-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1140
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać366
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński21
Biblioteczka
1999
1999
"W komnacie królowej na Wawelu okna błyszczały długo w noc. Jadwiga, król Polski, siedziała na brzegu szerokiego łoża i w zamyśleniu splatała czarny warkocz".
"Jadwiga i Jagienka" to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Opowiada ona historię wiejskiej dziewczyny, którą przypadkowo spotkana przyszła królowa zabiera ze sobą na Wawel. Nie zabraknie jej tam ani przygód, ani obowiązków. Jadwiga Jagnieszka Królówna nie boi się jednak pracy, bo w domu była najstarsza, a chłopaka w obejściu brakowało, więc musiała pomagać w gospodarstwie od najmłodszych lat. Jadwiga Andegaweńska również musiała opuścić dom rodzinny i udać się w nieznane strony. Miała zostać królową, chociaż była jeszcze dzieckiem. Szybko musiała dorosnąć, bo jej poukładane życie zostanie wywrócone do góry nogami.
Piękna opowieść przeznaczona raczej dla dziewcząt, pełno w niej uroczych opisów życia na zamku, prac przy hafcie, czy przygotowań do Bożego Narodzenia. Nawet wątek miłosny się znajdzie :)
"W komnacie królowej na Wawelu okna błyszczały długo w noc. Jadwiga, król Polski, siedziała na brzegu szerokiego łoża i w zamyśleniu splatała czarny warkocz".
"Jadwiga i Jagienka" to jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa. Opowiada ona historię wiejskiej dziewczyny, którą przypadkowo spotkana przyszła królowa zabiera ze sobą na Wawel. Nie zabraknie jej tam ani...
2007
Bardzo dobre opracowanie, opisujące w rzeczowy i kompleksowy sposób działalność lubelskiego obozu koncentracyjnego, zwanego Majdankiem.
Na początku autor przedstawi powstanie obozu, jego organizację, komendę i system strzeżenia. Następnie zapoznamy się z sytuacją więźniów, ich pochodzeniem, powodami osadzenia w obozie, warunkami bytowymi i organizacją pracy. Dowiemy się jakie panowały w obozie warunki sanitarne i jak działo lecznictwo, o ile można tak nazwać szczątkową opiekę nad wyniszczonymi i chorymi więźniami. Autor nie pomija takich aspektów jak życie kulturalne i polityczne więźniów, ruch oporu i kontakty ze światem zewnętrznym. Dowiemy się jak działała w obozie machina masowej zagłady, jak wyglądały egzekucje, selekcje, dręczenie więźniów w każdy możliwy sposób.
Polecam lekturę zarówno książki "Majdanek. Obóz koncentracyjny w Lublinie" jak i "Oświęcim. Hitlerowski obóz masowej zagłady".
Bardzo dobre opracowanie, opisujące w rzeczowy i kompleksowy sposób działalność lubelskiego obozu koncentracyjnego, zwanego Majdankiem.
Na początku autor przedstawi powstanie obozu, jego organizację, komendę i system strzeżenia. Następnie zapoznamy się z sytuacją więźniów, ich pochodzeniem, powodami osadzenia w obozie, warunkami bytowymi i organizacją pracy. Dowiemy się...
2006
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było rosłe, ale zamknięte w sobie i małomówne. Nie przysporzy mu to przyjaciół, oj nie. Będzie się pan Marek z różnymi problemami borykał, a z jakimi, tego dowiecie się już z książki.
Maria Rodziewiczówna jest autorką jednych z pierwszych przeczytanych przeze mnie romansów. Wyszperane cichaczem z półki mamy pozwalały mi przenieść się w bajkowe i malownicze wiejskie zagrody i obejścia oraz piękne pańskie dwory. Miłość też tam oczywiście była, ale jak to już czasem w romansidle bywa, nie od razu szczęśliwa i nie tak zaraz od pierwszego wejrzenia.
"Dewajtis" to pierwsza książka autorki, którą przeczytałam i mam do niej wielki sentyment. Przeczytana ponownie po latach niewiele straciła na swym uroku, polecam każdej kobiecie szukającej odmiany od współczesnych historii miłosnych. Jeżeli dość archaiczny język Wam nie straszny, czytajcie niewiasty, bo warto poznać historię Marka, Ireny i starego dębu!
Tytułowy Dewajtis dębem był, dla totalnych mieszczuchów - drzewo to takie, ogromne, liściaste, jesienią żołędzie na ludziki z niego spadają (nie mylić z kasztanem, kasztany to te od matur). Tlen produkuje, a kiedyś to i zababonów trochę. Rósł on sobie na Żmudzi, gdzie wychowywał się również główny, niedendrologiczny bohater tej książki, Marek Czertwan. Chłopisko to było...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2013
Zacznę od tego, że nie przepadam zbytnio za żywymi trupami czy innymi tego typu paskudztwami w żadnej postaci, czy to w książce, czy w filmie. W prawdziwym życiu tym bardziej. Zdarza mi się oczywiście obejrzeć horror z zombie, ale to głównie jednorazowe przygody, czasami wracam do "Nocy żywych trupów" Romero, wiadomo - to już klasyka gatunku.
Książkowe historie o tej tematyce raczej z premedytacją omijam. "Komórka" typowym horrorem o zombie nie jest, ale pewnie z własnej woli bym po książkę nie sięgnęła, gdyby nie zadziałał jeden bardzo ważny czynnik - autor. Potraktowałam to jako eksperyment, bo byłam ciekawa co wyjdzie z mieszanki mało strawnego tematu i ulubionego autora.
Efekt końcowy jest jednak tylko średni, chociaż i tak lepszy niż się spodziewałam po wielu negatywnych opiniach. Można się było domyślić, że King wyciśnie coś jeszcze z tego popularnego motywu, podobnie jak w kilku innych przypadkach (nawiedzony hotel, indiański cmentarz, zagłada części populacji ludzkiej czy ghost story). Tym razem Król postawił na zmianę sposobu "infekcji" i uczynił swoje maszkary czymś więcej niż bezmózgimi maszynami do zabijania. Gdy dodamy do tego terroryzm i zagrożenie nowoczesnymi technologiami, wychodzi coś lepszego niż sieczka pełna powłóczących nogami, pragnących ludzkiego mięsa zombiaków.
Nie mogłam się jednak oprzeć wrażeniu, że "Komórka" to trochę popłuczyny po "Bastionie" i to w typowo bachmanowskim wydaniu. Krótko, krwawo i na temat. Ja jednak wolę długo i szczęśliwie. No dobra, szczęśliwie nie jest obowiązkowe.
