec jaki tylko mógł być, tym razem dosłownie, bo lord Maccon jest wilkołakiem. Do tego samcem alfa lokalnej watahy, więc wszyscy się go boją, a że jest oczywiście przystojny i bogaty to mdleje na jego widok większość panien na wydaniu, w celu oczywiście wiadomym, trenują takie sceny w ramach codziennych zajęć.
Para głównych bohaterów nie pała do siebie zbyt ciepłymi uczuciami (czego raczej nie poprawił incydent, kiedy on wylądował dzięki niej na jeżu, uraziło to z pewnością nie tylko jego męską dumę), a do tego panna Alexia ma wielki talent do pakowania się w różne kłopoty, co niezmiernie drażni naszego alfę.
Wszystko jest dokładnie tak jak w większości tego typu romansideł, a jednak nadal mnie to bawi. Chyba raczej nikt nie sięga po tego typu lekturę oczekując napięcia, zwrotów akcji i niebanalnego zakończenia, a jeżeli sięga to się srogo rozczaruje ;)
Ja oczekiwałam trochę lekkiej rozrywki z humorem i książka dokładnie taka była. Nie jest to na pewno literatura wysokich lotów, ale na poprawę humoru zawsze działa u mnie jak znalazł.
„Bezduszna” to romansidło historyczne z elementami nadprzyrodzonymi – znajdziemy tu trochę wampirów, wilkołaków oraz ludzi bez duszy, którzy samym tylko dotykiem swojej ofiary potrafią wszelaką „nadprzyrodzoność” odwołać. Dokładniej mówiąc „bezdusznych”, bo tak się oni zaskakująco zwą, jest znacząco mniej – w książce zanotowano sztuk jeden. Do tego pod postacią panny,...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to