Nie polecam rozpoczynania swojej przygody z twórczością Kinga od tej właśnie książki.
Zacznę od tego, że nie przepadam zbytnio za żywymi trupami czy innymi tego typu paskudztwami w żadnej postaci, czy to w książce, czy w filmie. W prawdziwym życiu tym bardziej. Zdarza mi się oczywiście obejrzeć horror z zombie, ale to głównie jednorazowe przygody, czasami wracam do "Nocy żywych trupów" Romero, wiadomo - to już klasyka gatunku.
Książkowe historie o tej...
2016-02-13
Antropologia i archeoantropologia to fascynujące działy nauki. Gdy zauważyłam gdzieś książkę "Czego uczą nas umarli. Patolog na tropie zagadek historii." nie mogłam doczekać się, kiedy dorwę ją w swoje łapki. Po jej zdobyciu zabrałam się za czytanie z wielkim zapałem, spodziewając się wciągającej opowieści w stylu Thorwalda. Niestety, Thorwald jest tylko jeden.
Philippe Charlier jest sławnym francuskim paleopatologiem, archeologiem i antropologiem kultury. Tworząc swoją książkę nie potrafił jednak przekazać swojej ogromnej wiedzy tak, że czytelnik nie będzie się mógł oderwać od czytania. Wiem, że opisane przypadki są tak wiekowe, że ciężko zdobyć o nich materiały, ale rozdziały były stanowczo za krótkie! Niektóre z nich mają tylko dwie strony i to wielką czcionką. Szkoda, bo gdyby autor poświęcił więcej czasu i szerzej przedstawił dany temat, albo chociaż opisał dokładniej przeprowadzone badania i stosowane metody, byłabym bardziej zadowolona z lektury.
Ja jestem nieusatysfakcjonowana, ale jak już wspominałam - liczyłam na książkę na poziomie Thorwalda, a to bardzo wysoko postawiona poprzeczka. Miałam dać trochę niższą ocenę, ale biorąc pod uwagę fakt, że książka dotyczy spraw często sprzed wielu stuleci, oceniam ją ostatecznie jako dobrą.
Antropologia i archeoantropologia to fascynujące działy nauki. Gdy zauważyłam gdzieś książkę "Czego uczą nas umarli. Patolog na tropie zagadek historii." nie mogłam doczekać się, kiedy dorwę ją w swoje łapki. Po jej zdobyciu zabrałam się za czytanie z wielkim zapałem, spodziewając się wciągającej opowieści w stylu Thorwalda. Niestety, Thorwald jest tylko jeden.
Philippe...
2016-05-27
Gdy jeszcze bardzo młody, ale wojowniczy Vendel został zesłany na Syberię i postanowił uciec z obozu jenieckiego, liczyłam na pełną przygód wędrówkę w stylu "Tak daleko jak nogi poniosą". Początek był niezły, brawurowa ucieczka, spływ wielkimi rzekami, walka o przetrwanie - to właśnie lubię! Płynął sobie Vendel, płynął i niestety w końcu wylądował w krzakach, gdzie odnalazło go... stadko pięknych, młodziutkich kobiet. Oczywiście Sandemo nie byłaby sobą, gdyby nie wstawiła nam w międzyczasie małej orgietki.
Zapoznanie się z nieznaną gałęzią Ludzi Lodu - niby zaskakujący zwrot akcji, ale jak dla mnie naciągana jest ta historia. Płynący z prądem rzeki nieprzytomny z wyczerpania Vendel musiał wylądować akurat w miejscu, gdzie żyją jego dalecy krewniacy. I jeszcze ta głupia, irytująca dziewuszka Sinsiew, z którą od pierwszego wejrzenia się nie polubiłam. To są dwa największe minusy tej części. Jedyne co ratuje ten pomysł to nowe informacje na temat przekleństwa Ludzi Lodu i Tengela Złego. Chyba czas na małą przerwę od SoLL, bo zaczyna mnie już trochę męczyć.
Gdy jeszcze bardzo młody, ale wojowniczy Vendel został zesłany na Syberię i postanowił uciec z obozu jenieckiego, liczyłam na pełną przygód wędrówkę w stylu "Tak daleko jak nogi poniosą". Początek był niezły, brawurowa ucieczka, spływ wielkimi rzekami, walka o przetrwanie - to właśnie lubię! Płynął sobie Vendel, płynął i niestety w końcu wylądował w krzakach, gdzie...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-05-02
Podczas porządkowania książek wpadła mi w ręce króciutka książeczka, pod tytułem "Medyczne prawa Murphy'ego". Jak pewnie wiecie, prawa te ogólnie zakładają, że wszystko pójdzie tak źle, jak to tylko możliwe. Całość byłaby jeszcze bardziej zabawna gdyby nie fakt, że tak często powiedzonka te okazują się być zgodne z prawdą.
Najbardziej pasujące do mojej pracy:
"Pierwsze prawo stomatologii: największy ubytek jest w najtrudniej dostępnym zębie".
No ba, szczególnie jak jest opóźnienie lub jest się zmęczonym to akurat trafi się ósemka górna, ustawiona dopoliczkowo, z wielkim ubytkiem na powierzchni dystalno-policzkowej. A pacjent albo ma mięsiste policzki, albo odruch wymiotny, więc w lusterku nic się nie da zobaczyć. Plus podkład za cholerę nie będzie się chciał przykleić, nie i już.
"Aksjomat umówionej wizyty: umówiona wizyta zostaje odwołana wtedy, gdy jest już za późno na zajęcie się czymś innym".
Lub najczęściej w ogóle nie zostaje odwołana, a później płacz, że do specjalisty trzeba czekać 20 lat. Dobrze, że do pracy zabieram książki, to aż tak bardzo się nie nudzę. Dodałabym też od siebie, że jeżeli rano połowa pacjentów nie pojawi się na wizycie, po południu będą wszyscy i jeszcze dodatkowo przyjdzie kilku pacjentów z bólem, szczególnie dzieci, które nic nie dadzą sobie zrobić, a po godzinie proszenia po prostu zejdą z fotela i pójdą do domu, w asyście pokonanych rodziców.
"Aksjomat Goldsteina: dentyści nawiązują rozmowę dopiero wtedy, gdy wiertło znajdzie się w ustach pacjenta".
Co tam wiertło, tona ligniny, ślinociąg i kilka innych narzędzi, wtedy dopiero mogę rozpocząć konwersację. Dla ludzi mających wątpliwości - nie, nie uczą nas na studiach rozszyfrowywania co tam pacjent bełkocze z całym osprzętem w jamie ustnej, to przychodzi z wiekiem i praktyką.
A na koniec coś bardziej pocieszającego:
"Twierdzenie Stoekera: jeśli nie nadeszła twoja pora, to nawet lekarz cię nie uśmierci".
Książeczka nawet zabawna, do przeczytania na raz, ale raczej na dłużej nie pozostanie w pamięci.
Podczas porządkowania książek wpadła mi w ręce króciutka książeczka, pod tytułem "Medyczne prawa Murphy'ego". Jak pewnie wiecie, prawa te ogólnie zakładają, że wszystko pójdzie tak źle, jak to tylko możliwe. Całość byłaby jeszcze bardziej zabawna gdyby nie fakt, że tak często powiedzonka te okazują się być zgodne z prawdą.
Najbardziej pasujące do mojej pracy:
"Pierwsze...
2008
"Przez pierwsze 253 lata istnienia Inkwizycji czarownice palono w sposób nie skodyfikowany, panował w tej dziedzinie ogólny bałagan i chaos. Dopiero gdy Sprenger przekonał papieża Innocentego VIII o potrzebie uregulowania tych spraw i kiedy wspólnie z Kramerem wydali swe wielkie dzieło, kościół mógł przystąpić do polowania metodycznie i w sposób uporządkowany".
Jak dobrze, że ktoś pomyślał o uporządkowaniu problemu, jak można było tak chaotycznie palić te tłumy kobiet na stosach?! Skandal! Na pewno były one tym oburzone!
Zabrałam się za tę książkę kilka lat temu żeby sprawdzić, jakie miałabym szanse na stos kilka wieków temu. Myślę, że raczej spore, w co pewnie już nikt z Was nie wątpi. Z resztą nawet przy okazji lektury "Ginekologów" Thorwalda ponownie doszłam do podobnych wniosków.
Jaki jest legendarny MM? W obecnych czasach raczej śmieszy niż przeraża. Szczególnie na początku jest zabawnie, można się nie raz uśmiechnąć pod wąsem czytając zbiór takich głupot i zabobonów. Po chwili jednak przychodzi refleksja - przez takie właśnie uświęcone teorie spalono na stosie setki niewinnych kobiet. Bo zupa była za słona i krowa mniej mleka dała. O nieocenionej pomocy akuszerek, traktowanych z zasady jako złe (bo kobieta w bólu ma rodzić i koniec!) nie wspominając. Przecież jedna z drugą na pewno porywała noworodka i albo go zżerała, albo oddawała szatanowi. Piękny pokaz jak manipulować ciemnym ludem.
"Kobiety bardzo często fantazjują na temat obcowania z szatanem. Taki stan rzeczy jest wynikiem ich melancholijnego sposobu bycia (tak określił to Wilhelm) i po prostu bycia kobietą".
Po prostu bycia kobietą, przecież to takie oczywiste. Idę sobie trochę pofantazjować, trzeba nadrobić zaległości.
Szkoda tylko, że miałam przyjemność zapoznać się wyłącznie z fragmentami "Młotu na czarownice" w opracowaniu pani Elżbiety Paprockiej. Trochę mi było mało. Jednak warto się zapoznać nawet tylko z fragmentami, bo to jedna z najważniejszych książek dotyczących polowań na czarownice.
"Przez pierwsze 253 lata istnienia Inkwizycji czarownice palono w sposób nie skodyfikowany, panował w tej dziedzinie ogólny bałagan i chaos. Dopiero gdy Sprenger przekonał papieża Innocentego VIII o potrzebie uregulowania tych spraw i kiedy wspólnie z Kramerem wydali swe wielkie dzieło, kościół mógł przystąpić do polowania metodycznie i w sposób uporządkowany".
Jak dobrze,...
2013
"Dobrze wiedzieli, co czynią, ci wszyscy liberałowie i ci wszyscy zagorzali demokraci, gdy walczyli o wyrwanie kierunku nauczania z rąk Kościoła. Wiedzieli oni (i wiedzą) dobrze, iż odsuwali w ten sposób jedynego stróża prawdy od wpływu na młode pokolenia i że odsunąwszy Kościół, mogli już całkiem swobodnie przeinaczać i fałszować historię".
"Dzisiaj do umyślnych błędów historii, przybyły silne na umysłowość działające, celowe fałsze: powieści, teatru i kina; byle więcej niezdrowej sensacji, byle bardziej w oczach ogółu zohydzić Kościół katolicki".
Bo Kościół katolicki przepełniony jest wyłącznie uduchowionymi ludźmi, nie ma w nim ani odrobiny fałszu, obłudy czy hipokryzji, brzydzimy się tym! Obrońcy jedynej słusznej prawdy się znaleźli. Trochę samokrytyki, a nie stale ten irytujący samozachwyt, czy dla odmiany wieczne pokrzywdzenie. I nie jestem tutaj złośliwym ateistą - byłam człowiekiem bardzo wierzącym, przez lata regularnie uczęszczałam do kościoła. Ta instytucja, tak strasznie uskarżająca się na szykany i zohydzenie, w większości sama ukręciła sobie bat.
"Ale wśród setek przekręconych faktów historycznych, wśród tych całych bibliotek różnorodnych fałszów, są niektóre specjalnie ulubione tematy - gdzie już nie wiadomo co należy bardziej podziwiać: czy bezczelność "historyków", czy też naiwność publiczności, bezkrytycznie powtarzającej podawane jej brednie! W każdym razie stwierdzić należy pierwszorzędny spryt i przebiegłość kierującej tym wszystkim masonerii i jedynej prawdziwej międzynarodówki - żydowskiej.
Jednym z takich znakomitych tematów dla bezkrytycznych harców historycznych, zwróconych przeciwko Kościołowi, są zazwyczaj Wieki Średnie, a przede wszystkim Inkwizycja!"
Tak, powyższy cytat wzbudza we mnie nieskończone pokłady zaufania dla jego twórcy. Wielki spisek mający na celu zdyskredytowanie autorytetu KK, zaczynam łapać!
"Przede wszystkim więc epokę owych Wieków Średnich zupełnie nam mylnie przedstawiano. Te czasy, które dziś jeszcze u olbrzymiej większości ludzi uważanymi są za okres zastoju, nieładu i ciemnoty - to całkiem odwrotnie, przepyszna epoka ludzkości w swej wysokości ideałów, w swej harmonii społecznej i w swoim zjednoczeniu. Jest to epoka, w której cała cywilizowana ludzkość nosiła zaszczytne miano Chrześcijaństwa, gdy wszelka władza i czyn wszelki - tak zbiorowy jak i jednostki, stosował się do praw etyki i moralności: to epoka, w której ludzie szli przez całe życie w ramach Dekalogu, ku jedynemu celowi każdego człowieka, ku doskonałości i Bogu!"
Po przeczytaniu tych słów powinnam się natychmiast teleportować do średniowiecza. Toż to idealne czasy były, wszyscy byli dla siebie mili, przyjaźnie nastawieni, nikt nie kłamał, nie mordował, wszyscy prowadzili idealne życie przepełnione dobrem. Masz coś do powiedzenia? Nie ma dyskusji, świetnie w średniowieczu było i koniec! Jak tylko ktoś spróbuje coś złego na temat średniowiecza powiedzieć to Żyd i mason, tylko spróbujcie, a powiem mamie!
Ojej, wszyscy fałszują historię, tylko KK zna jedną i słuszną wersję, przecież to takie oczywiste. Nie kupuję tej teorii spiskowej. W tym momencie, dla dobrego stanu mojego układu nerwowego, powinnam raczej zakończyć czytanie tej książki, ale byłam twarda.
Zresztą i teraz KK chciałby narzucić swoje jedyne słuszne teorie, aż ich łapki świerzbią. Najpierw całkowity zakaz aborcji, później całkowity zakaz antykoncepcji i oczywiście zakaz znieczuleń w trakcie porodu, przecież baby są z natury grzeszne i muszą cierpieć. Huuurraaaa, powrócimy pędem do tego cudownego średniowiecza. Zatrzymajcie tę kolejkę, ja wysiadam. A resztą, co mi tam. Praca dentysty w średniowieczu musiała być cudowna, ząbek kowalskimi kleszczykami pyk bez znieczulenia. O tak!
"Na próżno gdzie indziej szukać źródeł tej zawziętej, niewytłumaczalnej, anormalnej wprost nienawiści, którą widzimy wszędzie, gdy mowa o Inkwizycji Hiszpańskiej. Trybunał skutecznie uraził - wszechpotężne żydostwo!"
A to uważam już za bezczelne. Nigdy nie zrozumiem jak można w ogóle próbować bronić inkwizycji jako instytucji. Moim zdaniem inkwizycja była zła i jak już wcześniej napisałam - nie chodzi mi tylko o sądzenie niewinnych ludzi. Jak można chwalić instytucję, która w tak drastyczny sposób ograniczała wolność jednostki? Chyba tylko wtedy, gdy samemu marzy się o podobnych uprawnieniach. Nie jestem żydówką, a nie mam zamiaru dobrego słowa powiedzieć na jej temat. Może jestem masonem? Ewentualnie kryptomasonożydówką.
"Najczęściej się jednak zdarzało, że oskarżony zaprzeczał, upierał się przy swym błędzie i wtedy rozpoczynała się walka o duszę tego człowieka. Oskarżony, wbrew temu, co dziś powszechnie twierdzą, nie był pozbawionym obrony i chociaż w pierwszych czasach trudno było znaleźć adwokatów, bo żaden ówczesny prawnik nie chciał bronić jawnych przestępców i uniewinniać zbrodnię [...]".
Brawo. Ten cytat pięknie pokazuje na czym polega obrona inkwizycji, przez ten biedny szykanowany KK - szczególnie moje ulubione dwa fragmenty: "oskarżony zaprzeczał, upierał się przy swym błędzie i wtedy rozpoczynała się walka o duszę tego człowieka" = oskarżony zawsze był w błędzie i trzeba go było zmusić do zmiany zdania żeby ocalić jego duszę, plus "żaden ówczesny prawnik nie chciał bronić jawnych przestępców i uniewinniać zbrodnię" = nie ma nawet cienia wątpliwości, że wszyscy "heretycy" byli winni. Koniec i kropka. Byli winni i zostali ukarani, nie rozumiecie takich oczywistości?
Na zakończenie tej opinii dodam tylko, że jednego jestem pewna - gdyby w obecnych czasach powstała nowa inkwizycja, zostałabym heretykiem recydywistą ;) Inkwizycja zaś mogłaby wyprowadzić mnie z błędu i ocalić moją duszę, lekko tylko wysmażoną w płomieniach, aż się łezka w oku kręci, że nie ma już Świętego Oficjum!
Poza tym, wbrew temu co obiecuje tytuł, sprawa Inkwizycji hiszpańskiej to tylko ułamek treści. Nieładnie. Reszta to historia KK, dywagacje na temat wolności i woli - jak sprzeciwiasz się ograniczeniom jesteś złym człowiekiem i takie tam, nie będę się już nad tym "dziełem" pastwić.
P.S. Nie chciałam być złośliwa, ale autor zaczął pierwszy. Jeżeli to jest według niego obiektywne przedstawienie faktów, to aż się boję, jak mogłoby wyglądać przedstawienie stronnicze.
"Dobrze wiedzieli, co czynią, ci wszyscy liberałowie i ci wszyscy zagorzali demokraci, gdy walczyli o wyrwanie kierunku nauczania z rąk Kościoła. Wiedzieli oni (i wiedzą) dobrze, iż odsuwali w ten sposób jedynego stróża prawdy od wpływu na młode pokolenia i że odsunąwszy Kościół, mogli już całkiem swobodnie przeinaczać i fałszować historię".
"Dzisiaj do umyślnych błędów...
2008
"Należy także zaznaczyć, że kota uważa się za zwierzę, które "pochłania duchy", i dlatego niekiedy złe duchy pojawiają się w postaci kota".
Z doświadczenia wiem, że taki kot to potrafi pochłonąć wiele rzeczy, tony karmy suchej i mokrej, kurczaka, tuńczyka, ogórka... może i złe duchy również. Od wieków ciągnie się ten krzywdzący zabobon, nie wiem co się wszyscy tak czepili tych biednych stworzeń.
A tak już najzupełniej poważnie to najpierw przytoczę cytat ojca Candido Amantiniego:
"Niewielu jest uczonych, którzy myślą poważnie o możliwości wpływania i działania sił obcych, inteligentnych i bezcielesnych, jako o przyczynie pewnych zjawisk.
Niewielka jest również liczba lekarzy, którzy stając wobec przypadków chorób z zadziwiającymi objawami i niewytłumaczalnymi klinicznie skutkami, sądzą spokojnie, że mają do czynienia z pacjentami tego drugiego rodzaju"
Coś jest w tym, co powiedział Amantini, a przytoczyłam w w/w cytacie - chociaż jestem tylko dentystą to bliżej byłoby mi do poszukiwania racjonalnych wyjaśnień niż przypisywania objawów opętaniu przez demona.
W książkach o egzorcyzmach nie szukam prawd wiary, raczej czytam je z ciekawości. Ciężko jest mi bowiem bezwarunkowo akceptować głoszone przez np. Orygenesa teorie dotyczące demonów jeżeli wiem, że ten sam człowiek wysnuł świetny pomysł, żeby w każdym przypadku trudnego porodu bez zastanowienia poświęcać matkę, bo kobieta jest z natury grzeszna, a dziecko musi przyjść na świat, żeby mogło być ochrzczone.
Rzucanie uroku wzrokiem, gusła, czarna magia, złowieszcze napoje "z domieszką: krwi menstruacyjnej", mordercze kukiełki i lalki... to wszystko znajdziecie w tej książce, przez co jest z jednej strony podobna do Młota na czarownice, ale z drugiej dotyczy zjawisk nam współczesnych - egzorcyzmy nie są przecież przeżytkiem w stylu inkwizycji. Kto wie, co będzie za kilka wieków, może ta książka wyląduje na półce obok Malleus Maleficarum? Tego już się niestety nie dowiemy.
Ciężko jest ocenić książkę, która moim zdaniem skierowana jest raczej do ludzi głęboko wierzących. Inaczej jej czytanie jest dość specyficzne, gdyż nie przewiduje ona miejsca na wątpliwości, które oczywiście u mnie się pojawiły. Jeżeli chodzi o opis samych egzorcyzmów to sporo się z niej można dowiedzieć. Za to daję 5 gwiazdek.
"Należy także zaznaczyć, że kota uważa się za zwierzę, które "pochłania duchy", i dlatego niekiedy złe duchy pojawiają się w postaci kota".
Z doświadczenia wiem, że taki kot to potrafi pochłonąć wiele rzeczy, tony karmy suchej i mokrej, kurczaka, tuńczyka, ogórka... może i złe duchy również. Od wieków ciągnie się ten krzywdzący zabobon, nie wiem co się wszyscy tak czepili...
2013
"Słońce grzało prawie jak w lecie. W dotknięciu jego promieni tkwiła jakaś kojąca pieszczota, usposabiająca mimo woli do uśmiechu, milczenia i marzycielskiego zobojętnienia. Takie dni ofiarowuje rozpoczynająca się jesień, jakby prosząc człowieka o przebaczenie za to, że zbyt ulotnymi radościami go darzy i że oto wszystkiemu już zbliża się kres".
Książka Łoszczyca nie jest typowym opracowaniem naukowym, raczej czymś pośrednim między nim, a powieścią. Czyta się dzięki temu lekko i przyjemnie i jeżeli kogoś nie drażnią wstawki o pogodzie przed bitwą w XIV wieku, a szuka ciekawej opowieści o początkach państwa rosyjskiego i jednym z najważniejszych ówczesnych wydarzeń, jakim była bitwa na Kulikowym Polu, to książka powinna mu się spodobać.
Autor nie trzyma się sztywno biografii Dymitra Dońskiego, ale opowiada też o wielu innych tematach - wewnętrznych problemach Rusi, jarzmie tatarskim, wzrastaniu potęgi Moskwy, zatargach z Litwą i oczywiście o bitwie na Kulikowym Polu i jej następstwach, gdyż zwycięstwo to było punktem zwrotnym w dziejach Moskwy i Rusi.
"Słońce grzało prawie jak w lecie. W dotknięciu jego promieni tkwiła jakaś kojąca pieszczota, usposabiająca mimo woli do uśmiechu, milczenia i marzycielskiego zobojętnienia. Takie dni ofiarowuje rozpoczynająca się jesień, jakby prosząc człowieka o przebaczenie za to, że zbyt ulotnymi radościami go darzy i że oto wszystkiemu już zbliża się kres".
Książka Łoszczyca nie jest...
2016-02-07
"Nawet jeśli dla kobiety każda kolejna ciąża wiąże się z dużym zagrożeniem, a mąż nie chce się zgodzić na wyżej wspomnianą czasową abstynencję, to kobiecie i tak nie wolno sięgać po złą metodę (pesarium) zapobiegania ciąży. Oczywiście w wysokim stopniu można jej współczuć, nie pozostaje jej jednak nic innego, jak mężnie stawić czoło smutnym następstwom przyjętych wraz z małżeństwem obowiązków".
Dobrze, że nie przyszło mi żyć w takich czasach, byłabym naprawdę bardzo, bardzo złą żoną. Krew się we mnie gotuje, jak czytam o takich rzeczach. Obowiązki małżeńskie i mąż, któremu nie chce się okresowo powstrzymać od seksu, nawet za cenę śmierci żony przy kolejnym porodzie? Otrułabym dziada jak nic. Może stąd jest tak wiele trucicielek w historii kryminalistyki, o której zresztą również przeczytałam u Thorwalda. A przy okazji lektury "Ginekologów" bardzo doceniłam zalety nowoczesnej antykoncepcji hormonalnej.
Książka sama w sobie nie jest kontrowersyjna, bardziej kontrowersyjne są autentyczne teorie, które przez wieki były głoszone przez księży, a później ginekologów w początkach istnienia tej specjalności. Przykładów jest wiele, wystarczy przytoczyć kilka cytatów:
"[...] Orygenes, jeden z Ojców Kościoła, wysnuł w III wieku n.e. teorię o duszy płodów i - żywiąc pogardę do z natury grzesznej kobiety - pouczał, iż w każdym przypadku trudnego porodu można poświęcić matkę - ale dziecko musi przyjść na świat i zostać ochrzczone [...]"
"Przez wieki absolutnego panowania Kościoła żaden lekarz nie dotknął nagiej kobiety i jej grzesznego podbrzusza, nie wszedł do izby porodowej. Hamburczyk Veit Völsch, nazywany doktorem Veitem, który spróbował tego w damskim przebraniu, został spalony na stosie".
Początki ginekologii są przepełnione brutalnością, pogardą dla kobiety, dla której jedynym celem życiowym miała być prokreacja i wychowywanie niezliczonej ilości dzieci i przede wszystkim głupotą większości próbujących swoich sił w tym temacie lekarzy. To jest kontrowersyjne, szczególnie dla nas, kobiet żyjących w okresie świadomego planowania macierzyństwa i antykoncepcji, wczesnego wykrywania chorób i rozwiniętych metod leczenia. Aż mną trzęsło jak czytałam o niektórych teoriach i praktykach. Nikogo też chyba nie dziwi, że największymi obrońcami biblijnego "w bólu będziesz rodziła" byli właśnie mężczyźni, których problem nie dotyczy. Dobrze, że nie przyszło mi żyć w tamtych czasach, spaliliby mnie, za moje poglądy, na stosie razem z Veitem.
W najbliższym czasie nie wrócę do tej książki, nie mam siły czytać ponownie o krzywdzie, jaką wyrządzano kobietom. Samo opracowanie polecam, tak jak i wszystkie przeczytane przeze mnie książki Thorwalda.
"Nawet jeśli dla kobiety każda kolejna ciąża wiąże się z dużym zagrożeniem, a mąż nie chce się zgodzić na wyżej wspomnianą czasową abstynencję, to kobiecie i tak nie wolno sięgać po złą metodę (pesarium) zapobiegania ciąży. Oczywiście w wysokim stopniu można jej współczuć, nie pozostaje jej jednak nic innego, jak mężnie stawić czoło smutnym następstwom przyjętych wraz z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-11-06
Pomysł na fabułę był bardzo ciekawy. Szara myszka z wiochy zabitej deskami, Elaine Dawson, wyrusza odważnie w świat. Niestety, splot niefortunnych okoliczności sprawia, że nie dociera na ślub swojej koleżanki, nawet gorzej - przepada bez wieści. Po kilku latach Rosanna, owa koleżanka i była dziennikarka, która była przyczyną wyjazdu Elaine ze swojej norki, dostaje propozycję napisania artykułów o zganionych osobach. Oczywiście sprawa Dawson jest numerem jeden na jej liście, w końcu to była prawie przyjaciółka. Poszukiwania prawdy nigdy nie są łatwe, w tej sprawie również wiele rzeczy ujrzy światło dzienne, chociaż nie dla każdego będzie to powód do radości.
Wszystko super, tyle że główna bohaterka znów jest bardziej irytująca niż dająca się lubić. Jak już zabieram się za czytanie babskich thrillerów, gdzie krwi i flaków jest jak na lekarstwo, to miło jest, gdy główna bohaterka to jakaś fajna babka. Rosanna do tego gatunku nie należy, ale wymienianie tego, co mi w niej nie pasuje byłoby spoilerem, więc nie będę się nad nią znęcać. Całe śledztwo, poszukiwanie prawdy i rozwiązanie nie było złe, jakieś tam próby zmylenia przeciwnika były i nie mogę narzekać na wielką nudę.
Do dań głównych serwowanych przez panią Link dopisuję zdrady. Wszelakiej maści niewierność, w małżeństwie, luźnym związku, w ogóle. Nie wiem skąd autorka bierze inspiracje do tworzenia tak naiwnych, nierozważnych i wręcz rozwiązłych kobiet. Płaczliwe mimozy uzależnione od mężczyzn to jedno, ale to wskakiwanie do łóżka po pół dnia znajomości też mnie zaczyna irytować :P
Czas na chwilę przerwy od twórczości pani Link, muszę trochę odpocząć od tego zbiorowiska dziwnych kobiet z problemami.
Pomysł na fabułę był bardzo ciekawy. Szara myszka z wiochy zabitej deskami, Elaine Dawson, wyrusza odważnie w świat. Niestety, splot niefortunnych okoliczności sprawia, że nie dociera na ślub swojej koleżanki, nawet gorzej - przepada bez wieści. Po kilku latach Rosanna, owa koleżanka i była dziennikarka, która była przyczyną wyjazdu Elaine ze swojej norki, dostaje...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-09-30
"Dojrzałe samce są wędrowcami i gdy znajdą partnerkę sygnalizują swe zamiary miłosne, tupiąc pierwszą parą odnóży w podłoże. Samica, jeśli jest gotowa na jego przyjęcie odpowiada mu w ten sam sposób. Wówczas samiec blokuje jej szczękoczułki kolcami na pierwszej parze nóg, unosi ją do góry i narządami kopulacyjnymi na nogogłaszczkach umieszcza nasienie w jej otworze płciowym. Po zakończeniu aktu, jeżeli dopisze mu szczęście, samiec oddala się w poszukiwaniu następnej partnerki".
A jeżeli nie dopisze, to zostaje dołączony do karty dań samiczki, czy to nie urocze?
Jakiś czas temu w odmętach internetu natrafiłam na filmy o amatorskich hodowlach ptaszników. Zaczęło się od filmu, w którym autor wypakowuje takiego pajączka (a dokładniej bydlę wielkości ciężarówki) z... paczki pocztowej. Chociaż strachliwa nie jestem, szczególnie jeżeli w grę wchodzi wróg dający się zgnieść glanem, to trochę pobladłam na widok tych praktyk. A jak na poczcie ktoś się kiedyś pomyli i z paczki zamiast książeczki wyciągnę pudełko z wielkim, owłosionym pająkiem?
Gdy pierwszy szok minął zaczęłam oglądać coraz to kolejne filmiki i szczerze mówiąc zaczęło mnie to fascynować. Nawet gatunki już zaczęłam trochę rozpoznawać: Brachypelma, Avicularia, Lasiodora parahybana, a nawet ten wredny Pterinochilus murinus. Najładniejszym zaś jest dla mnie Heteroscodra maculata, w końcu to ptasznik śnieżny, musiał mi się spodobać. Wiem, wiem, ocenianie ptasznika po "wyglądzie" wydaje się być dość dziwne, ale one naprawdę nie są aż takie obrzydliwe, jakie się mogą w pierwszej chwili wydawać. Nawet trochę futerka mają, to nic, że jak sobie je ze stresu wyczeszą to bywa nieprzyjemnie.
Hodowli ptaszników nie zamierzam zakładać, ale z zainteresowaniem przeczytałam tę książkę, uzupełniła ona moją wiedzę na temat. Można się z niej dowiedzieć kilku ciekawostek. Wiecie, że w Polsce w naturze żyją ptaszniki? Taki Gryziel tapetnik (Atypus piceus) na przykład, dość ohydna to poczwara, szczególnie dla arachnofobów, odważnym polecam wpisać jego nazwę w google, można zobaczyć jaki to straszny zwierz.
Ja jednak zostanę przy hodowli kotów, wolę się obudzić rano z czterema kończynami na twarzy i mruczeniem w gratisie.
"Dojrzałe samce są wędrowcami i gdy znajdą partnerkę sygnalizują swe zamiary miłosne, tupiąc pierwszą parą odnóży w podłoże. Samica, jeśli jest gotowa na jego przyjęcie odpowiada mu w ten sam sposób. Wówczas samiec blokuje jej szczękoczułki kolcami na pierwszej parze nóg, unosi ją do góry i narządami kopulacyjnymi na nogogłaszczkach umieszcza nasienie w jej otworze...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-12-26
Jako dziecko uwielbiałam wszystko, co dotyczy przyrody. Czytałam tony książek o roślinach i zwierzętach, z zapartym tchem oglądałam "Zwierzęta świata", a w "Poradniku weterynaryjnym" mojego dziadka miałam pozaznaczane ulubione fragmenty (wąglik, wścieklizna i te sprawy).
Trzy lata na biol-chem-fizie w liceum i rozszerzona matura z biologii sprawiły jednak, że przestałam sięgać po książki o tej tematyce. Zbyt dogłębnie poznałam temat, dopadło mnie zmęczenie materiału. Lata jednak lecą i ostatnio skusiłam się na "Botanicum. Muzeum roślin".
Książka jest pięknie wydana, wielka, z wieloma wspaniałymi ilustracjami. Tekstu i wiedzy jest w niej niestety stosunkowo mało, dlatego tylko 7 gwiazdek. Za to porusza ona wiele zagadnień i podaje trochę ciekawostek. Można z nią spędzić przyjemne chwile, o ile lubi się rośliny.
Chętnie sięgnę też po "Animalium. Muzeum Zwierząt", które z resztą już sobie zamówiłam, w związku ze zbliżającą się datą mych urodzin.
Jako dziecko uwielbiałam wszystko, co dotyczy przyrody. Czytałam tony książek o roślinach i zwierzętach, z zapartym tchem oglądałam "Zwierzęta świata", a w "Poradniku weterynaryjnym" mojego dziadka miałam pozaznaczane ulubione fragmenty (wąglik, wścieklizna i te sprawy).
Trzy lata na biol-chem-fizie w liceum i rozszerzona matura z biologii sprawiły jednak, że przestałam...
2016-06-20
"Myślisz? Posłuchaj mojej rady i nigdy nie czekaj, żeby pomyśleć; najpierw mów, a potem myśl, to moja recepta, choć prawdę mówiąc, nie sądzę, żebym w ogóle myślała. To obyczaj bojaźliwych".
W końcu znalazłam postać wykazującą chociaż minimalne zrozumienie dla mojego trudnego charakteru choleryka - ja najpierw wrzeszczę, a później zadaję pytania. Mama mi od dziecka do łba tłukła, że najpierw trzeba myśleć, a później gadać, ale nie zawsze udaje mi się stosować ten przepis w praktyce, Lady Knollys była podobnego temperamentu.
Trudno stwierdzić czego się po tej książce spodziewałam, może historii podobnej do życiorysu Jane Eyre, ale nawet przy takich starociach "Stryj Silas" to opowieść bardzo, ale to bardzo wolno rozkręcająca się. Jestem miłośniczką tego typu tematów, ale w połowie trochę wymiękłam, bo do 500 strony nie będzie się działo nic szczególnego.
Początek nakręcała głównie Madame de la Rougierre i chwała jej za to, ale środek mimo moich szczerych chęci ciut przynudzał. W pewnym momencie atmosfera jednak zacznie się zagęszczać, zrobi się mrocznie (i wcale nie dlatego, że Silas nie zapłacił rachunku za prąd!), w końcu zacznie się coś dziać! Końcówka warta była czasu poświęconego na tę książkę.
Polecam głównie miłośnikom kurzu i pajęczyn, resztę może zanudzić na śmierć i nie dotrwają do końcówki, która mogłaby im to wynagrodzić.
"Myślisz? Posłuchaj mojej rady i nigdy nie czekaj, żeby pomyśleć; najpierw mów, a potem myśl, to moja recepta, choć prawdę mówiąc, nie sądzę, żebym w ogóle myślała. To obyczaj bojaźliwych".
W końcu znalazłam postać wykazującą chociaż minimalne zrozumienie dla mojego trudnego charakteru choleryka - ja najpierw wrzeszczę, a później zadaję pytania. Mama mi od dziecka do łba...
2016-10-20
Iwan Groźny pocarował, popolitykował, pomordował i w końcu sam umarł, nic dziwnego - każdego z nas czeka ten sam koniec. Jak zwykle w takich okolicznościach bywa - rozpoczęła się walka o carski tron, a plotka głosi, że najlepszego kandydata, swojego syna Iwana, zabił w przypływie szału sam Groźny - problem więc był dość poważny. Carem został inny jego syn, Fiodor (nie wiem czy wiecie, ale każdy władca w tamtych czasach starał się mieć ich zapas, synów znaczy się, bo jak się jednego w przypływie szału przypadkiem ukatrupi, to drugi carem zostanie). Na polu bitwy pozostał jeszcze jeden syn (kolejny zapasowy) Dymitr, którego jednak nie do końca chciano uznać za carewicza, a bo to Groźny za dużo żon miał, a Cerkiew nie uznawała więcej niż trzy małżeństwa i takie tam. Dymitr mimo młodego wieku był trochę niewygodny, więc wysłano go do Uglicza z matką, gdzie miał w maju 1591 roku zginąć tragicznie. I tu zaczyna się prawdziwy problem, bo tak naprawdę nie wiadomo czy zginął, a jak nie wiadomo to można się było spodziewać cudem ocalonych pretendentów do carskiego tronu, co oczywiście się stało.
Dymitr Samozwaniec numer jeden to chyba najważniejszy z "cudem ocalałych", a kim był - na sto procent nie wiadomo. Teorii jest kilka - teoria A mówi, że to był prawdziwy syn Iwana Groźnego, teoria B, że nie był to naturalny syn Iwana, ale człowiek o podwójnej osobowości przekonany, że nim jest, ostatnia z nich mówi zaś, że był to przebiegły mnich Grigorij Otrepjew podający się za carewicza Dymitra.
Andrzej Andrusiewicz w swojej książce opisuje Dymitriadę z perspektywy teorii o powrocie prawdziwego syna Groźnego. Najbardziej popularna w czytanych przeze mnie opracowaniach i podręcznikach była teoria o mnichu Otrepjewie i jakoś tak została zakorzeniona w mojej podświadomości, że nie udało się autorowi przekonać mnie do swojej wersji wydarzeń. Ale pewności mieć nie będziemy chyba nigdy, więc książkę oceniam na 6/10 za pracę, która została włożona w jej powstanie. Plusem jest też sporo wiadomości o Marynie i dramatycznym losie polskiej carycy, nierozerwalnie związanej z Dymitriadą.
Iwan Groźny pocarował, popolitykował, pomordował i w końcu sam umarł, nic dziwnego - każdego z nas czeka ten sam koniec. Jak zwykle w takich okolicznościach bywa - rozpoczęła się walka o carski tron, a plotka głosi, że najlepszego kandydata, swojego syna Iwana, zabił w przypływie szału sam Groźny - problem więc był dość poważny. Carem został inny jego syn, Fiodor (nie wiem...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-03-06
"Krąg" to druga część serii o komendancie Martinie Servazie, z którą miałam przyjemność się zapoznać. Tym razem prowadzone przez niego śledztwo dotyczyć będzie śmierci wykładowczyni z uniwersyteckiego miasteczka Marsac. Jakie tajemnice kryje owe miasteczko? Co oznacza tytułowy zagadkowy krąg? Przekonajcie się sami!
Książka prawie cały czas trzyma poziom poprzedniej części. Intryga jest ciekawa i rozsądnie zagmatwana, a autor potrafi dodatkowo namieszać zwrotami akcji, które nie są przesadnie naciągane. Stopniowo odsłania nam karty, łączy fakty, wyciąga brudy z przeszłości, aż dotrzemy do zaskakującego finału.
Dlaczego w takim razie oceniłam "Krąg" gwiazdkę niżej niż "Bielszy odcień śmierci"? Powodów jest kilka: numerem jeden jest fakt, że zaczyna się wyciąganie dramatów z przeszłości Servaza, co jest znienawidzonym przeze mnie banałem powielanym przez wielu autorów thrillerów. Główny bohater to po prostu musi być człowiek z przeszłością, normalni ludzie bez trudnych przejść nie mogą łapać groźnych przestępców. Nie i już.
Kolejną rzeczą, która zawsze mnie denerwuje - wtrącanie się w śledztwo rodziny głównego śledczego. Bojowość odziedziczona w genach? Nuuuda, panie. Za mały minusik uważam też pomysł na motyw zbrodni, mnie jakoś wyjaśnienie nie przekonało, ale to drobny szczegół. Zabrakło mi również rozwinięcia wątku obyczajowego, który został rozpoczęty w końcówce poprzedniej części. Trochę na to liczyłam.
Ostatecznie oceniłabym "Krąg" w okolicach 7,5 gwiazdki. Z chęcią sięgnę po kolejny tom.
"Krąg" to druga część serii o komendancie Martinie Servazie, z którą miałam przyjemność się zapoznać. Tym razem prowadzone przez niego śledztwo dotyczyć będzie śmierci wykładowczyni z uniwersyteckiego miasteczka Marsac. Jakie tajemnice kryje owe miasteczko? Co oznacza tytułowy zagadkowy krąg? Przekonajcie się sami!
Książka prawie cały czas trzyma poziom poprzedniej części....
2009
"Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim".
Tak rozpoczyna się opowieść o Mrocznej Wieży, cykl przez wielu nazywany opus magnum Stephena Kinga. Banał, nie?
Ileż razy słyszałam "O! Kinga czytasz? A Mroczną Wieżę już znasz? Bo wiesz, to jest COŚ, no mega hiper super, że ja nie mogę, kapcie spadają!"
A skoro już ktoś rąbnie z grubej rury o dziele życia, to nastawiasz się na oszołomienie, zbieranie żuchwy z podłogi itp. Zabierasz się za czytanie, z namaszczeniem przewracasz kartkę za kartką i... no i właśnie co?
Nie jestem czytelnikiem, który zachwycił się MW od początku. "Roland" to wielka kupka niewiadomych. Żeby nie powiedzieć, że kupa. Tu bezkresna pustynia, tam zwiewa jakiś dziad ubrany na czarno, za nim gna rewolwerowiec, co nawet nie wiesz skąd ma taką ksywkę, chociaż uwiązane do paska rewolwery są jakąś poszlaką. Z czasem oczywiście zaczyna się wszystko trochę układać, bardziej układać i nagle - koniec książki, Stephen machnął posłowie, w którym stwierdził, że próba stworzenia tej historii to chyba początek jego obłędu, i człowiek zostaje taki oszołomiony.
Po chwili uświadamiasz sobie, że natychmiast musisz zabrać się za kolejny tom. Przynajmniej ja musiałam, po prostu nie byłam w stanie zrozumieć, że "Roland" właśnie się skończył.
"Na początek musisz zrozumieć, że Wieża była zawsze".
Przyjęłam do wiadomości! I zabrałam się za "Powołanie trójki".
"Człowiek w czerni uciekał przez pustynię, a rewolwerowiec podążał w ślad za nim".
Tak rozpoczyna się opowieść o Mrocznej Wieży, cykl przez wielu nazywany opus magnum Stephena Kinga. Banał, nie?
Ileż razy słyszałam "O! Kinga czytasz? A Mroczną Wieżę już znasz? Bo wiesz, to jest COŚ, no mega hiper super, że ja nie mogę, kapcie spadają!"
A skoro już ktoś rąbnie z grubej...
"Paziowie króla Zygmunta" to książka, do której mam spory sentyment. Jako dziecko uwielbiałam takie historie i chociaż język, którym została napisana książka może być dla najmłodszych dość trudny, ja się w niej zaczytywałam. Uśmiałam się nie raz czytając psoty wymyślane przez bohaterów, szczególnie przypadł mi do gustu żart z brodami krzyżackimi spod Grunwaldu, chociaż pomysł na wyniesienie Serczykowej razem z łóżkiem do sadzawki również był bardzo zabawny. To się baba miała z tymi paziami :)
Książka przeczytana po latach nie ma już tej magicznej mocy, ale takie niestety są wady dorosłości.
"Paziowie króla Zygmunta" to książka, do której mam spory sentyment. Jako dziecko uwielbiałam takie historie i chociaż język, którym została napisana książka może być dla najmłodszych dość trudny, ja się w niej zaczytywałam. Uśmiałam się nie raz czytając psoty wymyślane przez bohaterów, szczególnie przypadł mi do gustu żart z brodami krzyżackimi spod Grunwaldu, chociaż...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to